Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
I odpuść nam nasze winy…
Na ile życie jest zależne od naszych wyborów, na ile od przypadku, a może kieruje nim wyłącznie przeznaczenie? Nad tym zastanawia się autorka na łamach najnowszej, dwuczęściowej powieści.
Spotkanie w pociągu. W jednym przedziale trafiają na siebie: kryminalistka po piętnastoletniej odsiadce, młodzieniec opuszczający dom dziecka, by zacząć życie na własny rachunek, i zakonnica udająca się na urlop. Ich losy łączą się w nieoczekiwany sposób – wkrótce okazuje się, że mają ze sobą coś wspólnego. Przypadek? Tak. Dziwny, absurdalny, nieprawdopodobny? Tak. Ale na tego rodzaju „przypadki” trzeba zwrócić szczególną uwagę, bo to właśnie ingerencja przeznaczenia. A co, jeśli je zignorujemy? Cóż… będą się pojawiały tak długo, aż w końcu sprowadzą nas na właściwą ścieżkę.
Danuta Noszczyńska – absolwentka krakowskiego liceum plastycznego oraz Wydziału Filozoficznego UJ. Pisarka, plastyczka, scenarzystka i reżyserka, twórczyni młodzieżowych teatrów amatorskich i grup teatralnych dla seniorów, twórczyni i organizatorka Ogólnopolskiego Przeglądu Teatralnego Amarantus. Trzy z wydanych do tej pory ponad dwudziestu pozycji („Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana”, „Wszystkie życia Heleny P.”, „Harpia”) zostały nagrodzone na Festiwalu Literatury Kobiet „Pióro i Pazur”. Danuta Noszczyńska to kobieta, która (jak mówi sama o sobie) „wszystko potrafi”, poza pisaniem oddaje się na co dzień licznym kreatywnym zajęciom, trudno w jednym zdaniu wyliczyć jakim, ona sama twierdzi, że absolutnie wszystkim, co jest do zrobienia, naprawienia lub popsucia. Z ogromną pasją przerabia wszystko po swojemu, nie posiada niczego, co pozostałoby w takim samym stanie jak w dniu zakupu. Dlaczego? Gdy ją o to zapytać, odpowiada: „Właściwie sama nie wiem, natręctwo takie chyba…”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 257
Copyright © Danuta Noszczyńska, 2024
Projekt okładki
Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Ilustarcja na okładce
© Hamsyfr/Adobe Stock
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Jan Fręś
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8352-742-0
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
ROZDZIAŁ I
STACJA DOCELOWA
Nie wierć się, bo ci oko wydłubię! – Gośka po raz kolejny próbowała unieść w górę twarz Darii i utrzymać ją w tej pozycji do ukończenia powziętej czynności.
– To przestań wreszcie, bo ja cierpliwości nie mam. Ręce mi się trzęsą, kolana i owszem, też, a tyżeś się uwzięła na działania potrzebne mi tyle, co na przysłowiowy chuj!
– I dobrze mówisz – włączyła się Iwetta. – Dokładnie tak. Daj, Gośka, ty ją chwyć, a ja skończę.
Daria usiadła teraz prosto, zdając sobie sprawę, że im więcej samozaparcia wykaże, tym szybciej skończą się jej męki. Nigdy nie była pustą lalą, dla której najważniejszą rzeczą z samego rana było nałożenie na twarz tapety, ułożenie kudłów w jakiś modny aktualnie look, wbicie się w wydekoltowaną kieckę sięgającą ledwie za półdupki i włożenie sandałków na półmetrowym obcasie.
Zdaniem Darii tego rodzaju obuwie wymyślił jakiś chamski samiec nienawidzący kobiet, który w dodatku zdołał je przekonać, że bez tego narzędzia tortur żadna nie jest kobietą w pełni. Daria stawiała na naturalność, choć „stawiała” to zbyt wielkie słowo, bo żeby na coś „stawiać”, trzeba to wcześniej przemyśleć, a ona po prostu tak miała. W jej życiu było tyle ważnych rzeczy, że na troskę o wygląd zwyczajnie nie miała czasu. Jedynymi przyborami kosmetycznymi, które gościły u niej w łazience, były mydło i grzebień.
