Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dziewięćdziesiąt lat temu zauroczeni swoim morzem Polacy zamarzyli o kurorcie z prawdziwego zdarzenia. Jurata natychmiast stała się ulubionym miejscem wakacyjnych pobytów ówczesnych elit. Można tu było spotkać Wojciecha Kossaka, zajeżdżającego przed swój dom lśniącym automobilem. Plażą przechadzał się prezydent Mościcki, a w luksusowych pensjonatach zatrzymywały największe gwiazdy z Bodo, Smosarską i Kiepurą na czele.
Krótka przedwojenna historia zakończyła się we wrześniu 1939 roku. Letnicy wyjechali, a Niemcy skwapliwie korzystali z jurackiej infrastruktury. Odpoczywali tu lotnicy Luftwaffe i młodzież z Hitlerjugend.
Po wojnie władza ludowa usiłowała zmienić elitarny charakter kurortu na egalitarny. W najbardziej atrakcyjnych miejscach wzniesiono ośrodki FWP, wyburzano przedwojenne wille i wycinano sosny. Ale nawet pod nowymi rządami Jurata zachowała swój swobodny styl przechowywany we wspomnieniach i anegdotach.
W XXI wieku w miejscu dawnej Juraty wyrasta nowa, ze szkła, betonu i stali. Historia toczy się dalej.
Anna Tomiak opowiada o nadmorskim kurorcie od jego początków w 1928 roku, przez zmianę w centrum wczasów pracowniczych, aż po powrót do elitarności w latach 90. i czasy współczesne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki i stron tytułowych Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografie na okładce autorstwa Mieczysława Wójcikiewicza z archiwum Bogusława Wójcikiewicza
Wybór zdjęć Daria Będkowska i Anna Tomiak
Copyright © by Anna Tomiak, 2019
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Maja Lipowska
Korekta d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Agnieszka Frysztak / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-850-1
Dla Mamy
Jurata powstała z zachwytu. Prawie sto lat temu, zauroczeni polskim nareszcie (!) morzem i pięknem jego wybrzeża, nasi dziadkowie zamarzyli o kurorcie z prawdziwego zdarzenia. Takim jak z amerykańskiego filmu – nowoczesnym i pełnym splendoru. Zbudowanym po nowatorsku, dla elit, symbolizującym otwarcie odrodzonej Polski na świat. A zatem będącym kontrą wobec dziewiętnastowiecznego Sopotu. Uznali, że Półwysep Helski, malowniczy skrawek lądu z szerokimi piaszczystymi plażami, z jednej strony otoczony wodami Bałtyku, a z drugiej Zatoką Pucką, to idealna lokalizacja. Wybrali jego dziewiczy fragment – obszar stu pięćdziesięciu zalesionych hektarów między Helem a Jastarnią, które wydzierżawili od państwa. To tam wśród potarganych wiatrem sosen powstała miejscowość „wedle najnowocześniejszych wymagań techniki, higieny, urbanistyki, komfortu i estetyki, stojąca pod każdym względem na najwyższym poziomie, a przez to równa cieszącym się sławą zagranicznym uzdrowiskom morskim”, czytamy w folderach reklamujących przedwojenną Juratę.
„Duże molo spacerowe z basenem pływackim na Zatoce, dobre drogi, garaże i miejsca postojowe dla samochodów, chodniki na diunach nad pełnym morzem i w lesie, trawniki, kwietniki, hotele, pensjonaty i wille – oto czym może poszczycić się Jurata”, donosiły gazety, podkreślając, że „z każdym rokiem czynione są kolejne inwestycje na bardzo poważne kwoty”.
To nie były puste słowa. Wkrótce z zainstalowanych na plaży głośników płynęło: Umówiłem się z nią na dziewiątą, a miejscowa prasa pisała: „Jurata posiada stację kolejową, pocztę, telegraf, automatyczną stację telefoniczną, agencje: Orbis oraz Wagons-Lits-Cook. Rozrywek dostarcza piękna restauracja i kawiarnia hotelu Lido oraz Café Casino nad pełnym morzem, gdzie przy muzyce pierwszorzędnego zespołu odbywają się dancingi, tak popołudniowe, jak i wieczorowe. Częste są też występy znanych artystów, rewie mód, bale itp. Toteż do Juraty zjeżdża elita towarzyska i najznakomitsi mężowie ze sfer rządowych, przemysłowych, finansowych i wolnych zawodów, w towarzystwie najpiękniejszych pań z całej Polski, by tam przebyć letnie wywczasy”.
