Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
A gdyby towarzyszące nam lęki nagle stały się rzeczywistością?
Sepia to malownicze miasteczko, w którego sercu znajduje się księgarnia Papierowa Sowa. Jej właścicielka, Zuza, znana jest z sarkastycznego poczucia humoru, ale też życzliwości i troskliwości, które okażą się niezbędne, gdy pod jej opiekę trafi dwunastoletnia Ola, dochodząca do siebie po stracie matki.
Niespodziewanie życie w miasteczku zmienia się w koszmar. Odciętą przez powódź Sepię zaczynają nękać tajemnicze śmiertelne wypadki, wywołujące panikę wśród mieszkańców. W obliczu nieznanego zagrożenia Zuza musi chronić siebie i Olę, która jako pierwsza dostrzega zależność między licznymi tragediami. Wspólnie podejmą próbę powstrzymania lawiny katastrof, zanim ta zniszczy wszystko, co kochają. Czy zdołają obronić się przed własnym strachem?
Mroczna opowieść o potędze przerażenia. Gęsta, klaustrofobiczna atmosfera i skradające się niepostrzeżenie niebezpieczeństwo wywołują dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa i nie pozwalają oderwać się od lektury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 442
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Jeziorska
Projekt okładki
Dawid Boldys
Redakcja techniczna, łamanie i przygotowanie wersji elektroniczej
Maksym Leki
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Anna Jeziorska
Wydanie I, Chorzów 2022
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 600 472 609, 664 330 229
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji papierowej: LIBER SA
05-080 Klaudyn, ul. Zorzy 4
Panattoni Park City Logistics Warsaw I
tel. +48 22 663 98 13, fax +48 22 663 98 12
dystrybucja.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2021
tekst © Klaudia Zacharska
ISBN 978-83-7835-962-3
Zacharowi
– Nigdy nie dasz mi o tym zapomnieć? – zapytał z wściekłością, robiąc krok w jej stronę, ale tylko uniosła wyżej brodę i zmrużyła oczy. Przez głowę Jacka przemknęło pytanie, jak to możliwe, by jedna mina wyrażała tyle samo nienawiści, co obojętności. – Nigdy mi nie wybaczysz?
– Nigdy.
Zgarnął do tyłu swoje czarne włosy i wpatrzył się w nią błagalnie.
– To chociaż… pozwól mi naprawić to w ich oczach.
– Nigdy nie rozmawiam o tobie z dziewczynkami – oświadczyła, krzyżując ramiona na piersi, a on zerknął za jej plecy, by upewnić się, że drzwi do domu są zamknięte i żadna z jego córek nie przysłuchuje się tej rozmowie. Jego notowania były wystarczająco niskie i bez tego. – Nie próbuję nastawiać ich przeciwko tobie, chociaż Bóg mi świadkiem, że często mam ochotę. Część mnie uważa, że mam do tego prawo, ale nie sądzę, by coś takiego miało dobrze wpłynąć na ich psychikę.
– Ale nienawidzisz mnie – westchnął, zwieszając ręce ku ziemi. – Nie jesteś w stanie tego ukryć, widać to w twoich oczach, w twojej minie, w…
– W mojej twarzy – dokończyła, dotykając lewą dłonią skroni, na której widać było bliznę sprzed roku. – To nie jest moja wina.
– Masz rację, jest moja – przyznał, podchodząc jeszcze bliżej, zatrzymując się ledwie pół metra od niej. Z tej odległości jeszcze lepiej widział poszarpaną, nierówną linię ciągnącą się od jej prawego ucha aż do kącika oka. – Moja wina, mój błąd. Wiem, że nigdy ci tego nie wynagrodzę, ale one… błagam, pomóż mi je do siebie przekonać…
– Nie.
– Błagam… – powtórzył, wyciągając ku niej dłoń, ale tylko spojrzała na obrączkę, którą wciąż miał na palcu. – To się nie powtórzy… Nadal chodzę do terapeuty i na spotkania, panuję nad sobą, nie dotykam alkoholu… Musisz mi uwierzyć.