Teraz siedziała tu obstąpiona przez grono koleżanek, a wokół jej głowy szalały dwie pary rąk usiłujących zrobić ją na bóstwo, jakby co najmniej do ślubu szła…
– Zobaczysz, bo ja już to widzę… – Iwetta zastygła na chwilę w miejscu z uniesionym w górę lakierem do włosów. – Wychodzisz normalnie, kurde, na ulicę, twoją twarz głaszczą promienie słońca, na policzkach czujesz lekki powiew wiatru, bo wiesz, powietrze jest, kurde. Normalne powietrze! Oddychasz pełną piersią, idziesz pewnie przed siebie, a za tobą oczy. Wszędzie oczy! Męskie, złaknione, napalone, nachalne… A ty… a ty… się patrzysz, w prawo, w lewo… I bach! Jest on. Ale nie „on”, rozumiesz, tylko ten ON przez duże „O” i duże „N”. Kiwasz palcem i mówisz: „ty!”. A on za tobą, jak w letargu, szczęśliwy, bo wybrany z tłumu. Reszta pluje sobie w brodę i odchodzi…
– Ta… Oczy plują sobie w brodę – skomentowała sarkastyczna z natury Gośka. – Weź nie pitol, tylko pryskaj, zanim owoc moich starań jej całkiem oklapnie. Ta kreska na lewym oku idzie za bardzo w górę, więc albo jej na prawym dorysuj tak samo, albo tu trochę zmaż. Ona ma być nami wszystkimi trzema, za nas trzy, więc staraj się, jak dla siebie.
– Zamknij się, bo mi ręka latać zaczyna – odburknęła Iwetta, ale zrobiła, co poleciła jej Gośka. – Cieszysz się, co nie, Darusia? Co ja pierdolę w ogóle…
– To się nazywa pytanie retoryczne – zabłysnęła Gośka. – Czyli głupie.
Daria już się nie buntowała, siedziała na zydlu zdominowana całkiem wizją najbliższych dni, ale tylko dni, bo dalsza perspektywa po prostu ją przerażała. Siedziała i dostosowywała wyraz twarzy do emocji, które powinny były na niej gościć, rozciągała więc uszminkowane przez koleżanki usta w uśmiechu i potakiwała wszystkiemu, co mówią. Bo są takie rzeczy w ludzkim życiu, z których nie można się nie cieszyć. Jak z nadchodzących świąt Bożego Narodzenia, przyjścia na świat dziecka, ślubu… Cieszenie się z powyższych zdarzeń jest tak wpisane w schemat, że nie ma uproś, jeśli nie chcesz wzbudzić potępienia ogółu, musisz się cieszyć. Darii nie było dane zaznać owych okoliczności, dwóch ostatnich na pewno, a święta, odkąd sięga wspomnieniami owszem, były, ale tylko dlatego, że figurowały w kalendarzu…
A teraz? Nadszedł dzień, na który czekała od piętnastu lat, niecierpliwie odliczając jeden po drugim, jednak im bardziej się zbliżał, tym więcej niósł niepewności i lęku. Przez trzy ostatnie noce Daria prawie wcale nie spała. Bo albo nie mogła, albo – gdy tylko zmrużyła oczy – pojawiały się koszmary, więc sama starała się nie zasnąć. Nie zwierzała się koleżankom, że być może nie będzie wcale tak fajnie, że może nawet… zatęskni za powrotem. To był oczywisty absurd, biorąc tak na logikę, jednak w myślach Darii momentami pojawiał się i tego rodzaju niepokój… Ale dziewczyny tak bardzo się cieszyły jej szczęściem, że i ona musiała się cieszyć.
– Szkoda, że nikt po ciebie nie przyjedzie – wypaliła Iwetta, a Gośka zasadziła jej kuksańca.
