Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autor ukazuje życie Jezusa od początku, gdy Słowo jeszcze przed stworzeniem świata przebywało u Boga, aż do momentu, gdy – pokonawszy śmierć – zwycięski Lew z pokolenia Judy wraca do domu Ojca jako nieśmiertelny Król i Pan wszechświata. Z ogromną pasją i niekwestionowaną erudycją ks. Rosik tłumaczy historyczne i językowe konteksty ewangelii. Objaśnia sens użytych w nim słów i wyrażeń, dzięki czemu nauki Jezusa odsłaniają przed nami nowe, niekiedy zaskakujące znaczenia. Przywołuje realia i zwyczaje świata, w którym żył Galilejczyk, czyniąc jego słowa i zachowania bardziej dla nas zrozumiałymi. Wreszcie pokazuje, jak w osobie ubogiego cieśli z Nazaretu wypełniły się pradawne proroctwa biblijne, począwszy od tego najsłynniejszego – o Lwie z pokolenia Judy.
Jezusa Nazarejczyka przybiliście do krzyża, ale On - wyniesiony na prawicę Boga, otrzymał od Ojca obietnicę Ducha Świętego". Tak Apostoł Piotr wyraził tajemnicę swej drogi z Jezusem: od euforii pod krzyż, a potem ku Pięćdziesiątnicy. Książka ks. Mariusza to pomoc w przeżyciu tego samego doświadczenia dziś, w Kościele Bożym.
bp Andrzej Siemieniewski - profesor nauk teologicznych, biskup pomocniczy wrocławski.
To książka dla wszystkich, którzy chcą poznać prawdziwego Jezusa z Nazaretu. Autor znakomicie prezentuje wszystko to, co niezbędne do odpowiedniego poruszania się w świecie ewangelii. Pozwól się zatem zaprosić do krainy pełnej olśnień, dzięki którym postać Jezusa Galilejczyka będzie dla Ciebie jeszcze bardziej zachwycająca!
ks. Krzysztof Kralka SAC - dyrektor Pallotyńskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji, założyciel Wspólnoty "Przyjaciele Oblubieńca".
Ksiądz Mariusz Rosik – biblista, profesor nauk teologicznych, wykładowca na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu. Jest autorem wielu publikacji na tematy biblijne i teologiczne, m.in. Miriam z Nazaretu, Pakiet nowe życie i Arka i gołebica. Jego pasją, oprócz Biblii, są podróże. Współpracuje z portalem BibleNote+ oraz prowadzi własną stronę internetową – www.mariuszrosik.pl.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 189
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Gdy Jan Apostoł znalazł się na oblanej błękitnymi wodami Morza Egejskiego wyspie Patmos, Jezus przedstawił mu się w mistycznej wizji: „Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec” (Ap 22,13). Inaczej mówiąc, Jezus z Galilei jest Panem historii, Władcą czasu i Królem wszechświata. Do tych imion z powodzeniem można dołączyć jeszcze jedno: Lew Judy. Również i ono wskazuje na panowanie Jezusa nad całą historią zbawienia opisaną w Biblii. Otóż imię „Lew z pokolenia Judy” pojawia się w Biblii tylko dwa razy. W pierwszej i ostatniej księdze. W Księdze Rodzaju i Apokalipsie. Ta pierwsza zapowiada Jego zwycięstwo, ta druga – proklamuje Jego zwycięstwo.
Kiedy patriarcha Jakub, któremu anioł nadał tajemnicze imię Izrael – „walczący z Bogiem”, błogosławi przed śmiercią swoich dwunastu synów, nad Judą wypowiada prorocze słowa:
Judo, ciebie sławić będą bracia twoi, twoja bowiem ręka na karku twych wrogów! Synowie twego ojca będą ci oddawać pokłon! Judo, młody lwie, na zdobyczy róść będziesz, mój synu: jak lew czai się, gotuje do skoku, do lwicy podobny – któż się ośmieli go drażnić? Nie zostanie odjęte berło od Judy ani laska pasterska spośród kolan jego,aż przyjdzie ten, do którego ono należy, i zdobędzie posłuch u narodów (Rdz 49,8-10).
