Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marysia wcale nie chce zostać żoną księcia. Chce zostać emancypantką! Dlatego w dniu balu ucieka do Samotnego Lasu, aby ukryć się przed napastującą ją wróżką. Tam spotyka Roberta, który również dał nogę przed ożenkiem, do którego chciał zmusić go ojciec. A to dopiero początek jej niezwykłych przygód!
#niegrzecznenowele to seria odprężających i relaksujących, często jednowątkowych historii. Ich mała objętość gwarantuje, iż nie będziesz musiała odkładać czytania na później.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 86
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
#niegrzecznenowele
Kapciuszek
Agnieszka Kowalska-Bojar
www.motylewnosie.pl
Poznań 2023
Copyright © Agnieszka Kowalska-Bojar
Wydanie I
Poznań 2023
Ebook ISBN 978-83-66352-71-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejsze pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.
Wydawnictwo:
motyleWnosie
Ebooki i książki kupisz na stronie:
www.motylewnosie.pl
www.sklep.motylewnosie.pl
Kobieta krytycznie przyglądała się stojącej przed nią dziewczynie. Ładna, oceniła niechętnie. Za ładna. Zaraz potem na okrągłą jak księżyc w pełni twarz, wypłynął szeroki uśmiech. W zamierzeniu miał być serdeczny oraz stanowić zapowiedź matczynej troski i tak też został odebrany przez większość. Przez większość, ale nie przez wszystkich.
Marysia niezauważalnie zmarszczyła brwi. To był leciutki grymas, prawie nie do uchwycenia przez mało bystrego obserwatora. Tylko że jej macocha do takowych nie należała. Od razu zalęgło się w niej podejrzenie, że pasierbica nie do końca jest łagodnym, spolegliwym dziewczęciem, o niewinnym spojrzeniu ogromnych oczu w kolorze gołębim. Lecz nie dała tego po sobie poznać. Dalej rozdawała uśmiechy, częstowała słówkami pełnymi słodyczy, wychwalała wystrój domu i maniery pasierbicy. Ani słowa o własnych córkach, ani słowa o przyszłych planach.
Towarzystwo bawiło się wyśmienicie. Świeżo upieczony pan młody dyskretnie adorował swą małżonkę. Dwie krzykliwie ubrane pannice chichotały, zajadając się ciastkami. Nieliczni zaproszeni znajomi, raczyli wszystkich najnowszymi plotkami, a służba krążyła dookoła, pozornie niewidoczna, ale jednocześnie dysząca niezdrową ciekawością.
Tylko Marysia była wściekła.
Na ojca, za niespodziankę, którą jej sprawił. Na tę babę, która zajęła miejsce należące do świętej pamięci matki. Na wszystkich i na cały świat. Jednak wściekłość Marysi nie objawiała się tak, jak u innych. Rozgniewana pochmurniała, posępniała i ogólnie zaczynała wyglądać, jakby niebo zwaliło jej się na głowę. W końcu miała dość, więc dygnąwszy jak dobrze ułożona panienka, poprosiła o pozwolenie opuszczenia salonu. Zarumieniła się przy tym uroczo, co miało dać obecnym do zrozumienia, że chce się udać w dyskretne miejsce, gdzie i król chadza piechotą. W rzeczywistości poczerwieniała od emocji, ale tego już nikt się nie domyślił. Pozwolenie oczywiście dostała, lecz zamiast udać się do wygódki, pomknęła schodami na górę, aż na sam strych. Przeszła przez pomieszczenie, gdzie zimą suszono pranie, potem przez dwa kolejne, aby na końcu znaleźć się w malutkim pokoiku na wieży, z widokiem na królewski zamek i leżące u jego stóp miasteczko.
Rozluźniła szczękę, pozbywając się psychopatycznego uśmiechu, po czym zaczęła sapać ze złości. Wymierzyła kilka ciosów wyimaginowanemu przeciwnikowi, na końcu sapnęła po raz ostatni i ciężko zwaliła się na sofę, stojącą tuż pod oknem.
– Mam przechlapane – odezwała się ponurym, pełnym przygnębienia tonem, zupełnie niepasującym do tak subtelnej panienki, odzianej w jedwabie i atłasy. Na dodatek w kolorze słodkiego różu, gdzie od samego patrzenia na ten sympatyczny kolorek mogło zemdlić co bardziej wrażliwe osobniki. Splotła ramiona, przeżywając w duchu własną klęskę. Nici z objęcia ojcowizny. Już ta baba znajdzie sposób, aby położyć na wszystkim łapę. Pazerność miała wypisaną na twarzy, aż dziw, że ojciec tego nie zauważył. Ciekawe dlaczego? Czyżby jakieś czary? Zafrasowana Marysia podrapała się po nosie. Czary? Doskonały pomysł! Może ona też…
– Marysiu! Marysiu! Gdzie jesteś? – wionęło subtelnie z dołu.
– W czarnej dupie! – warknęła rozeźlona, po czym zwlokła się z sofy, poprawiła idiotyczną kieckę, którą kazano jej włożyć i z powrotem przywołała grymas, z powodzeniem imitujący serdeczny oraz dobroduszny uśmiech. Schodząc po schodach, zdążyła jeszcze pomyśleć, że zwariuje od tego wszystkiego, po czym wpadła w prawdziwe oko cyklonu.
Bo macocha oznajmiła, że spodziewa się dziecka.
***
Dzidziuś się nie pojawił, chociaż szanowny rodziciel do samego końca nie tracił nadziei. Czyli do chwili, gdy jego statek wraz z załogą pogrążył się w odmętach oceanu. Macocha została panią na włościach, jej latorośle dziedziczkami, a Marysia, z uporem udająca niewinną i płochliwą, trafiła do kuchni. Konkretnie do szorowania garów, bo pomoc kuchenna rzuciła ciepłą posadkę, idąc w diabły. Z każdym upływającym dniem pozbawiano Marysi coraz większej ilości przywilejów, aż w końcu wyglądem przestała się różnić od służby. Ba! Nikt nie rozpoznałby w brudnej, nabzdyczonej dziewce, pierworodnej córki dawnego właściciela. Jej odzienie bardziej przypominało szmatę do podłogi, włosy były szare i matowe od popiołu, który wybierała z pieców, a twarz umazana sadzą. Samej Marysi nie bardzo to przeszkadzało, bo mogła w końcu pozbyć się tych okropnych różowych fatałaszków. Z miejsca doceniła też swobodę będącą skutkiem braku gorsetu, ogromnych majtasów, niewygodnych pończoch i całej reszty rusztowania, będącego na wyposażeniu każdej szanującej się panienki, o idiotycznej peruce nie wspominając. Swoje obowiązki spełniała w milczeniu, dobrze wiedząc, że chociaż zajęcie niewdzięczne, to przynajmniej była bezpieczna. Do dnia, w którym skończy dwadzieścia jeden lat i stanie się oficjalną dziedziczką. Czort wie, co knuła macocha, ale z pewnością w jej planach nie było miejsca na żywą pasierbicę.
Właśnie o swej nie nazbyt świetlanej przyszłości rozmyślała Marysia, zawzięcie i z ponurym grymasem szorując podłogę, gdy w miasteczku wybuchła bomba. Oczywiście nie taka prawdziwa, ale bomba towarzyska.
Książę szukał żony. Nie wśród zamorskich księżniczek, ale wśród panien z własnego królestwa. W tym celu postanowił wydać wielki bal, na którym będzie miał możliwość rozejrzeć się wśród kandydatek i wybadać rynek panien na wydaniu.
Zarówno Gryzelda jak i Anastazja latały po całym domu, drąc się jak opętane. Za nimi pędziła równie rozgrzana sensacją macocha, aż jej się peruka przekrzywiła na głowie. Marysia miała w nosie ich emocje, ale kiedy zabrudziły dopiero co wypastowaną posadzkę w holu głównym, wstała, otrzepała kolana i z impetem rzuciła szmatą o ścianę.
– Jak za darmo, to żadna cholera nie doceni! – mamrotała pod nosem, taszcząc wiadro z brudną wodą. Szmatę zostawiła jako wyraz sprzeciwu przeciwko marnotrawieniu jej pracy. Pewnie te nagrzane, nieprzytomne z emocji baby tego nie zauważą, ale co tam. Może się któraś o nią potknie i nabije sobie pięknego, dorodnego siniaka. W sam raz na bal.
Wzięła z koszyka kilka jabłek i pomaszerowała w głąb ogrodu. Zatrzymała się dopiero tam, gdzie graniczył z rzeką, płynącą tuż przy wschodniej flance. Usiadła na miękkiej trawie, rozmyślając o dobytku, który udało jej się zgromadzić. W końcu nie mogła uciekać w obszarpanej sukni na grzbiecie i z miotłą w dłoni.
Głośne chrząknięcie było jak uderzenie pioruna z jasnego nieba. Marysia zakrztusiła się kęsem jabłka, dziwnie powarczała, poczerwieniała i w końcu doszła do siebie. Po czym odwróciła się, posyłając przybyszowi miażdżące spojrzenie. W zasadzie przybyszce. Babina była mała, chuda i zgarbiona, ale w pomarszczonej twarzy oczy lśniły jak dwie gwiazdy. Na bezzębnych ustach wykwitł serdeczny uśmiech, co do którego Marysia miała dziwne podejrzenie, że jest również lekko kpiący.
– Tyś jest nadobna dzieweczka, córka właściciela tego domostwa? – Stara machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
– Jamże jest – burknęła nadobna dzieweczka, wracając do konsumpcji.
– Jestem twoją matką chrzestną – oświadczyła starowina pompatycznym tonem.
– Możliwe. Matula miała dziwny gust – zgodziła się z nią Marysia, rzucając do rzeki ogryzek. Musiała ugryźć się w język, aby nieuprzejmie nie spytać, czego ta najwyraźniej poszkodowana na umyśle baba chce.
– Bal! – kontynuowała tamta z pietyzmem. – Za pięć dni wielki bal!
– I co z tego?
– Jam jest twoja matka chrzestna…
– Wprowadzisz mnie kuchennymi drzwiami?
– …i wielka wróżka!
– Ty? – Marysia przestała jeść, przyglądając się staruszce z łagodnym zaciekawieniem. Dotychczas nie spotkała w swym życiu żadnego wariata. – A nie wyglądasz – dodała.
– Ty też nie wyglądasz na łagodną i niewinną – odgryzła się wróżka. Po czym podkasała kieckę, usiadła obok zdumionej dziewczyny i bez pytania poczęstowała się jabłkiem. – Minę masz wyjątkowo jędzowatą.
– Wypraszam sobie! Egzystencja mnie dobija, to dlatego – zaprzeczyła oburzona Marysia.
– Dlaczego?
– Wypucowaną podłogę mi zadeptali – wymsknęło się jej. Wróżka zarechotała zupełnie jak stara, sparszywiała czarownica.
– Dobre, dobre! – powtarzała, klepiąc się po kolanach. – Co z ciebie za panna, że zamiast o balu, ty o sprzątaniu rozmyślasz?
– Nie lubię balów. Peruka wściekle gryzie mnie w głowę, a obecna moda jest do bani. Żadnych balów! – zdenerwowała się Marysia.
– A książę?
– W nosie mam księcia. Jestem emancypantką!
– Emancy… co? – Staruszkę wyraźnie zatkało. – I pucujesz podłogi?
– Chwilowo – oświadczyła godnie Marysia. – Ale na pewno nie będę się uganiać za jakimś wypierdkiem o wybujałym ego, trefionych blond włoskach i umięśnionej klacie.
– A! Widziałaś portret na mieście – odparła domyślnie wróżka. Po czym pochyliła się i spytała konspiracyjnym szeptem.
– Cały widziałaś?
– Nie rozumiem…
– Pytam, czy widziałaś na tym portrecie księcia w całości. No wiesz, twarz jak twarz, klata jak klata, ale mnie chodzi o to poniżej pasa.
– A co jest poniżej pasa? – Marysia była nieufna i podejrzliwa. – Nogi?
– Poniżej pasa i powyżej nóg – zachęcała staruszka. – Nie wiesz, co jest pomiędzy?
– Trochę się nasłuchałam przez ostatnie miesiące, więc zielona nie jestem. Ale twojego pytania nie rozumiem.
– Nie szkodzi. Wyślę cię na bal, to zrozumiesz.
– Nie chcę na żaden bal. – Dziewczyna zerwała się z miejsca, mierząc wróżkę pełnym niechęci spojrzeniem. – Coś ty się tak uwzięła na mnie? Idź, szukaj innej chętnej.
– Nie ma innych. Odgórnie ty mi zostałaś przydzielona, więc wpadłam, żeby się przywitać. Do pracy przystąpię dopiero w dzień, na który zaplanowany jest bal.
– Nie pojadę!
– Jeszcze zobaczymy.
I zniknęła. Zdezorientowana Marysia zamrugała oczyma. W miejscu, gdzie siedziała hipotetyczna wróżka, unosił się mętny dymek brunatnego koloru. Wściekła dziewczyna zelżyła w myślach wszystkie moce piekielne i nie piekielne, skrzaty, jednorożce i całą resztę baśniowych stworów, na czele z cholernymi wróżkami. Na dodatek zacięła się w uporze. Żadnego balu i koniec! Choćby miała uciec do Samotnego Lasu… Aż przystanęła w miejscu. To jest myśl! Wróżki podobno omijają to miejsce, bo klimat im nie służy. Spakuje się, znajdzie sobie jakąś przytulną łączkę, przeczeka dwa dni i wróci. A ta stara jędza z talentem magicznym niech się wali!
***
– Marysiu! Maaryysiuu! – Wysoki kobiecy głos niósł się po ogrodzie, żądający, roszczeniowy. Wkurzający.
Zaklęła szpetnie, po czym podniosła się z klęczek, bo pieliła właśnie grządkę nagietków, rozmyślając o wyprawie do Samotnego Lasu. Otarła pot z czoła, nie zważając, iż brudna dłoń zostawia czarne, brzydkie smugi.
– Idę! – odwrzasnęła. Bez zbędnego pośpiechu dotarła do domu, gdzie w kuchni stała, przytupując niecierpliwie nogą, macocha.
– Co się stało? – spytała, przy okazji stwierdzając, że z każdym dniem ubywa jej cierpliwości dla tego złośliwego babska.
– Tam! – Macocha wskazała dramatycznym gestem na spiżarnię.
– Tam? – Zerknęła w tę stronę z powątpiewaniem. – Co tam? Ktoś ukradł zapasy? Wypił wino?
– Myszy! – Tym razem był to szept pełen zgrozy.
– Cóż… Trzeba było nie wywalać kotów.
– Gryzeldka ma alergię, biedactwo!
– I co? Teraz ja mam je łapać? – warknęła dziewczyna zgryźliwie, ujmując się pod boki.
– Przecież to nie może być trudne.
Marysia znaczącym ruchem popukała się w czoło.
– Nie będzie kota, będą myszy. Wybieraj! – rozkazała. Macocha spojrzała na nią gniewnie, nadęła się i z impetem usiadła na najbliższym krześle.
– Może jeden – powiedziała w końcu z wahaniem. – Na jednego kota mogłabym się zgodzić.
– Wystarczy jeden. Jak będziecie go karmić tak jak mnie, to z pewnością wyłapie wszystkie myszy w promieniu kilku kilometrów.
– Marysiu! – Znów ten dramatyczny ruch i dłonie przyciśnięte do serca. – Przyrzekłam twemu ojcu, że się tobą zaopiekuję…
Wolała nie wywoływać kolejnej kłótni. Po prostu zacisnęła zęby, chwyciła miotłę i weszła do spiżarni. Myszy ani śladu, chociaż zostawiły po sobie świadectwa swej obecności.
– Uciekły. A teraz wracam do pracy i nie zawracaj mi głowy. Bo nie będzie obiadu – zagroziła. Macocha udała, że nie słyszy i ukradkiem pociągnęła łyka z pękatej butelki. A Marysia, jak zawsze udała, że tego nie widzi.
Kucharka odeszła wczoraj wieczorem po karczemnej awanturze. Jej obowiązki przypadły, a jakże, Marysi, coraz bardziej sfrustrowanej oraz gniewnej. Tak to sobie