Wpatrywała się w niego przez kilka chwil, po czym westchnęła.
– Wierzę ci.
– Więc pomóż.
– Nie. Nigdy ci nie wybaczę i chociaż nie zabronię ci widywać się z dziewczynkami, nie zamierzam ci pomagać. Sam musisz zdobyć ich zaufanie i je do siebie przekonać.
Opuścił dłoń, czując, jak jego gardło się zaciska.
– Sam nie zdołam.
– Przykro mi.
Zerknęła jeszcze raz na jego obrączkę, a potem odwróciła się i weszła do domu. On tymczasem pozostał na kamienistej ścieżce prowadzącej do drzwi wejściowych. Na prawo od niego na świeżej, soczyście zielonej trawie leżał przewrócony fioletowy rower Eli. W tym samym miejscu, gdzie wylądował, kiedy Jacek zaparkował przed domem byłej żony i wysiadł, uśmiechając się do bawiących się córek. W tym samym miejscu, gdzie porzuciła go ośmioletnia właścicielka, kiedy z przerażeniem na bladej twarzy wycofała się do domu, ciągnąc za sobą młodszą o rok siostrzyczkę.
Mina ich obu sprawiła, że chciało mu się płakać.
Przeszedł kilka kroków i podniósł rower, stawiając go delikatnie na rozłożonej stopce. Potem przez niemal minutę wpatrywał się w niewielki jednoślad o błyszczącej, brokatowej ramie i kierownicy ozdobionej plastikowym motylem. Pamiętał, kiedy Ela dostała ten rower. Do cholery, sam przecież wybrał tego pieprzonego motyla!
Spojrzał na dom ze ściśniętym sercem, nienawidząc samego siebie. A potem odwrócił się i wsiadł do samochodu.
Minął rondo i strzegącą je stację benzynową, po czym zagłębił się w gęstym lesie, przez który biegł ostatni odcinek jego trasy. Jednopasmowa droga wiła się łagodnie, opadając wraz z gruntem, ocieniona koronami drzew tworzącymi nieregularny dach ponad połatanym asfaltem. Po pewnym czasie szeregi pni po lewej stronie przerzedziły się. Po ich drugiej stronie widać było rzekę, płynącą ze śpiewem, którego w obecnym stanie ducha Jacek nie potrafił docenić. Irytowały go fale i wiry, tworzące się na powierzchni wody; irytowały go skaczące ku górze krople, odbijające światło słońca i przypominające bladozłote iskry; a nawet fakt, że ten wczesnoletni dzień jest tak pogodny.
Wolałby deszcz. Grad, pioruny, cholerną trąbę powietrzną. Byłyby bardziej adekwatne do jego nastroju. Odzwierciedlałyby jego wściekłość, rozgoryczenie i nienawiść do samego siebie. Byłyby po jego stronie.
I pomyśleć, że czekał na ten dzień tyle czasu. Że przez trzy długie tygodnie odliczał dni i rozmyślał o spotkaniu z córkami, o wspólnych zabawach, rozmowach… Julia się zgodziła, gdy tylko przesłał jej dokumentację potwierdzającą jego udział w terapii i spotkaniach, nie kłóciła się nawet przez chwilę. Podejrzewał, że i jej zależało na tym, by miał jako taki kontakt z dziewczynkami; wiedziała, iż, koniec końców, będą go potrzebować w swoim życiu.
Przypomniał sobie minę Eli, kiedy wysiadł z samochodu, jej paniczną ucieczkę w stronę domu, i zahamował, czując falę mdłości. Szczęściem na leśnej drodze był zupełnie sam; gdyby ktokolwiek jechał za nim, prawdopodobnie nie zdołałby się zatrzymać.
Zacisnął dłonie na skroniach, tłumiąc w gardle wrzask wściekłości.
