Wnuczka wariatki. Carmen - Danuta Noszczyńska - ebook + audiobook

Wnuczka wariatki. Carmen ebook

Danuta Noszczyńska

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie rodzimy się na bezludnej wyspie. I nie dano nam możliwości wyboru ani zgody na zastaną rzeczywistość, która stanie się z czasem częścią nas samych. Carmen urodziła się jeszcze przed wojną, dziś jest staruszką z trudnym balastem przeszłości, owianym tajemnicą, którą nie jest w stanie podzielić się nawet z najbliższymi. Ci, którzy jej dobrze nie znają, powiedzieliby pewnie: "Carmen, jaka jest, każdy widzi", bo w tej bezpośredniej, otwartej kobiecie wszystko wydaje się być proste i oczywiste. Emerytowana milicjantka, wiejska awanturnica wojująca z każdym, kto wejdzie jej w drogę, nie sprawia wrażenia osoby szczególnie skomplikowanej w odbiorze i ocenie. A jednak… Bo czy Carmen Sowiłow to naprawdę Carmen Sowiłow? Tego dowiedzą się czytelnicy w ostatnim tomie serii "Wnuczka wariatki" i sami będą mogli ocenić jej życiowe wybory, motywy postępowania, nie zawsze aprobowane przez otoczenie i najbliższych. "Carmen" to opowieść o ludziach. O tym, co ich napędza do działania, motywuje. I o tym, że aby kogoś skategoryzować i nazwać, trzeba wiedzieć o nim o wiele więcej, niż tylko to, co widać.

Danuta Noszczyńska - plastyczka, reżyserka, twórczyni amatorskich teatrów Azet i Amarant, absolwentka krakowskiego liceum plastycznego oraz Wydziału Filozoficznego UJ. Opublikowała książki: "Historia nie Magdaleny", "Blondynka moralnego niepokoju", "Hormon nieszczęścia", "Mogło być gorzej", "Kufer babki Alicji", "Luizę pilnie sprzedam", "Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana", "Wszystkie życia Heleny P.", "Harpia" (trzy ostatnie nagrodzone na Festiwalu Literatury Kobiet "Pióro i Pazur"), "Farbowana blondynka", "Zła miłość", "Futra, perły i łzy jak piołun gorzkie", "Wszystkiemu winni są faceci", "Domek na końcu świata", "Dopóki śmierć nas nie połączy", "Nieświęta rodzina", "Zobaczyć gdzie indziej", "Nigdy nie jest za daleko", "Ten jeden jedyny", "Wnuczka wariatki. Pola" i "Wnuczka wariatki. Alina".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 263

Oceny
4,6 (29 ocen)
19
9
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tomasiak

Nie oderwiesz się od lektury

Terapeutyczna seria.
00
ElzbietaMirr

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna seria .
00
AmeliaMi2002

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
AliBaj95

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka , dziękuję
00
aryia91

Nie oderwiesz się od lektury

#reklama #współpracareklamowa Książkę mogłam przeczytać dzięki wydawnictwu @proszynski_wydawnictwo bardzo dziękuję za zaufanie i przepraszam, że tak późno wrzucam recenzje. Proszę o wybaczenie . Jest to trzeci tom serii "wnuczka wariatki" i wiecie co? Jest najlepsza! Poznajemy tutaj bliżej tytułowa babcie, Carmen. Jest to zakręcona, żwawa,pełna energii i życia osiemdziesięciolatka, która prowadzi wojnę z całą wsią, gardzi kosciolem i uważa,.że ksiądz chodzi w sukience. Mieszka w Zaciążu, wiosce ma Podlasiu. Posiada swoje "ranczo" . Każda część jest poświęcona jednej bohaterce. Pierwsza część Pola- o wnuczce, Alina- o matce, Carmen-babci i to jest właśnie część, która wyjaśnia wiele tajemnic rodzinnych. Troszkę się irytowałam gdyż ja sama wiedziałam jakie jest rozwiązanie, a rodzina Carmen nie. Główną bohaterkę pokochałam już w pierwszej części i się powtórzę na ten tom czekałam najbardziej. Dialogi genialne, śmiałam się nie raz i rodzina patrzyła na mnie jak na wariatkę . Gdyb...
00

