Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marek Pióro to z całą pewnością jeden z najlepszych i najważniejszych popularyzatorów ptasiarstwa w Polsce. Ze świetnym, lekkim piórem i ogromną wiedzą. Tysiące czytelników internetowej Plamki Mazurka nie mogą się mylić. A do tego wszystkiego jest jeszcze nadzwyczajnie pracowity, bardziej pracowity niż sikora bogatka w szczycie sezonu lęgowego. Kalendarz ptaków to nie jest wydawnictwo okolicznościowe, które za 12 miesięcy wyniesiecie do piwnicy. To jest pasjonująca książka, prawdziwa kopalnia wiedzy ornitologicznej. Czytajcie przez cały rok, co rok.
Stanisław Łubieński
To książka napisana z miłością i z miłości do ptaków.
Adam Wajrak
Nota o autorze
Marek Pióro – dumny nosiciel swojego nazwiska. Bo tylko pióro odróżnia ptaki od innych stworzeń. Pewnie dlatego najbardziej pierzasty ambasador Rzeczpospolitej Ptasiej. Miłośnik pójdziek, bocianów białych, jak i czarnych, rybitw białoczelnych, dzierlatek, płomykówek, kruków, zimorodków, jerzyków, wróbli, puszczyków, żurawi, krogulców i pozostałych pierzastych istot.
Tropiciel przysłów, mitów, herbów, legend i podań związanych z ptakami oraz ptasich śladów w historii, religii czy sztuce.
Od jedenastu lat nieustannie zaprasza do rozmów o ptakach na kultowym wśród ptasiarzy (i nie tylko) blogu przyrodniczym www.plamkamazurka.pl.
Fragment książki:
„Mogę powtórzyć za Sy Montgomery, autorką między innymi Ptakologii, że dzięki ptakom poznałem wielu fantastycznych ludzi i przeżyłem dzięki nim wiele miłych przygód. Ptaki otworzyły mi oczy na inny wymiar: wymiar piękna, które mamy na wyciągnięcie ręki, a którego zwykle nie dostrzegamy. Bardzo się cieszę, wręcz jestem dumny z tego, że iluś osobom swoimi opowieściami otworzyłem oczy na ten świat.
Ideą powstania bloga była prosta myśl: pogadajmy o ptakach. O tym, co one robią w krzakach albo w trzcinie, albo na skraju lasu… I o tym, jakie jest ich miejsce w życiu człowieka. Taka też i jest rola tej książki, która jest naturalną konsekwencją bloga…
Dzięki blogowi i ptakom więcej czasu spędzam na świeżym powietrzu, pośród zieleni, w ciągłym ruchu… Badania potwierdzają, że zielony kolor sprawia, że czujemy się bardziej szczęśliwi, ruch nie pozwala nam zardzewieć, no a ptaki, ptaki są przyczyną tych pozytywnych doznań w życiu…”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1stycznia powołano do życia aż pięć polskich parków narodowych, w tym Magurski Park Narodowy, który, obok Bieszczadzkiego Parku Narodowego, zasługuje na uwagę szczególną. To na jego terenie spotkać możemy bowiem królewskiego ptaka, orła przedniego. „Orzeł przedni jest ptakiem legend, pieśni, herbów i sztandarów, symbolem męstwa, siły i wzlotu ku wyżynom. Żadnego ptaka nie odtwarzano tak często w dziełach sztuki i żaden nie odegrał tak dużej roli w kulturze człowieka. Niemniej, z żadnym z ptaków człowiek nie obszedł się tak bezwzględnie, jak z orłem. Gdziekolwiek się pojawił, witano go kulą lub śrutem, toteż w wielu państwach zachodniej Europy został doszczętnie wytępiony” – pisał w Ptakach ziem polskich profesor Jan Sokołowski.
Orzeł przedni jest obecnie w Polsce skrajnie nielicznym gatunkiem gnieżdżącym się, a jego populacja oscyluje w granicach 28-31 par lęgowych. Orły przednie giną od kul myśliwych oraz trujących związków znajdujących się w mięsie otrutych lisów czy jenotów, którymi chcą się posilić.
To smutne, ale ptak, który często był na tarczach herbów miast i rycerstwa, ptak-legenda, pod postacią którego Zeus wylatywał na swoje erotyczne podboje, i z którym królowie ruszali na polowania, jest u nas zagrożony wyginięciem.
Czasami bywa nazywany przednikiem, ale jest to moim zdaniem strasznie brzydkie określenie. Przedni zaś – co znaczyło dawniej tyle co „doskonały”, „wyborny”, tak jak hufiec, w którym walczył Zawisza Czarny, który w swoim herbie miał orła przedniego – to nazwa adekwatna, oddająca cały majestat oraz dostojeństwo tego ptaka.
Gdybyśmy mieli szukać u poszczególnych gatunków ptaków cech odróżniających je od gatunków pozostałych, to krzyżodzioba świerkowego wyróżniałaby niewątpliwie pora lęgów. Samica składa od końca grudnia do marca trzy albo cztery jaja, z których po około dwóch tygodniach wykluwają się pisklęta z prostymi dziobami. Nietypowa pora roku sprawia, że pisklęta krzyżodzioba świerkowego są największymi jaroszami spośród polskich jaroszów. Od wyklucia pałaszują to co rodzice mają od gniazda najbliżej, czyli nasiona drzew iglastych, głównie świerka. O pisklęta zdecydowanie więcej dba samica, która buduje gniazdo, jak nazwa sugeruje, najczęściej na świerku. Podczas inkubacji jaj i ogrzewania piskląt samica nie opuszcza gniazda, a w tym czasie karmi ją samiec.
Ten wyjątkowo urodziwy gatunek spotkać można przede wszystkim w górach bądź w północno-wschodniej części kraju. Czerwone upierzenie samców powoduje, że rzucają się w oczy z daleka. Zielonożółte samice nie są tak widoczne jak ich partnerzy. Jednak najbardziej dostrzegalną cechą, która odróżnia je od innych ptaków, jest dziób: górna i dolna jego część, zgodnie z nazwą ptaka, krzyżuje się.
Poza krzyżodziobem świerkowym sporadycznie do nas zalatują krzyżodzioby modrzewiowe i krzyżodzioby sosnowe. Może nieco zadziwiać fakt, że te drugie są tak bardzo rzadko w Polsce, bo czego jak czego, ale sosny w naszych lasach nie brakuje.
„Wstyczniu łów łatwy na kuropatwy” – to stare przysłowie odsłania smutną prawdę mówiącą o sporych kłopotach kuropatw zimą (takich, jakie namalował na swoim słynnym obrazie pt. Kuropatwy na śniegu Józef Chełmoński).
Kuropatwa od wielu lat w Polsce czeka na sensownego ministra środowiska. Takiego, który by po prostu o nią zadbał. W latach 70. ubiegłego wieku była bardzo licznym gatunkiem lęgowym w Polsce, którego populację szacowano na 3 000 000 par lęgowych. Obecnie jest już tylko średnio licznym, oscylującym w granicach zaledwie 120 000-160 000 par.
Na taki stan rzeczy wpływ ma wiele czynników. Z pewnością najważniejszym z nich są przekształcenia w rolnictwie. Zanik remiz (niewielkich skupisk drzew, krzewów i roślin pośród pól), coraz mniejsza mozaika w krajobrazie rolniczym, mają niewątpliwie największy wpływ na taki stan rzeczy. Swoje robią też śnieżne zimy, które odcinają te ptaki od pokarmu, deszczowe czerwce, w których giną przemoknięte i zziębnięte pisklęta, a także myśliwi polujący na nie oraz drapieżniki wypatrujące kuropatw z ziemi i z powietrza. Zwalczanie wścieklizny poprzez wykładanie szczepionek spowodowało prawdziwą eksplozję liczebności lisa, który odpowiada za duże straty wśród populacji tego gatunku. Nie służy im nawet „program odbudowy zwierzyny drobnej”, podczas którego myśliwi wsiedlają osobniki wychowane w wolierach, które obniżają wartości dostosowawcze dzikich kuropatw.
Jak widzimy, nad tak charakterystycznym dla dawnej polskiej wsi gatunkiem pojawiają się coraz bardziej ciemne chmury.
Śnieżne zimy w ostatnich latach nie występują, a tzw. ostra zima przyczyniała się do śmiertelności wśród kuropatw, ale i wśród drapieżników (w tym lisa), a im mniej drapieżników w sezonie rozrodczym, tym większy sukces rozrodczy.
Część ornitologów wręcz zniechęca do dokarmiania ptaków zimą. No to karmić czy nie? Argumentów za dokarmianiem jest tyle samo co przeciw, jednak jeśli już zdecydujemy się dokarmiać, to musimy podporządkować się kilku zasadom.
Najważniejsza z nich to primum non nocere – „po pierwsze nie szkodzić”. Co to oznacza? Ano to, że wykładana przez nas karma musi być odpowiedniej jakości. Może to być słonecznik, tłuczone orzechy, ziarna zbóż, świeża, surowa i nieprzyprawiana słonina czy pokrojone owoce (dla kosów). Obok słoniny możemy powiesić specjalnie przygotowane dla ptaków kule tłuszczowe, które kupimy w każdym sklepie ogrodniczym lub też wykonamy sami. Natomiast nie karmimy ptaków chlebem ani żadnym innym pokarmem zawierającym szkodliwe dla ptaków przyprawy.