Od Jakuba – Izraela bierze początek imię całego narodu wybranego. Bóg tak prowadzi swój naród po linii czasu, że jego historia staje się historią zbawienia. Kilkaset lat po śmierci patriarchy Jakuba Izraelici dotarli do Kanaanu po czterdziestoletniej wędrówce przez Pustynię Synajską. Osiedlając się w Ziemi Obiecanej, pokolenie Judy zajęło tereny, na których później powstało królewskie miasto Jerozolima. Już wtedy pojawiają się pierwsze oznaki wypełniania się Jakubowego proroctwa. Niedługo później tworzy się monarchia, a dwaj najwięksi królowie, Dawid i Salomon, pochodzą właśnie z pokolenia Judy. A ponieważ – zgodnie ze słowami proroctwa – berło nie ma zostać odjęte od Judy, rozpoczyna się czas oczekiwania na najpotężniejszego króla z tego pokolenia. Będzie nim Boży wybraniec, na którym spocznie Duch Pański. Tę tajemniczą, przez wieki zapowiadaną postać nazwano Mesjaszem.
To właśnie o Nim jest ta książka. To w Nim historia zbawienia osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Trzydzieści kilka lat życia i publicznej działalności Jezusa z Galilei, Jego rewolucyjne nauczanie i dokonywane boską mocą cuda, a zwłaszcza Jego męka, śmierć i wspaniałe zmartwychwstanie dowiodły, że to On jest zapowiedzianym Lwem z pokolenia Judy.
Każda krótka refleksja zawarta w tej książce dotyczy zaledwie jednego zdania z Ewangelii. Zaledwie jedno zdanie – jednak wszystkie miniatury obejmują całość ziemskiej działalności Jezusa, od wcielenia aż po wniebowstąpienie. Po dokonaniu swej ziemskiej misji Jezus Galilejczyk powstał niczym lew i jako zwycięzca uniósł się do niebios. To tam ujrzał Go Jan Ewangelista, gdy pewnej niedzieli Bóg przemówił do niego w apokaliptycznej wizji:
I mówi do mnie jeden ze Starców: „Przestań płakać: Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida, tak że otworzy księgę i siedem jej pieczęci” (Ap 5,5).
Janowa wizja świadczy o jednym: Jakubowe proroctwo dopełniło się! Zwyciężył Lew z pokolenia Judy! Zdobył posłuch u wszystkich narodów! Oddawał Mu pokłon „wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków” (Ap 7,9).
Zapraszając Czytelników do lektury poniższych refleksji, czynię to z nadzieją, że kiedyś znajdziemy się pośrodku tego tłumu, by odśpiewać pieśń zwycięstwa ku czci Jezusa Galilejczyka, Lwa z pokolenia Judy.
„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Każdy, kto studiował literaturę, od razu rozpozna pierwsze zdanie, którym Lew Tołstoj zaczyna odsłaniać świat Anny Kareniny. Według literaturoznawców początkowe zdania książki mogą okazać się najważniejsze. Gdy czytelnik stoi przed półką w księgarni, zazwyczaj czyta kilka pierwszych akapitów, a potem decyduje, czy książkę kupić, czy raczej odłożyć na półkę.
Prolog Ewangelii Jana to górna półka nie tylko literatury, ale i teologii. Autor zaczyna przygotowywać czytelnika do odkrycia prawdy o Trójcy Świętej: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Za chwilę na scenę wkroczy Jan Chrzciciel, który powie, iż widział Ducha zstępującego na Jezusa niczym gołębica. Bóg, Słowo i Duch. Co więcej, nikt chyba nie ma wątpliwości, że Jan odsyła czytelnika do pierwszych stron Biblii zaczynających się od tej samej frazy: „Na początku...”. I tam prawda o Trójcy jest ukryta! Jest Bóg, który stwarza. Jest Duch, który unosi się nad wodami. I jest Słowo, przez które Bóg powołuje wszystko do istnienia.