Przedwojenna plaża nad pełnym morzem była miejscem zabawy i towarzyskich spotkań
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Trudno się dziwić ówczesnej elicie. Czy mogło być lepiej? Nawet słońca w Juracie było więcej niż gdzie indziej na wybrzeżu dzięki bryzie, która od zawsze przegania chmury znad półwyspu. Między dancingami a występami korzystano więc z plaży, nart wodnych, łodzi żaglowych, wspaniałych kortów i kąpieli w podgrzewanej morskiej wodzie. W dodatku była szansa na spotkanie króla życia, Wojciecha Kossaka, który przed swój dom w Juracie zajeżdżał lśniącym automobilem…
W przedwojennej Juracie działo się nie mniej niż w obecnej. Kilka pensjonatów i hoteli z tamtych lat istnieje do dziś, ale zacznijmy tę opowieść od początku.
Wspomnienia czułe i szept, i jasne łzy, co nie schną
I anioł smutku, co wszedł i tylko westchnął
Julian Tuwim, Co nam zostało z tych lat
Helska Kosa, a czasem Gęsia Szyja. Półwysep ma niezwykły kształt i z tego powodu nazywany jest też Krowim Językiem albo Krowim Ogonem. U nasady, czyli w pobliżu Władysławowa, jest najwęższy, liczy od dwustu do pięciuset metrów, dalej stopniowo się poszerza i w okolicach Jastarni sięga już tysiąca stu metrów. W rejonie miasta Hel jego szerokość gwałtownie wzrasta – do prawie trzech kilometrów.
Kaszubi mówią o nim Międzymorze, bo oddziela Zatokę Pucką (Małe Morze) od otwartego Bałtyku (Wielkiego Morza). To oni są jego gospodarzami. Na półwyspie mieszkają od wieków, stworzyli tam maleńkie osady z sieciarniami, wędzarniami i wąskimi uliczkami, koniecznymi do transportu ryb i rybackiego sprzętu. Tradycyjne kaszubskie chałupy – parterowe, o konstrukcji szkieletowej, zbudowane na planie prostokąta – stawiali z drewna. W środku niskie i ciasne, z zewnątrz bielone, z ryglami i dwuspadowym dachem pokrytym strzechą lub gontem. W Kuźnicy i Jastarni dostrzega się jeszcze przestrzenne założenia dawnych osad i domostwa połączone z przystanią możliwie jak najkrótszą drogą.
Kiedy w 1920 roku Półwysep Helski wrócił do Polski, stał się ważnym miejscem na mapie. Ze względu na strategiczne położenie u wejścia do Zatoki Gdańskiej teraz miał znaczenie militarne. Nie przypadkiem wiceminister spraw wojskowych generał Kazimierz Sosnkowski w lipcu tego samego roku podpisał rozkaz budowy wojskowej linii kolejowej Puck–Hel. Została uruchomiona w ciągu niespełna dwóch lat. Wkrótce działała linia telegraficzna, kilka lat później rozpoczęto prace poprzedzające budowę systemu fortyfikacji i portu wojennego w Helu. W początkach lat trzydziestych do Helu kursowały już pociągi dalekobieżne z Warszawy i południa Polski (w sezonie dwadzieścia dziennie). No i można było dojechać samochodem po utwardzonej drodze, miejscami bardzo piaszczystej, która miała wiele zakrętów utrudniających ostrzał z samolotów. W 1933 roku w broszurze reklamującej Juratę zaproponowano szosę biegnącą przez półwysep, „w obrębie wsi i osiedli” wylaną asfaltem: „Budowa szosy od Helu do Wielkiej Wsi [dzisiejsze Władysławowo – przyp. aut.], w celu połączenia jej z siecią dróg państwowych, jest już zatwierdzona, projekty opracowane i roboty w terenie mają być rozpoczęte przed końcem bieżącego roku. Przechodząc nad brzegiem morza, będzie ona stanowiła ogromną atrakcję turystyczną dla naszych automobilistów”. Tę inwestycję przerwał wybuch II wojny światowej.