Należy też zadbać o bezpieczeństwo użytkowników karmnika. Musimy go w trakcie użytkowania dość często czyścić, żeby nie psuł się w nim pobierany przez ptaki pokarm. Nie możemy usytuować go w miejscu, gdzie dostęp do niego będą miały koty bądź też łatwo będzie atakować dokarmiane ptaki krogulcom.
Pamiętajmy też o tym, że nie dokarmiamy ptaków przez cały rok. Kończymy, gdy znikną ostatnie śniegi i ustąpią mrozy.
Wciężki zimowy czas w pobliże naszych domów zbliża się, w poszukiwaniu ziaren, coraz rzadsza w kraju dzierlatka. Jakkolwiek jest ona ciepłolubnym gatunkiem i nie jest widywana w miejscach o przeciętnej temperaturze rocznej 7,3°C, to jednak nie zima sprawia, że bliska krewna skowronka znika nam z oczu w oszałamiającym tempie (pod koniec XX wieku ubyło w Polsce aż 90% tych ptaków).
Dzierlatka jest dzieckiem obszarów stepowych okalających Saharę. I stąd u niej specyficzne wymagania wobec środowiska, w którym ma żyć. Preferuje miejsca nie tylko, jak już wspomniałem, ciepłe, ale i suche. Toteż najliczniejsza jest na terenach ruderalnych i w krajobrazie rolniczym z dużą ilością gospodarstw rolnych.
Nie tylko ostre i przedłużające się zimy mają wpływ na liczebność dzierlatek. Z pewnością przyczyniają się do tego zmiany siedliskowe, takie jak wkraczanie budownictwa na zasiedlane przez nie peryferia miast i wsi, czy zmiany w rolnictwie. Innymi czynnikami są słabo wyprowadzane lęgi, presja kotów i ptaków krukowatych, jak też i ograniczenie dostępu do resztek pokarmowych: dawniej znajdowała ziarno wysypywane przez gospodarzy dla kur, jak i odnajdywała nieprzetrawiony owies w końskim łajnie. Teraz najwyraźniej tego zabrakło.
Będąc na Trzech Króli u cioci na ciasteczkach i kawie, nie zapominajmy, że jest to też Dzień Filatelisty. Jest wiele serii znaczków o tematyce ornitologicznej, budzących pożądanie nawet u osób, które na co dzień nie wykazują zainteresowania filatelistyką. Zapewne każdy filatelista ma w swoich klaserach niejedną serię, której tematem są ptaki.
Ptaki na znaczkach są wdzięcznym tematem. Rysunki, a ostatnio i zdjęcia ptaków tworzą piękne i zapewne pożądane przez miłośników ptaków serie tematyczne. Wielką gwiazdą polskiej filatelistyki o tematyce ptasiej jest zapewne legenda polskiej ornitologii, Jerzy Desselberger. Jest on autorem 178 znaczków o tematyce ornitologicznej i zwierzęcej. Na poszczególnych seriach zaprezentowane zostały sowy, kuraki, ptaki krukowate, kaczkowate i inne ptasie rodziny, także gatunki ptaków chronionych.
Oczywiście nie tylko w Polsce powstały znaczki o tematyce ptasiej. Piękne serie filatelistyczne powstają na całym świecie.
Jak zatem widzimy, i w filatelistyce można realizować ptasie hobby. Dzień Filatelisty jest upamiętnieniem pierwszego stowarzyszenia filatelistów, które powstało w 1893 roku w Krakowie.
Zimą sporadycznie zalatuje do Polski łuskowiec. Ten większy od wróbla, niezwykłej urody łuszczak (u samca dominuje kolor czerwony wpadający w róż, u samicy żółć wpadająca w pomarańcz) jest przybyszem z północnej Skandynawii i Rosji. Jest pięknym zaprzeczeniem obiegowej opinii, która głosi, że tak ślicznie wybarwione ptaki pochodzić mogą tylko z południa. Możemy spokojnie nazwać go papugą północy.
Pojawianie się tych ptaków elektryzuje wszelkiej maści ptasiarzy i fotografów przyrody, którzy podążają z różnych stron Polski, aby go zobaczyć i sfotografować. Pojawienie się łuskowca jest zatem wielkim i kolorowym wydarzeniem.
Ten, przypominający kolorystycznie naszego krzyżodzioba świerkowego, mieszkaniec północnej tajgi upodobał sobie u nas przede wszystkim drzewa owocowe, spośród których preferuje zwłaszcza jarzębinę.
Niewątpliwie jednym z najciekawszych gatunków, jakie zimą możemy zauważyć w karmniku, jest dzwoniec. Ten pełen temperamentu ptak wodzi rej i rządzi pozostałymi łuszczakami i sikorami. Czasami, patrząc jak dokazuje pośród innych ptaków, zastanawiam się, czy nie ma czasami ADHD! Zimowa pora jest najlepszą na obserwowanie tego ptaka, bo później różnie z jego spotkaniem może być.
U dzwońców w barwach upierzenia dominuje zieleń. W niektórych miejscach ta zieleń przybiera mocno oliwkowy odcień, gdzie indziej wpada w żółć. Może właśnie z powodu tej zieleni dzwoniec tak bardzo nie rzuca się w oczy, ale to nie znaczy, że jest pozbawiony urody. Dość łatwo możemy odróżnić jaskrawszego samca od stonowanej w barwach samicy.
Dzwoniec jest gatunkiem, który w miastach zaczął gniazdować całkiem niedawno, bo dopiero w drugiej połowie XX wieku. Obecnie jest jednym z najbardziej charakterystycznych gatunków w przestrzeni stworzonej przez człowieka. W dużym stopniu jego liczebność jest uzależniona od udziału terenów zabudowanych. Dawniej dzwoniec ograniczał swoje występowanie do obrzeży lasów, terenów nieleśnych czy luźnych drzewostanów nadrzecznych. Obecnie, w wyniku powstania krajobrazu rolniczego, jest najbardziej rozpowszechnionym gatunkiem we wszystkich środowiskach otwartych zawierających luźne skupiska drzew, a zwłaszcza w osadach ludzkich.
Jest wielka, piękna i bardzo silna. Sowa śnieżna jest wielką rzadkością w Polsce. Gdyby teraz się pojawiła, byłaby niewątpliwie silnym magnesem przyciągającym wszelkiej maści ptasiarzy, którzy jechaliby z całej Polski, by ją zobaczyć.
Sowę śnieżną zna każdy miłośnik Harry’ego Pottera. Gnieździ się w tundrze Europy, Azji i Europy Północnej. Zimuje zwykle w tajdze. Sporadycznie zalatuje do Polski, stając się sporą sensacją ornitologiczną.
Bardzo ciekawe relacje zachodzą między sową śnieżną, berniklą obrożną i lisem polarnym. Bernikla w niektóre lata gnieździ się bardzo blisko sowy śnieżnej, a w inne w dużym oddaleniu. Okazuje się, że spory wpływ na taki stan rzeczy ma obecność wspomnianego lisa. Kiedy lisy przebywają w pobliżu gniazd, bernikla buduje gniazdo w pobliżu sów, które – w razie zagrożenia – potrafią przepędzić agresora. Dlaczego zatem w latach, gdy lisów nie ma w pobliżu, gnieździ się w oddaleniu od sowy śnieżnej? Opłaca jej się tak przenosić? Ano przenosi się dlatego, że sowa czasami wystawia za swoją opiekę wysoki rachunek, pożerając pisklęta bernikli obrożnej.
Już teraz warto pomyśleć o skrzynkach lęgowych dla ptaków. Zanim zdecydujemy się taką zawiesić, musimy wiedzieć, jakiego chcielibyśmy w niej mieć lokatora. W zależności od wybranego gatunku, a mogą to być sikory, szpaki, pełzacze, jaskółki, jerzyki, sowy i wiele innych gatunków ptaków, zawieszamy odpowiednią budkę. Skrzynkę możemy zakupić, jak też, o ile jesteśmy obdarzeni manualnymi zdolnościami, zrobić sami.
Przed zawieszeniem budki lęgowej musimy dobrze wybrać miejsce, żeby nie narażać ptaków na zbędne niebezpieczeństwo czy stres. W trakcie użytkowania musimy pamiętać o corocznym ich czyszczeniu.
Warto wspomnieć, że pierwszymi skrzynkami dla zwierząt były ule, a u nas wykonywane w drzewach barcie. Pierwsze budki dla ptaków na ziemiach polskich, opisywane przez Władysława Taczanowskiego w Ptakach krajowych, pojawiły się w XIX wieku i nie były wieszane po to, by służyły ich lokatorom, lecz ludziom, którzy je zawieszali. Na przednówku bowiem każda forma białka była bezcenna, a zatem jaja i pisklęta szpaków czy innych ptaków były z budek łatwo wybierane.
Z czasem dopiero zaczęto doceniać korzyści płynące z obecności w pobliżu człowieka ptaków i zaczęto im rzeczywiście pomagać w założeniu gniazda, nic nie biorąc w zamian.