Nawiązując do opisu stworzenia świata, Jan Ewangelista zdaje się twierdzić: wraz z przyjściem Jezusa rozpoczęło się nowe stworzenie. O ile pierwsze uległo zepsuciu przez grzech, o tyle to drugie zakończy się powstaniem nowych niebios i nowej ziemi.
Rację miał św. Augustyn, który mówił, że „Nowy Testament jest ukryty w Starym, natomiast Stary znajduje wyjaśnienie w Nowym”.
Żydzi, unikając przez szacunek wymawiania imienia Bożego, posługiwali się słowem „Pan” (Adonai). Dla Pawła, Apostoła narodów, to Jezus jest Panem. Bóg przedstawił się Mojżeszowi jako „Jestem, który jestem”. Jezus mówił: „Jeśli nie uwierzycie, że Ja jestem, pomrzecie w grzechach swoich”. Izajasz wyjaśniał: „Trawa usycha, więdnie kwiat, lecz słowo Boga naszego trwa na wieki”. Jezus tłumaczył: „Niebo i ziemia przeminą, a słowa moje nie przeminą”. Żydzi gromadzili się co szabat w synagogach w imię Boga. Jezus rzekł: „Gdzie dwaj albo trzej gromadzą się w imię moje, tam Ja jestem pośród nich”. Żydowscy egzorcyści walczyli z demonami w imię Boże. Jezus obiecał: „w imię moje złe duchy będą wyrzucać”. Eliasz i Elizeusz wzywali imienia Boga nad chorymi. Piotr rzekł do paralityka: „W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!”.
W myśli autorów Biblii hebrajskiej tylko Bóg może przebaczać grzechy. Jezus, uzdrawiając paralityka, powiedział mu: „Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”. W przekonaniu Izraelitów jedynie Bóg zna ludzkie myśli. Psalmista przecież modlił się: „Choć jeszcze nie ma słowa na moim języku, Ty, Panie, już znasz je w całości”. Jezus, czytając w umysłach uczonych w Piśmie, wyrzucał im: „Czemu te myśli nurtują wasze serca?”. Bóg nakazał: „Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić”. Jezus nazywał siebie Panem szabatu. Bóg także nakazał: „Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia”. Jezus deklarował: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie”.
Właśnie dlatego Marek Ewangelista, zabierając się za pisanie Ewangelii, nie ma wątpliwości, że jest to dobra nowina o „Jezusie Chrystusie, Synu Bożym” (Mk 1,1).
Święty Łukasz zwierza się Teofilowi: „Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa” (Łk 1,1–2). Zwracają uwagę dwa słowa: „opowiadanie” i „przekazali”, wskazujące na przekaz pisemny i ustny. Albo inaczej: zapis i tradycję. Wiara Kościoła zasadza się na Piśmie Świętym i tradycji. Zdarza się czasem słyszeć pogląd: „Tego, o czym mówisz, nie ma w Piśmie Świętym”. Owszem, ale jest w uznanej tradycji Kościoła. Nawet historyczne wspólnoty protestanckie często odnoszą się do przebogatej tradycji Kościoła. Ograniczenie się jedynie do Pisma Świętego staje się niebezpieczne. Dlaczego?
Dlatego, że Nowy Testament jest wynikiem tradycji! Pierwsze pismo Nowego Testamentu (Pierwszy List do Tesaloniczan) powstało najprawdopodobniej około 51 roku po Chrystusie. Apokalipsa być może około 110 roku po Chrystusie. Oznacza to, że kompletny Nowy Testament pojawił się dopiero na początku II stulecia, niemal osiemdziesiąt lat po zmartwychwstaniu Chrystusa. W tym czasie Ewangelia głoszona była za pomocą ustnego przekazu. Ta właśnie tradycja ustna doprowadziła do spisania ksiąg Nowego Testamentu. Czy św. Paweł głosił dobrą nowinę, pytając słuchaczy: „Wiecie, co jest napisane w Janie trzy szesnaście?”. Oczywiście nie! Miał ze sobą co najwyżej grecką wersję Biblii hebrajskiej. Głosił w oparciu o Stary Testament, bo Nowy jest efektem tradycji ustnej. Kto więc chciałby odrzucić tradycję, ten – postępując konsekwentnie – musiałby odrzucić Nowy Testament, co jest oczywistym absurdem.