Takie harce były i są możliwe tylko na piaszczystej plaży
Źródło: archiwum prywatne Bogusława Wójcikiewicza, fot. Mieczysław Wójcikiewicz
Rozwój kolei i możliwość podróżowania po półwyspie wywróciły życie Kaszubów do góry nogami. Sprawiły, że spokojne rybackie osady zaczęły się zmieniać w nadmorskie letniska. Coraz chętniej odwiedzali je nie tylko turyści, ale także krezusi, gotowi zainwestować tam pieniądze. Na przykład w nowo wybudowane uzdrowisko na europejskim poziomie. Uważali, nie bez racji, że nowoczesny kurort to świetna lokata kapitału. Z pewnością przyciągnie rodaków dotąd bawiących na wywczasach za granicą. A także kuracjuszy gotowych zrezygnować z pobytów w Sopocie (do 1945 roku Zoppot lub Copoty), który w 1920 roku, po traktacie wersalskim, został włączony do Wolnego Miasta Gdańska.
Trudno się dziwić, że rozważając lokalizację, pomyśleli o półwyspie. O jego szerokich piaszczystych plażach nad otwartym morzem, „pozbawionych najdrobniejszych kamyków, a więc idealnie nadających się do kąpieli”, malowniczych wydmach i sosnowych lasach. Do gustu przypadły im szczególnie tereny położone na wschód od Jastarni, z łagodnym, zdrowym mikroklimatem, charakteryzującym się wysokim stężeniem jodu. Postanowili, że właśnie tam wzniosą (od zera!) „miejscowość kurortowo-sanatoryjną”, nieszablonową, idącą z duchem czasu, śmiało konkurującą z dziewiętnastowiecznym Sopotem. Światową i piękną. Nie tylko byli romantykami, mieli też głowę do interesów.
Zawiązali spółkę akcyjną, działającą pod nazwą „Jurata” Uzdrowisko na Półwyspie Helu, a ta w 1928 roku przejęła od Towarzystwa Handlowo-Przemysłowego „Lasmet” niezamieszkany fragment mierzei między Jastarnią a Borem (chodzi o dawną wieś, obecnie północno-zachodnia część miasta Hel). W sumie sto pięćdziesiąt hektarów, które „Lasmet” pięć lat wcześniej wydzierżawił od Skarbu Państwa. Umowa obejmowała okres dziewięćdziesięciu lat, od 15 lutego 1928 roku do 14 lutego 2018 roku. Trafili w dziesiątkę, tak wynika z broszury wydanej przez spółkę trzy lata później: „Wysokowartościowe właściwości balneologiczne Helu są już powszechnie znane i frekwencja letników wzrasta z każdym rokiem, nie zważając na wprost niemożliwe warunki bytowania w Jastarni, Kuźnicy, Chałupach itd., gdzie kuracjusze mieszczą się w chatach rybackich oraz w źle urządzonych pensjonatach bez kanalizacji i wody do picia. W Jastarni sprowadza się wodę do gotowania z Gdyni, gdyż miejscowe studnie zaopatrują w wodę cuchnącą, koloru herbaty. Tymczasem w Juracie sprawa dostawy wody została rozstrzygnięta nadzwyczaj pomyślnie, […] głębokie wiercenia wykazały duże ilości dobrej, wysokowartościowej i pozbawionej bakterii wody […]”.
O tym, że o wyborze lokalizacji Juraty przesądził nie tylko mikroklimat, ale także obecność smacznej wody, wspomina również Mieczysław Wójcikiewicz, znany bywalcom półwyspu fotograf plażowy, który przyjeżdżał na Hel już w latach dwudziestych, a w 1934 roku, będąc studentem drugiego roku Wyższej Szkoły Handlowej w Poznaniu, napisał o nim pracę monograficzną: „Powstanie swe w tym, a nie innym miejscu zawdzięcza Jurata znajdującej się tam wodzie białej. W innych bowiem miejscach półwyspu woda jest koloru brunatnego i ma niezbyt przyjemny zapach z powodu zawartości różnych soli, a szczególnie jodu. Tak, że inne miejscowości półwyspu zmuszone są podczas sezonu przywozić wodę w tendrach z Pucka”.
Mieczysław Wójcikiewicz, legendarny fotograf Juraty
Źródło: archiwum prywatne Bogusława Wójcikiewicza, fot. Mieczysław Wójcikiewicz
Nawiasem mówiąc, fach fotografa plażowego, dziś już nieistniejący, przed wojną był intratnym zajęciem. „Charakterystycznym zawodem, który tutaj spotykamy, jest fotograf plażowy […]. Obecnie działa ponad 10 przedsiębiorstw, pracuje w nich osiemnastu ludzi. Fotografowie ci posiadają po części własne, po części wynajęte kioski, w których wydają zdjęcia dokonane na plaży oraz przyjmują prace amatorskie i sprzedają artykuły fotograficzne”, zauważył student Wójcikiewicz. Nie przypuszczał, że i on spędzi życie, fotografując plażowiczów. Po wojnie zamieszkał w Juracie i wychował tam trzech synów: Bogusława, Jana i Wojciecha.