– Weź przestań, nie psuj chwili. To jest akurat najmniej ważne, taryfę bierze, co nie? Stać ją.
Daria pomyślała, że na taryfę i owszem, może nawet na parę dni życia, a potem co? Znów opanował ją lęk. Wcześniej, kiedy ta ważna chwila nie była jeszcze TĄ chwilą, budowała sobie w głowie wizję przyszłego życia, spokojnego, niemal sielskiego. Nie, nie miała wygórowanych potrzeb: aby miała gdzie spać i co jeść. Już dawno opuściły ją aspiracje do luksusów, chęć szpanowania posiadanymi dobrami, dążenie do bycia podziwianą i wielbioną. Teraz miało być inaczej, o wiele skromniej, ale po prostu bezpiecznie. I… paradoksalnie, ten minimalizm stał się teraz luksusem.
– Daria!
Otworzyły się drzwi i zanim pojawiła się w nich sylwetka Komina, dał się słyszeć jej doniosły, basowy głos.
„Kominem” osadzone nazywały klawiszkę, wielką babę o męskiej posturze i głosie, ale – nieadekwatnie do wyglądu i funkcji – ciepłą i wrażliwą. Na każdą, która w tym przybytku miała z nią do czynienia po raz pierwszy, padał blady strach. Rezydentki o dłuższym stażu systematycznie podtrzymywały ten strach, dopóki „nowa” sama nie przekonała się, jaka Komin jest naprawdę. Ot, taka zabawa, jedna z niewielu, jakiej można było zaznać pod celą.
– Idziesz – oznajmiła krótko Komin. – I nie chcę cię tu już więcej widzieć.
***
– Dokąd? – zapytał taksówkarz, gdy tylko Daria umieściła siebie i swój skromny ekwipunek wewnątrz samochodu.
– Na pociąg. Do dworca znaczy się.
Facet na szczęście nie był rozmowny, więc pasażerka mogła spokojnie kontemplować obrazy za oknami. Piętnaście lat… Wszystko dokoła ją zadziwiało, nie tak wyglądał świat, zanim trafiła do więzienia. Znajome miejsca były już jakby mniej znajome, powstało wiele obiektów, których wcześniej nie widziała, wielu zaś spośród tych, które widywała, po prostu nie było. Tu się przeprowadziła jako bardzo młoda dziewczyna, tu miały być wolność i raj, i tu, paradoksalnie, niemal natychmiast popadła w wieloletnią niewolę.
Nawet dworzec kolejowy wyglądał inaczej, teraz szło się na perony przejściem podziemnym, przylegający do niego dworzec autobusowy znikł, a na jego miejscu powstała galeria handlowa. Daria była jak w transie, jakby wybudziła się ze śpiączki… Na szczęście biletu nie musiała kupować, zrobiła to za nią Komin, zdalnie, przez internet, i wydrukowała. Dziś była taka możliwość, że wystarczyło pokazać konduktorowi bilet w telefonie, ale komórka Darii, którą dziś jej zwrócono, miała już dwadzieścia lat, o pięć więcej, niż trwało jej osadzenie, i teraz kompletnie nie nadawała się do użytku. Owszem, miała lepszy model, superwypasiony jak na tamte czasy, ale pochodził z rozboju, więc został jej odebrany.
Daria znalazła swój przedział i zajęła miejsce przy oknie. Była sama i liczyła na to, że może do końca podróży tak zostanie, nie miała ochoty na przymusowe towarzystwo obcych osób, a już nie daj Bóg na jakiekolwiek konwersacje. Ale była to opcja zbyt mało możliwa, by mogła się ziścić, toteż po kilku minutach dosiadła się do niej… siostra zakonna.
Daria przyjrzała się jej ukradkiem, starając się oszacować ryzyko zainicjowania przez siostrzyczkę rozmowy. Kobieta na oko była już po pięćdziesiątce, choć kto to wie, bo po zakonnicach, jak mało po kim, wieku za bardzo nie widać. Sprawiała wrażenie zamyślonej czy wręcz strapionej, co Darię nieco uspokoiło. Taki stan nie sprzyja raczej nawiązywaniu towarzyskich pogawędek.
