Jezus żyje cz. 1 - o. Emilien Tardif MSC, José H. Prado Flores - ebook

Opis

Pasjonująca opowieść kapłana, który odważnie głosił miłość Chrystusa i... działy się cuda. 
 
Książka Jezus żyje należy do czołówki światowych bestsellerów. W ciągu zaledwie kilku lat przetłumaczono ją na 16 języków, sprzedano ponad milion egzemplarzy, 
a zainteresowanie nią nie maleje. Opowiada niezwykłe historie, gdy przewlekle i nieuleczalnie chorzy odzyskiwali zdrowie. Ale też pokazuje „codzienne” cuda – gdy ktoś stawał się zdolny, by przebaczyć, wyciągnąć rękę na zgodę, po latach gniewu uśmiechał się z życzliwością. 
Książka otwiera zamknięte, zagubione, samotne serca, przynosi ukojenie, pozwalając odkryć i zanurzyć się w nieprzebranej miłości Bożej i nie­sie radość poprzez poznanie Dobrej Nowiny, że Jezus żyje!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 189

Rok wydania: 2017

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
4
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jaj0229dbpw

Całkiem niezła

Świadectwo.
00

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

o. Emi­lien Tar­dif MSC

José H. Pra­do Flo­res

JE­ZUS ŻYJE

cz. 1

------------------------

se­mi­na­rium 4

------------------------

Ty­tuł ory­gi­na­łu Je­sus esta vivo

Pu­bli­ca­cio­nes „Ke­rygma”, Mek­syk 1984

Im­pri­ma­tur ory­gi­na­łu

Ni­cho­las de Je­sus Lo­pez – Ar­cy­bi­skup San­to Do­min­go

z 30 maja 1984 r.

Ni­hil ob­stat

ks. dr An­drzej Perzyń­ski Cen­zor

Im­pri­ma­tur

+ Wła­dy­sław Zió­łek Ar­cy­bi­skup Łódz­ki

Ku­ria Bi­sku­pia Ar­chi­die­ce­zji Łódz­kiej

L.dz. 925/96 z 5 lip­ca 1996r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych

Ko­rek­ta

Mag­da­le­na My­jak

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Gra­fi­ka i skład

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

© by Moc­ni w Du­chu

Łódź 2017

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne

ISBN 978-83-61803-34-8

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie sie­dem­na­ste

WPRO­WA­DZE­NIE

Je­stem prze­ko­na­ny, że po prze­czy­ta­niu choć­by kil­ku stron tej wspa­nia­łej książ­ki bę­dzie­my mie­li w so­bie wiel­kie pra­gnie­nie, aby Je­zus w na­szym ży­ciu stał się Bo­giem ży­wym. Mogą się w nas zro­dzić wów­czas na­stę­pu­ją­ce py­ta­nia: co da­lej ro­bić, jak się mo­dlić, jak słu­chać Boga, jak Nim żyć?

Na szczę­ście nie są to py­ta­nia bez od­po­wie­dzi. Otóż naj­lep­szą po­mo­cą, aby do­świad­czyć Boga ży­we­go, są re­ko­lek­cje. Pro­po­nu­je­my wam ich dwa ro­dza­je:

1)­­ Od­pra­wia­ne sa­mo­dziel­nie w domu na pod­sta­wie ksią­żek. Trwa­ją one 10 ty­go­dni i wszyst­ko pod­czas nich ro­bi­my sami: wy­zna­cza­my so­bie czas mo­dli­twy oraz jej miej­sce (za­chę­ca­my, aby co­dzien­ne spo­tka­nie z Bo­giem trwa­ło pół go­dzi­ny). Do prze­ży­cia tych re­ko­lek­cji po­trzeb­ny jest Pod­ręcz­nik – ro­dzaj prze­wod­ni­ka po ca­łych re­ko­lek­cjach. Oprócz tego na każ­dy ty­dzień pro­po­no­wa­na jest jed­na książ­ka – cien­ka, cie­ka­wa, na­pi­sa­na pro­stym ję­zy­kiem. Pod­ręcz­nik in­for­mu­je, któ­re stro­ny da­nej książ­ki na­le­ży prze­czy­tać każ­de­go dnia oraz jak się z ich po­mo­cą mo­dlić.

Jak już wspo­mnia­łem, re­ko­lek­cje opie­ra­ją się na in­dy­wi­du­al­nej pra­cy. Jed­nak pod­czas ich prze­ży­wa­nia je­ste­śmy za­pro­sze­ni do Ło­dzi na dwie so­bot­nie se­sje. W po­ło­wie re­ko­lek­cji bie­rze­my udział w pierw­szej z nich – w mo­dli­twie o uzdro­wie­nie (po­pro­wa­dzo­nej nad każ­dym z uczest­ni­ków), zaś pod ko­niec przy­jeż­dża­my na dru­gą, czy­li mo­dli­twę o wy­la­nie da­rów Du­cha Świę­te­go (nad każ­dym in­dy­wi­du­al­nie).

Ten ro­dzaj re­ko­lek­cji na­zy­wa­my Se­mi­na­rium Od­no­wy Ży­cia w Du­chu Świę­tym. Roz­po­czy­na się ono prze­waż­nie co dwa mie­sią­ce. Ter­min naj­bliż­sze­go Se­mi­na­rium znaj­du­je się na na­szej stro­nie in­ter­ne­to­wej, udzie­la­my rów­nież in­for­ma­cji te­le­fo­nicz­nie.

2) Re­ko­lek­cje wy­jaz­do­we prze­ży­wa­ne w mil­cze­niu. Ten ro­dzaj re­ko­lek­cji pro­wa­dzi­my dwa razy w roku – la­tem i zimą. Trwa­ją one 5 peł­nych dni (pierw­szy etap) lub 7 peł­nych dni (ko­lej­ne eta­py). Do tego do­cho­dzi dzień przy­jaz­du i wy­jaz­du. Moż­na po­wie­dzieć, że jest to in­ten­syw­na szko­ła mo­dli­twy. Pod­czas ta­kich re­ko­lek­cji za­cho­wu­je­my mil­cze­nie. Oprócz kon­fe­ren­cji wy­ja­śnia­ją­cych mo­dli­twę, kil­ka razy dzien­nie uczest­ni­cy pró­bu­ją ro­bić me­dy­ta­cję, czy­li po­głę­bio­ną mo­dli­twę myśl­ną nad Pi­smem świę­tym. Każ­dy re­ko­lek­tant ma tak­że co­dzien­nie 15-mi­nu­to­wą roz­mo­wę z kie­row­ni­kiem du­cho­wym.

Za­zwy­czaj w dy­na­mi­ce pro­po­no­wa­nej przez nas for­ma­cji naj­pierw prze­cho­dzi­my sa­mo­dziel­nie re­ko­lek­cje w domu (Se­mi­na­rium Od­no­wy Ży­cia w Du­chu Świę­tym), a na­stęp­nie, je­śli chce­my iść da­lej – wy­bie­ra­my się na re­ko­lek­cje w mil­cze­niu. Oby­dwie for­my pro­wa­dzę wraz z ze­spo­łem Moc­ni w Du­chu i gru­pą ani­ma­to­rów. Mam na­dzie­ję, że spo­tka­my się na tych re­ko­lek­cjach!

dusz­pa­sterz Moc­nych w Du­chu

------------------------

Kon­takt do nas:

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

tel. 42 288 11 53

------------------------

WSTĘP

Nie mo­że­my prze­stać mó­wić o tym, co wi­dzie­li­śmy i sły­sze­li­śmy. Jest spra­wie­dli­we, god­ne i nie­odzow­ne wznieść głos na cały świat, ogła­sza­jąc nie­któ­re z cu­dów, ja­kich do­ko­nał Pan w cią­gu tych ostat­nich dzie­się­ciu lat.

Te kart­ki są uwiel­bie­niem i dzięk­czy­nie­niem za to wszyst­ko, czym w ja­ki­kol­wiek spo­sób zo­sta­li­śmy po­bło­go­sła­wie­ni dzię­ki ła­sce Boga pod­czas po­słu­gi­wa­nia ewan­ge­li­za­cyj­ne­go, któ­re­mu to­wa­rzy­szy­ły zna­ki, cuda i uzdro­wie­nia.

Nie jest to więc książ­ka, lecz ra­czej świa­dec­two. Ewan­ge­lia, za­nim zo­sta­ła na­pi­sa­na, była prze­po­wia­da­na, a jesz­cze wcze­śniej prze­ży­wa­na. Za tymi stro­ni­ca­mi stoi żywa po­stać ewan­ge­li­za­to­ra; nie­omal mo­że­my usły­szeć głos ka­zno­dziei; przede wszyst­kim jed­nak mo­że­my spo­tkać Tego, któ­ry jest samą Ewan­ge­lią: Je­zu­sa Chry­stu­sa, któ­ry jest ten sam wczo­raj, dziś i na wie­ki. On jest cen­trum tych stro­nic.

Oj­ciec Emi­lien Tar­dif jest tyl­ko ni­czym ów osio­łek, któ­re­go po­zna­je­my w Nie­dzie­lę Pal­mo­wą, któ­re­mu przy­padł za­szczyt za­wie­zie­nia Je­zu­sa na pięć kon­ty­nen­tów. Po­dob­nie jak osioł­ko­wi z Bet­fa­ge, czę­sto roz­kła­da­no przed nim kwiet­ne dy­wa­ny, na przy­kład na Ta­hi­ti, ale tak­że spo­tka­ły go wię­zie­nia i prze­śla­do­wa­nia, jak to mia­ło miej­sce w Kon­go. Li­czy się jed­nak nie gli­nia­ne na­czy­nie, ale skarb, jaki ono nosi w so­bie: sam Je­zus Chry­stus.

Nie jest to pod­ręcz­nik do na­uki mo­dli­twy za cho­rych, ale świa­dec­two o tym, że nasz Bóg uzdra­wia dziś swo­je cho­re dzie­ci. Nie jest to rów­nież książ­ka o uzdro­wie­niu, ale o ewan­ge­li­za­cji. Jest to wzno­szą­cy się krzyk, któ­ry daje na­dzie­ję wszyst­kim, któ­rzy mają od­wa­gę wie­rzyć, że Je­zus, któ­ry umarł na krzy­żu, zmar­twych­wstał, żyje i dla­te­go wszyst­ko jest moż­li­we. Cóż w tym dziw­ne­go, że nasz Bóg czy­ni cuda, je­śli jest cu­dow­nym Bo­giem?

Je­śli więc ist­nie­je coś, cze­go książ­ka ta zu­peł­nie nie ma, to tym czymś jest wła­śnie wstęp lub wpro­wa­dze­nie.

Mek­syk, 24 czerw­ca 1984 r.

1. GRUŹ­LI­CA PŁUC

W 1973 roku by­łem pro­win­cja­łem mo­je­go za­kon­ne­go zgro­ma­dze­nia Mi­sjo­na­rzy Ser­ca Je­zu­sa w Re­pu­bli­ce Do­mi­ni­kań­skiej. Pra­co­wa­łem po­nad mia­rę, nad­uży­wa­jąc swe­go zdro­wia w cią­gu szes­na­stu lat mo­jej po­słu­gi. Spę­dzi­łem wie­le cza­su, zaj­mu­jąc się rze­cza­mi ma­te­rial­ny­mi, bu­du­jąc ko­ścio­ły, wzno­sząc se­mi­na­ria du­chow­ne, cen­tra kul­tu­ral­ne, ka­te­chetycz­ne itp. Za­bie­ga­łem za­wsze o pie­nią­dze, aby bu­do­wać domy i utrzy­mać na­szych se­mi­na­rzy­stów.

Pan po­zwo­lił mi żyć tak ak­tyw­nie, aż wresz­cie z po­wo­du na­wału pra­cy po­pa­dłem w cho­ro­bę. 14 czerw­ca tam­te­go roku, pod­czas ze­bra­nia Ru­chu Ro­dzin Chrze­ści­jań­skich, po­czu­łem się źle, a na­wet bar­dzo źle. Mu­sia­no mnie na­tych­miast od­wieźć do kli­ni­ki rzą­do­wej. Mój stan był taki cięż­ki, że prze­wi­dy­wa­no, iż nie prze­ży­ję tej nocy. By­łem na­praw­dę prze­ko­na­ny, że wkrót­ce przyj­dzie mi umrzeć. Wie­lo­krot­nie me­dy­to­wa­łem na te­mat śmier­ci i gło­si­łem o niej ka­za­nia, ale ni­gdy nie ćwi­czy­łem umie­ra­nia. Nie lu­bię tego.

Le­ka­rze prze­pro­wa­dzi­li prze­cią­ga­ją­ce się ba­da­nia, w wy­ni­ku któ­rych wy­kry­li ostrą gruźlicę płuc. Sko­ro wie­dzia­łem już, jak bar­dzo je­stem cho­ry, za­pra­gną­łem wró­cić do swo­jej oj­czy­zny, do Qu­ebec w Ka­na­dzie, gdzie uro­dzi­łem się i gdzie miesz­ka moja ro­dzi­na. By­łem jed­nak do tego stop­nia osła­bio­ny, że nie by­łem wte­dy w sta­nie tego uczy­nić. Mu­sia­łem od­cze­kać dwa ty­go­dnie, przyj­mu­jąc leki wzmac­nia­ją­ce, aby po­dróż sta­ła się moż­li­wa.

W Ka­na­dzie prze­wie­zio­no mnie do spe­cja­li­stycz­nej kli­ni­ki, gdzie le­ka­rze po­now­nie za­bra­li się do ba­da­nia mnie, gdyż chcie­li mieć pew­ność w kwe­stii mo­jej cho­ro­by. Spę­dzi­łem li­piec, pod­da­jąc się ana­li­zom, biop­sji, prze­świe­tle­niom itp. Po wszyst­kich tych ba­da­niach stwier­dzo­no jed­no­znacz­nie, że ostra gruź­li­ca płuc po­waż­nie uszko­dzi­ła oby­dwa moje płu­ca. Aby mnie po­cie­szyć, po­wie­dzia­no mi, że być może po roku le­cze­nia i od­po­czyn­ku będę mógł wró­cić do domu.

Pew­ne­go dnia mia­łem dwie szcze­gól­ne wi­zy­ty. Naj­pierw przy­był ka­płan, bę­dą­cy re­dak­to­rem na­czel­nym cza­so­pi­sma „Re­vista No­tre Dame”, któ­ry po­pro­sił mnie o po­zwo­le­nie zro­bie­nia fo­to­gra­fii do ar­ty­ku­łu pt. Jak prze­ży­wać swo­ją cho­ro­bę?.

Jesz­cze nie zdą­żył odejść, kie­dy we­szło do sali szpi­tal­nej pięć świec­kich osób z gru­py mo­dli­tew­nej Od­no­wy Cha­ry­zma­tycz­nej. W Re­pu­bli­ce Do­mi­ni­kań­skiej czę­sto się na­śmie­wa­łem z Od­no­wy Cha­ry­zma­tycz­nej, twier­dząc, że Ame­ry­ka Po­łu­dnio­wa nie po­trze­bu­je daru ję­zy­ków, ale pro­mo­cji oso­by ludz­kiej. Te­raz oni bez­in­te­re­sow­nie przy­szli mo­dlić się za mnie.

Te dwie wi­zy­ty miały na celu dwie różne spra­wy: pierw­sza do­ty­czyła za­ak­cep­to­wa­nia cho­ro­by, dru­ga zaś od­zy­ska­nia zdro­wia.

Jako ka­płan i mi­sjo­narz po­my­śla­łem so­bie, że nie by­ło­by rze­czą bu­du­ją­cą, gdy­bym od­rzu­cił mo­dli­twę. Mó­wiąc jed­nak szcze­rze, zgo­dzi­łem się na nią bar­dziej ze wzglę­du na do­bre wy­cho­wa­nie niż z we­wnętrz­ne­go prze­ko­na­nia. Nie wie­rzy­łem, że zwy­kła mo­dli­twa mo­gła­by przy­wró­cić mi zdro­wie.

Lu­dzie ci po­wie­dzie­li mi zde­cy­do­wa­nie:

– Za chwi­lę zro­bi­my to, o czym mówi Ewan­ge­lia: „Na cho­rych ręce kłaść będą i ci od­zy­ska­ją zdro­wie”. Po­mo­dli­my się i Pan cię uzdro­wi.

Zgod­nie z tym, co po­wie­dzie­li, po­de­szli wszy­scy do łóż­ka, do któ­re­go zo­sta­łem przy­ku­ty i na­ło­ży­li na mnie ręce. Ni­gdy nie wi­dzia­łem cze­goś po­dob­ne­go. Nie po­do­ba­ło mi się to. Czu­łem się śmiesz­nie z ich na­ło­żo­ny­mi rę­ka­mi i spo­strze­głem, że lu­dzie prze­cho­dzą­cy przez ko­ry­tarz cie­ka­wie za­glą­da­li przez szpa­rę w otwar­tych drzwiach.

Wów­czas prze­rwa­łem mo­dli­twę i za­pro­po­no­wa­łem im:

– Je­śli chce­cie, mo­że­my za­mknąć drzwi...

– Ależ tak, pro­szę księ­dza, dla­cze­go nie – od­par­li.

Za­mknę­li drzwi, ale Je­zus zdą­żył już wejść do środ­ka. W cza­sie mo­dli­twy po­czu­łem sil­ne cie­pło w płu­cach. Po­my­śla­łem, że to na­stęp­ny atak gruź­li­cy i że wkrót­ce umrę. Było to jed­nak cie­pło mi­ło­ści Je­zu­sa, któ­ry do­ty­kał mnie i uzdra­wiał moje cho­re płu­ca. Pod­czas mo­dli­twy pa­dło pro­roc­two. Pan mó­wił do mnie: „Uczy­nię cię świad­kiem mo­jej mi­ło­ści”. Je­zus żywy przy­wró­cił ży­cie nie tyl­ko moim płu­com, ale rów­nież mo­je­mu ka­płań­stwu i ca­łe­mu memu ist­nie­niu.

Po trzech lub czte­rech dniach czu­łem się do­sko­na­le. Mia­łem ape­tyt, spa­łem do­brze i nic mnie nie bo­la­ło. Le­ka­rze byli go­to­wi do na­tych­mia­sto­we­go roz­po­czę­cia le­cze­nia. Jed­nak ża­den lek nie od­po­wia­dał na moją do­mnie­ma­ną cho­ro­bę. Wów­czas zle­ci­li se­rię spe­cjal­nych za­strzy­ków dla lu­dzi ma­ją­cych nie­nor­mal­ny or­ga­nizm. Te jed­nak rów­nież nie przy­nio­sły żad­ne­go skut­ku.

Ja zaś czu­łem się do­brze i chcia­łem wró­cić do domu. Le­ka­rze jed­nak zmu­si­li mnie do tego, abym spę­dził sier­pień w szpi­ta­lu, by mo­gli po­szu­kać gruź­li­cy, któ­ra wy­mknę­ła im się z rąk i nie mo­gli jej zna­leźć.

Pod ko­niec mie­sią­ca, po wie­lu ba­da­niach, or­dy­na­tor po­wie­dział do mnie:

– Ksiądz wra­ca do domu. Czu­je się ksiądz wyśmie­ni­cie, ale to urąga wszyst­kim na­szym teo­riom me­dycz­nym. Nie wie­my, co się stało.

Po chwi­li zaś do­dał, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi:

– Ksiądz jest wy­jąt­ko­wym przy­pad­kiem w tym szpi­ta­lu.

– W moim zgro­ma­dze­niu za­kon­nym rów­nież – od­par­łem mu, śmie­jąc się.

Wy­szedłem ze szpi­ta­la bez re­cept, le­karstw, na­wet spe­cjal­nych za­le­ceń. Udałem się do domu. Ważyłem je­dy­nie 50 kg. Wszpi­ta­lu, gdzie miałem być wy­le­czo­ny zgruźlicy, usiłowa­no uśmier­cić mnie głodem.

Dwa ty­go­dnie później uka­zał się ósmy nu­mer cza­so­pi­sma „Re­vista No­tre Dame”. Na pią­tej stro­nie znaj­do­wa­ła się moja fo­to­gra­fia ze szpi­ta­la. Sie­dzia­łem na słyn­nym łóż­ku, oplą­ta­ny son­da­mi, ze smut­nym i za­my­ślo­nym wy­ra­zem twa­rzy. Po­ni­żej fo­to­gra­fii wid­niał pod­pis: „Cho­ry musi na­uczyć się żyć ze swo­ją cho­ro­bą, przy­zwy­cza­ić się do ukry­tych alu­zji i nie­dys­kret­nych py­tań, a tak­że do przy­ja­ciół, któ­rzy już nie pa­trzą na nie­go tak samo, jak wcze­śniej”. Moje zdro­wie jed­nak zdez­ak­tu­ali­zo­wa­ło ten nu­mer cza­so­pi­sma.

Pan mnie uzdro­wił. Moja wia­ra była ma­lut­ka, być może mia­ła roz­mia­ry ziarn­ka gor­czy­cy. Bóg jed­nak był tak wiel­ki, że nie był uza­leż­nio­ny od mo­jej ma­ło­ści. Taki jest nasz Bóg. Gdy­by był uza­leż­nio­ny od nas, nie był­by Bo­giem.

W ten spo­sób otrzy­ma­łem na wła­snej skó­rze pierw­szą i pod­sta­wo­wą na­ukę do­ty­czą­cą po­słu­gi uzdro­wie­nia: Pan uzdra­wia nas z taką wia­rą, jaką mamy. Nie chce od nas wię­cej, tyl­ko wła­śnie tyle.

15 wrze­śnia 1973 roku wzią­łem udział w pierw­szym w moim ży­ciu cha­ry­zma­tycz­nym spo­tka­niu mo­dli­tew­nym. Nie wie­dzia­łem, na czym to po­le­ga, ale po­sze­dłem tam, po­nie­waż zo­sta­łem uzdro­wio­ny, a oso­by, któ­re mo­dli­ły się za mnie, po­pro­si­ły, abym pew­ne­go dnia zło­żył świa­dec­two mego uzdro­wie­nia.

Za­czą­łem tro­chę pra­co­wać we wrze­śniu i na­pi­sa­łem do mego prze­ło­żo­ne­go z proś­bą, abym rok, któ­ry pier­wot­nie miał mi upły­nąć na le­cze­niu, mógł spę­dzić po­zna­jąc Od­no­wę Cha­ry­zma­tycz­ną w Ka­na­dzie i Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Otrzy­ma­łem po­zwo­le­nie i uda­łem się do naj­waż­niej­szych ośrod­ków w Qu­ebec, Pit­ts­bur­gu, No­tre Dame i Ari­zo­nie.

Pa­mię­tam, jak pew­ne­go razu od­pra­wia­łem Mszę świę­tą w Los An­ge­les, na któ­rej była obec­na moja sio­strze­ni­ca wraz ze swym przy­ja­cie­lem. Po prze­czy­ta­niu Ewan­ge­lii po fran­cu­sku, chcia­łem ją sko­men­to­wać, ale sta­ło się coś cie­ka­we­go; po­czu­łem, że ję­zyk mi zesztyw­niał i za­czą­łem mó­wić coś, cze­go nie ro­zu­mia­łem. Nie był to ję­zyk fran­cu­ski ani an­giel­ski, ani hisz­pań­ski, któ­re to ję­zy­ki zna­łem. Kie­dy skoń­czy­łem prze­ma­wiać, wy­krzyk­ną­łem ze zdzi­wie­niem:

– Nie mów­cie mi tyl­ko, że za chwi­lę otrzy­mam dar ję­zy­ków...

– Ależ ty już go otrzy­ma­łeś! – od­par­ła sio­strze­ni­ca. – Ty mó­wi­łeś ję­zy­ka­mi!

Tak czę­sto na­śmie­wa­łem się z daru ję­zy­ków, a Pan udzie­lił mi tego po­da­run­ku w chwi­li, kie­dy mia­łem prze­po­wia­dać. W ten spo­sób od­kry­łem pięk­ny dar Pana.

2. NA­GUA I PI­MEN­TEL

Na­gua

Po roku, któ­ry pier­wot­nie mia­łem spę­dzić w szpi­ta­lu, po­wró­ci­łem do Re­pu­bli­ki Do­mi­ni­kań­skiej. Mój prze­ło­żo­ny po­słał mnie do pa­ra­fii w mie­ście Na­gua.

Po przy­by­ciu zwo­ła­łem czter­dzie­ści osób, aby zło­żyć przed nimi świa­dec­two uzdro­wie­nia. Pa­mię­tam, że za­pro­si­łem cho­rych, aby wy­szli do przo­du, bym się za nich po­mo­dlił. Ku memu zdzi­wie­niu w gru­pie było wię­cej cho­rych niż zdro­wych. Tej nocy Pan uzdro­wił dwóch spo­śród nich. Zgro­ma­dze­nie wy­buch­nę­ło wiel­ką ra­do­ścią, a uzdro­wie­ni skła­da­li wszę­dzie świa­dec­two. W ten nie­po­zor­ny spo­sób roz­po­czę­ła się hi­sto­ria, o któ­rej nie wy­obra­ża­li­śmy so­bie, że aż do tego stop­nia oka­że się cu­dow­na.

Od chwi­li uzdro­wień, ja­kich Pan do­ko­nał, na­sza gru­pa przy­po­mi­nała ucztę wkró­le­stwie nie­bie­skim: za­pro­szo­ny­mi byli chro­mi, głusi, nie­mi iubo­dzy.

Każdego ty­go­dnia Pan uzdra­wiał cho­rych. Wsierp­niu uzdro­wił pewną ko­bietę, Sarę, któ­ra miała raka ma­ci­cy. Była nie­ule­czal­nie cho­ra iwy­pi­sa­no ją ze szpi­ta­la, aby umarła usie­bie wdomu. Przy­wie­zio­no ją na spo­tka­nie. Pod­czas mo­dli­twy za cho­rych po­czuła głębo­kie ciepło woko­li­cy brzu­cha izaczęła płakać. Stop­nio­wo zaczęła so­bie uświa­da­miać, że cho­ro­ba zniknęła. Po dwóch ty­go­dniach była całko­wi­cie zdro­wa iwró­ciła do gru­py mo­dli­tew­nej, aby złożyć swo­je świa­dec­two, trzy­mając wrękach całun: ubra­nie, któ­re kupiły jej dzie­ci na dzień po­grze­bu.

Lu­dzie przy­by­li bar­dzo licz­nie. Wszy­scy radośnie śpie­wa­li i spon­ta­nicz­nie uwiel­bia­li Boga. Wob­li­czu uzdro­wień icu­dów wy­bu­cha­li radością iopo­wia­da­li wszyst­kim otym, co się wy­da­rzyło wpa­ra­fii. Wo­bec spo­tkań do tego stop­nia świątecz­nych i pięknych, nie­któ­rzy kapłani zaczęli mówić zsar­ka­zmem:

– Oj­ciec Emi­lien zo­stał uzdro­wio­ny z gruźlicy, ale za to za­cho­ro­wał na gło­wę.

Po­nie­waż mo­dli­łem się ję­zy­ka­mi i wie­rzy­łem w uzdra­wia­ją­cą moc Chry­stu­sa, twier­dzi­li, że osza­la­łem.

Pan prze­mó­wił do mnie po­przez pro­roc­two:

„Ja działam wpo­ko­ju. Daję wam mój po­kój. Bądźcie posłań­cami po­ko­ju. Za­czy­nam wy­le­wać na was moje­go Du­cha. Jest to pożerający ogień, któ­ry ogar­nie całe mia­sto. Otwórz­cie oczy, po­nie­waż uj­rzy­cie zna­ki icuda, któ­re wie­lu pra­gnęło uj­rzeć, anie uj­rze­li. Ja ci to mówię iJa to uczy­nię”.

Sta­li­śmy wo­bec dzie­ła Pana. Tego by­li­śmy pew­ni. Na­stę­po­wa­ło tyle cu­dów, że nie mo­głem ich po­li­czyć: pary, któ­re żyły w kon­ku­bi­na­cie, bra­ły ślub, mło­dzi byli wy­zwa­la­ni z nar­ko­ty­ków i al­ko­ho­li­zmu. Był to cu­dow­ny po­łów: po spę­dze­niu dłu­gie­go cza­su na za­rzu­ca­niu węd­ki, Pan na­peł­nił wszyst­kie sie­ci do tego stop­nia, że mia­łem wra­że­nie, iż łódź za­to­nie (por. Łk 5, 7).

Je­zus uwal­niał swój lud od kaj­dan nie­wo­li. Mło­dzi, któ­rzy już nie byli za­in­te­re­so­wa­ni Ko­ścio­łem ani wia­rą, za­czę­li się spo­ty­kać i gło­sić, że Je­zus jest ich wy­zwo­li­cie­lem.

Pod­czas re­ko­lek­cji pa­ra­fial­nych gło­si­li­śmy Je­zu­sa, a na­stęp­nie pod­czas Eu­cha­ry­stii mo­dli­li­śmy się o zdro­wie dla cho­rych. Pierw­sze sło­wo po­zna­nia brzmia­ło: „Jest tu­taj ko­bie­ta, któ­ra jest uzdra­wia­na z raka. Czu­je sil­ne cie­pło w oko­li­cy brzu­cha”. Mo­dli­łem się da­lej i na­stę­po­wa­ły ko­lej­ne sło­wa po­zna­nia, po­twier­dza­ne przez świa­dec­twa. Nikt jed­nak nie od­po­wie­dział na to pierw­sze sło­wo.

Na­za­jutrz pew­na ko­bie­ta po­wie­działa pu­blicz­nie, do mi­kro­fo­nu:

– Być może zdzi­wi­cie się, widząc mnie tu­taj. Je­stemgrzesz­nicą, któ­ra wie­le lat była pro­sty­tut­ką. Wczo­raj chcia­łam przyjść na Mszę ouzdro­wie­nie, ale zpo­wo­du życia, ja­kie pro­wa­dziłam, wsty­dziłam się wejść do środ­ka.Pozo­stałam więc ztyłu, ukry­ta za pa­li­sadą. Mia­łam raka. Prze­szłam na­wet dwie ope­ra­cje, któ­re nie po­wstrzy­ma­ły cho­ro­by, ale kie­dy ka­płan po­wie­dział, że pew­na oso­ba jest uzdra­wia­nia z raka, po­czu­łam, że to wła­śnie ja.

Pan uzdro­wił ją nie tyl­ko z raka cia­ła, ale tak­że z raka du­szy. Wy­spo­wia­da­ła się i na­stęp­ne­go dnia przy­stą­pi­ła do Ko­mu­nii. Kie­dy uj­rza­łem ją przy­stę­pu­ją­cą do Chry­stu­sa z tak wiel­ką ra­do­ścią i łza­mi szczę­ścia na twa­rzy, przy­po­mnia­łem so­bie po­wrót syna mar­no­traw­ne­go, za­ja­da­ją­ce­go tłuste cie­lę, za­bi­te na roz­kaz ojca. Przy­ję­ła sa­me­go Ba­ran­ka Bo­że­go, któ­ry zgła­dził grzech świa­ta, uzdra­wia­jąc jej du­szę i prze­mie­nia­jąc ży­cie. Wró­ci­ła do domu pu­blicz­ne­go, aby za­świad­czyć ze łza­mi w oczach swo­im ko­le­żan­kom:

– Nie przy­by­wam tu­taj, aby was na­kła­niać do po­rzu­ce­nia tego ży­cia. Chcę tyl­ko opo­wie­dzieć o moim przy­ja­cie­lu Je­zu­sie, któ­ry mnie od­ku­pił i zmie­nił moje ży­cie.

Opo­wie­dzia­ła im o swo­im uzdro­wie­niu i na­wró­ce­niu. Póź­niej po­pro­si­ła o po­zwo­le­nie na za­ło­że­nie gru­py mo­dli­tew­nej w tym sa­mym domu pu­blicz­nym i w każ­dy po­nie­dzia­łek za­my­ka­no tam drzwi dla grze­chu, a otwie­ra­no dla ser­ca Je­zu­sa. Od­by­wa­ła się tam mo­dli­twa, czy­ta­nie Sło­wa Bo­że­go i śpie­wy.

Pan nie za­koń­czył na tym swe­go dzie­ła. Po roku zor­ga­ni­zo­wa­no re­ko­lek­cje dla czter­dzie­stu sied­miu pro­sty­tu­tek z mia­sta. Na tych re­ko­lek­cjach wi­dzia­łem naj­więk­szą moc mi­ło­sier­dzia Bo­że­go.

Był tam żal, na­wró­ce­nia i spo­wie­dzi. Dwa­dzie­ścia sie­dem ko­biet po­rzu­ci­ło swo­je daw­ne ży­cie, a we­dług naj­now­szych wia­do­mo­ści dwa­dzie­ścia je­den wy­trwa­ło na dro­dze Pana. Nie­któ­re na­wet zo­sta­ły ka­te­chet­ka­mi; inne pro­wa­dzi­ły gru­pę mo­dli­tew­ną, świad­cząc z mocą o tym, jak prze­mie­ni­ła ich mi­łość mi­ło­sier­na Boga.

Spo­śród dwu­dzie­stu czte­rech do­mów pu­blicz­nych, ja­kie były na uli­cy Ma­ria­no Pe­rez, osta­ły się tyl­ko czte­ry. Oso­by z tej sa­mej gru­py mo­dli­tew­nej od­wie­dza­ły inne domy i Pan prze­mie­nił jesz­cze wie­le ko­biet.

Tu­taj na­le­ża­ło­by wspo­mnieć o in­nym przy­pad­ku ko­biet tego typu, o któ­rych Je­zus mówi, że wy­prze­dza­ją uczo­nych w Pi­śmie i fa­ry­ze­uszy w dro­dze do kró­le­stwa nie­bie­skie­go.

Dia­nę do­tknę­ła mi­łość Boża i od­da­ła się Panu. Jed­nak jej re­kon­wa­le­scen­cja była po­wol­na i bo­le­sna. Raz na­wet, z po­wo­du pro­ble­mów fi­nan­so­wych, po­wró­ci­ła do daw­ne­go ży­cia. Kie­dy się od­da­li­ła, Pan prze­mó­wił do niej w sło­wach:

– Dia­no, kto­kol­wiek idzie za Mną, kro­czy w światłości ini­cze­go mu nie brak­nie.

Na­wró­ciła się ipo­wró­ciła do Pana. Zo­stała ka­te­chetką i dzi­siaj na re­ko­lek­cjach świad­czy z wiel­ką mocą o mi­ło­sier­dziu Pana. Na­le­ży też do eki­py ewan­ge­li­za­cyj­nej. Wie­lu ka­pła­nów pra­gnie mieć taką moc w gło­sze­niu no­we­go ży­cia w Je­zu­sie Chry­stu­sie, jaką ona otrzy­ma­ła.

Jak po­da­ją sta­ty­sty­ki, w Na­gua było oko­ło pół ty­sią­ca do­mów pu­blicz­nych. Po­nad 80% zo­sta­ło za­mknię­tych. Nie wszyst­kie pro­sty­tut­ki się na­wró­ci­ły, ale do wszyst­kich do­tar­ło orę­dzie o ży­wym Je­zu­sie. Rów­nież wie­le spo­śród tych do­mów, któ­re były na usłu­gach grze­chu i ego­izmu, zo­sta­ło za­mie­nio­nych na domy mo­dli­twy. Była to zmia­na do tego stop­nia zna­czą­ca, że za­czę­to mó­wić:

– Na­gua była mia­stem pro­sty­tu­cji, te­raz zaś sta­ła się mia­stem mo­dli­twy.

Dziś nie ma w Na­gua uli­cy bez gru­py mo­dli­tew­nej. Są gru­py ewan­ge­li­za­cyj­ne, któ­re gło­szą Do­brą No­wi­nę i do­pro­wa­dza­ją lu­dzi do oso­bi­ste­go spo­tka­nia z Je­zu­sem ży­ją­cym.

Przy­pa­dek mia­sta Na­gua po­zwa­la nam zro­zu­mieć, czym są cha­ry­zma­ty w ewan­ge­li­za­cji. Nie są one dru­go­rzęd­ny­mi ozdo­ba­mi, ale jej za­sad­ni­czą siłą.

Jest wie­lu, któ­rzy ne­gu­ją cha­ry­zma­ty, mó­wią, że nie mają one zna­cze­nia. Przy­po­mi­nam im je­dy­nie, że Na­gua zo­sta­ła po­zy­ska­na dla Ewan­ge­lii i zmie­ni­ła swo­ją re­pu­ta­cję „mia­sta pro­sty­tu­cji” dzię­ki re­ko­lek­cjom dla pro­sty­tu­tek. Do re­ko­lek­cji do­szło dzię­ki ko­bie­cie, któ­ra po­dob­nie jak Ma­ria Mag­da­le­na po­szła za Je­zu­sem i skła­da­ła świa­dec­two. Dla­cze­go? Po­nie­waż zo­sta­ła ule­czo­na z raka.

Pro­ste uzdro­wie­nie fi­zycz­ne wy­wo­ła­ło re­ak­cję łań­cu­cho­wą prze­mian spo­łecz­nych. W ten spo­sób zo­sta­je usta­na­wia­ne Kró­le­stwo Boże; po­przez ta­kie wła­śnie małe i pro­ste wy­da­rze­nia, któ­re po­dob­nie jak ziarn­ka gor­czy­cy, gdy wzra­sta­ją, przy­no­szą ob­fi­ty owoc.

Kim je­ste­śmy my, lu­dzie, aby lek­ce­wa­żyć dro­gi Boże?

Pi­men­tel

By­łem bar­dzo szczę­śli­wy w Na­gua, gdy mo­głem pra­co­wać z gru­pami mo­dli­tew­ny­mi. Duch Świę­ty jed­nak przy­go­to­wał wiel­ką nie­spo­dzian­kę. Praw­dzi­wie dro­gi Pań­skie róż­nią się od na­szych (por. Iz 55, 8). Są one nie­po­rów­na­nie lep­sze od tego, o co mo­gli­by­śmy pro­sić albo o czym po­my­śleć (Ef 3, 20). Oj­ciec pro­win­cjał po­pro­sił mnie, abym tym­cza­so­wo za­stą­pił pew­ne­go pro­bosz­cza, któ­ry miał po­je­chać na wa­ka­cje.

Mó­wiąc szcze­rze, dużo kosz­to­wa­ło mnie po­zo­sta­wie­nie pra­cy w Na­gua. Za­wsze chcie­li­by­śmy za­bez­pie­czyć się za po­mo­cą tego, co po­sia­da­my, a to jest wiel­kim wro­giem otwar­cia się na nie­spo­dzian­ki Du­cha. Ży­cie w Du­chu jest ży­ciem ogo­ło­ce­nia; po­le­ga na tym, by nie przy­własz­czać so­bie rze­czy Bo­żych i na­wet nie mó­wić „na­sze po­słu­gi­wa­nie”. Je­ste­śmy we­zwa­ni do tego, by być wiecz­ny­mi piel­grzy­ma­mi, ży­ją­cy­mi w prze­no­śnych na­mio­tach, go­to­wymi za­wsze ru­szyć w dro­gę bez bi­le­tu po­wrot­ne­go. Tyl­ko wte­dy, kie­dy nic nie po­sia­da­my, je­ste­śmy w sta­nie mie­ćw­szyst­ko.

10 czerw­ca 1974 roku przy­by­łem na moje nowe miej­sce prze­zna­cze­nia, do Pi­men­tel. Pi­men­tel było sym­pa­tycz­nym mia­stecz­kiem, po­ło­żo­nym w cen­trum kra­ju i oto­czo­nym ży­zną do­li­ną, ob­fi­tu­ją­cą dzię­ki wo­dom rze­ki Cu­aba w ryż, ziem­nia­ki, ka­kao i po­ma­rań­cze. W mia­stecz­ku krzy­żo­wa­ły się za­le­d­wie dwie nie­bru­ko­wa­ne uli­ce, po któ­rych prze­cha­dza­ły się osioł­ki oraz prze­jeż­dżał co ja­kiś czas sa­mo­chód albo trak­tor. Smu­kła pal­ma oraz aka­cja, ro­sną­ce w znaj­du­ją­cym się nie­opo­dal par­ku, od­da­wa­ły ho­no­ry po­wie­wa­ją­cej nad me­ro­stwem fla­dze pań­stwo­wej. Po dru­giej stro­nie wzno­si­ła się pa­ra­fia św. Jana Chrzci­cie­la, któ­rej na­zwa przy­wio­dła mi na myśl moją mi­sję, jak rów­nież mi­sję każ­de­go ewan­ge­li­za­to­ra: by­cie do­brym po­przed­ni­kiem, któ­ry ogła­sza przyj­ście Pana. Duch Świę­ty przy­pro­wa­dził mnie tu­taj, abym był świad­kiem świa­tło­ści Chry­stu­sa zmar­twych­wsta­łe­go.

Po przy­by­ciu spo­tka­łem się z pro­bosz­czem, któ­ry miał już spa­ko­wa­ne wa­liz­ki. Po­pro­si­łem go je­dy­nie o po­zwo­le­nie na zor­ga­ni­zo­wa­nie ma­łej grup­ki Od­no­wy, po­nie­waż nie by­łem w sta­nie pra­co­wać bez mo­dli­twy. Nie był z tego za­do­wo­lo­ny. Bał się. Nie od­mó­wił mi jed­nak, po­nie­waż mia­łem go za­stą­pić i umoż­li­wić mu wy­jazd na wa­ka­cje. Dla­te­go po­wie­dział do mnie:

– Zga­dzam się, za­łóż gru­pę, tyl­ko bez cha­ry­zma­tów.

– Do­brze – od­par­łem – ale to nie ja roz­dzie­lam cha­ry­zma­ty. One po­cho­dzą od Du­cha Świę­te­go. Je­śli On ze­chce udzie­lić cha­ry­zma­tów two­im lu­dziom, co ja zro­bię?

– Rób, co chcesz – po­wie­dział i od­szedł.

Lato tego roku było bar­dzo upal­ne, jak­by za­po­wia­da­ło ogień Du­cha, któ­ry miał nas ogar­nąć. Ci, któ­rzy nie wie­rzą, że Je­zus żyje i czy­ni cuda dzi­siaj, nie po­win­ni da­lej czy­tać, po­nie­waż wyda im się to nie­wia­ry­god­ne.

Pierw­sze spo­tka­nie

Na Mszę świę­tą w pierw­szą nie­dzie­lę mie­sią­ca za­pro­si­łem lu­dzi na kon­fe­ren­cję na te­mat Od­no­wy Cha­ry­zma­tycz­nej, obie­cu­jąc im, że zło­żę świa­dec­two mo­je­go uzdro­wie­nia. W spo­tka­niu wzię­ło udział oko­ło dwu­stu osób. Lu­dzie ci mie­li tak wiel­ką wia­rę, że przy­nie­śli pa­ra­li­ty­ka na no­szach. Miał uszko­dzo­ny krę­go­słup i nie cho­dził od pię­ciu i pół roku.

Kie­dy zo­ba­czy­łem, jak go przy­nie­sio­no na no­szach, po­my­śla­łem, że są za­nad­to śmia­li, ale od razu przy­po­mnia­łem so­bie ową czwór­kę lu­dzi, któ­ra przy­nio­sła swe­go spa­ra­li­żo­wa­ne­go przy­ja­cie­la do Je­zu­sa (Mk 2, 1-2). Mo­dli­li­śmy się za nie­go i pro­si­li­śmy Pana, aby mocą swo­ich świę­tych ran uzdro­wił tego pa­ra­li­ty­ka. Czło­wiek ów za­czął się gwał­tow­nie po­cić i drżeć. Wów­czas przy­po­mnia­łem so­bie, że kie­dy Pan mnie uzdra­wiał, ja tak­że czu­łem wiel­kie cie­pło. Dla­te­go roz­ka­za­łem mu:

– Pan cię uzdra­wia. W imię Je­zu­sa wstań!

Po­da­łem mu rękę, on zaś pa­trzył na mnie z wiel­kim zdzi­wie­niem. Wstał z wiel­ką siłą i za­czął po­wo­li iść.

– Idź da­lej wimię Je­zu­sa! – krzyknąłem do nie­go – Pan cię uzdro­wił!

Zro­bił je­den krok, po­tem na­stęp­ny. Do­tarł aż do ta­ber­na­ku­lum i pła­cząc zło­żył dzięk­czy­nie­nie Bogu. Wszy­scy uwiel­bia­li Pana, pod­czas gdy uzdro­wio­ny wy­szedł, trzy­ma­jąc wy­so­ko pod­nie­sio­ne kule. Tego sa­me­go dnia zo­sta­ło uzdro­wio­nych mi­ło­sier­ną mi­ło­ścią Je­zu­sa jesz­cze dzie­sięć in­nych osób.

Jak bar­dzo lu­dzie łak­ną mo­dli­twy! Pod­cho­dzi­li do nas i pro­si­li, aby­śmy się za nich mo­dli­li. Mu­sie­li­śmy tak, jak Je­zus na­uczać ich, mo­dląc się wspól­nie. Nie mo­gli­śmy nie wy­ko­rzy­stać tej cu­dow­nej oko­licz­no­ści. Gdy­by­śmy mniej mó­wi­li o Panu, a wię­cej z Pa­nem, jak­że szyb­ko nasz świat ule­gł­by prze­mia­nie! Nie­wąt­pli­wie Panu po­do­ba się, gdy mó­wi­my o Nim, ale jesz­cze bar­dziej po­do­ba Mu się, gdy roz­ma­wia­my z Nim sa­mym.

Dru­gie spo­tka­nie

W na­stęp­ną śro­dę przy­by­ło po­nad trzy ty­sią­ce osób. Prze­pro­wa­dzi­li­śmy wo­bec tego spo­tka­nie na uli­cy, po­nie­waż nie mie­ści­li­śmy się w ko­ście­le. Nie moż­na było od­być spo­tka­nia mo­dli­tew­ne­go z ty­lo­ma ludźmi, więc prze­po­wia­da­łem przez pół go­dzi­ny, a na­stęp­nie od­pra­wi­łem Mszę świę­tą za cho­rych.

Znaj­do­wa­ła się tam ko­bie­ta imie­niem Mer­ce­des Do­min­gu­ez. Od dzie­się­ciu lat była kom­plet­nie nie­wi­do­ma, a pod­czas mo­dli­twy za cho­rych po­czu­ła w oczach sil­ny chłód. Wró­ci­ła do domu bar­dzo po­ru­szo­na emo­cjo­nal­nie, mó­wi­ła wszyst­kim, że może tro­chę wi­dzieć. Na­za­jutrz po­lep­szy­ło się jej i była cał­kiem zdro­wa!

Pan otwo­rzył jej oczy, a ona otwar­ła swe usta, aby świad­czyć wszę­dzie o swo­im cu­dow­nym uzdro­wie­niu. To uzdro­wie­nie wy­war­ło wiel­kie wra­że­nie na lu­dziach.

Trze­cie spo­tka­nie

Wy­obraźcie so­bie, co się dzia­ło w trze­cim ty­go­dniu! Uda­li­śmy się do par­ku, na wol­ne po­wie­trze, aby ce­le­bro­wać chwa­łę Pana. Było tak samo, jak wte­dy, gdy Je­zus przy­by­wał do Ka­far­naum albo Bet­sa­idy. Ten sam żywy Je­zus przy­by­wał do na­sze­go mia­stecz­ka. Park przy­po­mi­nał sa­dzaw­kę Be­tes­da: le­ża­ło mnó­stwo cho­rych: nie­wi­do­mych, chro­mych, spa­ra­li­żo­wa­nych, któ­rzy cze­ka­li na po­ru­sze­nie się wody (J 5, 1).

„Be­tes­da” ozna­cza „dom mi­ło­sie­dzia”. Pi­men­tel, naj­mniej­sze z mia­ste­czek, sta­ło się miej­scem wy­bra­nym przez Boga dla ob­ja­wie­nia Jego mi­ło­sier­dzia. Po­słu­ga uzdra­wia­nia jest po­słu­gą mi­ło­sier­dzia Bo­że­go.