6 marca 1930 roku, w myśl zarządzenia Ministerstwa Rolnictwa, Spółka „Jurata” przejęła także pozostałe zobowiązania „Lasmetu”, określone w umowie dzierżawnej, zawartej z Dyrekcją Lasów Państwowych w Toruniu w 1923 roku. Podjęła więc niełatwe wyzwanie, jakim była budowa i organizacja nowego uzdrowiska. Plany przewidywały inwestycje na szeroką skalę. Dzierżawca zobligowany został do wzniesienia: „1. kurhausu, posiadającego: a/ pierwszorzędnie urządzony hotel na 150 pokoi ze wszystkimi urządzeniami współczesnymi, b/ restaurację na 300 osób, c/ salę koncertową ze sceną dla teatru i kina, d/ krytą galerię szklaną dla spacerów podczas wiatrów i niepogody, e/ salę korespondencji i czytelnię, f/ salę bilardową, g/ salę mniejszą dla gier towarzyskich, h/ pocztę i telegraf; 2. parku spacerowego przy kurhausie z gazonami, fontannami, altankami, alejami dla spacerów, kortami tenisowymi, placami dla zabaw dziecięcych na powietrzu, muszlą dla orkiestry, kawiarnią i piwiarnią; 3. zabudowań sklepowo-magazynowych; 4. kaplicy lub niewielkiego kościółka na uboczu cmentarza; 5. sanatorium na 150 łóżek, które oprócz pokoi mieszkalnych dla swych pacjentów winno posiadać lecznice: a/ hydroterapeutyczną z wszelkimi współczesnymi urządzeniami wodoleczniczymi i podgrzewanymi kąpielami morskimi, b/ mechanoterapeutyczną, c/ elektroterapeutyczną, d/ helioterapeutyczną, e/ rentgenoterapeutyczną; werandy i balkony, szpitalik zakaźny na kilka łóżek, szpital chirurgiczny na kilkanaście łóżek z salą operacyjną i opatrunkową oraz kapliczkę z pokoikiem dla zmarłego; 6. domu administracyjnego dla personelu z dołączonymi do niego zabudowaniami gospodarczymi, garażem i stajnią, krowiarnią, chlewniami dla nierogacizny, królikarnią i kurnikami dla drobiu […]; 7. wodociągowej wieży ciśnień, urządzeń wodociągowych i kanalizacyjnych, z doprowadzeniem do zabudowań mieszkalnych; 8. stacji elektrycznej”. Ponadto zobowiązano się do urządzenia dróg, bocznicy oraz przystanku kolejowego. „Wszystkie powyższe roboty bez wyjątku winny być wykończone i oddane do użytku publicznego w przeciągu jedenastu lat (11) od dnia podpisania umowy […]”.
„Umowa koncesyjna nakłada tedy na spółkę akcyjną obowiązek poczynienia w uzdrowisku w bliskich, paruletnich terminach rozległych inwestycji w prawdziwie europejskim stylu i wzniesienia szeregu monumentalnych budowli”, podsumowała „Gazeta Gdańska” w maju 1931 roku.
Przedsięwzięcie, choć prywatne, było kontrolowane przez państwo. „Rząd, stojąc na straży interesów ogólnych natury gospodarczej i społecznej, obwarował umowę koncesyjną szeregiem warunków i wprowadził do umowy szereg rygorów w razie niewypełnienia tych warunków lub niedotrzymania określonych ściśle terminów […]”, czytamy w tej samej gazecie. Spółka od razu powołała zespół specjalistów, a ten przystąpił do przygotowania planu zagospodarowania przestrzennego przyszłej miejscowości. Zadanie okazało się niełatwe. Wąski półwysep stawiał przed architektami i budowlańcami wiele ograniczeń – szerokość mierzei na odcinku wyznaczonym dla centrum Juraty wahała się od zaledwie dwustu pięćdziesięciu do ośmiuset pięćdziesięciu metrów. W dodatku sporo miejsca zajmowały tory kolejowe i tymczasowa droga prowadząca w kierunku Helu. Nie mówiąc o wydmach, one już wtedy znajdowały się pod ochroną. Podobnie jak porastające je rośliny: rokitniki, rukwiele czy wilczomlecze, zaprawione niczym sosny w walce z przesuwającym się piaskiem.
