Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasami powrót w rodzinne strony może obudzić dawne demony. A jednak Kinga, pseudonim Kantata, wokalistka popularnej kapeli rockowej, decyduje się z nimi zmierzyć. Robi to dla siostry, pragnącej w miejscu, w którym dorastały, wychowywać adoptowaną córkę Maję – dziewczynkę, która z niewiadomych przyczyn kilka razy wracała do domu dziecka z rodzin zastępczych. Wkrótce w ich otoczeniu zaczynają dziać się rzeczy coraz bardziej przerażające i niepokojące. Koszmary, halucynacje, niewyjaśnione zjawiska – mrok wokół nich zdaje się gęstnieć z każdym dniem. Czy rodzinny dom Kingi kryje w sobie coś więcej niż tylko wspomnienie tragedii? Czy wracając, popełniła fatalny błąd? Budzi się stary koszmar, lecz w nowych, przerażających barwach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Dawid Boldys
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Anna Jeziorska
Wydanie I, Chorzów 2021
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 600 472 609, 664 330 229
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12
dystrybucja.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020
tekst © Klaudia Zacharska
ISBN 978-83-7835-842-8
Korytarz ciągnął się kilometrami. Oba jego końce ginęły w mroku, a wszystko dokoła było ciemne i ponure. Nie było tu barw, nie było tu okien. W powietrzu unosiły się drobiny kurzu, zaskakująco dobrze widoczne, chociaż wszystko poza nimi skrywała ciemność. Być może to wcale nie był kurz? Szare drobiny sprawiały raczej wrażenie popiołu pozostałego po ogromnym niszczycielskim i morderczym pożarze. Falujące ponad zniszczoną kamienną posadzką, również pokrytą warstwą pyłu, który wcisnął się w szczeliny, podkreślając wszelkie spękania i niedoskonałości.
W korytarzu oprócz szarych drobin wisiała również cisza. Absolutny brak dźwięków, mający to do siebie, że zdaje się głośniejszy niż najgorszy hałas. Okrywający wszystko jak czarny całun, uciążliwy i nienaturalny.
Cisza została zmącona i gdyby ktokolwiek się tam wówczas znajdował, byłby rozdarty między ulgą a przerażeniem na myśl o tym, co też może zbliżać się do niego w tym przerażającym miejscu. Jaka istota znalazła się nagle w ponurym korytarzu? Czyje kroki rozbrzmiewały coraz głośniej, uderzając o podłogę pośpiesznie, niemal panicznie?
Kroki stawały się coraz głośniejsze, a po chwili dołączył do nich przyśpieszony oddech, wręcz rzężenie. Ktokolwiek pędził korytarzem, najwyraźniej przed czymś uciekał. Ciemność wypełniła się zapachem strachu i zdawała się pulsować w rytm bicia serca biegnącego. Bezruch odszedł w niepamięć, drobiny popiołu zawirowały, jakby na powitanie, zatańczyły w powietrzu, dobierając się w pary i świętując przybycie gościa. Było w tym coś mistycznego i gdyby ktokolwiek to zobaczył, stwierdziłby, że to miejsce zdaje się cieszyć z czyjegoś strachu.
Osoba, która biegła, nie widziała wiele – wszak wszędzie panowała ciemność. Pędziła niemal na oślep, położenie ścian odbierała bardziej instynktem niż wzrokiem, chociaż wciąż spoglądała ku nim rozszerzonymi ze strachu oczami, poszukując drogi ucieczki. Jakichkolwiek drzwi, które uwolniłyby ją z pułapki. Drzwi, które, jak już się domyślała, nie istniały.
Była przekonana, że przebiegła już przynajmniej kilometr i gdyby policzyć zrobione kroki, okazałoby się, że wiele się nie myliła. Czuła wyczerpanie mięśni, ogień w płucach, a w oczach migotały jej kolorowe plamki, nadające niepokojących, psychodelicznych barw miejscu, w którym się znajdowała. Szare ściany rozbłysły intensywną żółcią, czerwienią i fioletem, a te kolory zdawały się napierać na jej świadomość, atakować wymęczony umysł, pochłaniać resztki świadomości, popychać ku omdleniu. Była na granicy wyczerpania, ale nie mogła się zatrzymać. Wciąż czuła za sobą tego, który ją ścigał.