11 stycznia jest Dniem Wegetarian. Warto podkreślić, że wegetarianizm łączy w sobie kilka dobrych cech: zdrowszy tryb życia, chęć pozbycia się nadmiaru kilogramów, jak też i altruizm kierowany do zwierząt. Moda na niejedzenie lub chociażby ograniczenie spożywania produktów zwierzęcych ma wielki sens. Dzięki temu chociażby tylko w 2017 roku liczba zwierząt przeznaczonych do zabicia spadła o wiele milionów. Jak widać, każda metoda jest dobra.
Na naszych stołach ląduje między innymi wiele ptaków. Najczęściej są to kury, kaczki, gęsi i indyki, a także dziczyzna, o której opowiem jednak przy innej okazji. Udomowione ptaki nie mają u nas dobrej reputacji. Bardzo często, aby poprawić samopoczucie konsumenta, gęsi i kury uznawane są za głupkowate stworzenia. Czy tak jest rzeczywiście?
„Głupia” i szara gęś, jeśli stworzymy dla niej odpowiednie warunki i pozwolimy długo żyć, okaże się ptakiem mądrym, rodzinnym, dbającym o pozytywne relacje z pozostałymi osobnikami stada. Podobnie rzecz ma się z kurami.
Ale po co o tym myśleć, kiedy – w naszym pojęciu – głównym zadaniem zarówno gęsi, jak i kaczek jest szybko urosnąć po to, abyśmy mogli je szybko zjeść. Przy takim podejściu na zaprezentowanie swoich cech osobowości nie mają po prostu czasu, a i nas to nie za bardzo interesuje…
Wdawnych czasach lud przyglądał się ptakom z większą uwagą. Na podstawie ich zachowań usiłowano między innymi przewidywać pogodę. Po tych niedorzecznych wierzeniach pozostało nam całkiem sporo powiedzeń i przysłów. Oto kilka z nich:
„Kiedy ptaki w styczniu śpiewają, to im w maju dzioby zamarzają” możemy potraktować jako dawną długoterminową prognozę pogody. „Przyjdzie Święta Weronika (13 stycznia), zniesie jaja kaczka dzika” i „Święta Agnieszka (21 stycznia) skowronka wypuszcza z mieszka” były zapowiedzią wiosny i jej akcentów. O tym, że „W styczniu łów łatwy na kuropatwy” już opowiadałem.
Nasi przodkowie przewidywali stany wód z pomocą dzikich gęsi, trzciniaków i krzyżówek. Niski lot gęsi zapowiadał niski stan wód, wysoki natomiast przestrzegał przed ich wystąpieniem. Stan wody w jeziorach zapowiadać ponoć miała… wysokość gniazda uwitego przez trzciniaka. Zasada podobna jak u dzikich gęsi: im niżej będzie gniazdo, tym bardziej nisko będzie woda. I odwrotnie oczywiście też. Krzyżówki miały reagować podobnie: gdy ich gniazdo było na drzewie, znak to był ponoć niechybny, że będzie bardzo mokra wiosna.
Trudno powiedzieć, jaką skutecznością cechowały się te dawne prognozy pogody. Jedno w tym wszystkim jest pewne: nasi przodkowie obserwowali ptaki. Na pewno.
Miłośnikom malarstwa z pewnością zima będzie się kojarzyła ze sroką. Obraz Claude’a Moneta pod takim właśnie tytułem (Sroka) uważany jest za jedno z najpiękniejszych dzieł wybitnego malarza. Jakkolwiek większe wrażenie na podziwiających obraz robią odcienie śniegu, to jednak przedstawiona na nim sroka także, siłą rzeczy, znalazła poczesne miejsce w historii malarstwa. I nie powinno to specjalnie dziwić, bo ptak zwyczajnie na to zasługuje.
Wszyscy wiemy, że sroka jest ptakiem, w którego ubarwieniu dominują dwa kolory: biel i czerń. Podobnie jest w kulturze, gdzie również ma swoje biele i czernie. To ona przyczyniła się do powstania pięknej liwskiej legendy o żółtej damie, mówiącej o tym jak to przez jej zachłanność na błyskotki śmierć poniosła niewinna kasztelanka. To ona jest narzeczoną w „Ptasim weselu”, w zachowanym do dziś rytuale Łużyczan, który trwa znacznie dłużej niż polskie państwo („Ptasie wesele” łączy się z obserwacjami świata roślin i zwierząt. W tym czasie niektóre gatunki ptaków rozpoczynają gnieżdżenie i składanie jaj, a ludzie czekają na budzącą się po zimie wiosnę. Dzieci dokarmiają w zimie ptaki i mogą za to w nagrodę wziąć udział w weselu. Wystawiają talerze i miseczki na parapet i otrzymują pieczywo w kształcie sroki. Wesele obchodzone jest ze sroką jako panną młodą i krukiem jako panem młodym. Narzeczeni są świątecznie ubrani, najczęściej w łużycki strój ludowy. Inni uczestnicy obrzędu przebrani są za ptaki). To ona znalazła się w tytule słynnej opery Gioacchina Rossiniego (Sroka złodziejka). O niej pisał dzieciom Jan Brzechwa.
W tradycji chrześcijańskiej sroka widziana jest raczej w barwach czarnych niż białych. Jakiś diabeł w nie wstąpił przed wejściem do arki Noego, bo jako jedyne spośród ptaków nie weszły pod pokład statku. W ogóle były bardzo złe i używały wielu niecenzuralnych wyrazów. Później, jako jedyne spośród ptaków, nie uszanowały ciszą śmierci Chrystusa. Nic dziwnego, że do tej pory Szkoci uważają, iż sroka nosi pod językiem kroplę krwi diabła. Do srok jeszcze powrócimy i będzie okazja, by o nich nieco więcej opowiedzieć.
Czasami mylimy pojęcia, i to dość mocno. Słysząc słowo „lodówka”, najszybciej skojarzymy je z ustawioną w kuchni chłodziarko-zamrażarką. A lodówka, morska kaczka, znana do tej pory jest jedynie przede wszystkim miłośnikom ptaków, którzy czasami wybierają się zimową porą na Wybrzeże, żeby ją zobaczyć. Wypada zauważyć, że pierwsze chłodziarki powstały w drugiej połowie XIX wieku, a pięknego ptaka z północy ksiądz Jan Krzysztof Kluk już w XVIII wieku nazywał kaczką lodówką.
Lodówka jest najliczniejszą kaczką odbywającą lęgi wokół zbiorników wodnych tundry. Jest też najliczniejszą kaczką zimującą nad naszym morzem. Nie jest specjalnie trudnym obiektem do wypatrzenia na Wybrzeżu. Kaczka ta dość słono płaci za zimowanie na Morzu Bałtyckim. Kiedyś niechlujność marynarzy i rybaków okupowała śmiertelną dla niej chorobą olejową, obecnie bardzo dużo lodówek ginie w sieciach rybackich kutrów. Żywi się pokarmem zwierzęcym z domieszką roślinnego. W poszukiwaniu pokarmu potrafi nurkować bardzo głęboko, nawet do 60 metrów.
Lodówka wydaje charakterystyczny głos, rzekomo podobny do szczekania psa, choć Władysław Taczanowski w Ptakach krajowych porównuje go do czystego, donośnego głosu klarnetu. Tak czy siak, to dzięki niemu pierwszy człon nazwy naukowej lodówki brzmi Clangula, czyli „dźwięk”, „krzyk”. W połączeniu z drugim członem, hyemalis („zimowy”), mamy jakże trafną nazwę dla gatunku: „zimowy głos (krzyk)”.
Dawniej lud uważał, że kukułki późnym latem zmieniały się w krogulce. Na swój sposób mogło to wydawać się logiczne, bo o tym, że kukułki odlatywały na zimowiska, ludzie nie wiedzieli. Co prawda, w naszym kraju krogulce można obserwować przez cały rok, ale w sezonie rozrodczym prowadzą dość skryty tryb życia. Jesienią, gdy nagle znikały kukułki, a w ich miejsce pojawiały się duże stada migrujących krogulców, które przybywały do Polski z północy, wniosek nasuwał się sam.
Jedna z legend mówi o tym, że w krogulca zamienił się Nissos, król Megary. Stary człowiek poczuł się zdradzony przez Skyllę, własną córkę i przybrał właśnie postać krogulca, aby zaatakować ptaszka, w którego ją przemieniono. Nissos pozostał w drugim członie nazwy (nisos) z krogulcem na zawsze. Pewnie dobrze wiedział, co robi. Ptak przy polowaniu jest bardzo dynamiczny i zwrotny. Cechuje go bystry wzrok, długie nogi zakończone szponami oraz krogulczy nos, jak czasami określa się jego zakrzywiony dziób. Każdy wróbel czy sikorka, które na chwilę zapomną o nim, zapłacą za to życiem.
Obecność krogulców w pobliżu zimowych karmników jest jak najbardziej uzasadniona. Karmnik przyciąga do siebie małe ptaki, a te swoją obecnością wabią drapieżniki. Samica tego gatunku jest znacznie większa od swojego partnera. Na tyle, że ktoś nieznający się na ptakach mógłby uznać samicę i samca za dwa różne gatunki. Różnica w wielkości ma swoją dobrą stronę. Polując, ptaki nie wchodzą sobie w drogę. On poluje na maleństwa wielkości wróbla, a ona nawet na mniejsze gatunki gołębi.