Zalesiony skrawek lądu, odtąd nazywany Juratą, z jednej strony ograniczony Morzem Bałtyckim, a z drugiej Zatoką Pucką, zaczęto zabudowywać w iście amerykańskim tempie. Wytyczono na nim osiemset osiemdziesiąt sześć działek pod przeważnie parterowe domki, przeznaczone na sprzedaż lub do wynajęcia, oraz kilka wzajemnie prostopadłych, zacisznych uliczek. Taki schemat narzuciło skrzyżowanie głównej drogi z promenadą łączącą otwarte morze z zatoką. I już 17 maja 1931 roku „Gazeta Gdańska” doniosła, że „Spółka Akcyjna »Jurata« […] po wykończeniu wstępnych inwestycji (studnia artezyjska, instalacja elektryczna, pierwsza partia stylowych will), otwiera pierwszy sezon nowego uzdrowiska”.
Letniskowy drewniany domek był luksusem i kosztował majątek
Źródło: archiwum prywatne Bogusława Wójcikiewicza, fot. Mieczysław WójcikiewiczWójcikiewicza
Prezesem zarządu spółki w 1929 roku został Leopold Skulski, ekspremier i minister spraw wewnętrznych, a jej dyrektorami Michał Benisławski, przewodniczący Związku Armatorów Polskich, założyciel Polsko-Transatlantyckiego Towarzystwa Okrętowego w Gdyni, oraz generał brygady Wojska Polskiego doktor medycyny Franciszek Zwierzchowski, właściciel pensjonatu Wielkopolanka. Faktycznie kontrolę sprawował Michał (Mojżesz) Lewin, który posiadał większość akcji. Mieszkał w Paryżu i wiemy o nim niewiele, jedno jednak jest pewne – to on wymyślił Juratę. „Miał piękną i wielką parcelę na Świętopełka, vis-à-vis Kossaka. Na tej ziemi zamierzał w przyszłości wybudować hotel, jakiego jeszcze w Europie nie widzieli. Lewin uwielbiał wielkie towarzystwo, żarty, zabawy i popijawę. A już rachunki – choćby największe – płacił bez mrugnięcia oka”, napisał w książce Tamci ludzie Jerzy Stabrowski, który przed wojną, jako kilkuletni chłopiec, przyjeżdżał z rodzicami do Juraty. Z sympatią wspominał Lewina również ksiądz Paweł Stefański, wieloletni proboszcz parafii w Jastarni: „Głównym akcjonariuszem był Żyd Lewin. Posiadał 90 procent wszystkich akcji, a zatem prawie sam o wszystkim decydował. Lewin to Żyd kulturalny, rosły, tęgi, światowiec. Przeważnie w Paryżu się zatrzymywał i tylko czasem, podczas sezonu, i do nas zajeżdżał. Lubiany, bo dla każdego był grzeczny i hojną miał rękę. Podobno nieraz tracił setki złotych w wesołym towarzystwie”.
Kapitał zakładowy Spółki Akcyjnej „Jurata” ustalono na „jeden milion złotych”. W 1930 roku podzielono go na dziesięć tysięcy akcji na okaziciela, każda o wartości nominalnej sto złotych, opatrzona objaśnieniem w trzech językach: polskim, francuskim i angielskim. Wkrótce wydano też wspomnianą broszurę reklamową, informującą o budowie kurortu, planach jego rozwoju oraz warunkach zakupu ziemi lub domku. „Obecnie po zakończeniu robót przygotowawczych Zarząd Spółki »Jurata« przystąpił do sprzedaży […] tanich, trzypokojowych domków ze wszystkimi wygodami na dogodnych warunkach kredytowych, do odstępowania działek z zabudowaniami lub niezabudowanych oraz do przyjmowania wszelkich poleceń w dziedzinę budownictwa wchodzących […]. Na każde żądanie przedstawiciel spółki udzieli we wskazanym miejscu najszczegółowszych informacji”.