Co więcej, to właśnie w wyniku natchnionej tradycji zdecydowano o kanonie. Po raz pierwszy w całości kanon został sformułowany przez św. Atanazego, a powszechnie uznano go dopiero po 389 roku po synodzie w Rzymie. Tak więc przez trzysta pięćdziesiąt lat po zmartwychwstaniu Chrystusa nie istniał Nowy Testament w obecnej formie, a wiara Kościoła opierała się zasadniczo na ustnie przekazywanej tradycji. I dziś nie może być inaczej.
Oto współczesna irlandzka legenda. Maryja opowiada mężowi swój sen: „Miałam sen, Józefie. Nie rozumiem go do końca, ale wiem, że był o urodzinach naszego Syna. Ludzie przygotowywali się do nich cztery tygodnie. Dekorowali domy i kupowali nowe rzeczy. Przygotowywali dziesiątki prezentów. Ale – co dziwne – prezenty nie były dla naszego Syna. Owijali je w kolorowy papier, przewiązywali złotymi wstążkami i składali pod drzewkiem ozdobionym światłami. Wszystko wyglądało tak cudownie. Wszyscy się uśmiechali i byli szczęśliwi. Byli tak podekscytowani prezentami. Wręczali je sobie wzajemnie. Ale wiesz, Józefie, nic nie podarowali naszemu Synowi. Nie pomyśleli o Nim. Nawet nie wspomnieli Jego imienia. Czy nie wydaje ci się dziwne obchodzić czyjeś urodziny i zupełnie nie zwracać na niego uwagi? Wszyscy byli radośni, a mnie chciało się płakać. I Jezus też był smutny. Całe szczęście, że to był tylko sen”.
„Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1,35) – usłyszała Maryja od Bożego posłańca. Wciąż mamy szansę, by sen Maryi pozostał jedynie mrzonką z pogranicza koszmarów. Wcale nie musi się spełnić. Kto z pokorą rozpoznał w bezbronnym Niemowlęciu wszechmocnego Syna Bożego, ten ocalił w sobie Boże Narodzenie.
„Jeśli kiedykolwiek będę świętą – na pewno będę świętą od ciemności. Będę ciągle nieobecna w niebie, aby zapalać światło tych, którzy są w ciemności na ziemi” – pisała Matka Teresa. I dodawała: „Ciemność jest taka, że naprawdę nic nie widzę, ani umysłem, ani rozumem. Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga”.
Brian Kolodiejchuk, postulator procesu beatyfikacyjnego Matki Teresy, udostępnił te dramatyczne wyznania świętej w książce Pójdź, bądź moim światłem wydanej na podstawie niepublikowanych wcześniej jej listów. Pełna niespożytej energii noblistka z jasną twarzą, osoba pięknie i prosto mówiąca o Bogu, matka ludzi umierających na ulicach Kalkuty, żywy świadek Boga w slumsach i leprozoriach, zakonnica, której serce płonęło ogniem miłości bliźniego – niemal pół wieku skrywała w swej duszy mroczną tajemnicę. Bóg wydawał się jej daleki. Wręcz nieobecny.
W życiu niemal każdego, kto pragnie szczerze przeżywać swą wiarę, przychodzi moment ciemności. Po doświadczeniu ogromu Bożej miłości, po zachłyśnięciu się Jego bliskością, po chwilach entuzjastycznej radości ze spotkania z Chrystusem – nadejść mogą chwile oschłości, ciemności, pustyni... I właśnie dlatego za najważniejsze zdanie z Ewangelii o zwiastowaniu uznaję to: „Wtedy odszedł od Niej anioł” (Łk 1,38).