Jak mógł do tego doprowadzić? Jak mógł sprawić, by jego własne córki patrzyły na niego w ten sposób? Dlaczego nie zareagował, kiedy był na to czas?
Dlaczego czekał do katastrofy?
W jego głowie rozbrzmiały liczne ostrzeżenia Julii, które regularnie powtarzała, będąc jeszcze jego żoną. Wróżby, zgodnie z którymi z powodu swojego temperamentu w końcu przekroczy granicę. Przestrogi, wykrzykiwane za dnia i szeptane w środku nocy, że jeśli to zrobi, ona odejdzie, zabierając ze sobą dzieci. Że nie wybaczy mu, że nie da mu szansy, by powtórzyć błąd. Rady, by udał się do specjalisty, na terapię, by zapanował nad sobą, do cholery, bo jeśli kiedykolwiek podniesie rękę na nią lub którąś z dziewczynek, będzie to pierwszy i ostatni raz.
A potem przed jego oczami pojawiło się owalne lustro. I widoczny w nim profil byłej żony, proszącej go grzecznie, by ściszył głos, by nie obudził córek. Żadne z nich nie dostrzegło, że obie dziewczynki stoją w progu swojej sypialni, spoglądając z lękiem na odgrywającą się w korytarzu scenę.
Zobaczył własną pięść, wbijającą się w twarz Julii z siłą, która cisnęła nią w bok. Jej głowę uderzającą w szklaną powierzchnię, rozbijającą ją na kawałeczki, których nie udałoby się nigdy posklejać.
Jak i jego rodziny. Tamtej nocy zniszczył ją dokumentnie, roztrzaskał i stracił.
Wyglądało na to, że bezpowrotnie, choć nie zamierzał się poddawać. Julii nie mógł już odzyskać – widział to w jej spojrzeniu przy każdej nadarzającej się okazji. Ale dziewczynki były małe. Tam wciąż miał szansę – przynajmniej na to liczył. Powtarzał sobie, że zdoła to naprawić, że zdoła wymazać z ich głów wspomnienie ojca uderzającego ich matkę z siłą tak dużą, że złamał jej kość jarzmową, a ponadto sprawił, iż uderzyła głową w lustro, którego odłamki pozostawiły na jej twarzy trwały ślad i o mało nie pozbawiły oka.
Walnął dłonią w kierownicę i leśną ciszę rozdarł klakson, niosąc się echem we wszystkie strony.
Napełnił płuca powietrzem i wypuścił je powoli, odliczając od dziesięciu do jednego. Już przy pięciu jego nerwy rozluźniły się, ale nie przerywał odliczania. To była tylko jedna z technik, jakich nauczył się na terapii, ale w tej chwili wystarczyła – prawdopodobnie po raz pierwszy i ostatni.
Otworzył oczy, spoglądając na szosę. Opadała w dół, coraz niżej, aż do momentu, kiedy miała zrównać się z poziomem rzeki na granicy miasta. W miejscu, gdzie znajdował się nieregularny placyk ubitej ziemi stanowiący parking i gdzie mieszkańcy Sepii lubili przyjeżdżać w pogodne dni, takie jak ten. W pobliżu była nie tylko dzika plaża, ale również teren piknikowy i kilka ścieżek uwielbianych przez właścicieli psów.
I on kiedyś tu przyjeżdżał – z Elą i Tosią. Zanim dokumentnie spieprzył swoje życie.
Potrząsnął głową zdeterminowany, by w końcu dotrzeć do domu, i sięgnął do tkwiących w stacyjce kluczyków, ale zanim je przekręcił, zamarł, wpatrując się w punkt przy szosie. Jego serce zabiło mocniej na widok tkwiącej kilkanaście metrów dalej drobnej postaci, wyciągającej kciuk ku górze i wpatrującej się w niego ze smutnym spokojem.
Wysiadł, nie odrywając od niej spojrzenia, i ruszył przed siebie, unosząc otwarte dłonie, by zasygnalizować, że nie stanowi zagrożenia. Dziewczyna opuściła rękę, ale nic nie wskazywało, by zamierzała uciekać. Na jej twarzy nie było widać lęku.
Nie mogła mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat. Nie była specjalnie wysoka, miała jednak nieproporcjonalnie długie nogi i ramiona. Czarne włosy sięgały jej niemal do łokci. Chude, kościste ręce wyłaniały się spod zrolowanych rękawów zbyt dużej, kraciastej koszuli, a wytarte dżinsy miała podwinięte.
Jej oczy miały kolor morskiej wody i wpatrywały się w niego spod ciemnej grzywki. W tym spojrzeniu była czujność oraz coś jeszcze, coś dzikiego. Coś, co widywał jako student, kiedy był wolontariuszem w schronisku dla zwierząt. Co tkwiło w ślepiach skrzywdzonych, porzuconych, na wpół zdziczałych psów, które nie podchodziły do wejścia do boksu, kiedy przynoszono im karmę.
Zatrzymał się kilka kroków od niej ipowoli opuścił dłonie.
– Hej – przywitał się. – Co tu robisz?
Przechyliła głowę, przyglądając mu się uważnie. Przez chwilę odniósł wrażenie, że go ocenia.
– Czekam.
– Na co czekasz?
W odpowiedzi raz jeszcze uniosła dłoń z wyprostowanym kciukiem.
– Gdzie są twoi rodzice?
– Moja mama nie żyje.
– A twój tata?
Zacisnęła wargi i teraz jeszcze bardziej przypominała skrzywdzonego szczeniaka, a Jacek pomyślał, że prawdopodobnie właśnie z tym ma do czynienia.
– Mam nadzieję, że bardzo daleko stąd.
Jej głos zadrżał, a słysząc to, Jacek uniósł dłoń, przyciskając ją do ust i wciąż przyglądał się dziewczynce. Zastanawiał się, co powinien z nią zrobić. Zdecydowanie nie mógł jej po prostu zostawić, w środku lasu, bez opieki. Nie był jednak przekonany, czy przyjmie jego pomoc – jeśli jej ojciec robił to, co sugerowało jej zachowanie, istniało ryzyko, że dziewczynka jeszcze długo nie zaufa żadnemu mężczyźnie.
Poczuł gniew – niemal tak duży, jak jeszcze kilka minut wcześniej wobec samego siebie. Oto miał przed sobą dziecko skrzywdzone przez tego, kto powinien je chronić, kto zawsze powinien przedkładać jego dobro ponad wszystko inne. Dziecko, którego dom rozsypał się jak domek z kart.
Jak jego własny. On sam wprawdzie nigdy nie wyrządził krzywdy żadnej ze swoich córek, nie fizycznie, ale był w stu procentach winny rozpadu rodziny. To piętno ciążyło na nim od roku i zrobiłby wszystko, by naprawić popełnione błędy. Nie był pewny, czy kiedykolwiek będzie to możliwe, ale zamierzał próbować do skutku.
– Jak masz na imię?
Zielononiebieskie oczy wpatrywały się w niego ze spokojem.
– Sandra.
– Ładne imię – rzekł, przyklękając na jedno kolano, by dziewczynka nie musiała zadzierać głowy, patrząc na niego. – Ja jestem Jacek. Dokąd próbujesz dotrzeć, Sandra?
Jej wzrok przesunął się wzdłuż szosy w tym samym kierunku, w którym zwrócony był jego samochód.
– Do tamtego miasta.
– Do Sepii?
Przytaknęła.
– Masz tam jakąś rodzinę? Przyjaciół?
Spojrzała na niego i ponownie skinęła.
– Jednego.
Milczał przez chwilę, zastanawiając się nad swoimi następnymi słowami. Nie chciał jej przestraszyć.
– Próbowałaś złapać autostop? Żeby dotrzeć do Sepii?
Kiwnięcie. Uśmiechnął się łagodnie.