Przedwojenne jurackie bungalowy z powodu bliskości wód gruntowych nie miały podpiwniczenia, stały na fundamentach osadzonych na głębokości metra. Ściany konstruowano z belek sprowadzanych między innymi z augustowskich lasów, następnie wypełniano je trzciną wymieszaną z wapnem, szalowano deskami, izolowano papą i tynkowano. Dachy z małym kątem nachylenia też kryto papą. Wnętrza domków były jasne, dzięki dużym oknom, przestronne, bo wysokość pomieszczeń sięgała trzech metrów, no i komfortowo wyposażone. „Wille te składały się z trzech ogrzewanych ubikacji mieszkalnych, kuchni z płytą Szrajbera, alkowy dla służącej i spiżarni, pokoju kąpielowego z wanną, umywalnią (woda zimna i gorąca), WC i tarasu. Wszystkie zostały połączone z siecią wodociągową (doskonała woda do picia ze studni artezyjskiej), kanalizacyjną i elektryczną” – pisano w gdańskiej prasie.
Każdy bungalow miał taras, na którym toczyło się wakacyjne życie
Źródło: archiwum prywatne Edwarda Mrozika
O tym, jak bardzo to wszystko było nowoczesne, świadczy fakt, że w sąsiedniej Jastarni, wówczas sporej wsi, ludzie wciąż żyli bez prądu, a o bieżącej wodzie nikt tam nawet nie marzył. Tymczasem obszar Juraty został zelektryfikowany, zanim przystąpiono do budowy domów. Trójfazową napowietrzną sieć elektryczną zasilała lokalna elektrownia wyposażona w agregaty napędzane silnikami Diesla. Równie wcześnie powstał system wodociągów (wieża ciśnień z tamtych czasów istnieje do dziś, służy jako punkt widokowy). Następne obiekty też przybywały w ustalonej, logicznej kolejności – najpierw postawiono chłodnię i sprowadzono maszyny do produkcji lodu, a dopiero potem uruchomiono prawdziwie elegancką restaurację. To wzbudziło podziw prasy. Nawet pismo „Świat”, zwykle trzymające dystans, donosiło z zachwytem: „Nie tylko Lido ma centralne ogrzewanie, lecz i wszystkie wille pobliskie… W Juracie, uzdrowisku oddalonym o 3 km od Jastarni i 13 km od Cypla Helskiego, postępowano inaczej, niż zazwyczaj bywa u nas”.
Pilnowano dat, o poślizgach nie było mowy. Osoby budujące we własnym zakresie też były zobowiązywane do utrzymania żelaznych terminów. Kto nie zdążył otynkować domu przed sezonem, płacił karę. „Kontrole były surowe, ale urzędnicy ludzcy”, zapewnia Małgorzata Abramowicz w książce Jurata kurort z niczego, „po złożeniu wyjaśnień przedłużali spóźnialskim terminy”.
„Zmiany zachodziły w Juracie codziennie. Domki były w różnej fazie budowy. Niektóre pięknie wykończone, z zadbanymi ogrodami, w innych, w stanie surowym, wstawiano okna i werandy, a jeszcze w innych na fundament kładziono olbrzymie bale drewniane, podstawę konstrukcji domu. Bale przywożono podobno prosto z majątku księcia Radziwiłła i kładziono razem z żywicą, co miało zapewnić im długowieczność. Plotka głosiła, że głównym budowniczym drewnianych domków był majster analfabeta, posługujący się sznurkiem, z zaciśniętymi w odpowiednich odstępach węzełkami”, wspomina w książce Jerzy Stabrowski.
Podczas budowy obowiązywała zasada nienaruszania istniejącego drzewostanu. Na obszernych, całkowicie zalesionych działkach domy stały jak pionki do gry w warcaby. Dzięki temu nikt nikomu nie przeszkadzał ani nie przesłaniał widoku. Budynki dzieliły spore odległości, to też zapewniało prywatność. Spółka proponowała kilka typów bungalowów. Wszystkie były podobnie wykończone, różniły się jedynie wielkością i rozkładem pomieszczeń. Wysokość pozostałych obiektów uzdrowiska – pensjonatów i hoteli – ograniczono do trzech kondygnacji. Działano konsekwentnie, nie zmieniano planów, niczego nie ujmowano ani nie dodawano ad hoc. Jurata miała być przemyślanym, eleganckim kurortem, bez chaosu i nadmiernego zagęszczenia.
„W przypadku Juraty trudno mówić o wielkiej architekturze, porównywać ją do zabudowy Wzgórza Wawelskiego czy fortyfikacji w Zamościu. Ale nowatorska myśl architektoniczna budzi ciekawość. Pod względem funkcjonalności i estetyki Jurata spełnia swoją rolę równie dobrze dziś, jak w czasach swojej międzywojennej świetności”, napisał wiele lat później socjolog Aleksander Wallis w książce Socjologia i kształtowanie przestrzeni.
Pewnie dziś takich skromnych parterowych domków nie nazwalibyśmy willami, ale to one – spokojne, nieduże, zanurzone w rosnącym wokół sosnowym lesie – stworzyły niepowtarzalny klimat Juraty. Ceny ustalone w pierwszym okresie wynosiły: „od zł 18.000 za trzypokojowy domek z kuchnią, ubikacją, kąpielą, piecami, wodociągiem, kanalizacją, instalacją elektryczną, włącznie z działką od 400 do 500 mkw.; od zł 8,5 za 1 metr terenów, ustępowanych na prawie wieczystej dzierżawy (na 87 lat), z zastrzeżeniem korzystania ze wszystkich inwestycji Uzdrowiska. Wygodne raty. Działki od 300 do 2000 mkw.”. Drogo? Raczej tak. W II RP za solidną miesięczną pensję uważano pobory w wysokości 250 złotych, robotnik zarabiał około 95 złotych, robotnica około 50 złotych, inteligenckie małżeństwo w sumie 450 złotych. Bochenek chleba kosztował 0,36 złotego, a obiad w restauracji można było zjeść za złotówkę.
Nie ma wątpliwości, że spółka kierowała ofertę do ówczesnych elit, a one chętnie z niej korzystały. W folderze przecież zachęcano: „Stała temperatura jest w tej miejscowości o wiele łagodniejsza, wobec przykrycia lasów, chroniących od wiatrów, niż to ma miejsce w Gdyni i nawet w Warszawie oraz na całym wybrzeżu morskim. Jeszcze większa różnica na korzyść Juraty daje się zauważyć pod względem ilości dni słonecznych o wysokiej insolacji”.
Wobec tego Wacław Sawicki, przed wojną znany adwokat w Bydgoszczy, też zdecydował się na budowę bungalowu w Juracie. Jego syn, profesor Jerzy Sawicki, pisze w swoich wspomnieniach: „Pamiętam, że gdyński architekt Antoni Śpiewakowski którejś niedzieli przyjechał do Bydgoszczy, by uzgodnić z rodzicami wstępny szkic […]. W łazience przewidziano wannę wpuszczaną w podłogę, tak by brzegi znajdowały się na poziomie 15 cm, oraz miejsce na bidet, na ścianach – jasnoniebieską glazurę, na podłodze – czarno-białą terakotę. Ciepła woda miała pochodzić z bojlera zasilanego przez wężownicę, umieszczoną w kanale dymowym w kuchni. Osobne WC zaplanowano obok łazienki. Pokoje ogrzewały piece, ale mimo to w ścianach należało zachować trasy na przyszłe rury centralnego ogrzewania”. Sawicki ogłosił przetarg na budowę domu, który rozstrzygnięto w hotelu Bristol w Gdyni. Wygrała firma z Pucka, nie najtańsza, ale ciesząca się dobrą opinią. Wywiązała się z zadania i postawiła willę w terminie. A pan Stanisław Sałata, właściciel miejscowego ogrodnictwa, założył wokół niej trawnik i zasadził krzewy.
Do pierwszych inwestycji spółki, gotowych już w 1929 roku, należał elegancki dworzec PKP z kawiarnią, bocznicą kolejową i dwustumetrowym peronem. W tym samym roku zbudowano jeszcze stację meteorologiczną. A mówimy dopiero o początkach… „Ustalony przez nas plan przewiduje, że około 100 hektarów zostanie rozparcelowane i wydzierżawione […], a reszta terenów, czyli około 50 hektarów, będzie użyta na cele związane z inwestycjami uzdrowiska, jak zadrzewienia, kwietniki, drogi, hotele, kasyno, sanatorium, itp.”, informowała spółka w kolejnym folderze, skierowanym do „miłośników polskiego wybrzeża, a także reflektantów na budowę”, wydanym w 1933 roku. Nad otwartym morzem przewidziano dwa luksusowe hotele, pozostałe – nad zatoką i przy głównej ulicy, pomyślano też o kameralnych pensjonatach, restauracjach, kawiarniach i sklepach. To te obiekty miały uczynić z Juraty co najmniej Palm Beach, choć właściwiej byłoby Pine Beach, bo Jurata leży wśród sosen.
