Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszyscy wiemy, że kobiety zarabiają gorzej od mężczyzn, wolniej awansują i rzadziej zasiadają w zarządach. Czy jednak jesteśmy tym faktem wystarczająco oburzeni? Czy raczej przyjmujemy jako oczywistość skandal, że połowa ludzkości, która w dodatku w krajach rozwiniętych jest – średnio rzecz biorąc – lepiej wykształcona, dostaje mniejsze wynagrodzenie za tę samą pracę? Czy faktycznie mężczyźni – w szerszej perspektywie – na swoim uprzywilejowaniu korzystają?
Linda Scott ze swadą dowodzi, jak bardzo kobiety są niewykorzystanym zasobem i jak bardzo wszyscy na tym tracimy. Tak w sferze ekonomicznej, jak emocjonalnej. Badania dobitnie pokazują, że mężczyźni są szczęśliwsi, gdy nie są zmuszeni do odgrywania roli jedynego żywiciela rodziny. Gospodarcze równouprawnienie wpływa korzystnie na dobrostan obu płci, równowagę społeczeństw, dostatniość całych krajów. Linda Scott rysuje parę konkretnych pomysłów, jak je wprowadzić w życie. A przede wszystkim pokazuje, że patriarchat jest nie tylko problemem kobiet, lecz również mężczyzn. W jej ujęciu – bardziej dewastującym niż kapitalizm.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 577
Tytuł oryginału angielskiego: The Double X Economy. The Epic Potential of Women’s Empowerment
Copyright © by Linda Scott, 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Filtry, 2021
Copyright © for the Polish translation by Dorota Konowrocka-Sawa, 2021
Published by arrangement with AJA Anna Jarota Agency
Projekt okładki: Marta Konarzewska / Konarzewska.pl
Opieka redakcyjna: Ewa Wieleżyńska
Redakcja: Wojciech Górnaś / Redaktornia.com
Korekty: Redaktornia.com
Indeks: Redaktornia.com
ISBN 978-83-957973-7-8
Wydawnictwo Filtry sp. z o.o.
Ul. Filtrowa 61 m. 13
02-056 Warszawa
e-mail: redakcja@wydawnictwofiltry.pl
www.wydawnictwofiltry.pl
Skład i konwersja do eBooka: Jarosław Jabłoński / jjprojekt.pl
PRZEDMOWA DO POLSKIEGO WYDANIA
DLACZEGO KOBIETY POTRZEBUJĄ WŁASNEGO KAPITAŁU?
KAPITAŁ KOBIET
1 | GOSPODARKA XX
2 | PRZEZ PRYZMAT STATYSTYKI
3 | WE WŁADZY POTRZEB
4 | NIEWYSTARCZAJĄCE WYMÓWKI, NIEWYBACZALNE TRAKTOWANIE
5 | Z MIŁOŚCI, NIE DLA PIENIĘDZY
6 | UCIECZKA Z KUCHNI
7 | KARA ZA MACIERZYŃSTWO
8 | FANATYCY PŁCI MÓZGU
9 | NIEPOWODZENIE RÓWNEJ PŁACY
10 | BOŻE NARODZENIE NA 80 PROCENT
11 | STRAŻNICY SKARBCA
12 | NA SWOIM
13 | JAK SIĘ WŁĄCZYĆ W GLOBALNY HANDEL
14 | DROGA DO ODKUPIENIA
EPILOG | KOLEJNE KROKI
PRZYPISY
WYBRANA BIBLIOGRAFIA
PODZIĘKOWANIA
Dla Jima, Catherine i Paula
Prawda was wyzwoli. Ale najpierw was wkurzy.
— Gloria Steinem
W XX wieku dwie filozofie gospodarcze, kapitalizm i socjalizm, walczyły o globalny prymat. Każda z nich obiecywała utopię. Żadna nie spełniła złożonej obietnicy.
Obie te filozofie z założenia negowały istnienie specyficznych barier ograniczających ekonomicznie kobiety. Obie utrzymywały, że reprezentują obiektywne spojrzenie na rzeczywistość, w której płeć można było całkowicie pominąć lub podporządkować „wyższym” celom. Każda na swój sposób tłumiła narastający bunt kobiet. Kapitalizm i socjalizm – jak wszystkie inne systemy stworzone na przestrzeni dziejów – podtrzymywały strukturalne nierówności, których ofiarą padała połowa mieszkańców Ziemi.
W długiej historii wykluczania kobiet z życia gospodarczego zapisały się także rozmaite instytucje. Rządy, ale również uniwersytety, armie, przedsiębiorstwa i kościoły – wszystkie odegrały jakąś rolę w podtrzymaniu nędzy i ucisku kobiet.
Najsilniejszą blokadą ekonomicznej niezależności kobiet było małżeństwo; w niniejszej książce omawiam ten temat bardzo obszernie. Wspólnoty wyznaniowe na całym świecie nadzorowały instytucję małżeństwa, określając, kiedy i w jaki sposób jest ono zawierane i rozwiązywane, jakie zobowiązania nakłada na obie strony i jaki narzuca im ustrój majątkowy. W Europie przez większą część minionych 1500 lat rolę tę odgrywał Kościół katolicki sprawujący materialną władzę zarówno nad państwami, jak i poszczególnymi gospodarstwami domowymi. Przez kilka wieków Kościół rządził niepodzielnie indywidualnymi przekonaniami i zachowaniami, niekiedy egzekwując swoją wolę przy użyciu niezwykle brutalnych środków. Z czasem stał się najbogatszą globalną organizacją, a dzięki posiadaniu 1,2 miliarda wiernych na całym świecie zapewne również najbardziej wpływową1.
Ani teoria kapitalizmu, ani teoria socjalizmu nie przewidziały zaistnienia bardzo silnej trzeciej strony zdolnej ingerować bezpośrednio w życie gospodarcze zgodnie z własną filozofią i interesami. Polska znalazła się obecnie w kryzysie wywołanym przez nieoczekiwany splot sił stanowiących zagrożenie dla kobiet. Po czterdziestu latach socjalizmu i trzydziestu latach kapitalizmu historyczna trzecia strona – Kościół katolicki – powstała, by po raz kolejny narzucić swoją wolę kobietom, odbierając im możliwość zarządzania własnym małżeństwem. Ten scenariusz ma bardzo poważne konsekwencje dla wolności i dobrostanu kobiet.
Przed powstaniem biurokracji państwowej z jej kodeksami i trybunałami o sprawach rodzinnych rozstrzygały w Europie sądy kościelne, mające swoje odpowiedniki również w innych rejonach świata, zyskujące dzięki temu nieproporcjonalną władzę nad życiem kobiet. Przez całe wieki zarówno we wschodniej, jak i w zachodniej Europie kobiety z chwilą zawarcia związku małżeńskiego przekazywały mężom całość praw do swoich zarobków i majątku. Jako żony nie posiadały nic. Jeśli miały jakieś pieniądze, należały one do ich męża. W większości krajów były wyłączone z dziedziczenia; po śmierci mężczyzny całość jego majątku przechodziła na synów, nie na córki. Kobiety były zwykle zamknięte w domu, a o miejscu ich pobytu decydowali mężowie. Z tego względu kobiety jako klasa społeczna nie posiadały środków finansowych ani żadnego zabezpieczenia, a ich zależność od mężczyzn nieustannie groziła im nędzą w razie rozwodu, śmierci męża lub porzucenia przez niego rodziny.
Europejki chcące zapewnić sobie pożywienie i dach nad głową nie miały wielkiego wyboru poza małżeństwem. Podobnie jak w innych rejonach świata – nawet dzisiaj! – zależność od mężczyzn, przywiązanie do miejsca i ograniczone możliwości życiowe czyniły je nierzadko ofiarami przemocy. Pod rządami Kościoła nie mogły uciec się do rozwodu, bo udzielano go rzadko nawet wtedy, gdy kobieta była zagrożona we własnym domu. Wpływ tej jawnej niesprawiedliwości na kobiety był potwornie niszczący: ekshumacje zwłok ze starych grobów w Europie Wschodniej dowodzą, że w porównaniu z mężczyznami kobiety były w znacznie gorszej kondycji wskutek wieloletniego niedożywienia, ciężkiej pracy oraz ciągłych ciąż i porodów; wszystkie te czynniki prowadziły do przedwczesnej śmierci.
W miarę postępującej sekularyzacji i demokratyzacji prawo rodzinne znalazło się na liście prerogatyw władzy państwowej, która stopniowo zaczęła ograniczać dyskryminację kobiet. W ciągu minionego wieku kobiety w wielu krajach wbrew rozmaitym instytucjom i filozofiom radykalnie poprawiły swoje położenie, zyskując z czasem prawo do własności, zawierania umów, zarobkowania poza domem, rozporządzania swoim wynagrodzeniem i decydowania o miejscu swojego pobytu. Te zmiany zapoczątkowały uwalnianie kobiet, zwłaszcza żon, ze stanu całkowitej ekonomicznej podległości, w którym męczyły się całe wieki.
Jednak myśl ekonomiczna wyznaczająca kierunki rozwoju gospodarczego nie odnosiła się do barier strukturalnych stawianych kobietom. Teoria kapitalizmu w swojej najczystszej formie (nazywanej często leseferyzmem lub neoliberalizmem) neguje istnienie strukturalnych nierówności gospodarczych jako takich, twierdząc niezłomnie, że człowiek stający wobec trudności ponosi za nie pełną odpowiedzialność, gdyż zawdzięcza je własnym „wolnym wyborom” lub jakiejś fundamentalnej, jednostkowej nieadekwatności. Marksizm zauważa dyskryminację ze względu na płeć, ale dostrzega w niej poważny problem tylko o tyle, o ile wiąże się ona z czynnikiem klasowym. Autorzy żadnej z tych filozofii nie byli zdolni uprzytomnić sobie gospodarczego wykluczenia, jakie dotyka kobiety od setek lat.
Mimo to po drugiej wojnie światowej prawa kobiet stały się elementem międzynarodowej doktryny. Instytucje utworzone jako element powojennego porządku miały na celu utrzymanie pokoju poprzez szerzenie demokracji, rozwój światowego handlu, zawarowanie praw człowieka i propagowanie równości płci. Wszystkie te cele – zwłaszcza równe prawa kobiet i mężczyzn – były pieczołowicie chronione statutami organizacji międzynarodowych utworzonych po 1945 roku, przede wszystkim Organizacji Narodów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Konstytucja ZSRR z 1936 roku również obwieszczała, że „kobieta w Związku Radzieckim ma równe z mężczyzną prawa we wszystkich dziedzinach życia państwowego, politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego”; polska konstytucja z 1952 roku posługuje się identycznym językiem. Po obu stronach żelaznej kurtyny rządy włączały równość płci do swoich systemów prawnych i odnosiły nawet pewne sukcesy. W ciągu minionych pięćdziesięciu lat reguła równości płci była coraz częściej uwzględniana w rozmaitych umowach międzynarodowych, deklaracjach i traktatach.
Tym samym powstała kolejna siła zdolna wpływać na życie kobiet: międzynarodowy porządek prawny i gospodarczy. Ten układ sojuszy spleciony z traktatów, porozumień i deklaracji odgrywa istotną rolę w wyjątkowej sytuacji, w jakiej znalazła się obecnie Polska. Kościół katolicki – któremu udało się odzyskać wpływy, jakie miał w Europie przez całe wieki w czasach sojuszu tronu i ołtarza – określił swoją misję jako walkę z porządkiem międzynarodowym, „ideologią gender” i „obcymi wpływami”. Polski rząd znajdujący się pod wpływem duchowieństwa zadeklarował, że wypowie konwencję antyprzemocową, podpisaną przez 45 krajów. Organizacje międzynarodowe, do których należy Polska, dokonują przeglądu swoich statutów i regulaminów, próbując znaleźć sposób na to, by zawrócić ten kraj znad przepaści autorytaryzmu i zapobiec kwestionowaniu z takim trudem wywalczonych praw kobiet.
Na szczęście wspólnota globalna może liczyć na znacznie większy sukces w walce o sytuację ekonomiczną kobiet. W ciągu minionych piętnastu lat zgromadzono ogromny zasób danych potwierdzających obecną na całym świecie dyskryminację. Kobiety wszystkich klas były systematycznie ograniczane nie tylko w obszarze zatrudnienia, lecz również w dostępie do kapitału, kredytów i rynku. Te dane pokazują jednoznacznie, że gospodarcza równość kobiet pozytywnie wpływa na rodzinę, środowisko społeczne i cały kraj, a wpływ ten jest znacznie silniejszy i oddziałuje szerzej, niż dotąd sądzono.
Wiemy już dziś, że jeśli jako ludzkość silniej zaangażujemy kobiety w gospodarkę, możemy oczekiwać wzrostu dobrobytu w skali globalnej i ograniczenia takich nękających ludzkość plag jak głód, konflikty zbrojne i handel ludźmi. Dane wskazują bezsprzecznie, że reaktywowanie tradycyjnych mechanizmów podporządkowania kobiet zagrozi pokojowi i – całkiem dosłownie – ludzkiemu życiu. Aksjomat równości kobiet i mężczyzn musi zostać przyjęty jako fundament światowej gospodarki. Cały świat potrzebuje Kapitału dla kobiet.
Jednak we współczesnej Polsce groźny, dziwaczny splot sił politycznych i religijnych stawia pod znakiem zapytania trwałość postępów osiągniętych przez ruchy kobiece. Kościół katolicki próbuje odzyskać władzę, narzucając zasady rządzące niegdyś życiem rodzinnym i seksualnym, jednak te działania i ich możliwe konsekwencje stanowią naruszenie praw człowieka opisanych w porządku międzynarodowym; dotyczy to zarówno podstawowych praw obywatelskich (na przykład prawa do wolności słowa i reprezentatywnego rządu), jak i praw mających wpływ na kobiety (takich jak prawo do planowania rodziny i prawo do pracy – oba już dawno uznano formalnie za prawa człowieka).
Polski rząd i Kościół katolicki rozpoczęły swoją kampanię od ataku na prawo do aborcji. To chytra strategia: większość ludzi wychowanych w tradycji chrześcijańskiej niechętnie myśli o aborcji, nawet jeśli popiera prawo kobiety do podejmowania decyzji. Ta kwestia potrafi zelektryzować znaczną część obywateli, wzbudzając ich niechęć do wolności kobiet i odwracając uwagę od innych działań rozważanych i podejmowanych przez rząd. W międzyczasie Kościół zaleca powrót do „tradycyjnego” układu rodziny, w którym mąż jest jej „głową” i może zgodnie z prawem żądać „posłuszeństwa” od żony, ta zaś nie kontroluje już własnej rozrodczości, co ogranicza jej możliwości zarobkowania2.
Tak zwane tradycyjne role kobiet i mężczyzn, krzywdzące dla połowy ludzkości, uznawane są przez Kościół za „naturalne”. W tej książce opisałam obszernie, co najnowsze badania naukowe mówią o „naturalnej” dominacji mężczyzn, „naturalności” zapewniania przez nich utrzymania rodzinie, „naturalnej” pasywności i wycofaniu kobiet. Pozwólcie mi dokonać w tym miejscu zwięzłego podsumowania: nie możemy już dłużej utrzymywać, że dyktowane przez religię role kobiet i mężczyzn są naturalne czy korzystne dla całego gatunku.
Wrogie nastawienie Kościoła katolickiego w Europie do przyjemności czerpanej z seksu datuje się od chwili, gdy z Bliskiego Wschodu przybyli założyciele tej religii. Ustanowienie monogamicznego, nienaruszalnego związku małżeńskiego miało wyeliminować wszelkie zachowania seksualne, które nie stawiały sobie za cel prokreacji. Tu właśnie tkwi przyczyna tradycyjnego sprzeciwu Kościoła wobec antykoncepcji, stąd też wywodzą się surowe reguły ograniczające rozwody. Zakaz „cudzołóstwa” egzekwowany jest bardziej stanowczo względem kobiet niż mężczyzn, niemniej narzucany jest nie tylko prawem, lecz i obyczajem, który karze oraz zawstydza kochających w sposób nieusankcjonowany przez Kościół.
Polskie kobiety słusznie się obawiają, że atak na aborcję jest zaledwie początkiem zwiastującym powrót ekonomicznej zależności od mężczyzn, niekontrolowanych ciąż i przemocy, która towarzyszy zwykle wzrastającej dominacji mężczyzn. Bariery gospodarcze, które nieuchronnie powstają po utracie praw reprodukcyjnych i przywróceniu rzekomo naturalnych ról płciowych, są niszczące dla kobiet i społeczeństw, w których żyją. Głównym celem tej książki jest upowszechnienie udokumentowanej wiedzy na temat historii podporządkowania kobiet, a także rozpropagowanie nowych danych, które pozwalają zrozumieć, że autonomię przedstawicielek tej płci należy rozszerzać, nie zaś ograniczać.
W niniejszym wprowadzeniu chciałabym jednak pokazać, że położenie gospodarcze Polek, mimo wyjątkowej historii ich kraju, stanowi odbicie sytuacji kobiet z innych państw. Mam nadzieję, że czytelniczki i czytelnicy dostrzegą w tej książce własne doświadczenia. Liczę na to, iż część prezentowanych przeze mnie faktów przyda się współczesnym aktywistom i aktywistkom.
Dane globalne pokazują jednoznacznie, że we współczesnej gospodarce aktywność zawodowa kobiet jest warunkiem koniecznym dobrobytu. Według danych z 2020 roku 63 procent Polek pracuje zarobkowo; w przypadku mężczyzn odsetek ten wynosi 77. Nawet na podstawie tej jednej informacji możemy ocenić, że dla Polski jest już za późno na powrót do „tradycyjnego” modelu rodziny, na której utrzymanie zarabia wyłącznie mężczyzna. Powrót do takiej struktury gospodarstwa domowego kosztowałby polską gospodarkę prawie połowę jej siły roboczej i znaczny procent PKB (około 35–40 procent), wskutek czego raptownie spadłyby wpływy podatkowe do budżetu, to zaś natychmiast odbiłoby się na usługach publicznych. Wszelkie nadzieje na dobrobyt kraju ległyby w gruzach. Takie posunięcie bez wątpienia skazałoby Polskę na trwałą nędzę.
Wedle mojej wiedzy współpraca między polskim rządem a Kościołem nie zaowocowała wyrażonym wprost postulatem, by kobiety zaprzestały pracy zarobkowej, jednak zakaz aborcji i antykoncepcji w perspektywie czasu okaże się równoznaczny z zakazem podejmowania pracy zarobkowej. Kobiety znajdą się w sytuacji, w której poza opieką nad dziećmi – „tradycyjna” struktura rodziny wymaga, by zajmowały się nimi samodzielnie – niewiele będą mogły zrobić. W takim układzie czas kobiety nie należy do niej, ona sama staje się coraz bardziej wyczerpana, nieustanne przerwy na rodzenie dzieci praktycznie uniemożliwiają jej regularną pracę, a już z pewnością karierę zawodową. Co ważne, wskutek niestabilnej sytuacji finansowej matki i niepewnej przyszłości cierpią również dzieci. Społeczność międzynarodowa dzięki wielu raportom i programom zyskała przekonanie, że najlepszą metodą zapewnienia dzieciom dobrostanu jest gospodarcze równouprawnienie kobiet, co opisałam szczegółowo w dalszej części niniejszej książki.
Jak na ironię, pod przywództwem organizacji międzynarodowych Polska stała się gospodarką odnoszącą w Europie największe sukcesy: zwiększyła swoje PKB o 150 procent; bezrobocie, które gwałtownie wzrosło w pierwszych latach po upadku Związku Radzieckiego, ograniczono do 3 procent3. Pomimo tych osiągnięć wciąż utrzymuje się różnica między aktywnością zawodową kobiet i mężczyzn, co można przypisać jedynie gospodarczej dyskryminacji kobiet, która uległaby spotęgowaniu, gdyby przywrócić rodzinę w jej dawnym kształcie.
W Polsce istnieje również niepokojąca różnica wysokości wynagrodzenia kobiet i mężczyzn. Zarobki kobiet stanowią zaledwie 65 procent zarobków mężczyzn. Luka płacowa może wynikać z sześciu czynników i wszystkie one są obecne w Polsce. Mowa o pracy w niepełnym wymiarze godzin, feminizacji niektórych zawodów, ograniczonym dostępie do edukacji, tempie awansu, „karze za macierzyństwo” i postawach kulturowych.
Polskie kobiety o 60 procent częściej niż mężczyźni pracują w niepełnym wymiarze godzin: zatrudnionych jest w taki sposób 32 procent kobiet i tylko 20 procent mężczyzn. Praca w niepełnym wymiarze czasu oczywiście zmniejsza sumę przepracowanych godzin, ale dodatkowo obniża stawkę godzinową. Wysoki odsetek kobiet pracujących na część etatu zwykle wskazuje na duże obciążenie obowiązkami domowymi, niezależnie od tego, czy chodzi o prowadzenie domu, czy opiekę nad dziećmi; w Polsce kobieta wykonuje prawie dwa razy więcej niepłatnej pracy niż mężczyzna. Te zjawiska, dotyczące tylko jednej płci, wpływają na gospodarkę w sposób strukturalny; powrót do tradycyjnych ról płciowych spotęgowałby to oddziaływanie.
Gdy rodzą się dzieci, a żłobki i przedszkola są niedostępne – również z powodów finansowych – rodzice decydują zwykle, że to matka pozostanie w domu, bo ojciec lepiej zarabia. Tym sposobem nierówność płac w gospodarce utrwala tradycyjną strukturę rodziny, a to przekłada się na niższe wynagrodzenie. Ów splot czynników nie oddziałuje na mężczyzn, natomiast wpływa na kobiety, i to niezależnie od ich klasy społecznej.
Kobiety pracujące w niepełnym wymiarze godzin zwykle nie są w stanie samodzielnie się utrzymać. W przypadku śmierci lub niepełnosprawności mężczyzny jego żonie i dzieciom zagraża nędza. Dyskryminacja kobiet trwale wbudowana w system gospodarczy jest zatem jedną z przyczyn ubóstwa.
Polki są w dużej mierze zatrudnione w sfeminizowanych branżach, w źle opłacanych zawodach, co powiększa lukę płacową – i znów: jest to niezależne od klasy społecznej. Choć część kobiet jest wynagradzana jeszcze gorzej od innych, relegowanie ich jako grupy do niżej opłacanych zawodów jest udziałem wszystkich, co wyraźnie widać po tym, jak na całym świecie odbiła się pandemia, w pierwszej kolejności odbierając pracę kobietom. W rolnictwie, które oferuje zwykle najniższe i najmniej pewne zarobki, pracuje niewielu Polaków – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Praca w przemyśle jest na ogół lepiej opłacana i bardziej stabilna, natomiast praca w usługach jest relatywnie nisko wynagradzana i stosunkowo niepewna. W większości krajów kobiety częściej pracują w usługach, a mężczyźni w przemyśle. Odnosi się to również do Polski.
Konserwatywni ekonomiści neoliberalni lekceważą ten podział, widząc w nim osobisty wybór; twierdzą, że kobiety po prostu „wolą” pracować w gorzej płatnych branżach. Owa niczym nieuzasadniona supozycja, zrzucająca winę na kobiety, jest wysuwana przez ludzi, którzy nie przyglądają się – i nie chcą się przyglądać – tej kwestii przez pryzmat płci.
Badania wskazują, że branże zdominowane przez mężczyzn oferują wyższe wynagrodzenia, ponieważ są zdominowane przez mężczyzn. Zdarza się, że sektory zmaskulinizowane się feminizują i odwrotnie; w takiej sytuacji branża przejmowana przez mężczyzn jest redefiniowana jako „trudniejsza” – i płaca idzie w górę. Kiedy dany sektor przejmują kobiety, praca uznawana jest nagle za „lekką” i „łatwą” – a płaca spada. (Na marginesie warto zauważyć, że prace w przemyśle są obecnie zautomatyzowane, więc nie są już ani „trudne”, ani „ciężkie”). Co więcej, gdy firma lub branża jest skrajnie zdominowana przez mężczyzn, środowisko pracy staje się bardziej patriarchalne, wskutek czego wzrasta ryzyko przemocy wobec kobiet i złego ich traktowania. Dlatego większość kobiet decyduje się trzymać z dala od bardzo zmaskulinizowanych zawodów. „Ciążenie” kobiet ku branżom oferującym niższe wynagrodzenia nie jest wynikiem nietrafionych wyborów. Odzwierciedla ono uwarunkowania płciowe, które negatywnie odbijają się na kobietach, ale nie na mężczyznach.
Ilustracja A. Wykresy pokazują typowy rozkład zatrudnienia w sektorach ze względu na płeć zatrudnionych. Kobiety są w większości zatrudnione w usługach, natomiast mężczyźni dominują w przemyśle, gdzie wynagrodzenie jest wyższe.
Źródło: World Bank Data Bank, dostęp 15 grudnia 2020.
Apologeci nierówności płac kobiet i mężczyzn zapewniają często, że kobiety otrzymują niższe wynagrodzenie, bo nie są równie wykształcone i wykwalifikowane jak mężczyźni. Ta teza już od wielu lat nie odpowiada prawdzie. Od pół wieku poziom wykształcenia kobiet bardzo szybko rośnie. Warto jednak zapytać, jak doszło do tego, że kiedyś kobiety były faktycznie gorzej wykształcone od mężczyzn. Na kolejnych stronach dowodzę, że wykluczenie kobiet z systemu edukacji nie było przypadkowe, nie było też kwestią wyboru. To kolejny dowód na to, że status ekonomiczny kobiet rządzi się innymi prawami niż mężczyzn.
Polki w równej liczbie co Polacy kształcą się na poziomie podstawowym i średnim, równie często uczą się także w szkołach policealnych. W całej populacji wykształcenie wyższe posiada o 13 procent mniej kobiet niż mężczyzn, lecz w obecnym pokoleniu studiuje 81,9 procent Polek i 54,4 procent Polaków, zatem na każdego studenta przypada półtorej studentki.
Obrońcy nierównej płacy lekceważą kobiety wykształcone, twierdząc, że studiują one „niewłaściwe przedmioty” – co oznacza nauki humanistyczne zamiast technologii cyfrowych, matematyki, przedsiębiorczości, nauk ścisłych i inżynierii – i z tego względu po ukończeniu studiów otrzymują niższe wynagrodzenie. Ten argument brzmi co najmniej podejrzanie w Polsce, gdzie czterdzieści procent studentów uczelni technicznych stanowią kobiety i gdzie kobiety dominują zarówno w matematyce i naukach przyrodniczych, jak i w biznesie. Ogólna liczba studentów i studentek informatyki jest tak niska, że nie może tłumaczyć różnicy w zarobkach. Zwyczajnie brak dowodów na potwierdzenie tezy, że uzasadnieniem dla luki płacowej w Polsce jest gorsze wykształcenie kobiet.
Tymczasem kobiety przewyższają liczebnie mężczyzn w zawodach wymagających kwalifikacji i specjalistycznych szkoleń: pracę taką wykonuje 57 procent kobiet i 43 procent mężczyzn, co oznacza, że na każdego mężczyznę przypada 1,3 kobiety. Jeśli zatem kobiety otrzymują niższe wynagrodzenie, to nie dlatego, że są gorzej wykształcone. Nierówne wynagrodzenie pomimo równych kwalifikacji to dyskryminacja ze względu na płeć – wspólne doświadczenie kobiet na całym świecie.
Innym istotnym czynnikiem poszerzającym lukę płacową są mechanizmy awansu: w większości krajów kobiety nie awansują tak wysoko jak mężczyźni i dlatego nigdy nie otrzymują najwyższych wynagrodzeń. Mimo lepszego wykształcenia i zajmowania większej liczby stanowisk wymagających specjalistycznej wiedzy Polki nie awansują proporcjonalnie do swoich kwalifikacji.
Ilustracja B. Na diagramie widzimy role odgrywane w sektorze prywatnym (po lewej) i sektorze publicznym (po prawej). Słupki po każdej stronie uporządkowano według wzrastającej ważności. Po lewej widać, że chociaż kobiety przewyższają liczebnie mężczyzn na stanowiskach wymagających kwalifikacji, stanowią zaledwie 20,6 procent kadry kierowniczej i tyle samo członków zarządów przedsiębiorstw. Po prawej widać, że kobiety stanowią 29 procent posłów i 27 procent osób na stanowiskach ministerialnych, ale w Polsce kobiety stały na czele państwa łącznie zaledwie przez cztery lata, natomiast mężczyźni sprawowali tę funkcję w sumie przez 46 lat.
Źródło: World Economic Forum Global Gender Gap Report 2020.
Wykresy na ilustracji B pokazują, że im wyższy szczebel hierarchii, tym mniej na nim kobiet – i to zarówno w sektorze publicznym, jak prywatnym. To samo zjawisko występuje prawie zawsze również w innych instytucjach, na przykład na uczelniach wyższych lub w organizacjach wyznaniowych. Polska inwestuje w wykształcenie kobiet, a następnie marnotrawi tę inwestycję, odmawiając im awansu. To niesprawiedliwość, a przy tym dowód kiepskiego zarządzania.
Na całym świecie kobiety są wypychane ze stanowisk kierowniczych zgodnie z tym samym schematem dyskryminacji, którego efekty widać tak w fabrykach, jak w poczekalniach dla VIP-ów. Wyjaśniam to zjawisko na kolejnych stronach, zwracając uwagę na dynamikę grupową, która każe mężczyznom zwierać szyki niezależnie od ich osobistych poglądów, by chronić status męskości poprzez eliminowanie kobiet. To zachowanie można przypisać pokutującym nadal przekonaniom na temat wzorca idealnego mężczyzny.
Najbardziej konsekwentnie i systematycznie poszerza lukę płacową „kara za macierzyństwo”. To nazwa występującego na całym świecie zjawiska karania matek przez rynek pracy. „Kara” polega na zaniżaniu im wynagrodzeń i powstrzymywaniu awansów nawet wówczas, gdy po urodzeniu dziecka wracają do pracy. W 2015 roku przeprowadzono w Polsce badanie rozmiarów tego zjawiska na podstawie danych z Polskiego Badania Panelowego POLPAN obejmującego dużą, reprezentatywną próbę dorosłych analizowaną od 1988 roku. Dane dowodzą pozytywnego wpływu urodzenia pierwszego dziecka i negatywnego wpływu urodzenia drugiego oraz kolejnych dzieci na wynagrodzenie kobiet pracujących w pełnym wymiarze godzin. Mężczyznom nie obniża się wynagrodzenia niezależnie od liczby posiadanych dzieci.
Badania pokazały, że Polki rzadziej niż Polacy wracają do pracy po okresie bezrobocia; natomiast matki małych dzieci częściej niż mężczyźni lub kobiety bezdzietne tracą pracę, gdy podejmują ją po okresie bezrobocia. Chyba najbardziej niepokojące jest odkrycie, że kobiety, które po powrocie do pracy pracują tyle samo godzin co ich koledzy, mimo wszystko płacą karę za macierzyństwo:
[…] wygląda na to, że kobiety nadal ocenia się według stereotypów i karze się je nawet wówczas, gdy usiłują być idealnymi pracownicami, sprawując przy tym opiekę nad dziećmi. Więcej godzin poświęcanych na pracę uważa się za wyraz zaangażowania w przypadku mężczyzn i kobiet bezdzietnych, natomiast w przypadku matek – za oznakę kiepskiej organizacji i niskiej efektywności4.
Wobec perspektywy takich zmian po urodzeniu dziecka kobieta pracująca, która mogłaby je urodzić, zaczyna się wahać. Jako że każde kolejne dziecko zagraża jej stabilności ekonomicznej, nietrudno zgadnąć, czemu może myśleć z niechęcią o urodzeniu więcej niż jednego. W tych okolicznościach ograniczony dostęp do antykoncepcji i surowe restrykcje dotyczące przerywania ciąży są realnym zagrożeniem dla jej finansowego bezpieczeństwa. Toteż ataku na prawa reprodukcyjne nie można sentymentalizować jako „budowy cywilizacji życia”. To atak na kobiety, który pod każdym możliwym względem wpływa na ich przyszły dobrostan.
Za tezą o wpływie postaw kulturowych na wielkość luki płacowej kryje się przekonanie o wzajemnym umacnianiu się publicznych i prywatnych hierarchii płciowych. Dowody pozwalają sądzić, że te hierarchie istnieją we wszystkich kulturach i opierają się na tych samych uprzedzeniach: przekonaniu, że mężczyźni powinni mieć większy niż kobiety dostęp do pracy zarobkowej, że kobiety powinny pracować w pewnych branżach, a w innych nie, że muszą codziennie znaleźć czas na bezpłatne obsługiwanie męża, że ani w domu, ani w pracy nie powinny piastować wyższych stanowisk niż mężczyźni, że muszą złożyć swoją finansową przyszłość i uzyskane kwalifikacje na ołtarzu macierzyństwa i że bez względu na swoje osiągnięcia są mniej warte od mężczyzn. Te przekonania nie występują wyłącznie w Polsce, nie są funkcją klasy społecznej i odciskają się na kobietach niezależnie od ich osobistych wyborów.
Opracowany przez Światowe Forum Ekonomiczne wskaźnik równej płacy za równą pracę odzwierciedla wpływ postaw kulturowych na wynagrodzenie. Wskaźnik ten opiera się na wywiadach z kierownikami i kierowniczkami stu największych pracodawców w danym państwie, którym zadaje się pytanie o to, jakie wynagrodzenie otrzymują – wedle ich wiedzy – kobiety i mężczyźni wykonujący w ich kraju takie same lub podobne prace. Nie pozwala to uzyskać precyzyjnego oszacowania wysokości wynagrodzenia, ale jest wskaźnikiem panujących zwyczajów. W Polsce kierownicy twierdzą, że kobiety otrzymują 65 procent tego co mężczyźni; odpowiada to globalnej średniej. I rzeczywiście, niższe wynagradzanie kobiet jest zwyczajem, który w mniejszym lub większym stopniu kultywuje się we wszystkich krajach świata, we wszystkich branżach i zawodach.
W ostatnich dziesięcioleciach dyskryminacja kobiet spotyka się z coraz ostrzejszą krytyką. W badaniach ankietowych w większości krajów bardzo wysoki odsetek respondentów jest przekonany, że równość płci jest ważna, że nie została ona jeszcze osiągnięta i że należy zintensyfikować działania w tym kierunku. Tylko w krajach najbiedniejszych i najmocniej doświadczanych konfliktami zbrojnymi prawa kobiet wspiera mniejszość obywateli. Okazuje się, że Polacy wspierają równość płci w mniejszym stopniu niż mieszkańcy Europy Zachodniej i Ameryki Północnej, lecz mimo to nadal wyraźna ich większość uważa równość płci za cel wart urzeczywistnienia. Niedawno Pew Research Council w ramach badania globalnych postaw zaczął śledzić zależność pomiędzy religijnością i poglądami prawicowymi a poparciem dla różnorodności, w tym równości płci. W krajach, w których religijna prawica zyskuje na popularności, wsparcie dla różnorodności jest niższe i skorelowane z przekonaniami politycznymi oraz poziomem religijności ankietowanych. Dane dla Polski potwierdzają występowanie tego zjawiska, lecz tylko do pewnego stopnia; większość Polaków – choć często bardzo religijnych – wyznaje w odniesieniu do kwestii płci liberalne, świeckie wartości5. Należy jednak zrozumieć, że obecna kampania mająca na celu przywrócenie nierówności właściwych dawnemu modelowi rodziny może zmienić nastawienie Polaków i Polek do kwestii równouprawnienia płci, wskutek czego spadnie poparcie dla walki z dyskryminacją.
Przerwa w zatrudnieniu na wychowywanie dzieci odbija się na wysokości emerytury i oszczędnościach, wskutek czego matki, już jako osoby starsze, znajdują się w trudniejszej sytuacji materialnej. W Polsce jest to szczególnie dotkliwe, bo Polki – niezależnie od tego, czy są matkami, czy nie – przechodzą na emeryturę o pięć lat wcześniej niż Polacy, choć żyją średnio sześć lat dłużej.
Na całym świecie przez całe wieki majątek mężczyzny po jego śmierci przypadał jego męskim spadkobiercom, wskutek czego wdowa zostawała z niczym. W wielu rejonach świata to nadal norma. Wymaganie od kobiet, by przechodziły na emeryturę wcześniej, choć żyją dłużej i są zmuszone robić przerwy w zatrudnieniu, jest po prostu jedną z wersji systemu gospodarczego, który utrzymuje stare kobiety w ubóstwie.
Prawo spadkowe pozbawiające żony i córki prawa do dziedziczenia nieruchomości, zwłaszcza ziemi, leży u podstaw materialnej nierówności kobiet. Takie prawa obowiązywały już w najwcześniejszych kodeksach i były powszechne we wszystkich rejonach świata, również w Europie Wschodniej. Na przestrzeni dziejów najliczniejszą grupą biedoty były wdowy. Te reguły nie odnoszą się wyłącznie do klas posiadających. W trakcie swoich badań terenowych odwiedziłam wiele najuboższych wiosek świata, gdzie owdowiałym kobietom wciąż grozi głód, bo cały majątek ich zmarłego męża przechodzi na jego męskich krewnych, a kobieta pozostaje bez środków do życia.
W Polsce, podobnie jak w innych krajach europejskich, przez całe wieki prawo i obyczaje przyznawały całość praw majątkowych mężczyznom, jednakże w latach czterdziestych i pięćdziesiątych w imię równouprawnienia płci zarówno kraje Europy Zachodniej, jak i państwa pozostające w orbicie Związku Radzieckiego próbowały stworzyć system własności małżeńskiej, który byłby sprawiedliwy wobec kobiet.
W pierwszej dekadzie socjalizmu w Polsce Sowieci znacjonalizowali lub skolektywizowali większość majątku prywatnego, niemniej część nieruchomości pozostała w rękach prywatnych; pozostała też kwestia podziału oszczędności po rozwodzie lub po śmierci małżonka. Przepisy regulujące rozwody kilkakrotnie zmieniano, starając się uzyskać sprawiedliwą równowagę, ale prawo spadkowe przyjęło aż nazbyt dobrze znaną wykładnię: wszystko poza przedmiotami domowego użytku przyznano dzieciom zmarłego lub zmarłej, a nie pozostałej przy życiu małżonce lub małżonkowi. Jeśli nie było dzieci, majątek przechodził na rodziców zmarłego, a potem na jego rodzeństwo. Małżonek czy małżonka mogli otrzymać połowę majątku, w każdym razie nie mniej niż jedną czwartą, aczkolwiek położenie wdowy czy wdowca i tak ulegało znacznemu pogorszeniu. Nie był to układ racjonalny, oznaczał jednak, że w kolejnych pokoleniach majątek przechodził po równo na kobiety i mężczyzn6.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego i odzyskaniu suwerenności przez kraje Europy Wschodniej każdy z nich musiał podjąć decyzję, jak rozdzielić majątek zawłaszczony przez państwo. Każdy kraj zrobił to nieco inaczej. Polski rząd czekał wiele lat ze zwrotem majątku jego pierwotnym posiadaczom lub ich spadkobiercom, jednakże restytucja w Polsce była trudna, spotykała się ze sprzeciwem i była polem do nadużyć. Do dzisiaj proces ten nie został zakończony.
Dlatego trudno jest ocenić dane Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, zgodnie z którymi 30 procent właścicieli ziemskich w Polsce to kobiety, co z perspektywy całego świata jest odsetkiem wysokim. Niemniej odsetek właścicielek ziemi w krajach dawnego bloku wschodniego generalnie przewyższa globalną średnią, która wynosi zaledwie 18,7 procent. W dwóch krajach sięga niemal połowy: na Łotwie (47 procent) i na Litwie (48 procent), w kilku innych jest znacznie powyżej światowej średniej: w Rumunii (32 procent), Gruzji (29 procent), Słowenii (27 procent), na Węgrzech (26 procent), w Mołdawii (36 procent) i w Estonii (36 procent). Bułgaria (23 procent) i Chorwacja (22 procent) plasują się bliżej średniej, a Czechy i Słowacja poniżej (odpowiednio 15 i 17 procent). Jednak ogólnie rzecz biorąc, kobiety z krajów byłego bloku wschodniego częściej bywają posiadaczkami ziemi niż kobiety z innych regionów świata. Ten schemat pozwala domniemywać, że historyczny proces kolektywizacji i redystrybucji faktycznie w dużym stopniu zrównoważył udział kobiet i mężczyzn w posiadaniu nieruchomości.
Tyle tylko, że nie jest łatwo zmierzyć, do jakiego stopnia kobiety kontrolują kapitał rodziny, bo majątkiem zarządza zwykle „głowa domu”. Taki układ obowiązywał nawet w Polsce uzależnionej od Związku Radzieckiego7. Tam, gdzie kobiety zgodnie z prawem mają równy udział w rodzinnej własności, zwyczajowo majątkiem dysponują na ogół ich mężowie.
Ten ścisły związek rodzinnej hierarchii i dyskryminacji ekonomicznej kobiet ma wieloraki wpływ na zarządzanie majątkiem i zarobkami, ale również na warunki panujące w miejscu pracy. Nierówności na rynku pracy istnieją niezależnie od uwarunkowań klasowych, po części ze względu na konflikt interesów będący nieodłącznym elementem każdego rodzinnego układu: aby w rodzinie panował spokój, mężczyzna musi mieć wyższe stanowisko albo więcej zarabiać. Wskutek takiego zakorzenionego przekonania współpraca pracownic i pracowników w walce o lepszą płacę rzadko przynosi korzyści kobietom. Historia ruchu socjalistycznego i robotniczego w Europie i Stanach Zjednoczonych pokazuje, że niechęć mężczyzn do skarg formułowanych przez kobiety jest niezmienna, co bardziej szczegółowo omówiłam w rozdziale Ucieczka zkuchni. W przypadku Polski powrót do tradycyjnego modelu z mężczyzną jako głową rodziny, co automatycznie daje mu prawo do kontrolowania finansów, spotęgowałby nierówności widoczne już teraz w statystykach gospodarczych. I znów: jest to zjawisko warunkowane płcią, strukturalne, niezależne od klasy i dokonywanych wyborów – a przy tym mające kluczowe znaczenie dla Kościoła katolickiego.
Ambiwalencja względem praw kobiet w gospodarce, połączona z konserwatywnymi przekonaniami religijnymi, często przejawia się najdobitniej w krytycznym nastawieniu do pracujących matek. Zważywszy na kary nakładane na kobiety za posiadanie dzieci zarówno w Polsce, jak i w innych krajach, trudno się dziwić, że kobiety odkładają macierzyństwo albo zupełnie z niego rezygnują, obniżając wskaźniki urodzeń.
Dzietność Polek systematycznie spada od ponad dwustu lat. Obecnie, podobnie jak w innych krajach Europy Wschodniej, spadła już poniżej poziomu zapewniającego prostą zastępowalność pokoleń (2,1) i sięgnęła 1,5; zdaniem demografów przy tak niskim wskaźniku dzietności trend jest nieodwracalny. To zjawisko długofalowe i niespecyficzne dla Polski, więc nie można go przypisać oddziaływaniu czynników lokalnych lub działających od niedawna.
Co ważne, w krajach Europy Zachodniej, podobnie jak gdzie indziej na świecie, zaznacza się to samo zjawisko, więc wyjaśnieniem musi być czynnik wspólny im wszystkim. Najprawdopodobniej za spadkiem dzietności stoi rosnąca od lat siedemdziesiątych XX wieku dostępność niezawodnej antykoncepcji. Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego kobiety zdecydowały się dalej ograniczać wielkość swojej rodziny przez kolejne trzydzieści lat wręcz do momentu, w którym populacja zaczęła się kurczyć. Jak wyjaśniłam w rozdziale Kara za macierzyństwo, rosnące koszty życia zmuszają oboje rodziców do pracy, by mogli utrzymać rodzinę, lecz ich sytuację utrudnia powszechna praktyka osądzania i karania pracujących matek, zwłaszcza gdy żłobki i przedszkola są drogie i trudno dostępne. Wskutek tego pary coraz częściej decydują się na mniejszą liczbę dzieci lub zupełnie z nich rezygnują.
Tę tezę potwierdziły uruchomione niedawno programy, które miały zrównoważyć presję społeczną i ekonomiczną wywieraną na rodziców. Z ilustracji C wynika, że kraje Europy Wschodniej, w tym Polska, odnotowały lekki wzrost dzietności w ciągu minionych dziesięciu lat. Niektóre wprowadziły programy zachęt finansowych, by skłonić rodziców do posiadania dzieci. Na przykład Węgry mają bardzo hojną ofertę pomocy finansowej dla rodziców przy zakupie domu lub mieszkania. Lekkie drgnięcie dzietności w Polsce może być po części skutkiem programu Rodzina 500+, przyznającego miesięczne świadczenie na każde dziecko. Wygląda na to, że główną przyczyną niższej dzietności nie jest upadek moralny, lecz dyskryminacja finansowa kobiet.
Ilustracja C. Współczynnik dzietności to liczba dzieci, które rodzi przeciętna kobieta w ciągu całego swojego życia. Powyższy wykres pokazuje, że w piętnastu krajach wschodnioeuropejskich liczba urodzeń żywych przypadających na kobietę systematycznie spada od 1971 roku. Najgrubsza czarna linia odpowiada Polsce.
Źródło: World Bank Data Bank, dostęp 18 grudnia 2020.
Liczba ludności Polski spada od prawie dwudziestu lat, konkretnie od 2002 roku, i zjawisko to ma długofalowy wpływ na wielkość zasobu siły roboczej. Jednym z powodów jest niższa dzietność, innym – migracja. Przez większą część ostatnich dwóch dekad z Polski wyjeżdżało więcej kobiet niż mężczyzn, ale w ostatnim czasie ta różnica zarysowała się jeszcze wyraźniej. Zjawisko migracji objaśnia się zwykle poszukiwaniem przez ludzi lepszych warunków ekonomicznych, a konkretnie lepszej i łatwiej dostępnej pracy. To nie tłumaczy jednak, dlaczego kobiety miałyby migrować częściej niż mężczyźni.
Polska traci nie tylko mieszkańców, ale i umiejętności warunkujące jej gospodarczą przyszłość, ponieważ wykształcone kobiety stanowią coraz większy odsetek migrantów z Polski do Niemiec, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Emigracja najlepiej wykształconych kobiet ma już większe rozmiary niż emigracja najlepiej wykształconych mężczyzn. Zjawisko wyjeżdżania wykształconych pracowników z kraju nosi nazwę „drenażu mózgów” i jest poważnym problemem gospodarczym.
Jednak tylko 15 procent emigrujących Polek ma wyższe wykształcenie. Kim jest pozostałe 85 procent? Kobiety z doświadczeniem w opiece nad dziećmi i nad osobami starszymi są bardzo poszukiwane zarówno w Niemczech, jak i w innych krajach, chętnie obieranych przez Polki jako nowe miejsce zamieszkania. W kolejnych dekadach niedobór doświadczonych pracownic sektora opieki będzie systematycznie rósł. Ich emigrację nazywamy „drenażem opieki”. Kobiety pracujące w rolnictwie emigrują częściej niż pracujący na roli mężczyźni. Sezonowe prace przy zbiorach pojawiają się we wszystkich krajach graniczących z Polską, lecz przecież Polska potrzebuje pracowników sezonowych tak samo jak jej sąsiedzi.
Wydawałoby się, że do pracy przy zbiorach powinno wyjeżdżać tyle samo kobiet co mężczyzn. Dlaczego kobiety wyjeżdżają częściej? Przewaga kobiet wśród migrantów w tak różnych sektorach pozwala sądzić, że Polska, nierówno traktując kobiety, została w tyle. Ostatni lekki wzrost migracji może być po części spowodowany złowieszczym atakiem polityków na równość kobiet i mężczyzn, zwłaszcza że jego celem stały się kwestie tak żywotne i osobiste jak aborcja i antykoncepcja. Widmo „tradycyjnej rodziny” oraz „naturalnych ról społecznych kobiet i mężczyzn” może skłaniać kobiety do wyjazdów; te sprawy słusznie oceniane są jako zagrożenie dla kobiet. Badacze dopiero niedawno zaczęli analizować migrację w podziale na płeć, więc nie znamy powodów, dla których kobiety wyjeżdżają, na razie dysponujemy jedynie wyrywkowymi danymi. Dlatego możemy się domyślać motywacji emigrantek i emigrantów jedynie na podstawie tego, co wiemy o zjawiskach zachodzących w ich ojczyźnie, czyli w tym przypadku: w Polsce.
Polki, podobnie jak kobiety w całej Europie, cieszą się dziś finansową niezależnością, którą nie dysponowały ich przodkinie. Dzięki temu mogą zdecydować się na małżeństwo lub nie. Współczynnik małżeństw w populacji Polaków spada od wielu lat, podobnie jak współczynnik dzietności, co widać na poniższym wykresie, ale pięć zawartych małżeństw na tysiąc osób rocznie to i tak nieco więcej niż średnia dla całej Unii Europejskiej (4,3).
Ilustracja D.Współczynnik małżeństw to liczba małżeństw zawartych w danym roku w przeliczeniu na tysiąc obywateli. W Polsce zarówno współczynnik małżeństw, jak i współczynnik dzietności przez ostatnie sześć dekad spadały.
Źródło: World Bank Data Bank, dostęp 10 grudnia 2020.
W przeszłości ograniczone możliwości zarobkowania i gromadzenia majątku popychały kobiety do małżeństwa jako jedynej dostępnej formy zapewnienia sobie bytu. Najważniejszym efektem wejścia mężatek w XX wieku na rynek pracy było przełamanie tej bariery. Zarabiając własne pieniądze i posiadając własny majątek, kobiety mogły po raz pierwszy cieszyć się niejaką finansową autonomią i bezpieczeństwem, co ostatecznie dało im możliwość dokonywania innych życiowych wyborów niż małżeństwo.
Można by zatem oczekiwać jakiejś statystycznej zależności pomiędzy współczynnikiem małżeństw a poziomem finansowej niezależności kobiet w danym kraju. Właśnie to pokazuje wykres na ilustracji E. Wybrałam trzynaście krajów dawnego bloku wschodniego: Albanię, Rumunię, Łotwę, Litwę, Serbię, Słowację, Macedonię, Chorwację, Węgry, Ukrainę, Bułgarię, Czechy i Estonię. Dodałam Niemcy jako bezpośrednio sąsiadujące z Polską. Następnie połączyłam na jednym wykresie wskaźniki małżeństw dla danego kraju z indeksem możliwości finansowych kobiet opracowanym przez Economist Intelligence Unit. Wskaźnik EIU łączy oczywiste wskaźniki ekonomiczne takie jak współczynnik aktywności zawodowej ze statystykami dotyczącymi zdrowia, wykształcenia, reprezentacji politycznej i praw zagwarantowanych ustawowo w jeden wskaźnik, który następnie można wykorzystać do porównania warunków, w jakich żyją kobiety w różnych krajach.
Rozrzucone kropki tworzą linię trendu sygnalizującą odwrotną zależność małżeństwa i możliwości finansowych: im większe możliwości finansowe kobiet, tym niższy współczynnik małżeństw i odwrotnie: więcej kobiet zawiera związki małżeńskie, gdy dysponują mniejszymi możliwościami finansowymi.
Jednym słowem, niewesoła sytuacja materialna kobiet ma swoje źródło w obyczajach – często wielowiekowych – rządzących życiem rodzinnym: od stosowania antykoncepcji do podziału majątku. Wpływ praktyk odnoszących się konkretnie do kobiet i do mężczyzn przejawia się w niemal wszystkich aspektach zatrudnienia i wpływa w znacznej mierze na to, czy i w jakim zakresie kobiety same mogą być pracodawczyniami.
Ilustracja E. Wskaźnik możliwości finansowych kobiet jest skomplikowanym połączeniem rozmaitych wskaźników cząstkowych, opracowanym przez Economist Intelligence Unit. Uwzględnia takie zjawiska jak luka płacowa, aktywność zawodowa kobiet, prawa człowieka, wykształcenie, stan zdrowia. Powyższy wykres pokazuje, że w krajach wschodnioeuropejskich istnieje odwrotna zależność możliwości finansowych kobiet i decyzji o zawarciu związku małżeńskiego. Na wykresie dodałam czarną linię trendu, by uwidocznić tę zależność.
Źródła: Economist Intelligence Unit, World Bank Data Bank.
Uprawnione jest stwierdzenie, że dyskryminacja kobiet na rynku pracy to pochodna sprawowania kontroli nad kapitałem przez mężczyzn. W końcu, jeśli pominąć nieliczne wyjątki, to mężczyźni byli posiadaczami majątków i przedsiębiorstw zatrudniających pracowników. Co więcej, aż do połowy XX wieku w wielu częściach Europy kobiety, które chciały założyć własne przedsiębiorstwo, napotykały ogromne trudności. Jak wyglądałaby sytuacja pracujących kobiet, gdyby więcej pracodawców stanowiły właśnie kobiety? Dane na ten temat gromadzi się od niedawna, ale można sądzić, że właścicielki przedsiębiorstw stwarzają kobietom lepsze warunki pracy, rzadziej narażając je na dyskryminację (piszę o tym obszernie w dalszej części książki).
W skali świata kobiety posiadają około 30 procent małych i średnich firm. Przeciętnie zatrudniają mniej pracowników niż mężczyźni, bo kobiece firmy nie osiągają takiej skali jak firmy należące do mężczyzn. Oczywistym powodem ograniczonego wzrostu tych przedsiębiorstw jest fakt, że na starcie nie dysponują równie wysokim kapitałem, a na etapie rozwoju nie otrzymują równie wysokiego dofinansowania ze źródeł zewnętrznych. Mniej oczywiste jest to, że kobiety ze względu na „zobowiązania” rodzinne nie mogą poświęcić swoim firmom tyle czasu co mężczyźni. Zostało to udokumentowane wieloletnimi badaniami, więc możemy śmiało powiedzieć, że rosnące obciążenie rodziną ma wpływ na wszelkie strukturalne przesunięcia własności przedsiębiorstw, analizowane przez pryzmat płci.
W okresie transformacji po upadku Związku Radzieckiego kobietom było znacznie trudniej założyć firmę niż mężczyznom. Nawet dziś Polacy posiadają dwa razy więcej firm niż Polki. Przyczyniła się do tego skłonność byłych społeczeństw bloku socjalistycznego do utrwalania dawnych wzorców religijnych oraz tradycyjnych ról kobiet i mężczyzn. Moje badania terenowe w Mołdawii wskazują na powrót dawnych schematów ekonomicznych. Mołdawianki miały mniej firm i były one mniejsze niż firmy należące do mężczyzn ze względu na ograniczony dostęp do kapitału. Doświadczały dyskryminacji ze strony banków tak jawnej i bezczelnej, jakiej nie widziałam nigdzie indziej na świecie. Nierówne obciążenie kobiet w rodzinie szybko storpedowało wysiłki mołdawskiego rządu, który na etapie prywatyzacji zasobów państwowych próbował rozdać majątek po równo kobietom i mężczyznom.
Szczególnie ciekawym przykładem niekorzystnego położenia kobiet w biznesie była nierównomierność występowania przypadków korupcji. Globalne badania pokazały, że korupcja władz mocniej obciąża kobiety niż mężczyzn. Byłam jednak zaskoczona, widząc skalę problemu w mołdawskich firmach należących do kobiet. Było jasne, że niemal każda kontrola urzędu skarbowego, każde sprawdzenie stanu ochrony przeciwpożarowej, każde zwolnienie towarów z komory celnej wiązało się z żądaniem od kobiety „prezentu”, którego prawie nigdy nie żądano od mężczyzny. Nierównowaga była tak skrajna, że wywnioskowałam, iż za wieloma z tych żądań stało oczekiwanie usług seksualnych.
Nie ma nic odkrywczego w stwierdzeniu, że to groźba przemocy ze strony mężczyzn utrzymuje podległość kobiet, ale jesteśmy tak nienawykli do myślenia o gospodarce w kategoriach płci, że niewiele osób uważa przemoc seksualną za czynnik oddziałujący w biznesie. Ruch #metoo jak nigdy dotąd zwrócił uwagę na molestowanie kobiet w miejscach pracy, obecne w każdej branży i w każdym zawodzie. Niezależnie od tego, czy kobiety są pracownicami, pracodawczyniami, klientkami czy dostawcami, przemoc odbija się na wszystkim: od wynagrodzeń po sposób prowadzenia odpraw celnych. Nierówność płci wystawia kobiecie rachunek, którego nie otrzymuje mężczyzna. Dyskryminację obserwuje się w całym systemie i nie jest to kwestia klasy społecznej ani „wolnego wyboru”. Kościół i polski rząd pokazały, że nie wezmą kobiet w obronę.
Najmroczniejszym przejawem przemocy i nierówności finansowej jest handel ludźmi. Jak odnotowuję w tej książce, w historii ludzkości handel kobietami stanowił wstrząsającą normę. Współczesne niewolnictwo osiągnęło niespotykaną dotąd skalę. Ponad 70 procent wszystkich niewolników to kobiety. Po upadku Związku Radzieckiego handel kobietami stał się poważnym problemem w Europie Wschodniej – i jest nim nadal. Polki są przehandlowywane do domów publicznych w ich własnym kraju, a także „eksportowane” do Belgii, Niemiec, Włoch, Niderlandów, Hiszpanii, Portugalii i Szwecji. Z kolei kobiety z innych krajów wschodnioeuropejskich – Mołdawii, Ukrainy, Bułgarii, Rumunii, Białorusi i Rosji – są sprzedawane do Polski i zmuszane do prostytucji. Również kobiety i mężczyźni z biedniejszych krajów są przywożeni do Polski do przymusowej pracy.
Ludzie będący przedmiotem handlu mają jedną cechę wspólną: są w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Jako że kobiety znajdują się w mniej korzystnym położeniu materialnym, częściej stają się niewolnicami. Niewolnictwo kobiet ma swoje korzenie w starożytności i – jak dowodzę w tej książce – jest kolejnym fundamentem, na którym opiera się ich dyskryminacja ekonomiczna.
Przez tysiąclecia mężczyźni posługiwali się przemocą wobec kobiet, by nimi handlować. Współcześnie w krajach, w których kobiety są najbardziej podporządkowane mężczyznom, przemoc i niewolnictwo występują częściej niż gdzie indziej, a dzietność jest znacznie wyższa, bo kobiety nie mają kontroli nad własnymi ciałami. Wysoki wskaźnik dzietności jest zatem dobrym przybliżeniem stopnia podporządkowania kobiet w danym kraju. Kraje, w których dzietność jest wysoka, a dyskryminacja powszechna, są znacznie częściej pogrążone w konflikcie, mają niestabilne władze państwowe lub są rządzone autokratycznie. Jak wyjaśniam w dalszej części tej książki, historia ludzkości i najnowsze dane statystyczne dowodzą, że złe traktowanie kobiet, wszelkiego rodzaju przemoc i autorytaryzm idą zwykle ramię w ramię.
Niestety, niedawna ekspansja prawicowych autorytaryzmów podkopuje prawa kobiet i reguły demokracji nawet w krajach stabilnych. To zjawisko zachodzące w całej Europie Wschodniej, ale i w Ameryce Łacińskiej, niektórych krajach Europy Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Kościół katolicki sprzymierzył się z prawicą i również w Polsce stał się siłą napędową tych zjawisk. Prawicowe ruchy przyoblekają się w sentymentalne wyobrażenia o tradycyjnej rodzinie i odwołują do męskich marzeń o uległych kobietach, przyciągając w ten sposób rzesze zwolenników – przy czym mają zapewnioną wiarygodność i wsparcie instytucjonalne ze strony organizacji kościelnych.
Autorytarne rządy nieuchronnie przyjmują bardzo agresywną postawę męskości, określaną w niektórych rejonach jako machismo, a w innych jako toksyczna męskość. Kraj oparty na takim wzorcu męskości znacznie częściej popada w konflikty wewnętrzne i międzynarodowe, znacznie częściej doświadcza też skrajnej nędzy. Takie kraje nie inwestują w dobrobyt obywateli, lecz w uzbrojenie, i zbyt szybko odpowiadają przemocą na każdy incydent w stosunkach międzynarodowych. Ideologia męskiej dominacji tworzy społeczeństwa antydemokratyczne i wojownicze, a przy tym niestabilne i ubogie.
W zamierzchłej przeszłości Europy, podobnie jak we współczesnym świecie, niewoli kobiet towarzyszyły przez całe wieki wojny, zarazy, głód i tyrania. Orędowanie za powrotem do tradycyjnych ról kobiecych i męskich to promowanie porządku społecznego, który rządzi się nędzą i przemocą, gwałcąc przy tym prawa człowieka. To nie cywilizacja życia, lecz cywilizacja okrucieństwa.
Świat równości płci jest szczęśliwszym miejscem. Badania konsekwentnie pokazują, że w krajach, w których szanowane są prawa kobiet, zarówno kobiety, jak i mężczyźni są bardziej zadowoleni z życia – może dlatego, że wzniósłszy się ponad grozę przeszłości, zyskali wolność, zdrowie, zamożność i pokój.
Niedostrzeganie przez społeczeństwo, że tradycyjne role kobiece pociągają za sobą zniewolenie, ubóstwo i bezradność, ma bardzo negatywne skutki. Stan cywilny, dostępność antykoncepcji, żłobków i przedszkoli, groźba przemocy i obyczaje panujące w rodzinie określają pozycję ekonomiczną kobiet w nie mniejszym stopniu niż ich zdolności i zawodowe wybory. Ani Karol Marks, ani Adam Smith nie zajmowali się nigdy mechanizmami strukturalnymi, za sprawą których połowa ludzkości stanowi kontrprzykład niewytłumaczalny w ramach ich teorii. Konsekwencje ignorowania kwestii płci w ekonomii nie są bynajmniej błahe, a mimo to prawicowe i religijne środowiska aktywne w polskim rządzie próbują przywrócić ekonomiczne poddaństwo kobiet.
Perspektywa płci w naukach ekonomicznych rzuca światło na problemy dyskryminacji, których nie da się rozwiązać za pomocą aparatu dwudziestowiecznej ekonomii obojętnej wobec tego zjawiska, a przy tym wskazuje kierunki polityki gospodarczej sprzyjającej dobrobytowi wszystkich obywateli. Innymi słowy, jasno wytycza drogę do pokoju i zamożności, a także pozwala opracować plan ulżenia ludzkości w jej najdotkliwszych cierpieniach.
Mam nadzieję, że z tą świadomością polskie rzeczniczki sprawy kobiecej i ich sojusznicy będą mogli przemówić do opinii publicznej w zgoła odmienny sposób. Kościelna retoryka przedstawia liberalne, świeckie wartości jako „cywilizację śmierci”, ale prawda jest inna – i dziś już o tym wiemy. Role tradycyjnie przypisywane kobietom i mężczyznom nie tylko odczłowieczają kobiety, skazując je po raz kolejny na bezradne życie w stanie niepewności i ciągłego zagrożenia, lecz również wprowadzają całe społeczeństwa na drogę przemocy, tyranii, niewoli, głodu i wojny. We współczesnym świecie kraj, który krytycznie odnosi się do kobiet aktywnych zawodowo, nie rozkwitnie, lecz utraci mieszkańców – zwłaszcza wykształconych – oraz zasoby finansowe. Cywilizacja okrucieństwa promująca dyskryminację kobiet jest krzywdząca dla wszystkich, nawet dla mężczyzn, którzy są przekonani, że dzięki swojej dominacji zyskają władzę.
Wizja równości płci prowadzącej do lepszego, bezpieczniejszego, pełniejszego życia może być atrakcyjną alternatywą dla konserwatywnej wizji staromodnej rodziny, forsowanej obecnie w Polsce. W tego rodzaju konfliktach ważne jest „utrzymanie środka” – milczącej większości, która wciąż wierzy w równość kobiet i mężczyzn – poprzez promowanie stabilnych, pozytywnych wyborów. „Utrzymanie środka” oznacza konieczność zawierania sojuszy z rozmaitymi instytucjami, na przykład z przedsiębiorstwami, w których środowiska lewicowe mogą się czuć nieswojo. Jednak przywoływane przeze mnie w tej książce argumenty ekonomiczne dostrzegają w równości płci motor wzrostu i stabilności, co czyni ją atrakcyjną zarówno z perspektywy biznesowej, jak i makroekonomicznej. Argumenty te powinny stanowić element stałej strategii wsparcia dla kobiet i wszystkich tych, którzy walczą o zachowanie nowoczesnych, ludzkich warunków życia z niezbywalną równością płci.
Takie argumenty można też wykorzystać, by zyskać szerokie rzesze zwolenników i stworzyć sojusze niezbędne do utrzymania rozsądnego, pozytywnego kierunku rozwoju, będącego przeciwieństwem powrotu do średniowiecza. Przeanalizowane przeze mnie dane opisujące sytuację Polski pozwalają sądzić, że znakomita większość mieszkańców, choć nie popiera kierunku obranego przez rząd, czuje się zastraszona postawą Kościoła i jego demagogicznymi apelami o powrót do przeszłości. Być może to, czego potrzebują, to alternatywna wizja, która pozwoli im być „za” czymś, a nie tylko „przeciwko” niesprawiedliwości.
Rzecznicy sprawy kobiet w Polsce nawiązali już wstępne kontakty z kobietami biznesu, a także pracują z międzynarodowymi grupami kobiecymi. Ich kontakty powinny sięgać dalej, do takich organizacji międzynarodowych jak Amnesty International czy Rada Europy. Jak opisuję w tej książce, nawet wśród członków Światowej Organizacji Handlu widać obecnie skłonność do podpisywania porozumień handlowych, które zobowiązują strony do ochrony i rozszerzania praw kobiet – zwłaszcza ekonomicznych, ale również ludzkich. Bank Światowy zaangażował się w wiele projektów, których celem jest przeciwdziałanie dyskryminacji kobiet. Może udałoby się wywrzeć na polski rząd presję ekonomiczną ze strony organizacji międzynarodowych w taki sposób, by przyczynić się do ochrony zdobyczy wywalczonych przez kobiety.
Ingerencje Kościoła katolickiego w polskie przepisy i w życie codzienne graniczą z pogwałceniem praw człowieka. Jak już wspomniałam wcześniej w tej przedmowie, planowanie rodziny – w tym dostęp do antykoncepcji – uznano w 1968 roku za prawo człowieka. Prawo do pracy zostało zawarowane w Powszechnej deklaracji praw człowieka (1948). Być może Polki mogłyby skutecznie wywrzeć nacisk na organizacje międzynarodowe, aby te ostatnie podjęły działania zgodnie z hasłem: „prawa kobiet są prawami człowieka”.
Warto przyjrzeć się innym krajom, w których niedawno doszły do władzy reżimy autorytarne w sojuszu z organizacjami wyznaniowymi. Wiedzę o tych doświadczeniach można przekuć we współpracę i sojusze obywatelek różnych narodowości, także Polek, by stworzyć zjednoczone „państwo kobiet”, przeciwwagę dla totalitarnych ruchów religijnych. Zwrócenie uwagi na podobieństwo doświadczeń gospodarczych kobiet, bez podkreślania różnic, pomogłoby zbudować jedność nawet z mieszkankami tych państw, gdzie prawa kobiet nie są bezpośrednio zagrożone.
Współcześnie skłonni jesteśmy zakładać, że zdobycze ruchu kobiecego zostały wywalczone raz na zawsze, a droga może prowadzić tylko naprzód, ale historia ludzkości zna wiele przypadków, gdy kobietom udało się wywalczyć szeroki zakres praw i utrzymać je przez setki lat, po czym wystarczył jeden wrogi reżim, by zepchnąć kobiety z powrotem w niewolę i zależność od mężczyzn. Praw kobiet, w tym ich swobód gospodarczych, należy bronić i strzec nieprzerwanie.
W imię ochrony i obrony praw wszystkich kobiet obywatelki całego świata powinny się wspólnie zaangażować w przekonujący, codzienny aktywizm, dając odpór narzucanym im dziś ograniczeniom. Mam nadzieję, że do Polek przyłączą się inne grupy z kraju i zagranicy oraz że uda im się przezwyciężyć trudności. Mam też nadzieję, że to, co napisałam w tej książce, okaże się dla nich przydatne.
Linda Scott
Samochód kluczył po nieoświetlonych uliczkach Akry, a mnie serce waliło jak młotem. Kierowca objaśniał sceny, które rozgrywały się za szybą. W jego głosie słychać było smutek i gniew.
W ciemnościach poruszały się setki bezdomnych nastolatek. Niektóre, na wpół obnażone, myły się w wiadrach, pozbawione jakiejkolwiek prywatnej przestrzeni. Część spała na kupie. „Uciekły ze swoich wsi – powiedział kierowca. – Rodzice chcieli je wydać za obcego, by jak zwierzęta harowały za dnia i jak zwierzęta oddawały się nocą. Zbiegły do miasta, bo myślały, że się wymkną”.
Niejedna z nich była w ciąży lub trzymała na rękach dziecko. Kierowca tłumaczył, że na wsiach gwałty to codzienność, ale w miastach wcale nie jest bezpieczniej. „Rośnie pokolenie, które od urodzenia wychowuje się na ulicy – tłumaczył zrezygnowanym głosem. – Nie wiedzą, czym jest rodzina czy wspólnota. Jak nauczą się odróżniać dobro od zła? Co się stanie z Ghaną, gdy te dzieci dorosną?”
Wiele dziewcząt pracowało na targach, nosząc ludziom zakupy w koszach dźwiganych na głowie, ale część stoczyła się w prostytucję, inne zaś schwytano w pułapkę z koszmarnej przeszłości: padły ofiarą handlu ludźmi, procederu nadal uprawianego w Afryce Zachodniej i zapewniającego wpływy organizacjom przestępczym z całego świata.
W hotelowym lobby poczułam się tak, jakbym wróciła z innego wymiaru. Od dawna pracowałam z ubogimi ze wszystkich zakątków Ziemi, ale nigdy nie oglądałam czegoś, co poruszyłoby mnie tak bardzo jak obrazy widziane tego pierwszego wieczoru w Ghanie.
Przyleciałam tu w ramach obiecującego projektu: mój zespół z Oxfordu chciał przetestować program wsparcia dziewczynek ze wsi, by mogły bez przeszkód kontynuować naukę. Pomysł był prosty: zapewnić im darmowe podpaski. Wiedzieliśmy już, że w ubogich krajach kształcenie dziewcząt w szkołach średnich daje gospodarce silny impuls do rozwoju. Wykształcone kobiety podnoszą jakość dostępnej puli zasobów ludzkich i znacznie ją poszerzają, a to stymuluje wzrost gospodarczy, przy czym kobiety z wykształceniem co najmniej średnim później rodzą pierwsze dziecko i mają mniej liczne potomstwo; w ten sposób spowalniają bardzo szybki przyrost naturalny. Ponadto wykształcone kobiety inaczej wychowują swoje dzieci: pilnują, by te ukończyły szkoły, dobrze się odżywiały i miały odpowiednią opiekę zdrowotną. Wykształcone matki przerywają rujnujący Afrykę cykl dziedziczenia biedy.
Tego wieczoru zobaczyłam na własne oczy, co się dzieje, gdy mechanizmy eliminujące dziewczęta z systemu kształcenia skłaniają je do ucieczki. Zdesperowane nastolatki wchodzą na równię pochyłą, obarczając nędzą i realnym ryzykiem wiele kolejnych pokoleń w całym regionie. Wiedziałam, że te niszczycielskie siły rozprzestrzeniają się po całym świecie, zarażając kolejne kraje przemocą i polityczną niestabilnością, bo handel ludźmi to jeden z najbardziej intratnych biznesów międzynarodowych grup przestępczych. Tamtej nocy zmieniło się moje myślenie o własnej pracy. Pojęłam, że nie ma czasu do stracenia.
Główna teza tej książki jest zgoła nieprawdopodobna: równouprawnienie ekonomiczne kobiet zbudowałoby podstawy powszechnego dobrobytu i wyeliminowało przynajmniej część negatywnych zjawisk, za które świat płaci horrendalną cenę. W kolejnych rozdziałach opowiem więcej historii podobnych do tej z mroków Akry. Będę czerpać z własnych obserwacji zgromadzonych w afrykańskich wsiach i azjatyckich slumsach, ale też w londyńskich korporacjach oraz na amerykańskich uniwersytetach. Udowodnię, że w każdym z tych miejsc powtarza się podobny scenariusz materialnego wykluczenia, który zawsze jest niekorzystny.
Bezprecedensowy przyrost ilości danych, które zaczęto gromadzić w 2005 roku, ujawnił nagą prawdę: charakterystyczny wzorzec gospodarczej dyskryminacji dotyka kobiety we wszystkich krajach, a mechanizmy utrwalające nierówności są wszędzie takie same. Na całym świecie dyskryminacja ze względu na płeć wykracza poza pracę i płacę, obejmując prawo do posiadania nieruchomości i kapitału oraz dostęp do rynków i kredytów. Przeszkody ekonomiczne i kulturowy gorset, w który wciskana jest połowa społeczeństwa – brak swobody przemieszczania się, ryzyko niechcianej ciąży, groźba gwałtu, ciężar macierzyństwa, wszechobecne zagrożenie przemocą – stwarzają szarą strefę obejmującą właśnie kobiety. Nazywam ją „gospodarką XX”.
Gdyby świat przestał rzucać kobietom kłody pod nogi, nastałaby epoka nieznanego dotąd pokoju i dobrobytu. W ciągu minionej dekady ukonstytuował się niewielki ruch stawiający sobie za cel właśnie usunięcie barier. Ten ruch gospodarczego równouprawnienia, choć wciąż nieliczny, ma już zasięg globalny, a rosnąca sieć jego sojuszników obejmuje najbardziej wpływowe podmioty: władze państwowe, instytucje międzynarodowe, wielkie fundacje, globalne organizacje dobroczynne, kościoły i korporacje działające na wszystkich kontynentach.
Należę do tego ruchu od jego zarania. Najpierw testowaliśmy pomysły na wsparcie kobiet dążących do finansowej autonomii. Początkowo pracowałam na wsiach, głównie w Afryce. Wypróbowywałam w praktyce własne i cudze koncepcje, w bezpośrednim kontakcie z kobietami z wielu krajów, znajdującymi się w bardzo różnym położeniu. Organizowałam doroczną konferencję specjalistów z dziedziny równouprawnienia ekonomicznego (Power Shift Forum for Women in the World Economy). W 2015 roku zmieniłam nieco profil zainteresowań. Wciąż prowadzę badania w odległych rejonach świata, lecz teraz dodatkowo biorę udział w rozmowach na najwyższym szczeblu, które dotyczą globalnych reform, więc pojawiam się również w stolicach.
I to, co widzę, napawa mnie przerażeniem. Ministrowie finansów zarządzający światową gospodarką sabotują działania rzeczniczek sprawy kobiecej, traktując je jak zwykłe przystawki. Wspólnota Gospodarcza Azji i Pacyfiku (APEC) oraz grupa G20 mogą sobie organizować „tydzień kobiet”, zainaugurować działanie jakiejś „grupy inicjatywnej”, a nawet umieścić jedno zdanie o kobietach w swoim komunikacie, lecz nie uwzględnią w swoich planach szczególnych potrzeb połowy obywateli. Nie dopuszczają myśli, że ekonomiczne wykluczenie kobiet szkodzi gospodarce, a ich uwzględnienie w wydatkach budżetowych spowodowałoby wzrost PKB, którego decydenci tak rozpaczliwie łakną. Marginalizują gospodarkę XX wyłącznie ze względu na własne uprzedzenia.
Dlatego Was potrzebujemy. Tą książką mam nadzieję pozyskać niejeden głos, niejedną parę rąk i niejeden umysł dla sprawy równouprawnienia ekonomicznego. Proponuję konkretne, realne, skuteczne działania. Proszę Was, byście przyłączyli się do tego ruchu niezależnie od swojej płci, orientacji czy pochodzenia; niezależnie od tego, czy pracujecie w biurze, w fabryce, na roli, w domu czy zdalnie. Za każdym razem, gdy piszę „powinniśmy…” albo „możemy wywnioskować…”, mam na myśli nas wszystkich.
Dlaczego dopiero teraz dowiadujemy się o tej szarej strefie? Istniały dwie przeszkody: brak danych i wąskie pojmowanie naszych systemów wymiany dóbr. Wskaźniki gospodarcze skupiały się na transakcjach finansowych, lecz większość kobiecego wkładu w gospodarkę – jak praca w domu czy w gospodarstwie rolnym – jest niewynagradzana. Co więcej, najmniejszą jednostką opisywaną za pomocą danych ekonomicznych jest gospodarstwo domowe, a zarobki kobiet zwykle przypisuje się do mężczyzny będącego głową rodziny. Już choćby z tych dwóch powodów nasze systemy statystyczne zwykle nie rejestrują aktywności gospodarczej kobiet.
Co gorsza, ani instytucje państwowe, ani ośrodki naukowe zasadniczo nie gromadzą i nie analizują danych w podziale na płeć. W latach siedemdziesiątych, w okresie rozkwitu ruchów kobiecych, studiowało niewiele kobiet, wskutek czego żadna z dyscyplin naukowych nie poświęcała im specjalnej uwagi. W ciągu minionego półwiecza, gdy liczba naukowczyń i ich renoma systematycznie rosły, kolejne dyscypliny – choćby historia, antropologia, psychologia, socjobiologia, archeologia, medycyna czy nauki biologiczne – doświadczały gruntownych przeobrażeń, za sprawą jednego prostego pytania: co z kobietami? Wciąż jednak istnieje kilka dyscyplin nietkniętych intelektualnym fermentem – i jedną z nich jest ekonomia.
Bardzo długo za sprawą braku danych w podziale na płeć systematyczne porównywanie dobrostanu kobiet „tu” z dobrostanem kobiet „tam”, a nawet „teraz” z „kiedyś”, było zwyczajnie niemożliwe. Jednak tym, co przede wszystkim powstrzymywało ekonomistów od podjęcia tej kwestii, była głęboka wzgarda żywiona przez nich do kobiet. Ci, którzy zarządzają mechanizmami krajowej gospodarki, doktoryzują się na wydziałach ekonomii, gdzie uczy się ich myśleć o gospodarce jako obojętnej maszynie działającej na poziomach tak wysokich, że nie dociera tam prozaiczność dyskryminacji ze względu na płeć. Właśnie na uniwersytetach ekonomiści uczą się deprecjonować i lekceważyć kobiety jako grupę społeczną.
Niechęć ekonomistów płci męskiej do kobiet była ostatnio przedmiotem obszernych artykułów opublikowanych w takich tytułach prasowych jak „The New York Times”, „Washington Post”, „Financial Times” czy „The Economist”. Uwagę dziennikarzy przykuło badanie odsłaniające z bulwersującą szczegółowością mizoginię nieformalnych rozmów ekonomistów. Przeanalizowano miliony postów z internetowych grup dyskusyjnych, na których studenci i wykładowcy ekonomii plotkują o współpracownikach. Celem badania było sprawdzenie, czy ekonomiści – kiedy się nie pilnują – inaczej mówią o kobietach, a inaczej o mężczyznach. Okazało się, że słowa i sformułowania używane najczęściej w kontekście współpracujących z nimi kobiet to: gorąca, lesbijka, seksizm, cycki, anal, wychodzi za mąż, feminazistka, szmata, seksowna, cipa, balony, wciąży, ciąża, słodka, żenić się, wydymać kogoś na kasę, wspaniała, napalona, lecieć na kogoś, śliczna, sekretarka, rzucić, zakupy, randka, non profit, zamiary, atrakcyjna, byłem na randce, prostytutka. Słowa używane w kontekście współpracujących z nimi mężczyzn to matematyk, wycena, opiekun naukowy, podręcznik, zmotywowany, Wharton, cele, Nobel, filozof. Jedna z ekonomistek powiedziała dziennikarzom, że ta lista słów odzwierciedla sposób, w jaki starsi ekonomiści uczą młodszych deprecjonować kobiety1.
Ekonomia jest tą dziedziną wiedzy akademickiej, którą w największym stopniu – bardziej nawet niż nauki politechniczne – zdominowali mężczyźni, i to na całym świecie. Ze względu na przyrost liczby kobiet w środowisku akademickim, w krajach takich jak Stany Zjednoczone uzyskują one ponad połowę wszystkich tytułów doktorskich, podczas gdy w dziedzinie ekonomii – mniej niż jedną trzecią2. Ten odsetek nie zwiększył się od dziesięcioleci, bo ekonomistom taki rozkład w ogóle nie przeszkadza. Jak wyjaśniła ekonomistka Shelly Lundberg: „W większości dziedzin panuje powszechna zgoda, że różnorodność jest z definicji korzystna. Ekonomia głównego nurtu odrzuca tę tezę, co wynika z przywiązania do poglądu, iż brak różnorodności to efekt działania sprawnego rynku. Ekonomiści znacznie częściej uważają, że jeśli w tej dziedzinie nie ma zbyt wielu kobiet, to dlatego, iż nie są nią szczególnie zainteresowane lub też są niezbyt produktywne”3.
Jednak klimat panujący na wydziałach ekonomii podpowiada inne wyjaśnienie. 48 procent wykładowczyń ekonomii twierdzi, że są w pracy dyskryminowane ze względu na płeć. Powszechny problem stanowi nękanie. Wiele osób zwraca uwagę na prezentacje wyników badań ekonomicznych, których wymaga się od osób świeżo zatrudnionych, młodszych pracowników naukowych i doktorantów. Takie prezentacje zawsze stają się przedmiotem nieprzyjaznej, skrupulatnej analizy dokonywanej przez wykładowców płci męskiej, „którzy starają się przyszpilić prezentującego do tablicy”. 46 procent kobiet uczestniczących w konferencjach naukowych deklaruje, że nie odpowiada na pytania i nie prezentuje własnych koncepcji z obawy przed nieuzasadnionym atakiem. W 2018 roku Amerykańskie Towarzystwo Ekonomiczne przyznało, że mizoginia odczuwalna w tej dyscyplinie badań prowadzi do „zachowań nieakceptowalnych, które milcząco się toleruje”. Leah Boustan, ekonomistka z Princeton, wyjaśnia, że starsi wykładowcy uznają kobiety za klasę niższą, która zagraża statusowi mężczyzn, wkraczając w ich dyscyplinę. Dlatego zastraszają kobiety w nadziei, że te odejdą, nie naruszając ich prestiżu4.
Ekonomia jako dziedzina wiedzy ma potężne oddziaływanie na społeczeństwo, bo na podstawie wyników jej badań władze państwowe prowadzą politykę gospodarczą. „Jeśli systemowy brak obiektywizmu zniekształca perspektywę badawczą – czytamy w „The Economist” – wywiera to konkretny wpływ na autorów polityki gospodarczej i inne osoby, które sięgają po prace ekonomistów w poszukiwaniu rzetelnych analiz, propozycji czy w ogóle wiedzy”5. Uprzedzenia akademików względem kobiet przekładają się na negatywny stosunek do ekonomii widzianej z ich perspektywy, co utrudnia gospodarce XX przebicie się w globalnym programie gospodarczym.
Poważną barierą jest sama filozofia, na której opiera się to nieprzejednane stanowisko. Pierwsze jej przykazanie głosi, że gospodarka jest sumą indywidualnych posunięć racjonalnych i dobrze poinformowanych osób, które – działając niezależnie – swobodnie podejmują decyzje zgodne ze swoim interesem. Utrzymuje się, że taka gospodarka, pozostawiona sama sobie i wiedziona słynną „niewidzialną ręką” Adama Smitha, przynosi zagregowany efekt optymalny dla wszystkich, choćby wydawał się skrajnie niesprawiedliwy. I jeśli ktoś nie korzysta na funkcjonowaniu tego sprawnego mechanizmu, to albo ma wrodzone ułomności, albo z własnego wyboru znalazł się w tak niekorzystnej sytuacji.
Gospodarka XX działa w warunkach tak sprzecznych z tym założeniem, że stawiają one pod znakiem zapytania całą powyższą filozofię. Jak przekonamy się podczas dalszej lektury, kobiety jako klasa społeczna mają poważnie ograniczony wybór i celowo utrudniany dostęp do ważnych informacji, a przy tym są karane za chęć działania we własnym interesie. Co więcej, gdy przychodzi do wyborów ekonomicznych, rzadko mogą działać niezależnie – przeciwnie, często zmuszone są podejmować decyzje nieracjonalne (pod tym określeniem rozumiem decyzje sprzeczne z ich interesem). Zmorą kobiet jest nie tylko dyskryminacja, ale często całkowite wykluczenie ekonomiczne, wypaczona nauka zaś nie dostarcza nawet narzędzi opisu tego zjawiska. Jedyne proponowane przez nią dziś wyjaśnienia brzmią następująco: (a) kobiety są biologicznie gorsze z perspektywy udziału w gospodarce lub (b) kobiety same podjęły takądecyzję, by postawić się w gorszym położeniu we wszystkich krajach i we wszystkich dziedzinach gospodarki, co jest tezą równie nieprzekonującą, jak seksistowską. Zatem filozofia gospodarcza rządząca globalnym rynkiem od początku pomija połowę ludności świata. Jak ostrzega ekonomistka pisząca dla „Financial Timesa”: „Zmaskulinizowana ekonomia i zmaskulinizowana polityka gospodarcza są równie złe jak prowadzenie badań medycznych głównie na mężczyznach. Wyniki szkodzą przynajmniej połowie populacji”6.
Wskutek uporu akademików analizę danych pozwalających opisać gospodarkę XX prowadzą nie uniwersytety, lecz grupy kobiet, które działają w ramach instytucji międzynarodowych. Na początku wieku duże organizacje, takie jak Program Narodów Zjednoczonych do spraw Rozwoju (UNDP) czy Światowe Forum Ekonomiczne, zaczęły porównywać wskaźniki sytuacji kobiet (zdrowie, prawa, wykształcenie, zatrudnienie, reprezentacja na stanowiskach kierowniczych) z danymi na temat sytuacji gospodarczej danego kraju7. Wobec głównych punktów naukowego konsensusu dotyczącego gospodarki pewnym zdumieniem napełniło badaczy odkrycie uderzającej korelacji pomiędzy wskaźnikami równości płci a kondycją gospodarki (ilustracja 1). Tam, gdzie rzeczone wskaźniki były wysokie, równie wysoki był przychód krajowy i standard życia, tam zaś, gdzie panowała nierówność, kraje tkwiły w potrzasku biedy i konfliktów.
Z początku mówiono: „No tak, w krajach ubogich ludzie martwią się, jak przeżyć dzień, więc mężczyźni z konieczności przejmują władzę. W krajach zamożnych żyje się bardziej komfortowo, więc obywateli stać na to, by pozostawić kobietom więcej swobody”8