– Dzień dobry – powiedziała siostra po świecku i położyła torbę na półkę nad swoim miejscem.
– Dzień dobry – odparła Daria i odwróciła twarz do okna, dając jej do zrozumienia, że na tym chętnie by poprzestała.
Siostrzyczka nie była nachalna, siedziała cicho i Daria po chwili, gdy pociąg już ruszył, zaczęła popatrywać w jej kierunku, sądząc, że ta zaczęła klepać różaniec lub czytać nabożne książki. Ale zakonnica po prostu oparła głowę na zagłówku i spod półprzymkniętych powiek patrzyła w przeciwległą ścianę, Daria więc przestała się nią interesować i zagłębiła się we własnych myślach.
Jechała na drugi koniec Polski praktycznie zupełnie w ciemno… Do swojej rodzinnej miejscowości, z której wyjechała, mając siedemnaście lat, by zacząć nowe życie. Głupie życie. Zakochana i wpatrzona jak w tęczę w pewnego młodego chłopaka o imieniu Dawid, złego chłopaka, bo dziewczyny lubią złych chłopców…
Z siostrą miała wówczas kontakt bardzo sporadyczny, ich telefoniczne rozmowy zawsze kończyły się kłótnią, bo Gabryśka za wszelką cenę chciała zawrócić młodszą od siebie o osiem lat Darię na dobrą drogę. Tylko że dla Darii dobrą drogą była ta, którą ona sama sobie wybrała: życie w o wiele większym mieście, na własny rachunek, po swojemu, niekrytykowana przez nikogo za nic. Mogła robić, co chciała. Albo raczej to, czego chciał Dawid…
Pociąg zatrzymał się na którejś tam stacji i do przedziału dokooptował kolejny pasażer. Tym razem był to osobnik płci męskiej, bardzo młody, o drobnej posturze i niemal dziecięcej twarzy. Zdaniem Darii mógł mieć najwyżej piętnaście lat. Obie pasażerki, związane już jakby komitywą wspólnego milczenia, ledwie rzuciły na niego okiem i przybrały swoje poprzednie pozy, nie czując zagrożenia dla samoistnie ustalonej między nimi ciszy. Ale chłopak, wbrew przewidywaniom, nie wgapił się w telefon ani nie nałożył słuchawek na uszy, przeciwnie, uśmiechał się szeroko raz do jednej z kobiet, raz do drugiej.
– Piękny dzień – oznajmił w końcu radośnie.
Daria odruchowo spojrzała w okno, czy aby szare niebo i mżawka, które towarzyszyły jej od początku podróży, nagle nie zmieniły się w bezchmurny lazur z oślepiającym słońcem. Ale nie, było jak do tej pory. Miała się do nikogo nie odzywać, ale nie wytrzymała.
– Piękny? To jest według ciebie piękny dzień?
– No… nie chodzi mi o pogodę. Tylko o dzień. Dziś mamy piękną środę, pięknego dziesiątego marca.
Daria zdumiała się jeszcze bardziej.
– W kalendarzu tak napisali? – zapytała cierpko.
– W moim owszem. Ta data to początek wszystkiego najlepszego, co mi się w życiu zdarzyło. Mam nadzieję, że panie czują się równie świetnie, bo przykro by mi było, gdyby mój nastrój urażał was w jakiś sposób. Gdybyście na przykład jechały na pogrzeb albo do chorego z ostatnim namaszczeniem. – Tu spojrzał na zakonnicę.
– Zakonnice nie namaszczają chorych – odparła siostrzyczka niechętnie. – To rola księży.
– Oooo… Przepraszam bardzo, nie wiedziałem – zmieszał się chłopak. – Chyba palnąłem głupstwo, ale to dlatego, że ja jeszcze nie miałem ostatniego namaszczenia…
– Nie szkodzi – odparła siostra. – I ciesz się, młody człowieku, jeśli masz czym, bez skrępowania. Przynajmniej, jeśli o mnie chodzi.