Na dworze śnieg i mróz. Polowania na malutkie ptaszki jej nie wychodzą. Co robi wówczas nasza najmniejsza sowa, czyli sóweczka, gdy widmo głodu zajrzy jej głęboko w oczy? Leci do dziupli, która służy jej za spiżarnię i wydobywa z niej upolowanego wcześniej ptaszka. Pozostaje tylko podgrzać własnym ciałem posiłek i zjeść. Zima jest ciężka, więc sóweczka musi o siebie dbać szczególnie.
Glaucidium passerinum, nazwa sóweczki nadana jej przez naukowców, w prostym tłumaczeniu mówi nam: „sowa polująca na ptaki wielkości wróbla”. I faktycznie, sóweczka dość często chwyta tej wielkości ptaki. Choć większego od siebie grubodzioba też potrafi upolować. Nie na darmo ptasiarze mówią o niej z uznaniem killer.
Mimo tego, zima jest dla sóweczek spokojną porą roku. Bo wiosną to się dopiero dzieje! Samica sóweczki po zniesieniu ostatniego, ewentualnie przedostatniego, jaja twardo je inkubuje. Trzeba jej przyznać, że cztery tygodnie ma naprawdę wykreślone z żywota. Można tylko sobie wyobrazić, jak w trakcie tego inkubowania jest zła i agresywna, skoro jej partner, zajmujący się do tej pory zdobywaniem pokarmu, nie śmie nawet zbliżyć się do dziupli na odległość mniejszą niż 30 metrów. Nawet wtedy, gdy dostarcza swojej partnerce pysznego gryzonia albo sikorę, to nie zbliża się do niej, lecz zostawia smakołyk w umówionym, dobrze znanym obojgu miejscu.
Później role się nieco odwracają: samica bierze sobie urlop od rodzinki, którą opiekuje się samiec.
Zima jest dobrym czasem na czytanie. Książki w bardzo dużym stopniu nas kształtują, chcę zatem podzielić się kilkoma tytułami, które miały jakiś wpływ na powstanie tego Kalendarza.
Corvus. Życie wśród ptaków Esther Woolfson to w zasadzie powieść – piękna, mądra i dobra. Stanisława Łubieńskiego Dwanaście srok za ogon, to – jak wskazuje sam tytuł – dwanaście inspirujących „ptasich” esejów literackich. Adama Wajraka i Nurii Selvy Fernandez Kuna za kaloryferem – opowieść o ratowaniu zwierząt… Umówmy się, Kuna… znalazła się w tym zestawieniu jako reprezentantka, tak naprawdę polecić bowiem mogę w ciemno całokształt twórczości Adama. Na skrzydłach przeszłości Tomasza Skorupki pozwoliło mi otworzyć się na wiedzę o znaczeniu i symbolice ptaków w historii, mitologii i sztuce. Władysława Taczanowskiego Ptaki krajowe to najczęściej wertowana przeze mnie książka. Z kolei Ptaki Polski Andrzeja Kruszewicza to dla mnie biblia miłośnika ptaków. Krzysztofa Koniecznego Ptaki z duszą – książka zawierająca opisy rzeźb, które stanowią próbę zilustrowania ptaków przewijających się na kartach Sklepów cynamonowych Bruno Schulza – to perełka wydawnicza, a Jana Sokołowskiego Ptaki ziem polskich, to opoka wiedzy. Jest jeszcze Ptakologia Sy Montgomery, piękna, mądra i dobra książka o ptakach oraz Piotra Tryjanowskiego Rozum z ptakami odlatuje – niesamowita opowieść o zwariowanym świecie kręcącym się, zamiast dookoła słońca, wokół ptaków.
A poza wszelką konkurencją jest Pan Tadeusz Adama Mickiewicza. Kto przeczyta tę epopeję narodową, nastawiając ucho na świergot ptaków, ten zrozumie, że to nie jest żart.
Zapewne w kalendarzu z ptakami trudno byłoby cokolwiek napisać o Świętej Pryście, której święto przypada na ten styczniowy dzień, choć istnieje, zapomniane dziś nieco przysłowie, łączące męczennicę rzymską z ptakami: „dziś święta Pryska, przebija lód pliszka”. Czyli że zima powoli ustępuje. Niewiele wiemy o tej świętej, więc pozostańmy przy pliszce, dajmy na to – pliszce siwej, którą kilka razy, przy tęgim mrozie, nad zlodowaciałą Wartą udało mi się, ku wielkiemu zaskoczeniu, dojrzeć.
Otóż w pewnym brytyjskim mieście do Tesco wleciała pliszka siwa. Wlecieć było łatwo, a wylecieć samodzielnie już nie za bardzo. Ptaszek po kilku tygodniach pobytu wzbudził w dyrekcji sklepu niepokój o… zdrowie publiczne! Takich obaw nie mieli klienci: pliszka żerująca w pobliżu kawiarni budziła w nich pozytywne emocje.
Po kilku tygodniach nieudolnych prób złowienia pliszki, dyrekcja postanowiła wynająć strzelca. Aby nie płacić z tego tytułu wysokiej kary, zwróciła się do Natural England o zgodę na uśmiercenie skrzydlatego gościa i taką zgodę otrzymała. Pomysł nie spodobał się klienteli sklepu, która dała temu wyraz, ogłaszając protest w mediach społecznościowych. Wkrótce o próbie popełnienia zbrodni na pliszce zrobiło się tak głośno, że w obronie ptaszka stanęły brytyjskie media tej rangi jak „The Guardian”, „The Daily Telegraph” czy też koncern BBC. Protesty klienteli, mediów i przyrodników odniosły skutek: wyrok śmierci został uchylony.
W ten oto sposób wielka draka o niewielkiego ptaka obrazuje, że jednak możemy się skrzyknąć i zawalczyć o przyrodę, jeśli tylko nam się chce chcieć…
Równie zapobiegliwym, jak wspomniana pod datą 16 stycznia sóweczka, magazynierem jest niewielki, biało-szaro-czarny srokosz. Jakkolwiek nie służą mu surowe zimy i zanika jego ulubiony krajobraz ekstensywnie prowadzonego rolnictwa, to – na przekór przeciwnościom losu – zwiększa on ostatnimi czasy swoją liczebność. Niewykluczone, że służy mu globalne ocieplenie.
Srokosz od bardzo dawna budził zainteresowanie, między innymi, sokolników.
„Zdobycz upatruje najczęściej z wierzchołków drzew lub krzaków, na których zwykle przesiaduje, lub też przelatując się od drzewa do drzewa zawiesza się na wzór pustułek w pewnej wysokości nad norami i wyczekuje, póki mu się mysz albo polnik nie pokaże. Drobne zwierzątka ssące nasiada z góry i prędko zamordowawszy, niesie w pazurach na drzewo sąsiednie, za ptakami zaś długo musi się naganiać, nim je sforsuje; najwięcej bierze pośmieciuszek, trznadli, sikor i różnych łuszczaków” – zanotował w Ptakach krajowych Władysław Taczanowski.
Jak widzimy, srokosz prezentuje się nam rzeczywiście jako kawał zbója, ale na tle innych gatunków ptaków nie wyróżnia się ani większym, ani mniejszym poziomem agresji.
Zainteresowanie srokoszem dawnych sokolników wydaje się być dość łatwe do wyjaśnienia. Kiedyś nie było telewizji, ale ludzka „miłość” do drastycznych, krwistych scen miała się całkiem dobrze i pozostawała niezaspokojona. Doskonale więc tę potrzebę widoku krwi zaspokajał brawurowo i efektownie polujący srokosz.
A o tym, w jak efektowny sposób zdradza samiec srokosza, opowiem innym razem.
Gil w XIX wieku uchodził u nas za gatunek typowo zimowy. Do połowy tego wieku występował na obecnych ziemiach polskich jedynie w Karpatach, Sudetach i na Mazurach. W pozostałych częściach kraju bywał jedynie zimowym gościem. Później, ni stąd, ni zowąd, stał się gatunkiem ekspansywnym. Podbój Polski przez gila był skuteczny. Najpierw zasiedlił Pomorze Zachodnie i Dolny Śląsk. Na początku XX wieku zaczął gnieździć się w Wielkopolsce i na pozostałych ziemiach Pomorza. Obecnie jego gniazda spotykane są w całej Polsce, tak więc nazywanie gila ptakiem zimowym stało się anachronizmem, bowiem spotkać go można przez cały rok.
Wszystko na to wskazuje, że nie będzie to jednak długo trwało, bowiem gil unika miejsc suchych i ciepłych, i dużo lepiej czuje się w chłodnych i wilgotnych latach, a tych – w związku z globalnym ociepleniem – coraz mniej. Nie powinno więc nikogo dziwić, że gil stał się ofiarą ocieplania się klimatu: w ciągu ostatnich dziesięciu lat jego populacja spadła aż o około 40%. W najbliższym czasie musimy się liczyć z tym, że jego lęgi znikną z naszego kraju i stanie się na powrót ptakiem zimowym, nie usłyszymy więc jego godowego śpiewu, którego fraza, rytm i melodia, w „przełożeniu” na polski, da się zinterpretować jako „Michał, duli duli skocz przez kij”.
„Święta Agnieszka skowronka wypuszcza z mieszka” – tak mówi stare ludowe przysłowie i jest w tym porzekadle sporo prawdy, można bowiem skowronka usłyszeć już w styczniu. Migruje on na krótkich dystansach (ptasi migranci bywają różni: jedni, jak bociany czy jaskółki, są długodystansowi i zimują w dalekich krajach, a inni, jak pliszka siwa czy czajka, to krótkodystansowcy – na zimowisko udają się często tuż „za miedzę”, kilkaset kilometrów dalej) i nierzadkie są jego próby zimowania w zachodniej części kraju, więc jest spora szansa na to, by go usłyszeć także zimą.
Dawniej uważano, że skowronki strętwiawszy przesypiały zimę na polach pod kamieniami lub chowały się do mysiej dziury (albo w lesie pod mchem), że zamieniały się w dzierlatki albo w mysz, a na wiosnę przyjmowały na powrót swoją postać.
Niewątpliwie ptak ten od zawsze towarzyszył człowiekowi. Nazywany bywał pieszczotliwie „śpiewaczkiem pierwszym wiosny”. Zauważano, że to on pierwszy jej powrót swoim śpiewem ogłaszał. A sam Szymon Szymonowic w jednej ze swoich sielanek tak go nam zaprezentował:
„Skowroneczku! Już śniegi na polach nie leżą, Już do morza rzekami pienistemi bieżą; A tyś rad, i ku niebu w górę polatujesz, I gardełkiem krzykliwem wdzięcznie przyśpiewujesz. Bo skoro wiosna role rozległe ogrzeje, Skoro łąki kwiatkami pięknemi odzieje, Wynikną i robaczki z ziemi rozmaite A ty potrawki będziesz miał z nich znamienite”.
Skowronek jest ptakiem przywoływanym w wielu legendach. Jedna z nich opowiada o tym, że to on wyrywał ciernie z czoła Ukrzyżowanego. Inna z kolei mówi, że powstał z grudki ziemi, która ożywając i śpiewając, ujęła się za biednym chłopem. Wypada też pamiętać, że lata nam w księdze „Zamek” z Pana Tadeusza Adama Mickiewicza:
„Tam ozwał się nad głową ranny wiosny dzwonek: Również głęboko w niebie schowany skowronek”.
Łabędź niemy, fot. Piotr Malczewski
Młody bąk, fot. Piotr Malczewski
Czajka, fot. Piotr Malczewski
Czapla siwa, fot. Piotr Malczewski
Czeczotka jest w Polsce skrajnie nielicznym gatunkiem lęgowym. Poza nią, ale to już raczej tylko w sezonie zimowym, mamy szansę na spotkanie z czeczotką brązową i czeczotką tundrową. Te śliczne i bardzo wdzięcznie wyglądające ptaszki sprawiają ornitologom sporo kłopotów. Przez długi czas stanowiły dla nich podgatunki, a ostatnio stały się gatunkami. Czy to jest ostatnie już słowo w klasyfikacji czeczotek? Zobaczymy, ale musimy wziąć pod uwagę fakt, że ornitolodzy zajmujący się klasyfikacją też muszą mieć jakieś zajęcie.
„Do nas zwykle nalatuje w listopadzie i tuła się po całym kraju w stadach mniej więcej licznych do lutego lub marca, to jest czasu zniknięcia śniegów. Nie w każdym roku jednakowo nas odwiedza, w ciężkie bowiem zimy jest bardzo obfita, w lżejsze rzadsza, nigdy jednak nie pomija nas zupełnie” – pisał o jej pojawieniach się w Polsce w Ptakach krajowych Władysław Taczanowski.
Naukowa nazwa czeczotki to Acanthis flammea. Acanthis jest postacią mitologiczną, którą, jak i całą jej rodzinę, spotkał wielki dramat (głodny koń zjadł jej ojca!). Tknięci litością Zeus i Apollo zamienili Acanthis w czeczotkę, pod postacią której miała rozładować jakoś rodzinną tragedię… Możemy się domyślać, że bohaterka była rudowłosa, jak sugeruje to drugi człon nazwy czeczotki (łac. flammea – rudowłosa).
Białozór jest największym sokołem w Europie i to jego cenili najbardziej, a może i cenią do tej pory, sokolnicy. Gnieździ się na dalekiej północy Eurazji i Ameryki Północnej i jest u nas sporadycznym gościem. Podobno od 1945 roku doczekaliśmy się w Polsce około 20 jego stwierdzeń.
Białozór, o czym zdążyłem już wspomnieć, przychodzi na świat na dalekiej północy, czyli tam, gdzie kiedyś docierały tylko długie łodzie Wikingów. Rodzice, jak na prawdziwe sokoły przystało, nie budują gniazda, ale zajmują stare siedliska kruków, orłów bądź myszołowów włochatych. Czasem jednak miejsca te odwiedzają ich pierwsi właściciele i dochodzi wtedy do przepychanek.
Sokół ten jest bardzo sprawnym łowcą. Potrafi upolować dziką gęś, ofiarę trzy razy od siebie cięższą, zazwyczaj jednak łowi drobnej wielkości ssaki i średnie ptaki (pardwy, alczyki czy lemingi). Swoje ofiary chwyta zarówno na ziemi, jak i w powietrzu.
Nic dziwnego, że szybki, silny i sprawny sokół został ulubieńcem Wikingów. Wraz z ich wędrówkami i podbojami, stawał się ważnym symbolem dla wielu państw. Jest narodowym symbolem Islandii (kiedyś nawet był w godle tego kraju), oficjalnym symbolem kanadyjskich Terytoriów Północno-Zachodnich, w godle Ukrainy (ukraiński „tryzub” bywa interpretowany jako postać nurkującego sokoła) i maskotką Akademii Sił Powietrznych USA.
Jak widać, sympatia krzepkich Wikingów pomogła mu zrobić niezłą karierę.
„Wzięty w rękę broni się bolesnym kąsaniem” – zauważył, pisząc o grubodziobie w Ptakach krajowych, Władysław Taczanowski. Można sobie wyobrazić, że to kąsanie musiało być rzeczywiście bardzo bolesne, bowiem potężny dziób i niezwykle silne mięśnie dzioba sprawiają, że ten ptak wielkości szpaka wywiera nacisk w granicach 50-70 kilogramów. Pestka wiśni w dziobie grubodzioba to przysłowiowa pestka i potrafi ją strzaskać bez problemu, a uderzeniem dzioba może zranić do kości. Możemy tylko przypuszczać, jak ostrożni starają się być ornitolodzy, gdy trzymają go w rękach.
Wiele dawnych nazw tego ptaka koncentruje się wokół jego dzioba. Nazywano go łuszczakiem grubodziobem, kostogryzem, pestkojadem klęskiem, wiśniojadem i ziarnojadem. Do tej części ciała nawiązuje też naukowa nazwa: Coccothraustes coccothraustes znaczy „kruszący kokosy”. Jedna z jego nazw – grabołuska – sugeruje, że jest amatorem nasion grabu, ale z równie wielkim apetytem wcina też nasiona buczyny i wiązu.
Zagląda też do karmników, a szczęściarzy, którzy go mogą podczas takich uczt obserwować, zadziwia nie tylko potężnym dziobem, lecz przede wszystkim niezwykłą kolorystyką, z powodu której bywa nawet nazywany papugą naszej szerokości geograficznej. Co ciekawe, gdy stołuje się w karmniku, nie dopuszcza do niego innych przedstawicieli swojego gatunku, podczas gdy wizyty czyżów, dzwońców i innych ptaków przyjmuje z zupełną obojętnością. Grubodzioba, jakkolwiek występuje u nas cały rok, najłatwiej zobaczymy zimą. W pozostałych porach roku najlepiej się czuje w koronach liściastych drzew.
Zptakami bywają związane ciekawe i bardzo stare obyczaje. Kaszubi w dalszym ciągu kultywują, na szczęście obecnie już tylko na atrapach, obrzęd ścinania kani (ludowy rytuał towarzyszący obrzędowości świętojańskiej, polegający na straceniu kani, ptaka uznawanego dawniej na Kaszubach za symbol zła), natomiast 1 marca młodzi Grecy obchodzą święto powrotu jaskółek. Dzieci chodzą od domu do domu z wystruganą jaskółką, wyśpiewują „jaskółcze pieśni” i zbierają podarki. Jest to pamiątka po starożytnym rytuale witania na wyspie Rodos pierwszych jaskółek.
A w niektórych miejscach na Łużycach obchodzi się do dziś, właśnie 25 stycznia, „Ptasie wesele” (Ptači kwas/Ptaškowa swajźba). To bardzo stary słowiański zwyczaj, liczący sobie ponad 1400 lat tradycji i historii, o którym wspominałem już pod datą 13 stycznia, więc przypomnę tylko jednym zdaniem: podczas „Ptasiego wesela” sroka, narzeczona gawrona, obdarowuje dzieci specjalnie z tej okazji wypiekanymi ciasteczkami drożdżowymi, tzw. srokami. Na poczęstunek sroki mogą liczyć te dzieci, które zimą opiekowały się ptakami. Dzieci, przebrane za ptaki, towarzyszą w orszaku pannie młodej, ubranej w tradycyjny regionalny strój weselny, panu młodemu i druhnom w pięknych strojach ludowych.
