Po drugiej stronie - Klaudia Zacharska  - ebook
NOWOŚĆ

Po drugiej stronie ebook

Zacharska Klaudia

4,5

66 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy człowiek czyni zło, potwory nie są już potrzebne.

 

Dziesięcioletnia Lizka poznała dobrze ból oraz krzywdę. To wtedy zaczęła odwiedzać opuszczony dom w sąsiedztwie - pomimo grozy, jaka się w nim czai, i przerażenia, jakie wywołuje.  Pewnego dnia dziewczynka spotyka tam Igę - siedemnastolatkę o przeszłości niemal równie przygnębiającej, jak jej własna.

 

 Co wydarzyło się w życiu bohaterek, że obie szukają schronienia w nawiedzonym domu?

 

 Czy wspólnie zdołają stawić czoła przeszłości, gdy ta powróci? I jaką rolę w nadchodzących wydarzeniach odegrają mieszkańcy ponurego domiszcza?

 

 Bywa, że prawdziwy horror kryje się zupełnie gdzie indziej, niż wskazują pozory.

 

 

 

Potwory mnie bawią, pragnąłbym natomiast spotkać przyjaznego ducha, który już samymi odwiedzinami udowodniłby istnienie „życia po życiu”. Boję się natomiast ludzi, a konkretnie ludzkiej głupoty oraz nieustępliwości w niesieniu kaganka przemocy. Człowiek człowiekowi najczystszym i najbrudniejszym złem oraz mistrzem w zadawaniu bólu. Urodzonym specjalistą w niszczeniu tego, co piękne, i deprawowaniu tego, co niewinne.

 

Za co tak lubię powieści Klaudii Zacharskiej, że bez choćby cienia wątpliwości zgodziłem się Wam polecić tę jej najnowszą książkę? Za to, że pomimo prawdziwie przerażających treści tkwi w niej nadzieja. Nie ta naiwna, nie ta szczeniacka, lecz taka wiarygodna. I pojawiają się wiarygodnie dobrzy, choć nie bez skazy, ludzie. I najważniejsze: pojawiają się rzadziej od duchów!

 

Czytajcie i polecajcie dalej!  Marek Zychla, autor m.in. „Strychnicy” i „Bezmiłości”

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaC1998

Nie oderwiesz się od lektury

Brawo - udana książka - czytałam jednym tchem!
00
uncelek

Dobrze spędzony czas

Czytajcie koniecznie "Po drugiej stronie", jeśli kochacie powieści grozy, jeśli kochacie bohaterów prawdziwych do szpiku kości, jeśli uczucia są dla Was ważne. Klaudia kolejny raz udowodniła, że to właśnie uczucia są jej domeną, że umie w uczucia i że groza połączona z uczuciami to absolutna petarda.
00



Rozdział 1

I

Iga przestała marzyć o przyszłości, gdy zaczęła się bać, że jej nie dożyje. Wyglądało na to, że cały swój przydział szczęścia wykorzystała już w dzieciństwie. Ono jednak dobiegło końca w chwili śmierci matki.

A potem trafiła do piekła.

– Przestań! – krzyknęła, spoglądając w górę szeroko otwartymi oczami, a dłoń stojącego nad nią mężczyzny zamarła przy jego prawym uchu. – Nie możesz mnie tak traktować!

Jego bezruch trwał pełne pięć sekund. A potem pięść opadła, uderzając dziewczynę w kark. Fala wibrującego bólu popełzła w dół kręgosłupa Igi, a ona załkała, przygryzając wargę prawie do krwi. Po długiej chwili zmusiła się do ponownego uniesienia wzroku i zadygotała na widok wpatrzonych w nią oczu.

– Nie mogę? – zapytał uprzejmym tonem, jakby szczerze zainteresowany jej odpowiedzią. – Dlaczego nie?

– Powiem wszystkim!

Pokręcił głową.

– Już to przerabialiśmy. Sądzisz, że tym razem będzie inaczej? Nie rozśmieszaj mnie. Zbyt dobrze dałaś się poznać. Ludzie nie zapomnieli twoich wybryków. Nie zapomnieli zmartwień, których przysparzałaś swojej matce. Wszystkich twoich kłamstw.

To powiedziawszy, wyprostował się i przeszedł przez sypialnię. W końcu przystanął przy oknie i zapatrzył się na ulicę po jego drugiej stronie. Na widok, który Iga znała na pamięć.

Mieszkali w okolicy powszechnie uważanej za „przyjazną”. Mieściło się tu kilka dziesiątek domków jednorodzinnych, foremnych i zadbanych. Otoczonych wymuskanymi ogrodami i zamieszkanych przez miłych ludzi. Uśmiechniętych. Tworzących pewien rodzaj wspólnoty, znających nawzajem swoje imiona, a czasem nawet daty urodzin. Sprawiających wrażenie zżytych i troszczących się o społeczność, do której należeli.

Wszystko to były jedynie pozory. Ci ludzie żyli obok siebie, ale nie razem. Uśmiechali się i kiwali do sąsiadów, ale mało kto rzeczywiście interesował się tym, co dzieje się poza jego własnym podwórkiem. Czasem wykazywano niezdrową, niestosowną prawie ciekawość wobec kłopotów innych, ale i ta była umiarkowana. Wszyscy pozostawali zwyczajnie zbyt zaabsorbowani własnym życiem, by zauważyć cudze. Za bardzo skoncentrowani na osobistych aferach, kłopotach i sukcesach. Zbytnio pochłonięci przez własną szarą rzeczywistość.

Rzeczywistość Igi nie była szara – była czarna, jak noc. Wypełniona gęstym i lepkim mrokiem, który wysysał z niej wolę walki.

Nie mogła pozwolić, by ciągnęło się to dłużej. Musiała coś zrobić, przecież on ją w końcu…

Z tym, że miał rację – skarżenie się nie przyniosłoby rezultatu. Tak jak nie przyniosło go wcześniej. Wszystkie jej dotychczasowe błędy, wszystkie głupie wybryki i kłamstwa teraz zbierały swoje żniwo. Zbyt często kłóciła się z matką na środku ulicy, zbyt wiele razy wracała do domu nad ranem i nie w pełni trzeźwa. Wdawała się w bójki, po których ślady i siniaki obnosiła po mieście z zarozumiałą miną. Kłamała, była cyniczna i złośliwa. Jak wiele osób w jej wieku, to prawda – ale nie na każdym błędy młodości mściły się w tak okrutny sposób.

Nie, nie miała szans przekonać kogokolwiek do swojej wersji wydarzeń. Bo nie tylko ona była znana – on również. Jednak on był tym, któremu się wierzyło i którego się szanowało; człowiekiem o godnej podziwu reputacji, jakiej wielu mogło jedynie pozazdrościć.

Miała tylko jedno wyjście. Tylko jedno.

– Jeśli spróbujesz uciec, znajdę cię – oświadczył nagle, jakby usłyszał tę myśl. Iga spojrzała na niego przez łzy. – Wiesz, że tak będzie. Nie zdołasz się przede mną ukryć.

Zerknął na nią, podkreślając spojrzeniem zawarte w słowach ostrzeżenie.

– Moja mama nie byłaby… nie chciałaby, żebyś mnie tak traktował…

– Twoja matka była zmęczona twoimi wybrykami. Zmęczona i znudzona. Jest wiele rzeczy, które zrobiłaby dla świętego spokoju.

– Moja mama mnie kochała!

– Tak było. Ale już jej tu nie ma. Jestem ja. Wolałbym, żeby była, przecież wiesz. Z radością oddałbym życie, gdyby tylko… – Urwał i odwrócił twarz, by nie zobaczyła na niej bólu i słabości. – Oddałbym wszystko, żeby ją odzyskać. Ale ona odeszła, a my zostaliśmy we dwoje. I tak pozostanie jeszcze przez jakiś czas.

– Pozwól mi odejść…

– Jesteś nieletnia. Odpowiadam za ciebie i nie zamierzam tłumaczyć się potem, jak policja zgarnie cię z jakiejś parkowej ławki, odwodnioną i głodną. Nie zamierzam ponosić konsekwencji twojej bezmyślności. Nie, Iga, zostaniesz tutaj. Zostaniesz ze mną.

To powiedziawszy, ruszył w stronę drzwi. Nim zamknął je za sobą, obejrzał się raz jeszcze, na jego twarzy pojawił się żal.

– Gdybyś była choć trochę podobna do matki…

II

– Opowiedz mi o duchach.

Lizka zamarła z dłonią uniesioną nad planszą i zmarszczyła nos. Po chwili spojrzała z niezadowoleniem na siedzącą po drugiej stronie stołu Lilę i wydęła wargi.

– Dlaczego?

Terapeutka patrzyła na nią zza grubych okularów, przez które widać było wyraźnie wszystkie brązowe plamki w jej zielonych oczach. Uśmiechała się tym swoim uśmiechem, który zapewniał komfort i poczucie bezpieczeństwa. Który ośmielał i przynosił ulgę – nawet kiedy poruszały naprawdę trudne tematy.

– Chciałabym o nich posłuchać.

– Zapytaj mojego tatę – odpowiedziała Lizka. – On wie. Mówiłam mu o nich.

– Wolałabym, żebyś ty mi opowiedziała. Mieszkają w sąsiednim domu, tak?

Przez chwilę panowała cisza. Lizka zacisnęła wargi w grymasie zastanowienia. Tak naprawdę nie miała ochoty rozmawiać o duchach. Wiedziała, że tym razem nie zostałaby wyśmiana, ale nie spodziewała się też, by Lila jej uwierzyła. Przynajmniej nie tak normalnie.

Z drugiej strony to była już dziesiąta wizyta dziewczynki w tym gabinecie i doświadczenie nauczyło ją, że kiedy Lila chce o czymś rozmawiać, to w końcu dopnie swego. Potrafiła być uparta, jak mucha uderzająca bezustannie w czystą szybę – z tą różnicą, że w przeciwieństwie do niemądrego owada, kobieta zawsze osiągała swój cel.

No i jak już raz omówiły jakiś temat, to potem nigdy do niego nie wracała. Mogła zrobić to wyłącznie Lizka – i czasem rzeczywiście tak się działo, ale wtedy sama tego chciała, nie była prowokowana żadnymi pytaniami.

– Nie lubię o nich rozmawiać – przyznała, chwytając jeden z leżących na planszy czerwonych krążków i przeskakując nim nad dwoma czarnymi.

– Dobry ruch – pochwaliła Lila. – Jesteś naprawdę dobra w warcaby.

Lizka wzruszyła ramionami.

– Warcaby są łatwe. Szachy są trudne.

– Dlaczego nie lubisz rozmawiać o duchach?

Sapnęła i uniosła brązowe oczy na terapeutkę. Zobaczyła dobrze znane spojrzenie pełne zainteresowania i cierpliwości.

– Bo nikt mi nie wierzy – odpowiedziała z westchnieniem frustracji.

– Komu już o nich mówiłaś?

– Dwóm dziewczynom z sąsiedniej ulicy, dawno, dawno temu. I potem jeszcze Julii, koleżance mojego taty, chociaż jej powiedziałam tylko trochę, a ona i tak nie uwierzyła. – Zamilkła na chwilę, zmarszczyła nos, a potem dodała: – I jeszcze tacie.

– I nikt ci nie uwierzył?

Pokręciła głową.

– Śmiali się – mruknęła pod nosem trochę zła na siebie za swój obrażony ton. Tak naprawdę nie chciała pokazać Lili, jaką przykrość sprawiły jej tamte reakcje.

– Twój tata też?

– Nie. Mój tata nigdy nie śmieje się z tego, co mu mówię. Chyba że żartuję. Teraz twój ruch.

Lila spojrzała na planszę. Myślała przez chwilę, po czym przesunęła jeden z własnych pionków, uciekając przed nadciągającą armią Lizki.

– Ale ci nie uwierzył?

– Nie.

– I dlatego sądzisz, że ja też nie uwierzę?

Lizka spojrzała na nią.

– Myślę, że uwierzysz. Tylko pomyślisz, że te duchy wymyśliłam sama, bo boję się… wiesz, kogo. I że jestem smutna z powodu tamtego i że to będą… – Urwała i poszukała w głowie odpowiedniego określenia. – Że duchy to projekcje strachu.

– Projekcje – powtórzyła Lila z nutą zaskoczenia. – Skąd wzięłaś to słowo?

– Przeczytałam.

– Brawo. Rozumiem, że według ciebie…

Zamilkła, bo w tej chwili Lizka oderwała lewą dłoń od stołu i przesunęła czerwony pionek w kierunku jej niedobitków. Uśmiechnęła się z mimowolnym uznaniem i wykonała jeden z czterech dostępnych ruchów, z których każdy narażał przynajmniej dwa jej pionki. Lizka natychmiast porwała swój krążek i ściągnęła z planszy dwa należące do niej.

Pozostały trzy czarne i siedem czerwonych. Lila westchnęła z uśmiechem i wykonała kolejny ruch.

– Rozumiem, że według ciebie duchy są czymś więcej niż projekcjami? – spytała. – Czy są czymś takim, jak duchy w Harrym Potterze?

– Trochę.

– Dużo ich jest?

– Pięć.

– Chciałabym, żebyś mi o nich opowiedziała.

Lizka wypuściła powietrze z płuc i opadła na oparcie, patrząc na terapeutkę ze zniecierpliwieniem. Potem rozejrzała się dokoła, w zasadzie tylko po to, żeby uciekło trochę czasu. Parę minut z tych trzynastu, które zostały do końca spotkania.

Jej wzrok prześlizgnął się po stosie gier planszowych, stojącym na najbliższej z półek, a potem po licznych figurkach, pluszakach i zabawkowych pojazdach wszelkiego kształtu i rozmiaru. Były tu małe metalowe resoraki, ale też większe plastikowe ciężarówki i koparki, a nawet drewniana wyścigówka tak duża, że maluchy w wieku trzech lub czterech lat mogłyby spokojnie usiąść w środku.

Na regale pod ścianą stała kolekcja smoków i dinozaurów, a pod nimi pudełka klocków. Oprócz tego dziesiątki książek oraz całe pudła kredek i ołówków. Bloki papieru, kilka zestawów farb i pędzli, a nawet wiklinowy koszyk z plasteliną.

Wszędzie były zabawki i wszystko było kolorowe. Ściany pomalowano na pomarańczowo, ale w ładnym odcieniu, który nie kłuł w oczy. Gdzieniegdzie umieszczono naklejki zwierząt. Lizce najbardziej podobała się sowa śnieżna nad biurkiem Lili, bo kojarzyła się z Hedwigą z Harry’ego Pottera.

Dywan był miękki i kudłaty. Stół, przy którym siedziały Lizka z Lilą, stał pod jedną ze ścian, obok prowadzących do drugiego pomieszczenia drzwi. Pod inną, zaraz naprzeciwko biurka, umieszczono miękką kanapę i dwa fotele.

Było to przyjaźnie wyglądające wnętrze, na tyle przestronne, że nie przytłaczało pomimo tak wielu kolorów i zabawek. W ciągu minionych miesięcy Lizka odwiedzała je regularnie i musiała przyznać, że czuje się tu dobrze. Zdecydowanie lepiej niż w poprzednich trzech gabinetach, które miała okazję odwiedzić (z których najgorszy był ten pierwszy, gdzie każde jej słowo było nagrywane).

No i sama Lila też była inna niż tamci terapeuci. Lizce rozmawiało się z nią dużo lepiej i nie mogła zaprzeczyć, że odkąd tu przychodzi, rzadziej miewa koszmary. Podobało jej się też imię Lili, dość podobne do jej własnego, a jednak trochę inne. Uważała, że brzmi jak u bohaterki z jakiejś starej baśni.

– Jest na przykład Chłopiec – odezwała się po długiej chwili milczenia. Spojrzała na Lilę i dostrzegła zainteresowanie. – On był tylko trochę starszy ode mnie. Jest dość chudy i ma długie włosy. I taki spiczasty nos. Jego się nie boję. Lubię go widywać. Ale nie lubię Włóczęgi. On jest czasem straszny, bo bardzo się złości i wtedy rzuca przedmiotami i hałasuje w całym domu. Nie lubię tego.

– Czy Włóczęga też jest dzieckiem?

– Nie, tylko Chłopiec jest dzieckiem. Pozostali są dorośli.

– Kto jeszcze tam jest?

– Jest jeszcze Łysa Kobieta. Ona zawsze jest niezadowolona. Zawsze patrzy nam mnie tak, jakbym robiła coś złego.

– A robisz?

– Nie. – Lizka potrząsnęła głową, chociaż jej twarz pokrył rumieniec. – Czasem tylko do nich zaglądam, ale nikomu tym nie przeszkadzam.

– Chodzisz do tego pustego domu?

Wzruszyła ramionami.

– Teraz już nie muszę. Kiedyś… kiedyś robiłam to częściej.

Skrzywiła się z niezadowoleniem, wysunęła brodę do przodu i opuszczając jednocześnie głowę, ukryła buzię za przydługą grzywką w kolorze czekolady – dokładnie takim samym jak jej tęczówki.

– Kiedyś chodziłam tam się schować – przyznała wreszcie. – Bo tam mnie nie szukała. A oni pozwalali mi tam przychodzić.

– I nie bałaś się ich?

– Nie.

– A na początku? – Lila nie odrywała od niej spojrzenia.

Lizka zerknęła na nią zza grzywki, a potem wstała z krzesła i przeniosła się na jeden z ogromnych foteli. Ich partia miała pozostać niedokończona, ale obie wiedziały, że tych kilka ostatnich ruchów to jedynie formalność.

Lila również wstała od stołu i przesiadła się na kanapę, wciąż przyglądając się dziewczynce.

– Czy na początku bałaś się duchów?

Minęło kilka chwil, ale w końcu Lizka pokiwała głową.

– Na początku tak. Jako pierwszego spotkałam Włóczęgę i jego się mocno przestraszyłam.

– Jak on wygląda? Jak normalny człowiek?

– Nie do końca. Oni wszyscy są bladzi i tacy… Muszą chcieć, żeby można było ich zobaczyć. Muszą ci na to pozwolić. Jeśli ci nie pozwolą, to czasem nadal się da, ale to trudne, bo oczy uciekają.

– Co masz na myśli? – Lila zmarszczyła brwi, a Lizka zastanawiała się chwilę, jak powinna odpowiedzieć.

– Wiesz, że coś tam jest – odparła wreszcie. – Czujesz to w brzuchu. Ale ciągle patrzysz gdzieś obok. Patrzenie prosto na nich jest bardzo, bardzo trudne, trzeba naprawdę się starać.

– Ale ty to potrafisz?

– Czasami. A czasem nie. Nie wiem, dlaczego.

– Kto jeszcze tam jest? Oprócz Chłopca, Włóczęgi i Łysej Kobiety?

– Jest jeszcze Smutna Staruszka. Ma takie długie włosy, sięgają jej prawie do pasa, ale są cieniutkie i powiewają, kiedy się porusza. Jak peleryna z pajęczyny. Nigdy się nie odzywa i wygląda na okropnie surową.

Wiedziała, że mówi teraz ciszej niż przedtem, więc odchrząknęła i zabębniła palcami w podłokietniki fotela, żeby zatuszować lęk.

– A piąty duch? – zapytała Lila. Lizka zacisnęła wargi i spojrzała na zegar. Do końca spotkania pozostało niecałe pięć minut, ale gra na czas nie miała sensu. Podczas rozmów takich jak ta Lila często przedłużała sesje. Wyglądało na to, że zawsze stara się jak najbardziej wykorzystać moment, kiedy Lizka mówi o czymś, o czym początkowo nie chciała rozmawiać.

– Pisarz – wyszeptała i wbiła palce w krawędź fotela. – Ostatni jest Pisarz.

Usłyszała we własnym głosie strach i nie spodobało jej się to. Nie mogła jednak nic na ten lęk poradzić.

Pisarz ją przerażał.

– On jest zły – dodała po chwili. – Zawsze zły. Czuć to nawet przez sufit. Nigdy nie wychodzi ze swojego pokoju, zawsze siedzi tam zamknięty, ale jego złość czuć w całym domu. Czasem tłucze się tam na górze, wali w ściany, przesuwa różne rzeczy i hałasuje. Wtedy nie wolno mi przebywać w pobliżu, zawsze kazali mi wracać do siebie.

– Kto ci kazał?

– Pozostali. – Uniosła szeroko otwarte oczy na Lilę. – Bali się, że spróbuje zrobić mi krzywdę, dlatego wyganiali mnie zawsze, jak Pisarz miał napady złości.

– Czyli pozostałe duchy cię chronią?

– Trochę. Chłopiec i Kobieta. Staruszka rzadko się pojawia, ale ona chyba też woli, żeby nic mi nie groziło. Włóczęga zwykle też, ale czasem ma zły humor. Wtedy się denerwuje i robi złośliwości.

– Jakie złośliwości?

– Przesuwa meble. – Wzruszyła ramionami. – Drapie ściany. Czasem trzaska drzwiami albo psuje podłogę. Próbuje mnie przewrócić, żeby sprawić mi ból i wtedy też stamtąd wychodzę. Kiedyś nabił mi takiego dużego siniaka na biodrze, bo popchnął mnie na ścianę. – Skrzywiła się na wspomnienie tamtego zdarzenia i potrząsnęła głową. – Ale nie robi tego często. Nie mi.

– A gdyby do domu wszedł ktoś inny?

– Wtedy pewnie też byłby niemiły. Nie wiem.

Lila pokiwała głową bez słowa, a wtedy Lizka spojrzała na zegar. Godzina upłynęła pięć minut temu.

– Koniec na dzisiaj? – spytała, ale Lila pokręciła głową.

– Jeszcze tylko trochę. Chcę cię o coś zapytać.

– O co?

– Powiedziałaś mi, że duchy mieszkają w sąsiednim domu. Czy mogą go opuszczać? Czy mogą przyjść do was?

– Nie. Mogą być tylko u siebie. A Pisarz nie może w ogóle wychodzić ze swojego pokoju. Oni wszyscy są tam zamknięci.

– Jesteś tego pewna?

– Jestem.

– A powiedz mi jeszcze, jak często tam chodzisz?

– Kiedyś chodziłam często. Teraz już nie muszę, bo teraz… już nie boję się być w domu.

– Ale nadal ci się to zdarza?

Nie od razu odpowiedziała. Przez chwilę po prostu patrzyła na Lilę, a potem wydęła wargi.

– Powiesz mojemu tacie?

– Jeszcze mi nie odpowiedziałaś.

– Wiem. Ale nie mów mu.

– Lizka, opuszczony dom to nie jest właściwe miejsce do zabawy.

– Nie chodzę tam się bawić.

– Więc co tam robisz?

Wzruszyła ramionami. Lila westchnęła i pokręciła głową.

– Lepiej byłoby, gdybyś wcale tam nie chodziła.

– Dlaczego nie?

– Bo pewnego dnia mógłby tam przyjść ktoś niebezpieczny.

– Nikt nie przyjdzie, bo duchy mu nie pozwolą. Nie lubią obcych. Zawsze tak było.

III

Szymon zerknął na zegarek. Sesja Lizki przeciągnęła się już o dziesięć minut, co jak zwykle wywołało jego niepokój. Zdarzało się to i wcześniej; z Lilą miał umowę, zgodnie z którą mogła przedłużać spotkania z jego córką, jeśli uznawała to za stosowne – gdy dziewczynka się zwierzała, gdy potrzebowała więcej czasu ze swoją psycholożką. Kiedy zaczynały jakiś trudny temat i nie udawało im się dokończyć go przed upływem godziny, Lila ignorowała zegar. Szczerze chciała pomóc Lizce poradzić sobie z problemami, a wiedziała, że nie jest to łatwe. Dziewczynka była skryta i wycofana, nie lubiła mówić wiele o swoich przemyśleniach, zwłaszcza obcym. Szczęściem po kilku sesjach Lila przestała być dla niej całkiem obca i Lizka zaczęła się otwierać. Mówiła coraz więcej, chociaż wciąż oszczędnie i z rezerwą. A jednak z każdym mijającym tygodniem zdawało się, że jest coraz lepiej. Szymon zauważył, że jego córka nie kuli się już tak bardzo, ilekroć ktoś wchodzi do pomieszczenia. Że nie rozgląda się jak spłoszona antylopa na odgłos pukania do drzwi. Nawet koszmary zdarzały się jej teraz rzadziej, chociaż paradoksalnie Szymon sypiał przez to gorzej. Przez wiele miesięcy był przyzwyczajony do budzącego go płaczu córki, kiedy to zrywał się z łóżka i pędził do sąsiedniego pokoju, by ją uspokoić i powtórzyć po raz kolejny, że tamto już nie wróci, że już się skończyło.

Teraz, kiedy te alarmy zdarzały się rzadziej, on sypiał jak zając pod miedzą. Czuwał i nasłuchiwał, jakby brak płaczu Lizki wmawiał jego podświadomości, że ten płacz tak naprawdę wciąż się powtarza, tylko on nie może go usłyszeć. Że go przegapia…

Nienawidził samego nasłuchiwania. Tego, że w ogóle nasłuchuje w nocy czegoś tak przygnębiającego, jak płacz swojej przebudzonej koszmarem dziesięcioletniej córki. Nienawidził, że Lizka jest zestresowana, że musi odbywać regularne sesje u psychologa, że ma przeżycia tak traumatyczne, iż tego potrzebuje.

Zacisnął dłonie na kolanach i w tej samej chwili otworzyły się drzwi do gabinetu. Stojąca w nich Lila zerknęła na jego napięte mięśnie, czujna i spostrzegawcza, jak zawsze, po czym gestem zaprosiła Szymona do drugiego pomieszczenia. Wstał z irytująco niskiej kanapy, jego kolana trzasnęły, jakby zmuszone były unieść ciężar dużo większy niż w rzeczywistości. Jakby wciąż dźwigały tyle wagi, co kiedyś, zanim schudł drastycznie, przeżuty przez przeżycia swoje i Lizki. Zanim godziny spędzane na rozmowach z prawnikami, psychologami, a potem również na sali sądowej wyżęły go jak gąbkę.

Teraz wyglądał inaczej. Odchudzony stresem musiał wymienić sporą część garderoby, chociaż to akurat mu nie przeszkadzało. Aczkolwiek wolałby, żeby zmiana jego sylwetki nastąpiła w mniej drastycznych okolicznościach, ale prawda była taka, że ostatnio głowę zaprzątały mu rzeczy ważniejsze niż własne zdrowie.

Lizki nie było w gabinecie. Szymon zerknął przez szybę na jednej ze ścian i zobaczył córkę po drugiej stronie. Siedziała pochylona nad stolikiem w sąsiednim pomieszczeniu i rozwiązywała sudoku, czekając na powrót do domu.

Zajął miejsce na wskazanej mu kanapie, równie niskiej, co ta w poczekalni. Drażnił go jej rozmiar, ale wiedział, że jest dostosowany do odwiedzających gabinet pacjentów, a ci byli z reguły dużo mniejsi od niego.

Lila usiadła w fotelu naprzeciwko i uśmiechnęła się tym swoim łagodnym, spokojnym uśmiechem, który działał na niego równie kojąco, co frustrująco.

– Przepraszam, że nam się przeciągnęło – powiedziała. – Miałyśmy zaczęty temat i chciałam go dokończyć.

– Oczywiście. Proszę mi to doliczyć do rachunku.

– Nie ma o czym mówić, to był niecały kwadrans.

Pokiwał głową. Zawsze tak było – jeśli spotkanie przedłużało się ledwie o kilka lub kilkanaście minut, Lila nigdy nie doliczała za nadgodziny. Była to kolejna z jej cech, która na równi drażniła, co cieszyła. Szymon nie lubił polegać na cudzej dobroczynności, ale Lila zbyt wiele dobrego robiła dla jego córki, by próbował unosić się honorem.

– Jak poszło? – zapytał przez ściśnięte gardło, a siedząca przed nim kobieta zerknęła na trzymany w dłoni notatnik.

– Nieźle. Jest lepiej, widzę duże postępy. Lizka mówi coraz więcej i coraz pewniej, to mi się podoba. Dzisiaj udało nam się nawet trochę pożartować. W porównaniu z tym, jaka była podczas pierwszych spotkań… No cóż, po prostu nie ma porównania.

Uśmiechnął się z ulgą.

– Tak mi się wydawało – przyznał. – Ze mną też rozmawia swobodniej, ale bałem się, że może tylko mi się wydaje.

– Na szczęście nie. Potrzebuje czasu, ale jeśli nadal będzie otrzymywała taką opiekę, jak teraz i, no cóż, jeśli będziemy mogły kontynuować terapię… nie chcę zabrzmieć, jakby zależało mi wyłącznie na kliencie, ale…

– Nie, nie. – Potrząsnął głową. – Rozumiem doskonale, co chce pani powiedzieć. Lizka nadal będzie do pani przychodzić, jeszcze przez jakiś czas na pewno.

– Myślę, że to dobra decyzja. Jeśli kiedykolwiek zdecyduje się pan na zmianę terapeuty, mogę polecić dwoje kolegów, chociaż sądzę, że obca twarz mogłaby spowodować u Lizki pewien regres.

– Wiem, że chce jej pani pomóc – powiedział. – I widzę, że to działa. Mam świadomość, że ona nigdy nie zapomni tego, co się stało, ale może zdoła chociaż trochę…

– Obawiam się, że na zapomnienie nie ma szans. Myślę jednak, że zdołamy jej pomóc.

Odetchnął i pokiwał głową, a ona odpowiedziała tym samym gestem. Następnie zajrzała do swoich notatek.

– Chciałam spytać pana o jej koszmary. Lizka powiedziała, że ostatnio prawie ich nie miewa, ale wolę upewnić się u pana, na wypadek gdyby zwyczajnie zapomniała.

– Nie. W tym tygodniu nie miała chyba ani jednego, w ubiegłym raz ją usłyszałem. Sądzę, że rzeczywiście jest z tym dużo lepiej.

– Cieszy mnie to. Jeśli powrócą, będziemy musieli przemyśleć dalszą strategię, ale na razie wszystko idzie dobrze. – Raz jeszcze jej wzrok opadł na strony notatnika. – Rozmawiałyśmy dzisiaj o duchach.

Wyprostował się.

– Opowiedziała pani o nich?

– Tak. Z tego, co wiemy, mieszkają w sąsiednim domu, prawda?

– Tak mówiła. To opuszczony budynek, od lat nikt tam nie mieszka. Zawsze ją interesował, i to w taki… w taki sposób, który nie do końca mi się podoba. Ilekroć patrzy w tamtą stronę, ma minę, jak przed wejściem na naprawdę dużą kolejkę górską. Jakby jednocześnie ją fascynował i przerażał.

– I zapytał ją pan o to, tak?

– Już dawno. Wspomniała mi o tych swoich duchach, ale nie chciała powiedzieć dużo. Chyba nie sądziła, że jej uwierzę. To było krótko po rozprawie, wtedy w ogóle mówiła niewiele.

– Rozumiem. A czy poruszał pan ten temat ostatnio?

– Spytałem ją o duchy dwa tygodnie temu, ale nie chciała o tym rozmawiać. Dlatego zasugerowałem, żeby pani spróbowała. Byłem w tamtym budynku i nie widziałem nic alarmującego, żadnych śmieci, ani nic, co wskazywałoby, że ktokolwiek tam zagląda. Jedne drzwi na piętrze były zamknięte, ale na podłodze jest mnóstwo brudu, więc widziałbym, gdyby ktoś tam wchodził. – Urwał na chwilę, a potem potrząsnął głową. – Ale martwi mnie wyraz jej twarzy, kiedy patrzy na ten dom. Zastanawiałem się, czy nie byłoby sensownie, gdybyśmy się przeprowadzili.

– Hmm, nie sądzę, żeby było to słuszne posunięcie. Lizka powiedziała, że w środku mieszka kilka duchów, ale większość z nich nie jest wcale złośliwa. Jeden jest zły i zgodnie z jej słowami mógłby być niebezpieczny, ale jest zamknięty w jednym pomieszczeniu. Cała reszta nie może opuścić budynku, Lizka nie ma co do tego wątpliwości.

Na chwilę zapadła cisza. Szymon lustrował twarz Lili, usiłując odgadnąć odpowiedź, na pewne zasadnicze pytanie i podejrzewając, że ona, przyglądająca mu się równie intensywnie, rozmyśla nad dokładnie tą samą sprawą.

– Czy… czy pani wierzy w te duchy? – zapytał wreszcie, bo miał dość przedłużającego się milczenia. Lila zamrugała powoli i przytaknęła.

– Wierzę, że są prawdziwe dla Lizki – oświadczyła. – Ona sama jest bardzo świadoma własnych lęków, wie doskonale, czego się boi i zdaje sobie sprawę, dlaczego. Rzecz w tym, że nawet jeśli te duchy nie są prawdziwe w taki sposób, jak duchy w filmach, to lęki Lizki są. Między nimi i duchami istnieje zależność i myślę, że z czasem będą one blakły. Lizka opanowuje swój strach dość sprawnie i uważam, że im skuteczniej go poskromi, tym bledsze będą duchy. Aż w końcu staną się dla niej niedostrzegalne. Ale na razie są jak najbardziej wyraźne, a to oznacza, że prawdziwe. Ona może je zobaczyć i jeśli będziecie o tym rozmawiali, to odradzam wmawianie jej, że nie istnieją. Lizka wierzy, że duchy są zamknięte w tamtym domu i tak powinno pozostać.

– A nie lepiej, żebyśmy się przeprowadzili? Do innego domu? Takiego, gdzie po sąsiedzku nie mieszkają duchy?

– Nie, nie sądzę, aby była to dobra decyzja. Rozmawiałyśmy o tym tylko trochę, będę chciała jeszcze wrócić do tego tematu, ale sądzę, że Lizce pomaga świadomość, że duchy są zamknięte. W ten sposób kontroluje własny strach, zamyka go wewnątrz innego budynku; wie, gdzie się on znajduje i jak go unikać. Jeśli się wyprowadzicie, duchy podążą za nią, ale wtedy nie będą pod kontrolą, a ona będzie się bez przerwy rozglądać, czy jakiś się na nią nie czai.

– Chyba zrozumiałem – odpowiedział, a Lila uśmiechnęła się pokrzepiająco.

– Lizka jest mądrą i silną dziewczynką, wierzę, że poradzi sobie z tą trudną sytuacją. Teraz potrzebuje stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Na razie wszystko idzie tak, jak powinno. Biorąc pod uwagę okoliczności.

IV

Projekcja strachu.

Gdzieś to przeczytała, chociaż nie pamiętała już teraz ani gdzie, ani kiedy. Może w jakiejś książce albo na stronie internetowej? Nie, to chyba była książka, jedna z tych poważnych, pełnych drobnego tekstu, przerywanego od czasu do czasu tabelkami i grafami zamiast obrazków.

W zasadzie Lizka wolała takie książki. Kolorowe rysunki w dziwny sposób przyspieszały pracę jej serca i unosiły włoski na karku. Nie była pewna dlaczego, ale te ładne, barwne ilustracje wywoływały w niej niepokój. Czasem nawet strach. Gorszy od tego, który czuła na myśl o którymkolwiek z duchów. Może z wyjątkiem Pisarza.

Wyjrzała przez okno, by pozbyć się myśli o tym konkretnym duchu i zobaczyła, że właśnie dotarli do ronda, na środku którego trzy kamienne czaple wzbijały się do lotu. Tata skręcił w prawo, w ostatnią ulicę w miasteczku. Lizka lubiła tę okolicę. Mieszkała tu odkąd się urodziła, a mijane przez nich domy mogła wyliczyć z pamięci nawet przez sen. Znała ich wygląd, kolory ścian i kształty dachów. Rozpoznawała też twarze mieszkańców, chociaż ich imiona pozostawały zagadką. Tak naprawdę nie miała pojęcia, jak nazywają się jej sąsiedzi, nigdy jej to nie interesowało. Dorastała w okolicy pozbawionej rówieśników – najmłodsi z mieszkańców byli od niej starsi o pięć i siedem lat, więc nie interesowało ich zadawanie się z takim dzieciakiem jak Lizka.

Zwłaszcza po tym, jak opowiedziała im o duchach.

Jej zresztą też to nie interesowało. Nie chciała niczyjej uwagi – ani dzieci, ani dorosłych. W zupełności wystarczał jej wąski krąg ludzi, który już ją otaczał: tata wraz z kilkorgiem swoich znajomych (w tym Julią, jego najbliższą przyjaciółką) i Lila, którą dziewczynka szczerze polubiła, pomimo świadomości, że tata płaci za ich spotkania.

Lizka zdawała sobie sprawę, że w oczach wielu osób jest dziwaczką. Akceptowała to i zwykle wcale jej to nie przeszkadzało. Czasem tylko zerkała na roześmiane grupki innych dziewczyn, które spacerowały po mieście, zajmując przy tym całą szerokość chodnika i czuła nieprzyjemne kłucie pod mostkiem. Ale tylko czasem.

Samochód minął ostatnie trzy domy i skręcił na podjazd ich własnego – zbudowanego z czerwonej cegły, z drewnianymi drzwiami i maleńkim, zadaszonym gankiem. Z tyłu znajdował się ogromny ogród, w którym aż gęsto było od krzewów i drzew różnych rozmiarów, ale tutaj, z przodu, rosło tylko kilka małych choinek.

Zerknęła w prawo, na przedostatni dom stojący przy ulicy, oddzielający ich własny od reszty miasteczka. Przesunęła spojrzeniem po wszystkich oknach po kolei, ale nie dostrzegła żadnego z duchów.

Budynek już na pierwszy rzut oka wyglądał na opuszczony. Ten również zbudowano z cegły, ale był starszy i rude bryły zostały mocno wygładzone przez czas. Wiatry, deszcze i śniegi pozbawiły je ostrych krawędzi, o które w jej własnym domu można się było nawet skaleczyć.

Otoczona wysokim płotem z żelaznych prętów posesja pozostawała niezamieszkana, odkąd Lizka sięgała pamięcią. Z jakiegoś powodu nigdy nie nęciła potencjalnych nabywców. Nie zdarzało się też, by dom okupowały ciekawskie bandy nastolatków czy podobni im włóczędzy. Takich zresztą nie spotykało się zbyt wielu w Zamku, jak nazywało się ich miasto. Było niewielkie, na uboczu, a dla ludzi niemieszkających tutaj znane wyłącznie ze względu na duży hotel po jego drugiej stronie.

Silnik samochodu zgasł i tata obrócił się na siedzeniu, wyrywając ją z zadumy. Uśmiechał się.

– Głodna?

Przytaknęła. Kilka chwil później przekroczyli próg domu. Tata zaczął krzątać się po kuchni, przygotowując kolację, a Lizka usiadła na stole, machając nogami nad podłogą – w pozycji, którą przyjmowała wyłącznie, gdy byli tylko we dwoje.

Przez jakiś czas obserwowała, jak jej ojciec przekłada do garnka ugotowany wcześniej sos pomidorowy, a do drugiego wlewa wodę na makaron. Potem zabrał się za krojenie warzyw na surówkę i przez długą chwilę panowało między nimi przyjazne milczenie.

– Tato – odezwała się w pewnej chwili Lizka, a on spojrzał na nią. – Jak długo jeszcze będę chodzić do Lili?

Jego dłonie znieruchomiały. Obserwował ją przez chwilę, a potem odwrócił głowę, bo woda w jednym z garnków zaczęła bulgotać. Wsypał do środka makaron i znów spojrzał na córkę, opierając się o blat.

– Nie wiem. Dlaczego pytasz? Nie lubisz tych wizyt?

Wzruszyła ramionami.

– W sumie lubię. Tylko się zastanawiałam, bo wiem, że musisz za to płacić, i to dużo, prawda?

– O tym w ogóle nie powinnaś myśleć, królewno.

– Ale myślę – odparła, a on się uśmiechnął.

– Najważniejsze jest to, że lubisz rozmawiać z Lilą. I wydaje mi się, że te rozmowy ci pomagają, prawda? Że masz już mniej koszmarów?

– Chyba tak. – Zamyśliła się, a tata powrócił do krojenia warzyw, chociaż co kilka chwil przenosił spojrzenie na jej twarz. – Tak, chyba mi pomagają. I lubię Lilę.

– Ja też – przyznał.

– Ale mówisz do niej „pani” – zauważyła, przechylając głowę na bok. – Ja mówię do niej po imieniu, a ty mówisz do niej „pani”, a ona do ciebie „pan”. Czemu tak jest?

Milczał przez chwilę, po której wzruszył ramionami.

– Przyzwyczailiśmy się.

Obrócił się w miejscu, by zamieszać sos w garnku, a Lizka obserwowała jego ruchy. Były coraz pewniejsze, chociaż jeszcze niedawno tata ledwie sobie radził z gotowaniem. Wcześniej rzadko to robił, nie miał takiej potrzeby. Pojawiła się niecałe półtora roku temu, gdy zostali we dwoje. Przez jakiś czas jadali na mieście lub zamawiali posiłki do domu, ale to trwało krótko. Potem tata zaczął samodzielną naukę gotowania i początki bywały trudne. Kilkakrotnie podjął się przyrządzenia dania zdecydowanie zbyt skomplikowanego jak na jego kulinarne doświadczenie i w tamte wieczory znowu zamawiali jedzenie z restauracji. Ale wciąż próbował i teraz Lizka naprawdę lubiła jego kuchnię – przede wszystkim sos pomidorowy, gulasz i smażony ryż z kurczakiem. Te trzy potrawy były jej ulubionymi i zawsze jadali którąś z nich w te dni, kiedy miała spotkania z Lilą. Jakby tymi posiłkami tata starał się poprawić jej humor, chociaż wcale nie było takiej potrzeby. Sesje terapeutyczne już jej nie denerwowały. Zdążyła je nawet polubić. Tak naprawdę od jakiegoś czasu wyczekiwała ich z niecierpliwością. Poza tym nawet ona dostrzegała poprawę swojego samopoczucia, którą im zawdzięczała. Nie miała też wrażenia, że jest poddawana specjalnej terapii – podczas spotkań z Lilą po prostu rozmawiały, ale z każdym kolejnym było jej lżej na sercu. Świat mniej ją teraz przerażał, ludzie również. Ochota, by przez całe dnie siedzieć w swoim pokoju lub ogrodzie i udawać, że nic poza nim nie istnieje, była już słabsza. Wizja opuszczenia domu nie straszyła aż tak bardzo.

Oczywiście pomagał też fakt, że teraz byli tylko we dwoje, ona i tata. I nikogo więcej.

Redakcja:

Sonia Korta

Korekta:

Joanna Czarkowska

Projekt okładki:

Joanna Halerz

Skład wersji elektronicznej:

Paweł Czarkowski

Wydanie I, Warszawa 2025

ISBN 978-83-66767-77-5

Copyright © Klaudia Zacharska, 2025

Copyright © for all editions Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o. Warszawa 2025

Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o.

Tel. 600 762 716

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwo-alegoria.pl