– Mogę cię podwieźć – zaproponował. – Jeśli chcesz.
„Jeśli nie zechcesz, zadzwonię na policję – pomyślał. – I poczekam tu z tobą na ich przyjazd”.
Sandra odpowiedziała na jego uśmiech i kiwnęła głową po raz ostatni.
– Chcę.
Granicę miasta wyznaczał szeroki drewniany drogowskaz z wyrytymi prostymi literami, układającymi się w nazwę Sepia. Zaraz za nim rozpościerał się sad jabłkowy, obsypany młodymi bladozielonymi liśćmi. Przy ogrodzeniu od strony drogi leżał podpalany wilczur, który podniósł łeb, gdy Jacek mijał go samochodem i podwinął ostrzegawczo wargi. Sekundę później zniknął z pola widzenia.
Z administracyjnego punktu widzenia Sepia była samodzielnym miasteczkiem o populacji liczącej niecałe osiem tysięcy mieszkańców. W rzeczywistości funkcjonowała bardziej jako aneks dla sąsiedniego miasta – Sokoła. Było ono pięciokrotnie większe i leżało po drugiej stronie rzeki. To w nim znajdowała się większość okolicznych instytucji, takich jak szpital, liceum oraz część urzędów. Oba miasta dzielił most, a za nim jeszcze kilometr lasu, który szybko tracił swoje grunty. Sokół błyskawicznie się rozrastał i przewidywano, że nie dalej niż za dwie dekady zabudowania dotrą nad sam brzeg, a wkrótce później Sepia zostanie administracyjnie wchłonięta przez większego brata.
Jacek mieszkał tu przez całe życie, nie licząc kilkuletniego okresu studiów. Urodził się w szpitalu w Sokole i uczęszczał do podstawówki w Sepii. Do liceum zmuszony był jeździć autobusem na drugą stronę rzeki, a kiedy skończył edukację, wrócił do rodzinnego miasteczka. Lubił je i znał okolicę doskonale, a tę trasę pokonał niezliczoną ilość razy.
A jednak teraz, zapewne z powodu towarzyszącej mu pasażerki, wydawała się inna niż kiedykolwiek przedtem.
Kilkakrotnie próbował zagadnąć dziewczynkę, dopytując o to, skąd pochodzi, jak długo podróżuje, pytając o jej wiek i nazwisko. Nie odpowiedziała na żadne z jego pytań; zamiast tego udzielała informacji ogólnikowych, niekonkretnych, a chwilami zwyczajnie nieprawdziwych.
– Kiedyś mieszkałam w snach – powiedziała dziesięć minut po zajęciu miejsca w jego samochodzie. – Ale tam jest trudniej.
– Trudniej z czym?
– Z koncentracją.
Nie zrozumiał jej słów, ale też nie naciskał, by je wyjaśniła. Większość jej wypowiedzi była podobnie enigmatyczna. Na pytanie o wiek odpowiedziała, że tyle samo, co wszyscy inni, chociaż czasem więcej. Zapytawszy o to, kiedy uciekła z domu, dowiedział się, że nigdy nie uciekła, że go po prostu zmieniła.
Gdy spytał o jej nazwisko, zamilkła.
– Byłaś tu już kiedyś? – odezwał się, gdy jechali przez sad jabłkowy, a ona wzruszyła ramionami.
– Tylko częściowo. Teraz będę bardziej. I chyba zostanę na dłużej.
– Nie chcesz wracać do domu?
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i pokręciła głową.
– Dlaczego nie?
– Dlaczego miałabym tam wrócić?
– Do swojego taty? – zapytał ostrożnie, ale ona skrzywiła się, a jej oczy zaszkliły się w sposób, który sprawił, że zapragnął ją przytulić iobiecać, że nikt już nigdy jej nie skrzywdzi.
– On nie jest dobrym człowiekiem – wyszeptała, a jej kościste dłonie zacisnęły się na krawędzi koszuli. – Nie mów mu, że tu jestem.
Odchrząknął, spoglądając na szosę i zwalniając, by móc spokojnie z nią rozmawiać.
– Zawiozę cię na posterunek policji, Sandra – powiedział. – A tam…
– Nie możesz mnie tam zawieźć – zaoponowała ze spokojem, chociaż pod nim słychać było napięcie.
– Dlaczego nie?
– Bo wtedy on mnie znajdzie.
Zerknął na nią i zobaczył w jej oczach strach.
– Jeśli powiesz, co zrobił, nie będziesz musiała do niego wracać.
– To nieprawda – odpowiedziała, wpatrując się w przednią szybę samochodu. – Nie uwierzą mi. Uwierzą jemu.
– Nie sądzę…
– Jest jednym z nich – przerwała mu, a on zahamował i spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. – Zawsze mu uwierzą, a mnie nie.
Westchnął, patrząc na nią ze ściśniętym sercem i kłębowiskiem myśli w głowie. Zrozumiał, co powiedziała mu dziewczynka. Znał też ryzyko; nawet jeśli podniesie alarm, mogło skończyć się tak, że Sandra będzie musiała wrócić do ojca chociaż na trochę – do chwili, aż ktoś nie przeanalizuje jej sytuacji. Formalności mogły ciągnąć się długo, a przez ten czas dziewczynka zmuszona byłaby tkwić w jednym domu ze swoim oprawcą.
– Powiedziałaś mi, że w Sepii mieszka jakiś twój przyjaciel. – Przypomniał sobie nagle, a ona spojrzała na niego. – Gdzie mieszka?
– Nie wiem.
Odwrócił się na siedzeniu, by się jej przyjrzeć.
– Jak się nazywa?
– Jacek.
– A nazwisko?
– Nie wiem jeszcze.
Zmarszczył brwi, przyglądając się jej z konsternacją. Znał wielu mieszkańców Sepii, w tym przynajmniej dwóch mężczyzn o tym samym imieniu, co jego, ale obawiał się, że może być ich znacznie więcej. Samo imię mogło mu nie wystarczyć.
– Musisz powiedzieć mi o nim coś więcej – powiedział, starając się brzmieć spokojnie. – Kim jest twój przyjaciel?
Patrzyła na niego z wyraźnym napięciem, a potem głośno przełknęła ślinę.
– Ty jesteś moim przyjacielem. Prawda?
Zaskoczony rozchylił usta.
– Czyli kiedy mówiłaś mi, że w Sepii mieszka twój przyjaciel, miałaś na myśli…
– Ciebie – dokończyła z powagą. – Pomożesz mi?
Uśmiechnął się pocieszająco.
– Oczywiście, że ci pomogę. Możesz zatrzymać się u mnie tak długo, jak będziesz potrzebowała. Gwarantuję, że będziesz bezpieczna.
Dzwonek nad drzwiami księgarni wesoło się odezwał, witając ją i zawiadamiając Ewelinę o jej przybyciu. Zuza zamknęła drzwi, odwróciła wiszącą na nich tabliczkę tak, by mijający sklep przechodnie widzieli napis „Otwarte”, po czym skręciła w kierunku znajdującej się po prawej stronie kasy. W chwili gdy do niej dotarła, w przejściu prowadzącym na zaplecze pojawiła się jej przyjaciółka i współwłaścicielka Papierowej Sowy. Jej krótkie czekoladowe włosy sterczały ku górze w uroczy, zawadiacki sposób, którego osiągnięcie dla większości ludzi wiązało się z kilkoma kwadransami spędzonymi przed lustrem. U Eweliny fryzura ta układała się samoistnie i był to dla niej prawdziwy dar niebios.
– Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem. – Znowu prawie się spóźniłaś.
Zuza przewróciła oczami i zgarnęła czarne kosmyki za uszy.
– Prawie – podkreśliła. – Ty tradycyjnie jesteś przed czasem, ale to łatwe, kiedy mieszka się dwadzieścia metrów od pracy. Niektórzy, w przeciwieństwie do ciebie, muszą przejść przez całe miasto.
– Gdyby niektórzy wychodzili z domu o właściwej godzinie, nie mieliby problemu z docieraniem do pracy na czas.
– Wtedy pozbawiłabym cię możliwości ponarzekania, jak to późno przychodzę, a obie wiemy, jak to lubisz.
– Niech ci będzie. – Ewelina wzruszyła ramionami. – To powiedz chociaż, że przyniosłaś moją kawę.
– Tutaj. – Zuza wsunęła papierowy kubek w jej wyciągniętą dłoń, okrążyła ladę i zajęła swoje zwykłe miejsce, wyjmując z plecaka komputer i uruchamiając go. – Jak było wczoraj?
– Jak zawsze. Trochę łez, trochę śmiechu, dużo dzielenia się tym, co nam siedzi w głowach. Chciałabym, żebyś podrzuciła mnie na następne spotkanie. Aga wyjeżdża i nie da rady po mnie przyjechać.
– Nie ma sprawy – mruknęła Zuza w odpowiedzi, stukając rytmicznie w klawiaturę komputera i przeglądając e-maile z poprzedniego popołudnia. – Hmm, mamy listy nowych tytułów z kilku wydawnictw. Zgram ci to do pliku, żebyś mogła się zapoznać.
– Świetnie się składa. – Ewelina się uśmiechnęła, popijając kawę. – Chętnie poszukam nowych pozycji. Ile tytułów chcesz zamówić?
– Zdaję się na ciebie. Mamy trochę luzu na półkach, a z zamawianiem podręczników można poczekać jeszcze jakiś miesiąc.
– Cudnie. Nie lubię, kiedy każesz mi ograniczać listy.
– Wiem o tym, Inka. – Zuza uśmiechnęła się. – Ale tak to w życiu bywa.
Spojrzała w stronę drzwi, słysząc dźwięk dzwonka, i kiwnęła głową do wchodzącej do księgarni nastolatki. Gdy dziewczyna przeszła do sekcji poświęconej historii, Ewelina zniknęła za drzwiami prowadzącymi do pomieszczenia na zapleczu. Zuza wiedziała, że jej przyjaciółka zamierza zająć miejsce w swoim ogromnym rozkładanym fotelu, założyć słuchawki i zapoznać się z ofertami wydawnictw, fragmentami książek i recenzjami, by wybrać pozycje, które trafią na półki ich sklepu.
Ją samą czekało obsługiwanie klientów i zwykłe prowadzenie księgarni. Dzień jak każdy inny, od kiedy przeprowadziła się do Sepii i wspólnie z koleżanką otworzyła Papierową Sowę. Przez pięć dni w tygodniu spędzała w ten sposób dziesięć godzin, a w soboty osiem. Sprzedawała książki, porządkowała je, dbała o zamawianie kolejnych i gawędziła z klientami. Obserwowała mijających Sowę przechodniów, uśmiechała się, gdy spoglądali w jej stronę i machali na powitanie. Od czasu do czasu odwiedzali ją pracownicy sąsiednich sklepów, wymieniając się plotkami, wygłaszając komentarze na temat pogody oraz uwagi, z których w zasadzie nie wynikało nic konkretnego. Zuza lubiła ich wizyty, które stanowiły dla niej urozmaicenie, bo chociaż Ewelina również spędzała w Sowie każdy dzień, to przeważającą większość czasu siedziała ze słuchawkami na uszach, pogrążona w swoich audiobookach, odczytywanych automatycznym komputerowym głosem recenzjach lub tekstach, nad którymi pracowała sama. Miała doskonały gust i intuicję w kwestii tego, jakie książki będą się sprzedawać, a jakie niekoniecznie. Była ponadto pomysłodawczynią Biblioteczki znajdującej się w dodatkowym pomieszczeniu sklepu, dostępnym dla tych klientów, którzy zamiast kupować książki, płacili co miesiąc stałą symboliczną opłatę, w zamian za którą mogli wypożyczać pozycje znajdujące się w tutejszych zbiorach. Pomysł, jakkolwiek oryginalny, sprawdził się zaskakująco dobrze, bo chociaż w Sepii była biblioteka miejska, jej zbiory ograniczały się do klasyków literatury oraz lektur szkolnych. W Sowie asortyment do Biblioteczki zamawiano na życzenie czytelników; znajdowały się tam więc wszystkie nowości, tytuły mniej i bardziej popularne, a także kilka dość trudno dostępnych. Ten system sprawił, że Papierowa Sowa miała grono wiernych klientów, z których część korzystała wyłącznie z Biblioteczki, część kupowała książki, a jeszcze inni łączyli obie cechy sklepu: księgarnię i bibliotekę. Wszyscy oni lubili rozmawiać z Zuzą, a także z Eweliną, ilekroć mieli okazję. Ta zdarzała się z reguły raz na tydzień lub dwa, kiedy we wtorkowe popołudnia w Sowie odbywały się prowadzone przez Ewelinę spotkania Klubu Książki.
Podczas każdego z nich omawiany był inny tytuł, a dyskusje, jakie się wtedy wywiązywały, potrafiły wstrząsnąć posadami Papierowej Sowy. Ewelina nierzadko broniła swojego stanowiska najzajadlej ze wszystkich, a Zuza z rozbawieniem obserwowała te starcia. Były to jedne z niewielu chwil, kiedy jej przyjaciółka nie tylko czuła się jak w pełni sprawna, zdrowa osoba, ale była też tak traktowana. Wyglądało na to, że kłócąc się o książkowe racje, czytelnicy zapominali o fakcie, że ich rozmówczyni jest niewidoma, a wszystkie lektury zna dzięki audiobookom i panu Louisowi Braille’owi.
Obserwowanie tych spotkań było dla Zuzy zabawne, chociaż sama się do nich nie włączała. Ona również lubiła czytać, ale wyłącznie kryminały, podczas gdy grupa Eweliny czytywała tytuły z każdego gatunku. Z tego względu podczas ich debat Zuza siedziała zwykle na krześle za kasą i obsługiwała klientów lub zajmowała się dokumentami i rachunkami księgarni.
Przeciętnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że większa część obowiązków wynikających z prowadzenia Papierowej Sowy spoczywa właśnie na barkach Zuzy, która zresztą rozumiała ten punkt widzenia. W końcu to ona stała zawsze za kasą, ona zamawiała asortyment, sprzątała sklep i zajmowała się rachunkami. Pilnowała, by książki wracały do Biblioteczki na czas, przyjmowała zamówienia na tytuły i wycierała kurze na półkach. Wszystko to było na jej głowie, podczas gdy Ewelina tkwiła zazwyczaj zamknięta w gabinecie, wychylając się z niego tylko parę razy dziennie.
A jednak pozory były mylące. Zuza nie mogła przecenić wartości, jaką niosła współpraca z Eweliną. Ona sama mogła sprzątać, zamawiać towar i wbijać kwoty na kasę, ale to Ewelina wiedziała, co będzie się sprzedawać, a co nie. Ewelina prowadziła Klub Książki, którego członkowie byli stałymi klientami Sowy, a także publikowała tygodnik z recenzjami, książkowymi ciekawostkami i interesującymi artykułami – czasem napisanymi samodzielnie, innym razem zapożyczonymi z internetu.
Zuza doskonale zdawała sobie sprawę, że decyzja o tym, by otworzyć księgarnię wspólnie z Eweliną była kontrowersyjna – gdy ją podjęła, nie brakowało wokół niej uczynnych znajomych, którzy z ochotą to podkreślali. Ignorowała ich jednak, ufając swojej intuicji oraz samej Ewelinie.
Czas pokazał, że miała słuszność.