Poszukiwacze zaginionej Arki to film, który należy dziś do absolutnej klasyki filmów przygodowych. Steven Spielberg trafnie, choć ponoć nie bez perypetii, obsadził w głównej roli Harrisona Forda i dziś cały świat zna go pod imieniem Indiany Jonesa. Fabuła przenosi nas do Egiptu w latach trzydziestych XX stulecia. Choć film do końca trzyma w napięciu, nie daje odpowiedzi, co rzeczywiście stało się z najświętszym przedmiotem religijnym dawnego Izraela. I dać nie może.
Arka Przymierza do czasów niewoli babilońskiej, a więc do VI wieku przed Chrystusem, przechowywana była w samym centrum świątyni jerozolimskiej. Po niewoli bogato zdobiona skrzynia z tablicami Dekalogu nigdy tam nie wróciła. Co się z nią stało? Może zabrali ją Babilończycy jako łup wojenny? Może, ale na odnalezionej steli, na której wymienia się zdobycze najeźdźców, Arki brak. Może została ukryta na górze Nebo, jak chce Biblia? Może, jednak archeolodzy nic nie wskórali, przekopując całe połacie góry. Może dotarła do etiopskiego Aksum, jak wierzą mieszkańcy tej części Afryki? Może, jednak wstęp do sanktuarium Arki jest surowo wzbroniony, więc nikt tego nie potwierdzi. A może kapłani ukryli Arkę w podziemiach świątyni, gdzie wydrążono niegdyś system korytarzy? To też jest nie do sprawdzenia. Władze Izraela nie pozwolą archeologom przebić się przez Ścianę Płaczu, a religijni przywódcy islamscy nie zezwolą na wykopaliska na wzgórzu świątynnym, gdzie stoi meczet zwany Kopułą Skały.
Na pytanie, gdzie szukać Arki, pozostaje więc odpowiedź teologiczna. Arka to znak obecności Boga. Tymczasem sam Bóg zamieszkał pod sercem Maryi! „Skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?” (Łk 2,43) – pyta Elżbieta. To Maryja jest Arką Nowego Przymierza. Nosi pod sercem Jezusa. Dokładnie tak, jak nazywamy Ją w litanii loretańskiej.
Toczy się proces beatyfikacyjny arcybiskupa Rochester Fultona Sheena. Sługa Boży w programach radiowych i telewizyjnych, a przede wszystkim na ambonie uwielbiał snuć refleksje o Maryi. Często sięgał po następującą analogię: jak kobiety dowiadują się o tym, iż spodziewają się dziecka, gdyż zauważyły fizyczne zmiany w ciele, tak Maryja stała się brzemienną dzięki duchowej decyzji. Był przy tym przekonany, że wypowiadając swoje fiat, przeżyła duchowo silniejszą ekstazę niż kobieta i mężczyzna łączący się w akcie miłości.
Gdy młodziutka Maryja wypowiadała swoje „niech mi się stanie”, dokonało się coś o wiele większego, niż gdy Bóg w akcie stworzenia wypowiadał fiat lux – „Niech się stanie światło!”. Na świecie pojawiło się bowiem światło tysiące razy jaśniejsze niż światło słońca. W ludzką postać wcieliło się z wysoka wschodzące Słońce. Zajaśniała światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Nic więc dziwnego, że niosąca pod sercem Światłość świata Maryja usłyszała od swej krewnej: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?” (Łk 1,42–43).
Podobna scena powtarza się co roku pod koniec grudnia. Jednak to już nie Matka Pana, ale on sam przychodzi do nas w ciele dziecka. Czy udzieli mi się entuzjastyczna radość Elżbiety, by powitać Nowonarodzonego?
W starożytnym Izraelu w osiem dni po narodzeniu chłopca należało dopełnić rytuału, który składał się z trzech części. Łukasz Ewangelista wspomina jedynie o dwóch: obrzezaniu i nadaniu imienia: „Gdy nadszedł ósmy dzień i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim poczęło się w łonie Matki” (Łk 2,21). Trzecim elementem rytuału był gest uznania ojcostwa: w obecności krewnych, a często także i sąsiadów, ojciec sadzał syna na swoich kolanach. W ten sposób potwierdzał, że jest ojcem dziecka. Ewangeliści nie wzmiankują tego wątku przypuszczalnie dlatego, że chrześcijanie zdawali sobie sprawę, że Józef nie był fizycznym ojcem Jezusa. Co więcej, małżonek Maryi nie mógł nawet nadać Jezusowi imienia według swej woli, lecz tylko to, jakie zostało mu objawione we śnie.
