Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najgorszym rodzajem zazdrości jest ta najgłębiej skrywana.
Opowieść o granicach miłości, za którą czai się już tylko obsesja.
Kaja przylatuje z Londynu na pogrzeb swojej ukochanej młodszej siostry Soni. To z myślą o niej podjęła pracę za granicą, chcąc zapewnić jej dobry start w dorosłe życie. W tym czasie w życiu nieśmiałej, skromnej Soni wiele się zmieniło, a Kaja żyje w przekonaniu, że jej siostrzyczka jest szczęśliwa, pod dobrą opieką męża i jego rodziny. Dlatego wiadomość o jej nagłej śmierci spada na nią jak grom z jasnego nieba. Postanawia zostać w kraju i dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało. Pewne niezwykłe zbiegi okoliczności podsuwają jej pomysł na doskonały jej zdaniem fortel: postanawia się zbliżyć do szwagra – z którym osobiście się nigdy wcześniej nie poznała – i poznać szczegóły małżeńskiego życia siostry.
Jak daleko można się posunąć, żeby poznać prawdę o drugim człowieku? Ile można zrobić z miłości? I czy zazdrość to najsilniejsze uczucie?
Książka jest czwartą powieścią z serii Siedem grzechów głównych, poprzednie to "Zła miłość" – pycha, "Futra, perły i łzy jak piołun gorzkie" – chciwość, "Nieświęta rodzina" – rozwiązłość. Teraz kolej na zazdrość.
Danuta Noszczyńska – plastyczka, reżyserka, twórczyni amatorskich teatrów Azet i Amarant, absolwentka krakowskiego liceum plastycznego oraz Wydziału Filozoficznego UJ. Opublikowała książki: "Historia nie Magdaleny", "Blondynka moralnego niepokoju", "Hormon nieszczęścia", "Mogło być gorzej", "Kufer babki Alicji", "Luizę pilnie sprzedam", "Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana", "Wszystkie życia Heleny P.", "Harpia" (trzy ostatnie nagrodzone na Festiwalu Literatury Kobiet "Pióro i Pazur"), "Farbowana blondynka", "Zła miłość", "Futra, perły i łzy jak piołun gorzkie" i "Nieświęta rodzina".
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Danuta Noszczyńska, 2018
Projekt okładki
Sylwia Turlejska
Agencja Interaktywna Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Terry Bidgood/Trevillion Images
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Jan Fręś
Korekta
Katarzyna Kusojć
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8123-779-6
Warszawa 2018
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ROZDZIAŁ I
SMS
Podróż taksówką z lotniska upłynęła jakby poza moją świadomością i poza czasem. W lewej ręce kurczowo ściskałam niewielki neseser, a w prawej telefon, na wypadek gdybym chciała się po raz setny upewnić, że wiadomość, którą otrzymałam dwa dni temu, wciąż się w nim znajduje, że nie znikła bezpowrotnie jak senny koszmar, przynosząc w końcu miłą ulgę przebudzenia. Od przedwczoraj przed każdą z dwóch kolejnych nocy modliłam się, żeby z nastaniem poranka wiadomość ta okazała się tylko makabrycznym figlem przemęczonego umysłu, nocną marą... Bo nie ma chyba niczego gorszego niż wiadomość o śmierci bliskiej osoby, lakoniczna, w dodatku przysłana SMS-em z jej własnego telefonu...
– Proszę uprzejmie – powiedział taksówkarz.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Jesteśmy na miejscu – dodał.
Zapłaciłam za kurs i z wielką niechęcią ruszyłam w stronę bloku, w którym mieściło się odziedziczone przeze mnie po śmierci rodziców mieszkanie. Byłam już wówczas pełnoletnia i mogłam przejąć po nich spadek, a także wystarać się o prawo do opieki nad dziesięcioletnią wówczas Sonią.
Nie czekałam na windę, weszłam na szóste piętro schodami; mniejsza szansa, że spotkam kogoś z sąsiadów. Nie byłabym w stanie znieść ich kondolencji, współczujących spojrzeń, a już najbardziej obawiałam się słów nawiązujących do innej tragedii, która miała miejsce niemal dokładnie dziesięć lat temu...
Mieszkanie było schludnie utrzymane. W szafach, łazience i małym pokoju nadal znajdowały się rzeczy Soni: ubrania, kosmetyki, a nawet laptop, jakby niczego do nowego domu z sobą nie zabrała. Usiadłam przy stole w kuchni i jeszcze raz odczytałam SMS-a: „Sonia nie żyje. Pogrzeb odbędzie się w... o godzinie... Pozdrawiam. Adam”. I tyle. Aż tyle... Natychmiast po jego otrzymaniu oddzwoniłam na telefon Soni, ale ani tym razem, ani żadnym kolejnym nikt nie odebrał. Jeszcze zupełnie niezmartwiona, bardziej zdumiona, znalazłam w internecie numer stacjonarny do salonu fryzjerskiego „Ava”. Co prawda Sonia zwolniła się stamtąd jakiś czas temu, ale przecież w tej wylęgarni plotek powinni coś wiedzieć... I wiedzieli. Powiedziano mi, że moja siostra, moja mała siostrzyczka... naprawdę nie żyje.
– Ale... jak to możliwe? – powtarzałam w koło, bo tylko na tyle było mnie stać.
– Podobno popełniła samobójstwo – padło z drugiej strony słuchawki.
– Samobójstwo? Sonia? – To był dla mnie kolejny szok.
– Tylko tyle wiem, nie znam szczegółów. Ja jestem w pracy, proszę pani. – W głosie dało się odczuć nagłe zniecierpliwienie i moja rozmówczyni się rozłączyła.
Do pogrzebu były jeszcze dwie godziny, kręciłam się więc nerwowo po mieszkaniu, próbując znaleźć cokolwiek, co mogłoby mi dać jakąkolwiek wskazówkę, ale wszystko było dokładnie tak jak zawsze. Pedantycznie wysprzątane, pieczołowicie poukładane, jednym słowem: nic, co mogłoby wskazywać na jakąś nagłą zmianę w życiu czy usposobieniu mojej siostry. W garderobie, starannie ułożone bądź powieszone, znajdowały się te same ciuchy, które znałam jeszcze sprzed wyjazdu; nic dziwnego, jej nowy status społeczny wymagał pewnie dość radykalnej zmiany stylu.
Rozbolała mnie głowa, było mi niedobrze, nogi miałam jak z waty. Sięgnęłam do neseseru, wyjęłam z niego czarną sukienkę i zaczęłam się ubierać. Nie płakałam, nie mogłam. Miałam wrażenie, jakbym nagle utraciła zdolność odczuwania i okazywania emocji. Zadzwoniłam po taksówkę i zeszłam na dół. Liczyłam na to, że czekając na nią na świeżym powietrzu, otrząsnę się choć trochę z tego letargu. Nie pomogło. Jak automat wsiadłam do samochodu i podałam kierowcy adres kaplicy, w której miało odbyć się nabożeństwo żałobne. Zamówiona telefonicznie wiązanka powinna być tam przede mną...
Wnętrze kaplicy oświetlone było przez ledwie jarzące się żarówki żyrandoli, wspomagane światłem licznych świec, z niewidocznych głośników sączyła się cicha żałobna muzyka. Podeszłam bliżej ku stojącym w ciasnym półkolu osobom, nie mając odwagi spojrzeć na miejsce, wokół którego się zgromadzili. Dziwiłam się sama sobie, że oto stoję tu teraz, nie płacząc, nie bolejąc nawet w duchu nad stratą najdroższej mi w życiu osoby... To zdziwienie pochłonęło moją uwagę tak bardzo, że przez chwilę całkiem zapomniałam, gdzie jestem. Może również dlatego, że nie znałam tu nikogo? Że właściwie na pierwszy rzut oka nikt i nic nie wiązało mnie z tym miejscem? Powiodłam spojrzeniem po sylwetkach żałobników, plecach, profilach, twarzach – tym, co było moim oczom dostępne. Kilka kobiet i kilku mężczyzn – znacznie mniej, niż można byłoby się spodziewać na pogrzebie żony najbardziej wziętego w mieście prawnika. Rozpoznałam między nimi mojego szwagra, którego do tej pory widziałam jedynie na zdjęciach. Wyróżniał się spośród innych mężczyzn wzrostem i aparycją. W rzeczywistości był jeszcze przystojniejszy, a głęboki smutek malujący się na jego twarzy nie ujął jej niczego z niezwykłej męskiej urody. Przy nim stała sięgająca mu ledwie do ramienia elegancka starsza kobieta, jak się domyśliłam, jego matka, teściowa mojej siostry.
Ściskając w dłoni chusteczkę, którą powinnam była ocierać łzy, nabrałam w płuca powietrza przesiąkniętego zapachem kwiatów oraz stearyny i odważyłam się na zrobienie kilku kroków więcej. Zobaczyłam ułożone na atłasie i koronkach ciało młodej dziewczyny – kontemplowałam je powoli, począwszy od stóp obleczonych w lakierowane szpileczki, przez smukłe nogi w eleganckich rajstopach, liliową sukienkę okrywającą zgrabną sylwetkę, ułożone na piersi dłonie z długimi paznokciami pomalowanymi na czerwono, po smukłą szyję i wreszcie drobną owalną twarz. Moją pierwszą myślą, przynoszącą chwilową, złudną ulgę, było, że... to przecież, do cholery, nie jest Sonia! Że to jakieś absurdalne nieporozumienie, ba, okrutny żart, i że leżąca w trumnie osoba to jakiś oszukańczy manekin, ludzkich rozmiarów lalka Barbie, nieprzypominająca nawet mojej siostry! Bo ani ułożone misternie blond włosy, ani nienaturalnie długie czarne rzęsy i wymodelowane brwi, ani mocno uszminkowane usta nie wyglądały jak jej... Niewiele myśląc, dość obcesowo przepchnęłam się bliżej. Jedyną rzeczą, którą rozpoznałam na pewno, był drobny złoty pierścionek – oprócz dwóch innych i ślubnej obrączki wciąż zdobił woskowo blade szczupłe palce. To był pierścionek, który dostałam od naszej mamy, podarowałam go potem Soni na jej osiemnaste urodziny. Odruchowo dotknęłam ustrojonej w złotą biżuterię dłoni; była zimna, ale ku mojemu zaskoczeniu jej skóra była całkiem miękka. Zrobiło mi się słabo, musiałam koniecznie usiąść. Wycofałam się powoli i zajęłam miejsce w jednej z kilku prawie pustych ławek. Siedząca obok kobieta spojrzała na mnie ciekawie. Byłabym w ogóle o niej nie pamiętała, gdyby nie to, co wydarzyło się później na cmentarzu. Idąc za trumną, już nie pchałam się do przodu, szłam w krótkim orszaku jako jedna z ostatnich, za mną szła już tylko tamta kobieta. Nadal nie odczuwałam żadnych emocji poza wciąż nieopuszczającym mnie zdumieniem i niedowierzaniem. Gdy wpuszczono trumnę do grobu i obsługa zakładu pogrzebowego zaczęła układać wokół niego wieńce i wiązanki, mój szwagier podniósł głowę i na krótką chwilę spotkaliśmy się wzrokiem. Zaraz potem zaczął iść w moim kierunku. Pomyślałam, że pewnie chce się przywitać, ale to nie ja byłam jego celem.
– Po co tu przyszłaś, do cholery? Jak miałaś czelność? – usłyszałam za plecami nieprzyjemny szept.
Odruchowo spojrzałam przez ramię. Szwagier złapał kobietę pod ramię i próbował w miarę dyskretnie odciągnąć ją na bok, ona jednak twardo stała w miejscu. Było to co najmniej dziwne, więc skupiłam się maksymalnie, by móc usłyszeć ciąg dalszy.
– Pomyślałam sobie, że to mógł być mój pogrzeb, więc przyszłam zobaczyć, jak by to wyglądało – odparła, nawet nie zniżając głosu. – I wiesz co? Rozczarowana jestem...
– Odejdź stąd, zanim ktokolwiek cię zobaczy – warknął mężczyzna.
– Co ty nie powiesz? Obawiam się, że w tym miejscu kończą się już twoje wpływy, Adasiu.
– Proszę cię. – Szwagier nagle zmienił ton. – To nikomu niepotrzebne: ani mnie, ani jej, ani tobie...
– Tobie oczywiście nie. Mnie tak, jej być może również. Ale okej, idę. Tylko jeszcze pozwolę sobie złożyć ci... hm... nie wiem... kondolencje czy gratulacje?
Po tych słowach kobieta wyswobodziła się z jego uścisku i wolnym krokiem ruszyła w stronę bramy cmentarza. Z tego, co zdołałam zaobserwować, była bardzo ładna. Tak ładna, że wydawało mi się niemożliwe, by jakikolwiek facet ośmielił się zwrócić do niej w ten sposób. Obejrzałam się za nią. Poruszała się z wdziękiem, zgrabnie omijając mijane nagrobki. Przewiązany w talii ciemny płaszcz podkreślający jej zgrabną sylwetkę i rozpuszczone jasne włosy sięgające do pasa sprawiały, że chciałoby się ją dogonić, by zobaczyć, czy równie dobrze wygląda z przodu, ale ja już to wiedziałam. Była zjawiskowa. Tylko... kim, do jasnej Anielki, była?
* * *
Noc w mieszkaniu Soni, a właściwie we wciąż jeszcze moim, była straszliwa. Nigdy dotąd nie czułam się tak źle, nawet po śmierci rodziców. Gdy zginęli w wypadku, miałam ciut więcej niż osiemnaście lat, był to dla mnie ogromny szok i dramat, który wywrócił do góry nogami całe moje życie. Z dnia na dzień musiałam stać się całkowicie dorosła, razem ze wszystkim, co się za tym słowem kryje: odpowiedzialnością za siebie i młodszą siostrę, zarabianiem na życie, zajęciami, które do tej pory wykonywała mama, a także i tata. Może dlatego jakoś szybciej wówczas doszłam do siebie – mój czas szybko został wypełniony pracą, a uczucia troską, by Sonia jak najmniej ucierpiała z powodu swojego sieroctwa. Bo tak naprawdę tylko ona straciła oboje rodziców, ja tylko mamę. Mój biologiczny ojciec nigdy się z nią nie ożenił, co prawda uznał swoje ojcostwo, ale na tym się jego rola w naszym życiu skończyła. Nie cierpiałam z tego powodu, bo Marek, drugi mąż mamy, był dla mnie najwspanialszym tatą na świecie. Nigdy nie robił różnicy między mną i Sonią, traktował nas jednakowo, jakbyśmy obie były jego córkami.
Zawsze byłam silnie związana z młodszą siostrzyczką. Gdy się urodziła, miałam dziewięć lat – w sam raz, żeby bez zazdrości zrozumieć, że mama musi poświęcać jej więcej czasu niż mnie, a nawet by włączyć się w pomoc. Pokochałam Sonię od chwili, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy, a gdy zostałyśmy same, moja miłość do niej wzbogaciła się dodatkowo o uczucia macierzyńskie...
Co czułam teraz? Chyba najgorsze z możliwych rzeczy, jakich do tej pory zaznałam: bezbrzeżną pustkę, taką... lodowatą, martwą, beznadziejną. Na jej obrzeżach czaiła się zewsząd irytująca niewiedza, mroczne tajemnice, pytania bez odpowiedzi. I wciąż żadnego smutku, odrobiny żalu... Czułam się jak balon, który przez cały czas bezlitośnie pompowano, miałam świadomość, że gdy przebierze się miarka, pęknę z hukiem i bólem. I oszaleję albo coś w tym rodzaju. Nie wiedziałam co, ale byłam pewna, że na pewno istniało coś gorszego niż szaleństwo...
Dochodziła druga w nocy, gdy postanowiłam pójść do mieszczącego się najbliżej nocnego sklepu po wino. Miałam nadzieję, że kilka lampek pomoże mi wreszcie zasnąć, sen zaś – nie pamiętać i nie myśleć. Potem z lampką wina położyłam się do łóżka, tuż obok na podłodze postawiłam otwartą butelkę. Niestety, sączony powoli alkohol jeszcze bardziej pobudził chaotyczne wspomnienia. Przed moimi oczami stawały związane z Sonią obrazy z przeszłości, bez ładu, składu i chronologii. Wróciły wspomnienia z dnia mojego wyjazdu do Anglii, nasze długie rozmowy telefoniczne, jej pierwsza komunia, dylematy z wyborem szkoły średniej, ospa, na którą zapadła w wieku piętnastu lat. Być może gdybym nie wyjechała, nie zostawiła jej samej, wszystko potoczyłoby się inaczej? Ale... co by się potoczyło? Bo tak naprawdę nie miałam bladego pojęcia. Byłam w stałym kontakcie z siostrą, nie widywałyśmy się tak często, jak bym chciała, ale Sonia opowiadała mi z detalami wszystko o swoim życiu, czasem godzinami wisiałyśmy na telefonie, pisała maile, SMS-y, wysyłała zdjęcia. Co więc poszło nie tak? Nigdy się na nic nie żaliła, nigdy nie powiedziała, że ma jakieś problemy, przeciwnie, odkąd wyszła za Adama, opowiadała wyłącznie o swoim małżeńskim szczęściu. Samobójstwo? Nie, to było niemożliwe...
W końcu uznałam, że informacja podana mi w pośpiechu przez byłą koleżankę Soni z pracy jest absolutnie niewiarygodna. Zresztą od zawsze byłam zdania, że takie miejsca jak salony fryzjerskie czy kosmetyczne oprócz swojej podstawowej roli zajmują się głównie przekazywaniem plotek i kreowaniem sensacji. Soni się powiodło, a to na pewno wzbudziło zazdrość. Jej nagła śmierć musiała zrodzić jakieś spekulacje, i to raczej oczywiste, że próbowano sobie tę sytuację wyjaśnić w możliwie najgorszy sposób. Taka już ludzka natura – człowiek się zwyczajnie męczy, widząc, że komuś dobrze się wiedzie, a znalezienie rysy na jego życiu z pewnością przynosi ulgę. Mnie zaś sporą ulgę przyniosła powyższa konkluzja, więc postanowiłam stawić czoło faktom, jakiekolwiek by były, bo w końcu wszystko będzie lepsze niż niewiedza i zdawanie się na domysły.
Doszłam do wniosku, że muszę zrobić, co w mojej mocy, żeby się dowiedzieć, co się naprawdę stało, porozmawiać, z kim się da, i rzecz jasna spotkać się ze szwagrem.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
ROZDZIAŁ I. SMS
ROZDZIAŁ II. Mąż mojej siostry
ROZDZIAŁ III. Spotkanie
ROZDZIAŁ IV. Tożsamość
ROZDZIAŁ V. Bez celu
ROZDZIAŁ VI. Włóczęga
ROZDZIAŁ VII. Drogeria pani Hani
ROZDZIAŁ VIII. Żony mojego szwagra
ROZDZIAŁ IX. Martyna
ROZDZIAŁ X. Anioł czy psychopata?
ROZDZIAŁ XI. Radek
ROZDZIAŁ XII. W co ja się pakuję?
ROZDZIAŁ XIII. O krok dalej
ROZDZIAŁ XIV. Helenka
ROZDZIAŁ XV. W domu?
ROZDZIAŁ XVI. Kim jesteś, do cholery?
ROZDZIAŁ XVII. Delegacja
ROZDZIAŁ XVIII. Weronika
ROZDZIAŁ XIX. W pogoni za przeszłością
ROZDZIAŁ XX. Przedostatni przystanek
ROZDZIAŁ XXI. Granice miłości