Dworzec wyróżniały elegancka poczekalnia i restauracja
Źródło: archiwum prywatne Edwarda Mrozika
W centrum wyznaczono miejsce na niewielki rynek, dalej park, cztery korty tenisowe, marinę z molem nad zatoką i reprezentacyjny plac z klombami, prowadzący w stronę dworca. „Wobec stale zwiększającej się frekwencji na przyszły sezon letni będzie gotowy nowy gmach hotelowy o pięćdziesięciu pokojach, z pięknym widokiem na Zatokę Pucką […]. Jednocześnie opracowuje się projekt łazienek nad otwartym morzem, z gorącymi wannami morskimi, natryskami, szatniami, kabinami dla kąpiących się oraz kawiarnią i innymi ubikacjami gospodarczymi. Gmach łazienek też będzie wykończony przed początkiem sezonu kąpielowego 1934 roku…”, dowiadujemy się z tej samej broszury. W tym czasie działały już kempingi: „Jedno i dwupokojowe z kuchenką; do usług mieszkańców tych campingów oddany jest dom kąpielowy z wodą zimną i ciepłą, natryskami, klozetami itp.”. Ponadto przybyło: „25 will trzy- i czteropokojowych, z których część została sprzedana prywatnym nabywcom. Przy willach założono ogrody i kwietniki”.
Jak luksus, to i bezpieczeństwo. Monitoring i systemy alarmowe z powodzeniem zastępował pan Glinka, nocny stróż. Każdego wieczoru wyruszał w długi spacer po Juracie, uzbrojony w rewolwer. Nosił też przewieszony przez ramię skórzany futerał, a w nim specjalny zegar, pozwalający kontrolować jego pracę. Wynalazł go Niemiec Johannes Bürk ze Villingen-Schwenningen w połowie XIX wieku. Na bocznej ściance tego zegara znajdowało się dwanaście otworów i do każdego pasował inny kluczyk, wszystkie ukryto w żelaznych skrzynkach zawieszonych na słupach latarni. Chodząc wyznaczoną trasą, pan Glinka mijał jedną skrzynkę za drugą i kolejnymi kluczykami przesuwał tarczę zegara. Dzięki temu wiedziano, kiedy docierał do kolejnego miejsca. Rano przynosił zegar do biura spółki, tam ktoś otwierał jego szklaną pokrywę i wymieniał papierową tarczę. O kombinacjach nie było mowy. Każde uniesienie pokrywy zegara powodowało przecięcie tarczy, a to dowodziło manipulacji.
„W ciągu kilku lat powstało piękne letnisko. Niczego nie brakowało w tym raiku dla ludzi zamożnych”, zauważyła pisarka Magdalena Samozwaniec. I chociaż świat zmagał się z kryzysem gospodarczym, który dotknął również Polskę, w Juracie przybywało gości. „Chwalą sobie Juratę ci, których się zawsze widziało w Sopocie i w Gdańsku. Ci sobie chwalą przede wszystkim. Taniej i u siebie, i morze lepsze, bo tam mała zatoka, a tu morze prawdziwe, i plaża lepsza, i piasek czysty i drobniutki, taki przyjemny […] i więcej dla nerwów wypoczynku […]”, donosiła „Gazeta Gdańska”. Nie dla wszystkich było taniej. Obowiązywała taksa kuracyjna, wynosząca „od złotych sześciu za dziesięć dni pobytu do złotych dwudziestu za ponad czterdzieści dni”, ale sporo osób mogło korzystać ze zniżek, między innymi urzędnicy państwowi, wojskowi i studenci. Zwolnieni z płacenia taksy byli również weterani, lekarze z żonami i dziećmi, dziennikarze, malarze maryniści oraz służba.
Prezydent Ignacy Mościcki odbywał wakacyjne narady i przyjmował gości, 1937 r.
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, fot. Witold Pikiel
W kwietniu 1934 roku „Dziennik Gdyński” poinformował o zmianach w spółce. Wybrano nowego prezesa, został nim pułkownik Juliusz Borek-Borecki, oraz nowych członków zarządu i rady nadzorczej. Ponadto w związku z ogromnym powodzeniem sezonu 1933 podwyższono jej kapitał zakładowy z miliona do dwóch milionów złotych.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected], [email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, [email protected]
Wołowiec 2019
Wydanie I