Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
112 osoby interesują się tą książką
Shannon jest przerażona, gdyż jej ojciec znalazł się na wolności. Nie może spać, a kiedy już udaje jej się zasnąć, ma tak okropne koszmary, że natychmiast się budzi.
Na szczęście Johnny jest obok. Shannon nadal nie może zrozumieć, co taki chłopak mógłby robić z taką dziewczyną jak ona. Przecież jej problemy są tak wielkie, że niemal zaciskają jej pętlę na szyi.
Jednak Johnny jest i próbuje jej pomóc. Lecz nie ma pojęcia, kim stał się dla Shannon.
Był jak wyspa na wzburzonym morzu, na której można się schronić. Ciepłym kocem, pod którym dziewczyna czuje się bezpieczna.
Żeby tylko potrafiła sprawić, by to wiedział i z nią został.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 547
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Keeping 13
Copyright © 2018 by Chloe Walsh
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2024
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Magdalena Mieczkowska
Korekta:
Katarzyna Chybińska
Edyta Giersz
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Michał Swędrowski
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-468-6
Johnny
Nie mogłem spać. Mój mózg był w stanie najwyższej gotowości, a wszystkie mięśnie zacisnęły się w napięciu. Gdy tylko zamykałem oczy i próbowałem zasnąć, bombardowały mnie wizje skatowanej, zakrwawionej Shannon w szpitalnym łóżku.
Jej ojciec wyszedł.
Jako zupełnie wolny człowiek.
I wrócił, kurwa, do Ballylaggin.
Wściekły odwróciłem się na bok i próbowałem oczyścić umysł, ale na próżno. Nie wiedziałem, co robić, zrzuciłem z siebie kołdrę i od razu się skrzywiłem, bo Sookie zaskomlała przez sen.
– Przepraszam, maleńka – szepnąłem, przemierzając po omacku ciemny pokój.
Wyszedłem po cichu, zapaliłem światło na półpiętrze i poszedłem do drugiego skrzydła domu. Musiało minąć minimum dziewięć lat, odkąd ostatnio przemykałem w środku nocy do sypialni rodziców, ale właśnie tam dziś trafiłem. O, kurde, pierwszej w nocy.
– Tato? – szepnąłem, stojąc nad nim i szturchając go w ramię. Czułem się jak jakiś psychol. – Tato?
– Johnny? – zapytał ochrypłym, stłumionym snem głosem. – Co się stało?
– Muszę z tobą pogadać – wyszeptałem, zerkając na sylwetkę śpiącej mamy i modląc się, żeby się nie obudziła. – To ważne.
– Wracaj spać, synu – burknął, przewracając się na drugi bok i obejmując matkę. – Niebo nie wali nam się na głowy, obiecuję.
Przewróciłem oczami, traktował mnie jak małe dziecko.
– Tato, naprawdę chcę z tobą porozmawiać.
Podparł się na łokciu i spojrzał na mnie półsenny.
– Serio?
– Serio – przytaknąłem.
Ziewnął głośno, odrzucił kołdrę na bok i wstał.
– Dobra, synu, idź nastaw wodę.
– Nastawię – syknąłem, zasłaniając oczy. – A ty w coś się ubierz.
***
Trzy godziny i dwa dzbanki kawy później nadal siedzieliśmy w kuchni. Ojciec garbił się nad blatem w samych majtkach, tuląc kubek z kawą, a ja miotałem się po całej kuchni, jakbym się naszprycował.
– Na pewno da się to jakoś obejść – syczałem, drapiąc się po gołym brzuchu. – Nie może ot tak wyjść sobie na wolność po tym, co przez niego przeszli.
– Prawo rodzinne jest skomplikowane, synu – odpowiedział. – Każdy przypadek jest inny.
– To nie pomaga… – Złapałem za stojący na blacie dzbanek z kawą, nalałem sobie kolejną filiżankę i wypiłem ją trzema łykami. – Do ciężkiej cholery!
– Odcinam cię od źródła – ziewnął, konfiskując mi dzbanek. – Bo inaczej nigdy nie wrócę do łóżka.
– Szkoda, że jej dzisiaj nie widziałeś – kontynuowałem, łażąc po kuchni i wściekle gestykulując. – Jej miny, gdy usłyszała od brata, że ich ojciec wyszedł. – Pokręciłem głową. – Tato, ona była, kurwa, przerażona.
– Johnny – westchnął. – Nie możesz nic zrobić.
– Ale ty możesz, prawda? – odparowałem naładowany rozpierającą mnie energią. – Nie mógłbyś wziąć ich sprawy?
– To tak nie działa – powiedział i znowu ziewnął.
– Dlaczego nie? – spytałem ze złością. – Dlaczego to tak nie działa?
Westchnął znużony.
– Tłumaczyłem ci już piętnaście razy. Prokuratura postanowiła, że sprawa pójdzie do sądu. Wyznaczyli już prawników, a poza tym pani Lynch jednoznacznie stwierdziła, że moja pomoc prawna jest im zbędna… i niepożądana.
– Więc jest głupia – syknąłem, podkręcając tempo marszu. – Jesteś najlepszy.
– Jestem – zgodził się, kiwając sennie głową. – Ale emocje przysłaniają jej zdrowy rozsądek.
– Tato, przede wszystkim to ona jest niekompetentna. – Podszedłem do okna, oparłem się o parapet. Miałem ochotę ryczeć ze złości, ale się powstrzymałem. – Ta kobieta jest ich kulą u nogi, a moja dziewczyna nie jest bezpieczna w jej domu. – Odwróciłem się i spojrzałem ostro na ojca. – Żadne z tych dzieci nie jest z nią bezpieczne… Zwłaszcza teraz, gdy on kręci się w pobliżu.
– Sprawą zajmują się ludzie przydzieleni z opieki społecznej – wyjaśnił tata spokojnie, podchodząc do zlewu, i wylał kawę z dzbanka. – A to oznacza wizyty w domu i ścisły nadzór.
– Tato, gówno to oznacza, i dobrze o tym wiesz – warknąłem sfrustrowany. – Shannon nie jest bezpieczna w tym domu.
– No to co mam zrobić, Johnny? – zapytał, opłukując kubek i odkładając go na suszarkę. – Po wypadku Shannon musieli rozmawiać ze wszystkimi dziećmi Lynchów. Gdyby władze nie przeprowadziły śledztwa i, co oczywiste, nie spytały dzieci, jak traktuje je matka, to nie oddałyby ich z powrotem pod jej opiekę. Opieka społeczna ewidentnie uznała, że pani Lynch posiada jakąś zdolność do sprawowania opieki rodzicielskiej.
– Bo wszyscy tam mają wyprane mózgi – syknąłem. – Nie czaisz tego? Te dzieci są, kurwa, przerażone, że ich rozdzielą i rozrzucą po rodzinach zastępczych, więc kłamią i kryją rodziców, bo żyją w jakimś absurdalnym przekonaniu, że z nimi są bezpieczniejsze!
– Co tu się dzieje? – zapytała opatulona w szlafrok mama, stając w drzwiach kuchni. – Jest wpół do piątej. Co wy wyrabiacie?
– Twój syn chciał pogawędzić – wyjaśnił spokojnie tata. – Nie ma się czym martwić. Wracaj do łóżka, kochanie.
Mama uniosła brew i posłała ojcu spojrzenie mówiące: „na serio myślisz, że łyknę taką ściemę?”, po czym weszła do kuchni i nastawiła kawę.
– Z Shannon wszystko dobrze, skarbie?
Stanąłem jak wryty i spojrzałem na nią zdziwiony.
– Skąd wiesz…
– …że ta nocna pogawędka jej dotyczy? – zakończyła za mnie z wymownym uśmiechem. – Po prostu wiem. – Nalała sobie do kubka kawy i usiadła obok taty przy wyspie. – No – wzięła łyk i spojrzała na ojca – a teraz zacznij mówić, kochanie.
Ojciec westchnął zrezygnowany i streścił jej wszystko, o czym rozmawialiśmy, a ja wtrącałem się, gdy coś pomijał.
– No i już wiesz, mamo! – obwieściłem, gdy ojciec skończył. – Jak absolutnym horrorem jest nasz system sprawiedliwości! – Zabrałem jej kubek, dopiłem resztkę i ruszyłem do dzbanka. – Co ja mam zrobić, co? Iść spać do mojego wygodnego, ciepłego łóżeczka i czekać na telefon z informacją, że znowu trafiła do szpitala… albo gorzej? – Pokręciłem głową i nalałem sobie kolejną porcję kawy, połowę rozlewając na blat. – Shannon zasługuje na znacznie lepsze życie.
– Zgadzam się – przyznała mama smutno. – Wszyscy tam zasługują na lepsze życie.
– To zrób coś, mamo – błagałem, nie wiedząc już, co począć. – Bo jeżeli codziennie będę odwoził ją tam po szkole, a potem czekał w nerwach do rana, czy przeżyła kolejną noc, to mi odpierdoli!
– A jej brat? Darren? – zapytała ze łzami w oczach.
Zanim odpowiedziałem, osuszyłem kolejną porcję kawy.
– On nic o nich nie wie – wycedziłem sfrustrowany. – Wyjechał na wiele lat. Zależy mu tylko na interesie matki, a nie na dzieciach. Joey mu nie ufa i ja też nie.
Rodzice spojrzeli po sobie i poczułem, jakby wykluczyli mnie z ważnej rozmowy, którą właśnie odbyli bez słów.
– Co wam chodzi po głowach? – zapytałem niespokojnie. – Możecie coś zrobić?
– A co chcesz, żebyśmy zrobili, synu? – westchnął ciężko ojciec.
– Chcę, żebyście przygwoździli drania do ściany – odpowiedziałem. – Chcę sprawiedliwości dla tych dzieciaków. Chcę sprawiedliwości dla mojej dziewczyny. To nie fair, że nie mogą się uwolnić od tego człowieka. – Zwróciłem się do mamy. – Mamo, oni mają totalnie przesrane. Pozamieniał ich we wraki!
Oboje milczeli tak długo, że straciłem nadzieję na odpowiedź.
– Dobra, nieważne – warknąłem, wrzucając kubek do zlewu. – Niepotrzebnie się w ogóle trudziłem.
Ruszyłem na korytarz, ale zatrzymałem się, gdy mama powiedziała:
– Zrobimy, co będziemy mogli, Johnny.
– Co to znaczy? – zapytałem, odwróciwszy się do nich.
– Że pomożemy na tyle, na ile będziemy w stanie – wyjaśnił spokojnie tata, kładąc rękę na dłoni mamy. – A teraz idź i spróbuj się zdrzemnąć przed szkołą chociaż ze dwie godziny.
Poszedłem więc na górę, zniechęcony, spięty, z zawiązanym w węzeł żołądkiem. Gdy wróciłem do pokoju, usiadłem ciężko na krawędzi łóżka i spojrzałem w ciemność za oknem, śpiewały już ptaki. Złapałem leżącą na szafce nocnej komórkę i bez końca czytałem wiadomości od Shannon, aż poczułem, że zaraz pomieszają mi się zmysły.
– Jebać to… – mruknąłem pod nosem i znalazłem ją na liście kontaktów. Już miałem stuknąć w zieloną słuchawkę, gdy komórka zaczęła wibrować mi w dłoni. To Shannon dzwoniła do mnie.
Odebrałem z galopującym sercem i przysunąłem telefon do ucha.
– Shan?
– Cześć, Johnny – odezwała się cichutko. – Obudziłam cię?
– Nie, nie spałem – odpowiedziałem, wzdychając. – Wszystko dobrze?
– Tak – wyszeptała i poczułem, jak cały rozluźniam się z ulgi. – Tylko… Chciałam tylko usłyszeć twój głos – przyznała ochryple. – Czy to dziwne?
– Jeżeli tak, to też jestem dziwakiem. – Położyłem się na plecach i wsunąłem rękę pod głowę. – Bo właśnie miałem do ciebie dzwonić.
Westchnęła głośno do telefonu.
– Naprawdę?
– Naprawdę – mruknąłem. – Myślę o tobie całą noc.
– Ja też – odparła i szybko się poprawiła: – o tobie. Myślę całą noc o tobie, nie o sobie.
– Wiem, o co ci chodziło – odparłem, śmiejąc się pod nosem z jej drobniutkiej pomyłki. – Wstałaś już? Bo dopiero – wygiąłem szyję, żeby zerknąć na budzik – za piętnaście piąta.
– Pomyślałam, że może jedziesz na siłownię – wyszeptała. – Ja… cóż, chciałam spytać, czy mogłabym jechać z tobą i zaczekać w samochodzie.
Poczułem wzdłuż kręgosłupa ukłucie szpileczek niepokoju.
– Co się dzieje, kochanie?
– Nic.
– Shan…
– Boję się. – Wypuściła powietrze z płuc.
Usiadłem prosto.
– Chcesz, żebym zaraz przyjechał i cię zabrał?
– Nie, nie, nie – odparła pośpiesznie i bardzo cicho. – Nie dzieje się nic złego. Po prostu się denerwuję. – Westchnęła raz jeszcze i dodała: – Mógłbyś zostać na linii? Nie musisz nic mówić. Po prostu… lepiej mi, gdy wiem, że jesteś blisko.
Zamknąłem oczy i padłem na plecy, miałem ochotę wyć ze złości.
– Oczywiście – wydusiłem z trudem, pilnując łagodnego tonu. Ułożyłem się pod kołdrą i szepnąłem: – Jestem tuż obok, kochanie.
Shannon
Ojciec zakończył terapię tydzień temu, od tego czasu miałam problemy ze snem. Gdy tylko odpływałam, atakowały mnie tak przerażające koszmary, że natychmiast wyrywały mnie ze snu i resztę nocy spędzałam w napędzanej paniką gorączce. Moje ciało pozostawało w stanie najwyżej czujności, nasłuchiwałam obracającego się w drzwiach klucza. To, że jeszcze nie wrócił, nie znaczyło, że nie wróci. To właśnie było najstraszniejsze. Świadomość, że nasza przyszłość opierała się na tym, że ojciec zechce przestrzegać zakazu zbliżania się do domu, a matka wytrwa w stanowczości. Nie byłam taka naiwna, by wierzyć, że to realne możliwości.
Z wysiłkiem wypchnęłam myśli o ojcu w głąb umysłu i skupiłam się na teraźniejszości. Na chłopaku siedzącym obok mnie na trawie przy krawędzi boiska. Zablokowałam resztę świata i skoncentrowałam się wyłącznie na nim.
Nie mogłam pojąć, dlaczego chłopak o jego statusie, w którego życiu tyle się dzieje, z takim zapałem przypiął swój żagiel do mojego uszkodzonego masztu. Ale przypiął. Każdy mijający dzień było znośny tylko dlatego, że go miałam.
Gdy Joey kłócił się w domu z Darrenem, odcinałam się.
Gdy mama wpadała w katatonię przy kuchennym stole, odcinałam się.
Gdy strach przed powrotem ojca próbował przerodzić się w atak paniki, odwracałam od tego uwagę i pisałam do Johnny’ego z jakimś pytaniem o zadanie domowe.
Odkryłam, że jestem w stanie tak robić, bo mam na co czekać. Johnny stał się bezpieczną przystanią, w której mogłam wyłączać systemy obronne. Nie skupiałam się cały czas na rodzinie. Nie przerabiałam w głowie negatywnych myśli, bo miałam ucieleśnienie wszystkiego, co pozytywne, w postaci mojego chłopaka. Dom stał się dla mnie przejściowym przystankiem. Nie był już celą, w której uwięziona spędzałam każdą wolną godzinę. Stał się środkiem do celu. Miejscem, w którym nocowałam. A gdy rano się budziłam, wiedziałam, że czeka na mnie lepsze.
Znacznie lepsze.
Wiem, że to brzmi żałośnie, ale nie miałam w życiu nikogo poza Joeyem, więc byłam tym wręcz oszołomiona. Pierwszy raz miałam kogoś tylko dla siebie. Nie musiałam się nim dzielić z braćmi ani koleżankami. Nie musiałam chodzić na kompromisy, stale się upewniać. Johnny był mój. Tylko mój.
Delektowałam się każdą spędzoną z nim w szkole chwilą, ale to było za mało. Pocałunki mi nie wystarczały. Chodzenie za ręce nie wystarczało. Noce, którymi się wymykałam, żeby pojeździć z nim samochodem po mieście – nie wystarczały. Nic nie wystarczało, bo moje ciało i serce wciąż wołały o więcej.
Co rano budziłam się do szkoły z nadzieją w sercu, bo wiedziałam, że go zobaczę. Wiedziałam, że gdy tylko wybije siódma czterdzieści pięć, Johnny Kavanagh, skończywszy trening na siłowni, podjedzie pod mój dom i usiądzie na murku, drażniąc tym matkę oraz Darrena, i będzie tak czekał, dopóki nie wyjdę i nie wsiądę z nim do samochodu. Było to tak pewne jak szwajcarski zegarek, a ja odkryłam, że to dla mnie szalenie pokrzepiające. Gdy Johnny mówił, że przyjedzie, to przyjeżdżał. Nigdy się nie spóźniał, nigdy nie zmieniał planów.
Gdy tylko wsiadałam z nim do samochodu, rozpoczynała się moja ulubiona część dnia. Przerwy obiadowe, pocałunki podkradane na szkolnych korytarzach, zaparowane szyby jego audi… Było to dla mnie wszystko, a równocześnie dalece za mało.
Wyrwałam się z zadumy i spojrzałam na Johnny’ego. Po lekcjach siedzieliśmy na zboczu przy krawędzi boiska – to tu wiele miesięcy temu uderzył mnie piłką – i przyglądaliśmy się treningowi drużyny. Johnny cały dzień milczał, dlatego wiedziałam, że jest smutny. Czułam to. Nie ukryłby tego smutku nawet za wszystkimi uśmiechami świata. Nie przede mną. Ostatni tydzień był dla niego trudny. Tommen przegrało finał z Levitt. Oglądał mecz zza linii bocznej i wiedziałam, że odczuł tę porażkę całym sobą. Splotłam nasze ramiona, oparłam policzek o jego bark i wyszeptałam:
– Dostaniesz się, Johnny.
– Nie założyłbym się o to – odparł cicho, przesuwając dłoń na udo. – Chyba nie będzie mi to dane, Shan – dodał ledwie słyszalnie, poprawiając bandaż, który jak wiedziałam, nosił na udzie pod spodniami od mundurku. – Nie tego lata.
– A ja bym się założyła – odpowiedziałam, zsuwając rękę niżej, żeby złapać go za dłoń. – Jestem pewna. – Złączyłam nasze palce i ścisnęłam, żeby go pocieszyć. – Jutro masz kontrolę u lekarza, prawda?
Kiwnął głową, ale od razu znów się przygarbił.
– Nawet jeśli lekarka pozwoli mi w końcu grać, to zostało za mało czasu, żeby wrócić do…
– Johnny, ty nie masz do czego wracać – powiedziałam z przekonaniem. – Ty już jesteś najlepszy. – Puściłam jego rękę, odwróciłam się tak, że klęcząc, dotykałam kolanami jego uda, i złapałam ją ponownie. – Może i zostało ci tylko sześć tygodni na trening i przygotowania… na czymkolwiek one tam polegają – zmarszczyłam nos, wyobrażając sobie, jak jest taranowany na boisku, ale szybko odpędziłam te koszmarne wizje i ciągnęłam dalej: – ale wykonałeś już całą ciężką pracę. Już zrobiłeś wrażenie na trenerach, wyprzedziłeś harmonogram rekonwalescencji o całe tygodnie. Zasłużyłeś sobie na powołanie. Jest twoje. – Jeszcze raz ścisnęłam jego rękę i uśmiechnęłam się promiennie. – Dostaniesz miejsce w drużynie i będziesz w niej błyszczał. Wiem o tym.
Kąciki jego ust w końcu się uniosły, podobnie jak brew.
– Och, wiesz o tym, co?
– Tak – przytaknęłam. – Jestem bardzo mądra.
Johnny zarechotał i pogłaskał mnie kciukiem po policzku.
– Boże, jesteś też przeurocza.
– Urocza? – skrzywiłam się. – Sookie jest urocza, Johnny. Ja powinnam być…
– Być? – zapytał prowokacyjnie, nachylając ku mnie twarz. – No jaka, kochanie?
– Bardziej niż urocza – westchnęłam, tracąc koncentrację, gdy jego usta znalazły się tak blisko.
– Słodka? – zamruczał, wodząc placami pod brzegiem mojej spódniczki. – Ładna? – Nachylił się i potarł nosem o mój nos. – Seksowna?
Kiwnęłam głową i wypuściłam powietrze z płuc.
– To ostatnie.
Nagle, bez słowa ostrzeżenia, pocałował mnie mocno i wciągnął na siebie. Zarzuciłam nogę na jego biodra, rozsiadłam się na jego kolanach, a nasze usta już się nie rozdzielały, całowaliśmy się wręcz brutalnie. Jego kolana nie były miękkim siedziskiem, a wręcz przeciwnie. Był napakowany od czubka głowy po palce u stóp, a powstrzymanie się od dotykania wymagało całych pokładów silnej woli. Zwłaszcza gdy wszystko we mnie się tego domagało. Dotknij, pogłaszcz, potrzyj…
Nie mogłam się powstrzymać, złapałam go za włosy i szarpnęłam. Nagrodził moją brawurę lekkim ruchem miednicy. Jego dłonie wylądowały na moich biodrach, by mnie zachęcić, dopingować. Chyba oboje nie przejmowaliśmy się tym, że byliśmy na terenie szkoły, a jego kumple mieli trening rzut beretem od nas.
– Jesteś tak kurewsko seksowna – powiedział głębokim, namiętnym głosem, który odebrał mi dech. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Shannon jak ta rzeka – szepnął tuż przy moich ustach, poruszając rytmicznie biodrami. – Pragnę cię tak bardzo, że nie potrafię już trzeźwo myśleć.
Wzdłuż mojego kręgosłupa przeszły rozkoszne ciarki, wtuliłam się w niego, nie mogąc znieść napięcia w piersi, bo jego słowa zabrały mnie dalej w głąb tej mrocznej, przerażającej ścieżki, którą z nim kroczyłam.
– Johnny?
– Tak, Shan?
– W moim domu do szóstej nikogo nie będzie. – Odchyliłam się i z galopującym sercem spojrzałam mu w oczy. – Chcesz jechać?
Jego wzrok pociemniał. Johnny złapał mnie mocniej.
– Teraz?
– Teraz – potwierdziłam z zapartym tchem.
***
– Nie lepiej było zaparkować kawałek dalej? – zapytał pomiędzy pocałunkami, wpadając do mojego pokoju ze mną uwieszoną na jego ciele. – Na wypadek gdyby twoja matka albo Darren wrócili wcześniej?
Pokręciłam głową, sięgnęłam za niego po omacku i zatrzasnęłam drzwi.
– Zapomnij o nich – powiedziałam, ciężko dysząc i zaciskając uda na jego talii. – Wyłącz myślenie.
– Kurwa – jęknął, pokonując niewielką przestrzeń pomiędzy drzwiami a moim łóżkiem. – Zabiją mnie przez ciebie, prawda?
Uderzył piszczelami o ramę łóżka, oboje padliśmy na materac i Johnny wylądował na mnie całym ciężarem.
Rzucałam się po wąskim łóżku, aż w końcu wykaraskałam się spod jego ciała i dosiadłam go okrakiem. Poczułam się zwycięsko, złapałam go za ręce, unieruchomiłam je nad jego głową i wcisnęłam mocno w materac.
– Mam cię.
Johnny warknął i wierzgnął miednicą tak mocno, że opadłam na jego tors.
– A teraz ja ciebie – mruknął, po czym wziął w posiadanie moje usta. Czułam szalony puls w żyłach, gdy moja krew zamieniała się w lawę, a silna wola słabła wraz z każdym ruchem jego języka.
– Posłuchaj, nie chcę cię zmuszać do niczego, na co nie jesteś gotowa – powiedział tuż przy moich ustach. – Mam dwie ręce i świetną wyobraźnię… pełną wizji z twoim udziałem. – Ujął moją twarz w dłonie, odchylił się i spojrzał mi w oczy. – Mogę zaczekać.
Patrzyłam na niego, czułam w tej chwili więcej niż przez całe życie. Czułam, jak serce wali mu w piersi w tym samym rytmie co moje – niczym uwięziony w klatce dziki ptak. Nie byłam w stanie sformułować spójnego zdania, złapałam za brzeg szkolnego swetra i ściągnęłam go sobie przez głowę razem z krawatem. Gdy zabrałam się za białą bluzeczkę i rozpinałam niezdarnie guziki, oczy Johnny’ego pociemniały.
– Nie… – Chciał coś powiedzieć, ale urwał i tylko jęknął, gdy bluzka zsunęła mi się z ramion. – Jezu… – mruknął, wodząc po moim ciele wygłodniałym wzrokiem. Oblizał dolną wargę, nie spuszczając oczu z mojej skóry.
Gdy sięgnęłam za plecy i rozpięłam stanik, wypuściłam powietrze z płuc z głośnym podmuchem. Żałowałam, że nie mam koronkowych staników, tak jak Claire, tylko zwykłe, bawełniane.
– Kurwa – warknął, wierzgając biodrami. Gdy rzuciłam biustonosz na podłogę, oddech utknął mu w gardle. Czułam, jak pode mną twardnieje, i ogromnie mnie to podniecało. – Jesteś taka piękna.
Posadził mnie sobie na kolanach, sięgnął za plecy i płynnym ruchem pozbył się swojego swetra, który też skończył na podłodze. Złapał mnie za włosy, przysunął moją twarz do swojej i pocałował gwałtownie. Dosiadałam go, mając na sobie już tylko majtki i szkolną spódniczkę, bujałam się na nim z taką samą dzikością i zapalczywością co on.
Zabrał ręce z mojej głowy, bo chciał rozpiąć koszulę, ale ani na moment nie oderwał swoich ust od moich. Ja sięgnęłam do tyłu i rozsunęłam suwak spódniczki. Przerwałam pocałunek, zeszłam z łóżka, drżąc od stóp do głów, i pozwoliłam spódniczce opaść na podłogę, przez cały ten czas nie odrywałam od niego oczu.
Stanęłam przed nim w białych bawełnianych majtkach, westchnęłam nieśmiało i wyszeptałam:
– Cześć, Johnny.
– Cześć, Shannon – odparł w napięciu z ciemnym, płonącym wzrokiem, zrzucając z barków koszulę razem z krawatem i ciskając nimi w podłogę. – Kurwa, kochanie, co ty ze mną robisz?
Gdy wspinałam się z powrotem na jego kolana, moja pierś unosiła się szybko i opadała.
– Kocham cię – dodał chrapliwie, a gdy mnie objął, przypalając żarem swojej skóry, przeszedł mnie kolejny dreszcz. – Kurwa, tak bardzo. – Jego dłoń zjechała na mój tyłek, przyciągnął mnie bliżej i przez długą upajającą chwilę bujał mną na swoich kolanach, ocierając się o mnie całym ciałem. Warknął, pogłębił nasz pocałunek, zanurzył język głęboko w moich ustach, a potem obrócił się i położył mnie na plecach. – Jesteś taka seksowna. – Gdy zajmował miejsce między moimi nogami, brzmiał, jakby przeżywał rozterki, ale i był pełen nadziei. – Tak cholernie piękna. – Jego ręce krążyły po całym moim ciele, usta wytyczały na szyi szlak pocałunków. – Jesteś wszystkim, czego chcę.
Jęknęłam zachęcająco, uniosłam biodra i gdy nasze ciała idealnie się do siebie dopasowały, mocno, w typowo ludzki i pierwotny sposób warknęłam bez tchu.
– Nie powinienem tego robić – szepnął, a usta miał tuż nad moimi piersiami. – To… – urwał, zasysając mój sutek.
– Johnny – dyszałam, szarpiąc go za włosy, gdy torturował mnie rozkosznymi ruchami języka. – Nie przerywaj.
– Kurwa… – Puścił moją pierś i wrócił do ust, równocześnie uderzając we mnie biodrami tak mocno, że łóżko walnęło głośno o ścianę. – Cholera… – wymamrotał, zanurzając twarz w zagłębieniu mojej szyi. – Powinienem przerwać – wysapał, ale jego czyny świadczyły o tym, że planuje coś zupełnie innego, bo dalej dotykał, całował i poruszał rytmicznie biodrami.
Nie przerywaj.
Mam to gdzieś.
Po prostu nie przerywaj.
– Ćśś… – Złapałam go za biodra i przyciągnęłam bliżej, bo potrzeba w moim ciele rozkwitła i zapłonęła. Chciałam, żeby wcisnął mnie głębiej w materac. Chciałam poczuć każdy kawałeczek jego ciała, na sobie i w sobie, poczuć go w całej mnie. Chciałam więcej. – Wszystko dobrze.
– Nie, nie, nie… – Pokręcił głową i jęknął głośniej, przysuwając się jeszcze bliżej i zanurzając twarz jeszcze głębiej. – Nie myślę trzeźwo… – Złapał mnie za biodra i ścisnął z całych sił. – Każ mi iść…
– Nie. – Wyprężyłam się z rozszalałym sercem. – Nie idź.
– Kurwa… – jęknął, a jego wielkie ciało zadrżało od mojego dotyku. Westchnął mi głośno w szyję, przez co na mojej skórze eksplodowała gęsia skórka. – To za szybko…
Sunęłam drżącymi palcami po jego brzuchu, zatrzymałam je dopiero tuż nad paskiem.
– Mam to gdzieś. – Wsunęłam palce pod pasek jego szkolnych spodni, wzięłam dodający odwagi wdech i pociągnęłam. – Zostań.
Oddychał ciężko i nierówno.
– Co ty robisz? – wydyszał, gdy zaczęłam niezdarnie grzebać przy jego pasku. – Shannon, nie możemy…
– Proszę? – westchnęłam, rozpinając w końcu pasek i guzik spodni. – Pragnę cię.
– Nie mam prezerwatywy – jęknął mi w usta, poruszając gorączkowo biodrami. – Przykro mi.
– Prezerwatywy – westchnęłam, dostosowując ruchy bioder do jego tempa. – W pokoju Joeya. – Naloty na pokój starszego brata nie stanowiły dla mnie nowości, ale planowanie kradzieży z jego skrytki na kondomy to była zupełnie inna sprawa. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mi przyszło do głowy. Po prostu pragnęłam Johnny’ego. Tak bardzo.
– Nie… – Przerwał pocałunek, pokręcił głową i spojrzał na mnie oczami niemal czarnymi z pożądania. – Nie w ten sposób.
– Nie chcesz mnie? – wyszeptałam i aż ścisnęło mnie za serce.
– Wiesz, że chcę – wysapał, przykładając swoje czoło do mojego. – Na niczym innym mi nie zależy.
– Więc czemu…
– Bo nie odbiorę ci dziewictwa w tym domu, Shannon! – warknął i zacisnął zęby. – W czasie wyskoku po szkole, w, kurwa, gumie twojego brata. – Pokręcił głową. – Nie zrobię tego, kochanie.
– Nie mam nic przeciwko – przekonywałam. – Naprawdę.
– Cóż, ja mam – odparł, podnosząc się na łokciach. – Nie zamierzam uprawiać z tobą seksu i wykradać się godzinę później, gdy wróci twoja rodzina. – Sapnął ciężko, pocałował mnie w usta i zszedł ze mnie. – Zasługujesz na lepsze traktowanie, nie zrobię ci tego. – Podszedł do okna, głośno dysząc, i oparł się o parapet. – Gdy będziemy ze sobą spali, to mamy naprawdę ze sobą spać. – Obejrzał się przez ramię, jego niebieskie oczy krzesały iskry. – Całą noc.
Usiadłam i nie wydałam z siebie nawet jednego dźwięku, bo skupiałam się na opanowaniu gorączkowego oddechu, ponieważ jego słowa przebiły mi serce.
– Chcę zrobić ci dobrze – dodał, odwracając się do mnie. – Nie mogę tego robić w pośpiechu.
– Och… – W końcu udało mi się odetchnąć. Spojrzałam na niego, a on patrzył na mnie. – Okej.
– To nie znaczy, że ja tego nie chcę. – Westchnął ciężko, podszedł i usiadł przy mnie. – Bo chcę, Shannon – burknął, wziął mnie na kolana, pogłaskał i pocałował w usta. – Po prostu… w tym przypadku muszę postąpić jak należy.
– Okej – wyszeptałam, zanurzając twarz pod jego szyją.
– Jesteś na mnie zła? – zapytał ochryple, muskając nosem moje nagie ramię i sunąc opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa.
Pokręciłam głową, nie wynurzając się spod jego brody.
– Nie, nie jestem na ciebie zła, Johnny.
– Nie? – Pocałował mnie w ramię. – Na pewno?
– Na sto procent – wyszeptałam, zaciskając ręce wokół jego szyi. – Po prostu chcę cię przy sobie zatrzymać.
– Możesz, jak najbardziej – zarechotał.
– Obiecujesz? – wychrypiałam, zaciskając powieki i jeszcze mocniej go dusząc.
– Obiecuję – odparł, składając pocałunek na moim obojczyku. – Już należę do ciebie.
– Co my zrobimy, Johnny? – Odważyłam się zadać pytanie, które prześladowało mnie od tygodni. – Gdy dostaniesz powołanie?
Westchnął głośno.
– Nie „gdy”, Shannon, ale „jeśli”.
– Powołają cię – wydusiłam, żując nerwowo wargę. – I co będzie, gdy pojedziesz?
– Nie wiem, jak to będzie wyglądało – powiedział w końcu.
– Boję się – przyznałam cicho. – Myśli o tym, że wkrótce wyjedziesz, są straszne.
– Wiem – odparł pod nosem. – Dla mnie też.
– Naprawdę? – westchnęłam.
– Oczywiście, że tak, Shannon, nie chcę cię zostawiać! – rzucił, łapiąc mnie mocniej. – Ale jeśli załapię się do drużyny, to tylko na miesiąc w lecie, a potem do ciebie wrócę.
Wzięłam urywany wdech. Panikowałam na samą myśl o takim szmacie czasu bez niego.
– Wiem.
– Nie smuć się – pocieszał, tuląc mnie mocniej. – Może w ogóle do tego nie dojdzie.
Dojdzie.
Johnny wyjedzie.
Tak jak sam mnie ostrzegał kilka miesięcy temu…
– Kocham cię, Shannon jak ta rzeka – powiedział, wyrywając mnie z przygnębiających myśli. – Tylko ciebie. – Odchylił się tak, bym musiała spojrzeć mu w oczy. – W chuj bardzo – mruknął.
– Ja ciebie też – wykrztusiłam z trudem. – W chuj bardzo.
Złożył na moich ustach czuły pocałunek, odchylił się i wyszeptał:
– Chcę ci zrobić dobrze.
– Tak? – Serce znów załomotało mi w piersi.
Skinął powoli głową i spojrzał mi w oczy.
– Mogę?
Westchnęłam i przytaknęłam leciutko.
– Tak.
Ułożył nas tak, że znalazłam się pod nim, z nogami zwisającymi poza łóżko, przyłożył otwartą dłoń do mojego brzucha, zachęcając mnie, bym położyła się na plecach.
– Chcę poczuć, jak smakujesz – powiedział, klękając na podłodze i sięgając do moich majtek. – W porządku?
W porządku?
O Boże.
– Tak. – Pokiwałam głową z zapałem, rozłożyłam się na kołdrze i uniosłam biodra, a Johnny ściągnął moją bieliznę i rozsunął nogi.
Oddychałam chrapliwie i nierówno, podniosłam się na łokciach, żeby go widzieć. Byłam równocześnie zawstydzona i zaciekawiona.
Rozłożył mi nogi, trzymając ręce na moich udach, pochylił głowę i powiódł ustami po wnętrzu jednego, po czym przeniósł całą swoją uwagę na drugie udo.
– Jesteś idealna – wyszeptał, muskając ustami moje najbardziej intymne miejsca.
Poczułam, jak wysuwa język, by mnie nim dotknąć i smakować, i oczy uciekły mi w tył głowy. Zrobił to jeszcze raz, a potem znowu i znowu, aż zamieniłam się w dyszący ciężko wrak, który dziko miota biodrami tuż przy jego twarzy.
– O mój Boże… – Wiłam się na łóżku, złapałam go za głowę, wbiłam w nią paznokcie, ale on nadal nękał mnie językiem, ustami i palcami. – Johnny, zaraz…
– Ćśś, Shan… – powiedział spokojnie, zsuwając mój tyłek na krawędź łóżka i zarzucając sobie moje nogi na barki. – Dopiero się rozkręcam. – I w tym momencie jego usta powróciły, prowokował mnie językiem, zanurzał i wynurzał ze mnie palce, aż wyginałam się na materacu w łuk do maksimum.
– Cholera… – Zacisnęłam mocno pięść, ciągnęłam go za włosy, byłam tak rozpalona emocjami, że nie mogłam się dłużej kontrolować. – Nie wytrzym… – Fala zakazanej rozkoszy gwałtownie wstrząsnęła moim ciałem. – O Boże, muszę…
Łup, łup, łup!
– Shannon? – Dobiegł mnie głos Darrena, miałam ochotę wrzeszczeć i płakać. – Co ty tam robisz?
– O kurwa! – Głowa Johnny’ego wyskoczyła spomiędzy moich nóg. Wytrzeszczył oczy i się zarumienił. – Twój brat.
Nie…
– Nie przerywaj – błagałam, ciągnąc go za włosy. – Johnny, proszę…
– Shannon, jeżeli nie odpowiesz, zaraz wejdę do środka – zawołał Darren.
– Nie wchodź! – wrzasnęłam na całe gardło, a Johnny rzucił się do drzwi i przekręcił zamek. – Ubieram się!
Wyrwałam piżamę spod poduszki i zarzuciłam ją na siebie pośpiesznie, patrząc w oczy Johnny’ego, który akurat panicznie zbierał rozrzucone po podłodze ciuchy. Rzucił mi koszulę, następnie złapał własną.
– Jest tam z tobą, prawda? – zapytał ostro stojący pod drzwiami Darren, gdy niezdarnie zapinałam guziki. – To jego auto stoi na ulicy?
– Cholera – powiedział bezgłośnie Johnny, zakładając koszulę. Nawet jej nie zapiął, zarzucił na wierzch sweter, ale od razu go ściągnął, bo zorientował się, że to mój. – Wiedziałem, że powinienem zaparkować dalej.
– Otwieraj, Shannon – zażądał Darren, dobijając się do drzwi. – Natychmiast.
– Wypierdalaj – warknął bezgłośnie Johnny i pokazał drzwiom środkowy palec. – Palancie.
Stłumiłam chichot, wyskoczyłam z łóżka i otworzyłam okno.
– Możesz zejść tędy.
– Nie mogę teraz wyskoczyć – syknął, wskazując na krocze. – Mój fiut.
Tym razem już nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Głośnym.
Johnny zmrużył oczy.
– Shan, to wcale nie jest śmieszne. Dopiero przywróciłem mu sprawność.
– Jeżeli wyjedziesz drzwiami, on cię zabije – powiedziałam cicho.
Johnny przewrócił oczami.
– Trzęsę się ze strachu – prychnął. – A ty naprawdę cała się trzęsłaś tuż przed…
– Otwieraj cholerne drzwi, Shannon! – ryknął Darren.
– Ubieram się, Darren! – wrzasnęłam. – Boże! Co mam robić? – zapytałam bezgłośnie Johnny’ego.
– Otwórz drzwi – odpowiedział.
– Nie ma szans. – Pokręciłam głową.
– Są szanse, dawaj. – Kiwnął głową.
– Johnny.
– Shannon.
– Shannon Maud Lynch, otwórz te jebane drzwi albo zaraz je wyważę! – zawył Darren.
Johnny uniósł brew.
– Masz na drugie Maud?
Skrzywiłam się, ale musiałam potwierdzić.
– Rodzice mnie nienawidzą.
– Auć. – Również się skrzywił ze współczuciem.
– Wyważam za pięć, cztery, trzy, dwa…
– No dobra, już dobra, idę! – Zebrałam w sobie całą odwagę, wzięłam uspokajający wdech, podeszłam do drzwi i otwarłam zamek. – Tylko spokojnie – szepnęłam do siebie, uchylając drzwi tylko na tyle, by wysunąć na zewnątrz głowę. – Hej, Darren, co tam?
– Wywal go ze środka – odpowiedział oschle. – Już.
– Kogo? – zgrywałam głupią.
– Twojego chłopaka.
– Mojego chłopaka.
Darren spurpurowiał na twarzy.
– Shannon, skończ.
– W porządku, Shan – powiedział Johnny, delikatnie odciągając mnie od drzwi i otwierając je szerzej. – Zanim coś powiesz, właśnie wychodzę – zwrócił się do Darrena. – I tak: to się więcej nie powtórzy.
– Nie tak szybko – warknął mój brat, krzyżując ręce na piersi. – Postępujesz z moją siostrą bezpiecznie?
– Nie będę rozmawiał o Shannon ani z tobą, ani z nikim innym – odparował Johnny, zaciskając zęby.
– Och, a żebyś wiedział, do ciężkiej cholery, że będziesz ze mną rozmawiał – ryknął Darren. – Jestem jej bratem.
– Jej bratem – powtórzył Johnny i też skrzyżował ręce na piersi – a nie opiekunem, kurwa.
– Darren, przestań – rzuciłam.
– Nie Darrenuj mi tu! – warknął i spiorunował mnie wzrokiem. – Bluzkę masz na lewej stronie. I krzywo zapiętą, do tego jesteś zamknięta w pokoju… – Wskazał na Johnny’ego. – A on wygląda jak mokry sen każdej małolaty.
– O Boże – wydusiłam przerażona. – Przymknij się już.
– Chronisz ją? – zapytał ponownie Johnny’ego. – Zabezpieczasz się? Muszę się martwić, że wróci do domu z brzuchem?
– To nie twój zasmarkany interes, co robię z Shannon – odpyskował mu Johnny, który wyglądał na serio wściekłego. – Więc się odpierdol.
– Jeżeli wróci do domu w ciąży, to będzie mój zasmarkany interes…
– Nie – wszedł mu ostro w słowo Johnny. – To byłby mój interes. Nie twój ani nikogo z twojej pojebanej rodziny. Mój. – Johnny odwrócił się do mnie, pocałował w policzek, powiedział: „Pa, Shannon”, po czym wyszedł z mojego pokoju.
– Pa, Johnny – wydukałam za nim.
– Kavanagh, lepiej żebym cię więcej nie przyłapał w pokoju siostry – zawołał za nim Darren.
– Tak, tak – odpyskował mu Johnny. – Zadzwonię później, kochanie.
– Dobrze – westchnęłam, patrząc, jak znika na schodach. – Okej.
– Gdyby mama go tu przyłapała, skończyłoby się zupełnie inaczej – burknął Darren, gdy rozległ się trzask frontowych drzwi.
Nie potrafiłam zmazać uśmiechu z twarzy, podeszłam do łóżka, padłam na plecy i westchnęłam z satysfakcją.
– Shannon? – gderał dalej Darren, opierając się o futrynę. – Słuchasz mnie w ogóle?
– Nie – odparłam cicho. – Naprawdę nie.
– Jezu… – wymamrotał pod nosem. – Wpadłaś w tarapaty, dziewczyno.
Tyle to i ja wiedziałam…
Johnny
– Johnathonie Kavanagh, chciałabym zamienić z tobą słowo – oświadczyła mama, wkraczając do mojego pokoju z koszem poskładanego prania w rękach. – W tej chwili.
– Jezus Maria, mamo! – Schyliłem się po ręcznik, który się ze mnie zsunął, gdy wychodziłem z łazienki, obwiązałem się nim w pasie i wywaliłem na nią oczy. – Słyszałaś kiedyś o pukaniu?
– Johnny, jestem twoją matką. Przez dziewięć miesięcy gościłam cię we własnym ciele, więc nie, nie wierzę w pukanie – odparła niewzruszona moim wybuchem. – I przestań się tak rzucać, dobrze? Nie masz pod tym ręcznikiem niczego, czego bym nie myła, nie wycierała i nie posypywała talkiem.
Chryste…
– A teraz – odstawiła koszyk na moje łóżko, odwróciła się do mnie przodem i wzięła pod boki – czy chciałbyś mi o czymś powiedzieć?
– Na przykład?
– Bardziej ci się opłaci, jeśli powiesz mi od razu – stwierdziła, mrużąc oczy.
Rozdziawiłem usta.
Mówiła serio?
Co niby znowu, kurwa, zrobiłem?
– Chodzi ci o trening? – zapytałem zdezorientowany. – Sama słyszałaś doktor Quirke. Od tego tygodnia mogę brać udział w lżejszych sesjach. – W zeszłym tygodniu nie jeden lekarz, ale troje dało mi zielone światło. Przeszedłem oceny formy fizycznej, trening siłowy, badania miednicy i całą masę innych bzdur, ale w końcu uznali mnie za gotowego do powrotu na boisko.
– Nie – odparła sucho. – Drugi strzał.
– Nie chodzi ci o trening? – zdziwiłem się.
– Nie.
Moje brwi wystrzeliły na szczyt czoła.
– Jesteś pewna?
– Jestem.
– Chodzi ci o rugby? – zapytałem, drapiąc się po głowie.
– Ostatnia szansa – odparła, stukając stopą w podłogę. – Daj mamie powód do dumy.
– Chętnie, gdybym tylko wiedział, co odpowiedzieć – wydukałem i zrobiłem się nerwowy.
– W takim razie – zaczęła tym tonem, od którego człowieka ciarki przechodziły – pozwól, że dam ci wskazówkę. – Wepchnęła rękę do kosza z praniem i wyciągnęła biały stanik. – Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy odkurzałam wczoraj twój pokój i znalazłam to pod łóżkiem.
Cholercia…
– Zechcesz wyjaśnić? – zapytała, majtając mi przed nosem stanikiem Shannon i unosząc brew.
– Uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że to mój? – bąknąłem słabo.
– Nie twój rozmiar! – warknęła wściekle i się zamachnęła. – Pod moim dachem! – wrzasnęła i trzepnęła mnie stanikiem w głowę. – Potem zabrałam się za porządki w twojej szafce nocnej i zgadnij, co znalazłam w szufladzie? – Wzięła kolejny zamach. – Pudełko prezerwatyw!
– Zamknięte pudełko, bo nic nie zrobiłem… – Uruchomiłem tryb ograniczania szkód, złapałem mocniej ręcznik i wykonałem unik przed frunącym na mnie stanikiem. – Mamo, nie uprawialiśmy seksu, przysięgam na Boga!
– Wykręcę ci zamek z drzwi – ostrzegła. – Mówię poważnie, Johnny. Nie można ci ufać.
– Dobra – wykrztusiłem, cofając się, bo niebezpiecznie się do mnie zbliżała. – Nie potrzebuję zamka, bo nie robię nic złego!
– To czemu miałeś pod łóżkiem stanik swojej dziewczyny, co?! – zapytała ostro.
– Kilka tygodni temu przebierała się tu po szkole – skłamałem przez zaciśnięte zęby. – Musiała zapomnieć go spakować.
– Czyżby?
– A żebyś wiedziała! – Spojrzałem na nią ostro, udawałem zranionego i święcie oburzonego. – Jezu, mamo, nie mogę uwierzyć, że masz o mnie tak podłe zdanie – wysapałem urażony. – Wiem, że nie jestem idealny, ale świadomość, co sądzi o mnie własna matka, naprawdę boli.
Zmrużyła oczy.
– Nie baw się ze mną w takie gierki, mądralo. Wszystkiego, co potrafisz, nauczyłeś się ode mnie, brzdącu!
Kurwa.
– Posłuchaj, nie uprawialiśmy seksu – powiedziałem pewnie, patrząc jej w oczy i modląc się, żeby mi uwierzyła i w końcu przestała okładać stanikiem Shannon. – Mamo, przyrzekam, nie zrobiliśmy tego. – Wstrzymałem oddech i czekałem na jej następny ruch.
– Po prostu chcę, żebyś był bezpieczny – westchnęła w końcu, opadając ciężko na brzeg łóżka. – Nie, cofam to. Chcę cofnąć się w czasie, żebyś znowu miał dziesięć lat.
– Nie mam dziesięciu lat – odparłem wciąż czujny. – Za miesiąc kończę osiemnaście.
– Uch, nie przypominaj mi nawet – zawyła. – Lata mijają stanowczo za szybko.
– Będzie dobrze, mamo – zapewniłem ją, bo nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć. – Nie denerwuj się.
– To wszystko dzieje się naraz – łkała dalej. – W tym tygodniu wracasz do treningów, masz dziewczynę. Przyjdzie taki dzień, że mrugnę i mnie zostawisz. Pojedziesz do Francji grać w rugby. I co wtedy?
– Mamo, no daj spokój – powiedziałem pocieszająco, siadając obok niej. – Nawet nie wiem, czy załapię się w tym roku do drużyny.
– A ja wiem – odparła, opierając się policzkiem o moje ramię. – I będę z ciebie taka dumna.
– To czemu się smucisz?
– Bo jesteś moim dzieckiem – westchnęła ciężko. – I trudno mi patrzeć, jak wylatujesz z gniazda.
– Nie wylatuję z żadnego gniazda – odparłem od razu. – Umarłbym sam.
– Johnny – napomniała mnie ze smutkiem. – Mówię poważnie.
– Ja też. – Objąłem ją i ścisnąłem za ramię. – Śmiertelnie poważnie. Nie przeżyłbym bez ciebie tygodnia.
– Tak myślisz? – Uśmiechnęła się.
– Jestem pewien. – Skinąłem głową.
Milczała dłuższą chwilę, a potem zapytała:
– Cieszysz się na dziś? – Wytarła oczy i odwróciła się do mnie z uśmiechem. – Z pierwszego dnia powrotu na boisko?
– Jestem przerażony – przyznałem.
W jej oczach błysnęły niepokój i troska.
– Nie musisz wracać – powiedziała od razu. – Jeżeli nie jesteś gotowy, to mogę zadzwonić do trenerów…
– Jestem gotowy – przerwałem jej. – Po prostu się martwię.
– Czym, skarbie?
– Że nie będę taki sam – wymamrotałem. Że nie będę dość dobry.
– Wiesz, co myślę o rugby – powiedziała. – Nigdy tego nie ukrywałam, ale wiedz też, że wspieram cię na sto pięćdziesiąt procent. Skarbie, wiem, że jesteś wspaniały i że wiele osiągniesz. Jesteś fenomenalnym zawodnikiem i musisz o tym pamiętać. Nerwy to nic złego. Masz za sobą trudne miesiące, operacje, rekonwalescencja, ale wiedz, że wielu chłopców mogłoby zabić, żeby grać tak jak ty w najgorsze dni.
– Naprawdę tak myślisz?
– Kibicowałam ci zza linii, odkąd grałeś w żaczkach w Blackrock – odpowiedziała. – Nie zliczyłabym trenerów i innych rodziców, którzy podchodzili i mówili, że mojemu synkowi pisana jest zielona koszulka kadry. Zawsze byłam z ciebie dumna, kochanie, i od zawsze wiedziałam, że jesteś wspaniały – dodała z uśmiechem.
– Nigdy wcześniej mi tego nie powiedziałaś – stwierdziłem z zadumą i podrapałem się po policzku.
– Bo wciąż żyję nadzieją, że przejdziesz na golfa – prychnęła.
– Wątpię, mamo. Przykro mi. – Wzruszyłem nieśmiało ramionami.
– No cóż, to po prostu uważaj na głowę – wymamrotała, wstając. – Nie pozwalaj, żeby ci bandyci okładali cię po łepetynie.
– Postaram się – parsknąłem.
– I koniec z nagą Shannon w twoim pokoju – dodała, posłała w moim kierunku ostre spojrzenie i rzuciła mi stanik na kolana. – Nie obchodzi mnie, czy się przebiera, czy rozbiera w innych celach.
Shannon
Johnny wrócił na boisko nieco ponad tydzień temu, a mój niepokój nadal osiągał kosmiczne poziomy. Znów trenował w pełnym wymiarze – zaharowywał ciało do maksimum możliwości. Okropnie było na to patrzeć, bo trzęsłam się ze strachu, że znów dozna kontuzji, natomiast musiałam przyznać, że tym razem było inaczej. On był inny. Rozmawiał, pracował nad bólem, współpracował z fizjoterapeutami, lekarzami, trenerami i wypełniał ich zalecenia.
W sobotni poranek spanikowana i zdenerwowana siedziałam na trybunach RFC w Ballylaggin z sercem w gardle, a kolana mi podskakiwały, jakby chciały odlecieć. Ściskałam w rękawiczkach tekturowy kubek kremowej gorącej czekolady i dmuchałam nad jego brzegiem, ciesząc się tym, jak unosząca się para ogrzewa mi policzki. Cały dzień lało jak z cebra, na szczęście siedziałam pod plastikowym zadaszeniem.
Jak zwykle moja uwaga była przykuta do chłopaka w trykocie z trzynastką. Miał na głowie tkaną czapkę z logo klubu, a pod koszulką czarną, ogrzewającą kamizelkę z długim rękawem. Pod czarnymi spodenkami treningowymi odznaczały się bandaże owinięte wokół uda, a na ich widok trochę mnie mdliło.
Gapiłam się na niego od kilku godzin: jak się rozciąga, jak biega, jak wypełnia polecenia i wykonuje wszystkie ćwiczenia z naturalną swobodą.
Niech się dostanie.
Boże, proszę cię, niech powołają tego chłopaka.
Zasługuje na to.
Zapracował sobie.
– Shan, to trening, a nie mecz – zachichotała Claire, wyrywając mnie z zamyślenia. – Jeśli będziesz klaskała za każdym razem, gdy złapie piłkę albo zaliczy kilka jardów, to chłopaki z drużyny nie dadzą mu żyć.
– Och… – Zażenowana unieruchomiłam rozbiegane ręce i wsadziłam je pod uda, przy okazji strącając z ławki mój tekturowy kubek. – Nie chcę go zawstydzać. Po prostu jestem…
– Zakochana? – Odegrała omdlenie i spuściła głowę na moje ramię. – Wiem.
– Dumna – poprawiłam ją, ale zdążyłam się już zarumienić. – Tak ciężko pracował, żeby tam wrócić.
– I patrz, jak jedzie z koksem… – powiedziała z zamyśleniem, wskazując na Johnny’ego, który zasuwał po murawie jak pocisk i bez wysiłku wyprzedzał próbujących powstrzymać go graczy. – Wymiata dziś.
– No. – Odetchnęłam z ulgą, gdy Johnny wyminął wielkiego, nabitego chłopaka, który szarżował prosto na niego, a potem podał piłkę Feely’emu, który pobiegł z nią prosto do bramki. Cała drużyna, włącznie z Johnnym, w zasadzie na siebie wpadła, celebrując udaną akcję, a ja jęknęłam w dłoń. – Boże! – Naciągnęłam wełnianą czapkę na oczy, żeby nie widzieć, jak młócą się nawzajem rękami i torsami. – Nienawidzę tego sportu.
– Jesteś słodka – parsknęła Claire. – Więc jak udało ci się wydostać z domu?
Zmarszczyłam nos na wspomnienie mamy, bo gdy Aoife zaoferowała, że podrzuci mnie do Claire, wydzierała się na całe gardło, że jeśli tylko opuszczę dom, to ojciec mnie dorwie. Jakby tego było mało, wyszła za mną na podwórko, zawodziła i wyła na oczach wszystkich sąsiadów. Nie wiem, czego po mnie oczekiwała. Że zamknę się w pokoju na klucz? Bynajmniej nie czułam się tam bezpiecznie.
Prawda wyglądała tak, że prędzej wpadłabym na ojca przy kuchennym stole w domu niż w klubie rugby. Poza tym chciałam wspierać Johnny’ego. To było dla niego ważne i musiał wiedzieć, że może na mnie liczyć niezależnie od tego, co dzieje się w moim domu. Skupienie się na nim pozwalało trochę opanować panoszącą się we mnie panikę. Pobyt tutaj zapewniał mi ucieczkę. Czułam, że mam jakiś cel, że naprawdę istnieje jakiś powód, by po prostu się nie skulić i nie beczeć w poduszkę. Żeby walczyć.
Dasz sobie radę, dopingowałam się w myślach, skupiając całą uwagę na Johnnym, którego obserwowałam z mojego stanowiska na trybunach, wiem o tym.
– Zdradzić ci sekret? – zapytała cicho Claire, zarzucając mi rękę na ramię. – Ale nie możesz nikomu powiedzieć.
– Oczywiście. – Odwróciłam się do niej. – Nikomu bym nie powiedziała.
– Z Gerardem coś się wydarzyło.
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
– „Coś”, czyli co?
Zarumieniła się, ale nie rozwinęła myśli.
Wahałam się, czy dopytywać, czy zaczekać, aż sama będzie chciała coś dodać. W końcu dałam za wygraną.
– Cokolwiek się między wami wydarzyło – zawiesiłam głos, żeby dobrze dobrać słowa – czy wydarzyło się to niedawno?
– Tak jakby – wyszeptała, przygryzając dolną wargę.
– I… cieszysz się z tego?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.
– Żałujesz?
– Myślę, że on żałuje – wydusiła z widocznym trudem.
Zmarszczyłam czoło i spojrzał na Gibsiego, który co chwilę zerkał z boiska na Claire.
– Cokolwiek zrobiliście, on raczej nie żałuje, Claire – stwierdziłam, łapiąc jego setne spojrzenie w naszą stronę. – Patrzy na ciebie cały poranek.
– Dla niego to wszystko jedna wielka gra – wybełkotała. – I to ja w niej przegram.
– Co takiego? – Pokręciłam głową. – Claire, daj spokój, nie myśl w ten sposób.
Powietrze przeciął przeszywając pisk trenerskiego gwizdka, sygnalizujący koniec treningu i równocześnie ucinający naszą rozmowę.
– Nie mów o tym, gdy tu przyjdzie – syknęła do mnie szeptem, bo uwalony błotem od stóp do głów Gibsie od razu ruszył do nas truchtem. Na serio, był taki brudny, że nie dało się poznać, jaki ma kolor włosów. – Proszę cię, Shan.
– Nie powiem – obiecałam, przyklejając sobie do ust szeroki uśmiech. – Hej, Gibs.
– Hej, mała Shannon – odparł i od razu skupił uwagę na mojej najlepszej przyjaciółce. – Clairko-eklerko – mruknął z szelmowskim uśmiechem – mam coś dla ciebie.
– Tak? – Brwi Claire pofrunęły na szczyt czoła.
– Mhm. – Gibsie skinął głową, oparł się o barierkę oddzielającą boisko od trybun i pokiwał palcem. – Podejdź, to ci pokażę.
Claire podniosła się z siedzenia i podeszła do niego nieufnie.
– Lepiej, żeby nie chodziło ci o… Boże, Gerard, nie! – wrzasnęła, gdy przeniósł ją nad barierką i przerzucił sobie przez bark. – Postaw mnie!
– Na pewno chcesz ze mnie zejść? – śmiał się, celowo stawiając ją tak, żeby po drodze jak najbardziej ubrudzić ją błotem. – Taki ze mnie brudasek.
– Taki z ciebie palant! – wykrztusiła pomiędzy spazmami śmiechu, gdy położył jej na głowę spory kawałek zabłoconej murawy, która przykleiła mu się do uda. – To nie jest zabawne.
– To czemu się śmiejesz? – zarechotał, unikając jej pięści, bo gdy tylko stanęła na własnych nogach, od razu się na niego zamachnęła.
– Bo chciałam ci dać złudne poczucie bezpieczeństwa – odparła, szarżując na niego na całego.
– Cześć, Shannon. – Moje uszy wypełnił głos Johnny’ego, od razu odwróciłam wzrok, chłopak stał oparty o barierkę i patrzył na mnie z półuśmieszkiem na ustach. Moje serce natychmiast zatrzepotało w piersi.
– Cześć, Johnny – westchnęłam, wstałam i chciałam do niego podejść, ale od razu się zawahałam. – Nie zrobisz mi tak samo, prawda? – zapytałam, wskazując na Claire i Gibsiego, którzy już na całego uprawiali zapasy na boisku. – Bo ja się na to nie piszę.
Zaśmiał się cicho.
– Tylko jeśli nie przyjdziesz tu zaraz i nie dasz mi buziaka.
Uśmiechnęłam się, pokonałam dzielącą nas przestrzeń i pocałowałam go w usta.
– Cześć.
– Cześć.
Przyłożył czoło do mojego czoła i musnął mnie nosem, czułość tych gestów wyraźnie kontrastowała z postawą, którą jeszcze przed chwilą prezentował na boisku. Było to tak męskie i pierwotne, że mogłam jedynie stać i odwzajemnić tę dominującą pieszczotę. Johnny westchnął ciężko, pocałował mnie w nos i pogłaskał kciukiem po policzku.
– Zaróżowiłaś się.
– A ty jesteś cały zielony – wyszeptałam, wyciągając z jego włosów kilka źdźbeł trawy. – Jak się czujesz?
– Dobrze, Shan – odpowiedział z błyskiem ekscytacji w spojrzeniu. – Jak wyglądałem na boisku?
– Jak wielka, oślepiająca, lśniąca gwiazda – stwierdziłam z dumą. – Byłeś zdecydowanie najlepszy.
Uśmiechnął się półgębkiem, a potem pochylił i pocałował mnie w policzek. Był to tak delikatny i słodki dowód uczucia, że wydał mi się znacznie bardziej intymny, niż gdyby wetknął mi język do samego gardła.
– Chodź… – Pomógł mi przejść przez barierkę i złapał za rękę. – Tylko się przebiorę i możemy jechać.
– Myślałam, że idziesz na siłownię – powiedziałam, próbując za nim nadążyć. – Wybierałam się do Claire.
– Już byłem – wyjaśnił, obejmując mnie w talii i przenosząc nad wielką kałużą błota.
– Ale dopiero wpół do czwartej – zdziwiłam się.
– Kto rano wstaje – odparł. – Jestem na nogach od piątej rano.
Wow.
– A mówią, że prawdziwych dżentelmenów już nie ma – powiedział z rozbawieniem w głosie, patrząc na Gibsiego, który najwidoczniej wygrał szamotaninę z Claire, bo właśnie siedział na niej okrakiem i triumfalnie walił pięściami w klatę. Oboje cali utytłali się w błocie, a śliczna biała kurteczka Claire była teraz równie bura jak jej włosy. – Gibs, złaź z niej, idioto!
– Johnny, w nim nie ma za grosz dżentelmena – burknęła Claire, po czym walnęła Gibsa obiema pięściami w brzuch. – Masz, baranie!
Gibsie teatralnie padł na plecy, złapał się za brzuch i wił po trawie, dusząc się ze śmiechu.
– Baran!
Claire wykorzystała okazję i ruszyła do kontrataku. Ignorując pozostałych chłopców, którzy gwizdali przez zęby i rzucali pod ich adresem sugestywne komentarze, podniosła się na czworaka i rzuciła na Gibsa.
– Śmiej się, śmiej – ryczała, siadając mu na torsie. – Ale zaraz padniesz!
– Na ciebie? – odparł, poruszając brwiami w górę i w dół. – Chętnie.
– Gerard!
– Claire… – zamruczał. – Drugi ra…
Zakryła mu usta dłonią.
– Nie waż się kończyć tego zdania – syknęła mu w twarz. – I przestań lizać mi rękę!
– Cesz… bym… w… mian… liza… ci… ipkę… – odpowiedział, ale dłoń Claire tłumiła jego słowa. – Mmmmm…
– Przestań! – chichotała, rzucając się na nim jak rażona prądem, bo zaczął ją łaskotać. – Gerard, nie wytrzymam…
– Claire! – warknął truchtający w naszą stronę Hughie, Feely biegł tuż za nim. – Co ty wyprawiasz, do cholery? – Zmrużył oczy i syknął: – Złaź z mojej siostry, chuju!
– Och, cudownie, przybyła dusza towarzystwa – stęknęła Claire, zabierając rękę z ust Gibsa. – Hugh, wyluzuj się, po prostu morduję twojego kumpla.
– I to twoja siostra jest na mnie – dodał Gibsie z wilczym uśmiechem.
Twarz Hughiego przybrała barwę głębokiego fioletu.
– Gibs, zaklinam się na Boga, że jeśli nie zostawisz jej w spokoju, zrobię ci krzywdę. – Zbliżył się do nich, zrobił naprawdę groźną minę. – Ja już nie żartuję…
– Okej – wtrącił się ze spokojem Feely. – Tylko się wygłupiają, stary. Wyluzuj.
– Ona się wygłupia – wycedził Hughie, mordując Gibsiego wzrokiem. – On ma ukryte zamiary.
Johnny jęknął.
– To się skończy płaczem – ocenił, pocierając policzek.
– Co? – zdziwiłam się. – Claire i Gibs?
Przytaknął.
– Czuję to z daleka.
– Uspokój się, Hughie – fuknęła Claire, podnosząc się z ziemi. – Robisz aferę o nic. – Ruszyła w stronę parkingu, po drodze celowo nadeptując na brzuch Gibsiego. – Jak zwykle!
– Gibson! Kavanagh! – ryknął trener z drugiej strony boiska. – Żadnych dziewczyn na treningu! To nie dyskoteka, kurwa mać!
– To moja siostra, a nie jego dziewczyna – wrzasnął Hughie. – Proszę nie obrażać jej inteligencji!
– Jeszcze… – wtrącił Gibsie ze złośliwym uśmieszkiem.
– Nigdy – rzucił wściekle Hughie, odchodząc w stronę klubowego budynku.
– Zobaczymy – krzyknął za nim Gibsie, czym zasłużył sobie na środkowy palec.
– Na moje oko zanosi się na epicką gównoburzę – stwierdził z zadumą Feely. – Kombinuj dalej z jego siostrą, to obudzisz się z głową w szambie.
– Cóż, o ile pozostanę w wilgotnym środowisku, będę szczęśliwy – odparł Gibsie i puścił do niego oko.
– Nieźle. – Johnny pokręcił głową. – Robi się coraz obleśniej.
– No, też to usłyszałem… – odpowiedział Gibsie, zamyślił się na moment, po czym wzruszył ramionami. – Przyznam, że w mojej głowie zabrzmiało to znacznie lepiej.
– Może niektóre rzeczy powinny po prostu zostać w twojej głowie, Gibs – zaproponował Johnny.
– Chodź już, debilu – powiedział Feely, wyciągając rękę do Gibsiego, który nadal leżał rozwalony na trawie. – Chodźmy, zanim narobisz sobie jeszcze większych problemów.
– Wiesz, że nic na to nie poradzę, stary – zaśmiał się Gibsie, wstając, i zszedł razem z Feelym z murawy. – Problemy idą tam, gdzie ja.
– Kavanagh, koniec treningu! – warknął trener. – A za tydzień żadnych dziewczyn!
Johnny wyglądał na lekko wkurzonego. Podrapał się po karku i odkrzyknął:
– Dobra, trenerze! – Odwrócił się do mnie, złapał mnie za łokieć, pochylił się i cicho powiedział: – Muszę się tylko przebrać. – Musnął wargami moje usta. – I będziemy mogli stąd spadać, okej?
Westchnęłam i kiwnęłam głową.
– Okej.
– Zaraz wracam – szepnął i ścisnął mnie lekko za tyłek, po czym ruszył tyłem do budynku, nie odrywając ode mnie niebieskich oczu i nie przestając uśmiechać się półgębkiem.
Przysięgam, że czułam na sobie żar jego spojrzenia długo po tym, jak zniknął mi z oczu.
***
– Jesteś pewien? – zapytałam, gdy pół godziny później Johnny parkował za swoim domem. Był świeżo wykąpany, przebrany w świeże ciuchy i pachniał jak czysta rozkosz. – Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko, że przyjechałam? – dodałam, zerkając niepewnie na range rovera, obok którego zatrzymał swoje audi. – Na sto procent?
– Spokojnie, Shan, nawet ich nie ma – odpowiedział, gasząc silnik. – Zarezerwowali sobie noc w Killarney. Musieli pojechać autem ojca.
Zawrzała we mnie ekscytacja.
– Naprawdę?
– Jesteśmy całkiem sami. – Odpiął pas i spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy, od którego dołeczki w jego policzkach zrobiły się głębsze. – Co moglibyśmy porobić?
Odpięłam swój pas drżącymi palcami, przelazłam na jego siedzenie i usiadłam mu na kolanach.
– A co z resztą? – szepnęłam, przykładając czoło do jego czoła. Miałam na myśli Claire i Gibsa. – Jadą za nami.
– Mogą zaczekać – burknął, łapiąc mnie za biodra. – Naprawdę mam na nich wyjebane.
– Więc co chcesz porobić? – westchnęłam, czując, jak pode mną twardnieje.
– Po prostu z tobą być – odpowiedział chrapliwie, całując kącik moich ust. – Spędzić trochę czasu na osobności.
– Ja też. – Wtuliłam się w niego.
– Chcesz iść na górę, do mojego pokoju? – zapytał, przenosząc usta na moją szyję.
– Tak – przytaknęłam, łapiąc się mocniej jego ramion. – Bardzo.
Johnny jęknął mi w kark, ścisnął za biodra, po czym odsunął się i spojrzał na mnie z żarem w oczach.
– Chodźmy.
Otworzyłam drzwi podekscytowana, wysiadłam i patrzyłam, jak wychodzi z auta zaraz za mną. Gdy złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę wejścia, serce waliło mi w piersi.
– Jesteś pewna? – zapytał podekscytowany, otwierając drzwi.
Kiwnęłam głową, wyciągnęłam rękę i przyciągnęłam jego twarz do swojej.
– Ach, kurwa… – Jego ręce zjechały na mój tyłek, za który mnie podniósł. Oplotłam go nogami w pasie i całowałam z całych sił, trzymając się jego ramion, gdy wpadliśmy do pomieszczenia gospodarczego cali zdyszani i roześmiani.
– Mmmm.
Oboje zamarliśmy i spojrzeliśmy na siebie.
– Mmmm, dokładnie.
Równocześnie wytrzeszczyliśmy oczy.
– Wiesz, co lubię…
– Ten gnojek dotarł tu przed nami – syknął Johnny, ruszając do kuchennych drzwi, a ja cały czas wisiałam na nim jak bluszcz. – Gibsie! – warknął, szarpiąc za drzwi. – Przysięgam, że jeśli sprowadziłeś tu jakąś panienkę, to… O, na rany Chrystusa, ja pierdolę! – ryknął i odwrócił się gwałtownie, dzięki czemu zapewnił mi idealny widok na… swoich rodziców. – Co wy wyprawiacie?! – Prawie się zakrztusił z przerażenia. – Zboczeńcy!
Pani Kavanagh siedziała na kuchennej wyspie, a pan Kavanagh stał pomiędzy jej rozłożonymi nogami.
Byli nadzy.
– O, Johnny, skarbie, wróciłeś wcześniej – odparła jego mama.
– Mamo! – syknął Johnny, stawiając mnie na podłodze. – Co wy… Jezus Maria… Na co ty mu, kurwa, pozwalasz?! – Złapał się za brzuch i zakrztusił. – Zwymiotuję.
– Dzień dobry, Shannon, słońce.
– Eee… dobry… – wydusiłam czerwona jak burak.
– Tato, zakryj czymś dupę! – ryknął Johnny. – Moja dziewczyna tu jest!
– Przepraszam cię, Shannon.
– Okej.
– Nie, wcale nie – poprawił mnie Johnny. – Nic nie jest okej. – Pan Kavanagh chciał podejść po leżące na ziemi ubrania, a Johnny zawył cierpiętniczo. – Nie wyciągaj go, kurwa – wykrztusił. – Nie chcę go oglądać. – Zakrył mi oczy dłonią i przyciągnął mnie do piersi. – Nie patrz, Shan. Naprawdę, kochanie, zamknij oczy. Śmiertelnie się boję.
– Odpręż się, Johnny – powiedział pan Kavanagh z lekkim rozbawieniem.
– Mam się odprężyć? – prychnął Johnny z niedowierzaniem. – Mówisz poważnie? Kurwa, ja jem na tym blacie… A raczej jadłem. Nie, już nigdy nic nie zjem w tej pieprzonej kuchni. – Potrząsnął głową, przeczesał włosy ręką, wyglądał na szczerze wstrząśniętego. – A ty miałaś czelność urządzać mi wykłady na temat staników. Wstydzę się was. – Podszedł do rodziców, pozbierał ich ubrania i rzucił w nich nimi. – To kompromitacja, wstydzę się was!
– Powinieneś być na siłowni – stwierdził pan Kavanagh ze stoickim spokojem, zakładając koszulkę przez głowę. – Zawsze jeździsz w soboty na siłownię – parsknął do syna, czym chyba przelał czarę jego goryczy.
– A wy powinniście być w Killarney! – ryknął Johnny.
– Zaraz jedziemy – wyjaśnił ojciec. – Coś na chwilkę odwróciło naszą uwagę.
– „Odwróciło uwagę” – syknął Johnny. Zmrużył oczy i wymierzył w rodziców oskarżycielsko palec. – To takie rzeczy wyczyniasz, gdy mnie nie ma?! Ujeżdżasz moją matkę w kuchni?! Co? Gdzie jeszcze?! Jezu Chryste, powiedzcie, że nie zbrukaliście mojego pokoju!
– Johnny, skarbie – wtrąciła pani Kavanagh. – Uspokój się…
– Nie uspokoję się, kurwa. Mam traumę! – Roztrzęsiony jeszcze raz przeczesał włosy i spojrzał na nich groźnie. – Pozwalasz mu na takie rzeczy… Jezu, właśnie zniszczyliście mi życie.
– Hej, w porządku… – wyszeptałam, łapiąc go za rękę. – To, eee, w sumie normalne?
– Normalne?! – wycharczał, patrząc na mnie z nieskrywanym oburzeniem. – Shan, nie ma nic… nie ma nic… nic normalnego w tych dwóch… starcach!
Zaśmiałam mu się w twarz. Było mi go żal, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Ciebie to bawi? – rzucił oskarżycielsko. – Powinnaś stać po mojej stronie!
– Stoję – powiedziałam pojednawczo, trzymając jego dłoń w obu swoich. – Zawsze stoję po twojej stronie.
– Skarbie, seks to piękna rzecz…
– Nie waż się nawet zaczynać, bo się stąd wyniosę – warknął, piorunując matkę wzrokiem. – Nie żartuję, wyprowadzę się.
– A dokąd?
– Wolałbym iść, kurwa, do… do psiej budy, niż mieszkać dalej z wami!
– Nie dramatyzuj, Johnny – zaśmiał się pan Kavanagh. – Przesadzasz.
– Garaż… Przerobię go – warknął, nadal nabuzowany. – Dziewczyna się do mnie wprowadzi i też będę ją tam sobie posuwał. Głośno. Na okrągło. Wiecie co, oboje rzucimy szkołę, żebyśmy się mogli cały dzień parzyć. Bo jak się okazuje, w tym domu to norma! – Machał wściekle rękami przed twarzą. – Wyobraźcie to sobie, samolubni zboczeńcy! Cieszylibyście się? I ja będę jechał bez gumy. Zapłodnię ją. Macie ochotę na kilku wnuków? Chętni? Dopiszemy się z Shannon do statystyk nieletnich rodziców i będziecie mogli winić tylko siebie, bo mnie straumatyzowaliście!
– Och, ale dostaniesz szlaban – powiedziała pani Kavanagh z półuśmieszkiem. I nadal półnaga.
– Nie słyszałaś, co powiedziałem? – zapytał ostro Johnny. – Wyprowadzam się do garażu i biorę za zapładnianie Shannon. Pomyśl o tym.
– Johnathon, jesteś za mądry na takie głupoty – rzucił jego ojciec.
– Tak? No to zobaczymy. – Johnny złapał mnie za rękę i pociągnął korytarzem. – Chodź, Shannon, naróbmy sobie zasranych dzieciaków.
– Synu, garaż jest w drugą stronę – zaśmiał się pan Kavanagh.
– Nie odzywaj się do mnie – odburknął Johnny, nie zwalniając kroku.
– Johnathon, drzwi do pokoju otwarte! – zawołała za nami pani Kavanagh.
– A odpierdolcie wy się ode mnie – wrzasnął, ciągnąc mnie za sobą po schodach. – I załóżcie coś na siebie! Moi znajomi tu jadą.
– Johnny, ja nie chcę robić dziś dzieci – wychrypiałam, próbując nadążyć za nim po schodach.
– Ja też nie, Shannon – burknął, prowadząc mnie na górę. – Nawet gdybym chciał, to już po wszystkim.
Przygryzłam wargę, żeby się nie śmiać, i podbiegłam za nim. Johnny wpadł do swojego pokoju, jakby goniły go jakieś pilne obowiązki, wymamrotał pod nosem „skurwysyny”, po czym miotał się w tę i we w tę, co rusz burcząc wściekle. W końcu sięgnął za plecy, zerwał bluzę przez głowę i rzucił ją na ziemię. Rozciągnął ramiona i maszerował dalej, przekrzywiając głowę w prawo i w lewo, żeby rozciągnąć kark. Miał na sobie niebieski T-shirt, który wypełniał tak szczelnie, jakby ktoś go na nim uszył. – Jestem skończony.
Postanowiłam, że dam mu się w spokoju pounosić gniewem, obeszłam go ostrożnie i włączyłam telewizor. Wzięłam oba pady do konsoli, usadziłam się na podusze wypełnionej kulkami i odpaliłam grę.
– Ja nie gram – oświadczył tonem pełnym oburzenia. – Po tym moja duma nie zniesie kolejnego ciosu.
– No chodź – odparłam, tłumiąc chichot. – Skupisz się na czymś innym.
– Wątpię – burknął pod nosem, ale usiadł na poduszce obok i pocałował mnie w policzek. – Szczerze, kurwa, wątpię.
– Stary… – Drzwi otwarły się z impetem i do środka wpadł zziajany, wyszczerzony jak opętany szczeniak Gibsie. – Wydaje mi się, że twój tata chyba robił dobrze twojej mamie w kuchni – rzucił podekscytowany i dodał: – Akurat się ubierali, gdy weszliśmy.
– Jezu – Johnny cisnął padem na bok i wykręcił się, jakby realnie coś go zabolało. Zasłonił twarz dłońmi i syknął: – Kurwa, dlaczego ja.
– O Boże! Johnny, twój tata jest sexy! – zapiała zarumieniona Claire, która wpadła do środka chwilę po Gibsiem. Była przebrana, chyba miała na sobie chłopięce ciuchy, ale przynajmniej pozbyła się błota, a jej włosy odzyskały swoją blond chwałę. – Widziałaś go, Shan? Co za ciasteczko!
– Kochanie, pozwól mi umrzeć – bąknął Johnny, składając głowę na moich kolanach. – Naprawdę, po prostu mnie zabij.
– Ćśś. – Stłumiłam kolejny atak śmiechu, głaszcząc go po włosach. – Do wesela się zagoi.
– Na razie nie myślę o weselu – jęknął, obejmując mnie w talii. – Czyli brak szans na poprawę.
– Johnny, rozchmurz się – zawołała Claire, wskakując na łóżko, jakby była u siebie. – Twoi rodzice są sexy, a seksowni ludzie zazwyczaj uprawiają ze sobą seks.
– Nieźle, Claire, dziękuję za przedstawienie tych jakże głębokich wniosków – odparł sucho Johnny. – Od razu mi lepiej.
– Nie ma za co – zaćwierkała, przeglądając stertę czasopism na jego nocnej szafce.
– No, nie łam się, stary – powiedział szyderczo Gibsie, rozwalając się na łóżku obok Claire. – Twój ojciec to legenda.
– Odpierdol się – burknął Johnny.
– Och… – rzuciła z entuzjazmem Claire. – Patrzcie na tych dwoje.
Ukazała mi się rozkładówka sprzed kilku miesięcy, gdy Tommen wygrało z chłopakami z Kilberg w finale Międzyszkolnych Zawodów Chłopięcych. Na zdjęciu Johnny obejmował mnie ramieniem, a ja szczerzyłam się do aparatu jak wariatka.
– Powinieneś to umieścić na ścianie sławy – stwierdziła, posyłając Johnny’emu krytyczne spojrzenie, i zeskoczyła z łóżka, trzymając gazetę. – To jakiś absurd, że nie masz tu jeszcze zdjęcia swojej dziewczyny.
– Jestem w samym środku kryzysu osobistego – burknął Johnny, muskając mnie nosem po brzuchu. – Nie miałem czasu na wprowadzanie zmian w wystroju.
– Cóż, mogę ci w tym pomóc.
– Claire – ostrzegłam, czując, że płoną mi policzki. – To nieważne.
– Przeciwnie – odparła, wyrywając ostrożnie rozkładówkę. – Słodziak z ciebie… – stwierdziła, podchodząc do biurka Johnny’ego i przyglądając się uważnie wiszącej nad nim tablicy korkowej. – Które z was zaraz straci pinezkę? – Cmoknęła językiem, po czym zerwała z tablicy jedno ze zdjęć. – Przykro mi, stary – powiedziała z zadumą, całując zdjęcie. – Ale potrzebujemy twojego miejsca.
– Claire…
– Pozwól jej – wtrącił Johnny. – Sam chciałem to powiesić już całe wieki temu.
– Chcecie gdzieś skoczyć? – zapytał Gibsie. – Nudzę się.
– Ty wiecznie się nudzisz – burknął Johnny.
– Bo jesteś nudny.
– Skoro tak, to wypierdalaj do domu męczyć kogoś innego – warknął na niego Johnny.