– O mnie też – dorzuciła Daria. – Dopóki ci życie w dupę jeszcze nie dało. O, pardą… – Spojrzała na zakonnicę.
Ale ta wzruszyła tylko ramionami, wyjęła z torebki kanapkę i zaczęła jeść.
– Smacznego – powiedział chłopak, a ona skinęła głową.
– Z czym siostra ma? – Młodzieniec pochylił się w jej stronę, próbując dojrzeć, co tam też spośród dwóch kromek chleba wystaje.
– A co? Głodny jesteś?
– Nie, ciekawy. Bo pewnie u was, w klasztorze, jada się jakieś specjalne jedzenie.
– Normalne. Oprócz mięsa w piątki.
– Dajże kobiecie zjeść – wtrąciła się Daria. – Bo nie nadąża gryźć i jeszcze refleksu dostanie…
– Przepraszam.
Chłopak, zamiast umilknąć, przeniósł teraz swoją uwagę na Darię.
– A pani dokąd się wybiera, jeśli można spytać?
– Po co? Z wywiadu jesteś? – nie wytrzymała Daria. – Czy książkę piszesz?
– Ja… tylko chciałem tak… rozmowę podtrzymać dla umilenia podróży…
– A skąd ty, koleś, wiesz, że mnie czy tej tu obok świątobliwej niewieście miałoby być miło, pitoląc z tobą bez sensu?
Młodzieniec zamilkł, wyraźnie zaskoczony tą reprymendą, a nawet zastygł na moment z otwartymi ustami. A gdy je już zamknął, pozostał tak do samego końca podróży.
No – pomyślała z satysfakcję Daria. – I już po twoim pięknym dniu, mały chujku…
***
Pociąg dotarł do stacji docelowej Darii: średniej wielkości miasta na południu kraju, które w zasadzie nie słynęło z niczego, więc jeśli ktoś nie miał w nim konkretnego interesu, mógł o nim nawet nie słyszeć. Miasto jak miasto, zwyczajne, ze wszystkimi plusami i minusami innych podobnych miast, ale dla Darii było tu kiedyś zbyt ciasno. Niewystarczająco anonimowo. Może nie aż tak, że znali się w nim wszyscy, bo przy ponad czterdziestu tysiącach mieszkańców nie byłoby to możliwe, ale ludzie byli zbyt „małomiasteczkowi”; interesowali się życiem innych, wściubiali nosy w nieswoje sprawy, wydawali opinie. Dlatego Dawid wymyślił, że powinni wyjechać z tego zaścianka dokądś, gdzie zaczną żyć jako zupełnie nikomu nieznane osoby i takimi pozostaną. Tam, gdzie ludzie są zbyt zajęci, by przyglądać się sąsiadom. Gdzie nikt nie będzie wywierał na nich presji ani bezpośredniej, ani pośredniej.
Rodzice chłopaka mieli bowiem co do niego skonkretyzowane plany. Chcieli przede wszystkim, żeby ukończył jakieś dobre studia, tyle że na tych „dobrych” Dawid wytrzymał raptem jeden semestr. Pod naciskiem rodziców w kolejnym roku akademickim podjął je znów na o wiele mniej prestiżowej uczelni, w następnym przeniósł się do jeszcze innej – prywatnej, potem ze studiów dziennych na zaoczne, a jeszcze potem, dopóki się dało, utrzymywał swoich staruszków w przekonaniu, że wciąż jest studentem, choć przestał nim być definitywnie i raz na zawsze.
Imponował Darii tą swoją nieprzejednaną postawą; jak czegoś nie chciał, nie było uproś, żeby ktoś mógł go do tego zmusić, a jak chciał – nie istniała przeszkoda, która mogłaby go zatrzymać. A chciał między innymi Darii, młodziutkiej, ładnej, ale zdaniem jego rodziców niegodnej ich jedynaka. Dziewczyna mieszkała w najpodlejszej dzielnicy w mieście, wśród rodzin podobnych do swojej, biednej, zaniedbanej, bez ambicji. I ojciec, i matka Darii, odkąd dziewczyna pamiętała, pili i awanturowali się, córki traktując jak zło konieczne, poza sytuacjami, gdy mogły się do czegoś przydać. Na przykład, by pożyczyć od kogoś pieniądze, biorąc na litość, skoczyć do sklepu po kolejne wino lub papierosy albo ogólnie wyręczać rodziców w kwestiach, których pijani w sztok nie byli w stanie ogarnąć sami.
Daria już jako mała dziewczynka uświadomiła sobie, że jej wielkie niebieskie oczy i rozbrajający uśmiech (bądź na zawołanie pojawiające się łzy – zależnie od sytuacji) potrafiły czynić cuda. Nie analizowała tego, po prostu działała z nastawieniem na konkretny cel, bo to on był najważniejszy.
Starsza od niej o osiem lat Gabryśka nie była ani tak ładna, ani tak skłonna do odgrywania wyreżyserowanych przez rodziców ról. W ogóle była całkiem inna, cicha, poważna, a chyba nawet… mądra. Po tragicznej śmierci ojca zajęła się kompletnie już nieudolną życiowo matką, zrobiła też wszystko, by jedenastoletnia wówczas siostra nie trafiła do domu dziecka. Gdy Gabryśka była już pełnoletnia, „załatwiła” rodzicielce odwyk w zamkniętym ośrodku, a następnie pobyt w domu opieki, gdzie ta raczej nie miała szans na powrót do nałogu. W tym samym środowisku pewnie prędko wróciłaby do poprzedniego trybu życia. Poza tym dziewczyna postanowiła pójść na studia i skupić się na sobie. Matce, jak stwierdziła, nic więcej nie była winna. A gdy po wielu staraniach Gabryśce udało się zostać opiekunką prawną siostry, zamierzała zadbać również i o jej poziom edukacji. Co do matki – Daria miała podobne zdanie i szczerze mówiąc, nawet nie wiedziała, czy rodzicielka żyje, gdyż po kilku latach odsiadki urwał jej się kontakt z Gabryśką, która przestała się odzywać.
Daria wraz z dorastaniem i nabieraniem cech młodej kobiety zaczęła przykuwać coraz większą uwagę płci przeciwnej; zbyt szybko, żeby mogła wykształcić w sobie jakieś konkretne kompetencje życiowe. Nie nauka jej była w głowie. Śliczne dziecko, które potrafiło zmiękczać serca dorosłych, zmieniło się w piękną dziewczynę, będącą przedmiotem pożądania. Miłość, której nie zaznała do tej pory, była teraz jakby na wyciągnięcie ręki. „Jakby”, bo Daria każdy intensywniejszy objaw męskiego zainteresowania utożsamiała z miłością właśnie. Nie mając nigdy dotąd poczucia bycia kochaną, lazła jak ćma do ognia za każdym, kto stwarzał ułudę, że kocha. Już od czternastego roku życia rozdawała „dowody miłości”, bo była przekonana, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. Trzeba dawać z siebie, ile tylko się da, by usłyszeć ciepłe słowo, zobaczyć w czyichś oczach choćby cień aprobaty. Ale i w dzieciństwie, i później każdy skupiał na niej swoją uwagę do czasu, gdy dostał, czego chciał. Zaraz potem przechodziła w strefę cienia…
Tylko jeden jedyny Dawid był inny. Zakochał się w niej i Daria byłaby gotowa w ogień za nim skoczyć. Ich związek nie był sielanką, chłopak miewał swoje humory, potrafił nieźle nawymyślać, a nawet przylać, ale jej to nie przeszkadzało, trwała przy nim murem. Bo przecież kto miałby jej powiedzieć, że lanie nie jest czymś normalnym?
Kiedy tylko pociąg się zatrzymał, Daria błyskawicznie zabrała swój plecak i wyskoczyła na peron, nie oglądając się za siebie. Do osiedla, na którym stał jej rodzinny blok, były jakieś dwa kilometry i przez chwilę kobieta miała pokusę, żeby znów wziąć taksówkę, ale szybko z tego pomysłu zrezygnowała. Szkoda było kasy, a poza tym taki spacer mógł się okazać nawet interesujący, tyle lat tutaj nie była… I oczywiście wiele się zmieniło, zrobiło się bardziej kolorowo, nowocześniej, a nawet schludniej. Z miłym zaskoczeniem skonstatowała, że nawet slumsowate osiedle z jej dzieciństwa i wczesnej młodości wygląda całkiem inaczej. Na miejscu krzykliwego i brudnego placu targowego powstał park, wybrukowane kocimi łbami chodniki przerodziły się w okolone ładnie przystrzyżonymi krzewami asfaltowe alejki, a starą dwupiętrową podstawówkę pięknie odremontowano. Miała do niej niegdyś, jak to się mawia, „rzut beretem”…
Daria bez sentymentu minęła szkołę, coraz bardziej skupiając się na tym, jak też powita ją Gabryśka. Ale coś jej tu zaczynało nie pasować… Jeszcze w pierwszym momencie nie bardzo potrafiła to ogarnąć, aż wreszcie… stanęła jak wryta. Bloku nie było! Ani tego, ani dwóch sąsiednich. Trzy były na osiedlu takie: niskie, długie, całe pokryte falistym eternitem. Mówiło się na nie „baraki”. Zamieszkiwały je rodziny z problemami, upychane tu za niepłacenie czynszu lub styl życia uniemożliwiający pozostałym lokatorom spokojną egzystencję.
Daria przez chwilę jak błędna dreptała w koło, okrążyła szkołę jeszcze dwa razy, ale przecież niczego nie mogło to zmienić. Pierwszą jej myślą było wejść do środka i tam popytać, ale pora była zbyt późna, by mogła tam kogokolwiek zastać. Mimo to weszła na teren szkoły i usiadła na ławce, chcąc choć trochę ochłonąć.
– Co jest? – usłyszała nad sobą po chwili męski głos.
Stanął nad nią starszy mężczyzna w drelichowym odzieniu i czapce z daszkiem.
– A co? – spytała niezbyt uprzejmie, powstrzymując się jednak przed rozwinięciem zdania.
– Jest pani na terenie szkoły, opuścić proszę.
– Gdyż?
– Ja tu pilnuję.
– Fajnie. Tylko że wiesz, gościu, ja do siostry z bardzo daleka przyjechałam, a tu nagle nie ma ani siostry, ani obiektu zamieszkiwanego przez nią niegdyś. Usiadłam, bo to najbliższa ławka, a że nogi mnie się w kolanach ugięły na skutek tego odkrycia, stać ani chodzić na takich ani rusz.
Mężczyzna przyjrzał się Darii szczegółowo i usiadł obok niej.
– Aaaa… Siostra pani pewnie w barakach mieszkała?
– Jak zwał tak zwał, ale i owszem, tak.
– Rozebrali je jakieś dziesięć lat temu.
– A ludzie?
– Bo ja wiem? Jedni pomarli, inni się wynieśli, a resztę poprzenosili.
– Dokąd?
– Może w urzędzie pani popyta. Albo…
– Co?
– Na dworcu. Tam się chyba kręci ze dwóch. A pani godność jaka?
– Sraka. Z nazwiska się opowiadała nie będę komu popadnie.
– Szkoda. Znałem parę osób z tych baraków.
– Co z tego, skoro nie wiesz, gdzie teraz są?
Daria nie zamierzała zaspokajać ciekawości faceta, wstała i bez słowa udała się na dworzec. Pomyślała, że może faktycznie spotka tam jakiegoś byłego lokatora baraków, a jeśli nie, przesiedzi tam po prostu do rana i pomyśli, co dalej.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI