Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na nic zdały się gorące kąpiele w zakopiańskich termach, na nic żentyca od tatrzańskich owiec, na nic Sabałowe bajanie. Gustaw Lutomierski umiera na gruźlicę, a jego bezpotomna śmierć grozi nie lada genealogicznym zamieszaniem. Uratować go może cud albo… medycyna dalekiej przyszłości.
Agata, dzięki magicznym właściwościom lustra toaletki, przenosi się z warszawskiego apartamentowca w XIX wiek, chowając pod pachą, bo przecież nie pod tiurniurą, lek. Tymczasem niejaka Bogusia ląduje w XXI stuleciu. I to nie w krynolinie, a w kusej kiecce.
Jak każda podróż w czasie, tak i ta skutkuje zaskakującymi romansami i obyczajowymi skandalami, szczególnie że gaździna Kaśka czuje miętę do Gustawa, doktor Tomasz ze stolicy jest kropka w kropkę podobny do męża Bogusi, a jej siostra Anastazja za nic ma konwenanse. Co z tego wyniknie?
W powieści Kiecka i tiurniura spotkamy Zofię i Zośkę znane już czytelnikom z książki Kiecka i krynolina. Przeniesiemy się do Zakopanego czasów Tytusa Chałubińskiego i na syberyjskie bezdroża, a nawet w lata 80. poprzedniego stulecia. To niewątpliwie fascynująca podróż o góralskim kolorycie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgodywydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Fotografie
© Oleg Gekman | shutterstock.com
Redakcja
Marta Jakubowska | Słowa na warsztat
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Elwira Zapałowska | Słowa na warsztat
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wydanie I, Katowice 2022
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA
ul. Zorzy 4, 05-080 Klaudyn
tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12
www.dictum.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina, 2022
ISBN 978-83-67102-67-4
Rodzice migdalili się ze sobą aż miło, kiedy Agata stanęła w progu salonu i zawahała się, czy wchodzić dalej. W zasadzie była z tych czułostek zadowolona, choć uważała, że staruszkowie z lekka przesadzają. Gdzie to słyszane, żeby małżeństwo z ponad dwudziestoletnim stażem spędzało popołudnie, udając, że ogląda jakiś serial na Netfliksie, a tak naprawdę popija winko i zagląda sobie w oczy. Rodzice gadali o czymś szeptem pewnie dlatego, żeby nie podsłuchiwała, i chichotali jak szaleni. Nie zwrócili na nią uwagi, więc postanowiła im nie przeszkadzać. Chciała się wycofać.
– Czegoś potrzebujesz, córeczko? – zagruchała mama.
Agata ciągle się zastanawiała, czy ten specjalny ton podszyty radością i szczęściem jest zarezerwowany tylko na użytek rodzinny, czy też odzywa się w ten sam sposób do swoich uczniów. Ciekawe, czy oni zauważyli tę zmianę w jej głosie?
– Mogłabyś mi pożyczyć ten…
– Weź sobie, co chcesz! – Mama wybuchnęła śmiechem, bo akurat tata powiedział jej coś na ucho.
Agatę specjalnie nie zainteresowało co.
– Dzięki – odpowiedziała i zniknęła w sypialni rodziców.
Jeszcze nie tak dawno w eleganckim mieszkaniu Zofii i Konstantego Przywarów mieszczącym się w jednym z apartamentowców niedaleko stacji metra Imielin w Warszawie panowała zupełnie inna atmosfera. Tatko snuł się po domu z miną zbitego psa, a mama była na zmianę popłakująca albo wściekła jak ćwikła – czerwona i ostra. Agata z początku podejrzewała któreś z nich o jakąś ciężką chorobę, ale wkrótce paskudna prawda wylazła na wierzch. Ojciec wdał się w amory! On, jej tatcio, trochę śmieszny i potulny pantoflarz, miał romans z jakąś biurową Afrodytą! W głowie się to Agacie nie mieściło, bo wydawało się, że nie znajdziesz na świecie drugiego człowieka tak przywiązanego do niej, do matki i do takich codziennych rzeczy, jak jego fotel, jego kubek na kawę czy jego kocyk, którym lubił się przykrywać, kiedy zalegał na kanapie z jakąś lekturą.
Agata bardzo się tym martwiła, ale to mama szczególnie źle przeżywała romans ojca. Miała nawet halucynacje. Wydawało jej się, że jakaś dziwna siła przeniosła ją na mazowiecki dwór w Lutomierzycach w czasy powstania styczniowego. Tak sugestywnie o nich opowiadała, że niemal z tatkiem uwierzyli, jakoby za pomocą lustra starej toaletki można było odwiedzić przeszłość. Dobre sobie! Ha, ha! Ale to już minęło. Z pewnym rozczuleniem zerknęła na nich oboje zza drzwi sypialni. Wyłączyli już telewizor i leżeli sobie przykryci wspólnym kocykiem, zagłębieni każde w swojej książce. Kochani!
Agata wyrosła z nastoletniego buntu. Teraz była rozważną kobietą, tylko wcale nie paliło jej się do samodzielności. Gdyby spotkała kogoś, z kim mogłaby poczytać przykryta wspólnym kocykiem, to pewnie sprawa wyglądałaby inaczej. Ale nie spotkała. W zasadzie jej rodzicom było czego zazdrościć. Ciężko westchnęła i odsunęła lustrzane drzwi szafy, by wyciągnąć maminy kolorowy, cieniutki szal – apaszkę. Wymyśliła sobie, że ładnie ożywiłby granatową kieckę, którą zamierzała założyć na spotkanie koła naukowego spraw zagranicznych na jej uczelni. W Szkole Głównej Handlowej w Warszawie sprawa dress code’u traktowana była z pełną powagą. Z tego względu granatowa sukienka o ołówkowej linii, z lekkim asymetrycznym dekoltem była jak najbardziej na miejscu, tylko zdaniem Agaty trochę zbyt grzeczna, ulizana, pozbawiona krztyny szaleństwa, która była jej niezbędna do szczęścia. Postanowiła zatem tę odrobinę zamanifestować zwiewnym szaliczkiem zawiązanym tak, jak wiąże się męskie krawaty, ze swobodnie powiewającymi końcami. Jest! Znalazła!
Jednym ruchem zasunęła drzwi, potem spojrzała w nie uważnie, bo zrobić węzeł krawatowy nie jest sprawą prostą. I zamarła! W pierwszej chwili nie zdała sobie sprawy z tego, co ją tak zaskoczyło. Potem dotarło do niej, że w szklanych drzwiach szafy odbija się stojąca naprzeciwko toaletka i to tam coś się działo! Odwróciła się gwałtownie, a wtedy natrafiła na wybałuszony w przerażeniu i zaskoczeniu wzrok jakiejś dziewoi stojącej po drugiej stronie toaletkowego lustra! Dziewczę miało długi pszeniczny warkocz przerzucony przez lewe ramię, wielkie chabrowe oczy i cerę krew z mlekiem. Panna w zwierciadle w panice odstawiła na blat po swojej stronie staroświecki rozpylacz do perfum.
– Cholera jasna! – wyrwało się Agacie z wielkiego przejęcia. Nogi się pod nią ugięły i musiała przysiąść na foteliku stojącym przed tym antycznym mebelkiem.
– Jezus Maria! – zawołała anielskiej urody pannica po drugiej stronie zwierciadła, wcale nie mniej zaskoczona, i też klapnęła na jakimś zydlu, który tam musiał stać.
Co to jest? Czyżby mama mówiła prawdę i lustro tej toaletki rzeczywiście było portalem, przez który można się przenieść w przeszłość? Swego czasu opowiadała o dworze w Lutomierzycach, a rodzicielka przecież Lutomierska z domu była, więc to jakieś rodzinne konotacje tutaj zachodzą! Ale o czym ja myślę?! – zganiła się Agata. Przecież to absolutnie niemożliwe! Wyciągnęła rękę, jakby chciała zmazać z lustra obraz pszenicznowłosej dziewoi, na co tamta po drugiej stronie porwała się ze swojego zydelka z krzykiem i uciekła, szumiąc obfitą spódnicą.
Agata dopiero teraz zorientowała się, że obraz w lustrze toaletki nie jest odbiciem sypialni rodziców. Widać tam było pokój, którego ściany wyklejono bardzo ładną tapetą w drobniutkie różyczki. Staroświecka szafa stojąca naprzeciwko miała troje drzwi, z których środkowe ozdobione były owalnym zwierciadłem. Obok znajdowało się wielkie małżeńskie łoże przykryte szydełkową kapą, a na niej siedziała lalka z porcelanową buzią, w kapelusiku i sukni kipiącej od falban i koronek. Trochę mniej falbaniasta firanka przesłaniała okno, przez które wpadały wesołe promyczki słońca przesiane przez liście rosnącego tam wielkiego drzewa. Chyba lipy.
Było już późno. Agata musiała się spieszyć, by zdążyć na spotkanie. Zapowiadało się niesamowicie ciekawie. Gościem ich koła naukowego miał być doktor Kacper Rękawek, ekspert od współczesnego terroryzmu. Podobno studiował na Queen’s University Belfast, więc pewnie przygotował ciekawe wystąpienie na temat Irlandzkiej Armii Republikańskiej i sławnych The Troubles, „Kłopotów”, z jakimi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku zmagało się społeczeństwo Irlandii Północnej. Konflikt co prawda został już zażegnany, na ulicach tego miasta dawno nie zorganizowano żadnego zamachu bombowego, choć co roku, dwunastego lipca, w rocznicę jakiejś tam istotnej dla Irlandczyków bitwy, nadal odbywają się całkiem malownicze marsze, które niestety zwykle przeradzają się w mniej lub bardziej chuligańskie rozróby.
Agacie ten temat wydawał się bardzo interesujący, niemal polski i współczesny. Tamten konflikt miał charakter nacjonalistyczny i religijny. Obecne polskie kłopoty pachniały tym samym. Kiedyś wreszcie trzeba będzie jakoś ten coraz głębszy od pewnego czasu podział w naszym społeczeństwie załagodzić, wojenne okopy zasypać, więc może warto się przyjrzeć, jak zrobiono to w Irlandii Północnej. Dla niej to była ważna sprawa. Może nie tyle życia czy śmierci, ile tego, czy będzie mogła zrealizować swoje marzenia o pracy w dyplomacji takiej na miarę Krzysztofa Skubiszewskiego, Władysława Bartoszewskiego czy Bronisława Geremka. Tylko skąd wziąć podobny autorytet?
Rozważania te pochłonęły ją bez reszty. Zapomniała o dziwacznym doświadczeniu z maminą toaletką na wiele dni. W każdym razie udało jej się wmówić sobie, że nic takiego się nie stało, że to były jakieś przywidzenia i omamy, a najlepiej sen. Rzecz niewarta uwagi. Ale kiedy któregoś przedpołudnia znalazła się w domu sama, bo rodzice pognali do pracy, weszła do sypialni i usiadła przed lustrem. Dziewczyna z pszenicznym warkoczem już tam była. Siedziała ze spuszczoną głową. Cała jej postać wyrażała rezygnację. Powoli podniosła głowę i patrząc Agacie prosto w oczy, powiedziała:
– Wiem, zwariowałam.
– Poczekaj, nie odchodź – poprosiła Agata i wstała od toaletki, by ze ściany sypialni zdjąć jedną z wiszących tam fotografii. Była to kopia zdjęcia, które w swoich staroświeckich albumach przechowywała jej cioteczna babka Eugenia, a przedstawiało mamę, Zośkę Przywarową, w dziewiętnastowiecznej sukni albo kobietę do niej bardzo podobną. Podsunęła tę fotografię do lustra.
– Czy znasz tę osobę?
Dziewczę niemalże chciwie przywarło wzrokiem do fotografii.
– To moja matka – odpowiedziała powoli i z wielkim zdumieniem. – Skąd pani ma ten dagerotyp?
Agata nie odpowiedziała, tylko znowu zerwała się, żeby ze ściany ściągnąć następne oprawione w ramkę zdjęcie. Tym razem przedstawiało współczesną Zośkę. Teraz obydwa pokazała dziewczynie w lustrze. Pszenicznowłosa przez chwilę przyglądała się uważnie raz jednemu, raz drugiemu, a potem utkwiła wzrok w Agacie.
– Co za niezwykłe podobieństwo!
– Prawda? Ta druga to moja matka! Jakiś czas temu…
– Myślałam o pani – przerwała jej dziewczyna w lustrze. – Jest pani niezwykle podobna do mojej siostry Bogusi.
Dziwaczność tej sytuacji stawała się dla Agaty trudna do zniesienia. Coraz nachalniej rosło w niej przeświadczenie, że to, co razem z ojcem uważali za psychiczny kryzys ich żony i matki, mogło być chorobą, na dodatek dziedziczną.
– Ja zwariowałam – jęknęła w odpowiedzi Agata.
– Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniłowaszymfilozofom. – Teraz ton dziewczyny był bardzo trzeźwy i racjonalny. Może nawet zbyt racjonalny w sytuacji, do której rzeczywiście jak ulał pasowała znana sentencja Szekspira. Widocznie jej było łatwiej zaakceptować to, co się działo. – To niezwykłe podobieństwo sugeruje, zdaje się, że jesteśmy jakoś spokrewnione – dodała.
– Cioteczna babka Eugenia twierdzi, że dama na tym zdjęciu to Zofia Lutomierska. Lutomierska to nazwisko panieńskie mojej mamy. Takie podobieństwo jeszcze mogłoby się zdarzyć, ale ona niedawno przeszła załamanie nerwowe i wtedy wydawało jej się, że znalazła się nagle w czasach powstania styczniowego. Wiele na ten temat opowiadała.
– To by się zgadzało – odparła trzeźwo dziewoja po chwili namysłu. – Właśnie w czasie powstania, które faktycznie rozpoczęło się w styczniu, moja mama także przeżywała jakiś kryzys nerwowy. Nie mówiła nic na ten temat, ale czasem zachowywała się bardzo dziwnie. To był dla nas trudny okres.
– Podczas powstania zginął twój ojciec?
– Tak…
– Brat został zesłany na Sybir?
– Ciągle tam jest!
Mówiły coraz bardziej gorączkowo, coraz bardziej zdziwione, coraz bliższe uwierzenia, że ta niezwykła sytuacja jednak może nie być tylko halucynacją.
– A u drugiego zdiagnozowano gruźlicę?
– Biedny Gucio już chyba nie ucieknie przed śmiercią. Jego stan jest tragiczny, ale nie chce wrócić do domu. Mówi, że umrze, patrząc na góry.
Przyglądały się sobie przez chwilę w najwyższym zdumieniu.
– Jestem Agata, córka Zofii. O tym wszystkim opowiadała mi moja mama, twierdząc, że była wtedy u was – wreszcie przerwała milczenie Przywarówna, odruchowo wyciągając rękę, jak zwykle robi się przy przedstawianiu. Zderzyła się z lustrem.
– Anastazja Lutomierska, również córka Zofii. – Uśmiechnęła się ta druga i z wdziękiem skłoniła nieco.
– Jak one to zrobiły? – Agata zastanawiała się nad możliwością podróżowania w czasie. Skoro już się jej coś takiego trafia, to dlaczego by nie skorzystać? To mogłoby być ekscytujące!
– Skoro twoja mama o czymś takim wam opowiedziała, to można jej zapytać! – Najwyraźniej logiczne myślenie było mocną stroną Anastazji. – A mnie interesuje, w jaki sposób jesteśmy spokrewnione.
– Przy najbliższej okazji podpytam o to cioteczną babkę. Ona na pewno będzie wiedziała. Całe życie pracowała w pułtuskim archiwum i tak przy okazji historię rodziny ma w małym palcu.