Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Stefan Kisielewski (1911–1991) – kompozytor, pisarz, publicysta, krytyk muzyczny, pedagog, w latach 1957–1965 poseł na Sejm. Na pytanie, w jaki sposób godzi tyle różnych aktywności, odpowiadał, że w pracy stosuje „umysłowy płodozmian” – jednego dnia polityka, innego muzyka. W dojrzałym wieku wyraził żal, że zbyt mało czasu poświęcił kompozycji, bowiem jako publicysta konsekwentnie krytykujący politykę rządów PRL-u był przez wiele lat nękany przez restrykcyjną cenzurę, obejmowany zakazem publikacji lub doświadczany odmową paszportu. „Domek ciasny, ale własny” – tak Kisielewski mawiał o swoich utworach, odpowiadając na zarzuty, że wciąż uprawia „lodowato neoklasyczny proceder kompozytorski”, podczas gdy muzyka rozwinęła się w zupełnie innych kierunkach. Śledził te zmiany z wielką uwagą, a własnym poglądom dawał wyraz w licznych publikacjach i recenzjach. Pozostał jednak wierny przekonaniu, że muzyka to przede wszystkim doskonała konstrukcja, pełna napięć i logicznych rozwiązań harmonicznych. Czy któryś utwór traktował jako swój muzyczny amulet? W ostatniej kompozycji – Koncercie fortepianowym – umieścił gawota dla uczczenia „ulubionej Symfonii klasycznej Prokofiewa”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 138
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytułem wstępu
Naszą opowieść o jednej z najbardziej intrygujących postaci, jakie były obecne na polskiej scenie muzycznej w XX wieku, chciałabym zacząć od zagadki. Kieruję ją do Państwa, Szanowni Czytelnicy. W Dziennikach, pod datą 17 lipca 1968 roku, Stefan Kisielewski zanotował: „Muzyka ogłupia – przekonałem się wielokrotnie” [1]. Mniejsza o to, kto go „natchnął” do takiego stwierdzenia. Bo już następnego dnia, w pełnym goryczy zdaniu o wszechobecnej cenzurze, uniemożliwiającej uprawianie prawdziwej publicystyki politycznej, stwierdził: „Fatalny sobie wybrałem zawód i przez tyle lat udawałem, że mogę go uprawiać. I wreszcie bomba pękła. A nie lepiej było trzymać się muzyki, kochanej, asemantycznej muzyki? Mądry człowiek po szkodzie” [1]. Pytanie więc brzmi: które zdanie jest prawdziwe? Które zostało wypowiedziane nie pod wpływem chwilowej emocji, lecz głębokich przemyśleń?
Wbrew pozorom odpowiedź nie jest łatwa. Bo Stefan Kisielewski to postać skomplikowana. Nie tylko z racji uprawiania tylu zawodów – publicysty politycznego, polityka, pisarza, kompozytora, krytyka muzycznego. To postać skomplikowana psychologicznie. Nie będziemy się jednak zagłębiać w arkana domniemanej podświadomości naszego bohatera. Wystarczy nam stwierdzenie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego: „W wielkim Kisielu [przydomek artysty] była pewna nuta tragiczna, o której się na ogół nie pamięta. […] W obcowaniu z nim trzeba się było najpierw przyzwyczaić, że uwielbiał prowokować. Potem wiadomo już było, że jest człowiekiem prawym i dobrym, głębokim polskim patriotą. Chociaż jako urodzony prowokator starał się za wszelką cenę obracać te swoje cechy w żart” [2].
Gdy Stefan Kisielewski zmarł w 1991 roku, u progu III Rzeczypospolitej – której podobno nie rozumiał, jak twierdzili wszechwiedzący krytycy – żegnały go tłumy. Nie tylko rodzina i grono najbliższych przyjaciół, ale i wielbiciele jego talentu, którzy w aluzjach ukrytych w cotygodniowych felietonach na ostatniej stronie „Tygodnika Powszechnego” odkrywali prawdę o otaczającej rzeczywistości. Po ostatecznym zniesieniu cenzury zaczęto systematycznie publikować cały dorobek pisarza – powieści wydawane pod pseudonimem w paryskiej „Kulturze” i felietony – zarówno te, które doznały już dobrodziejstwa druku, jak i te cofnięte przez cenzurę. Ukazywały się książki analizujące różne aspekty jego działalności. Na kilku sesjach naukowych pochylano się przede wszystkim nad intelektualną spuścizną „Stańczyka PRL-u”, jego działalności muzycznej poświęcając nieco mniej uwagi, czy wręcz ją lekceważąc. Nie chcemy w tym momencie odwracać kota ogonem – Stefan Kisielewski (Kisiel) to postać, bez której nie sposób napisać prawdziwej historii Polski drugiej połowy, a może i całego wieku XX. Ale w muzyce też sporo namieszał – o czym przekonała się pisząca te słowa, przygotowując w 2011 roku, na stulecie urodzin artysty, pracę analizującą dogłębnie muzyczną sferę działalności urodzonego prowokatora. I choć na temat twórczości muzycznej Kisielewskiego i jego muzycznej publicystyki także pojawiło się niemało tekstów – celem tej książeczki jest próba odtworzenia raz jeszcze życiorysu tego niezwykłego człowieka przede wszystkim, choć nie jedynie, przez pryzmat jego działalności muzycznej, bez zagłębiania się w tajniki warsztatu. Skąd taki pomysł? Nietrudno zauważyć, że postać Stefana Kisielewskiego oddala się coraz bardziej, stając się elementem bliżej nieokreślonej historii. Nie rozgrzewa umysłów, jak jeszcze w 2011 roku, w stulecie urodzin artysty. Czas więc przywrócić pamięć o jednej z najbardziej barwnych osobowości polskiej sceny muzycznej XX wieku.
Czym skorupka za młodu…
Stefan Kisielewski wychowywał się w domu, w którym tradycje muzyczne ograniczały się do… lekcji tańca udzielanych przez protoplastę rodu, Daniela, rozpoczynającego poczet nietuzinkowych postaci związanych przede wszystkim z literaturą i teatrem. Ówże Daniel Kisielewski, pradziadek artysty, prawnik i fantasta, porzuciwszy w 1848 roku palestrę, oddał się wcielaniu w życie ideałów Jeana-Jacques’a Rousseau, próbując żyć „zgodnie z naturą”. Tylko determinacja żony sprawiła, że trzech jego synów zdobyło wykształcenie. Jeden z nich, August, znudzony gospodarowaniem w odziedziczonym majątku, sprzedał dobytek i założył… szkołę tańca. Trzykrotnie żonaty, z drugiego małżeństwa miał dziesięcioro dzieci. Jego najstarszy syn – Jan August, znany niegdyś autor wystawianych z większym lub mniejszym powodzeniem dramatów, założyciel satyrycznego pisma „Liberum veto” – był jednym z pomysłodawców i pierwszym konferansjerem kabaretu Zielony Balonik w Krakowie. Jego młodszy brat, Zygmunt, ojciec Stefana, choć poszedł w ślady brata, pisząc powieści, to jednak w równym stopniu wciągnęła go polityka i dziennikarstwo. Był słabego zdrowia, od dzieciństwa cierpiał na gruźlicę kości, dał się szybko wciągnąć w konspirację niepodległościową, i to już w Krakowie, dokąd rodzina przeniosła się z Rzeszowa. Pierwszym jego „aktem politycznym” było zniszczenie szkolnego portretu cesarza (był wszak obywatelem c.k. monarchii). Za namową jednego z kolegów wstąpił do tajnego stowarzyszenia Wolnych Braci. Celem stowarzyszenia, proklamowanym także na łamach wydawanego pisma, było przygotowanie młodzieży do walki o niepodległość Polski. Podczas studiów we Lwowie (ekonomia polityczna), odbywanych na Uniwersytecie im. Cesarza Franciszka I, wstąpił do młodzieżowej organizacji Promień, będącej agendą Polskiej Partii Socjalistycznej. Redagował także pismo stowarzyszenia. W 1903 roku wyjechał na leczenie do Zurychu, gdzie spotkał swoją przyszłą żonę Salomeę Janinę Szapiro. Pochodziła z zasymilowanej rodziny żydowskiej, z której wywodziła się także działaczka komunistyczna znana pod pseudonimem Hanka Sawicka, zamordowana w 1943 roku. Stefan Kisielewski wspominał w późniejszych latach, że jego matka nie utrzymywała ze swoją cioteczną siostrą żadnych stosunków. Salomea wybrała się na studia do Zurychu, bowiem Szwajcaria była pierwszym krajem europejskim, który zrównał prawa kobiet i mężczyzn, umożliwiając sufrażystkom, jak nazywano dążące do niezależności kobiety, studiowanie.
Zurych dla polskiego życia muzycznego okazał się magicznym miejscem. Tam przecież spotkali się także rodzice Witolda Lutosławskiego. Maria Olszewska studiowała w Szwajcarii medycynę. Czy spotkanie Zygmunta Kisielewskiego i Salomei Szapiro, studentki pedagogiki, to była „miłość od pierwszego wejrzenia”? Trudno powiedzieć. Z nieopublikowanych zapisków, które pozostawiła Salomea, wynika, że narzeczeństwo było burzliwe, pełne pożegnań i powrotów, zwyciężyła jednak tajemna więź, która łączy zwykle dwoje młodych ludzi, oraz wspólnota wyznawanych ideałów [3]. Salomea i Zygmunt pobrali się w 1910 roku. Zamieszkali w Warszawie na Mokotowskiej, blisko placu Trzech Krzyży. Początkowo próbowali „żyć sztuką i miłością” – choć oczywiście daleko im było do świata operowego, z którego wywodzą się te słowa. Bronili się wszakże przed podjęciem stałej pracy, zapewniającej stabilizację, ale uniemożliwiającej całkowite oddanie się sztuce, literaturze i… polityce. Żyli bardziej niż skromnie, co wprawiało w konsternację ich znajomych, zwłaszcza w momencie, gdy okazało się, że Salomea spodziewa się dziecka.
7 marca 1911 roku urodził się ich jedyny syn, Stefan. Zygmunt podjął wówczas stałą pracę, początkowo w tygodniku ruchu spółdzielczego „Społem”. Ukazała się też jego pierwsza powieść Świty. Salomea za to udzielała korepetycji. Wybuch I wojny światowej zbliżył Zygmunta do Józefa Piłsudskiego i jego idei niepodległościowych. W latach 1914–1918 ojciec małego Stefana zajmował się pracą polityczną w Legionach Polskich. Po zakończeniu wojny podejmował stałe prace dziennikarskie w różnych pismach, publikował też opowiadania. W latach 1918–1925 był współredaktorem działu literackiego w „Robotniku”, piśmie PPS-owskim założonym jeszcze pod koniec XIX wieku przez Józefa Piłsudskiego. Wreszcie w 1928 roku został zastępcą kierownika Wydziału Literackiego w Polskim Radiu. Do końca życia pozostał gorącym admiratorem marszałka Piłsudskiego, co nie raz było przedmiotem ostrych sporów z synem. Salomea w latach międzywojennych wykładała przyrodę w żeńskim gimnazjum Wandy Malczewskiej mieszczącym się w kamienicy na rogu Marszałkowskiej i Wspólnej. Była współzałożycielką Związku Nauczycielstwa Polskiego, wygłaszała odczyty na temat metodyki nauczania. Pierwsze lata dzieciństwa mały Stefan spędził w Zakopanem, do którego w dorosłym życiu chętnie powracał. Już jako kilkulatek był świadkiem ważnych wydarzeń historycznych. W 1918 widział rozbrajanie Niemców na ulicach Warszawy, przeżywał, wraz z rodzicami, zwycięstwo 1920 roku, a potem zabójstwo prezydenta Narutowicza. Wsłuchiwał się w dyskusje polityczne prowadzone przez rodziców ze znajomymi.
Tak odbywało się przyspieszone dojrzewanie jedynaka.
Droga do „fałszywych akordów i powykręcanych melodii”
W wieku siedmiu lat Stefan rozpoczął naukę w ramach tzw. edukacji domowej. To praktykowana do dziś forma kształcenia, regulowana odpowiednimi przepisami. Lekcji udzielał mu doświadczony pedagog, a nad wszystkim czuwała matka. „Na koniec każdego roku szkolnego – aby sprawdzić rezultaty domowej edukacji – prowadziła syna do najbliższej szkoły na egzamin dla eksternistów” [4]. Od czwartej klasy młody Kisielewski uczęszczał już do szkoły powszechnej przy Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie. Naukę zwieńczyła matura zdana w czerwcu 1929 roku w tymże gimnazjum. Ale wiele lat wcześniej ujawnił swoje prawdziwe pasje, które skierowały go na zupełnie inną drogę, niż wskazywałby na to przyrodniczo-matematyczny profil ówczesnego gimnazjum. „W roku 1921, kiedy miałem dziesięć lat, nagle wpadłem na to, że muszę się uczyć muzyki. Bardzo to zdziwiło moich rodziców. Matka pochodziła z Warszawy, ojciec z Rzeszowa, ani w tej, ani w tej linii nigdy żadnych zainteresowań muzycznych nie było, tak że uznali to za jakiś wyskok. A ja zdobyłem sobie Zasady muzyki Zawirskiego i zacząłem się sam uczyć – narysowałem na papierze klawiaturę, pukałem w nią palcami. Rodzice się wzruszyli i wreszcie w 1923 roku, chociaż nie było w domu instrumentu, zaczęli mnie uczyć muzyki” [5].
Pierwszą nauczycielką muzyki była niejaka panna Wanda Piechowska, do której Stefan chodził na ulicę Kruczą. Ćwiczył zaś „po sąsiedzku” u państwa Totenbergów, rodziców sławnego potem skrzypka Romana. Ich córka była uczennicą pani Salomei w gimnazjum. Życzliwość państwa Totenbergów była jednak nieco krępująca; wieść o tym, że Stefan bardzo chce uczyć się muzyki, rozeszła się po rodzinie. Brakiem pianina przejęła się ciotka Stefana, Julia, wdowa po Janie Auguście Kisielewskim, dramatopisarzu i krytyku literackim, starszym bracie Zygmunta. W 1925 roku kupiła Stefanowi w prezencie prawdziwe pianino francuskiej marki Duval. Był to dość dziwny instrument, bo nastrojony o pół tonu niżej niż inne pianina. Ale to Stefana nie zrażało. „Ileż magicznego uroku miało w sobie to czarne pudło” – napisał po latach [6]. Jego dążenie do opanowania instrumentu było tak silne, że w 1926 roku, jeszcze jako uczeń gimnazjum Czackiego, postanowił zdawać do Konserwatorium Warszawskiego. Uczelnia nie miała jeszcze statusu szkoły wyższej, o naukę w niej mogli się więc ubiegać uczniowie o różnym stopniu zaawansowania. Mimo to pierwszy egzamin młody entuzjasta fortepianu oblał; zdał dopiero w następnym roku, po pewnym przygotowaniu zdobytym u zaprzyjaźnionego z Kisielewskimi Jerzego Lefelda. „W pierwszym roku moich studiów, a zdałem od razu na czwarty rok [kursu średniego – przyp. M.G.], Lefeld długo trzymał mnie na Bachu – na Suitach francuskich i angielskich” [5]. Po tym wyznaniu wiadomo, skąd u Stefana Kisielewskiego taka estyma dla lipskiego kantora – w pisarstwie muzycznym, ale i w licznych utworach, w których znajdujemy fragmenty nawiązujące do bachowskiej polifonii. Twórczość Bacha uważał za podstawę – źródło wszelkiej nowożytnej muzyki.
Fascynacje muzyczne Stefana kształtowały się od najmłodszych lat. Rodzice, widząc, że zainteresowania chłopca nauką gry na fortepianie są poważne, zaczęli prowadzać go do filharmonii. Nie wiemy tak naprawdę, kiedy młody Stefan pojawił się po raz pierwszy na prawdziwym koncercie, bo jego wspomnienia co do daty owego wydarzenia są nieprecyzyjne. Ważne jednak jest clou tej historii. Jerzy Suszko, dziennikarz sportowy i pisarz, zaprzyjaźniony ze Stefanem w późniejszych latach, gdy spytał go, kiedy po raz pierwszy był na koncercie w filharmonii, usłyszał odpowiedź: „Miałem już piętnaście lat. Dyrygował Grzegorz Fitelberg. Nie pamiętam, czy to było przed czy po zamachu majowym, ale pamiętam program: Symfonia klasyczna Prokofiewa, Pietruszka Strawińskiego, Daphnis i Chloe Ravela. Największe wrażenie zrobiła na mnie Symfonia klasyczna i do dziś pozostała moim ulubionym utworem. Jest w niej ruch, kolor, nie ma chwili nudy” [4]. W utrwalonych wcześniej, bo w 1948 roku, Wspomnieniach muzycznych Stefan pisze co prawda, że był to „chyba rok 1928”, ale w podobny sposób opisuje wrażenia z usłyszanej wtedy symfonii Prokofiewa.
Te pierwsze wybory estetyczne wymagały jeszcze krystalizacji w późniejszych latach. Także zdobywania i poszerzania wiedzy. Już jako student fortepianu w klasie Jerzego Lefelda Stefan zapisał się na kurs zasad muzyki do klasy Piotra Maszyńskiego. A w 1929 roku, po zdaniu matury, trafił na teorię muzyki do profesora Piotra Rytla, nadal studiując fortepian u profesora Lefelda. Zaczął też komponować! Napisał Mazura na fortepian, wykonanego na jednym z uczniowskich koncertów przez sławnego później pianistę Witolda Małcużyńskiego. Niestety w kronikach szkoły nie odnotowano tego wydarzenia. Partytura zaginęła, ale zapamiętane przez autora motywy weszły do powojennego, bardzo popularnego utworu na fortepian pod tytułem Kaprys wiejski (Capriccio rustico).
Po objęciu przez Zygmunta Kisielewskiego funkcji kierownika literackiego w Polskim Radiu sytuacja finansowa rodziny na tyle się poprawiła, że można było ciasne mieszkanie na Mokotowskiej zamienić na czteropokojowe przy ulicy Smolnej 21. Wtedy też w nowym mieszkaniu pojawiło się pianino z prawdziwego zdarzenia: instrument kaliskiej firmy Arnold Fibiger, upaństwowionej w 1948 roku i przemianowanej na Calisię. Stefan coraz śmielej wkraczał w świat muzyki. Pragnąc komponować, interesował się oczywiście muzyką najnowszą. W jednej z rozmów na ten temat usłyszał od pewnego starszego pana, że muzyka nowoczesna to muzyka bez melodii. Uznał, że pójdzie tą właśnie drogą. Szukając przykładów takiej muzyki, znalazł je nawet… w ćwiczonych w dzieciństwie Inwencjach dwugłosowych Jana Sebastiana Bacha. Wiedział jednak, że tajemnica „bezmelodyjności” tkwi gdzie indziej – i odnalazł klucz do niej w usłyszanym kiedyś, granym przez Jerzego Lefelda preludium fortepianowym Claude’a Debussy’ego Zatopiona katedra. Legenda o zatopionej świątyni, bicie podwodnych dzwonów zaklęte w pochodach akordów wywarły na młodym muzyku niezatarte wrażenie. Stwierdził jednak, że takich impresjonistycznych obrazów muzycznych nie da się tworzyć w nieskończoność, że muzyka nowoczesna może przecież zawierać melodię, chociaż inną od klarownej, klasycznej linii melodycznej osadzonej w obrosłym tradycją systemie tonalnym czy też w wijącej się w nieskończoność, schromatyzowanej do granic możliwości dźwiękowej nitce – jak u Wagnera. Przypomniał sobie wtedy Symfonię klasyczną Prokofiewa. Stefanowi szczególnie utkwił w pamięci gawot (część III) – starofrancuski taniec ubrany w nowe szaty dźwiękowe. Uznał, że można sięgać do tradycji, z niej czerpać inspirację, ale próbować tradycyjne formy ożywiać nowym, choćby i „zgrzytliwym” brzmieniem. Kisiel bezwiednie stał się wyznawcą kierunku, który zdominował twórczość wielu kompozytorów działających w pierwszej połowie XX wieku – neoklasycyzmu. Tak oto rozpoczął się w życiu naszego bohatera czas „wypisywania na papierze nutowym różnych «fałszywych» akordów i powykręcanych melodii; wtedy już co prawda nazywałem je mądrze tematami” [6].
Źródła cytatów
[1] Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
[2] Joanna Pruszyńska, Kisiel, Warszawa 1997.
[3] Salomea Kisielewska, materiały do życiorysu Zygmunta Kisielewskiego [rękopis].
[4] Jerzy Suszko, Donosy na Kisiela, Warszawa 2006.
[5]Melos, logos, etos, materiały sympozjum poświęconego twórczości Floriana Dąbrowskiego, Stefana Kisielewskiego, Zygmunta Mycielskiego, Warszawa 29–30 listopada 1985, red. Krystyna Tarnawska-Kaczorowska, Warszawa 1987.
[6] Stefan Kisielewski, Wspomnienia muzyczne, „Tygodnik Powszechny” 1948, nr 34; przedruk: Z muzyką przez lata, w: Pisma i felietony muzyczne, t. 1, Warszawa 2012.
Bezpłatny fragment
Pełną wersję książki można kupić pod adresem: pwm.com.pl
Spis treści
Tytułem wstępu
Czym skorupka za młodu…
Droga do „fałszywych akordów i powykręcanych melodii”
Konserwatorium Warszawskie
Kompozytor czy publicysta?
Między Warszawą a Paryżem
Rikszą pod górę
Sprzysiężenie
A jednak radio
Powstanie warszawskie i…
Kraków i…
Krupnicza 22
Nowa strategia
Miłe złego początki
Czy muzyka jest niehumanistyczna?
Uwaga, nadchodzi…
W oparach absurdu
Jaskółki odwilży
W teatrze i na planie filmowym
Domek ciasny, ale własny
O smutkach postępu
Dywersja obrotowa
Dziwne lata sześćdziesiąte
Epoka przejściowa?
Czas dzienników
Nowa dekada
Burzliwe lata osiemdziesiąte
U progu nowej rzeczywistości
Koncert
Zanim nadejdzie śmierć
Kalendarium życia i twórczości
Wybrane utwory
Źródła cytatów
Literatura dla wnikliwych
© Copyright by Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Poland 2024ISBN 978-83-224-5267-7PWM 21 013
Wydanie I. Printed in Poland 2024
malemonografie.pl
Portret kompozytora na okładceEwelina Gąska
Projekt graficzny seriiMarcin Hernas
FrontyspisStefan Kisielewski, Koncert na orkiestrę kameralną,Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego – fragment autografu
Redaktor merytorycznyStanisław Będkowski
Redaktor językowyArtur Kozendra
KorektaMichał Stachowski, Artur Kozendra
Skład i łamanie do drukuFALLul. Garczyńskiego 2, 31-524 Kraków
Redaktor prowadzącyArtur Kozendra
Polskie Wydawnictwo Muzyczneal. Krasińskiego 11a, 31-111 Krakówwww.pwm.com.pl
Przygotowanie wersji elektronicznejLingventawww.lingventa.pl