Co więc odczuwał, gdy sadzał boskiego Syna na swoich kolanach? Jakie myśli kłębiły się w głowie Józefa? Co działo się w jego sercu, gdy nadawał imię Jezusowi? Nie wiemy. Nie wiemy, bo Józef to milczący święty. Na kartach Ewangelii nie pojawia się ani jedno wypowiedziane przez niego słowo. Milczenie Józefa – dodajmy: sprawiedliwego – nie jest jednak brakiem komunikacji. Nie jest mutyzmem. Nie jest afazją, jak w przypadku Zachariasza. Jest przestrzenią czynioną świadomie na słuchanie słowa Bożego. Józef nie zamyka się w milczeniu, ale otwiera serce na to milczenie, które pochodzi z niebios. Trwa w ciszy na znak gotowości pełnienia woli Bożej.
Legendy to – według językoznawców – opowieści o postaciach historycznych, opowieści otoczone nimbem symboliki, stworzone, aby przekazać przesłanie ponadczasowe. Do gatunku tego – według biblistów – należy Mateuszowe opowiadanie o tajemniczych wędrowcach ze Wschodu. Jednak legenda ta obrosła „legendami”, które nie mają wiele wspólnego z relacją ewangelisty. Jakimi?
Pierwsza dotyczy tożsamości wędrowców. Niektórzy nazywają ich królami, inni mędrcami lub astronomami. Ewangelista używa greckiego terminu, który można tłumaczyć jako „magowie”. Trudno jednak z całą precyzją określić, jaka była rola magów w starożytnym świecie. Druga legenda dotyczy kraju pochodzenia wędrowców. Jedni mówią o Persji, gdyż starożytna ikonografia przedstawia wędrowców właśnie w perskich strojach. Inni wolą Babilonię, gdyż ta słynęła ze znajomości astrologii. A może Arabia, gdyż Stary Testament pod pojęciem „Wschód” najczęściej rozumie tę krainę? Kolejna legenda dotyczy imion wędrowców. Jednym tchem możemy wymówić: Kacper – Melchior – Baltazar, problem jednak w tym, że ewangelista nie wymienia nawet jednego z nich. Wypisywane na drzwiach litery KMB tworzą akrostych od wezwania Christus (wypowiadane jako: Kristus) mansionem benedicat! (Niech Chrystus pobłogosławi ten dom!). Dopiero z czasem tradycja złączyła je z wymyślonymi imionami. Kolejna legenda dotyczy liczby wędrowców. Czyż nie było ich trzech? Ewangelista milczy na ten temat. Liczba pochodzi z czystej dedukcji: skoro złożono trzy dary, więc wędrowców musiało być trzech. W gąszczu przypuszczeń gubi się również interpretacja zjawiska astronomicznego. Co to było? Koniunkcja Saturna i Jowisza? Kometa z gwiazdozbioru Koziorożca? A może literacki symbol?
Co więc pozostaje z Mateuszowego opowiadania, gdy pozbawimy je legendarnej otoczki? To, co z legendy pozostać powinno: ponadczasowe przesłanie, iż Jezus jest królem nie tylko Żydów, wśród których się narodził, ale także pogan, którzy przybyli oddać Mu pokłon. Jezus jest Królem Wszechświata.
Ernest Hemingway pisał kiedyś: „Życie łamie każdego, a potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscu złamania”. Miał rację, zaznaczając: niektórzy. Bo nie wszyscy. Niektórych cierpienie przygniotło tak bardzo, że stracili wiarę w Boga i ludzi, popadli w rozpacz, stali się zgorzkniali. Cierpienie przeżywane bez Boga może stać się nie do uniesienia. Cierpienie przeżywane w bliskości Boga może – choć przecież nie zawsze tak się dzieje – stać się szansą na wewnętrzne umocnienie.
Zapowiedź cierpienia usłyszała Maryja, gdy czterdziestego dnia po narodzinach Jezusa przyniosła Go do świątyni: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,34–35). Trzydzieści kilka lat później trzymała w ramionach martwe ciało Jezusa.
O rzeźbiarskim przedstawieniu tej sceny, Piecie, którą podziwiać można w watykańskiej Bazylice Świętego Piotra, powiedziano, że jest to il più bello pezzo del marmo nel mondo – najpiękniejszy kawałek marmuru na świecie. Sam artysta twierdził, że rzeźbiąc, nie czyni nic innego, jak tylko odłupuje niepotrzebne fragmenty kamienia. Gdy się ich pozbędzie, pozostaje czyste piękno od dawna zaklęte w marmurze. Może warto próbować w ten sposób spojrzeć na samych siebie i sytuacje cierpienia, które nas dotykają? Potraktować je niczym uderzenia dłuta? Choć w tym wypadku to nie Bóg jest rzeźbiarzem, bo od Niego nie pochodzi żadne zło, to jednak cierpienie przeżywane wraz z Nim pozwala wydobyć czyste piękno szlachetnego serca.
Od pewnego czasu nurtuje mnie pytanie z pogranicza fantazji i teologii. Wyobrażam sobie Maryję i Józefa oczekujących na narodziny Jezusa. Z drżeniem serca czekają na moment, kiedy po raz pierwszy Go zobaczą. Czy Maryja modliła się za Jezusa? Czy jak każda kochająca żydowska (nie tylko zresztą żydowska) mama prosiła Boga o zdrowie Dziecka? Wiedziała przecież, że jest Synem Bożym. Jest samym Bogiem! A trudno przecież modlić się za Boga!
A Józef? Na ile był przekonany o bóstwie Jezusa? Na ile rozumiał, że jest opiekunem Syna Bożego? Czy modlił się o bezpieczeństwo dla Jezusa, gdy Herod wyprawił swych żołnierzy, by zabijali betlejemskie niemowlęta? Czy modlił się o ochronę dla Jezusa podczas ucieczki do Egiptu? Czy wstawiał się do Boga za Jezusem, gdy spełniał przykazania Prawa i wraz z Maryją przyniósł Niemowlę do świątyni? Nie wiemy. Wiemy jedynie, że „Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” (Łk 2,33).
Na szczęście to pytania czysto hipotetyczne, na które nie musimy poznać odpowiedzi. Nie wiemy, czy ziemscy Rodzice modlili się za Jezusa, gdy przynieśli Go do świątyni i przedstawili kapłanowi. Wiemy natomiast z całą pewnością, że dziś to Jezus jest świątynią i jako jedyny arcykapłan Nowego Przymierza nieustannie wstawia się za nami.
Pomysłów co do tego, gdzie Jezus spędzał swoje „lata ukryte”, w historii było wiele. Temat był szczególnie popularny wśród autorów apokryfów, czyli pism o charakterze religijnym, które nie dostały się do kanonu Pisma Świętego. Stawiano sobie pytania o dzieciństwo Jezusa, gdyż tak niewiele wspominają o nim Ewangelie kanoniczne. Autorzy apokryfów sięgają niekiedy po pomysły graniczące ze światem science fiction. Niektóre sceny są dość romantyczne. Mały Jezus miał lepić ptaki z gliny, które później – na dźwięk Jego klaśnięcia – ożywały. Innym razem spacerował po promieniu słońca. Inne opowieści są nad wyraz drastyczne. Jezus miał rzekomo pozbawić życia chłopca, który wypuścił wodę ze stawu. Miał także pozamieniać kolegów w kozły i dopiero na usilne prośby rodziców ich „odczarował”.
Nikt racjonalny nie traktuje poważnie sensacyjnych doniesień o Jezusie, który w Indiach uczył się jogi i czerpał mądrość od lamów w Tybecie, lub o Jego długim pobycie w Egipcie, gdzie miał zgłębiać tajniki magii, jak chce Talmud. Z ukrytego życia Jezusa pewny jest tylko jeden epizod: Jego pobyt w świątyni. Wiek dwunastu lat wskazuje na to, że mógł być to moment wejścia Jezusa w wiek dojrzały w tym sensie, iż zaczynają Go obowiązywać wszystkie przykazania zapisane w Torze. Obrzęd ten w judaizmie zwie się bar micwą.
Co działo się potem? Jezus „czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,52). Teologowie łamią tęgie głowy nad pytaniem, w jaki sposób Bóg może wzrastać w mądrości. W jakim stopniu Jezus jako dziecko miał świadomość boskiej godności? Przez całe wieki nie dano wyczerpującej teologicznie odpowiedzi na te pytania. Może więc warto podejść do tematu egzystencjalnie: starać się na wzór Jezusa wciąż zdobywać mądrość i trwać w łasce Bożej?
Gdyby dziś w murach synagog lub pod jerozolimską Ścianą Płaczu ktoś głośno zaczął odmawiać Modlitwę Pańską, z pewnością wzbudziłby konsternację, a może i oburzenie pobożnych. Ta najbardziej chrześcijańska modlitwa miałaby brzmieć w żydowskich miejscach zgromadzeń? Tymczasem okazuje się, że „Ojcze nasz” jest również modlitwą na wskroś żydowską. Każda idea w niej zawarta, każda prośba i sama inwokacja („Ojcze nasz, któryś jest w niebie”) głęboko zakorzenione są w myśli Starego Testamentu. Bez wątpienia gdy pierwsi chrześcijanie pochodzenia żydowskiego szli w szabat do synagogi, odmawiali tam chętnie Modlitwę Pańską.
Podczas celebracji uroczystości Nowego Roku (Rosz ha-Szana) Żydzi odmawiają przepiękną modlitwę, która nazwę swą bierze od pierwszych słów: Abinu malkenu, czyli „Nasz Ojcze, nasz Królu”. To głębokie wołanie o przebaczenie: „Nasz Ojcze, nasz Królu! Zgrzeszyliśmy przed Tobą. Nasz Ojcze, nasz Królu! Nie mamy Króla oprócz Ciebie... Postąp z nami według swojej łaskawości oraz dobroci i zbaw nas”.
I Żydzi, i chrześcijanie nazywają Boga Ojcem. Wołając „Ojcze nasz”, ci pierwsi mają na myśli przede wszystkim wyznawców judaizmu jako członków narodu wybranego; ci drudzy myślą o sobie jako o przybranych dzieciach Boga. Jednak tylko Jezus jako prawdziwy Syn Boży ma prawo nazywać Boga nie tylko naszym, ale „swoim Ojcem”. Tak jak to uczynił w odpowiedzi Maryi i Józefowi: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49).
Nie był światłością. Przyszedł, aby opowiedzieć o światłości. Nie był Mesjaszem. Nie był także Eliaszem. Przynajmniej tak deklarował. W ogóle nie uważał się za proroka. Mówił o sobie, że jest głosem. Głosem, który woła: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała” (J 1,26–27). Jan po prostu przygotowywał swoich słuchaczy, by mogli przyjąć Jezusa.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Copyright © 2020 by Wydawnictwo eSPe
REDAKTOR PROWADZĄCY: Michał Wilk
ADIUSTACJA JĘZYKOWO-STYLISTYCZNA: Bernadeta Lekacz
KOREKTA: Beata Szostak
REDAKCJA TECHNICZNA I PROJEKT OKŁADKI: Paweł Kremer
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Krakenimages.com / Adobe Stock
IMPRIMATUR
Przełożony Wyższy Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów,
L.dz. 168/20 z dnia 1 października 2020 r.
O. Mateusz Pindelski SP, Prowincjał
Wydanie I | Kraków 2020
ISBN: 978-83-8201-126-5
Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl
lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111,
Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.
Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk