Kiedy odchodzi przyjaciel. Refleksje o śmierci zwierząt domowych - Jeffrey Moussaieff Masson - ebook

Kiedy odchodzi przyjaciel. Refleksje o śmierci zwierząt domowych ebook

Jeffrey Moussaieff Masson

3,7

Opis

Mimo że zwierzęta zamieszkują już w ponad połowie domów w zachodnich społeczeństwach, wciąż mamy trudność z mówieniem o emocjach związanych ze śmiercią naszych futrzastych przyjaciół. A przecież żal po stracie wieloletniego nieraz towarzysza jest zupełnie zrozumiały. Jeffrey Moussaieff Masson, badacz zachowań zwierząt i autor książek z dziedziny psychologii i etologii, proponuje bardzo osobiste podejście do tego tematu, pozwalając czytelnikom badać ich własne reakcje i pokazując sposoby na wyjście z żałoby, a także możliwości upamiętniania naszych najlepszych przyjaciół. To książka pełna przejmujących opowieści o psach, kotach, koniach i innych zwierzętach, pięknie ilustrujących mocną więź, jaką z nimi tworzymy. Pozwoli zmierzyć się z rozpaczą i nabrać wiary w nieśmiertelną moc miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (11 ocen)
3
4
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marianna38

Nie oderwiesz się od lektury

chwyta za serce, właśnie zmagam się że srtatą
10

Popularność




Jeffrey Moussaieff Masson

Kiedy odchodzi przyjaciel

Przekład: Anna Czechowska

Tytuł oryginału: Lost Companions

Text Copyright © 2020 by Jeffrey Moussaieff Masson

Published by arrangement with St. Martin’s Publishing Group

All rights reserved

Copyright for the Polish edition and translation © 2022 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

Redakcja: Ewelina Sobol

Korekta: Kamila Wrzesińska

Projekt okładki i skład: Sylwia Budzyńska

Zdjęcie na okładce: iStock/chendongshan

ISBN 978-83-66997-91-2

Grupa Wydawnicza Relacja

ul. Łowicka 25 lok. P-3

02-502 Warszawa

www.relacja.net

Podziękowania

Książkę dedykuję mojemu synowi Ilanowi, nie tylko dlatego, że istnienie jego oraz mojego drugiego syna Manu niezwykle wzbogaciło moje życie, lecz również dlatego, że mam wobec niego dług wdzięczności za opiekowanie się Benjym w Berlinie przez dwa lata i obdarowywanie go miłością, na którą sobie bez wątpienia zasłużył. Tego samego mógłbym się spodziewać i po naszym młodszym synu Manu, który przeżył z Benjym prawie całe swoje życie. Swoją anielską łagodność i życzliwość przynajmniej częściowo zawdzięcza życiu pełnemu zwierząt.

Chciałbym również podziękować mojemu wieloletniemu przyjacielowi Andy’emu Rossowi (poznałem go, gdy był właścicielem legendarnego miejsca na mapie Berkely, czyli księgarni Cody’s Books na Telegraph Avenue), który obecnie jest moim agentem literackim. To jedyny znany mi agent odpowiadający na maila w ciągu kilku sekund! Jest on również posiadaczem innej niezwykłej cechy – zauważył to mój dobry przyjaciel Daniel Ellsebrg, gdy po wspólnie wypitej z Andym kawie i jego wyjściu powiedział: „Jeffrey, nigdy mi nie zdradziłeś, że Andy jest taką duszą towarzystwa”.

Jestem wdzięczny mojej żonie Leili za przeczytanie książki i podzielenie się, jak zawsze wnikliwymi, obserwacjami. Od dwudziestu pięciu lat rozświetla moje życie. Zawdzięczam jej wszystko.

Pragnę również podziękować mojej kochanej córce Simone, która w okresie dorastania mieszkała z wieloma psami i kotami (i prawie została weterynarką). Przyglądanie się jej relacjom ze zwierzętami i okazywanym im uczuciom zainspirowało mnie do pisania o emocjach zwierząt.

Clare Wadsworth, przyjaciółka rodziny oraz redaktorka mieszkająca w otoczeniu gromady psów na południu Francji, przeczytała mój rękopis i nie tylko przekazała mi użyteczne uwagi i sugestie, ale przede wszystkim skutecznie zachęciła mnie do dalszej pracy, gdy już prawie się poddałem.

Jenny Miller przeczytała oraz zrecenzowała niemalże wszystkie napisane przeze mnie książki. Ta nie jest zatem wyjątkiem. Łączy nas miłość do psów i niechęć do psychiatrii. Jej komentarze cechują się mądrością, celowością i precyzyjnością. Jestem jej wdzięczny za pomoc okazaną mi przez te wszystkie lata.

Tak wiele osób opowiadało mi historie swoich ukochanych zwierząt, że nie jestem nawet w stanie wszystkim im podziękować. Większość z nich opisałem w tej książce przy okazji opowieści o ich zwierzętach i jestem pod wrażaniem, jak wielu ludzi chciało podzielić się ze mną swoją historią, żalem i miłością do tak różnych zwierząt. Dużo nauczyłem się również z wielu cudownych książek o psach, kotach i innych przedstawicielach świata zwierząt. Powstaje ich coraz więcej, co jest tylko dowodem na to, że dopiero odkrywamy, jakim cudem są „inni”. Przed chwilą skończyłem czytać wspaniałą książkę Sigrid Nunez Przyjaciel, za którą otrzymała National Book Award w 2018 roku. Opowiada ona o głębokiej przyjaźni (właściwie miłości) pomiędzy kobietą a psem i jest wypełniona pomysłami i koncepcjami, które były nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu. Polecam ją wszystkim miłośnikom zwierząt.

Osoby, które kochają psy, koty i ptaki, rozumieją, że ludzi mogą łączyć głębokie uczucia z innymi zwierzętami niezaliczanymi zwykle do grona domowych pupili. Myślę tu o moich przyjaciołach Davidzie Brooksie i Teyi Pribac i ich cudem uratowanej owcy, która mieszka z nimi w idyllicznych Górach Błękitnych niedaleko Sydney. Teya skończyła niedawno pisanie wspaniałej pracy doktorskiej, dzięki której dogłębnie zrozumiałem, że zwierzęta tak samo jak ludzie odczuwają smutek i żal.

Pisząc tę książkę, co tydzień jadałem lunch z Brainem Shermanem (który, wraz ze swoją równie niezwykłą córką Ondine, założył organizację o nazwie Voiceless walczącą o prawa zwierząt) i nieodstępującą go na krok suką Miracle. Miracle nie oddalała się od Briana nawet na sekundę. Wiedziała, że Brain ma się nie najlepiej, co czyniło ją jeszcze bardziej zdeterminowaną w dotrzymywaniu towarzystwa jej najlepszemu przyjacielowi. Obserwowanie ich było niezwykle inspirujące i przyczyniło się do głębszych przemyśleń o kwestiach poruszanych w tej książce.

Najgłębszą wdzięczność mam jednak w sobie za miłość, którą obdarowały mnie niezliczone psy, koty, ptaki, a nawet szczury, kurczaki i królik, a która wzbogaciła moje życie tak bardzo, że nawet nie potrafię ubrać tego w słowa.

Wreszcie chciałabym powiedzieć kilka słów o fantastycznej ekipie w wydawnictwie St. Martins Press. Przede wszystkim chcę podziękować niezwykle cierpliwej, utalentowanej Danieli Rapp, która, z czego się bardzo cieszę, jest moją redaktorką. Zdopingowała mnie, bym poszerzył zakres książki w taki sposób, jakiego początkowo nie planowałem, ale dziś widzę, że te dodatkowe części są wartościowym elementem tej publikacji. Dziękuję Ci, Danielo, za pokazanie mi i urzeczywistnienie znacznie obszerniejszej wizji tej książki. Danielę wspierali: David Stanford Burr, Mattew Carrera, Alyssa Gammello, Cassidy Graham, Brant Janeway, Erica Martirano, Donna Noetzel, Ervin Serrano i Vincent Stanley.

PrzedmowaMoje spotkanie z aniołem śmierci

Pies z dzieciństwa uczy cię mnóstwa rzeczy na temat przyjaźni, miłości i śmierci. Stary Skip był moim bratem. Pochowali go pod naszym wiązem, tak powiedzieli, ale nie była to cała prawda, ponieważ on spoczywał w moim sercu.

WILLIE MORRIS, MY DOG SKIP

Skończyłem właśnie czytać książkę Fransa de Waala Ostatni uścisk Mamy. Emocje zwierząt i co one mówią o nas samych. Tytuł książki nawiązuje do niezwykłej chwili w relacji pomiędzy przedstawicielami dwóch różnych gatunków: „Mama”, jak nazwali ją ludzie w Burgers Zoo w Arnhem w Holandii, była szympansią matriarchinią dużej kolonii. Nawiązała bliską relację z wybitnym zoologiem Janem van Hofem (emerytowanym profesorem biologii zachowania na Uniwersytecie w Utrechcie i współtwórcą kolonii w Burgers). Na miesiąc przed ukończeniem przez nią pięćdziesiątego dziewiątego roku życia leżała umierająca. Jej przyjaciel zoolog miał niedługo skończyć osiemdziesiąt lat. Znali się od ponad czterdziestu, ale nie widzieli już szmat czasu. Kiedy Jan usłyszał, że jest umierająca, przybył, by się z nią pożegnać. Wszystko działo się w 2016 roku, a postronny obserwator nakręcił całą scenę telefonem komórkowym. Jest niezwykła. Szympansy mieszkają w zoo na zalesionej wyspie, największej tego typu strukturze na świecie (dla mnie to wciąż forma niewoli, ale to temat dyskusji na zupełnie inny dzień). Mamę trzymano zamkniętą w klatce, gdyż nieustanie podejmowano próby jej nakarmienia. Leżała na sianie i odmawiała przyjmowania napojów i pokarmów. To, co zdarzyło się potem, zarejestrowano na nagraniu, które ma ponad dziesięć milionów odtworzeń i rozrywa serce1.

Jej opiekunowie próbują nakarmić ją łyżką, ale Mama nie chce jeść ani pić. Jest apatyczna i prawie wcale nie reaguje na otaczający ją świat. Zbliża się do swojego końca. I wtedy pojawia się Jan i zaczyna ją głaskać. Powoli szympansica przebudza się z marazmu i spogląda w górę. Na początku wydaje się nieco zaskoczona, jakby nie rozumiała, kto z nią jest, ale szybko go rozpoznaje i wydaje z siebie okrzyk radości. Jan poklepuje ją i w kółko powtarza: „tak, tak, to ja”, a ona wyciąga w jego kierunku ramię i bardzo delikatnie dotyka palcem jego twarzy. Jan pokrzepia ją łagodnymi słowami. Ona przeczesuje jego włosy palcami. On głaszcze ją po twarzy i powtarza w kółko: „tak, Mama, tak”, podczas gdy ona kilkukrotnie przyciąga go do siebie ramieniem zarzuconym mu wcześniej na szyję. W końcu przyciąga go na tyle blisko, że stykają się twarzami. Obydwoje najwyraźniej są poruszeni. Jan milknie, cały czas jednak głaszcze ją po twarzy. Po krótkiej chwili Mama wraca do swojej pozycji płodowej. Umiera kilka tygodni później. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek mógł obejrzeć to nagranie, nie uroniwszy kilku łez.

Ale dlaczego? Dlaczego płaczemy, kiedy widzimy tę miłość pomiędzy dwoma gatunkami? Moim zdaniem jest to głębokie i pradawne pragnienie nawiązania relacji z przedstawicielem innego gatunku. To niejako cud, że udało nam się stworzyć możliwość nawiązywania takiej relacji z dwoma udomowionym gatunkami: kotami i psami. Wielu ludziom udaje się to również z końmi. Niektórym – z ptakami, a tylko garstce ludzi – z całkowicie dzikimi stworzeniami. O tym wszystkim wspomnę w tej książce. Jednak to, co mnie interesuje, to nie sam ten cud, nie zdumienie i zachwyt, lecz to, że na końcu trudno nam się pogodzić z utratą tego cudu i cierpimy wtedy tak samo jak podczas żegnania się z ukochanymi ludźmi.

Nic nie jest trudniejsze niż mierzenie się ze śmiercią ukochanej istoty, czy będzie to mama, tata, dziecko, przyjaciel, mąż, żona, czy też zwierzę, które pokochało się tak, jak każdego innego członka rodziny. Film Ostatni uścisk Mamy pokazuje, że taka dozgonna miłość może zdarzyć się również w relacji z dzikim – trzymanym w niewoli – zwierzęciem. Śmierć wydaje się niwelować różnice w naszym pochodzeniu. Nie ma znaczenia, kto opłakuje kogo, ponieważ żal i smutek po obydwu stronach jest namacalny i niepomierny.

Podczas procesu pisania tej książki miałem sen z Freudowskiej kategorii „ważnych snów”, czyli taki naładowany znaczeniem. Śniłem o kobiecie z łukiem i kołczanem pełnym strzał, która objawia się mnie i mojej żonie Leili. Wiedziałem, że jest aniołem śmierci. Zaoferowała mi kolejne życie (Inne życie? Obecne życie, tylko nieco dłuższe?) w zamian za to, że pozwolę jej wystrzelić strzałę prosto w moje serce. Uprzedziła mnie, że „będzie bolało i poleje się mnóstwo krwi”, ale dzięki temu przedłużę swoje życie. Zgodziłem się, choć nie powiedziała mi, kiedy to nastąpi.

Nieco później, w tym samym śnie udałem się na przejażdżkę rowerową z moim dwudziestotrzyletnim synem Ilanem. Kiedy od mojego roweru odpadło koło, a Ilan wszedł do jaskini, by je naprawić, niebo nagle zmieniło kolor i wiedziałem, że właśnie następuje ta zapowiedziana chwila. Ogarnęło mnie uczucie, którego nie doświadczyłem w prawdziwym życiu – mieszanina przerażenia i ekscytacji. Doświadczając go, uświadomiłem sobie, że już nigdy więcej nie stanie się ono moim udziałem. Odczuwałem spokój i ogromny strach, ponieważ przeczuwałem, że to, co się za chwilę zdarzy, będzie wyjątkowo bolesne. Przed moimi oczami ponownie pojawił się anioł śmierci. Kobieta skinęła głową, jakby mówiła: „to właśnie ta chwila”. Wyjęła z kołczanu ostrą strzałę, nałożyła na cięciwę i wycelowawszy w moje serce, naciągnęła. Przygotowałem się na cios. To jest ta chwila, pomyślałem. Ta najważniejsza chwila twojego życia. Byłem przerażony jak nigdy dotychczas i jednocześnie zżerała mnie ciekawość, jak to się wszystko potoczy. Nagle się przebudziłem. Serce waliło mi jak oszalałe. Wciąż jeszcze przeżywałem wydarzenia ze snu. To, co mnie zaskoczyło, to nie sama umowa z aniołem śmierci, lecz uczucie, które pojawiło się we mnie podczas powtórnego z nim spotkania, kiedy niebo zmieniło swoją barwę. Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego w prawdziwym życiu. To było takie uczucie z marzenia sennego, którego nie potrafię opisać. Towarzyszyło mi jeszcze przez pewien czas, ale w miarę upływu dnia blakło. Nie potrafię opisać go słowami ani porównać do żadnego innego uczucia. Największe wrażenie zrobiła na mnie gwałtowna zmiana koloru nieba, które najpierw pociemniało, a potem odzyskało swój poprzedni, jasny odcień. Tak jakby coś ważnego miało się zdarzyć na świecie, a potem zrozumiałem, że zdarzy się tylko mnie. To nie świat się zmienił, lecz mój los. W obliczu powtórnego pojawienia się anioła odczuwałem przerażenie i jednocześnie uniesienie. Śmierć nie jest końcem, pomyślałem, choć wcale nie ubrałem tego w takie słowa. Byłem niezmiernie ciekaw, co się stanie, i jednocześnie po nagłym przebudzeniu – obudziłem się sam z siebie, być może ze strachu przed strzałą – odczuwałem rozczarowanie, że już nigdy nie dowiem się, co miało się zdarzyć, nawet jeśli tylko we śnie. Czy strzał byłby bolesny? Czy przetrwałbym go, a potem żył jeszcze kolejne dwadzieścia, trzydzieści lat?

Nie bez znaczenia jest fakt, że ten sen przyśnił mi się w trakcie pisania tej książki o śmierci i czekania na zbliżającą się śmierć naszego ukochanego psa Benjy’ego, który obecnie mieszka z Ilanem w Berlinie i dożywa swoich czternastych urodzin. Z radością potargowałbym się z aniołem śmierci o życie Benjy’ego – a skoro wciąż z nami jest, to może i o swoje własne, ponieważ powoli zbliżam się do punktu życia z napisem: osiemdziesiątka. Co mogłoby być bardziej ludzkie niż pragnienie wydłużenia życia u jego schyłku? To przecież uniwersalna tęsknota, która odnosi się nie tylko do nas, lecz również do naszych ukochanych zwierząt. Chcielibyśmy, by żyły dłużej, może tak długo jak my sami.

Są na naszej planecie gatunki, którym nie potrafimy spojrzeć w oczy (myślę tu o owadach i gadach) i dojrzeć w nich nas samych. Nie potrafimy odczytać tego, co dzieje się w głowie każdego napotkanego zwierzęcia. Oczywiście nie twierdzę, że zwierzęta, w których oczach nie potrafimy niczego wyczytać, niczego nie czują, po prostu nie jesteśmy do siebie nawzajem dostrojeni. Do niektórych zwierząt jednak jesteśmy dostrojeni. Mam tu na myśli głównie psy i koty, ale przecież istnieją też dzikie zwierzęta, których oczy zdradzają zrozumiałe dla nas uczucia.

Lęk przed antropomorfizacją, czyli przypisywaniem zwierzętom myśli i uczuć przynależnych tylko ludziom, zastąpiony został tym, co niektórzy naukowcy nazywają antroponegacjonizmem, czyli zbyt częstą niezgodą na rozpoznanie podobieństw pomiędzy nami a zwierzętami, szczególnie jeśli dotyczą one sfery uczuć i emocji. Prawdopodobnie jest tak – opiszę to w dalszej części książki – że pewne zwierzęta odczuwają niektóre emocje głębiej niż my (psy – miłość, koty – zadowolenie, słonie – żal), ale to obszar wciąż podlegający badaniom.

Żaden inny moment nie przynosi takiego porozumienia pomiędzy żyjącymi istotami jak śmierć. Nagle pojawia się w nas – i w nich chyba też – zrozumienie. To, czego dotyczy to zrozumienie, trudno opisać słowami. To się po prostu wie, czuje, przyjmuje do wiadomości, ale opisanie, czy też wyjaśnienie tego, przysparza trudności. Każdy, kto był świadkiem śmierci swojego psa, wie, o czym mówię.

Co zaskakujące, można tego doświadczyć również w relacji ze znacznie bardziej „obcym” gatunkiem, a mówię tu o wielorybach. Przeczytałem kiedyś artykuł Andreasa Illmera na portalu BBC News o amerykańskiej blogerce podróżniczej Liz Carlosn, która podczas podróży z przyjacielem napotkała 145 wielorybów uziemionych i umierających na odległej plaży w Nowej Zelandii2.

„To była chwila z serii «opadła mi szczęka»”, powiedziała BBC. „Weszliśmy na plażę tuż przed zachodem słońca i zauważyliśmy coś w przybrzeżnej wodzie. Kiedy zrozumieliśmy, że to wieloryby, rzuciliśmy wszystko i wbiegliśmy na płyciznę”.

Kobieta widziała już wieloryby na wolności, ale „nic nie może przygotować cię na taki widok. To było straszne. Najgorsza była bezsilność. Wołały do siebie nawzajem, mówiły do siebie i kląskały, a ja nie mogłam im w żaden sposób pomóc”.

Jej znajomy Julian Ripoll wyruszył po pomoc.

Ona zrozpaczona pozostała na plaży.

„Nigdy nie zapomnę ich krzyków ani sposobu, w jaki na mnie patrzyły, kiedy tak siedziałam z nimi w wodzie. Jak rozpaczliwie starały się odpłynąć, ale ich ciężar powodował, że coraz głębiej zapadały się w piasek”, napisała na Instagramie.

„Ta cała sytuacja rozdarła mi serce”. Nam, czytelnikom, też. To, co uderzyło mnie najbardziej, to fakt, że wieloryby u niej właśnie szukały pomocy, tak samo jak to czynią psy w swojej ostatniej godzinie. „Czy naprawdę nie możesz nic zrobić?” – to przekaz, który usłyszałem, podobnie chyba jak ona, skoro napisała, że jej serce się rozdarło, bo nie było niczego, poza byciem świadkiem ich końca, co mogła uczynić.

Ta książka jest właśnie książką o byciu świadkiem końca. Być może sami jesteśmy aniołami śmierci? Nie mamy mocy wstawiania się za życiem ukochanych istot, ale nie jesteśmy bezradni. Możemy zrobić znacznie więcej, niż tylko towarzyszyć naszym ukochanym zwierzakom w ostatniej podróży. W tych chwilach tuż przed śmiercią możemy im pomóc i ta pomoc jest dla nich nieoceniona (i dla nas prawdopodobnie też). W tej książce opowiem o tym, jakich odkryć na temat najbardziej pomocnych działań w chwili śmierci ukochanych zwierząt dokonałem ja oraz inne osoby zainteresowane tym tematem. Świadomość tego, że faktycznie jesteśmy „obok”, jest dla zwierząt niezwykle istotna. Przynajmniej tyle jesteśmy im winni. Towarzyszenie w umieraniu rozdziera serce, ale wszyscy moi rozmówcy, którzy byli obecni w ostatniej godzinie życia swojego zwierzęcia, byli z tego zadowoleni, i ze względu na siebie, i ze względu na ukochane zwierzę.

WstępOdczuwanie rozpaczy po stracie zwierzęcia czyni nas ludzkimi zwierzętami

Jedną z wielu trudnych rzeczy, gdy odchodzą od nas ci nasi cisi przyjaciele, jest to, że zabierają ze sobą tak wiele lat i z naszego życia.

JOHN GALSWORTHY

To dziwne i wytrącające z równowagi kochać psa lub kota tak niesłychanie długo i nagle zdać sobie sprawę, że nieuchronnie nadchodzi jego koniec. Taki moment to mieszanka niezwykle złożonych uczuć: świadomość, że pewien okres w naszym życiu dobiega końca, że zwierzę, które tak bardzo kochaliśmy i które było tak ważną częścią naszego życia, właśnie nas opuszcza, że za chwilę pozostaną nam tylko wspomnienia, że jesteśmy bezradni w obliczu – zawsze zbyt wczesnej – śmierci. To zupełnie coś innego niż naciągająca śmierć ludzkiego towarzysza – z nim możemy rozmawiać, wspominać przeszłość i dyskutować o tym, co nadchodzi. Kiedy jednak to pies czuje nadciągający koniec, a jestem przekonany, że psy potrafią to wyczuć, posyła nam zupełnie innego rodzaju spojrzenie. Nie do końca rozumiemy, o co nas prosi, ale to nie ma znaczenia. To i tak rozdziera nam serce.

Od niedawna zacząłem snuć refleksje nad potencjalną śmiercią Benjy’ego. Benjy jest trzynastoletnim psem rasy golden retriever. Przez jedenaście ostatnich lat mieszkał z moją żoną Leilą, ze mną i z naszymi dwoma synami Ilanem i Manu. Takie psy przeżywają od dziesięciu do dwunastu lat, więc nieuchronnie nadciąga moment jego śmierci. Ta myśl jest dla mnie nie do zniesienia. Załóżmy, że sprawy potoczą się na tyle źle, iż będę musiał wezwać weterynarza, by dał mu zastrzyk, a ja będę trzymać go w ramionach i patrzeć na jego śmierć. W wyobraźni widzę, jak patrzy na mnie z wyrazem całkowitego braku zrozumienia, a potem mnie liże. Dlaczego wyobrażam sobie to w ten sposób? Ponieważ o emocjach zwierząt słyszałem od wielu ludzi: przyjaciół, nieznajomych oraz czytelników moich książek. Nic tak przejmująco nie uświadamia nam głębi naszej relacji z kotami i psami oraz z innym zwierzętami dzielącymi nasze życie, jak ich śmierć. Przeciętna długość ich życia jest znacznie krótsza od naszej. Wiemy, że ich śmierć nadciąga, ale jak byśmy się na nią nie przygotowywali, zawsze jest zaskoczeniem i szokiem. Staram się zrozumieć, dlaczego tak jest. Może dlatego, że zwykle u nas szukają pomocy, a kiedy umierają, chcą, byśmy zatrzymali ten proces. My też tego pragniemy, ale nie leży to w naszej mocy. W konfrontacji z tematem śmiertelności żywych istot – tak wyraźnie przez nas odczuwanym w przypadku zwierząt, które stały się częścią rodziny, a może nawet kimś więcej, może częścią nas samych – nagle czujemy się całkowicie bezradni.

Ilekroć wspominałem znajomym, że zamierzam napisać książkę na ten temat, nieodmiennie ktoś opowiadał mi własną historię. Nawet mój kolega optometrysta z Auckland Grant Watters powiedział: „Nie przydarzyło mi się nic gorszego niż śmierć mojego psa”. Dodał, że być może nie mają najwyższego IQ, ale ich EQ, czyli inteligencja emocjonalna, jest na poziomie stratosferycznym! Ochoczo mu przytaknąłem. W tej książce pragnę poruszyć właśnie te tematy i snuć refleksje nad śmiercią zwierząt towarzyszy, posiłkując się treścią otrzymanych listów i rozmów z przyjaciółmi i znajomymi, którzy przeżyli śmierci swoich pupili, oraz z weterynarzami, którzy uśpili swoich zwierzęcych przyjaciół. Mam zamiar również unikać politycznie nacechowanego słowa, jakim jest właściciel. Głównie będę koncentrować się na psach i kotach, choć wypuszczę się też na poszukiwania nieco dalej i wspomnę o innych zwierzętach obecnych w naszym życiu. Wydaje mi się, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci nastąpiła pewna zmiana. Kiedyś oczekiwano od ludzi szybkiego poradzenia sobie ze śmiercią zwierzęcia, dziś opłakiwanie takiej straty uważa się za zdrową i stosowną reakcję. W książce zajmę się też psychologią straty.

Kiedyś twierdzono, że psy i koty nie czują nachodzącej śmierci. Nie jestem pewien, czy to prawda. Sceptycy pewnie nazwą to czystą spekulacją, ale usłyszałem i przeczytałem wiele opowieści o specjalnym sposobie patrzenia psów i kotów (koty robią to rzadziej niż psy) w momencie śmierci. Wydają się zdawać sobie sprawę, że mówią żegnaj, i z powagą podchodzą do sytuacji. To nie jest powiedzenie „do zobaczenia później” i pies – głęboko w to wierzę – ma tego pełną świadomość. Śmierć jest dla nich tak samo istotna jak dla nas. Z tego powodu śmiem twierdzić, że nasza relacja ze zwierzętami jest znacznie głębsza, niż jesteśmy w stanie to rozpoznać. Tego rodzaju emocjonalna więź nie ustępuje tej pomiędzy rodzicem a dzieckiem. Nie zakładamy, że dziecko umrze przed nami, a kiedy umiera zwierzę, czujemy się tak, jakby to właśnie się stało.

Nad tematem poruszanym w tej książce zastanawiałem się – podobnie jak inni ludzie – nieomal całe swoje życie. Robiłem to z tego samego powodu, co oni. Z powodu straty. W dzieciństwie miałem ukochaną cocker spanielkę. Kiedy skończyłem dziesięć lat, znaleźliśmy Taffy martwą w ogródku na tyłach domu. A mogła żyć jeszcze sporo czasu. Rodzice powiedzieli mi, że otruł ją podły sąsiad, któremu przeszkadzało jej szczekanie i bieganie wokół domu.

Nie posiadałem się z żalu. Byłem tak smutny, jak inne dzieci w chwili śmierci ich „najlepszego przyjaciela”. Wciąż pamiętam chwilę, kiedy ujrzałem jej martwe ciało i osłupiałem, a potem wybuchnąłem płaczem, w końcu zdając sobie sprawę, że Taffy już nigdy więcej nie wróci ze mną do domu. Być może dziecku trudno jest pojąć śmierć, ale świetnie rozumiałem, że coś znikło z mojego życia i już do niego nie powróci. Nic nie mogło mnie pocieszyć. Moje serce cierpiało. Potrzebowałem, by ktoś bliski po prostu szczerze okazał mi zrozumienie. Zamiast tego karmiono mnie kłamstwami – już wtedy to wiedziałem – że Taffy czeka gdzieś na mnie i wkrótce się spotkamy, i że nie cierpiała. A przecież widziałem jej sinoczerwony język wystający z pyska, co wtedy było dla mnie dowodem śmierci w męczarniach. Trucizna nie czyni śmierci przyjemną. Dużo czasu upłynęło, zanim pogodziłem się z tą pierwszą w moim życiu śmiercią i nawet teraz w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat wciąż pamiętam towarzyszące mi wtedy emocje i poczucie straty, które nigdy całkowicie mnie nie opuściło.

Czy smutek odczuwany po stracie ukochanego zwierzęcia jest popularnym tematem? Zaiste tak. Niedawno w gazecie „New York Times” ukazał się artykuł Jennifer Weiner: Czego prezydent nie rozumie na temat psów?, w którym autorka swój stan po śmierci ukochanego psa Wendella porównuje do sytuacji, w której „Ziemia wypada ze swojej orbity”. Podejście „my” przeciwko „nim”, do którego byliśmy przyzwyczajeni w odniesieniu do naszej relacji ze zwierzętami, przestaje dominować w sferze społecznej. Widać to nawet w kulturze popularnej, na przykład w filmie Kształt wody. Filmowy wodny „potwór” jest zdolny do głębszej miłości niż zamierzający go uśmiercić naukowiec.

Im lepiej znamy zwierzę, tym jego życie emocjonalne i poznawcze wydaje się nam bardziej złożone. Każdy niewegetarianin (ten temat opiszę szerzej w rozdziale dwunastym) stając oko w oko ze świnią lub krową, natychmiast wychodzi poza swoją strefę komfortu. To tak, jakby spojrzeć w oczy sąsiadowi. Aby dojść do tego wniosku, nie potrzeba wielu lat badań, wystarczy po prostu obserwować rzeczywistość. Może to być nieco zagadkowe, ale nie jest tajemnicą: te żywe istoty są tak samo złożone jak my, szczególnie w obszarze uczuć.

Pamiętam, jak wielki gniew wywołały słowa generała Williama Westmorelanda wypowiedziane w nagrodzonym Oscarem filmie dokumentalnym o Wietnamie z 1974 roku Hearts and Minds (Serca i umysły):„Ludzie Wschodu nie przywiązują takiej samej wagi do życia jak ludzie Zachodu. Życie tu jest obfite. W Oriencie życie jest tanie”. Czy naprawdę tak uważał, czy może po prostu powiedzenie tego było wygodne? W końcu, jeśli jest się odpowiedzialnym za śmierć bagatela jakichś trzech milionów ludzi, można ulżyć własnemu sumieniu, wierząc w to, że nie mieli nic przeciwko własnej śmierci. Od lat siedemdziesiątych XX wieku w naszym podejściu do innych grup etnicznych oraz zwierząt wiele się zmieniło. Bitwa o uznanie psów i innych zwierząt za istoty czujące i wobec tego zdolne do doświadczania cierpienia w takim samym lub nawet większym stopniu jak ludzkie zwierzęta być może nie została w pełni wygrana, ale dziś – bardziej niż jeszcze kilka lat temu – naukowcy są skłonni uznać istnienie odczuwania u dobrze znanych nam zwierząt, ale nie u tych mniej nam znanych! Ponadto warto zauważyć, że ta bitwa przypomina tę o uznanie równości wszystkich grup etnicznych. Co mogłoby zachęcić kogokolwiek do uznania wyższości jednej rasy lub grupy etnicznej nad innymi?

Zatem jeśli przyznajemy zwierzętom prawo do godności życia, powinniśmy również postąpić podobnie w obszarze śmieci. Śmierć jakiegokolwiek zwierzęcia jest sytuacją wymagającą powagi. Wątpię, by jakiemukolwiek czytelnikowi udało się uniknąć smutku i żalu podczas pożegnania z ukochaną zwierzęcą istotą.

Mam wiele takich wspomnień. Szczególnie jedno utkwiło mi w pamięci. Kiedy wiele lat temu wybrałem się na studia podyplomowe do Indii, przytrafiła mi się bardzo dziwna historia z psem. Jego matkę śmiertelnie potrącił samochód na ulicy przed moim domem. Kiedy usłyszałem dziwne odgłosy za oknem, natychmiast wybiegłem z mieszkania. Na ulicy znalazłem martwą sukę i malutkiego, zawodzącego z rozpaczy, kilkutygodniowego szczeniaczka. Nie wiem, co to była za rasa. Hindusi nazywają je psami wioskowymi. Przypominał nieco teriera. Był malutki, biały i miał klapnięte, czarne uszka. Zabrałem go ze sobą do domu i tak właśnie rozpoczęła się nasza roczna niezwykła przygoda – moja i Puppy’ego, jak nazwałem go od angielskiego słowa szczeniak. Jak można było się spodziewać, stałem się jego mamą, a właściwie wszystkim, co miał. Nie opuszczał mnie na krok.

Nie był jednak zdrowym psem. Pracowałem wtedy właśnie nad moją pracą doktorską z sanskrytu i im bliżej było do mojego powrotu na Harvard, tym bardziej martwiłem się tym, co stanie się z Puppym. Nie mogłem zabrać go ze sobą do Cambridge, to było pewne. W końcu znalazłem rodzinę, która zgodziła się go przygarnąć. Mieszkali na wsi, daleko od uniwersytetu.

Miałem wtedy przyjemność pracować z jednym z najznamienitszych hinduskich uczonych panditem Srinivasą Shastrim. Był wytrawnym znawcą sanskrytu i nie mówił słowa po angielsku. Komunikowaliśmy się więc w klasycznym sanskrycie ku zdziwieniu, a czasem zaskoczeniu, innych. Prezentował ortodoksyjne podejście, a religia zabraniała mu wyjaśniania bardziej skomplikowanych zawiłości świętego języka obcokrajowcom. Ponieważ jednak niepomiernie się polubiliśmy, zgodził się uczyć mnie po kryjomu przed szóstą rano w swoim gabinecie. Mnie, rannemu ptaszkowi, bardzo to odpowiadało.

Nie pozwalał mi przyprowadzać ze sobą Puppy’ego, ponieważ jak wielu ortodoksyjnych Hindusów (wtedy, czy również teraz?) żywił uprzedzenia wobec psów. Wierzył, że są nieczyste i nie powinno się ich dotykać. Przyszedł dzień mojego pożegnania z Puppym. Z ogromnym smutkiem patrzyłem, jak zabiera go samochód, i czułem jego utkwione we mnie spojrzenie, pełne niedowierzania i wyraźnego bólu, wwiercające się we mnie z tylnej półki pojazdu. Nigdy wcześniej nie rozstawaliśmy się w ten sposób. Następnego ranka poszedłem na umówione spotkanie z panditem. Byłem przygnębiony i wyjaśniłem mu dlaczego. Nieszczególnie mi współczuł, to dało się zauważyć. Kukurrasneha,tak nazywał tę miłość do psa. Nie była ona wysławiana w świętych tekstach, poza piękną historią opisaną w hinduskim eposie Mahabharata, o którym wspomnę nieco później. Po około półgodzinie usłyszeliśmy hałas w pobliżu drzwi. Spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem. Któż mógł dobijać się do nas o tej nieludzkiej porze? I czego od nas chciał? Czy pandita jednak złapano na gorącym uczynku nauczania nieodpowiedniego ucznia? Otworzyłem drzwi, ale nie było tam żadnego człowieka, natomiast z radosnym szczekaniem w moje nogi zaplątał się Puppy! Jasno wyrażał swoją radość z odnalezienia mnie, a na twarzy Sirnivasy malowały się zgoła inne uczucia. Przeraźliwie pisnął i wskoczył na biurko, by nie zostać zbrukanym przez psa, który za punkt honoru obrał sobie polizanie wszystkiego, co napotkał na swojej drodze. Nagle jednak chyba zdał sobie sprawę, że ten niewielki psiak w jakiś niezwykły sposób odnalazł drogę na pusty uniwersytet w dzień po tym, jak zabrano go daleko od domu.

Później doszły nas słuchy o małym psie, który wskoczył do autobusu i wysiadł na przystanku przy uniwersytecie. Srinivasa całkowicie zmienił swoje podejście: znany ze swojej elokwencji i umiejętności składania wierszy na poczekaniu spojrzał ze współczuciem na Puppy’ego i stworzył w sanskrycie kilka wersów opowiadających o mojej i Puppy’ego wspólnej przeszłości w poprzednim życiu i o karmicznym obowiązku bycia razem w obecnym. Oszołomiony nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Zastanawiałem się, jakim cudem Puppy mnie odnalazł. Napominany przez Srinivasę, bym pod żadnym pozorem już nigdy nie opuszczał Puppy’ego, nawet jeśli to oznaczałoby przeprowadzkę do Indii, zabrałem szczeniaka z powrotem do domu. Byłem skłonny go posłuchać, ale to powodowało pewien dylemat. Tego wieczoru omawiałem sytuację z moim dobrym przyjacielem Robertem Goldmanem, również studiującym sanskryt miłośnikiem psów. Spokojny, gorący zmierzch ogarniał indyjską Poonę, a Puppy leżał na moich kolanach, od czasu do czasu zerkając na mnie z oddaniem. Całe jego małe ciało zdawało się emanować ulgą z powodu odnalezienia mnie. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak cierpiał, obawiając się, że po prostu z niego zrezygnowałem. Nagle, trzęsąc się z wysiłku, wydał z siebie głębokie westchnięcie i utkwił we mnie pełen miłości wzrok – nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Głęboko mnie to poruszyło. A potem jego oczy zmieniły wyraz i choć wciąż patrzył na mnie, znieruchomiał. Odszedł.

Nie było to moje pierwsze doświadczenie śmierci ukochanego psa, ale to właśnie pod jego wpływem zacząłem rozmyślać nad tematem śmierci bliskich nam zwierząt. Chcę zrozumieć i oswoić żal pojawiający się w takich okolicznościach i przyjrzeć się tej niezwykłej więzi współtworzonej ze zwierzętami, które wkraczają do naszego życia i bez wątpienia stają się częścią naszej rodziny.

Wszyscy czytelnicy, a przynajmniej większość z nich, taką mam nadzieję, zgodzą się ze mną, że psy są rodziną. A jednak kilkoro moich przyjaciół, którzy stracili dzieci i psy, napisało do mnie o tym, jak te dwa wydarzenia głęboko różnią się od siebie. Tak, utrata psa to straszne, pozostawiające głęboki ślad doświadczenie, lecz jest ona niczym w porównaniu ze śmiercią dziecka. Nie będę z tym dyskutować, bo nigdy mnie to nie spotykało, i wyobrażam sobie, że trudno by mi było to przetrwać. Wierzę im, lecz z drugiej strony nie jestem pewien, czy tego rodzaju doświadczenia związane z cierpieniem można w ogóle porównywać. Z mojej perspektywy ważne jest, by uzmysłowić, szczególnie tym osobom z „zewnątrz” – takim, które nie straciły ani dziecka, ani psa – że jest to doświadczenie uczące pokory. Może prowadzić do całkowitego paraliżu woli: jak w ogóle można żyć dalej w obliczu czegoś tak wstrząsającego? Zdaje się to być naderwaniem tkaniny otaczającej nas na co dzień rzeczywistości.

Ni stąd, ni zowąd otacza nas próżnia. Nie dziwią zatem przypadki głębokiej depresji wynikającej ze straty kogoś bliskiego. I choć wszyscy mają zrozumienie dla żalu pojawiającego się po śmierci człowieka, nie wszyscy jednakową wagę przykładają do smutku pojawiającego się po stracie ukochanego zwierzaka. To doświadczenie może być niezwykle przybijające i należy to uszanować. W końcu nie trzeba nikomu mówić, że utrata dziecka jest jedną z najgorszych rzeczy, które mogą przytrafić się rodzicowi, ale gdy umiera pies lub inne zwierzę, nie dla wszystkich jest oczywisty ból i cierpienie odczuwane przez ich przyjaciół. Osoby opłakujące swoje zwierzaki – w obliczu niezrozumienia ze strony innych – często odczuwają coś na kształt zawstydzenia z powodu odczuwania żalu po śmierci istoty, która nie jest człowiekiem.

Próba zrozumienia głębi rozpaczy pojawiającej się po stracie ukochanych podopiecznych prowadzi nas do refleksji, że więź ze zwierzętami nie ma nic wspólnego z ich użytecznością czy naszym sentymentalizmem, lecz jest czymś całkowicie wyjątkowym. Nie chcieliśmy tego przyznać przez setki lat. Niechęć do przyznania tego przypomina nieco niechęć do przyznania, że zwierzęta także odczuwają żal po stracie swoich najbliższych zwierząt, jak również – co chciałbym, żeby stało się oczywistym – po stracie bliskich im ludzi. O smutku zwierząt wiemy znacznie mniej niż o smutku naszego gatunku, lecz analogia jest czytelna: my rozpaczamy po nich, one rozpaczają po nas. Wiadomo już, że oprócz ludzi wiele innych zwierząt „opłakuje” swoich zmarłych przyjaciół, a niektóre tak samo intensywnie jak my (myślę tu o słoniach).

Jestem pewien, że nigdy w naszej ewolucyjnej historii nie było takiego momentu, byśmy nie opłakiwali naszych najbliższych, i wierzę, że podobnie robi wiele dzikich zwierząt. Żal nie jest obcy dzikiej naturze, tak samo jak nie jest obcy nam w całej naszej ewolucyjnej historii.

Rozdział 1Czy ty i twój pies to jedno?

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 2Ich jedyne przewinienie: umierają, zanim jesteśmy na to gotowi

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 3Wszystko co dobre i piękne ma swój koniec: umierające psy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 4Koty wiedzą o śmierci więcej, niż podejrzewamy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 5Moment śmierci

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 6Rozpacz po stracie dzikiego przyjaciela

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 7Złamane serce: dzieci w obliczu śmierci zwierząt domowych

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 8Czy powinniśmy zjadać naszych przyjaciół?

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 9Psy w innych częściach świata

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 10Buntuj się, gdy światło się mroczy: psychologia opłakiwania zwierzęcia

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 11Nie przygarnę już żadnego psa ani kota. Czy aby na pewno?

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 12Uzdrawiające rytuały, które upamiętniają zmarłe zwierzęta

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Zakończenie Nigdy niekończąca się rozpacz mówienia: żegnaj

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Post scriptum

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

1 Film możesz obejrzeć tutaj:

https://www.youtube.com/watch?v=INa-oOAexno.

2 Andreas Illmer, New Zealand Whale Stranding: ‘I Will Never Forget Their Cries’, BBC News, BBC, 27 listopada 2018, www.bbc.com/news/world.