Nie przystanęła, by zastanowić się nad tym, kim był jej prześladowca. Nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale to było bez znaczenia. On tam był i miał złe zamiary – to jej wystarczało. Intuicja mówiła jej wyraźnie, że nie chce wpaść w jego łapy, że musi uciekać. Tylko to się liczyło.
Obejrzała się błyskawicznie, nie przerywając biegu. Nie dostrzegła go, widziała jednak ogromny cień o długich szponach, który zatańczył na podłodze tuż za nią. Dokoła niego jaśniała bladoczerwona poświata, zarysowując wyraźniej kontury. Jednocześnie tuż za nią rozległ się warkot, niski i gardłowy, który wstrząsnął korytarzem i zawibrował w posadzce pod jej stopami. Poczuła, że traci równowagę i upadła do przodu, ale tylko musnęła brudną podłogę palcami prawej ręki, po czym wyprostowała się, wciąż nie zatrzymując. Prześladowca zaryczał znowu, ale tym razem nie zdołał jej zaskoczyć.
Czuła krople potu spływające po jej plecach i bicie serca, które zdawało się pędzić korytarzem przynajmniej kilka metrów przed nią. Jej oddech rwał się i palił w przełyk, dłonie miała wilgotne, ale jednocześnie lodowato zimne. Czuła drżenie łydek, ilekroć odbijała się od podłogi; czuła, że skurcze czają się na granicy jej kontroli, gotowe zatopić kły w przemęczonych mięśniach i unieruchomić ją na dobre, przytrzymać dla tego, kto ją gonił. Dla tej przerażającej potężnej istoty, dyszącej ciężko, której dech niósł ze sobą smród bagien i siarki, i czegoś jeszcze, czegoś dużo gorszego. Słodkawy, mdlący odór rozkładu.
Poczuła na ramieniu ledwie wyczuwalny dotyk ostrych szponów i zmusiła się, by przyspieszyć. Pęd wycisnął z jej oczu łzy, a gdy przekręciła głowę, by jeszcze raz zerknąć za siebie, jej stopa nie napotkała oporu. Straciła grunt pod nogami, ale nie zdołała wyhamować i gdy podłoga skończyła się gwałtownym uskokiem, uciekinierka opadła w mroczną czeluść, czując, jak jej żołądek pozostaje na górze. Wypuściła z płuc resztkę tlenu i zacisnęła powieki w oczekiwaniu na zderzenie z twardą powierzchnią.
Zamiast tego poczuła, że wraca do rzeczywistości i otworzyła oczy, siadając na łóżku. Wilgotna od potu pościel splątała się dokoła jej nóg, więc kopnęła kilka razy węzeł z prześcieradła, by się od niego uwolnić. Potem opadła na plecy, przykładając drżącą i lodowatą dłoń do czoła. Oddychała ciężko, wpatrując się w ciemny sufit, a jej napięte jak postronki mięśnie zaczęły się rozluźniać. Skurcze łydek nie nadeszły, ale czuła, że były blisko.
Uspokoiła się dopiero po kilku minutach, a potem sięgnęła na oślep w kierunku stolika obok łóżka. Sypialnia rozbłysła przytłumionym światłem, a Kinga usiadła znowu i opuściła nogi na podłogę.
Wiele razy śniła o tym, że spada. Był to jeden ze stałych elementów jej nocnego repertuaru, z jakiegoś powodu ten sen towarzyszył jej, odkąd była dzieckiem, chociaż z biegiem lat pojawiał się coraz rzadziej. Ale nawet wówczas nie bywał tak emocjonujący, jak to, co wydarzyło się przed chwilą. Doszła do wniosku, że odpowiedzialność za to ponosił wyłącznie ten dom. Pełen wspomnień i duchów przeszłości, świadek przerażającej tragedii. Dom, który opuściła jedenaście lat temu, a do którego teraz wróciła.
Spędziła tu pierwsze piętnaście lat życia i w tamtym czasie była przekonana, że spędzi jeszcze więcej. Przeżyła tu mnóstwo dobrych chwil i chciała o nich pamiętać, ale wszystkie zostały przyćmione tamtego dnia, kiedy świat stanął na głowie.
Teraz była tu z powrotem, choć nie do końca z własnej woli.