Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 189
Rok wydania: 2017
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta książka jest tania.
KUPUJ LEGALNIE.
NIE KOPIUJ!
o. Emilien Tardif MSC
José H. Prado Flores
JEZUS ŻYJE
cz. 1
------------------------
seminarium 4
------------------------
Tytuł oryginału Jesus esta vivo
Publicaciones „Kerygma”, Meksyk 1984
Imprimatur oryginału
Nicholas de Jesus Lopez – Arcybiskup Santo Domingo
z 30 maja 1984 r.
Nihil obstat
ks. dr Andrzej Perzyński Cenzor
Imprimatur
+ Władysław Ziółek Arcybiskup Łódzki
Kuria Biskupia Archidiecezji Łódzkiej
L.dz. 925/96 z 5 lipca 1996r.
Książka nie zawiera błędów teologicznych
Korekta
Magdalena Myjak
Joanna Sztaudynger
Grafika i skład
Bogumiła Dziedzic
© by Mocni w Duchu
Łódź 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-61803-34-8
Mocni w Duchu – Centrum
90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60
tel. 42 288 11 53
mocni.centrum@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl
Zamówienia
tel. 42 288 11 57, 797 907 257
mocni.wydawnictwo@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl/sklep
Wydanie siedemnaste
WPROWADZENIE
Jestem przekonany, że po przeczytaniu choćby kilku stron tej wspaniałej książki będziemy mieli w sobie wielkie pragnienie, aby Jezus w naszym życiu stał się Bogiem żywym. Mogą się w nas zrodzić wówczas następujące pytania: co dalej robić, jak się modlić, jak słuchać Boga, jak Nim żyć?
Na szczęście nie są to pytania bez odpowiedzi. Otóż najlepszą pomocą, aby doświadczyć Boga żywego, są rekolekcje. Proponujemy wam ich dwa rodzaje:
1) Odprawiane samodzielnie w domu na podstawie książek. Trwają one 10 tygodni i wszystko podczas nich robimy sami: wyznaczamy sobie czas modlitwy oraz jej miejsce (zachęcamy, aby codzienne spotkanie z Bogiem trwało pół godziny). Do przeżycia tych rekolekcji potrzebny jest Podręcznik – rodzaj przewodnika po całych rekolekcjach. Oprócz tego na każdy tydzień proponowana jest jedna książka – cienka, ciekawa, napisana prostym językiem. Podręcznik informuje, które strony danej książki należy przeczytać każdego dnia oraz jak się z ich pomocą modlić.
Jak już wspomniałem, rekolekcje opierają się na indywidualnej pracy. Jednak podczas ich przeżywania jesteśmy zaproszeni do Łodzi na dwie sobotnie sesje. W połowie rekolekcji bierzemy udział w pierwszej z nich – w modlitwie o uzdrowienie (poprowadzonej nad każdym z uczestników), zaś pod koniec przyjeżdżamy na drugą, czyli modlitwę o wylanie darów Ducha Świętego (nad każdym indywidualnie).
Ten rodzaj rekolekcji nazywamy Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym. Rozpoczyna się ono przeważnie co dwa miesiące. Termin najbliższego Seminarium znajduje się na naszej stronie internetowej, udzielamy również informacji telefonicznie.
2) Rekolekcje wyjazdowe przeżywane w milczeniu. Ten rodzaj rekolekcji prowadzimy dwa razy w roku – latem i zimą. Trwają one 5 pełnych dni (pierwszy etap) lub 7 pełnych dni (kolejne etapy). Do tego dochodzi dzień przyjazdu i wyjazdu. Można powiedzieć, że jest to intensywna szkoła modlitwy. Podczas takich rekolekcji zachowujemy milczenie. Oprócz konferencji wyjaśniających modlitwę, kilka razy dziennie uczestnicy próbują robić medytację, czyli pogłębioną modlitwę myślną nad Pismem świętym. Każdy rekolektant ma także codziennie 15-minutową rozmowę z kierownikiem duchowym.
Zazwyczaj w dynamice proponowanej przez nas formacji najpierw przechodzimy samodzielnie rekolekcje w domu (Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym), a następnie, jeśli chcemy iść dalej – wybieramy się na rekolekcje w milczeniu. Obydwie formy prowadzę wraz z zespołem Mocni w Duchu i grupą animatorów. Mam nadzieję, że spotkamy się na tych rekolekcjach!
duszpasterz Mocnych w Duchu
------------------------
Kontakt do nas:
www.odnowa.jezuici.pl
mocni.centrum@jezuici.pl
tel. 42 288 11 53
------------------------
WSTĘP
Nie możemy przestać mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy. Jest sprawiedliwe, godne i nieodzowne wznieść głos na cały świat, ogłaszając niektóre z cudów, jakich dokonał Pan w ciągu tych ostatnich dziesięciu lat.
Te kartki są uwielbieniem i dziękczynieniem za to wszystko, czym w jakikolwiek sposób zostaliśmy pobłogosławieni dzięki łasce Boga podczas posługiwania ewangelizacyjnego, któremu towarzyszyły znaki, cuda i uzdrowienia.
Nie jest to więc książka, lecz raczej świadectwo. Ewangelia, zanim została napisana, była przepowiadana, a jeszcze wcześniej przeżywana. Za tymi stronicami stoi żywa postać ewangelizatora; nieomal możemy usłyszeć głos kaznodziei; przede wszystkim jednak możemy spotkać Tego, który jest samą Ewangelią: Jezusa Chrystusa, który jest ten sam wczoraj, dziś i na wieki. On jest centrum tych stronic.
Ojciec Emilien Tardif jest tylko niczym ów osiołek, którego poznajemy w Niedzielę Palmową, któremu przypadł zaszczyt zawiezienia Jezusa na pięć kontynentów. Podobnie jak osiołkowi z Betfage, często rozkładano przed nim kwietne dywany, na przykład na Tahiti, ale także spotkały go więzienia i prześladowania, jak to miało miejsce w Kongo. Liczy się jednak nie gliniane naczynie, ale skarb, jaki ono nosi w sobie: sam Jezus Chrystus.
Nie jest to podręcznik do nauki modlitwy za chorych, ale świadectwo o tym, że nasz Bóg uzdrawia dziś swoje chore dzieci. Nie jest to również książka o uzdrowieniu, ale o ewangelizacji. Jest to wznoszący się krzyk, który daje nadzieję wszystkim, którzy mają odwagę wierzyć, że Jezus, który umarł na krzyżu, zmartwychwstał, żyje i dlatego wszystko jest możliwe. Cóż w tym dziwnego, że nasz Bóg czyni cuda, jeśli jest cudownym Bogiem?
Jeśli więc istnieje coś, czego książka ta zupełnie nie ma, to tym czymś jest właśnie wstęp lub wprowadzenie.
Meksyk, 24 czerwca 1984 r.
1. GRUŹLICA PŁUC
W 1973 roku byłem prowincjałem mojego zakonnego zgromadzenia Misjonarzy Serca Jezusa w Republice Dominikańskiej. Pracowałem ponad miarę, nadużywając swego zdrowia w ciągu szesnastu lat mojej posługi. Spędziłem wiele czasu, zajmując się rzeczami materialnymi, budując kościoły, wznosząc seminaria duchowne, centra kulturalne, katechetyczne itp. Zabiegałem zawsze o pieniądze, aby budować domy i utrzymać naszych seminarzystów.
Pan pozwolił mi żyć tak aktywnie, aż wreszcie z powodu nawału pracy popadłem w chorobę. 14 czerwca tamtego roku, podczas zebrania Ruchu Rodzin Chrześcijańskich, poczułem się źle, a nawet bardzo źle. Musiano mnie natychmiast odwieźć do kliniki rządowej. Mój stan był taki ciężki, że przewidywano, iż nie przeżyję tej nocy. Byłem naprawdę przekonany, że wkrótce przyjdzie mi umrzeć. Wielokrotnie medytowałem na temat śmierci i głosiłem o niej kazania, ale nigdy nie ćwiczyłem umierania. Nie lubię tego.
Lekarze przeprowadzili przeciągające się badania, w wyniku których wykryli ostrą gruźlicę płuc. Skoro wiedziałem już, jak bardzo jestem chory, zapragnąłem wrócić do swojej ojczyzny, do Quebec w Kanadzie, gdzie urodziłem się i gdzie mieszka moja rodzina. Byłem jednak do tego stopnia osłabiony, że nie byłem wtedy w stanie tego uczynić. Musiałem odczekać dwa tygodnie, przyjmując leki wzmacniające, aby podróż stała się możliwa.
W Kanadzie przewieziono mnie do specjalistycznej kliniki, gdzie lekarze ponownie zabrali się do badania mnie, gdyż chcieli mieć pewność w kwestii mojej choroby. Spędziłem lipiec, poddając się analizom, biopsji, prześwietleniom itp. Po wszystkich tych badaniach stwierdzono jednoznacznie, że ostra gruźlica płuc poważnie uszkodziła obydwa moje płuca. Aby mnie pocieszyć, powiedziano mi, że być może po roku leczenia i odpoczynku będę mógł wrócić do domu.
Pewnego dnia miałem dwie szczególne wizyty. Najpierw przybył kapłan, będący redaktorem naczelnym czasopisma „Revista Notre Dame”, który poprosił mnie o pozwolenie zrobienia fotografii do artykułu pt. Jak przeżywać swoją chorobę?.
Jeszcze nie zdążył odejść, kiedy weszło do sali szpitalnej pięć świeckich osób z grupy modlitewnej Odnowy Charyzmatycznej. W Republice Dominikańskiej często się naśmiewałem z Odnowy Charyzmatycznej, twierdząc, że Ameryka Południowa nie potrzebuje daru języków, ale promocji osoby ludzkiej. Teraz oni bezinteresownie przyszli modlić się za mnie.
Te dwie wizyty miały na celu dwie różne sprawy: pierwsza dotyczyła zaakceptowania choroby, druga zaś odzyskania zdrowia.
Jako kapłan i misjonarz pomyślałem sobie, że nie byłoby rzeczą budującą, gdybym odrzucił modlitwę. Mówiąc jednak szczerze, zgodziłem się na nią bardziej ze względu na dobre wychowanie niż z wewnętrznego przekonania. Nie wierzyłem, że zwykła modlitwa mogłaby przywrócić mi zdrowie.
Ludzie ci powiedzieli mi zdecydowanie:
– Za chwilę zrobimy to, o czym mówi Ewangelia: „Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie”. Pomodlimy się i Pan cię uzdrowi.
Zgodnie z tym, co powiedzieli, podeszli wszyscy do łóżka, do którego zostałem przykuty i nałożyli na mnie ręce. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Nie podobało mi się to. Czułem się śmiesznie z ich nałożonymi rękami i spostrzegłem, że ludzie przechodzący przez korytarz ciekawie zaglądali przez szparę w otwartych drzwiach.
Wówczas przerwałem modlitwę i zaproponowałem im:
– Jeśli chcecie, możemy zamknąć drzwi...
– Ależ tak, proszę księdza, dlaczego nie – odparli.
Zamknęli drzwi, ale Jezus zdążył już wejść do środka. W czasie modlitwy poczułem silne ciepło w płucach. Pomyślałem, że to następny atak gruźlicy i że wkrótce umrę. Było to jednak ciepło miłości Jezusa, który dotykał mnie i uzdrawiał moje chore płuca. Podczas modlitwy padło proroctwo. Pan mówił do mnie: „Uczynię cię świadkiem mojej miłości”. Jezus żywy przywrócił życie nie tylko moim płucom, ale również mojemu kapłaństwu i całemu memu istnieniu.
Po trzech lub czterech dniach czułem się doskonale. Miałem apetyt, spałem dobrze i nic mnie nie bolało. Lekarze byli gotowi do natychmiastowego rozpoczęcia leczenia. Jednak żaden lek nie odpowiadał na moją domniemaną chorobę. Wówczas zlecili serię specjalnych zastrzyków dla ludzi mających nienormalny organizm. Te jednak również nie przyniosły żadnego skutku.
Ja zaś czułem się dobrze i chciałem wrócić do domu. Lekarze jednak zmusili mnie do tego, abym spędził sierpień w szpitalu, by mogli poszukać gruźlicy, która wymknęła im się z rąk i nie mogli jej znaleźć.
Pod koniec miesiąca, po wielu badaniach, ordynator powiedział do mnie:
– Ksiądz wraca do domu. Czuje się ksiądz wyśmienicie, ale to urąga wszystkim naszym teoriom medycznym. Nie wiemy, co się stało.
Po chwili zaś dodał, wzruszając ramionami:
– Ksiądz jest wyjątkowym przypadkiem w tym szpitalu.
– W moim zgromadzeniu zakonnym również – odparłem mu, śmiejąc się.
Wyszedłem ze szpitala bez recept, lekarstw, nawet specjalnych zaleceń. Udałem się do domu. Ważyłem jedynie 50 kg. Wszpitalu, gdzie miałem być wyleczony zgruźlicy, usiłowano uśmiercić mnie głodem.
Dwa tygodnie później ukazał się ósmy numer czasopisma „Revista Notre Dame”. Na piątej stronie znajdowała się moja fotografia ze szpitala. Siedziałem na słynnym łóżku, oplątany sondami, ze smutnym i zamyślonym wyrazem twarzy. Poniżej fotografii widniał podpis: „Chory musi nauczyć się żyć ze swoją chorobą, przyzwyczaić się do ukrytych aluzji i niedyskretnych pytań, a także do przyjaciół, którzy już nie patrzą na niego tak samo, jak wcześniej”. Moje zdrowie jednak zdezaktualizowało ten numer czasopisma.
Pan mnie uzdrowił. Moja wiara była malutka, być może miała rozmiary ziarnka gorczycy. Bóg jednak był tak wielki, że nie był uzależniony od mojej małości. Taki jest nasz Bóg. Gdyby był uzależniony od nas, nie byłby Bogiem.
W ten sposób otrzymałem na własnej skórze pierwszą i podstawową naukę dotyczącą posługi uzdrowienia: Pan uzdrawia nas z taką wiarą, jaką mamy. Nie chce od nas więcej, tylko właśnie tyle.
15 września 1973 roku wziąłem udział w pierwszym w moim życiu charyzmatycznym spotkaniu modlitewnym. Nie wiedziałem, na czym to polega, ale poszedłem tam, ponieważ zostałem uzdrowiony, a osoby, które modliły się za mnie, poprosiły, abym pewnego dnia złożył świadectwo mego uzdrowienia.
Zacząłem trochę pracować we wrześniu i napisałem do mego przełożonego z prośbą, abym rok, który pierwotnie miał mi upłynąć na leczeniu, mógł spędzić poznając Odnowę Charyzmatyczną w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Otrzymałem pozwolenie i udałem się do najważniejszych ośrodków w Quebec, Pittsburgu, Notre Dame i Arizonie.
Pamiętam, jak pewnego razu odprawiałem Mszę świętą w Los Angeles, na której była obecna moja siostrzenica wraz ze swym przyjacielem. Po przeczytaniu Ewangelii po francusku, chciałem ją skomentować, ale stało się coś ciekawego; poczułem, że język mi zesztywniał i zacząłem mówić coś, czego nie rozumiałem. Nie był to język francuski ani angielski, ani hiszpański, które to języki znałem. Kiedy skończyłem przemawiać, wykrzyknąłem ze zdziwieniem:
– Nie mówcie mi tylko, że za chwilę otrzymam dar języków...
– Ależ ty już go otrzymałeś! – odparła siostrzenica. – Ty mówiłeś językami!
Tak często naśmiewałem się z daru języków, a Pan udzielił mi tego podarunku w chwili, kiedy miałem przepowiadać. W ten sposób odkryłem piękny dar Pana.
2. NAGUA I PIMENTEL
Nagua
Po roku, który pierwotnie miałem spędzić w szpitalu, powróciłem do Republiki Dominikańskiej. Mój przełożony posłał mnie do parafii w mieście Nagua.
Po przybyciu zwołałem czterdzieści osób, aby złożyć przed nimi świadectwo uzdrowienia. Pamiętam, że zaprosiłem chorych, aby wyszli do przodu, bym się za nich pomodlił. Ku memu zdziwieniu w grupie było więcej chorych niż zdrowych. Tej nocy Pan uzdrowił dwóch spośród nich. Zgromadzenie wybuchnęło wielką radością, a uzdrowieni składali wszędzie świadectwo. W ten niepozorny sposób rozpoczęła się historia, o której nie wyobrażaliśmy sobie, że aż do tego stopnia okaże się cudowna.
Od chwili uzdrowień, jakich Pan dokonał, nasza grupa przypominała ucztę wkrólestwie niebieskim: zaproszonymi byli chromi, głusi, niemi iubodzy.
Każdego tygodnia Pan uzdrawiał chorych. Wsierpniu uzdrowił pewną kobietę, Sarę, która miała raka macicy. Była nieuleczalnie chora iwypisano ją ze szpitala, aby umarła usiebie wdomu. Przywieziono ją na spotkanie. Podczas modlitwy za chorych poczuła głębokie ciepło wokolicy brzucha izaczęła płakać. Stopniowo zaczęła sobie uświadamiać, że choroba zniknęła. Po dwóch tygodniach była całkowicie zdrowa iwróciła do grupy modlitewnej, aby złożyć swoje świadectwo, trzymając wrękach całun: ubranie, które kupiły jej dzieci na dzień pogrzebu.
Ludzie przybyli bardzo licznie. Wszyscy radośnie śpiewali i spontanicznie uwielbiali Boga. Wobliczu uzdrowień icudów wybuchali radością iopowiadali wszystkim otym, co się wydarzyło wparafii. Wobec spotkań do tego stopnia świątecznych i pięknych, niektórzy kapłani zaczęli mówić zsarkazmem:
– Ojciec Emilien został uzdrowiony z gruźlicy, ale za to zachorował na głowę.
Ponieważ modliłem się językami i wierzyłem w uzdrawiającą moc Chrystusa, twierdzili, że oszalałem.
Pan przemówił do mnie poprzez proroctwo:
„Ja działam wpokoju. Daję wam mój pokój. Bądźcie posłańcami pokoju. Zaczynam wylewać na was mojego Ducha. Jest to pożerający ogień, który ogarnie całe miasto. Otwórzcie oczy, ponieważ ujrzycie znaki icuda, które wielu pragnęło ujrzeć, anie ujrzeli. Ja ci to mówię iJa to uczynię”.
Staliśmy wobec dzieła Pana. Tego byliśmy pewni. Następowało tyle cudów, że nie mogłem ich policzyć: pary, które żyły w konkubinacie, brały ślub, młodzi byli wyzwalani z narkotyków i alkoholizmu. Był to cudowny połów: po spędzeniu długiego czasu na zarzucaniu wędki, Pan napełnił wszystkie sieci do tego stopnia, że miałem wrażenie, iż łódź zatonie (por. Łk 5, 7).
Jezus uwalniał swój lud od kajdan niewoli. Młodzi, którzy już nie byli zainteresowani Kościołem ani wiarą, zaczęli się spotykać i głosić, że Jezus jest ich wyzwolicielem.
Podczas rekolekcji parafialnych głosiliśmy Jezusa, a następnie podczas Eucharystii modliliśmy się o zdrowie dla chorych. Pierwsze słowo poznania brzmiało: „Jest tutaj kobieta, która jest uzdrawiana z raka. Czuje silne ciepło w okolicy brzucha”. Modliłem się dalej i następowały kolejne słowa poznania, potwierdzane przez świadectwa. Nikt jednak nie odpowiedział na to pierwsze słowo.
Nazajutrz pewna kobieta powiedziała publicznie, do mikrofonu:
– Być może zdziwicie się, widząc mnie tutaj. Jestemgrzesznicą, która wiele lat była prostytutką. Wczoraj chciałam przyjść na Mszę ouzdrowienie, ale zpowodu życia, jakie prowadziłam, wstydziłam się wejść do środka.Pozostałam więc ztyłu, ukryta za palisadą. Miałam raka. Przeszłam nawet dwie operacje, które nie powstrzymały choroby, ale kiedy kapłan powiedział, że pewna osoba jest uzdrawiania z raka, poczułam, że to właśnie ja.
Pan uzdrowił ją nie tylko z raka ciała, ale także z raka duszy. Wyspowiadała się i następnego dnia przystąpiła do Komunii. Kiedy ujrzałem ją przystępującą do Chrystusa z tak wielką radością i łzami szczęścia na twarzy, przypomniałem sobie powrót syna marnotrawnego, zajadającego tłuste cielę, zabite na rozkaz ojca. Przyjęła samego Baranka Bożego, który zgładził grzech świata, uzdrawiając jej duszę i przemieniając życie. Wróciła do domu publicznego, aby zaświadczyć ze łzami w oczach swoim koleżankom:
– Nie przybywam tutaj, aby was nakłaniać do porzucenia tego życia. Chcę tylko opowiedzieć o moim przyjacielu Jezusie, który mnie odkupił i zmienił moje życie.
Opowiedziała im o swoim uzdrowieniu i nawróceniu. Później poprosiła o pozwolenie na założenie grupy modlitewnej w tym samym domu publicznym i w każdy poniedziałek zamykano tam drzwi dla grzechu, a otwierano dla serca Jezusa. Odbywała się tam modlitwa, czytanie Słowa Bożego i śpiewy.
Pan nie zakończył na tym swego dzieła. Po roku zorganizowano rekolekcje dla czterdziestu siedmiu prostytutek z miasta. Na tych rekolekcjach widziałem największą moc miłosierdzia Bożego.
Był tam żal, nawrócenia i spowiedzi. Dwadzieścia siedem kobiet porzuciło swoje dawne życie, a według najnowszych wiadomości dwadzieścia jeden wytrwało na drodze Pana. Niektóre nawet zostały katechetkami; inne prowadziły grupę modlitewną, świadcząc z mocą o tym, jak przemieniła ich miłość miłosierna Boga.
Spośród dwudziestu czterech domów publicznych, jakie były na ulicy Mariano Perez, ostały się tylko cztery. Osoby z tej samej grupy modlitewnej odwiedzały inne domy i Pan przemienił jeszcze wiele kobiet.
Tutaj należałoby wspomnieć o innym przypadku kobiet tego typu, o których Jezus mówi, że wyprzedzają uczonych w Piśmie i faryzeuszy w drodze do królestwa niebieskiego.
Dianę dotknęła miłość Boża i oddała się Panu. Jednak jej rekonwalescencja była powolna i bolesna. Raz nawet, z powodu problemów finansowych, powróciła do dawnego życia. Kiedy się oddaliła, Pan przemówił do niej w słowach:
– Diano, ktokolwiek idzie za Mną, kroczy w światłości iniczego mu nie braknie.
Nawróciła się ipowróciła do Pana. Została katechetką i dzisiaj na rekolekcjach świadczy z wielką mocą o miłosierdziu Pana. Należy też do ekipy ewangelizacyjnej. Wielu kapłanów pragnie mieć taką moc w głoszeniu nowego życia w Jezusie Chrystusie, jaką ona otrzymała.
Jak podają statystyki, w Nagua było około pół tysiąca domów publicznych. Ponad 80% zostało zamkniętych. Nie wszystkie prostytutki się nawróciły, ale do wszystkich dotarło orędzie o żywym Jezusie. Również wiele spośród tych domów, które były na usługach grzechu i egoizmu, zostało zamienionych na domy modlitwy. Była to zmiana do tego stopnia znacząca, że zaczęto mówić:
– Nagua była miastem prostytucji, teraz zaś stała się miastem modlitwy.
Dziś nie ma w Nagua ulicy bez grupy modlitewnej. Są grupy ewangelizacyjne, które głoszą Dobrą Nowinę i doprowadzają ludzi do osobistego spotkania z Jezusem żyjącym.
Przypadek miasta Nagua pozwala nam zrozumieć, czym są charyzmaty w ewangelizacji. Nie są one drugorzędnymi ozdobami, ale jej zasadniczą siłą.
Jest wielu, którzy negują charyzmaty, mówią, że nie mają one znaczenia. Przypominam im jedynie, że Nagua została pozyskana dla Ewangelii i zmieniła swoją reputację „miasta prostytucji” dzięki rekolekcjom dla prostytutek. Do rekolekcji doszło dzięki kobiecie, która podobnie jak Maria Magdalena poszła za Jezusem i składała świadectwo. Dlaczego? Ponieważ została uleczona z raka.
Proste uzdrowienie fizyczne wywołało reakcję łańcuchową przemian społecznych. W ten sposób zostaje ustanawiane Królestwo Boże; poprzez takie właśnie małe i proste wydarzenia, które podobnie jak ziarnka gorczycy, gdy wzrastają, przynoszą obfity owoc.
Kim jesteśmy my, ludzie, aby lekceważyć drogi Boże?
Pimentel
Byłem bardzo szczęśliwy w Nagua, gdy mogłem pracować z grupami modlitewnymi. Duch Święty jednak przygotował wielką niespodziankę. Prawdziwie drogi Pańskie różnią się od naszych (por. Iz 55, 8). Są one nieporównanie lepsze od tego, o co moglibyśmy prosić albo o czym pomyśleć (Ef 3, 20). Ojciec prowincjał poprosił mnie, abym tymczasowo zastąpił pewnego proboszcza, który miał pojechać na wakacje.
Mówiąc szczerze, dużo kosztowało mnie pozostawienie pracy w Nagua. Zawsze chcielibyśmy zabezpieczyć się za pomocą tego, co posiadamy, a to jest wielkim wrogiem otwarcia się na niespodzianki Ducha. Życie w Duchu jest życiem ogołocenia; polega na tym, by nie przywłaszczać sobie rzeczy Bożych i nawet nie mówić „nasze posługiwanie”. Jesteśmy wezwani do tego, by być wiecznymi pielgrzymami, żyjącymi w przenośnych namiotach, gotowymi zawsze ruszyć w drogę bez biletu powrotnego. Tylko wtedy, kiedy nic nie posiadamy, jesteśmy w stanie miećwszystko.
10 czerwca 1974 roku przybyłem na moje nowe miejsce przeznaczenia, do Pimentel. Pimentel było sympatycznym miasteczkiem, położonym w centrum kraju i otoczonym żyzną doliną, obfitującą dzięki wodom rzeki Cuaba w ryż, ziemniaki, kakao i pomarańcze. W miasteczku krzyżowały się zaledwie dwie niebrukowane ulice, po których przechadzały się osiołki oraz przejeżdżał co jakiś czas samochód albo traktor. Smukła palma oraz akacja, rosnące w znajdującym się nieopodal parku, oddawały honory powiewającej nad merostwem fladze państwowej. Po drugiej stronie wznosiła się parafia św. Jana Chrzciciela, której nazwa przywiodła mi na myśl moją misję, jak również misję każdego ewangelizatora: bycie dobrym poprzednikiem, który ogłasza przyjście Pana. Duch Święty przyprowadził mnie tutaj, abym był świadkiem światłości Chrystusa zmartwychwstałego.
Po przybyciu spotkałem się z proboszczem, który miał już spakowane walizki. Poprosiłem go jedynie o pozwolenie na zorganizowanie małej grupki Odnowy, ponieważ nie byłem w stanie pracować bez modlitwy. Nie był z tego zadowolony. Bał się. Nie odmówił mi jednak, ponieważ miałem go zastąpić i umożliwić mu wyjazd na wakacje. Dlatego powiedział do mnie:
– Zgadzam się, załóż grupę, tylko bez charyzmatów.
– Dobrze – odparłem – ale to nie ja rozdzielam charyzmaty. One pochodzą od Ducha Świętego. Jeśli On zechce udzielić charyzmatów twoim ludziom, co ja zrobię?
– Rób, co chcesz – powiedział i odszedł.
Lato tego roku było bardzo upalne, jakby zapowiadało ogień Ducha, który miał nas ogarnąć. Ci, którzy nie wierzą, że Jezus żyje i czyni cuda dzisiaj, nie powinni dalej czytać, ponieważ wyda im się to niewiarygodne.
Pierwsze spotkanie
Na Mszę świętą w pierwszą niedzielę miesiąca zaprosiłem ludzi na konferencję na temat Odnowy Charyzmatycznej, obiecując im, że złożę świadectwo mojego uzdrowienia. W spotkaniu wzięło udział około dwustu osób. Ludzie ci mieli tak wielką wiarę, że przynieśli paralityka na noszach. Miał uszkodzony kręgosłup i nie chodził od pięciu i pół roku.
Kiedy zobaczyłem, jak go przyniesiono na noszach, pomyślałem, że są zanadto śmiali, ale od razu przypomniałem sobie ową czwórkę ludzi, która przyniosła swego sparaliżowanego przyjaciela do Jezusa (Mk 2, 1-2). Modliliśmy się za niego i prosiliśmy Pana, aby mocą swoich świętych ran uzdrowił tego paralityka. Człowiek ów zaczął się gwałtownie pocić i drżeć. Wówczas przypomniałem sobie, że kiedy Pan mnie uzdrawiał, ja także czułem wielkie ciepło. Dlatego rozkazałem mu:
– Pan cię uzdrawia. W imię Jezusa wstań!
Podałem mu rękę, on zaś patrzył na mnie z wielkim zdziwieniem. Wstał z wielką siłą i zaczął powoli iść.
– Idź dalej wimię Jezusa! – krzyknąłem do niego – Pan cię uzdrowił!
Zrobił jeden krok, potem następny. Dotarł aż do tabernakulum i płacząc złożył dziękczynienie Bogu. Wszyscy uwielbiali Pana, podczas gdy uzdrowiony wyszedł, trzymając wysoko podniesione kule. Tego samego dnia zostało uzdrowionych miłosierną miłością Jezusa jeszcze dziesięć innych osób.
Jak bardzo ludzie łakną modlitwy! Podchodzili do nas i prosili, abyśmy się za nich modlili. Musieliśmy tak, jak Jezus nauczać ich, modląc się wspólnie. Nie mogliśmy nie wykorzystać tej cudownej okoliczności. Gdybyśmy mniej mówili o Panu, a więcej z Panem, jakże szybko nasz świat uległby przemianie! Niewątpliwie Panu podoba się, gdy mówimy o Nim, ale jeszcze bardziej podoba Mu się, gdy rozmawiamy z Nim samym.
Drugie spotkanie
W następną środę przybyło ponad trzy tysiące osób. Przeprowadziliśmy wobec tego spotkanie na ulicy, ponieważ nie mieściliśmy się w kościele. Nie można było odbyć spotkania modlitewnego z tyloma ludźmi, więc przepowiadałem przez pół godziny, a następnie odprawiłem Mszę świętą za chorych.
Znajdowała się tam kobieta imieniem Mercedes Dominguez. Od dziesięciu lat była kompletnie niewidoma, a podczas modlitwy za chorych poczuła w oczach silny chłód. Wróciła do domu bardzo poruszona emocjonalnie, mówiła wszystkim, że może trochę widzieć. Nazajutrz polepszyło się jej i była całkiem zdrowa!
Pan otworzył jej oczy, a ona otwarła swe usta, aby świadczyć wszędzie o swoim cudownym uzdrowieniu. To uzdrowienie wywarło wielkie wrażenie na ludziach.
Trzecie spotkanie
Wyobraźcie sobie, co się działo w trzecim tygodniu! Udaliśmy się do parku, na wolne powietrze, aby celebrować chwałę Pana. Było tak samo, jak wtedy, gdy Jezus przybywał do Kafarnaum albo Betsaidy. Ten sam żywy Jezus przybywał do naszego miasteczka. Park przypominał sadzawkę Betesda: leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych, którzy czekali na poruszenie się wody (J 5, 1).
„Betesda” oznacza „dom miłosiedzia”. Pimentel, najmniejsze z miasteczek, stało się miejscem wybranym przez Boga dla objawienia Jego miłosierdzia. Posługa uzdrawiania jest posługą miłosierdzia Bożego.