Popularność




Copyright © Danuta Noszczyńska, 2023

Projekt okładki

Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce

© Ruben Ramos | Istockphoto.com

© anandaBGD | Istockphoto.com

© Lightstar59 | Istockphoto.com

© enterphoto | Shutterstock.com

© Rockweeper | Shutterstock.com

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Jan Fręś

Szpec łod śląski godki

Monika Łakomy

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8295-466-1

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

ROZDZIAŁ I

Newralgie i upiory

Carmen poczuła szarpnięcie za ramię i w sposób nag­ły oraz przykry wróciła do rzeczywistości.

– Co… takiego…

– Mówię do ciebie od co najmniej kwadransa, a ty nic! Postawiłaś oczy w słup i jakby cię ktoś zaczarował.

To była Iwona vel Aisza, miejscowa znachorka z tytułem doktora psychologii, co utrzymywała w ścisłej tajemnicy przed całą wsią, żeby nie stracić na wiarygodności.

– Zapatrzyłam się w okno… Nie cierpię takiej pogody, wiesz? Te wiosenne roztopy, wszędzie szaro, ciemnawo przez całe dnie i to wszechobecne błoto pomieszane z krwią…

– Jaką znowu krwią? – zdziwiła się Iwona. – No, chyba że zachód słońca ci się w nim odbija. Tak? O to ci chodzi?

– Myślisz, że… obłęd może być dziedziczny?

– Jezu, Carmen, co ty odwalasz? Nie mówiłam ci tego do tej pory, ale od czasu, gdy wróciłaś z wesela wnuczki, nie jesteś sobą po prostu. I mnie to cholernie martwi. Dobrze, że ci przynajmniej te kłaki odrastają i farba ze łba schodzi, bobym miała problem z rozeznaniem, czy to na pewno ty. Ja rozumiem, że żałobę po koniu można przechodzić bardzo boleśnie, ale przez ile czasu? Bubuś zdechł trzy miesiące temu…

– Nie zdechł, tylko umarł. I nie o konia tu chodzi, choć był mi bliższy niż niejeden człowiek.

– No to o co?

– O to, czy obłęd może być dziedziczny – powtórzyła z uporem.

– Owszem. Ale raczej predyspozycje, a to nie znaczy, że jest nieunikniony. Po prostu ktoś, kto miał wśród swoich przodków osobę chorą, prędzej niż inni ludzie doświadczy „obłędu”, jak to nazywasz, w przypadku wystąpienia jakichś bardzo traumatycznych bodźców. To tyle w kwestii twojego pytania, a teraz proszę jaśniej.

– To chciałam wiedzieć, dziękuję.

– Carmen! – wrzasnęła Iwona. – Zaczynam mieć cię powoli dość, wiesz? Od trzech miesięcy pomagam ci, jak tylko potrafię, zajmuję się twoimi zwierzętami, twoimi… nastrojami, ale jeśli wreszcie nie dowiem się, o co chodzi, to… to… mam cię w nosie, radź sobie sama.

Kobieta spojrzała na przyjaciółkę z głębokim smutkiem w oczach.

– Jak chcesz – odparła. – Ja cię tu na siłę nie trzymam. Tylko…

– Tak?

– Ja nie potrafię. Czasem bardzo bym chciała wyrzucić z siebie wszystko, wylać… wyrzygać, ale… Nie umiem. Słowa stają mi w ustach kamieniami, tak wielkimi, że wracają z powrotem do krtani i dławią, zabierają powietrze, duszą…

Iwona podeszła bliżej i ostrożnie, jakby bała się, że oberwie, przytuliła ją mocno do siebie.

– Przepraszam. Nie powinnam była.

Staruszka usiadła przy stole i oparła się mocno łokciami o blat.

– Jeszcze nie teraz, dobrze? Ja wiem, że czas mi ucieka, i wiem też, że trzeba będzie porządnie pozamykać za sobą wszystkie drzwi, bo jeśli nie, klątwa zostanie. Na mojej córce, wnuczce, na jej dzieciach… Do niedawna myślałam, że wystarczy po prostu zaprzeczać faktom, wydarzeniom, ale to tak nie działa. Bo one po prostu SĄ i kiedyś wrócą. Już wracają…

– Mało razy ci mówiłam, że z przeszłością zawsze należy wziąć się za bary, bo nie ma na nią innego sposobu?

– Mówiłaś, ale mówić łatwo.

– Wiem, do pewnych spraw trzeba czasem porządnie dojrzeć. Ale uważam się za twoją przyjaciółkę, więc przykro mi patrzeć, jak cię coś żre, i że ja nie jestem na tyle godną zaufania osobą, żebyś mogła mi o tym opowiedzieć.

– To nie jest kwestia zaufania. Myślałam, że będę potrafiła porozmawiać o przeszłości z Aliną, i w sumie po to również tam pojechałam, ale nie mogłam. A ona była tak wyrozumiała, taka… czuła? I z tym mi jeszcze gorzej.

– No cóż. – Szeroki uśmiech Iwony był jak zrobienie dobrej miny do złej gry. – Niedługo wiosna, skończą się chlapy, zaświeci słońce, zyskasz nową perspektywę i nową energię.

– Muszę to wszystko spisać.

– Bo?

Carmen nie odpowiedziała. Przyjaciółka pochyliła się nad nią, żeby spojrzeć jej w oczy, ale kobieta odwróciła wzrok.

– Daj rękę – zażądała i nie czekając na odzew, odwróciła jej dłoń spodem do góry. – Masz przed sobą jeszcze co najmniej dyszkę.

– Czego?

– Lat życia. W zdrowiu i świetnej kondycji. Więc na razie wystarczy cię okadzić liściem laurowym i wszystko będzie okej.

– Ej, ja nie jestem baba z tej wsi, mnie twoje gusła nie przekonają. Zresztą od kiedy ty się wróżeniem zajmujesz? Łżesz, żeby mnie pocieszyć.

– Gusła może nie, ale skutek na pewno. Już raz cię przecież wyciągnęłam z podobnego stanu.

– Ty albo nie ty. Może medykamenty.

– Jak sobie uważasz, ale ja wiem swoje.

Iwona podeszła do kredensu i wśród przypraw wyszukała rzeczone ziele. Ułożyła je na małym deserowym talerzyku, podpaliła, a następnie zdmuchnęła płomień, podsycając jedynie żar dający gęsty, biały, aromatyczny dym. Kręciła potem tym talerzykiem wokół głowy Carmen, skupiając się na jej nozdrzach i ustach. To było bardzo przyjemne doświadczenie, kobieta przymknęła oczy i wdychała przez nos tę aromatyczną mgiełkę.

– I co? Lepiej ci?

– Lepiej. Ale nie myśl sobie, że od twoich czarów, po prostu fajnie pachnie.

Iwona westchnęła i odłożyła „kadzidło” na kredens.

– Barszczu ugotuję. Jest zdrowy i smaczny – powiedziała.

– Iwonka… Wiesz, że ja nie jestem wylewna i nie umiem piać peanów na niczyj temat, choć tobie się one należą jak psu buda… Więc powiem tylko „dziękuję”. Ale obiad sama zrobię, ręce mi do dupy nie przyrosły.

– Ręce może nie, ale wiesz, ile to potrwa w twoim wydaniu? Jednego ziemniaka będziesz obierała godzinę.

– Jak się zamyślę.

– A może ty masz po prostu depresję, co?

– Srapresję! – oburzyła się Carmen. – Dawaj te ziemniaki. Albo nie, sama sobie przyniosę.

Staruszka podreptała do komórki po produkty na zupę, mamrocząc coś pod nosem. Depresja kojarzyła się jej bowiem z ludźmi słabymi, nieumiejącymi zapanować nad swoim losem, przytłoczonymi codziennością. A ona przecież taka nie była, życie od wczesnego dzieciństwa hartowało ją boleśnie i to wyzwoliło w niej nadzwyczajną wręcz siłę. Ugruntowała ją w niej Dorka, była służąca w rodzinnym dworze, która stała się później zagorzałą działaczką komunistyczną i opiekunką małej Carmen, gdy ta straciła ostatnią już bliską osobę na świecie – matkę. Wychowała ją na hardą i butną młodą kobietę, odważną i sprytną. To dzięki Dorce z małej wrażliwej dziewczynki przeistoczyła się w osobę idącą przez życie jak taran, bezkompromisową i zawziętą. Ludzie się z nią liczyli, niewielu miało odwagę z nią zadrzeć, nawet najwięksi wrogowie schodzili jej z drogi.

Takie pojęcia jak miłość, przyjaźń, przywiązanie zniknęły zupełnie z jej jaźni, zostały zastąpione stopniem czyjejś przydatności, wierności ideałom, lojalności. Jak więc mogła mieć depresję? To by oznaczało, że nad sobą nie panuje i pozwala zawładnąć swoim umysłem nastrojom. Nie, to było niemożliwe, a to, co się z nią ostatnio działo, wolałaby przypisać szaleństwu, nieuniknioności dziedziczenia schorzeń po przodkach.

Carmen przerwała swoje rozważania i najszybciej, jak mogła, napełniła kosz warzywami, by nie potwierdzić słów Iwony o swojej opieszałości.

– Zapuść radio, za cicho tu – powiedziała, lokując się z robotą przy rozpalonym ciepłym piecu.

Przyjaciółka spełniła jej prośbę i stanęła przy oknie.

– Wiesz co? Pójdę do siebie, sprawdzę, czy mi piwnicy nie zalało, i wrócę pod wieczór. Na barszcz. – Roześmiała się.

– Tyle razy ci mówiłam, żebyś coś z tym zrobiła, wykopała jakiś rów odprowadzający, ale ty nie. I co roku na wiosnę ten sam problem, przychodzą roztopy i cię zalewa.

– Nieprawda, zeszłej wiosny mnie nie zalało.

– Bo nie było śniegu. I jak mi Bóg miły, sama ci te rowy wykopię.

– Bóg ci nagle miły? – spytała zaczepnie przyjaciółka.

– Ani on mnie, ani ja Jemu. Ale tak się mówi. Dobra, leć, ale wróć, żebym się nie martwiła, czy się w tej piwnicy nie utopiłaś.

Iwona włożyła na nogi gumowce na filcu, długi ortalionowy płaszcz z kapturem i ruszyła ku drzwiom.

– A potem może napijemy się grzańca i zanocuję u ciebie, co? – zaproponowała.

– Świetny pomysł. Z liściem laurowym.

Przyjaciółka wzruszyła ramionami, nie wiedząc, czy ma to potraktować jako żart, i wyszła. Korzystając z otwartych na chwilę drzwi do kuchni, wepchnął się rudy tłusty kot, a za nim nie mniej spasiony pies.

– Łazicie w tę i nazad i błoto do chałupy znosicie – skrytykowała zwierzaki Carmen.

One natychmiast ułożyły się po drugiej stronie pieca, na szmacie, która stanowiła ich legowisko. Najpierw kot, zajmując dla siebie większą część miejsca, potem pies na tym, co zostało.

Kobieta wypłukała obrane i pokrojone warzywa, zalała je wodą i postawiła na rozgrzanej blasze. Pomyślała, że póki jeszcze nie zmierzcha, naniesie sobie wody ze studni, ale gdy wyszła do sieni, ujrzała stojące w rządku pod ścianą cztery pełne wiadra.

– Nieoceniona jesteś, Iwonko – mruknęła pod nosem, nie wiedząc w sumie, czy jest się z czego cieszyć, bo czynność, którą zaplanowała, zapewniłaby jej trochę zdrowego wysiłku.

Zamiast tego więc włożyła kalosze, kurtkę i poszła przejść się po gospodarstwie. Zajrzała wszędzie, ominęła tylko stajnię, bo nie było w niej już Bubusia…

Przerzedzone w sposób naturalny stadko niemłodych już kur dawało coraz mniej jajek. O tej porze roku powinno się już żółcić w kurniku od piskląt. Zaczęłyby nieść się latem, seniorki zaś powoli, jedna po drugiej, spokojnie odchodziłyby sobie z tego świata. Krowa również już nie była młoda, Carmen planowała zakupienie cielęcia, ale tej wiosny wszystko jakby straciło na ważności. Kobiecie coraz częściej wpadała do głowy myśl, że być może już pora powoli likwidować gospodarstwo, zdawała sobie sprawę ze swojego wieku i choć nadal czuła się w pełni sił, odpowiedzialność za te wszystkie żyjące i czujące przecież istoty mogła ją w którymś momencie przerosnąć.

Jeszcze zeszłego lata, kiedy wpadła na ranczo jej wnuczka razem z przyjaciółmi, była pewna, że nadal może góry przenosić i że nie będzie temu końca, ale coś się jednak nagle zmieniło. Dziewczyna przywioz­ła z sobą mnóstwo pytań, wątpliwości, lęków, a może i pretensji, których nigdy nie wyraziła słowami. Carmen, do tej pory skryta, strzegąca jak cerber swoich sekretów z przeszłości, nagle uznała, że póki jeszcze żyje, powinna powierzyć je tej właśnie młodej dziewczynie, która kropla w kroplę przypominała ją samą sprzed lat. Nie tylko z wyglądu, ale i charakteru oraz temperamentu. To z nią znalazła wspólny język, czego nie mogła osiągnąć nigdy z własną córką, Aliną – matką Poli.

Wnuczka bez skrępowania pytała o różne sprawy, a Carmen przy niej otwierała się powoli. Jednak nie do tego stopnia, jak by chciała. Były rzeczy, o których nie potrafiła jej opowiedzieć, napotykając na jakiś opór nie do przebycia. Nie była też pewna, czy spowiedź z całego swojego życia nie wywarłaby na dziewczynie tak dużego wrażenia, że to ona teraz nosiłaby jego ciężar. Ale czuła się już na to gotowa, mentalnie, tylko że… te wszystkie słowa wciąż były jeszcze zbyt trudne.

Spotkanie po tylu latach z najbliższymi sobie osobami: wnuczką, której nie widziała przez dwadzieścia kilka lat, i córką, z którą na taki sam okres rozstały się w przykrych dla nich obu okolicznościach – siłą rzeczy sprawiło, że wszystko wróciło. Te najbardziej zamierzchłe czasy również…

Kiedyś inaczej widziała swoją przyszłość. Od kiedy na świecie pojawiła się Alinka, jej skarb, jedyna prawdziwie i bezwarunkowo kochająca ją osoba, była pewna, że od tej pory już we dwie będą dzieliły wspólny los, wspierając się nawzajem i sobie pomagając. Zamierzała wychować ją na „porządnego człowieka”, silnego i bezkompromisowego jak ona sama. Myślała, że gdy w przyszłości córka założy własną rodzinę, nadal będą wiodły spokojne życie, tyle że w nieco szerszym składzie. Rzecz jasna na ranczu, z dala od wszelkiej podłości tego świata…

Poniosła jednak kompletną wychowawczą klapę i stało się zupełnie inaczej. Wytrenowany w wypieraniu wszystkiego, co bolesne, umysł natychmiast uruchomił mechanizm, który pozwolił jej nadal żyć utartymi schematami. Ale widać nie dane jej było spędzić reszty życia w tym pozornym, usilnie budowanym każdego dnia spokoju…

Dlatego Carmen od świąt Bożego Narodzenia, czyli dnia ślubu wnuczki i kilkudniowego pobytu u córki, kompletnie nie potrafiła się odnaleźć. Miesiąc wcześniej skończyła osiemdziesiąt lat i teraz, właśnie teraz, wszystko zaczęło się rozpadać na kawałki. Kobieta miała świadomość, że już nie ucieknie przed szczerą rozmową, czuła się zapędzona w kąt.

Wracając, Carmen jeszcze raz wstąpiła do komórki, żeby wziąć butelkę wina na grzaniec. Zazwyczaj używała do tego celu czereśniowego, ale tym razem postanowiła wybrać coś innego. Miała jeszcze kilka butelek trunku robionego według autorskiej receptury przez Dorkę we dworze, a potem rzadko już co prawda, w czasach, gdy zamieszkała razem z nią. Kobieta uznała, że dziś będzie to wybór bardziej właściwy niż kiedykolwiek. Iwona nie miała jeszcze okazji spróbować tego oryginalnego specyfiku z dzikiego agrestu, kolendry, miodu i mięty.

Barszcz bulgotał raźno na kuchni, roznosząc dokoła smakowity aromat. Carmen przelała wino do garnka i postawiła na skraju najmniej nagrzanej blachy. Postanowiła go nie doprawiać, a jedynie podgrzać do odpowiedniej temperatury.

– Ale zapachy – wrzasnęła Iwona już w sieni, bo akurat na ten moment weszła. – Ale chyba nie tylko barszcz?

– Nie tylko. Właź i siadaj, już nalewam. Barszczu znaczy się.

Iwona podeszła do pieca i obwąchała wszystko, co na nim stało, łącznie z breją dla kur.

– Ciekawe – mruknęła tylko i skwapliwie zasiadła do stołu. – Głodna jestem jak wszyscy diabli, namachałam się łopatą jak durna.

– A co? Zalało?

– Nie, ale zrobiłam, jak kazałaś, na wszelki wypadek.

Kobiety zjadły w milczeniu, bo na tę chwilę nawet Iwona odpłynęła gdzieś myślami.

– Coś ci pokażę – odezwała się w końcu, ocierając wierzchem dłoni usta. – Przyniosłam moje własne newralgie i upiory przeszłości…

Wrzuciła puste talerze do miski służącej za zlewozmywak, po czym wygrzebała z kieszeni płaszcza grubą szarą kopertę.

– Nie wiem, czy mnie przebijesz w traumach – zaczęła wyjmować z niej fotografie i układać na stole.

– Chcesz się licytować czy co? – Carmen spojrzała na nią zdziwiona.

– Nie. Chcę ci pokazać, że każdy nosi na plecach większy lub mniejszy garb. Być może jeśli zobaczysz, że masz godne siebie towarzystwo, trochę ci ulży albo po prostu otworzy furtkę do rozmowy na trudne tematy.

Kobieta milczała. Patrzyła na poczynania przyjaciółki ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi ­ustami.

– To są moje dzieci, Tomek i Tosia, czyli Tomasz i Antonina. Na rok, zanim tu przyjechałam.

– Bliźniaki? – zdziwiła się Carmen.

– Nie wspominałam o tym?

– Nie. I mówiłaś, że są dorosłe, a tu wyglądają jak… dzieci po prostu.

– Bliźniaki czy nie bliźniaki, jakie to ma znaczenie? Na tym zdjęciu mają po siedemnaście lat, a ja odeszłam z domu po ich osiemnastych urodzinach, czyli dorosłe. Teraz są mniej więcej w wieku twojej wnuczki i nie chcą mnie znać.

– Trochę się jakby… nie dziwię… Wywinęłaś im gorszy numer niż ja przez całe życie swojej Alinie. Przy czym ja działałam w jak najlepszych intencjach…

– No więc widzisz! – oznajmiła Iwona z satysfakcją, jakby był ku temu jakiś powód. – Nie zwierzałam ci się zbyt szczegółowo ze swoich strapień, wiesz tylko z grubsza, co zaszło.

– A raczej z cieńsza. Wiem tylko, że się zakochałaś w jakimś egzotycznym gówniarzu i straciłaś przez niego rozum.

– Dokładnie. Zgłupiałam tak, że dziś sama nie jestem w stanie tego pojąć. A najgorsze jest to, że decyzje, które wówczas podjęłam, kompletnie zrujnowały moje życie. I mnie się to słusznie należało, ale nie należało się… im…

W jej oczach pojawiły się łzy, głos zaczął więznąć w gardle, ale zamilkła na chwilę, wzięła głęboki oddech i jakoś zapanowała nad sobą. Carmen wykorzystała ten czas na napełnienie szklanic grzańcem.

– Dobre – oceniła Iwona, która wypiła duszkiem niemal połowę, nie zważając na temperaturę napitku. – Sama robiłaś? Nigdy tego u ciebie nie próbowałam.

– Bo to nie jest zwyczajne wino. Raczej go unikam, bo otwiera we mnie… straszne rzeczy. Ale na dziś jest w sam raz.

– Faktycznie, otwiera… – szepnęła Iwona ze zgrozą w oczach, bo trunek był mocny i widać od razu uderzył jej do głowy. – Widzę czeluść…

– Piekielną?

– Nie. W sobie…

– Hm… – zafrasowała się Carmen. – Wypij może do końca, zobaczymy, w jakim kierunku to pójdzie.

Kobieta skwapliwie zastosowała się do jej rady.

– I co? Dalej widzisz czeluść?

– Już nie. Teraz widzę ogrom swojego debilizmu i naiwności. I… i… walić łbem w ścianę mi się chce.

– Nie wal, to nic nie da. Może lepiej, tak jak radziłaś mnie, wyrzuć to z siebie do samego dna. A tak w ogóle skąd ty wzięłaś tego swojego Homara?

Iwona spojrzała na przyjaciółkę zdziwiona, ale szybko załapała, o co pyta.

– Omara – poprawiła ją. – Z Facebooka, no bo skądże? Przecież w Maroku nigdy nie byłam. A on tak mnie kochał, tak kochał! Od pierwszego wejrzenia.

– I to ci się nie wydawało dziwne? Że zadurzył się w zdjęciu?

– Nie. Bo bardzo ładnie na nim wyszłam.

– Jak Zabłocki… – mruknęła Carmen.

– Nie znam. Kto to?

– Na mydle.

– A, ten… Masz rację, ja też wiem już swoje, ale co mi z tego teraz? Kijem czasu nie cofnę.

– Pewnie, że nie, nikt nie cofnie.

– On po miesiącu zjawił się w Polsce, kompletnie się tego nie spodziewałam i ten element zaskoczenia, cudownego zaskoczenia, całkiem przyćmił mi realny ogląd sytuacji. Napisał, żebym przyjechała do hotelu Europa, bo tam czeka na mnie prezent od niego. Ciekawa byłam, co to takiego, więc pojechałam. I czekał. On sam we własnej osobie. Pokój, który wynajął, tonął w czerwonych różach, a on miał na sobie garniak w kolorze mgły, co przy jego ciemnej karnacji robiło piorunujące wrażenie. Na palcu miał wielki złoty sygnet.

– Też robił wrażenie?

– Nie tak jak myślisz. Dla mnie świadczył o tym, że to chłopak, e… z wyższej marokańskiej półki. Taki paniczyk, kapujesz? W dodatku wykształcony, skończył studia w Anglii, poza tym był niezwykle szarmancki i kulturalny. I szampana miał w tym pokoju, prawdziwego. A po dwóch lampkach…

– Zobaczyłaś czeluść? – zakpiła Carmen.

– Nie. Pomyślałam, że raz się żyje. W domu nudny łysiejący chłop, rozpuszczone do granic możliwości dzieci i nic tylko przynieś, podaj, pozamiataj. I daj. Mój Roman miał zaledwie maturę, a że ja zrobiłam doktorat z psychologii, otworzyłam własny gabinet i zdobyłam wysoką pozycję na tym dość tłocznym już rynku, nigdy nie miało dla niego znaczenia. Taka mentalność, w pracy pani doktor, w domu baba do wszystkiego. Ale jak on awansował z szeregowego fizycznego pracownika na brygadzistę, to klękajcie narody. A Omar… on widział we mnie kobietę w sensie… e… kobiety, rozumiesz?

Komplementował, obsypywał kwiatami, a patrzył tak, że ciarki przechodziły. Gdzieś tam z tyłu głowy miałam, że to, co się ze mną dzieje, nie jest dobre, ale serce skutecznie te wątpliwości studziło. Mówiło mi mianowicie tak: żyjesz, Iwonka, raz, możesz być najszczęśliwszą kobietą albo kuchtą, sprzątaczką i dojną krową dla ludzi, którzy cię za nic innego nie mają. Nie ma kobiety na tym świecie, która by takiemu czarowi nie uległa.

– Jest.

– Gdzie? – zdziwiła się Iwona.

– Tu. – Carmen wskazała na siebie. – We mnie takie gogusie zawsze nóż w kieszeni otwierały, a raczej odbezpieczały milicyjną spluwę. Dżentelmeny zasrane, z pełnymi pyskami kwiecistych słów i lewymi rękami do roboty. Do dziś jestem chora na widok takich drani!

Kobieta rozsierdziła się solidnie i niemal straciła panowanie nad sobą, co mocno zdziwiło jej przyjaciółkę.

– Ej, serio? Nie podobają ci się ułożeni, kulturalni i uczuciowi faceci?

– Nie! Ten twój zresztą finalnie okazał się ani uczuciowy, ani kulturalny. To tylko poza, a za nią kryją się największe bydlaki żyjące na koszt innych!

– Mówisz… o mojej sytuacji? Bo jakoś tak… angażujesz się jakby za bardzo…

– Ogólnie mówię, bo znam ten typ.

Iwona wyczuła nagle szansę przerzucenia tematu na rozmówczynię i pociągnięcia jej za język.

– Twój mąż taki był? – zapytała prędko.

– Nie. Zresztą ja nigdy nie miałam męża.

– Jesteś… hm… e… panienką? – Iwona nie posiadała się ze zdumienia.

– W każdym calu kwadratowym.

– No a ten… Sowiłow, ojciec Poli?

– Nigdy za niego nie wyszłam.

– Ale nosisz przecież jego nazwisko.

– Owszem, żeby się dziecko nie nazywało inaczej.

Iwona zamilkła, przyglądając się przyjaciółce podejrzliwie. Nijak nie była w stanie sobie tego wytłumaczyć, a zapytać się obawiała, postanowiła więc zajść ją z innej strony.

– Czyli mówisz, że nie był dżentelmenem?

– Był prostym facetem, zwyczajnym, uczciwym i pracowitym.

– Nie chciał się z tobą ożenić czy co?

– Nie chciał, ale dziecko uznał. To znaczy na początku chciał, ale ja nie chciałam, a później jak ja chciałam, to on już nie chciał. Bo mu się właśnie w dupie zaczęło przewracać, podjął studia w dużym mieście, zaczął się piąć po szczeblach kariery w naszym pięknym kraju ludowym i przestałam być dla niego wystarczająco dobra. I kij mu w zad oraz jemu podobnym. Bo chłop to ma być chłop, dbać o rodzinę, zarabiać na utrzymanie, najlepiej własnymi ręcami, bo jak już zacznie myśleć, to nic dobrego nie wymyśli.

– A ty byłabyś przy nim zwykłą gospodynią? Bez protestu i żadnych własnych inspiracji?

– No tak to ja bym nie umiała. Za ruchliwa jestem, od dzieciństwa tak mam, ale gospodynią bym mogła być. Na pół etatu.

– A ja musiałam być na półtora… I co byś zrobiła w takim wypadku?

– Ano rozmówiłabym się z nim raz a porządnie i ustaliła porządek rzeczy. Na pewno nie… – Carmen zawahała się na chwilę.

– Nie co?

– Nie szukałabym pocieszenia u kolejnego idioty – dodała i wzniosła w górę szklanicę, żeby uniemożliwić Iwonie jakąkolwiek ripostę.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

ROZDZIAŁ I. Newralgie i upiory

ROZDZIAŁ II. Towarzyszka Katarzyna Rytel

ROZDZIAŁ III. Nius palący księdza proboszcza

ROZDZIAŁ IV. Na rękach będę cię nosił…

ROZDZIAŁ V. Szemrana delegacja

ROZDZIAŁ VI. Kasia nie żyje, niech żyje Carmen

ROZDZIAŁ VII. Pan i służąca

ROZDZIAŁ VIII. Anetka

ROZDZIAŁ IX. Sowiłow kontra Sowiłow

ROZDZIAŁ X. Datek w podwójnie słusznej sprawie

ROZDZIAŁ XI. Trop

ROZDZIAŁ XII. Konserwator

ROZDZIAŁ XIII. Gabryś

ROZDZIAŁ XIV. Ogólnie rzecz biorąc – młyn

ROZDZIAŁ XV. List gończy

ROZDZIAŁ XVI. Tu, gdzie zatrzymał się czas…

ROZDZIAŁ XVII. Klątwa

ROZDZIAŁ XVIII. Na ludowo, z przytupem i bez trzymanki

ROZDZIAŁ XIX. Kłusownik

EPILOG