Edredony są ptakami bardzo cennymi. Wiedzą o tym doskonale islandzcy farmerzy, którzy w zamian za ochronę podbierają im z gniazd puch. Kiedyś wybierali jeszcze jaja, ale gdy zorientowali się, że jest to nieopłacalne, to poprzestają na puchu. Bo ów puch to wręcz kosmiczny skarb wyspy Wikingów.
Zbieranie puchu edredonów ma bardzo długą historię. Pierwsze wzmianki o tym pochodzą aż z XII wieku! Nie powinno więc nikogo dziwić, że już w 1849 roku w Islandii wprowadzono ochronę gatunkową dla tej „ciepłej” kaczki.
Jako że z jednego gniazda pozyskuje się zaledwie od 28 do 35 gramów cennego puchu, to farmerzy instalują specjalne półki, aby zachęcić kaczki do gniazdowania na swoim terenie. Dla tych, które zdecydują się na lęgi na ich terenie, stanowią wspomnianą już ochronę przed norkami, lisami, a nawet bielikami! Jako że edredony są bardzo towarzyskie (kolonie lęgowe nierzadko przekraczają 1000 gniazd!), to swoim opiekunom zostawiają niemałe zyski. Kołdra edredonowa, którą otrzymuje się z zawartości puchu z 30 gniazd kosztuje bowiem, w przeliczeniu na złotówki… 19 tysięcy 950 złotych!
Edredona stosunkowo łatwo wypatrzymy, gdy wybierzemy się zimą nad Zatokę Gdańską, gdzie zimuje w całkiem sporych koloniach. Sporadycznie, jak się mocniej poszczególne osobniki rozpędzą, można zobaczyć je na wodach śródlądowych. W 2012 roku nastąpił pierwszy udany lęg tej kaczki w Polsce.
Jera możemy w Polsce oglądać regularnie od września do połowy maja. Od września do grudnia jest liczny na przelotach. W miesiącach zimowych jest go znacznie mniej, a po tym czasie, na wiosennych przelotach, jego liczebność znowu wzrasta. Później, w czasie pory lęgowej, w naszym kraju widywany jest sporadycznie.
Jera nazywano niegdyś ziębą jerem ze względu na bardzo bliskie pokrewieństwo pomiędzy obu gatunkami. Jest ono tak duże, że zdarzają się nawet przypadki par międzygatunkowych. Ptak ten jest tak wielkim amatorem nasion buka, że swego czasu nawet nosił jeszcze jedną nazwę: zięba bukówka. Gdy spadnie śnieg, to – w poszukiwaniu swojego smakołyku – potrafi nawet kopać w nim tunele. Taki tunel w śniegu może mieć nawet 40 centymetrów głębokości, co jak na ptaka o wadze 21-25 gramów jest wyczynem nie lada.
Jery zimują w tych samych, co w roku poprzednim miejscach. Co zatem dzieje się z tymi, które stołowały się w naszym karmniku w roku ubiegłym, a w tym nie wróciły? No cóż, albo spotkało je jakieś dramatyczne niepowodzenie, albo też znalazły gdzieś w pobliżu leśną spiżarnię z bardzo dużą ilością nasion swojej ulubionej buczyny i mają w nosie nasz słonecznik.
Jer jest bardzo towarzyski. W 1950 roku w Szwajcarii zaobserwowano stado liczące – uwaga! – 10 milionów osobników, a w latach 60. XX wieku we Francji odkryto noclegowisko 15 milionów jerów i 120 tysięcy szpaków. Liczby te są oszałamiające, a mnie w związku z tym nurtuje jedno pytanie: kto i w jaki sposób zdołał te wszystkie ptaki policzyć?
Nasi przodkowie mieli częstszy kontakt z przyrodą i nie ma w tym nic dziwnego, gdyż nie zabierał im czasu telewizor, a sporo pracy wykonywano na łąkach, pastwiskach czy polach. Często słyszeli też śpiewające ptaki. Jako że byli obdarzeni fantazją, to usiłowali interpretować głos i melodię wyśpiewywaną przez ptaki i „przekładać” ją na ludzką mowę.
I tak na przykład w pełnym uroku wiosennym śpiewie trznadla usłyszeli frazę, że „nie będzie suchej kobyle nic”. Oczywiście, mieli rację: kobyle słuchającej trznadla „nie będzie nic”, bo – jak wiadomo – trznadel śpiewa wiosną, zaraz urośnie świeża trawa, a wtedy słuchaczkę głosu mistrza będzie czekało życie jak w Madrycie.
Utarło się, że perlisty śpiew zięby w powiecie rybnickim był interpretowany jako zdanie „widzieliście chłopa z potarganą rzicią” (dla niewtajemniczonych: rzić na Śląsku znaczy: tyłek).
Śpiew dymówki z kolei doczekał się kilku „przekładów” na polski. Najbardziej popularny przekład jest taki: „uszyłabym ci rękawiczki, ale nie mam nici”, ale dymówki w powiecie bocheńskim śpiewają, zdaniem mieszkańców powiatu, zupełnie inaczej: „Kręci wici, kręci wici, chodźcie chłopcy kręcić nici, bo miesiączek jasno świyci”. Jest jeszcze wersja „pić-pić-pójdziemy do miasta - ukradniemy czerwoną nić”, ale to „przekład” mniej popularny.
Bardzo interesujący jest także śpiew śpiewaka, którego sens – w „tłumaczeniu” na polski – jest taki: „Kita-lis kita-lis, kurę-zjadł, kurę-zjadł, mam pieska burego, poszczuję go huź-go huź-go”.
Jak mówi staropolskie przysłowie: „Na Świętego Franciszka przylatuje pliszka”. Oczywiście, w porzekadle tym nie ma żadnej wskazówki, o którego Świętego Franciszka chodzi, a jest ich całkiem sporo. Franciszkowie w kalendarzu mają aż 34 dni spośród których mogą wybrać ten, w którym obchodzić będą imieniny.
Przysłowie nie mówi też, która pliszka przyleci, a mamy ich w tej chwili w Polsce aż cztery gatunki. Są to: pliszka cytrynowa, pliszka górska, pliszka siwa i pliszka żółta. Z pewnością nie będzie to najmniej znana z nich pliszka cytrynowa, która gnieździ się w kraju dopiero od połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jest ona przykładem zmian granic występowania populacji. Jedne gatunki u nas znikają, tak jak na przykład szlachar, drop, kulon, orzełek, błotniak zbożowy czy nagórnik. Na szczęście przyroda nie lubi próżni i w miejsce tych gatunków, które nas opuściły, wprowadziła nam łabędzia krzykliwego, rybitwę czubatą, puszczyka mszarnego, dzięcioła białoszyjego, zaroślówkę czy właśnie pliszkę cytrynową.
Pliszka cytrynowa należy do tych bardzo nielicznych w Polsce gatunków, które zimowiska znajdują nie na zachodzie Europy, ani na południu, lecz w Azji. Jakkolwiek jest skrajnie nielicznym gatunkiem lęgowym w kraju, to jej populacja cały czas rośnie i w chwili obecnej oscyluje w granicach 100-200 par lęgowych.
Dziś przypadają imieniny Macieja, przypomniało mi się w związku z tym jeszcze jedno staropolskie przysłowie: „Na święty Maciej skowronek zapieje”. Jako że o skowronku już było, to opowiem w takim razie w tym miejscu o… myszarni.
Kiedy śnieg okryje ziemię, to sytuacja większości sów drastycznie się pogarsza. Przy niewielkiej warstwie śniegu potrafią one skutecznie polować na gryzonie, wykorzystując do tego celu znakomity słuch. Kiedy natomiast warstwa śniegu jest grubsza i doskonale tłumi wszelkie odgłosy, to część sów, która nie jest w stanie polować, korzysta ze zgromadzonych uprzednio zapasów bądź też poluje w miejscach noclegowych: w stodołach, na strychach, w budynkach gospodarczych czy innych zakamarkach. Warto podkreślić ich dużą skuteczność w chwytaniu uciążliwych myszy.
Jak można pomóc, gdy śniegi utrzymują się dłużej, a sowom do oczu zagląda głód? Możemy utworzyć dla nich myszarnię. Przepis na nią jest prosty. W pobliżu miejsca występowania sów odgarniamy śnieg, wysypujemy ziarno czy płatki owsiane, które z całą pewnością ściągną masę gryzoni. Żeby ptaki nie traciły niepotrzebnie energii, montujemy im czatownię. Jest nią wbity w ziemię kołek z umocowaną w poprzek listewką. Nasza czatownia przypomina literę „T” i myszarnia gotowa!
Otym, jak bardzo dynamiczną grupą zwierząt są ptaki, opowiadają nam kosy. Jeszcze 200 lat temu ptaki te zamieszkiwały wyłącznie lasy. Pierwsze miejskie obserwacje tych drozdów odnotowano w 1820 roku w bawarskich miastach Bamberg i Erlangen. Początkowo kosy do miast przylatywały jedynie na zimowiska. Obecnie zasiedlają niemal wszystkie miasta europejskie, poza wschodnią częścią kontynentu i południową Francją, gdzie do tej pory odbywają się na nie polowania. Na takiej Korsyce do dziś szykowane jest obrzydliwe pate de Merle, czyli pasztet z kosów. No cóż, od dawna wiemy, że co kraj to obyczaj.
Pojawienie się kosów w miastach spowodowało spore nimi zainteresowanie. Ptak ten nabrał wręcz magicznego znaczenia. I tak na przykład w północnych Włoszech ostatnie trzy dni stycznia stały się dniami kosa. Według legendy, zapewne zainspirowanej mitem kruka, te drozdy miały być pierwotnie białe. Jednak noclegi w mroźne ostatnie dni stycznia, w czarnych od sadzy, ale za to jakże ciepłych, kominach spowodowały, że obecnie są takie jakie są. Tu i ówdzie dostosowano na potrzeby opowieści o kosach bociani przesąd mówiący o tym, że domom, w których są te ptaki nie zagraża uderzenie pioruna.
Przesąd nie przesąd, ale osoby dokarmiające ptaki zimą mogą do karmnika wrzucić kawałek pokrojonego jabłuszka. Kosy z pewnością odwdzięczą się za to wiosną pięknym śpiewem. Warto też wiedzieć, że kosy to gatunek wędrowny i tylko niewielka część naszej populacji zimuje w kraju.
Szukania zwiastunów wiosny ciąg dalszy. Jedno z lutowych przysłów mówi, że „kiedy żurawie wysoko latają, prędkiej się wiosny ludzie spodziewają”. Nisko lecące lub odzywające się klangorem zapowiadały natomiast brzydką pogodę. Podobnie rzecz się miała z odlotami. Nisko odlatujące żurawie zapowiadały rychłą zimę, a wysoko – piękną, długą i ciepłą jesień.
Coraz mniej śnieżne zimy powodują, że coraz więcej żurawi nie podejmuje lotów migracyjnych, a zatem obiegowa opinia, według której ptaki lecą na zimę do ciepłych krajów, nie do końca już pokrywa się z prawdą. Ptaki lęgowe w Polsce migrują przede wszystkim z powodu braku pokarmu. Ta sytuacja dotyczy również najwyższego ptaka w kraju, żurawia, którego długość ciała, wraz z dziobem, może osiągnąć nawet 140 centymetrów.
Żuraw jest migrantem krótkodystansowym, a jego zimowiska znajdują się zwykle w Hiszpanii, choć niektóre osobniki, gdy mocno się rozpędzą, to zimę spędzają w Afryce Północnej. Dzięki temu opuszcza nas późno, a za to wraca wcześnie. W ostatnich latach decyduje się zimować u nas coraz więcej żurawi.
Przeloty żurawia nie tylko były pretekstem do układania ludowych długoterminowych prognoz pogody. Były też przedmiotem wielu legend i wierzeń. Starożytni Grecy uważali, że ptaki te przed odlotem łykały kamyki, które służyły między innymi za podróżny balast, a klucz żurawi prowadził przewodnik, starszy od pozostałych migrantów. Według dawnych Słowian, żurawie odlatywały do Wyraju, a wraz z nimi, uczepione ich piór, dusze zmarłych ludzi. Podobnie rzecz się miała w Chinach, gdzie widziano w żurawiu przewodnika zmarłych dusz do Zachodniego Raju.
Drugiego lutego obchodzimy Światowy Dzień Mokradeł. Upamiętnia on konwencję podpisaną w Ramsar w 1971 roku. Chronione dzięki niej obszary wodno-błotne zamieszkiwane są przez wiele gatunków (w tym rzadkich) ptaków. Pewnie więcej nam powie jej pełna nazwa: „Konwencja o obszarach wodno-błotnych mających znaczenie międzynarodowe, zwłaszcza jako środowisko życiowe ptactwa wodnego”. W Polsce do obszarów, które obejmuje konwencja, należą: Biebrzański Park Narodowy, Dolina Izery, Jezioro Druzno, Jezioro Karaś, Jezioro Łuknajno, Jezioro Siedmiu Wysp, Jezioro Świdwie, Karkonoski Park Narodowy, Narwiański Park Narodowy, Poleski Park Narodowy, Słowiński Park Narodowy, Stawy Milickie, Stawy Przemkowskie, Ujście Warty, Ujście Wisły i Wigierski Park Narodowy. Wydaje mi się, że nie ma potrzeby omawiania tego, jak bardzo ważne są tego typu tereny. Pozwalają one zachować wiele rzadkich, a nawet i ginących u nas w Polsce gatunków ptaków. Pamiętajcie: bagna są dobre!
W tym dniu mamy też święto Matki Bożej Gromnicznej, z którym to świętem związane jest takie oto przysłowie: „Kiedy w Gromniczną gęś chodzi po wodzie, to będzie na Wielkanoc chodzić po lodzie”. Tego rodzaju przepowiedni pogody jest co niemiara i jeszcze nieraz do nich wrócimy.
Będąc w lesie, przysłuchujemy się werblom dzięciołów. Ptaki ustalają granice swoich sektorów i donośnie oznajmiają o tym swoim kolegom. Częstotliwość uderzeń w pień dzioba dzięcioła dużego może dochodzić do 17-18 na sekundę, a trwający około dwóch sekund werbel dzięcioła czarnego składa się z 30-35 uderzeń. Słabszy dziób powoduje, że dzięcioł zielony niechętnie nawołuje za pomocą bębnienia w drzewo. Jego werbel jest znacznie cichszy i krótszy – trwa raptem około półtorej sekundy.
Znacznie lepiej natomiast wychodzi dzięciołowi zielonemu nawoływanie za pomocą głosu. Jest on bardzo charakterystyczny, a literatura określa go mianem czarciego śmiechu. Tu jednak trzeba uważać, bo śmiejącym się głosem dysponuje też dzięcioł czarny. Wprawne ucho ornitologa wychwyci różnicę w natężeniu śmiechu i nawet z odległości kilometra rozszyfruje wesołego dzięcioła. Czarny dodatkowo potrafi operować zaskakującym dla laika głosem, który nazwalibyśmy kwilącym.
Myślę, że za mistrza w nawoływaniu i muzykalności możemy uznać znanego powszechnie i licznego dzięcioła dużego. Gdy przypadkiem natkniecie się kiedyś na dzięcioła, który zawzięcie będzie trzaskał dziobem w… latarnię, to nie martwcie się, nic mu się od uporczywego bębnienia nie poprzestawiało w głowie, on tylko po prostu mówi do swoich koleżanek: „To ja, kochanie, wciąż na ciebie tutaj czekam”, a do kolegów: „Spróbuj tylko tu przylecieć, to ci wszystkie pióra z ogona powyrywam!”.
Dziś imieniny Weroniki, czyli kolejny dzień oczekiwania na wiosnę, bo – jak mówi stare przysłowie – gdy „przyjdzie święta Weronika, zniesie jajka kaczka dzika”. Nie brałbym sobie zbytnio do serca tej informacji, kaczkom bowiem do lęgów jeszcze trochę czasu pozostało.
Dzikie kaczki, a mam tu przede wszystkim na myśli najliczniejsze w Polsce krzyżówki, są ptakami wędrownymi, ale coraz więcej osobników w miastach prowadzi osiadły tryb życia. Wiosną migrują przez nasz kraj od lutego do kwietnia, a jesienią od sierpnia do grudnia. Krzyżówki należą do ptaków łownych. Wolno na nie polować od połowy sierpnia do 21 grudnia. Myśliwi zauważyli, że w tym czasie spora część osobników opuszcza dziksze miejsca występowania i przenosi się do spokojniejszych sadzawek parkowych czy odcinków rzek w miastach, gdzie nie można na nie polować. Trudno powiedzieć czy świadomie szukają w tych miejscach azylu.
Skoro od jaj dzikiej kaczki w przysłowiu zaczęliśmy, to wypada choć zdanie o lęgach krzyżówki powiedzieć. Gniazdo najczęściej umieszcza na ziemi i jest ono dobrze ukryte wśród roślinności. Czasami samicę, bo to ona wysiaduje jaja, a później wodzi pisklęta, ponosi fantazja i zakłada gniazda na drzewach. Na przykład w starych gniazdach wron, a nawet bocianów, w rosochatych pniach, w dziuplach, nieraz dość daleko (do ośmiuset metrów) od wody.
Nazwa „zimorodek” może sugerować nam ptaka przychodzącego na świat w porze zimowej: „zimą rodzący” się ptak. Nic bardziej mylnego! Srogie zimy, które mrozem skuwają rzeki i strumienie są często przyczyną śmierci zimorodków.
Zimorodek jest najbardziej barwnym ptakiem odbywającym w Polsce lęgi. Nie trafił co prawda do żadnego z herbów miejskich czy rycerskich, jest natomiast licznie reprezentowany na najpiękniejszym z europejskich mostów: moście Karola w Pradze. Zimorodek był ulubionym gatunkiem króla Wacława IV (syna Karola), który kazał sporą liczbę zimorodków umieścić na słynnej budowli tatusia. Wizerunki tych ptaków znaleźć możemy między innymi na fasadzie bramy mostu od strony praskiego Starego Miasta czy też na sklepieniu tej budowli. Niewątpliwie godny jest podkreślenia fakt, że zimorodki te mają ponad 600 lat.
Ciekawą hipotezę powstania urody zimorodka wysnuł doktor Roman Kucharski, który twierdzi, że ptaszek po prostu wpadł Stwórcy do wiadra z turkusowym barwnikiem. Czy ze względu na ten nieczęsto spotykany u nas w świecie przyrody kolor wydaje się nam, że jest to ptaszek z innej bajki?
Urodą zimorodka był zafascynowany Juliusz Słowacki, który tak o nim pisał w swojej wersji Pana Tadeusza:
„A nawet ów dziw lasu, tak rzadko widziany Halcyjon, a na Litwie zimorodkiem zwany, Który czasem strzelcowi pokaże się w borach Przez mgłę gałązek, niby w anioła kolorach, Nad zwierciadłem przełomki, piękny i błyszczący Jak anioł, w równi złote skrzydła trzymający (…)”.
Dziś imieniny obchodzi Dorota i znowu znalazłem ludowe porzekadło na tę okoliczność, w którym wyczuwalna jest tęsknota za wiosną: „Święta Dorotka (która) wypuszcza skowronka za wrotka”.
Nie odejdę od tematu zbyt daleko, opowiadając dziś o górniczku, należy on bowiem do klanu skowronków. A mówi o tym jedna z jego dawnych nazw: skowronek górniczek. Tak nazywali go między innymi prekursorzy ornitologii: ksiądz Jan Krzysztof Kluk i hrabia Konstanty Tyzenhauz.
Górniczek jest u nas jedynie bardzo rzadkim gościem zimowym. Jego charakterystyczne czubeczki na głowie pięknie opisał w wierszu Ciało pedagogiczne ksiądz Jan Twardowski:
„Słowik górniczek co niesie dwa czubki zadarte do góry i miłość swą spisuje na liściu czerwonym”.
Podobnie jak „nasz” skowronek, górniczek najlepiej się czuje na otwartych przestrzeniach takich jak pola, łąki, nieużytki, a nawet wydmy. W takim środowisku mamy szansę go zaobserwować od jesieni do początku wiosny.
Jego naukowa nazwa, Eremophila alpestris, nawiązuje do kogoś lubiącego górskie bezludzie. Ma ona swoje uzasadnienie w tym, że jego stanowiska lęgowe znajdują się w wyższych partiach tundry. Do gór nawiązuje też inna jego nazwa, używana przez dawnego ornitologa, Stanisława Konstantego Pietruskiego: skowronek alpejski.
Natomiast do północnego pochodzenia górniczka nawiązuje nazwa podana przez hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego: skowronek północny. Inne, przebrzmiałe już nazwy górniczka, to dzierlatka przeciotka i filistynek.
Jak widzimy, stare nazwy ptaków bywają niemalże równie ciekawe jak ich nosiciele.
Pod nazwą „dzika kaczka” kryje się wiele gatunków dziko żyjących kaczek. Z pewnością o miano tej naprawdę „dzikiej” może ubiegać się, choćby z racji nazwy naukowej, głowienka. Drugi człon tej nazwy (Aythya ferina) mówi bowiem wyraźnie: „dzika”.
Nie będziemy wnikali w to, czy głowienka jest bardziej dzika od pozostałych kaczek, możemy zwrócić uwagę na coś innego. Otóż jest ona grążycą, czyli taką kaczką, która potrafi nurkować. Może nie osiąga rewelacyjnych głębokości, bo raptem trzy metry, ale nurkując, wzbogaca swoją dietę niewielkimi organizmami zwierzęcymi. Dla porównania, wspominana pod datą 4 lutego krzyżówka, należąca do tak zwanych kaczek właściwych (pamiętajmy: do grążyc należą kaczki nurkujące, a do właściwych te, które nurkować nie potrafią), nie potrafi nurkować i – jak łatwo można się domyślić – jest w dużym stopniu skazana na wegetarianizm, gdyż – w przeciwieństwie do jej nurkujących krewniaczek – nie potrafi wyłowić wodnych bezkręgowców.
Głowienka jest nielicznym gatunkiem lęgowym w Polsce. Jej populacja waha się w granicach 2000-11000 par lęgowych. Pomimo tak niewielkiej liczby par, od połowy sierpnia do 21 grudnia jest gatunkiem łownym, choć umieszczona jest na liście VU Czerwonej księgi gatunków zagrożonych wśród ptaków, które mogą niedługo wymrzeć, choć obecnie nie wydają się być tak mocno zagrożone jak inne gatunki.
Poza krzyżówką i głowienką myśliwi w podanym wyżej czasie mogą polować jeszcze na nieliczną czernicę i bardzo nieliczną cyraneczkę.
Przeloty kaczek są zdecydowanie mniej zauważalne od migracji dzikich gęsi, z których po naszym niebie najczęściej wędrują nasza rodzima gęś gęgawa, gęś białoczelna i gęś zbożowa. Warto przy tym zauważyć, że niegdyś tylko gęś zbożową profesor Jan Sokołowski obdarzył powszechnie dziś stosowanym mianem „dzikiej gęsi”.
Gęś zbożowa znalazła się na logo najmłodszego w Polsce Parku Narodowego „Ujście Warty”. I słusznie, gdyż na terenie tego parku, wraz z gęsią białoczelną, osiąga niezwykle liczne koncentracje podczas zimowania. Rekordowa liczebność wynosi aż 200 000 (tak, dwieście tysięcy!) osobników, zwykle jednak jest ich znacznie mniej, ale kilkadziesiąt tysięcy tych ptaków też zrobi na obserwatorach niezapomniane wrażenie. Szkoda, że ten spektakl na miarę europejską paskudzą myśliwi, którzy ściągają do ujścia Warty na przełomie jesieni i zimy. Bo niestety, od pierwszego września do 21 grudnia na te piękne i mądre ptaki wolno polować. A na zachodzie Polski nawet do końca stycznia.
Wiosenne przeloty gęsi dawniej trwały zwykle od lutego do kwietnia, a jesienne w październiku i w listopadzie. Teraz, z powodu łagodnych zim, coraz częściej można spotkać ptaki zimujące w naszym kraju.
Wróbel, pomimo niewielkiego ciała, jest w moich oczach wielkim fenomenem. Skolonizował ludzkie osiedla wraz z rozwojem rolnictwa, prawdopodobnie przed kilkoma tysiącami lat. Być może najmocniej ze wszystkich ptaków wrósł w nasz rodzimy pejzaż. Wróbel, to kruche maleństwo, które do dziś jeszcze nie przystosowało się do naszego klimatu i gdyby nie warunki tworzone przez ludzi, zimy by nie przetrwało; ptak charakterny, którego prześladowania ze strony naszych przodków przez te kilkaset lat nie dały rady złamać.
Wróbel – ptak „prawie domowy, a szkodnik wielki”, jak ze zgrozą napisał znany polski ptasznik Mateusz Cygański, który niejednego zapewne „wróbla” (piszę w cudzysłowie świadomie, bowiem Cygański w książce Myślistwo ptasze pod hasłem „wróbel” umieścił cztery gatunki ptaków, w tym między innymi mazurka. Czy wśród nich był nasz wróbel? Mam pewne wątpliwości) skonsumował. Niewykluczone, że zjadał go jako afrodyzjak (Tak! Wróble zapiekane w cieście podawane były jako afrodyzjaki). Na pewno niechęć do tego ptaka pogłębiała rozpowszechniona wśród ludu legenda mówiąca o tym, że to wróble przyniosły gwoździe, za pomocą których przybito Zbawiciela do krzyża. Profesor Jan Sokołowski nie mógł się nadziwić swego czasu, że „Jak to się dzieje, że ptak o wadze 30 gramów, nie chroniony, a wydany na zagładę, mimo wszystko jest najpospolitszą pierzastą istotą, żyjącą w bezpośrednim sąsiedztwie człowieka”.
Niestety, wróble najlepsze lata mają już za sobą. Przyczynia się do tego coraz mniejsza liczba miejsc lęgowych, jak i kurcząca się baza pokarmowa. O tym, że pospolity wróbel jest ptakiem, który się u nas najbardziej zadomowił świadczy fakt, iż – ze wszystkich ptaków – jest bohaterem największej liczby powiedzeń i przysłów („Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”, „Kto się boi wróbli, ten prosa nie sieje”, „Słówko wyleci wróblem, ale wróci wołem”, „Starego wróbla na plewy nie złapiesz”, „Kto strzela z armaty do wróbla, może go najwyżej ogłuszyć” – by wymienić tylko kilka). Wiersze o nim pisali najwięksi: Halina Poświatowska, Adam Mickiewicz, Konstanty Ildefons Gałczyński, Bolesław Leśmian, Leopold Staff, czy Krzysztof Kamil Baczyński…
Do opowieści o wróblach jeszcze wrócimy.
Zwykle od połowy lutego do końca marca samica puszczyka składa od dwóch do czterech jaj. Na miesiąc przed tym wydarzeniem samiec musi zdać egzamin na dobrego ojca, karmiąc swoją partnerkę. Musi wykazać się dobrym kunsztem łowieckim, bo wiadomo: partnerka i pisklęta muszą dobrze się odżywiać. I wtedy właśnie najczęściej (a nie o każdej porze roku, jak mogłoby się nam wydawać) odzywają się swoim frapującym „Huuuuuuuu huuuuuuu huhuhuhuhuhuu”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki