Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
138 osób interesuje się tą książką
Joey Lynch żył w piekle od dnia narodzin.
Badania w szpitalu ujawniają wstrząsającą prawdę. Joey już w pierwszych chwilach życia stał się ofiarą maltretowania. Aoife usłyszała od lekarza, że to prawdziwy cud, że mężczyzna żyje.
Prawda ścina ją z nóg i kobieta tonie w morzu łez. Świadomość, że najważniejszy dla niej człowiek na świecie musiał znosić ten koszmar w cierpieniu, jest dla niej ogromnym ciosem.
Rozpoczynają się poszukiwania ojca Joeya. Tym razem się nie wywinie. Wkrótce jednak znika też Joey.
Świat Aoife rozpada się kawałek po kawałku, a ból oraz strach miażdżą jej serce.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 493
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Redeeming 6
Copyright © Chloe Walsh 2023
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Magdalena Mieczkowska
Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Martyna Janc, Kamila Grotowska
ISBN 978-83-68402-88-9 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Joey
– Joe?
Poczułem jej dłonie na twarzy.
– Joey, kochanie?
Otulił mnie jej zapach.
– Oddychaj, kochanie.
Nie czułem ciała.
Nie czułem niczego.
Wiedziałem, że próbuję usiąść. Czułem, że skopuję jakieś koce, ale głowa nie chciała współpracować.
Mózg nie działał.
Wszystko jakby rozjebane.
– Molloy – wyrzęziłem niewyraźnie. Kiedy mówiłem, ocierałem się wargami o jej szyję. – Gdzie ona jest?
– Już z nią dobrze. – Objęła mnie mocniej. Zamknęła w kokonie ciepła i żaru. – Z Shannon dobrze, kochanie. Już po operacji i wszystko poszło świetnie. U chłopców też w porządku. Wszystko gra, kochanie.
Zgarbiłem się i pochyliłem w przód, pozwoliłem sobie na to, by wesprzeć się na niej całym ciałem. Wiedziałem, że nie powinienem zrzucać na nią takiego ciężaru, ale nie potrafiłem się powstrzymać.
– Dziecko…
– Z dzieckiem też w porządku. – Poczułem jej wargi na czole. – U nas obojga wszystko gra.
Tylko ona wydawała się w tej chwili rzeczywista.
Była tu i była prawdziwa.
Mogłem ją powąchać, poczuć i jej dotknąć.
Tylko ona.
– Która godzina?
– Koło wpół do siódmej.
– Który dzień?
– Niedziela rano, Joe.
– Moja głowa – jęknąłem i gdy ból przeszył mi czaszkę, wtuliłem głowę w jej szyję. – Moje oczy.
– Ćśś, już dobrze. Nie próbuj wstawać. – Poczułem jej usta na skroniach, a potem dłoń na potylicy, po której delikatnie mnie głaskała. – Po prostu leż w łóżku. Zajmę się tobą, Joey.
Łóżku?
Zupełnie nie pamiętam, żeby ktoś kładł mnie do łóżka.
– Gdzie ja jestem?
– Na pogotowiu. – Kolejny pocałunek odnalazł moją skroń. – Od jakiegoś czasu co chwilę tracisz przytomność.
– Tak?
– Mhm. Zrobili ci sporo badań. Tomograf, kilka rentgenów, rezonans. – Przytkało ją i słyszałem, że stara się hamować płacz. – Ale wszystko będzie dobrze, wiesz? Nie pozwolę, żeby jeszcze spotkało cię coś złego.
– Nie płacz, Molloy. – Musnąłem ją nosem w szyję, próbowałem podnieść ręce do jej twarzy, żeby ją pocieszyć, ale wydawały się tak kurewsko ciężkie, że udało mi się jedynie zahaczyć je luźno o jej biodra. – Wiesz, że dobija mnie, kiedy płaczesz.
– Wcale nie płaczę. – Pociągnęła nosem, jeszcze raz pocałowała mnie w czoło i mocno przytuliła moją głowę. – Wszystko gra, Joe.
– A Shannon?
– Wszystko z nią dobrze – zapewniła. – Mówiłam ci już, pamiętasz?
Nie bardzo.
Gówno pamiętałem.
– Kocham cię – wybełkotałem. – Tyle pamiętam.
– Ja ciebie też – odparła głosem ciężkim od emocji. – Nawet nie wiesz, jak bardzo.
– Ja pierdolę, moje oczy – jęknąłem i skrzywiłem się, gdy otaczająca mnie jasność stała się trudna do zniesienia. – Gdzie Seany?
– W domu z babcią Murphy. – Kolejny pocałunek. – Tak samo jak Ollie i Tadhg. Mają się dobrze.
– Tadhg, on… – Potrząsnąłem głową i złapałem ją w pasie. Musiałem się jej trzymać, bo czułem, że moje ciało rozpada się na kawałki. – Miał nóż.
– Nic mu się nie stało, Joe – wyszeptała. – Już cicho, kochanie. Nie mów nic, dobrze? Po prostu czekaj, aż poczujesz się lepiej. Wtedy o wszystkim porozmawiamy, okej?
Skinąłem lekko głową i stęknąłem, bo ciśnienie w głowie nabrało nieziemskich rozmiarów.
– Mam na sobie spodnie?
– Nie, kochanie, nie masz. Masz bokserki i szpitalny fartuch. Musieli ci zdjąć spodnie do rezonansu.
– Ech, kurwa.
– A co?
– Mam w dżinsach kulkę haszu – wymamrotałem sennie. – Naprawdę bym zajarał.
– Och, Joe – parsknęła gardłowo. – Cały ty: leżysz w takim stanie, ale myślisz tylko o haju.
– Mogę wejść? – rozległ się obcy głos i nagle zostaliśmy skąpani w anormalnej ilości światła, a do moich uszu dobiegł szelest odsuwanych zasłonek. – Jest pani krewną?
– Tak, jestem.
– Czy w pobliżu jest jego matka albo prawny opiekun?
– Nie, jestem tylko ja.
– Mogę wrócić, gdy jego matka…
– Ma osiemnaście lat – usłyszałem głos Molloy. – A ja jestem wpisana w papierach jako najbliższa krewna. Jest ojcem mojego dziecka. Jesteśmy rodziną. – Ujęła mnie za policzki i zbliżyła moją twarz do swojej. – Widzisz mnie, Joe?
Skrzywiłem się przez to oślepiające światło i próbowałem dostrzec jedyną twarz, którą widziałem od dwunastego roku życia.
– Molloy.
– Joe, pan doktor przyszedł. – Uśmiechała się. Mój wzrok co rusz tracił i odzyskiwał ostrość, ale w końcu skupiłem się na bystrych zielonych oczach. – Porozmawiamy z panem doktorem, okej?
– Okej. – Zmusiłem się do kiwnięcia głową i od razu skrzywiłem z bólu. – Cokolwiek powiesz, królowo.
– Rezonans wykazał kilka podłużnych pęknięć czaszki – opowiadał głos. – Ma złamania nosowe, oczodołowe i pęknięcie włoskowate lewej kości jarzmowej.
– Jarzmo… co? – wychrypiała Molloy. – Proszę po ludzku, panie doktorze.
– Pomijając trzy pęknięcia włoskowate w czaszce, Joey ma też złamaną kość policzkową, nos i oczodół oraz wstrząs mózgu trzeciego stopnia – powtórzył jaśniej facet. – Rezonans wykazał także kilka dawnych stłuczeń i rozległe uszkodzenia kości ramiennej. Nie wspominając o licznych pęknięciach przynasadowo-trzonowych, które, wygląda na to, wygoiły się nadzwyczaj dobrze i nie spowodowały żadnych większych deformacji ani osłabień szkieletu.
– Nie wiem, co to wszystko znaczy – wydukała moja dziewczyna. – Jak to: „wygoiły się nadzwyczaj dobrze”?
– Czy mogę być szczery?
– Tak, tak, szczery.
– Joseph, mogę być szczery?
– A bądź sobie, kto, kurwa, chcesz, doktorku, co ja twój ojciec? – wymamrotałem, tak bardzo rozkoszując się dotykiem Molloy we włosach, że nachyliłem się bardziej i wsparłem głowę o jej ramię. – Ty możesz być Szczepan, a ja będę Joey.
– Nie, Joe, nie Szczepan, panu chodzi o… Nieważne, proszę mówić, doktorze.
– W przypadkach takich jak u Josepha…
– Joeya – burknąłem. – Joey, Szczepan.
– W przypadkach takich jak u Joeya, u pacjentów w podobnym stanie, mamy zazwyczaj do czynienia z długą historią przemocy domowej. I żebyśmy mieli jasność: badania pani partnera wskazują na wzorzec znęcania się na dzieckiem sięgający aż do okresu niemowlęctwa.
– Niemowlęctwa… – Z gardła mojej dziewczyny wyrwał się gardłowy szloch.
– Nie, nie, nie – próbowałem ją uspokoić, łaskocząc nosem. – Nie płacz, Molloy.
– Wszystko jest okej, Joe – wyszeptała, głaszcząc mnie po głowie. – Skąd pan wie, doktorze?
– Prześwietlenia wyraźnie wykazały niewłaściwe zrosty. Pęknięcia i złamania były nieleczone i goiły się niewłaściwie. Na zdjęciach bardzo wyraźnie widać fatalnie zaleczone pęknięcie środkowej części trzonu kości ramiennej. A to niestety dość często spotykane u narażonych na przemoc niemowląt poniżej osiemnastego miesiąca życia. Choć w przypadku pani partnera wiele kości z czasem może i się zrosło, to wiele urazów pozostawiło trwałe ślady. Skazy, że tak się wyrażę.
– Twierdzi pan, że to się działo, odkąd był niemowlakiem?
– Twierdzę, że istnieją dowody wskazujące na to, że pani partner doświadczał ogromnej przemocy fizycznej przez bardzo długi czas.
– Sięgający czasów, gdy był niemowlakiem?
– Możliwe, że tak.
– O Boże – zaszlochała Molloy i przyciągnęła mnie bliżej. – Boże!
– Szczerze mówiąc, to cud, że dziś tu z nami jest.
Aoife
Minęły dwadzieścia cztery godziny, odkąd wpadliśmy na pogotowie z Shannon na rękach i wrzaskiem, żeby natychmiast nam pomogli.
I szczerze mówiąc, pomoc zjawiła się od razu, ale gdy otoczona wianuszkiem lekarzy i pielęgniarek Shannon została zabrana na salę operacyjną, Joey zwalił się bezwładnie na podłogę w szpitalnej poczekalni.
Słowo „wstrząśnięta” absolutnie nie wystarczy, żeby opisać, jak się czułam, kiedy siedziałam u boku swojego chłopaka za błękitną zasłonką w samym środku chaosu, panującego na nocnym pogotowiu, gdy czekaliśmy na wolne łóżko na oddziale. Kilka godzin temu podali mu jakiś środek przeciwbólowy, nie wiem jaki, ale kompletnie po nim odpłynął, a mnie trochę ulżyło.
Im dłużej spał, tym dłużej był bezpieczny.
Tym dłużej był chroniony przed bólem, który w końcu na pewno całkiem go pożre.
Bo w głębi serca wiedziałam, że gdy leki przestaną działać, a jego biedny, umęczony mózg odzyska wszystkie zmysły, to natychmiast się stąd zawinie. Nie będzie go obchodziło, że musi odpoczywać ani że jego ciało zostało bezlitośnie skatowane. Joey pobiegnie prosto do łóżka siostry i nie pomyśli o konsekwencjach… ani o sobie.
Nie chciałam nawet myśleć, co zrobi po wizycie u Shannon.
Oparłam łokcie na jego łóżku, patrzyłam, jak śpi, i ciągle płakałam.
Pod tymi wszystkimi bandażami i opatrunkami z trudem rozpoznawałam jego twarz. Biały bandaż zasłaniał lewe oko, a nasadę nosa miał zaklejoną plastrami. Siniaki i opuchlizna wokół prawego oka były z kolei tak rozległe, że chyba nawet bym nie zauważyła, gdyby je otworzył.
Przygryzłam dolną wargę, zdusiłam szloch i odgarnęłam mu włosy z czoła. Odsłaniając przy okazji kolejne siniaki.
Były wszędzie.
Każdy skrawek jego skóry opowiadał historię barbarzyńskich mąk przyjmowanych z rąk potwora.
Krwawe ślady po uderzeniach na plecach, które odkryłam, gdy wczoraj w nocy pomagałam mu się rozebrać, wywróciły mi wnętrzności na drugą stronę.
Było oczywiste, co go spotkało.
Pas jego ojca zostawił na ciele głębokie bruzdy.
Zmuszałam się, by być silna – dla niego. Trwałam przy jego łóżku i opuszczałam go tylko po to, żeby podejść do automatu po herbatę. Mama dzwoniła bez końca, błagała, żebym wróciła do domu wziąć prysznic i zjeść coś porządnego, ale nie mogłam.
Nie mogłam go zostawić.
Nigdy bym tego nie zrobiła.
Garda, nasza policja, przyjeżdżała i odjeżdżała. Funkcjonariusze chcieli przyjąć od mojego chłopaka zeznania, których on absolutnie nie był w stanie złożyć. Pojawiali się też pracownicy opieki społecznej, policyjny oficer do spraw ofiar przemocy domowej i mnóstwo innych przedstawicieli władz.
Babcia Murphy zdobyła jakoś mój numer i dzwoniła kilka razy, żeby zapytać o stan wnuka i przekazać mu kilka słów, ale to tyle.
Tylko ona się nim zainteresowała.
Odkąd przywieźli go na wózku na salę, ani razu nie widziałam w pobliżu Marie Lynch.
Rozumiałam, że z Shannon jest kiepsko. Dowiedziałam się od ich babci, że ma zapadnięte płuco, ale Joey też ucierpiał, do jasnej cholery.
Miał pękniętą czaszkę, do kurwy nędzy!
To cud, że jego mózg nie został zmielony na szarą papkę.
Sam lekarz tak stwierdził. To cud, że Joe tu z nami jest.
– Molloy… – Joey westchnął boleśnie, nakrył moją dłoń swoją i zamrugał tym względnie zdrowym okiem. – Co ci mówiłem o płakaniu?
Pociągnęłam nosem, wymusiłam uśmiech i wyszeptałam:
– Hej, ogierze.
– Hej, królowo. – Jego głos był jak papier ścierny. – Niezłe nogi.
– Niezłe wszystko – zaszlochałam.
– Nie płacz nade mną.
– Nie płaczę. – Postarałam się uśmiechnąć szerzej. – Znowu masz nos jak naleśnik.
– Hm – mruknął. – Żadna nowość.
– Uważam, że to seksowne. – Pociągnęłam nosem, przysunęłam jego dłoń do ust i pocałowałam poranione knykcie. – Wygląd niebezpiecznego zabijaki opanowałeś do perfekcji.
– Jak moje maleństwo?
– Ciągle sobie rośnie w brzuchu.
– A to drugie?
– U mnie okej, Joe – westchnęłam. – U nas wszystko gra.
– To dobrze. – Przymknął oko. – Musi grać.
– I gra, u mnie gra, Joe.
– Musi grać u was obojga.
– Nic nam się nie stało.
– I tak ma pozostać – wyszeptał, ściskając mnie za rękę. – To dla mnie ważne.
Czułam rozpaczliwą potrzebę wejścia na to łóżko i przytulenia go całą sobą, ale opanowałam ją i zamiast tego wstałam.
– Jesteś dla nas ważny. – Nachyliłam się i złożyłam długi pocałunek na jego wilgotnym czole. – Jesteś dla nas wszystkim.
– Chcę tego dziecka, królowo.
– Wiem, ogierze. – Kiwnęłam głową i znów pociągnęłam nosem.
– Słyszałem bicie jego serca.
– Tak, wiem, że słyszałeś.
– Ono naprawdę tam jest.
– Mhm.
– Zrobiliśmy dziecko.
– Tak, Joe, zrobiliśmy.
– Boję się.
– Wiem. To nic.
– Aoif, kiedy będę mógł stąd wyjść?
– Lekarze chcą potrzymać cię kilka dni na obserwacji – wyjaśniłam, wodząc palcami po jego opuchniętej twarzy. – Tylko czekamy, aż zwolni się jakieś łóżko na górze.
– Nie – stęknął, kręcąc głową. – Nie, nie, jebać to. Wracam do domu.
– Zostaniesz tu – ostrzegłam stanowczo i złapałam go za rękę, bo już chciał sobie wyrwać kroplówkę. – Masz cholernie poważny wstrząs mózgu, Joe. Doktor mi to wyjaśnił. Musisz tu zostać, okej?
– Muszę zobaczyć Shannon.
Jakżeby inaczej.
– U Shannon wszystko gra – usiłowałam go uspokoić, usiadłam na łóżku i delikatnie unieruchomiłam mu ręce przy piersi, żeby nie zrobił sobie krzywdy. – Dobrze tam o nią na górze zadbali, okej?
– Tak, ale ona musi mnie zobaczyć – próbował się wykłócać tym swoim zdartym głosem. – Nie kumasz tego. Muszę przy niej być, gdy się ocknie. Będzie się bała. Nie będzie wiedziała, co ma mówić. Muszę sprawdzić, co z nią.
– Joe. – Ujęłam jego twarz w dłonie, nachyliłam się i zmusiłam go, żeby na mnie spojrzał. – Uwierz mi, że u niej wszystko gra. – Pocałowałam go w kącik ust, omijając szwy na nabrzmiałej dolnej wardze, i siłą woli próbowałam go zmusić, żeby pomyślał o sobie. – Ufasz mi, prawda?
Ostrożnie kiwnął głową.
– To dobrze. – Przygładziłam mu włosy i pocałowałam raz jeszcze. – Więc zaufaj też, kiedy mówię, że najlepsze, co możesz teraz zrobić dla Shan, to odpocząć i się wykurować.
– Joey? – Zza zasłonki dobiegł żałosny głos Marie, przez który oboje stężeliśmy. – Mogę z tobą porozmawiać?
– Nie, nie, nie – wycharczał, łapiąc mnie za rękę. – Nie mam na nią siły.
– W porządku – wyszeptałam, ocierając się policzkiem o jego zdrowy policzek. – Jestem przy tobie, wspieram cię.
– Kurwa mać – zaklął niezadowolony, ale ustąpił i kiwnął sztywno głową. – Dobra.
– Wejdź, Marie.
Zasłonka się odsunęła i ujrzeliśmy jego matkę. Wydawała się tak samo mała i krucha jak wtedy, gdy widziałam ją po raz ostatni.
– Joey. – Miała głęboko zapadnięte oczy, ewidentnie do cna wypłakane. Zrobiła niepewnie krok w naszą stronę. – Aoife.
– Marie – odparłam ozięble. Zerknęłam na stojącego za nią wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę. Miał na sobie za drogi jak na pracownika opieki społecznej garniak, więc uznałam, że to jakiś prawnik.
Bóg mi świadkiem, że się jej przyda.
– Och, Joey, kochanie. – Jego matka pociągnęła nosem i ruszyła do łóżka, ale gdy zdała sobie sprawę, że nie zamierzam się przesunąć, od razu się zatrzymała.
Nie przesunęłabym się nawet, gdybym chciała.
Bo Joey trzymał mnie za rękę z siłą imadła.
– Jak się czujesz? – zapytała. – Biedna twarz.
Mój chłopak nie odpowiedział.
Nie drgnął mu nawet jeden mięsień.
Całkowicie wyprany z emocji wpatrywał się w mężczyznę.
– Hej, młody – odezwał się tamten głosem ciężkim od emocji.
Mnie w ogóle nie zauważał, miał wzrok przyspawany do Joeya.
– Szmat czasu – rzucił.
Szmat czasu?
Ściągnęłam brwi i przyjrzałam mu się dokładniej. Ta twarz wyglądała znajomo.
Wysokie kości policzkowe.
Ciemnobrązowe włosy.
Wydatne usta.
Oczy barwy nocnego nieba.
– Cholera… – wykrztusiłam. Szybko dodałam dwa do dwóch i wyszedł mi z tego ewidentny Darren. – To ty.
Na moment skupił na mnie uwagę i w jego oczach również błysnęło zrozumienie.
– A to ty.
Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że nigdy w życiu nie spotkałam tego człowieka.
– Słucham?
– Więc i tak tam poszedłeś i stanąłeś do walki, Joe? – odezwał się z zadumą, tyle że tym razem już do mojego chłopaka. – Cóż, na pewno nikt ci nie zarzuci, że jesteś strachliwy.
– Na serio: słucham? – Zamrugałam zdezorientowana.
– Nieważne – odpowiedział Darren i pokręcił głową. – Jak się czujesz, Joey?
– Co ty tu robisz? – odparł Joey głosem zimnym i twardym jak stal. – Czego chcesz?
– Mama po mnie zadzwoniła.
– Jak to po ciebie zadzwoniła?
– Posłuchaj, Joe, wiem, że mamy sporo…
– Jak to po ciebie zadzwoniła, Darren? – powtórzył ociekającym jadem głosem. – Jak to, kurwa?
– Odsuń się – ostrzegłam i zasłoniłam swojego chłopaka, bo jego brat chciał się zbliżyć. – Po prostu się, koleś, odsuń.
– Aoife, ty się w to nie wtrącaj.
– Skąd znasz jej imię? – Joey puścił moją rękę. Jakoś usiadł, choć ciężko po tym dyszał, i mierzył wzrokiem brata i matkę, jakby byli jego śmiertelnymi wrogami. – Skąd on, kurwa, wie, jak moja dziewczyna ma na imię?
– Dzwoniłam do niego – wydukała jego matka i przyłożyła dłoń do piersi.
– Dzwoniłaś – powtórzył śmiercionośnym głosem Joey. – Po prostu sobie do niego zadzwoniłaś? Czyli przez cały czas miałaś numer? – wydusił i aż zaczął się trząść. – Przez pięć i pół roku? Utrzymywałaś z nim kontakt i nic mi nie powiedziałaś.
– Joey, posłuchaj…
– Nie odzywaj się do mnie, kurwa! – ryknął mój chłopak i wycelował palec w dawno niewidzianego brata. – Nie patrz na mnie, kurwa! – Odwrócił się do matki i syknął: – Rozumiem, czemu nie mogłaś powiedzieć tacie, rozumiem, że nie powiedziałaś chłopcom i Shannon, ale mnie? – Jego dolna warga zadrżała, a mnie pękło serce, bo zapytał: – Dlaczego nie mogłaś powiedzieć mnie?
– Przepraszam, że ci nie powiedziałam… – próbowała się tłumaczyć, ale Joe chyba miał już tego dość.
– Zamknij się, kurwa! – Objął mnie w pasie, przyciągnął do siebie i wtedy poczułam, że cały drży. – Po prostu stąd wypierdalać, oboje!
– Joey, proszę…
– Słyszałaś, co powiedział – warknęłam i wyprosiłam jego matkę gestem. – Po prostu idźcie.
– Aoife, pilnuj swoich spraw – odezwał się Darren i posłał mi chłodne spojrzenie. – Wiem, że chcesz dobrze, ale to sprawa rodzinna.
– Nie odzywaj się tak do niej, pierdolony gnoju. – Joey natychmiast stanął w mojej obronie. – Ona jest moją rodziną.
– Joey – załkała Marie. – Jestem twoją matką.
– A ona jest matką mojego dziecka, więc nawet nie próbujcie mi tu grać sprawami rodzinnymi – syknął na nich. – Bo ona wygrywa. W każdym wypadku.
– Właśnie – potwierdziłam zaciekle, skrzyżowałam ręce na piersiach i z satysfakcją spojrzałam na jego matkę.
– Drogie panie, to nie są zawody – powiedział przeciągle Darren. – Mogłabyś na chwilę się odsunąć, żeby nasza matka zamieniła dwa słowa z własnym synem?
– Nie, kurwa, nie przesunę się – warknęłam i poczułam, jak rośnie mi ciśnienie. – To ja siedzę przy jego łóżku, odkąd go tu przyjęli. To ja jestem wpisana jako jego najbliższa krewna, bo żadne z was nie raczyło się pojawić, zasrańcy. Gdzieście byli przez cały ten czas, co?
– To nieuczciwe – zaskamlała Marie. – Przecież Shannon…
– Przestań mi tu bredzić o uczciwości – prawie się wydarłam. – Popatrz na jego twarz.
– Aoife, proszę.
– Spójrz na jego twarz – powtórzyłam, a mój głos podnosił się razem z ciśnieniem. – Dobrze się, kurwa, przyjrzyj, Marie. To twój syn. – Wskazałam wściekle na swojego chłopaka. – Jest twoim dzieckiem tak samo jak Shannon, chłopcy czy ten tu.
– Wiem, że jest moim dzieckiem.
– To, kurwa, pokaż to! – syknęłam, mrużąc oczy z odrazą. – Przestań go traktować jak zbędny dodatek. Bo nim, kurwa, nie jest. Nie możesz tu przychodzić i nagle się rządzić, choć wcześniej nawet na chwilę do niego nie zajrzałaś! To tak nie działa i nie zamierzam patrzeć, jak wbijasz swoje szpony jeszcze głębiej w jego…
– Molloy.
– Nie, Joe, ona musi to usłyszeć. – Stłumiłam wrzask, mrugnęłam, żeby pozbyć się łez wściekłości, i wymierzyłam palec w jego matkę. – On jest najlepszym owocem twojego małżeństwa, ale ty jesteś za głupia, żeby to dostrzec. Nie jest twoim ochroniarzem, bankomatem ani jebanym mężem. Jest twoim dzieckiem. Synem! – Przeniosłam rozjuszony wzrok na jego brata. – A co do ciebie? Cóż, kiepsko cię znam, ale czuję, że to właściwy moment, żeby ci powiedzieć „spierdalaj”, więc spierdalaj!
– Skończyłaś już ten wybuch? – zapytał flegmatycznie najstarszy Lynch, unosząc brew. – Bo ja donikąd się nie wybieram, dopóki nie porozmawiam z bratem na osobności.
– W takim razie posiedzimy tu sobie wszyscy! – krzyknęłam uparcie.
– Molloy – poczułam na talii dłoń Joeya – w porządku.
Odwróciłam się do niego spanikowana.
– Joe, nie musisz z nimi rozmawiać. Słyszysz? Nie musisz już wysłuchiwać ani jednego jej słowa.
– W porządku – wyszeptał i ścisnął mnie pokrzepiająco. – Jedź do domu i coś zjedz. Dam tu sobie radę.
– Nie zostawię cię.
– Dam sobie radę.
– Joe, nigdzie nie jadę.
– Prędzej czy później i tak będę musiał z nimi porozmawiać.
– Ale…
– Wszystko gra, maleńka. Po prostu daj mi kilka godzin. Dam sobie radę, okej?
Nie, nic tu nie gra.
Wszystko jest źle.
Nie chciałam, żeby ci ludzie się do niego zbliżali.
– Joe… – Przygryzłam dolną wargę i błagałam wzrokiem, żeby tego nie robił. – Jesteś pewien?
Nie wyglądał pewnie.
Nie wyglądał, jakby był w stanie użerać się z tymi ludźmi.
Ale i tak skinął sztywno głową i mnie puścił.
– No dobrze. Jest trzecia – wydukałam, zerknąwszy na ekran komórki, którą od razu schowałam do kieszeni. – Skoczę do domu, wezmę prysznic i wrócę o szóstej, okej?
– Nie śpiesz się – powiedział. – Wszystko gra.
Nie, wcale nie.
Wszystko we mnie krzyczało: „Źle, źle, źle!”.
Ale co mogłam zrobić?
Nie za bardzo miałam możliwość, żeby wyrzucić jego matkę i brata ze szpitala, ale jeżeli Joey chciał z nimi rozmawiać, to nie mogłam go powstrzymać.
Choć naprawdę, naprawdę nie chciałam, żeby w ogóle zbliżał się do tych ludzi.
– Kocham cię – powiedziałam, ignorując jego bliskich, nachyliłam się i pocałowałam go w usta. – Wrócę do ciebie.
Joey
– Gdzie on jest? – zapytałem, gdy tylko Aoife wyszła, a mój umysł zasypała lawina myśli. Serce żądało odpowiedzi na znacznie więcej pytań, ale pośród mgły umysłowej wybijało się głównie jedno: – Gdzie ojciec?
– Policja nie może go znaleźć.
Oczywiście, że nie.
Stary wylezie dopiero w dogodnej dla siebie chwili.
Był kuty na cztery nogi.
Rozgryzł działanie systemu jak mało kto.
Nie chciałem, żeby Molloy musiała tego słuchać. Nie chciałem, żeby ten człowiek jeszcze bardziej zatruł jej życie.
– Znajdą go, Joey – mówił dalej, a raczej, kurwa, kłamał, Darren. – Garda przeczesuje wszystkie wsie naokoło. Nie upiecze się mu. Nie tym razem.
– Nie tym razem… – powtórzyłem powoli, zerkając to na mamę, to na Darrena. – A skąd pomysł, że tym razem będzie inaczej?
Przez cały ten czas byli w kontakcie.
A ze mną nie spróbował skontaktować się ani razu przez całe pięć i pół roku.
Kiedy pomyślałem o Shannon, o tym, jak na nią wpłynęłoby moje zniknięcie na pięć lat, aż się wzdrygnąłem.
Nie mógłbym.
Nie potrafiłbym ich tak zostawić.
Świadomość, że on mógł i to zrobił, tak mocno mnie uwierała, że prawie krztusiłem się nienawiścią.
Wiedziałem, że musiał wydostać się z tego domu, jak my wszyscy, ale to nie zmienia sposobu, w jaki to zrobił.
A teraz sobie przyjeżdża i zachowuje się jak pierdolony zbawiciel wszystkich Lynchów. Gardziłem nim przez to.
– Bo mama jest gotowa go zostawić – powiedział szczerym tonem, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że naprawdę wierzy w opowiadane przez siebie brednie. – Tym razem naprawdę jest na to gotowa, Joe.
– Wcale nie jest – odparłem sucho, ignorując kiwającą głową jak wierny pies matkę. – Opuści go dopiero w trumnie, a jeżeli masz złudzenia, że będzie inaczej, to jesteś głupcem.
– To nieprawda, Joey – próbowała zapewniać, zbliżając się i zajmując miejsce zwolnione przez moją dziewczynę. – Byłam już w sądzie. Nastąpiło pilne wysłuchanie. Wydali nakaz ochrony.
Słowa.
To wszystko tylko słowa.
Słyszałem je już miliony razy.
I za każdym razem znaczyły równie niewiele.
Składane obietnice – łamane obietnice.
Jedno wielkie pieprzenie.
– A ty? – zwróciłem się do jebanego zdrajcy, którego nie widziałem na oczy, odkąd zacząłem dojrzewać. – O co tobie chodzi?
– O co mi chodzi? – Zmarszczył brwi.
– Czego chcesz? – zapytałem głosem wypranym z emocji. – Co tu robisz?
– Wróciłem, żeby pomóc – powiedział, chrząknąwszy. – Wróciłem do domu dla dobra mojej rodziny, Joe.
– Twojej rodziny.
– Tak, mojej rodziny. – Jego oczy zaszły łzami. – Tak bardzo za tobą tęskniłem, młody.
Wezbrało we mnie tyle żółci, że naprawdę bałem się otwierać usta, bo nie wiedziałem, co może z nich wyjść.
Dobrze, że byłem pod wpływem mocnych leków, bo inaczej mógłbym się rzucić temu chujowi do gardła.
– Rozmawiałeś już z policją? – zapytała mama, wyciągając chusteczkę z rękawa swetra, i wytarła nos.
– A co?
– Bo uważam, że musimy uzgodnić wersję wydarzeń – odpowiedział za nią Darren. Kolejny mężczyzna mówi za nią. Ma następnego szefa. – Musimy ustalić, jak to sprzedamy gardzie.
– Tu nie ma co uzgadniać – odparłem beznamiętnie. – Nie będę kłamał na rzecz żadnego z nich. Koniec z tym. Jak dla mnie ona jest tak samo odpowiedzialna za to, co spotkało Shannon, jak i stary. Więc możecie sobie, kurwa, sprzedawać, co chcecie, ale nie wciągajcie mnie w swoje zasrane wymysły.
– Daj spokój, Joey, wiem, że cierpisz, ale nie jesteś tu jedyną ofiarą. Mama też nią jest.
– A czy ja powiedziałem, że jestem ofiarą?
– Nie, to ja mówię, że jesteś ofiarą…
– Gówno o mnie wiesz – wszedłem mu wściekle w słowo. – Gówno wiesz, przez co tu przechodziłem, więc daruj sobie te gadki i nie przyklejaj mi etykietek do czoła. Skończyłem z tym. – Odwróciłem się i otaksowałem wzrokiem matkę. – I z tobą też skończyłem.
Skończyłem.
Mówiłem serio.
Serio, kurwa.
Już nigdy mnie nie zawiedzie, bo nie dam jej więcej okazji.
– Wiem, że już dawno temu zszedłeś na złą ścieżkę i dalej nią podążasz – powiedział Darren i akurat on miał czelność tak gadać. – Wiem też, że spodziewasz się małego Joeya.
– Dobre nowiny szybko się rozchodzą – odparłem ozięble. – Usłyszałeś o tym wszystkim podczas jednej z telefonicznych pogaduszek mamusi z syneczkiem?
– To ta dziewczyna, która siedziała wtedy na murku? Która wpadła ci w oko w pierwszej klasie?
– A chuj cię to obchodzi? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – Nie było cię, gdy chodziłem do pierwszej klasy. Zwiałeś, palancie.
– Pamiętam, jak wtedy na nią zareagowałeś.
– Gratuluję pamięci.
– I zapłodniłeś ją już w liceum, Joe? Na serio? – zapytał i dodał pełnym wyższości tonem: – Ktoś tu kroczy ścieżką starego i powtarza cały cykl od nowa!
– Nie waż się urządzać mi kazań, dupku – warknąłem, bo nie zamierzałem okazywać, jak mocno zraniły mnie te słowa. – Nie jestemnaszym starym, a ona to nie twoja pierdolona sprawa!
– A Shane Holland? – rzucił mi kolejne wyzwanie i otaksował mnie surowym wzrokiem. – To też nie moja sprawa? Do jasnej cholery, Joey, co ci mówiłem o kumaniu się z tym kolesiem?
– Cholerka, Dar, zapomniało mi się. – Wzruszyłem ramionami. – A kiedy to ostatnio gadaliśmy? Pięć lat temu czy sześć?
– Joey – westchnął – wiesz, że musiałem wyjechać.
– Przestań mi tu joeyować – rzuciłem z przekąsem. – Nie możesz nagle tu sobie wracać i o wszystkim decydować. Nie jesteś głową tej rodziny, kretynie.
– A ty jesteś?
– Robiłem, ile mogłem, z tym, co miałem – odparowałem natychmiast. – Więc nie waż się patrzeć na mnie z góry i zadzierać nosa. Przynajmniej zostałem.
– Nie kłóćcie się, proszę was – odezwała się błagalnie mama i położyła Darrenowi dłoń na ramieniu. – Jesteśmy rodziną.
– Nie, wy dwoje jesteście rodziną – wycedziłem jadowicie. – Moja rodzina przed chwilą wyszła.
– Jak… jak to?
– Ta dziewczyna nie jest twoją rodziną, Joe. My nią jesteśmy.
Nie zamierzałem im odpowiadać, szarpnąłem za rurki podłączone do mojego ciała i wstałem niepewnie.
– Joey, co ty wyprawiasz?
– Shannon – warknąłem, szukając w tej ciasnej przestrzeni swoich ciuchów. – Aoife mówiła, że leży na górze. Na którym oddziale?
– Joey, przestań – zapłakała matka, gdy wyszarpnąłem z ręki igłę i sięgnąłem po zawieszone na oparciu krzesła dżinsy. – Połóż się i odpoczywaj. Nie powinieneś wstawać.
Zerwałem z siebie też szpitalny fartuch, stanąłem w samych bokserkach i choć cały się trząsłem, choć rozrywało mi łeb, to musiałem się ruszyć, dokądś pójść, bo nie mogłem znieść myśli, że tu zostanę.
– Jezu Chryste – wydusił Darren, gdy odwróciłem się do nich plecami. – Mamo, co tata mu zrobił?!
Darren.
Jebać Darrena.
– Shannon – wydusiłem tylko, bo kręciło mi się w głowie i miałem problemy z koncentracją. Gdy leżałem, było jako tako, ale kiedy wstałem, wszystko zaczęło pływać. – Muszę zobaczyć się z siostrą.
– Joey, nie możesz stąd wyjść.
– Spierdalaj.
– Lekarz musi cię wypisać, zresztą nie powinieneś nigdzie chodzić w takim stanie.
– Powiedziałem: spierdalaj.
– Joey, proszę cię!
– Gdzie moja siostra? – Wirowało mi w głowie, więc stanąłem niezdarnie w nogawkach i podciągnąłem spodnie wyżej, a potem schyliłem się po uwaloną krwią bluzę. – Gdzie Shannon?
Za chuja nie wiedziałem, gdzie moja koszulka, ale miałem to teraz w dupie.
Zależało mi tylko, żeby się stąd wydostać i oddalić od tych ludzi.
– Nigdzie nie idziesz. Po prostu się połóż i odpoczywaj, okej? – Ktoś złapał mnie dwiema rękami za ramiona i prawie straciłem zmysły.
– Zabieraj, kurwa, łapska! – warknąłem wściekle i odsunąłem się chwiejnie od ducha z przeszłości. – Nigdy więcej nie waż się mnie dotykać!
– Joey, to ja! – Uniósł obie ręce, obserwował mnie czujnie. – Nigdy bym cię nie skrzywdził. Przecież o tym wiesz.
– Nie znam cię – wycedziłem i zerwałem z oka bandaż, bo niewyraźnie przez niego widziałem. – Już nie wiem, kim ty, kurwa, jesteś.
– Joe. – Jego oczy wypełniły się emocjami. – Jestem twoim bratem.
– Nie jesteś moim bratem – żachnąłem się i od razu skrzywiłem, bo ból przeszył mi oczodoły. Ja pierdolę, światło sprawiało taki ból… – Więc trzymaj brudne łapska przy sobie. Bo mam gdzieś, kto wydał cię na ten świat, i zaraz cię… – Zatoczyłem się i musiałem przytrzymać ściany. – Po prostu zostaw mnie, kurwa, w spokoju!
– A co tu się dzieje? – zapytała pielęgniarka zajmująca się mną cały dzień, odsuwając zasłonkę. – Joseph, skarbie, musisz wrócić do łóżka.
– Nie, ale pani za to musi przynieść papiery, które niby mam podpisać, bo ja stąd spadam – odpowiedziałem i oparłem się o ścianę, próbując jakoś wsunąć trampka na stopę. – Ja pierdolę, gdzie moje skarpetki…
– Joey, nie możesz tak po prostu wyjść!
– Kazałem ci się odpierdolić! – Skrzywiłem się z bólu i złapałem obiema rękami za głowę, żeby przestało w niej tak wirować. – Muszę się zobaczyć z siostrą. Upewnić się, że nic jej nie jest.
– To nie najlepszy pomysł – powiedziała łagodnym tonem pielęgniarka i do mnie podeszła. – Co byś powiedział, gdybyśmy odesłali twoją rodzinę do domu, usiedli i troszkę porozmawiali? Tylko we dwoje?
– Ja wychodzę – wycedziłem, a gdy złapała mnie za łokieć drobnymi rękami, aż wzdrygnąłem się z obrzydzenia. – Mam podpisać jakiś wypis czy co?
– A może zadzwonimy do twojej dziewczyny? – zaproponowała, próbując podprowadzić mnie z powrotem do łóżka. – Hm? Przypomnisz mi, jak miała na imię?
– Aoife.
– Właśnie. No więc może ty wrócisz do łóżka, a ja pójdę zadzwonić do Aoife? Zostawiła nam w dyżurce numer. Ty sobie odpoczywaj, a ja zadzwonię. Co?
– Nie, nie, nie – jęknąłem i potrząsnąłem głową, bo traciłem orientację, co się dzieje. – Proszę do niej nie dzwonić. Musi odpocząć. Niech mi pani pomoże się stąd wynieść.
– Joey, proszę, po prostu się połóż i odpoczywaj.
– A może damy mu nieco przestrzeni – usłyszałem słowa kobiety. – Grzeczny chłopak. Trzymaj moją rękę, a nic ci się nie stanie.
– Joey, kochanie, wszystko dobrze?
– Moje oczy… – stęknąłem i zacząłem szybko mrugać, bo co chwilę rozmywał mi się obraz. – Z moimi oczami coś nie tak.
– Przez kilka dni będziesz nieco zdezorientowany – uspokajała pielęgniarka, prowadząc mnie z powrotem do więzienia. – I właśnie dlatego musisz odpocząć i pozwolić nam się sobą zająć.
– Będzie z nim dobrze?
– Na zewnątrz – rozkazała kobieta. – Proszę, już.
– Przekaże mu pani, że wrócimy później.
– Proszę natychmiast stąd iść. Bo wezwę ochronę.
– Ja pierdolę… – jęknąłem, zrobiło mi się słabo. – Nie chcę ich widzieć.
– Nie masz obowiązku – powiedziała. – A teraz posłuchaj, rozmawiałam z oddziałową z trzeciego piętra i zwalnia się dla ciebie łóżko. Niedługo zjawi się pielęgniarz i zabierze cię na górę.
– Ja nie chcę na górę – wychrypiałem, opadając na łóżko. – Chcę do domu.
– Grzeczny chłopak – uspokajała, trzepiąc mi poduszkę pod głową. – Coś ty namajstrował przy tej biednej ręce, co?
Jęknąłem, zasłoniłem ręką oczy i skrzywiłem się z bólu.
– A chuj wie.
– Podepnę ci nową kroplówkę.
– Nie chcę kroplówki – wyjęczałem i zacisnąłem z całych sił powieki, bo pomieszczenie zaczęło wirować. – Chcę… chcę tylko coś przeciwbólowego.
– Okej, przyniosę ci coś przeciwbólowego, Joseph – dobiegło do moich uszu. – Co najbardziej boli? Głowa?
– Nie. Tutaj – wyszeptałem, pocierając się po torsie. – Tu najbardziej.
– Serce?
Skinąłem lekko głową.
– Och, skarbie – odpowiedziała pielęgniarka łagodnie. – Po prostu zamknij oczy i trochę odpocznij. A ja przyniosę ci coś przeciwbólowego.
Aoife
– Jak się czujesz, kochanie? – zapytała mama, gdy wieczorem weszłam do kuchni. Co prawda wzięłam prysznic, ale czułam się, jakby wyrzygał mnie nasz pies.
– Nawet nie pytaj – wymamrotałam, zanosząc ręcznik do pralki. – Z tego to chyba już nie wywabisz plam – dodałam, podnosząc zakrwawione dżinsy i bluzę. – Wywalić do kosza?
– O Jezu… – Mama odłożyła żelazko i zasłoniła usta dłonią. Jej oczy zaszły łzami. – Tak, wyrzuć, kochanie. W przyszłym tygodniu pojedziemy kupić nowe.
– Nie chcę jechać na zakupy – odpowiedziałam wycieńczonym tonem i opadłam na krzesło. – Chcę tylko, żeby policja znalazła tego bydlaka, a potem go zamknęła i wyrzuciła klucz.
– A jak Joey?
– Zniszczony. – Nie zdołałam zamaskować bólu w głosie. – Zdewastowany psychicznie i fizycznie.
– Och, Aoife, kochanie.
– Już nigdy nie pozbędę się z głowy ich widoku na tej podłodze.
– Wyobrażam sobie.
– Nie, mamo. – Pokręciłam głową. – Nie wyobrażasz sobie i ciesz się.
– A jak ty się czujesz, Aoife?
– Jakby ktoś zdeptał mi serce na miazgę i zostawił na wózku na pogotowiu.
– Kochanie.
– Mamo, nienawidzę jego rodziców. – Oczy zaszczypały mnie od łez, spuściłam głowę i stłumiłam ryk. – Nienawidzę tych jebanych potworów.
– Och, kochanie, wiem, że jesteś zdenerwowana. – Podeszła i położyła mi rękę na ramieniu. – Ale musisz zachować spokój i o siebie zadbać. W twoim brzuchu rośnie malutkie dziecko. Nie możesz się forsować.
– Forsować? – wydusiłam i od razu załamał mi się głos. – Mamo, ja jestem zdruzgotana.
– Wiem. – Objęła mnie i przytuliła do piersi. – Wiem, kochanie.
– To mój najlepszy przyjaciel – załkałam, obracając się na krześle tak, żeby złapać się jej obiema rękami. – Co tam ta cała miłość i inne bzdury. To mój najbliższy przyjaciel na całym świecie, dlatego dobija mnie to wszystko. – Pociągnęłam nosem, złapałam ją za sweter i opadłam na nią całym ciałem. – Nie wiesz, jak to boli. Gdy musisz patrzeć, jak przez to wszystko przechodzi, i jesteś kompletnie bezużyteczna.
– Wcale nie jesteś bezużyteczna, kochanie – zaprzeczyła życzliwie, tuląc mnie w ramionach. – Jesteś dla tego chłopca ostatnią deską ratunku. Kołem ratunkowym.
– Nie jestem.
– A właśnie, że jesteś – przekonywała. – Od lat utrzymujesz go na powierzchni.
– Ale to za mało, mamo – załkałam ochryple. – Nie mogę ciągle patrzeć, jak cierpi. Tak się o niego boję. Nie zrozumiesz. Ten strach paraliżuje. Boję się o niego tak bardzo, że nie mogę, kurwa, oddychać. Przyjdzie taki dzień, że osunie się w przepaść i już go nie uratuję.
Telefon zadzwonił głośno w kieszeni. Odetchnęłam, oderwałam się od mamy, wyszarpnęłam go i od razu odebrałam.
– Halo?
– Halo, czy rozmawiam z Aoife?
– Tak, to ja.
– Cześć, nazywam się Stephie Hubbard. Zajmuję się dziś wieczorem Josephem.
– Coś się stało? – zapytałam ostro; zrobiło mi się słabo. – Wszystko dobrze?
– Wszystko dobrze – zapewniła pośpiesznie. – Po odwiedzinach matki i brata był nieco zdezorientowany, więc powiedziałam mu, że do ciebie zadzwonię. Mamy dla niego łóżko na głównym oddziale, ale on się upiera, że chce wypis.
– Są tam dalej? Matka i brat?
– Nie, wydawał się coraz bardziej zdenerwowany, więc poprosiłam ich, żeby wyszli.
– Bardzo dobrze. – Serce łomotało mi w piersi. – Proszę mu powiedzieć, że już jadę, dobrze? Właśnie wyjeżdżam. Będę za pół godziny.
– Och, Aoife – załkała mama, gdy się rozłączyłam. – Wiem, że martwisz się o Joeya, wszyscy się martwimy, ale ja martwię się też o ciebie. Mogłabyś się na trochę położyć, zanim wrócisz do szpitala? Dla dobra dziecka. Ja mogę tam pojechać za ciebie.
– Nie. – Pokręciłam głową, wstałam i opanowałam płacz. – Wracam do niego.
– W takim razie poproszę tatę, żeby cię zawiózł – odpowiedziała przybita. – Nie nadajesz się do prowadzenia samochodu.
***
– Masz coś na karcie w komórce? Żebyś miała jak zadzwonić, żebym po ciebie przyjechał? – zapytał tata nieco później. Zajmował właśnie wolne miejsce na przyszpitalnym parkingu. – Masz w torebce kilka groszy, gdybyś zgłodniała albo chciała herbaty?
– Na karcie coś mam, tato. – Odpięłam pas i sięgnęłam do drzwi. – Pieniędzy nie potrzebuję. Nie jestem głodna.
– Aoife, zaczekaj. – Tata nachylił się w moją stronę i zamknął drzwi. – Siedź i pogadaj ze mną chwilę.
– A o czym tu gadać, tato? – zapytałam głucho.
– Dobrze się czujesz?
– Nie, źle się czuję – wydusiłam. – Jak mam się dobrze czuć, gdy on… – Wstrząsnął mną spazm płaczu. – Tato, on mógł umrzeć.
– Jezu.
– Jego twarz… – wydusiłam i poczułam znajome żądła gorących łez. – Trudno go poznać.
– Biedny chłopak.
– Nawet nie wiecie.
– Nie ma lekko.
– To dobry człowiek.
– Nigdy nie mówiłem, że zły.
– Koniec z tym, tato. – Pociągnęłam nosem i spojrzałam na ojca. – Wiem, że jesteś zły o dziecko, ale nie możesz być dla niego taki ostry. Za dużo tego. W jego życiu jest tyle bagna. Po prostu… okaż mu życzliwość.
– Aoife… – wyszeptał, a w jego oczach dostrzec można było ogrom emocji. – Boję się o ciebie.
– A ja o niego – odpowiedziałam, pchnęłam drzwi i wysiadłam. – Dzięki za podwózkę, tato.
– Aoife, zaczekaj!
Nie czekałam.
Nie mogłam.
Zamknęłam drzwi po stronie pasażera i ruszyłam do wejścia na pogotowie.
Zamrugałam, żeby pozbyć się resztek łez, przylepiłam do ust najbardziej promienny uśmiech, przeszłam przez izbę przyjęć i wyładowanym ludźmi korytarzem ruszyłam do strefy, gdzie leżeli przyjęci chorzy.
– Słyszałam, że sprawiasz problemy wychowawcze – odezwałam się zadziornie. – Knujesz, jak zwiać z mamra, ogierze?
Uśmiech pozostał na miejscu, ale serce spadło do samego tyłka, bo powitał mnie widok pustego łóżka.
Niedbale rzucony koc leżał na materacu, a ubrania Joeya zniknęły z krzesła.
Na stojaku pod kroplówką dyndał nieruszony worek z przeźroczystym płynem, a rurka, która miała być wbita w rękę mojego chłopaka, leżała porzucona na posadzce i sączyła krople tworzące niewielką kałużę.
Spanikowana rozejrzałam się gorączkowo i jak opętana szukałam jego twarzy w tłumie na korytarzu, choć w sercu czułam, że na darmo.
Bo mój chłopak zniknął.
Od dłuższego czasu desperacko próbowałam ściągnąć go z parapetu, znad przepaści. Teraz nie miałam już wątpliwości, że poleciał głową w dół.
Aoife
Przeszukałam cały szpital, ale go nie znalazłam. Obdzwoniłam więc znajomych, bo potrzebowałam wsparcia. Musieli pomóc mi go wywęszyć, zanim zrobi sobie krzywdę.
Aoife:
Napisz, że nic Ci nie jest. Proszę. Odchodzę od zmysłów.
ODBIERZ, PALANCIE!!!
Jak mogłeś mi tak zniknąć? WTF, Joe! Zadzwoń, do cholery!
Gdzie jesteś? Joey, proszę, przestań już.
– Znajdziemy go – próbował uspokajać Podge. Siedziałam w jego fieście i cała dygotałam na fotelu pasażera. Wracaliśmy do Ballylaggin. – Aoif, opuścił szpital ledwie kilka godzin temu.
– Zgadza się – zawtórowali mu z tyłu Alec i Casey. – Daleko nie uszedł.
– Nic nie kumacie – odpowiedziałam. Kolana podskakiwały mi nerwowo, próbowałam do niego zadzwonić po raz tysięczny, ale znowu nadziałam się na pocztę. – On nie myśli, jak trzeba.
Jego siostra leżała w szpitalu z zapadniętym płucem. On natomiast był zdecydowanie za mocno poturbowany, żeby włóczyć się po ulicach, a jednak gdzieś się szwendał. W głębi serca wiedziałam, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent stracił nad sobą kontrolę. Wierzyłam resztkami sił, że tak nie jest, ale jednak strach wciąż się we mnie jątrzył.
– No i? A kiedy Lynchy myśli, jak trzeba? – wtrącił swoje trzy grosze Alec. – Spędza w innym świecie bite osiemdziesiąt procent życia, a jednak zawsze umie o siebie zadbać.
– Nie pomagasz, Al – burknęła na niego Casey.
– Ma wstrząs mózgu – syknęłam, odgarniając włosy z twarzy. – I to poważny, do tego obitą ze wszystkich stron głowę. Nie powinien nawet wstawać z łóżka, a co dopiero ganiać sam po mieście.
– Co ty wyprawiasz?! – oburzyła się Casey i gdy się obejrzałam, akurat wytrącała Alecowi z ręki niezapalonego jeszcze papierosa. – Ona jest w ciąży, kretynie.
– O cholera, racja. – Zaczął szukać na podłodze upuszczonej fajki. – Przepraszam, Seksowne Nóżki.
– Możesz mnie podrzucić na Elk’s Terrace? – zwróciłam się do Podge’a. – Sprawdzę w jego domu i popytam sąsiadów.
– Żaden problem – odparł. – Ja skoczę do ośrodka i tam się rozejrzę.
– Tak, a ja sprawdzę w Biddies – zaproponowała Casey.
– Pojadę z tobą – rzucił Alec.
– Nie, Al. Ty musisz jechać do meliny Shane’a Hollanda – zarządził Podge – żeby zobaczyć, czy tam był.
– Co? Ni chuja! – zaprotestował zaciekle Alec. – Ten kutas to wariat. Jest ryzyko, że zamiast normalnie porozmawiać, od razu sprzeda mi kosę.
– Daj spokój, Al.
– Czemu niby ja?
– Bo… No bo ty to ty – wyjaśnił klarownie Podge. – Daj spokój, wiesz, że Lynchy by to dla ciebie zrobił.
– No dobra! – fuknął. – Ale jeśli coś mi się stanie, to będzie twoja wina, Rudy Łoniaku!
***
Casey:
W Biddies go nie ma, kochana.
Podge:
W ośrodku ani śladu.
Alec:
U wariata nikogo nie ma na chacie.
Cała w nerwach w odpowiedzi wystukałam dwa słowa, kliknęłam „Wyślij” i schowałam komórkę do kieszeni.
Aoife:
Szukajcie dalej.
Wieczorne powietrze chłostało mnie po twarzy, gdy stałam pod drzwiami Lynchów i niezmordowanie waliłam pięścią w panel z mlecznej szyby.
– Co narobiliście?! – rzuciłam, gdy Darren w końcu otworzył je zamaszyście do środka. – Co mu nagadaliście?!
– Może powinnaś się uspokoić…
– Przestań truć, Darren.
Minęłam go wściekła i wpadłam do ich domu. Nie zamierzałam dać sobie wciskać kitu, gdy Joey – a byłam tego pewna – balansuje niebezpiecznie na krawędzi.
– Ty! – wycedziłam, gdy wpadłam do kuchni i stanęłam oko w oko z kobietą, która sprowadziła go na ten świat. – Zawsze ty.
– Aoife? – Marie otworzyła szerzej oczy. – O czym ty mówisz?
– Twój syn zniknął!
– Jak to zniknął? – zapytał ostro Darren, dołączając do nas w kuchni. – Zniknął ze szpitala?
– Tak, zniknął ze szpitala – warknęłam. – Wypisał się i chcę wiedzieć, coście mu, bydlaki, nagadali.
– Nie powinien tego robić – załkała Marie, opadając na swoje krzesło do jarania fajek. – Och, Darren.
– Co mu nagadałaś tym razem, co? – wycedziłam jadowicie, biorąc się pod boki i skupiając na niej całą uwagę. – I nawet nie próbuj mi mydlić oczu, bo jestem przekonana, że to twoja wina. Udawanie ofiary losu może działa na twoich synów, ale ja już dawno cię przejrzałam, Marie.
– Posłuchaj, jakiś czas temu pojawił się w sali Shannon – powiedział Darren, przyglądając mi się czujnie. – Rozmawialiśmy. Powiedzieliśmy to i tamto, a on potem wybiegł. Założyłem, że wrócił do łóżka.
– „To i tamto”?! – Cała się zagotowałam. Czułam, jak temperatura mojego ciała wzrasta wraz z niepokojem. – Co dokładnie?!
– On ma naprawdę duże problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy.
– Oczywiście, że ma! – żachnęłam się, machając obiema rękami. – A jak ma nie mieć? Nie wiesz, z czym musiał się tu borykać przez te sześć lat.
– Aoife, zaczynasz przeginać.
– Co mu powiedzieliście? – nalegałam. – Coś go do tego skłoniło i chcę wiedzieć co.
– Wiem, że chcesz dobrze, ale nie muszę ci się tłumaczyć.
– W takim razie wytłumacz się przed własnym sumieniem – odgryzłam się, cała drżąc. – Bo jeśli coś mu się stanie, to będzie twoja wina.
– Skończmy pieprzyć. Jeżeli Joey wypisał się ze szpitala, to tylko z jednego powodu – stwierdził Darren. – Ruszył szukać działki.
– Zamknij się – ostrzegłam, podnosząc rękę. – Zamknij gębę, do cholery.
– Jest narkomanem, Aoife, i to akurat nie moja wina.
– To wcale nie jest takie oczywiste, Darren – wydusiłam. – Nie urodził się narkomanem. I nie jest nim. Jego problemy z uzależnieniem są bezpośrednim rezultatem osiemnastu lat w tym piekle, z tymi pożałowania godnymi ludźmi, których macie nieszczęście nazywać rodzicami.
– Aoife, przestań!
– Marie, nawet mnie nie prowokuj. Nie zasługujesz, aby nazywać go synem – syknęłam, obracając się i piorunując wzrokiem kobietę. – Nigdynie zasługiwałaś na jego miłość i na nią nie zasłużysz! – Mrugając, by się nie rozpłakać, wylałam cały ból na osobę, która spowodowała ten ogromny chaos w życiu mojego chłopaka. – Wszyscy myślą, że tylko twój mąż gnębi dzieci, ale ja widzę, co robisz synowi. – Postukałam się w skroń. Zupełnie już nad sobą nie panowałam. – Wiem, kim jesteś, Marie. Przejrzałam cię, kurwa.
– Nie odzywaj się tak do mojej matki – ostrzegł Darren, stając przed nią jak wierny ochroniarz. – Możesz wyrażać się kulturalnie, a jeśli nie, to żegnamy.
– Jesteś, kurwa, żałosna! – kontynuowałam, celując w nią palcem. – Całymi latami zakradałaś się do umysłu Joeya, zaburzałaś jego procesy myślenia, rozwalałaś pewność siebie. Przekonywałaś go, że wyrasta na drugiego ojca. Że jest niebezpieczny, że stwarza tylko problemy, że jest rozczarowaniem!
– Jak śmiesz!
– Oj tak. Ja wiem, co mu zrobiłaś – syczałam niewzruszona. – I możesz sobie chować głowę w piasek, ile dusza zapragnie, ale to ty tu znęcasz się psychicznie nad innymi. Zniszczyłaś go, Marie. Skrzywdziłaś go słowami dotkliwiej niż ojciec pięściami. Pieprzona manipulatorka.
– I kto to mówi.
– Ja od zawsze tylko kocham twojego syna.
– Może trochę za bardzo! – Nagle wybuchła, złapała się obiema rękami za głowę i zaczęła wrzeszczeć: – Jeśli chcesz kogoś obwiniać za spierdolenie życia mojemu synowi, to wystarczy, że spojrzysz w lustro! Bo to ty niszczysz jego przyszłość, Aoife! To ty usidliłaś go dzieciakiem, którego on nawet nie chce!
– Nie wiesz, o czym mówisz – wykrztusiłam, bo miałam wrażenie, że wbiła mi w pierś rozgrzany do czerwoności żelazny pręt. – On chce tego dziecka.
– On chce twojego szczęścia! – ryknęła mi w twarz. – Ale to nie znaczy, że chce zostać ojcem!
– Powiedz mi coś – postanowił wtrącić Darren. – Skoro wiedziałaś, że mój brat jest w tak fatalnym stanie, to dlaczego nic nie zrobiłaś, żeby go chronić?
– Wypierdalaj, Darren. Gówno o nas wiesz.
– Wiem, że z moim bratem jest kiepsko – odparł spokojnie. – I ty też to wiesz. Więc dlaczego, do cholery, zmusiłaś go do ojcostwa?
– Do niczego nie zmuszałam. – Stężałam. Przy jednym wdechu poczułam, jak podnosi mi się ciśnienie i pęka serce. – Chyba nie zaszłam w ciążę celowo, nie?
– Czyżby?
Zmroziło mi krew.
– Co to miało znaczyć?
– Och, przestań udawać, Aoife. – Spojrzał na mnie wymownie. – To przystojny chłopak. Ile razy wpuszczałaś go do swojego ciała, gdy był na ciężkim haju?
– Że co proszę?!
– No hej. – Uniósł obie ręce. – Skoro chcesz wpadać do naszego domu z krzykiem i obelgami i zwalać na nas winę za upadek Joeya, to z przyjemnością przytrzymam ci lustro.
– Nigdy nie skrzywdziłabym Joeya – zaczęłam się bronić. Nie zamierzałam ulec jego manipulacji emocjonalnej. Mógł sobie tak pogrywać z rodzeństwem, ale nie ze mną. – Kocham twojego brata.
– Nie, ja kocham swojego brata, Aoife – zaprzeczył zaciekle. – Więc gdy mówię, że zrobię wszystko, żeby go chronić, to lepiej mi uwierz.
– Do czego zmierzasz?
– Do tego, że jeżeli kochasz go tak, jak przekonujesz, to zrobisz, co należy, i się tego pozbędziesz.
– „Tego”, czyli twojej bratanicy lub twojego bratanka?
– Nie dramatyzujmy i przestańmy tak gadać o płodzie – odpowiedział ozięble. – Posłuchaj, matka mi już wyjaśniła, że nie pochodzisz z zamożnej rodziny. Jeżeli chodzi o to, że nie stać cię na podróż do Anglii, to z ochotą zajmę się finansową stroną tej sprawy.
– Pomyśl o tym, Aoife – włączyła się Marie rozpaczliwym, błagalnym tonem. – Jeżeli nie zależy ci na własnej przyszłości, to pomyśl o moim synu.
– Nie wierzę w to, kurwa – parsknęłam sucho i strzepnęłam łzę. – Zawsze gdy myślę, że już niżej upaść się nie da, ty pobijasz nowy rekord.
– Aoife, bądź racjonalna.
– Jestem! – warknęłam, piorunując go wzrokiem. – Zdajesz sobie sprawę, że gdyby Joey się dowiedział, co mi właśnie zaoferowałeś, toby tego nie przeżył? Rozumiesz to, tak? To po prostu kolejna zdrada z długiej listy waszych zdrad.
– Nie zdradzam brata – zaprotestował. – Próbuję go chronić. I z mojego punktu widzenia ucierpi tylko wtedy, jeżeli nie zamkniesz gęby na kłódkę, a w takim przypadku to ty go zdepczesz, Aoife, nie ja.
Miał mnie na celowniku i dobrze o tym wiedział.
Gnojek.
– W każdym razie nie usuniemy dziecka – wycharczałam i poczułam, że odruchowo opuszczam rękę na nieznaczne wybrzuszenie nad paskiem, bo nagle porwał mnie instynkt macierzyński. – Sprawa jest postanowiona, palancie. Podjęliśmy już decyzję.
– Chciałaś powiedzieć, że ty podjęłaś.
– Nie, oboje zdecydowaliśmy – odcięłam się, bo nie zamierzałam ustąpić ani dać się przekupić tej mendzie. – I absolutnie w żaden sposób nie możecie tego zmienić. Nie możecie mnie spłacić ani przekupić i się mnie nie pozbędziecie.
– W takim razie zniszczysz mu życie.
– W takim razie przynajmniej zniszczę je miłością, a nie bólem.
Joey
Moje ciało dryfowało.
Odzyskiwało i traciło przytomność.
Nie czułem nic.
I było, kurwa, cudownie.
Co dziwne, jedynym elementem rzeczywistości, którego kurczowo trzymał się mój mózg, były słowa piosenki.
Tej Mazzy Star, której Molloy na okrągło słuchała.
Oczy uciekały mi w tył głowy, a nogami sporadycznie szarpały jakieś spazmy. Leżałem na boku i próbowałem się skupić na wbitej w rękę igle.
Powoli.
Powoli…
Nie za szybko.
Spokojnie i powoli.
Ciało szybko drętwiało, wysyłając mnie prosto w otchłań.
Żyły zalała euforia, wszystkie problemy zniknęły, a potem została tylko ciemność.
Pustka.
Bez bólu.
Próżnia.
Aoife
Aoife:
Joey, proszę Cię. Minęły dwa dni. Po prostu napisz, daj znać, że nic Ci nie jest.
Mógłbyś tylko dać znać, że nic Ci nie jest!
Joey:
Przepraszam.
Aoife:
Joe? Dzięki Bogu! Wszystko okej? Gdzie jesteś? Napisz, to po Ciebie przyjadę.
Joey:
Zjebałem, maleńka.
Aoife:
To nieważne. Tylko powiedz, gdzie jesteś, to po Ciebie przyjadę.
Nie jestem zła, Joe. Po prostu chcę Cię zobaczyć.
Joey, proszę!
Joey:
Nie wiem, Molloy. Moja głowa… ja… Telefon mi zaraz padnie.
Przepraszam. Kocham Cię.
Aoife:
W porządku, Joe. Wszystko gra. Ja Ciebie też kocham. Kochanie, tylko napisz, gdzie jesteś, to przyjadę.
Wszystko okej?
Jeśli telefon Ci pada, to może pożycz od kogoś i do mnie napisz?
Joey!
Joe, cztery dni. Cztery dni, kurwa.
Dzwonili ze szpitala. Mam wizytę.
Joey, musisz wrócić do domu!
Pięć dni.
Jak możesz mi to robić?
W poniedziałek mam wizytę w szpitalu. Planujesz być?
Wszyscy o Ciebie wypytują, a ja kryję Twoje dupsko, choć nawet nie wiem, CZY ŻYJESZ!!! Joey, proszę Cię. To już sześć dni! Po prostu zadzwoń. PROSZĘ!
Siedem dni. Mam nadzieję, że masz połamane ręce, dupku, bo inaczej nie wytłumaczysz się z tego, że nie odpowiadasz.
Joe, proszę Cię, wróć do mnie.
Dzień ósmy. Jadę do szpitala. Mam to spotkanie z położną. Też miałeś być, pamiętasz?
Boję się.
Nadal Cię kocham.
Aoife
Skrajnie skrępowana stanęłam na wadze. Miałam badania w sali 3B w szpitalu położniczym i patrzyłam, jak położna majstruje coś przy miarce.
Serce galopowało mi w piersi, a każda kropla krwi w moim organizmie postanowiła nagle pognać do policzków.
Nienawidziłam się ważyć.
A jeszcze bardziej nienawidziłam tego miejsca.
Ale najgorsze w tej całej udręce było to, że musiałam znosić ją sama.
Joey zniknął bez śladu osiem dni temu, a ja stanęłam na krawędzi wytrzymałości.
– Wysoka z ciebie dziewczyna, prawie metr siedemdziesiąt pięć… – mówiła pod nosem położna, wyrywając mnie z mentalnego armagedonu. – Ojciec dziecka też wysoki?
– Eee… Tak, też wysoki – odpowiedziałam, schodząc z wagi, i wsunęłam palce z powrotem w lakierki. – Gdzieś z dziesięć centymetrów wyższy.
– To będziecie mieli ładniutkie, wysokie dziecko – zarechotała, zapisując w czerwonej teczce, że otrzymałam receptę. – Dobrze, oddałaś już mocz i pobrali ci krew, to może usiądźmy i porozmawiajmy o historii chorób.
– Okej.
– Ojciec dziecka do nas dołączy?
– Eee… nie, on… aaa… – Głos mnie zawiódł, przygarbiłam się i dodałam: – Bardzo chciał przyjechać, ale nie dostał wolnego w pracy.
Kolejne kłamstwo zsunęło się gładko z mojego języka i dołączyło do całej rzeszy mu podobnych, którymi przez miniony tydzień musiałam tłumaczyć jego nieobecność wszystkim ludziom w moim życiu. Bo w tym przypadku wyjawienie prawdy nie wchodziło w grę.
Zwierzyć zdołałam się tylko Casey.
– Żaden problem – odpowiedziała położna, siadając naprzeciwko. – Jeżeli będziesz znała odpowiedź, to możesz odpowiedzieć na każde pytanie o przeszłość medyczną rodziny swojego partnera, a gdyby coś go niepokoiło, to z czasem może uzupełnić wywiad o dodatkowe informacje.
– Okej. – Złączyłam ręce na kolanach, kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się sztucznie. – To jedziemy.
– Pierwszy dzień ostatniego cyklu menstruacyjnego?
– Czternasty grudnia.
– Ile dni trwają twoje cykle?
– Zazwyczaj pomiędzy dwadzieścia osiem a trzydzieści pięć.
– Czy ty, twój partner lub członkowie waszych rodzin chorowaliście kiedyś na cukrzycę, nadciśnienie, choroby serca, choroby autoimmunologiczne, epilepsję albo mieli inne poważne problemy ze zdrowiem?
– Eee… nie… – Chrząknęłam głośno. – Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy w rodzinie twojej lub partnera pojawiały się jakieś wady genetyczne, takie jak zespół Downa, dystrofia mięśniowa, rozszczep kręgosłupa albo inne poważne wady wrodzone?
– Nie – westchnęłam z roztrzepotanym sercem. – Nic z tych rzeczy.
– A zdarzały się bliźnięta?
– Ja jestem bliźniaczką – odparłam. – Mam brata bliźniaka. Ciotka mamy ma dwie pary. O tylu mi wiadomo.
– Czy w rodzinie twojej lub partnera występują jakieś alergie?
– Ja mam nietolerancję na pieprzenie bzdur, ale nie wiem, czy to się liczy.
Uśmiechnęła się.
– Nie, to nic groźnego.
Wzruszyłam ramionami, ale moja twarz nadal emanowała żarem.
– Okej.
– A jakieś nawracające poronienia albo narodziny martwych dzieci w rodzinie?
– Eee… nie. Po mojej stronie nie.
– A u partnera?
– Jego mama straciła dziecko na późnym etapie ciąży.
W oczach położnej zamigotało współczucie.
– Przykro słyszeć. A wiesz może, z jakiej przyczyny?
– Wydaje mi się, że przez odklejenie łożyska… – wydukałam zakłopotana. – Ale nie jestem pewna. Ma dużo dzieci. To chyba było jej siódme.
Położona aż uniosła brwi ze zdumienia.
– A twój partner? To numer…
– …dwa – dokończyłam za nią. – Drugi syn.
– Duża rodzina.
Duży burdel.
– Tak.
– Partnerzy seksualni…
– Ja byłam tylko z nim – wypaliłam, wchodząc jej w słowo. – Jesteśmy razem od piątej klasy, ale przyjaźnimy się od pierwszej.
Uśmiechnęła się do mnie życzliwie.
– A twój partner?
– Uch, no on miał inne partnerki, ale odkąd jesteśmy razem, to już nie.
– Mhm. Palisz?
– Nie.
– A partner?
– Eee… tak.
– A jak u ciebie ze spożyciem alkoholu?
– Mam osiemnaście lat – odparłam ze wzruszeniem ramion. – Kiedy wychodziłam, wyznawałam zasadę: albo idź na całość, albo wracaj do domu.
– A podczas ciąży?
– Boże, nie – prawie się oplułam. – W ciąży nigdy bym się świadomie nie napiła.
– A ojciec dziecka?
– Nie. – Dłonie zaczęły mi się pocić. – Mało pije.
– A co z antykoncepcją?
– Zażywałam pigułki – wyjaśniłam. – Gdy się dowiedziałam, to oczywiście przestałam.
– Używacie prezerwatyw?
– Nie.
– Jakieś witaminy lub suplementy?
– Kwas foliowy i takie ciążowe multiwitaminy, które mama kupiła w aptece.
– A co z rekreacyjnym zażywaniem narkotyków?
Jezu kochany, zaczyna się.
– Nigdy w życiu nie wzięłam niczego mocniejszego od paracetamolu.
– Mhm – mruknęła, a wszystko, co mówiłam, zapisywała w mojej teczce. – A partner?
Zawahałam się.
– Aoife, ja nie jestem od osądzania – powiedziała, zauważywszy, że ociągam się odpowiedzią. – Każde pytanie zadaję ze względu na dobro dziecka. Poza tym to wszystko jest poufne – dodała z prawdziwym ciepłem i życzliwością w oczach.
– U niego okej – wydusiłam, a serce łomotało mi dziko w piersi. – To znaczy… tak, dawniej próbował, ale teraz już jest okej.
– Próbował, czyli…?
Wzruszyłam ramionami. Nie potrafiłam nakłonić języka do współpracy, bo gdybym zaczęła gadać, to jakbym go zdradzała, a moje serce stanowczo odmawiało takiej zdrady.
– Aoife, jeżeli… – zawiesiła głos i zerknęła w notatki. – Jeżeli Joey zażywał narkotyki, to jest to bardzo istotna informacja dla dobra twojego nienarodzonego dziecka.
– Trochę trawy – wydukałam w końcu, uznawszy, że trawa będzie mniejszym złem. – Ale tak jak powiedziałam: teraz jest już okej.
– No dobrze. – Odłożyła teczkę na stojące obok krzesło, nachyliła się i podparła łokciami o kolana. – Zadam ci kilka pytań i chcę, żebyś była ze mną całkowicie szczera.
– Okej.
– Czy twój partner nadużywał kiedyś alkoholu lub innych substancji?
– Nie, mówiłam już pani, że mało pije.
– Czy oprócz marihuany twój partner przyjmował jakieś inne nielegalne substancje? – doprecyzowała z naciskiem. – Substancje, przez które mogłabyś się znaleźć w niebezpieczeństwie.
– Na przykład jakie?
– Na przykład narkotyki przyjmowane dożylnie?
– Nie – wykrztusiłam zbita z tropu. – To znaczy: nie bardzo.
– „Nie bardzo”?
– Przyjmował w przeszłości.
– Okej. – W jej oczach pojawił się niepokój. – A czy twój partner kiedykolwiek stosował wobec ciebie przemoc?
– Co takiego? – obruszyłam się. – Nie.
– Czy twój partner kiedykolwiek wyrządził krzywdę lub zadawał ból twojemu ciału?
– To to samo pytanie – odwarknęłam. – I odpowiedź nadal brzmi: nie. Nigdy nie tknął mnie nawet palcem i nigdy nie tknie.
– Masz poczucie zagrożenia?
– O mój Boże, nie – warknęłam i moje kolana zaczęły podskakiwać z nerwów. – Włos by mi z głowy przy nim nie spadł.
– Okej. – Wyciągnęła rękę i próbowała okazać mi wsparcie uściśnięciem kolana. – Nie chcę, żebyś panikowała. To tylko na użytek szpitala, ale musimy wykonać dodatkowe badania krwi.
– Po co?
– Żeby wyeliminować wszelkie choroby przenoszone drogą płciową, które nie były objęte poprzednim badaniem.
– Ale po co? – zapytałam ostro. – Jesteśmy z Joeyem tylko ze sobą.
– Użytkownicy narkotyków podawanych dożylnie bardzo często korzystają ze skażonych igieł. Nie wspominając o tym, że gdy są pod wpływem, wyzbywają się zahamowań. Zdarza się, i to wcale nierzadko, że kobiety w podobnej sytuacji zostają zarażone chorobami wenerycznymi, choć nie mają innych partnerów seksualnych, w związku z tym naprawdę wyraźnie podkreślam, jak ważne jest zabezpieczanie się podczas stosunku.
– On nie jest brudny – wydusiłam kompletnie wstrząśnięta informacjami, które właśnie zwaliła mi na głowę. – To świetny chłopak. Mądry i odpowiedzialny, chodzi do szkoły, ma pracę. Na miłość boską, gra nawet w hurling dla hrabstwa.
– Mamy w szpitalu pewną usługę dla młodych matek, na której moim zdaniem dużo byś skorzystała…
– Nie, dziękuję. – Pokręciłam głową. – Nie potrzebuję niczego takiego.
– Ale i tak cię zgłoszę i poproszę, żeby ktoś od nich się z tobą skontaktował. – Położna zignorowała moje życzenie, sięgnęła po teczkę i ponownie zaczęła coś notować, a potem wstała i ruszyła do drzwi. – Aoife, chcę, żebyś tu zaczekała. Zaraz wrócę.
O Boże.
Niedobrze.
Bardzo źle to wygląda.
Wyciągnęłam komórkę z kieszeni, wybrałam numer osoby, która zawsze ode mnie odbierze, i zadzwoniłam.
– Aoife, kochanie, wszystko dobrze?
– Mamo, możesz przyjechać do szpitala? – Zacisnęłam powieki, wypuściłam powietrze z płuc i wyszeptałam: – Naprawdę cię potrzebuję.