Kłamstwo Bastylii - Andrzej Marceli Cisek - ebook

Kłamstwo Bastylii ebook

Andrzej Marceli Cisek

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Kłamstwo Bastylii" ujawnia prawdę o Wielkiej Rewolucji Francuskiej, przez którą próbowano wcielić w życie utopijną wizję republiki. Najbardziej radykalni ideolodzy i przywódcy buntu, jakobini, mieli poczucie, że realizują projekt społeczny,który nigdy nie istniał w epoce nowożytnej. Miał on stanowić ostatni krok społeczeństwa ku wyzwoleniu i początku nowej ery. Jaki był naprawdę?

W czasie Rewolucji zamordowano ok. 100 tys. ludzi, niechętnym przemianom. Niektórzy historycy interpretują to wydarzenie jako pierwsze ludobójstwo w historii Europy. Po obaleniu monarchii funkcjonował kłamliwy system propagandy: próbowano za wszelką cenę zmienić obyczaje i język. Poprzez zmiany językowe chciano usprawiedliwić gwałt i wykuć nową świadomość. Równość wszystkich ludzi miała zostać zamanifestowana przez wprowadzony 10 czerwca 1792 roku nakaz tytułowania wszystkich: „obywatelu” (powtórzony w Rosji porewolucyjnej, ale i w Polsce za rządów „jedynej” partii). Inne próby wprowadzania nowomowy historia oceniła bardziej surowo...

Dzieło Andrzeja Ciska łączy realistyczny opis fakty z wymiarem albumu, którego ryciny są otoczone grozą przedstawianych wydarzeń. Autor stawia mocną i jednoznaczną tezę: gloryfikacja Wielkiej Rewolucji nie znajduje potwierdzenia w faktach historycznych, a z tymi nie można dyskutować.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 725

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam tym, którzy twardo stąpają po ziemi i sprawdzają fakty przed ich powielaniem dalej np. wirtualnej rzeczywistości.
00

Popularność




Pamięci Charlotty Corday i chłopów wandejskich, którzy bez cienia nadziei na zwycięstwo przeciwstawili się „oświeconemu rozumowi”

Wyrażam uznanie dla Wielkiej Rewolucji Francuskiej za nowe wartości, jakie wniosła dla dobra ludzi. W tym sensie, ja także jestem demokratą.

Josef Goebbels, minister propagandy Trzeciej Rzeszy

Rewolucja Francuska otworzyła erę powszechnego upolitycznienia. W Ameryce Łacińskiej każdy ambitny bandyta nazywa siebie „wyzwolicielem”, mordercy mordują w imię wolności, a złodzieje kradną dla ludu.

Paul Johnson, angielski historyk

W środku rewolucyjnej gorączki, gdy nienawiść stoi naprzeciw nienawiści a suwerenność jest rozdarta, trudno pisać historię. Ci, którzy wywołali rewolucję, najchętniej sami byliby jej historykami. Najchętniej oszukiwaliby potomnych tak, jak potrafili zadawać cierpienia i masakrować współczesnych.

Antoine Rivarol, francuski pisarz i moralista

Prawda was wyzwoli.

Ewangelia wg św. Jana 8,32

WIELKA I STRASZNA

Jak bardzo potrzebna jest ta książka! Nawet w przypadku ludzi wykształconych wiedza o Wielkiej Rewolucji Francuskiej to zaledwie niejasne ogólniki, często także półprawdy i kłamstwa. Ta Rewolucja niewątpliwie otworzyła nowożytną epokę w Europie, wpłynęła na dalszy bieg jej historii. Dzieje rewolucji należy ukazać jednakże na nowo, nie posługując się sloganami i mitami. Aureola chwały otaczająca Rewolucję Francuską, zwłaszcza w europejskiej świadomości lewicowej, to niewątpliwie także pochodna zafałszowanego obrazu historii.

Dzieło Andrzeja Ciska, poświęcone Rewolucji, łączy realistyczny opis faktów z wymiarem albumu, którego dostojne ryciny otoczone są jednak grozą przedstawianych wydarzeń. Wyobraźmy sobie ten paradoks: to tak jakby w obrazie rewolucji bolszewickiej dopiero po dwustu latach glorii – pokazywać także jej zbrodniczy i nieludzki wymiar.

Wielka Rewolucja Francuska nie była żywiołowym buntem mas. Jej przywódcy byli ludźmi wykształconymi. Na ich myśleniu piętno odcisnął utopijny mit o pierwotnie dobrej i całkowicie plastycznej naturze człowieka. Mit ten w swoich pismach głosił między innymi francuski myśliciel Jean Jacques Rousseau. Głoszone przez niego zasady natury człowieka jako tabula rasa i pierwotnego człowieka jako „dobrego dzikusa” do dziś są obecne w dyskusjach na temat historii i psychologii człowieka. Jeśli człowiek rodzi się w zasadzie dobry i nieukształtowany, można go całkowicie przystosować do wizji nowego społeczeństwa. Wynikiem rewolucji miało więc być nowe społeczeństwo, utopijnie doskonałe, będące ideałem nowoczesnej republiki. To przyszłe wyzwolenie człowieka określono w zbiorze jego praw, w ogłoszonej przez Rewolucję jeszcze za życia króla Ludwika XVI Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela (26 sierpnia 1989).

Jeśli stworzenie nowego społeczeństwa jest możliwe, to należy dla słusznego celu obalić pełen krzywd ustrój feudalny i monarchię. Niestety, wydarzenia Rewolucji okazały się drogą wiodącą – poprzez gwałt i zbrodnie – ku nowemu absolutyzmowi cesarstwa. Jedynie sama Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela w jej kształcie werbalnym okazała się wartością trwałą, jako pierwszy tak dobitny model praw jednostki w społeczeństwie i podstawa wartości republikańskich. Nowa Republika formalnie powstała już po wielkim terrorze, 26 października 1794 roku. Rewolucja i jej Deklaracja, jak i późniejszy zwycięski pochód wojsk napoleońskich w Europie, przyczyniały się do ożywienia przemian antyfeudalnych i obalenia feudalnych krzywd. Ma więc francuska Deklaracja trwałe miejsce w postępie idei obywatelskich i demokratycznych. Wartość samej deklaracji sprzyjała jednak historycznej mistyfikacji – przesłaniała obraz niebywałego terroru i przemocy samej Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

Określano to nieraz, łatwo i amoralnie, jako cenę wolności. Więc tak można? Dążyć do obalenia społecznej niesprawiedliwości, a jednocześnie nie cofać się przed największą przemocą, gwałtem i terrorem? Praktyka i mit Wielkiej Rewolucji Francuskiej oddziałały na wszystkie późniejsze ruchy rewolucyjne w historii. Tym bardziej jest więc istotne, aby ukazać, czym była ona w całości.

Rewolucja Francuska, poczęta symbolicznie 14 lipca 1789 roku (data wzięcia fortecy Bastylii przez zrewoltowany tłum), choć wstrząsnęła posadami feudalnej Europy, tworząc mit republiki i model Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, była jednocześnie wielkim nieszczęściem w historii Francji. Niszcząca siła rewolucji doprowadziła wręcz do ludobójstwa. Społeczeństwo zostało zdziesiątkowane. W biegu wypadków rewolucja scentralizowała władzę w rękach jednego ugrupowania jakobinów, tym samym stała się wzorem dla późniejszych totalitarnych systemów jednopartyjnych. W kulturze francuskiej bałwochwalcza chwała rewolucji wyraziła się w XIX wieku przyjęciem rocznicy zdobycia Bastylii za święto narodowe. Ale także w Europie XX wieku wzór i mit Wielkiej Rewolucji Francuskiej, a później wyrosłej z niej Komuny Paryskiej, pozostały trwałymi odniesieniami skrajnych ruchów rewolucyjnych.

Zapewne nie przeczuwał jeszcze terroru jeden z więźniów Bastylii, wybitny pisarz epoki, z instygacji teściowej uwięziony tam królewskim rozkazem lettre de cachet, markiz de Sade, gdy z początkiem lipca 1789 roku podburzał tłum do uwolnienia więźniów. Było ich zresztą w Bastylii tylko siedmiu. Nawoływania markiza musiały być dość skuteczne, skoro komendant twierdzy pisał do ministra: „Jeśli pan de Sade nie zostanie dziś w nocy wyprowadzony z Bastylii, nie odpowiadam za fortecę króla”. 4 lipca de Sade został istotnie przeniesiony do Charenton-Saint-Maurice.

Ale Bastylia i tak padła. To pierwsze symboliczne zwycięstwo rewolucji było zarazem jej pierwszym wiarołomstwem. Obiecano komendantowi Bastylii markizowi de Launay, że w razie poddania się będzie oszczędzony ze swoimi ludźmi. Po wdarciu się tłumu do Bastylii mordowano jednak jej załogę, wieszano na latarniach, komuś wydarto serce, a rzeźnik odciął głowę komendanta, obnoszoną później na pice ulicami Paryża. Forteca, którą wzięto w stanie nienaruszonym (choć powstał mit o zburzeniu jej w czasie oblężenia!), została niedługo rozebrana kamień po kamieniu. Starcie Bastylii z powierzchni miasta miało się stać dla wielu, aż po dzień dzisiejszy, symbolem narodzin nowoczesnej cywilizacji. Mówi się, że wielki filozof Immanuel Kant po raz pierwszy w życiu przerwał swój codzienny spacer po Królewcu, gdy doniesiono mu o wzięciu Bastylii. Pewien szczegół ukazuje ją jednak także jako zagładę kultury. Amour de Saint-Maximin znalazł pośród szczątków w Bastylii – kartki papieru zapisane obustronnym duktem drobnego pisma. Okazało się, że są to ukrywane notatki Markiza de Sade’a, jednego z ostatnich przymusowych rezydentów fortecy. Całość manuskryptów przepadła.

Walka z arbitralną represją społeczną była dla Sade’a ważna. Ten, który przyczynił się może do wzięcia Bastylii, po wybuchu rewolucji sprzeciwił się potem w rewolucyjnej sekcji Picque, jako jej wiceprezydent, niehumanitarnej ustawie, która miała się stać nowym prawem. Później ci-devant, wstecznik, Sade wypowiada to zdanie: „Moje narodowe uwięzienie, gilotyna przed oczyma, bolała mnie sto razy więcej niż mogłyby to sprawić wszystkie wyobrażone bastylie” (list z 21 stycznia 1795 do adwokata Gaufridy). Ostrze gilotyny, pod którym i on miałby zginąć, a którego pracę widział ze swoich okien, spadło tam prawie dwa tysiące razy w ciągu miesiąca. Markiz, wieloznaczny w swych pismach moralista, publicznie wypowiedział się wyraźnie przeciw karze śmierci, zadawanej na chłodno, w majestacie prawa. Dlatego też zrezygnował z udziału w sekcji Picque. W czasie, gdy mógł to zrobić, nie skorzystał z możliwości posłania na gilotynę swojej teściowej, odpowiedzialnej za jego udręki. Ten, który ukazywał w swoich utworach niemożliwe już do prześcignięcia, infernalne wynaturzenia związane z naturą ludzką, zaprotestował przeciw prawu do zabijania, mającego na celu lepszy ład ludzkości. Skądinąd pamiętamy, że przywódca jakobinów Robespierre najpierw występował przeciw karze śmierci. Jak widać rewolucja za nic miała zasady ogłoszone w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, wszystko okazywało się dozwolone.

Na francuskiej prowincji i w Paryżu, między innymi na Place de Grève (dzisiaj Place de l’Hôtel de Ville) i Place de la Révolution (dzisiaj Place de la Concorde) spadło ponad piętnaście tysięcy głów pod ciosami ostrza gilotyn. Dokonywano egzekucji pod iluzorycznymi często oskarżeniami o wyznawanie poglądów kontrrewolucyjnych, pod koniec wielkiego terroru nawet bez formalnego prawa do obrony. Kwitło posyłanie na gilotynę w wyniku wszechobecnego donosicielstwa, jak później po rewolucji bolszewickiej i w końcu lat trzydziestych w Rosji.

Ale terror Wielkiej Rewolucji Francuskiej to nie tylko gilotyna. Pośród ofiar znalazła się całej prowincja Wandea, zbuntowana przeciw rewolucji, gdzie ma mocy rozkazu rewolucyjne żołdactwo mordowało wszystkich mieszkańców: dzieci, kobiety, mężczyzn. Liczba ofiar wyniosła ponad sto tysięcy. Ta zbrodnia u zarania najnowszej historii Europy to (używając dzisiejszych pojęć) pierwsze wielkie ludobójstwo. Biorąc pod uwagę wielkość zaludnienia ówczesnej Francji, były to liczby olbrzymie. Historycy francuscy mają kłopoty z obliczeniem liczby ofiar rewolucji, także dlatego że w 1913 roku antymonarchiści zniszczyli część archiwów.

Wielka Rewolucja Francuska była połączeniem antyfeudalnego przewrotu z próbą realizacji utopijnej republiki, w której – jak głosiły hasła – panowałyby wolność, równość i braterstwo. Był to pierwszy tak znaczący przypadek praktycznej chęci wcielenia mitu, choć przedtem istniały próby opisywania utopii: Platon, Morus. Najbardziej radykalni ideolodzy i przywódcy rewolucji, jakobini (od byłego klasztoru św. Jakuba, gdzie się zbierali), zgrupowani wokół wykwintnego adwokata Robespierre’a, mieli poczucie, że realizują projekt społeczny, jaki nigdy nie istniał w epoce nowożytnej. Będzie on stanowić ostatni krok społeczeństwa ku wyzwoleniu i początek nowej ery.

Kreowano rzeczywistość w myśl tego przekonania. Uchwalono więc odejście od tradycyjnego kalendarza gregoriańskiego, by posługiwać się nowo ustanowionym kalendarzem republikańskim. Kalendarz został wprowadzony w życie i obowiązywał przez kilka lat. Liczenie czasu rozpoczynało się od roku pierwszego (zapowiedź nowego kalendarza ogłoszono 22 września 1792 roku, a wprowadzono go 5 września 1793 roku). Stąd często spotykane w opracowaniach historycznych Wielkiej Rewolucji Francuskiej podwójne oznaczanie czasu: według rewolucyjnego i tradycyjnego kalendarza. Nawiązywano tu zarówno do historii Rzymu (czas liczony ab Urbe condita, czyli od założenia Rzymu), jak i kalendarzy juliańskiego i gregoriańskiego, liczących czas od narodzenia Chrystusa. Nowy mit początku określała rewolucyjna Republika. Wprowadzono inne, świeckie nazwy dni, miesięcy, podzielono je na dekady, a nie tygodnie (wbrew dawnemu kalendarzowi). Warto powiedzieć, że twórca kalendarza po spełnieniu zadania zginął pod gilotyną. Kalendarz gregoriański powrócił w 1806 roku.

Szermując pojęciem demokracji, rewolucja wykształciła także kłamliwy system propagandy (retoryka takiej propagandy w XX wieku nazwana zostanie nowomową). Miały się zmienić obyczaje i język. Poprzez zmiany językowe chciano usprawiedliwić gwałt i wykuć nową świadomość. Równość wszystkich ludzi miała się manifestować przez wprowadzony 10 czerwca 1792 roku nakaz tytułowania: „obywatelu” (powtórzony w Rosji porewolucyjnej, ale i w Polsce za rządów „jedynej” partii). W ten rodzaj przemiany wpisują się także zmiany nazw miejscowości. Dekrety o zmianie nazw miejscowości i gmin od września 1792 do sierpnia 1794 roku miały na celu wymazanie wszystkiego, co przypominałoby tyranię, królestwo i religię. Jeśli kalendarz miał przenieść ludzi w inny „porewolucyjny” czas, to zmiana nazw miejscowości miała sprawić, że życie toczyłoby się też w innym, rewolucyjnym kraju, na innej, rewolucyjnej ziemi. Zmieniano nazwy nawiązujące do zamku, arystokratycznej rodziny lub do jakiegoś świętego. Niedopuszczalne stawały się nazwy gmin zaczynające się od słowa „Saint” (Święty). Porty Saint-Malo i Saint-Nazaire utraciły świętość, zamiast niej wprowadzono jako pierwszy człon słowo „Port”. Natomiast: „Wyspa Pani” (Île Madame) stawała się „Wyspą Obywatelką” (Île Citoyenne). Nazwę „Duch Święty” (Saint Esprit) zmieniono na... „Jean Jacques Rousseau”. Można było wprowadzić do nazwy pojęcie ogólne, jak Wolność, Równość, Naród. „Wersal” (Versailles) stawał się „Kołyską Wolności” (Berceau-de-la-Liberté”), a zbuntowana prowincja „Vendée”, gdzie dokonano ludobójstwa, zmieniała się na „Vengée” (prowincja „Zemsta”). „Pont l’Évêque” (Biskupi Most) zmienił się na „Pont Libre” (Wolny Most), a „Pont l’Abbé” (Most Proboszcza) – na „Pont-Marat”, by uczcić męczennika rewolucji. I tak dalej.

A w XX wieku? Byli naśladowcy. Pamiętamy Stalingrad, Leningrad, Kalinin, Kirow czy Dnieprodzierżyńsk. A w Polsce Katowice, które z dnia na dzień stały się Stalinogrodem. Zniknęła też sama Polska, stając się „Ludową”. Nie było już pewnych zawodów: jak choćby służących i dozorców – przemienili się w pomoce domowe czy gospodarzy domu (czy dlatego nie zamiata się ulic?). Stare i nowe przykłady można by mnożyć.

Dumałem nad tym wszystkim w pogodny wieczór lipcowy 1983 roku, gdy z jednego ze wzgórz XX dzielnicy Paryża obserwowałem feerię sztucznych ogni, wznoszących się ku niebu w okolicy Hôtel de Ville i samego Placu Bastylii. Te fajerwerki miały przydać splendoru święconej 14 lipca rocznicy rewolucji, a zarazem świętu narodowemu. Nie byłem sam w tę cichą i pogodną noc, ale być może należałem do osób zgoła nielicznych pośród tej gromadki ludzi, patrzących na to widowisko ze sceptycyzmem.

Samo znaczenie dziejów dawnej Bastylii zeszło, można powiedzieć, do podświadomości publicznej, tak jak oglądane przeze mnie niejednokrotnie w jednym z tuneli metra nr 5 pod Placem Bastylii – wyryte na ścianie oznaczenia przebiegu murów tej starożytnej fortecy (i oznaczenie wieży, gdzie przebywał de Sade). Na samym placu wzniesiono później Colonne de Juillet, na cześć ofiar rewolty lipca 1830 roku.

Do mitu Rewolucji odwoływały się ruchy lewicowe we Francji aż do chwili obecnej. I we Francji właśnie, za rządów socjalistycznego prezydenta François Mitteranda, święcono uroczyście bi-centenaire de la Révolution, czyli dwóchsetlecie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Pamiętam, jak na tym Placu Bastylii lud paryski, przepleciony z chuligańską młodzieżą radykalną i anarchizującą, świętował objęcie władzy przez socjalistycznego prezydenta Mitteranda. Pod jego auspicjami wzniesiono później na Placu Bastylii, choć nie dokładnie w miejscu dawnej fortecy – wielki gmach Opery Paryskiej. Miał to być namacalny dowód, że Wielka Rewolucja nie tylko burzyła przestarzały porządek, lecz przede wszystkim wznosiła nowy.

Epizod Wielkiej Rewolucji Francuskiej trwał tylko kilka lat. Słowo komuna oznaczające pierwotnie określoną społeczność, gminę – nabierało dodatkowego znaczenia w stylu jakobińskich ideałów. Już przecież w czasie Wielkiej Rewolucji zaczął się tworzyć mit rewolucji oddolnej i ludowej, nie tylko z powodu udziału motłochu w Wielkiej Rewolucji. Podczas Rewolucji ideę tego ruchu ludowego reprezentował Georges Babeuf. W 1790 roku opublikował on dzieło o opodatkowaniu wielkich posiadaczy jako prawie równości dla ludu Paryża. W roku 1794 założył dziennik „Le Tribun du Peuple”, a w roku 1795 utworzył grupę Społeczność Równych (Société des Égaux). Karol Marks miał go za pierwszego „działającego komunistę”. Już po ścięciu Robespierre’a 7 thermidora (27 lipca 1794 roku) i upadku wielkiego terroru (teoretycznie 1 sierpnia 1794 roku) Babeuf domagał się stosowania konstytucji z 1793 roku, poprawiającej tę z 1789 roku: z prawem do oświaty dla ludu i pomocy społecznej. Zatrzymany w 1796 roku, został ścięty w maju 1797 roku.

Należy się zastanowić, jak patrzeć na koniec rewolucji. Można przypisywać go członkom Konwentu, którzy zastraszeni grożącym im terrorem – choć sami go tak długo podtrzymywali – obalili ostatniego przywódcę i twarde jądro terroru – Maksymiliana Robiespierre’a. Ukazał ten moment Benoît Jacquot w swoim filmie o markizie de Sadzie i rewolucji (2000). Film ten, nakręcony we Francji i przez Francuza, ukazuje, że wyostrzyła się tam krytyka Wielkiej Rewolucji. Tym, co mnie tu szczególnie przejęło, było nie tyle odtworzenie w filmie losu zagrożonego w czasie rewolucji markiza de Sade’a, ani poruszająca scena ścięcia Robespierre’a, lecz nocny transport korpusów i głów zgilotynowanych ofiar – do ogromnego dołu śmierci. Narzucało się skojarzenie z filmowymi materiałami ukazującymi zbrodnie nazizmu i komunizmu. Gdy „pracownicy gilotyny” zaczynają sortować ubrania pozostałe po ściętych, przychodzą na myśl obrazy posortowanych ubrań i butów z Auschwitz.

Człowiekiem, który praktycznie przeprowadził Paryż i Francję przez kolejne etapy likwidowania rewolucji i ustanowienie cesarstwa na miejscu obalonego królestwa, a potem i republiki, był Napoleon Bonaparte, rewolucyjny generał, pierwszy (potem dożywotni) Konsul, wreszcie Cesarz. – Napoleon to końcowy wykwit Rewolucji, w pewnym sensie jej przedłużenie i konsekwencja. Jedna wyobcowana grupa w rewolucji („partia” jakobinów), doświadczenie wielkiego terroru, prowadziło do władzy absolutnej. Wielka Rewolucja Francuska nie stałaby się może tak łatwo jednym z „założycielskich” mitów nowożytnej Europy, gdyby nie znalazła ujścia we wstrząsach i wojnach epoki napoleońskiej. Być może ostatecznym akcentem Wielkiej Rewolucji było rozproszenie salwą kartaczy tłumu rojalistów przed Tuileries, na rozkaz generała Napoleona Bonaparte (1795), rozpoczynającego swój kilkuletni pochód ku władzy.

Rozległy rzut perspektywiczny w spojrzeniu na Wielką Rewolucję Francuską, ze szczególnym uwzględnieniem jej jakobińskiego „czarnego jądra” i napoleońskiej kontynuacji, zarysował Jan Prokop w swoim ciekawym eseju Od Robespierre’a do Lenina1. Przedstawił, jak chwała, ale i nędza Wielkiej Rewolucji Francuskiej ukazywane były we francuskiej literaturze i historiozofii, od konserwatywnych krytyków rewolucji w XIX wieku, po jej współczesnych apologetów wywodzących się z kręgów francuskiej i komunistycznej lewicy (czytamy, jak komentują epokę jej świadkowie: pisarze, historycy i publicyści). Autor analizuje tam także mit napoleoński, wyrosły z cienia Rewolucji, a szczycący się podjęciem jej blasku. Autora uderzają raczej cienie napoleońskiego epizodu i podkreśla on fakt, że Pierwszy Konsul (1799), Napoleon, ten grabarz rewolucji, dziedziczył wiele z najgorszych cech jakobińskiego rozumienia państwa i władzy. Prokop zwraca uwagę na bezwzględność generała Bonaparte, gdy podczas kampanii syryjskiej, należącej jeszcze do schyłku rewolucji, kazał rozstrzelać półtora tysiąca jeńców. Mówiło się także o rozkazie otrucia tych z własnych żołnierzy, którzy zarażeni byli dżumą. Ponieważ pogłoski o tym otruciu były rozpowszechniane we Francji, Napoleon zamówił w 1804 roku u malarza Antoine-Jeana Grosa obraz, na którym 11 marca 1799 roku Bonaparte odważnie odwiedza zadżumionych w Jaffie (obraz wisi w galerii Louvre).

Esej Prokopa, oparty także na szerokich aluzjach i porównaniach historycznych, zostaje uzasadniony przez sam dobór cytatów. Przepiszmy tu ten cytat z Alaina Besançona, którym otwiera Prokop swoją rozprawę: „Lenin podziwiał jakobinów właśnie dla ich krwiożerczości. Gdy tylko objął władzę, zadekretował wprowadzenie terroru, świadomie odwołując się do terroru jakobińskiego. Wielokrotnie cytował Wandeę jako przykład rewolucyjnego zdeterminowania w walce z kontrrewolucją (...) Ale trzeba wspiąć się wyżej, aż do piętra metafizycznego, aby rozpoznać podobieństwo krajobrazu Konwentu i XX-wiecznych totalitaryzmów. Rzeczą podstawową okazuje się tu, że zło będzie dokonywane w imię dobra”2.

Pewne pojęcia oświeceniowe, a zwłaszcza szczególnie interpretowane myśli Jeana Jacques’a Rousseau na temat kondycji człowieka i właściwości natury ludzkiej, które fascynowały ludzi w rodzaju jakobinów francuskich, okazały się trwalsze niż sama rewolucja, którą myślowo przygotowywały i zapowiadały lepszy po niej ład świata. Wystarczy uwolnić człowieka od gnębiących go warunków społecznych, a jego dobra z samej swej istoty natura – dokona reszty. Do pokolenia czynnych jakobinów należeli na ogół młodzi ludzie, a jednak im się spieszyło. Własnymi rękami chcieli stworzyć podstawy nowego ładu i go utrwalić. Cena była wysoka. Jak pisze współczesny amerykański psycholog, Steven Pinker, przesłanką była teza, że natura ludzka jest jak plastelina, jest czystą kartą (tabula rasa), na której wszystko można zapisać, kształtując społeczeństwo wedle wszelkich utopijnych zasad: „Pierwszą rewolucją, której przyświecała wizja utopijna, była Wielka Rewolucja Francuska (...) Rewolucja obaliła odwieczny ład, próbując zbudować zupełnie nowy porządek, oparty na ideałach wolności, równości i braterstwa oraz na przekonaniu, że warunkiem zbawienia jest oddanie władzy w ręce moralnie wyższej rasy przywódców. Oczywiście wodzowie rewolucji trafiali – jeden po drugim – na gilotynę, bo żaden z nich nie dorównywał kolejnym uzurpatorom, którzy rościli sobie większe prawa do mądrości i cnoty. Żadna ze struktur politycznych nie przetrwała owej «rotacji kadr», wskutek czego powstała pustka, którą wypełnił dopiero Napoleon. Wizja utopijna była też siłą napędową rosyjskiej rewolucji październikowej, która – podobnie jak rewolucja francuska – doprowadziła do upadku kilku kolejnych przywódców, by wreszcie przyjąć postać stalinowskiego kultu jednostki”3.

Publicysta i filozof francuski, Alain Finkielkraut, obnaża z dzisiejszej perspektywy podstawy moralno-filozoficzne jakobinizmu: „Matryca współczesnego progresizmu tkwi nie w Marksie, lecz w Rousseau, który twierdził, że ludzkie zło jest bez reszty społecznie uwarunkowane: «Nienawidzę poddaństwa jako źródła wszelkiego zła w człowieku». «Wszelkiego» – proszę zauważyć, to wielka rewolucja intelektualna, a my jesteśmy jej spadkobiercami. Pomyślmy, jeżeli całe zło jest społeczne, to by z nim skończyć, wystarczy wybudować nowe społeczeństwo. Wyłącznie jako uczeń Rousseau Robespierre mógł nazywać politykę: «Wojną ludzkości przeciwko swym nieprzyjaciołom». A Sartre: «Wojną ludzkości przeciwko złu». Tak więc wraz z pojawieniem się Rousseau obserwujemy narodziny polityki absolutnej. Opartej na koncepcjach absolutnego dobra i zła. (...) Lewica progresistowska nie wierzy dziś w postęp w sensie naukowym czy technicznym. Ale nadal wierzy w postęp w sensie moralnym, w to, że zło tkwi wyłącznie w nas i można je z nas usunąć. Ta lewica pozostała prometejska w sensie moralnym.

Natomiast grzech pierworodny jest ostrzeżeniem, barierą wymyśloną przez teologów przeciwko utracie przez człowieka poczucia miary. Bo gdy grzech pierworodny zastępujemy dobrem pierworodnym – tak jak rousseau’ańska lewica – nie mamy już żadnej bariery...”4.

Pochodną mitu rewolucji wydaje się także porewolucyjny kult Napoleona, nie tylko we Francji, ale i w Polsce, nawet już po doświadczeniach Księstwa Warszawskiego i wyprawy moskiewskiej 1812 roku. Zdaje się on zasłaniać rzeczywisty wymiar tej postaci. Polska szarża na wąwóz Somosierry, kampania napoleońska, opromieniona w historycznych wspomnieniach (choć pełna na przykład tragicznych sprzeczności w Popiołach Żeromskiego). Jeśli ją ujrzeć od strony hiszpańskiej (co i Żeromski okazuje), to także przemoc napoleońskich i polskich zaborców i bohaterstwo obrońców wąwozu czy Saragossy. To zależy, jak patrzeć na tę wojnę: od strony złudzeń polskich uczestników wojny napoleońskiej, czy na przykład poprzez wielkie malarstwo Goi. Oczywiście takie wydarzenia mają swoje wielowarstwowe znaczenie. W desakralizację mitu Cesarza wpisała się ostatnia powieść Eustachego Rylskiego pt. Warunek (2005). Polski epizod roku 1812 nie jest tu tragicznym odwrotem, lecz groteskową rejteradą.

Kampanie napoleońskie, które miały stworzyć wielką mocarstwową Francję, zakończyły się klęską po wyprawie moskiewskiej i ostatniej bitwie Napoleona pod Waterloo (1814). Do liczby ofiar rewolucji dołączyły ofiary bitew: ponad milion żołnierzy. Francja miała już nigdy potem nie odzyskać swojej wielkości. Po okresie napoleońskiego cesarstwa i monarchii, Paryżem wstrząsają kolejne rewolty: w 1830 i w 1848 roku. W tym właśnie roku Marks pisze swój Manifest komunistyczny. W roku 1830 i 1848 miał się na chwilę odrodzić mit rewolucyjnej walki, nie miał jednak zabarwienia owej społecznej utopii, jaka charakteryzowała ambicje Wielkiej Rewolucji. Taki moment miał się zdarzyć jedno pokolenie później, na fali załamania się państwa francuskiego w wyniku klęski w wojnie francusko-pruskiej.

Gdy wojna wydana Prusom 19 lipca 1870 roku przez cesarza Napoleona III zmieniła się 2 września w klęskę militarną, symbolizowaną nazwą Sedan (kapitulacja armii i niewola cesarza Napoleona III), proklamowano 4 września Republikę. Od 19 września trwało oblężenie Paryża przez armię pruską. To wtedy, aby podtrzymać opór, Gambetta opuścił Paryż balonem. Wobec braku odpowiedniego aktywizmu ze strony rządu, utworzono w Paryżu straż narodową w sile prawie czterystu tysięcy ludzi. 31 października, po kapitulacji Metzu i rozpoczęciu rokowań z Prusami, straże narodowe domagały się upadku rządu, wznosząc okrzyki: „Niech żyje Komuna!”. 7 stycznia chodziło im już o rząd ludowy. 29 stycznia zostaje ogłoszony rozejm francusko-pruski, narzucający Francji ciężkie warunki, między innymi rozbrojenie fortyfikacji Paryża, oraz zabór przez Prusy Alzacji i jednej trzeciej Lotaryngii. W Paryżu delegacja 20 dzielnic wysuwa żądanie utworzenia republiki, która na wzór republiki z 1789 roku, dającej ziemię chłopom, byłaby korzystna dla robotników, potrafiłaby zapewnić wolność polityczną i równość społeczną. Wśród radykałów byli robotnicy należący do komunistycznej Międzynarodówki. Prototypem i wzorem dla Komuny Paryskiej staje się Wielka Rewolucja Francuska.

Jednak 1 marca Zgromadzenie Narodowe ratyfikowało traktat z Prusami przyjęty przez szefa rządu Thiersa, mimo protestów deputowanych z Alzacji i Lotaryngii. Na jeden dzień wkroczyła do Paryża armia pruska. Ten moment opisał świadek tych dni, wielki polski pisarz Cyprian Norwid, który przeżył oblężenie Paryża przez Prusaków. Zgłaszał się nawet wcześniej do Gwardii jako ochotnik, został jednak odrzucony ze względu na głuchotę. Samej Komuny Norwid nie akceptował. W ten sposób konsekwentnie przedłużał swoją ocenę Wielkiej Rewolucji, jak wtedy, gdy wspominał swoją rozmowę z Rozalią Rzewuską, której matkę zgilotynowano: „Ś.p. Rozalia Rzewuska opowiadała mi, jak nieletnią dzieweczką będąc, widziała prowadzoną na gilotynę matkę swoją, a potem tułała się po brudnych domach przedmieść paryskich, umywając talerze i słuchając cynicznych piosenek”5.

Surowo oceniał Komunę: „Moja protestacja przeciw więzieniu duchowieństwa i burzeniu kościołów (...) przeciw obaleniu kolumny Vendôme” (list z czerwca 1871). „I jeżeli tu, za Terroryzmu, podnosiłem głos i protestowałem publicznie, do odmówienia służb terrorystycznej Komunie nakłaniając lub inne tejże treści akty popełniłem, to jedynie na tym prawie, że godność – człowieka i chrześcijanina, obrażone i zagrożone będąc, przez to samo prawo protestu nadawały każdemu” (lipiec 1871, list do W. Czartoryskiego)6.

Choć nie odmawiał wcześniej wielkiego tragizmu walce o postęp ludzkości, na przykład pisząc o ofiarach bitwy pod Solferino czy obrońcach wartości republikańskich w czasie wypadków paryskich w grudniu 1851 roku (oceniał je inaczej niż Zygmunt Krasiński): „(...) kilka lat temu – przechodząc po tych płaskich kamieniach, po których się idzie bulwarami do Magdaleny, trzeba było przestępować ostrożnie przez strumień czerwonej krwi ludzkiej, spływającej od strony Ministerium Spraw Zagranicznych przez szerokość ulicy na dół.

Ta krew była wylaną przez konających ludzi, którzy może się omylili, ale wylewali tę krew ze wszystkich żył swoich na to, aby ci, co po ich śmierci żyć będą, byli swobodniejsi i wyżsi, i szczęśliwsi.

Ja obuwiem moim przestępowałem przez ten strumień krwi ludzkiej” (list z 19 maja 1862)7.

Komuna trwała zaledwie kilka miesięcy: od mniej więcej 18 marca 1871 roku do końca maja tegoż roku. Spiskowcy zdołali narzucić miastu ludowe wybory, ludową władzę. Podobnie jak Wielka Rewolucja, także Komuna Paryska (26 marca powstaje jej Conseil Général) stała się później odwołaniem dla ruchów lewicowych i rewolucyjnych. Marks, najpierw przeciwny rewolcie paryskich robotników, po 18 marca przyłączył się do zwolenników Komuny. Jak pisał w Wojnie domowej we Francji: „Była to pierwsza rewolucja, w której klasa robotnicza podjęła sama inicjatywę społeczną, do której przyłączyły się ludzie klasy średniej: sklepikarze, handlowcy, kupcy; wyłączeni byli jedynie bogaci kapitaliści”.

Wielu delegatów centralnego komitetu republikańskiego dwudziestu dzielnic należało do komunistycznej Międzynarodówki. Na komunardów paryskich oddziałał także wzór działalności rewolucjonisty z okresu rewolty 1830 i 1848 roku – Augusta Blanquiego i grupy „blankistów”. Marks uważał, że Komunie brakowało właśnie takiego przywódcy jak Blanqui (podczas Komuny zwolennicy jakobinizmu usiłowali wymienić uwięzionego Augusta Blanquiego za arcybiskupa Paryża Darboya). Deklaracja Komuny z 19 kwietnia wyjaśniała jej cele ludowi francuskiemu: uznanie i konsolidacja Republiki, już nie scentralizowanej, lecz będącej federacją wszystkich komun Francji: „Naszą misją jest dopełnienie nowoczesnej rewolucji, najszerszej i najpłodniejszej ze wszystkich, które rozjaśniały historię”.

Pisząc o rewolucyjnych wypadkach 1917 roku, określanych potem jako Wielka Rewolucja Październikowa, Lenin porównywał władzę sowietów do organizacji Komuny Paryskiej, gdy źródłem prawa nie były ustawy przygotowane przez parlament, lecz „inicjatywy oddolne”, czyli oddanie broni w ręce całego ludu. Po analizach Marksa i Lenina, dołączyli się do nich komunistyczni przywódcy totalitarnych rewolucji na świecie, Mao Tse Tung czy Fidel Castro. Władzę ludu miała zastępować dyktatura jednej partii.

To zresztą raczej wkraczające do Paryża 21 maja 1971 roku oddziały rządowe Thiersa wprowadziły terror bezwzględny. Zdobywano miasto dzielnicę po dzielnicy, dom za domem, rozstrzeliwując wszystkich, których ujęto z bronią w ręku. Podczas walki z regularnymi oddziałami „wersalczyków” Thiersa – komunardzi przypomnieli sobie zapewne historię Bastylii, podpalając symboliczne budynki publiczne: Prefekturę Policji, część Pałacu Sprawiedliwości, Hôtel de Ville, Palais Royal i Tuileries (oszczędzono jednak la Sainte-Chapelle i Notre-Dame). Jakby na wzór słynnych „tricoteuses” przysłuchujących się kiedyś obradom Konwentu z robótkami w ręku, działały w czasie Komuny „pétroleuses”, kobiety z tłumu, podpalające budynki butelkami napełnionymi naftą. W razie ujęcia rozstrzeliwano je na miejscu. Powstanie zostało zdławione za cenę wielkich ofiar z obu stron, ale przede wszystkim wśród oblężonych. Ogromnemu zniszczeniu uległa też zabudowa Paryża, w tym wielkie gmachy publiczne.

W dniach ostatecznej walki odrodził się rewolucyjny terror. Komunardzi rozstrzelali 52 zakładników, w tym arcybiskupa Paryża, Mgr Darboya. Terror był jednak przede wszystkim dziełem oddziałów rządowych. Na cmentarzu Père-Lachaise, ujętych tam, broniących się 200 komunardów, rozstrzeliwano po dziesięciu pod murem cmentarza (o czym informuje dziś odpowiednia tablica). Po upadku Komuny sądy wojskowe wydawały wciąż wyroki śmierci. Kobiety ubogie i źle ubrane uchodziły za „pétroleuses” godne rozstrzelania. Świadkowie mówią, że Sekwaną płynął potok krwi. Zginęło około 30 tysięcy osób. W ten sposób, choć nie przy pomocy gilotyny, osiągnięto prawie liczbę ofiar paryskich egzekucji Wielkiej Rewolucji. W Wersalu znalazło się ponad 38 tysięcy więźniów. Sądy wojenne funkcjonowały do roku 1874. Deportowano wielką liczbę tych więźniów do Nowej Kaledonii i Gujany. Inni salwowali się ucieczką do Belgii, Szwajcarii i Anglii. O amnestię dla komunardów dopominał się, choć sam nie sympatyzował z Komuną, przebywający wtedy w Belgii, wielki pisarz Victor Hugo. Ogłoszono amnestię dopiero w 1880 roku. Rozstrzeliwani przez formacje wojskowe Thiersa rewolucjoniści nie zdążyli zaprowadzić swoich porządków i likwidowani krwawo – urośli do rangi bohaterów. Młody poeta Arthur Rimbaud napisał w tym czasie swoje słynne wiersze ku chwale komunardów, a pomiędzy nimi: Les mains de Jeanne-Marie (Ręce Joanny Marii):

Jak one cudownie zbladły

W słońcu co miłość daje

Na bronz mitraliez się kładły

W Paryżu który powstaje!

Podsumowując lekcje Komuny, Karl Marks napisał jako pierwszy: „Robotniczy Paryż i jego Komuna stał się na zawsze sławny jako ognisko nowego społeczeństwa. Jego męczennicy będą zachowani w wielkim sercu klasy robotniczej”. Jednak rządy Komuny sprawowali w większości drobnomieszczanie, brak było idei dyktatury proletariatu.

Jeszcze jeden cytat ze współczesnej publicystyki historycznej, ujmujący długą tradycję nowszej historii. Jej amerykański przedstawiciel, Daniel Bell, patrzy już krytycznie na całą tradycję Rewolucji: „Rewolucja francuska miała natomiast charakter społeczny, występowała pod sztandarem wolności, równości i braterstwa, dążenia do szczęścia jako celu wszelkich ludzkich wysiłków. Z pomocą terroru usiłowano wyeliminować arystokrację. Święta, takie jak to ku czci Istoty Najwyższej, zastąpiły Kościół, stając się instytucjami nowego, świeckiego świata. Rewolucja Francuska – a przynajmniej rządy jakobinów – dobiegła kresu wraz z 9 thermidora i 18 brumaire’a, datami rewolucyjnego kalendarza, z których Marks uczynił punkty orientacyjne dla przyszłego ruchu rewolucyjnego. Ten ruch używał retoryki swego poprzednika, a rewolucja 1917 uznana została za zwieńczenie dzieła Rewolucji Francuskiej. Ta retoryka i te ambicje stanowiły pożywkę dla konfliktów klasowych rozprzestrzeniających się od Europy po Chiny, na wielkich obszarach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej”8.

Temat Wielkiej Rewolucji Francuskiej w Polsce budzi także refleksje: jak okres ten – pomijając specjalistyczne prace – odbił się w polskiej świadomości historycznej i w literaturze. Jak wiemy, hasła Wielkiej Rewolucji Francuskiej nie znalazły poparcia u schyłku zagrożonej rozbiorami polskiej Pierwszej Rzeczpospolitej. Jakby odpowiedzią na francuską proklamację Republiki stała się Konstytucja 3 Maja. Łatwo przeciwstawić obraz radosnych tłumów na Placu Zamkowym w Warszawie po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja w roku 1791 – wizji uwięzionego już króla Francji i – za niespełna dwa lata – spadającej do kosza z trocinami głowy Ludwika XVI. I pamiętajmy, że to w Paryżu po rewolucji lipcowej roku 1830 pisze Mickiewicz o polskiej Konstytucji słowami z Pana Tadeusza: „Vivat Król, vivat naród, vivat wszystkie stany!”. W Polsce rozbiorowej słowo rewolucja oznaczało często coś innego: insurekcję, czyli powstanie przeciw państwom zaborczym.

Dla polskich wielkich romantyków słowo rewolucja oznaczało przede wszystkim przywracanie wolności uciemiężonym narodom, w tym Polsce. W swej późnej twórczości Zygmunt Krasiński zna już jednak słowo komunizm, wymieniane przez Marksa i ruchy lewicowe. Odnosi się do pojęcia komunizmu negatywnie. Późny romantyk, Norwid, który przeżył Komunę Paryską, miał do niej – jak widzieliśmy – stosunek negatywny, krytykował ograniczenie wolności i terroryzm.

Literatura wielkich polskich romantyków nie jest literaturą zachwalającą królobójców. Pamiętamy, jak waha się Kordian w dramacie Słowackiego pod tym tytułem, podobnie jak i w życiu wahali się podchorążowie, i mimo rozdanych już ostrych nabojów nie doszło do zamachu na cara podczas manewrów wojska po koronacji cara w Warszawie na króla Polski (1829). W każdym razie potencjalną ofiarą był wtedy nie własny, lecz obcy zaborczy monarcha.

Trzeba pamiętać, że polska literatura romantyczna powstaje już po Wielkiej Rewolucji Francuskiej i po zamknięciu się historycznej epoki napoleońskiej. Choć głosi ta literatura niewątpliwy kult Napoleona, ale przecież nie jako uczestnika rewolucji, ani nawet sprawcę jej epilogu, lecz żołnierza-oswobodziciela naruszającego status quo ówczesnej Europy. W Panu Tadeuszu Mickiewicz nazwie Napoleona „bogiem wojny”, ale powstrzyma się od kontynuowania epopei poza granice Polski, w przynoszącej klęskę moskiewskiej wyprawie. Pomny Mickiewiczowskiego przekazu Żeromski także zatrzyma akcję Popiołów na progu wypadków 1812 roku. Postać Napoleona powracającego spod Moskwy ukaże Juliusz Słowacki jako apokryf do poematu Mickiewicza, na tle niewinnie zaśnieżonego pejzażu Soplicowa. W Paryżu podtrzymują kult Napoleona: Słowacki w wierszu Na sprowadzenie prochów Napoleona, Mickiewicz w publicystyce paryskiej „Trybuny Ludów”, nawiązującej zresztą swoim tytułem, lecz z charakterystyczną zmianą, do pisma Georges’a Babeufa z czasów Wielkiej Rewolucji. Ale przecież i Kordian Słowackiego i trąbki oddziałów polskich w Panu Tadeuszu to echo nie rewolucji, lecz insurekcji, głęboko przeżytego, nieudanego Powstania Listopadowego. Nie była to rewolucja, lecz walka o wolność narodową. W Horsztyńskim Słowackiego sceny zemsty motłochu wileńskiego na zdrajcy i targowiczaninie Kossakowskim (czy nie ma tu echa także warszawskiego wieszania na latarniach przez tłum?) ujął poeta w geście literackiej pogardy dla rozruchów motłochu, a motłoch w każdym narodzie jest podobny.

Do napisania kilku późniejszych kart literatury romantycznej skłoniła polskich romantyków wieloznaczna historia. Potęgowały się nastroje insurekcyjne. Radykalizm postulatów rewolucyjnych wyraził Ryszard Berwiński:

Więc gdy stary Bóg nie słucha,

Pomódlmy się do obucha.

Uściśnijmy noże

I dalej za morze

Krwi! Za czerwone morze!

(Marsz w przyszłość, 1844)

Tak się złożyło, że na apel Psalmów przyszłości (1845) Zygmunta Krasińskiego, w których wzywał do solidaryzmu społecznego pod przywództwem szlachty, najpierw odezwała się historia. Powstanie narodowe roku 1846 załamało się, nim się właściwie zaczęło. Upadło nieudane powstanie krakowskie w lutym 1846 roku, w którym – z ręki najeźdźcy – zginął radykalny Edward Dembowski, napotkawszy na swej drodze nie sprzymierzonych w insurekcji patriotycznej chłopów, lecz wojska austriackie. A w Galicji wschodniej opłacony przez zaborcę Jakub Szela wywołał rewoltę chłopską, co nazwano rabacją galicyjską. Krzyk zrewoltowanego chłopskiego tłumu podpalającego dwory i rżnącego szlachtę długo jeszcze będzie odbijał się echem w polskiej literaturze (Wesele Wyspiańskiego). Ta rzeź pochłonęła tysiące ofiar.

Odpowiedź na „Psalmy przyszłości” pisał Słowacki, gdy gorzały jeszcze łuny galicyjskie (opublikował ją w 1848 roku). Na solidarystyczne apele Krasińskiego („Jeden tylko, jeden cud, z szlachtą polską polski lud”) odpowiedział Słowacki słowami: „A ty zląkł się, syn szlachecki”, ujmując temat przewrotu rewolucyjnego w kategoriach mistycznych.

Na samą rabację Słowacki patrzył zapewne poprzez przedstawiane w jego dramatach oddolne rewolty ukraińskie, kozackie, wywoływane feudalną nierównością i uciskiem narodowym, w państwie, które nie było dla Ukraińców Rzeczpospolitą Trojga Narodów (nigdy taka nie powstała). Słowacki będzie bronił ogólnej mistycznej zasady zmian dziejowych:

Wygnaj z myśli Mary jusze,

Cezary i Robespiery.

„Słaby”, mówisz, „rzeź wybiera” –

A czy wiesz, co On wybierze?... (...)

Wieczny Rewolucjonista,

Pod męką ciał – leżący Duch.

Z tej perspektywy widać, jak bardzo inny od ideologii Rewolucji Francuskiej był nurt polskiej literatury, oceniającej – także w nawiązaniu do kultury francuskiej – problematykę rewolucji. Najdalej wychodzącą w przyszłość wizję spadku po Wielkiej Rewolucji Francuskiej w Europie przedstawił może, trzeźwo myślący jako historiozof, Zygmunt Krasiński: „Rosja jest wytworem i zbiorem pierwiastków najbardziej złowrogich i najbardziej rozkładowych, jakie są w historii. Zepsucie, wyrafinowanie ostatnich czasów Bizancjum, przeszło w jej dyplomację. (...) Rosja jest wielkim komunizmem, rządzonym przez władzę zarazem wojskową i teokratyczną; ta władza zaś, równa terrorowi z roku 1793 w okropności, jest od niego nierównie wyższą w swojej organizacji i w swojej zdolności trwania”9.

Po dwu zamachach na cara Aleksandra II: pierwszym nieudanym w paryskim Lasku Bulońskim, gdzie strzelał samotny Polak, Antoni Berezowski (1864), drugim udanym w Petersburgu, w wykonaniu członka Narodnoj Woli, młodego Ignacego Hryniewickiego (1881) – nastąpiło utworzenie w Rosji rewolucyjnej Narodnoj Woli. Na terenie Polski zaś powstało ugrupowanie rewolucyjne, tak zwany Wielki Proletariat (1882). Nie jest jednak celem tego eseju wskazywanie na dalsze polityczno-historyczne dzieje idei rewolucji w Polsce i na świecie (powstanie SDKPiL, wybuch rewolucji bolszewickiej w Rosji, Komunistyczna Partia Polski, jej zagłada zaprogramowana przez Stalina). Warto tylko wspomnieć utwór literacki Władysława Broniewskiego, niejednokrotnie w swej poezji popierającego komunistyczne tezy walki klasowej i rewolucji. Chodzi o Komunę Paryską (1929). Broniewski widział w Commune de Paris antycypację komuny proletariackiej XX wieku.

Wielką Rewolucję Francuską dzieliła oczywiście od późniejszych ruchów rewolucyjnych także cała nowoczesna przepaść cywilizacyjna. Dotyczy to poziomu techniki, uzbrojenia, przekazywania wiadomości (jednak w sierpniu 1794 roku tylko godzinę zajmował przekaz stu słów przez optyczny telegraf „semaforowy” między Paryżem a Lille). Tylko gilotyna nie uległa zmianie od pierwszej paryskiej egzekucji 25 kwietnia 1792 roku aż do roku 1979 (prawie 200 lat jej istnienia), kiedy wykonano we Francji ostatni (kwestionowany) wyrok śmierci. Jakobini mieli jednak pomysły „techniczne” już na miarę hańby totalitaryzmu XX wieku. Saint-Just publicznie mówił o możliwości wykorzystania skóry kobiet z Wandei do produkcji ubiorów, zaś rozprawę z buntownikami Wandei projektowano może także przy pomocy „chemii” (znaleziono ogromny zapas arszeniku, którym można było zatruć wodę w studniach).

Zewnętrznym przejawem tego cywilizacyjnego dystansu, który dzieli nas od okresu Rewolucji, są ilustracje z epoki. To jakby dodatkowy wymiar jej świadomości. Przyzwyczajeni dziś do brutalnego realizmu fotografii i filmowej kroniki, mielibyśmy podświadomą tendencję do traktowania tych dawnych ilustracji (szkiców, sztychów, rysunków lub obrazów z epoki) i ich treści, jako odnoszących się do tworów wyobraźni. A przecież nic bardziej mylnego! Gdyby pisać historię o sto lat późniejszej Komuny Paryskiej, sztychy zostałyby już zastąpione przez fotografie (jak ta, ukazująca z surowością dokumentu szereg otwartych trumien rozstrzelanych komunardów), nie mówiąc o dokumentach filmowych, na których oglądamy fragmenty Rewolucji Październikowej czy innych rewolucji na świecie.

Patrząc na te portrety i obrazki przedstawiające wydarzenia z Wielkiej Rewolucji Francuskiej, podświadomie przesuwamy czasem ich zawartość w dziedzinę sztuki, co sprzyja raczej mylnemu przetworzeniu tragedii naocznej w swoistą katharsis historii. Ten efekt malarski jakże jest zwodniczy. Dopiero gdy uświadomimy sobie, do jakich faktów się odnosi, tragizm i zbrodniczość rewolucji odzyskują pierwotne, namacalne, okrutne znaczenie.

Jacek Trznadel

Jesień 2009

1 J. Prokop, Od Robespierre’a do Lenina. Ideologie – mity polityczne – wyobraźnia zbiorowa, Kraków 2002.

2 Tamże, s. 7.

3 S. Pinker, Tabula rasa. Spory o naturę ludzką, tłum. A. Nowak, Gdańsk 2005, s. 476.

4 A. Finkielkraut, Europa nie rodziła się w Auschwitz, „Europa” nr 28/2005.

5 C. Norwid, Dzieła zebrane. Listy, Warszawa 1971, t. 9, s. 177.

6 Tamże, s. 484, 488.

7 Tamże, s. 36.

8 D. Bell, Moralność i zło, „Europa”, nr 40/2005.

9 Cyt. za: Z. Sudolski, Krasiński. Opowieść biograficzna, Warszawa 1997, s. 491.

PODZIĘKOWANIA

Pragnę podziękować pierwszym czytelnikom tej książki: panu Jackowi Trznadlowi – profesorowi Polskiej Akademii Nauk, byłemu wykładowcy Université de Sorbonne w Paryżu, oraz panu Janowi Prokopowi – romaniście, historykowi literatury, eseiście i krytykowi literackiemu, byłemu profesorowi na uniwersytetach w Montrealu, Turynie i Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, za ich cenne uwagi, krytykę i słowa zachęty do kontynuowania pracy.

Dziękuję przyjaciołom, którzy brali udział w tworzeniu tej książki. Między innymi mojej żonie Danucie, wieloletniemu przyjacielowi Witoldowi Osakiewiczowi i przede wszystkim pani Maryli Metelskiej, byłej redaktorce PiW, za bezinteresowną pomoc i uwagi dotyczące języka.

Wyrażam wdzięczność panu Andrzejowi Rybie, który pierwsze wydanie tej książki umieścił w popularnej serii napoleońskiej swojego wydawnictwa Finna, oraz panu Wojciechowi Salwie za szczególnie staranne wydanie drugie w wydawnictwie Fronda.

Jabłonna, Wielkanoc 2012

PS: W książce cztery słowa: „konwent”, „rewolucja”, „republika” i „terror” są pisane raz wielką, raz małą literą. Pisane wielką będą dotyczyły odpowiednio: Zgromadzenia Narodowego (które przybrało nazwę Konstytuanty, a potem Konwentu), Wielkiej Rewolucji Francuskiej, Republiki Francuskiej z czasów Rewolucji i terroru, jako narzędzia przemocy władz rewolucyjnej Francji wobec własnego narodu. Pisane małą będą dotyczyły: zakonu, rewolucji, republiki i terroru w sensie ogólnym.

Czasami, w środku zdania pojawiają się zbitki słów zamknięte cudzysłowem. W ten sposób chcę zaznaczyć, że nie jest to moja oryginalna myśl, że zaczerpnąłem ją z dorobku kogoś innego, a źródło jej można znaleźć w jednej z książek wymienionych w bibliografii.

W wielu wypadkach – chociaż nie jestem w tym konsekwentny – nie będę się stosował do obowiązujących zasad odmiany przypadków w imionach i nazwiskach francuskich. Robię to z szacunku dla języka francuskiego. Ścisłe przestrzeganie tych reguł prowadzi nierzadko – moim zdaniem – do wynaturzeń tego pięknego języka.

Wszystkie tłumaczenia, z wyjątkiem zaznaczonych, są dziełem i na odpowiedzialność autora tej książki.

KRÓTKA HISTORIA PLACU DE GRÈVE

Nie ma już dzisiaj w Paryżu placu o historycznej nazwie de Grève. W 1830 roku został oficjalnie przemianowany na Place de l’Hôtel de Ville, czyli Plac przed Ratuszem. Od pierwszych dni Rewolucji obie nazwy były używane naprzemiennie. Słowo grève oznacza „piaszczyste nadbrzeże” – plac ten był kiedyś w bliskim sąsiedztwie Sekwany – ale dzisiaj jest bardziej znane jako „strajk”, bo na placu o tej nazwie gromadzili się sezonowi robotnicy w poszukiwaniu pracy i czasem dochodziło do zamieszek, jakie dzisiaj są nierzadko związane ze strajkami.

Od dawien dawna, przez długie wieki średniowiecza, plac de Grève był największym placem handlowym Paryża i miejscem werbunku pracowników najemnych. Później stał się także miejscem kaźni najpierw zwyczajnych opryszków, a potem większości skazańców. Egzekucje zawsze gromadziły tłumy spragnione mocnych wrażeń. Ludzie lubili przyglądać się śmierci bliźnich. Zdarzyło się, że mieszkańcy francuskiego miasta Mons wykupili skazanego w sąsiednim miasteczku przestępcę, aby mieć przyjemność oglądania, jak kat ćwiartuje go na szafocie. Arsenał środków do torturowania i zabijania, tak samo jak wszędzie w tamtych czasach, był bardzo bogaty i uzależniony od winy oraz pochodzenia skazanego.

Na placu de Grève często płonęły stosy. Największe widowisko miało miejsce za czasów Franciszka I, kiedy jednego dnia spalono 24 heretyków. Nie wszyscy byli zatwardziałymi kacerzami. Na przykład, winą jednego z nich było coś tak błahego jak spożycie mięsa w piątek. Wyroki śmierci wydało gremium profesorów Sorbony, będącej w tym czasie gniazdem największego obskurantyzmu. Dla gawiedzi zbudowano obszerne audytorium, a dla króla i jego dworu specjalne podwyższenie. Skazańców palono po kolei, aby przedłużyć uciechę tłumom i królewskim kompanom. Skądinąd wiemy, że Franciszek I był jednym z najświatlejszych monarchów europejskich, ozdobą czasów Odrodzenia10.

Za ostatnich Walezjuszy na placu de Grève ścięto pięknego Bonifacego de La Môle i jego nieodłącznego druha, zabijakę, hrabiego Cocconas. Obu oskarżono o udział w spisku księcia d’Alençon, co było tylko pretekstem do wydobycia od nich zeznań obciążających osoby niewygodne dla Katarzyny Medycejskiej. Pomimo okrutnych tortur – wyrwano im paznokcie i pogruchotano kości – nie załamali się i nie oskarżyli nikogo. Po egzekucji głowy obydwu zostały potajemnie wykradzione przez ich kochanki – królową Margot i księżnę de Nevers – zabalsamowane, obsypane drogocennymi klejnotami i potajemnie pochowane w klasztorze Montmartre. Wiele wieków później podczas prac renowacyjnych odnaleziono obie głowy i chociaż zakonnice były przekonane, że to relikwie świętych, historycy nie mieli wątpliwości do kogo należały. Obaj młodzieńcy zostali unieśmiertelnieni w powieści Aleksandra Dumasa Królowa Margot11, a Stendhal w powieści Czerwone i czarne wywiódł pochodzenie Matyldy z rodu La Môle i imię Bonifacego jest tam wymieniane z szacunkiem.

Plac de Grève stał się także miejscem niezwykle okrutnej kaźni Franciszka Ravaillaka, mordercy króla Henryka IV. Po potwornych, nawet jak na owe czasy torturach, rozerwano go końmi na kawałki, przy czym trzy razy zaprzęgano je, by dokończyć krwawego dzieła. Nie są znane prawdziwe powody, dla których Ravaillac zamordował króla. Istnieją dwie teorie na ten temat.

Ravaillac był fanatykiem religijnym i dał się łatwo przekonać wrogom króla, że ten tylko pozornie przeszedł na katolicyzm, a tak naprawdę zamierza pomścić Noc św. Bartłomieja i chce wprowadzić kalwinizm jako panującą religię we Francji. Według tej wersji morderca działał sam, o czym świadczy fakt, że pomimo straszliwych tortur nie wymienił nikogo jako współkonspiratora.

Inna teoria mówi, że spisek powstał w najbliższym otoczeniu króla. Wieloletnia kochanka Henryka, markiza de Verneuil, myślała o koronie dla swego syna, także Henryka, zrodzonego ze związku z królem. Miała ku temu swoje powody. Król, znany rozpustnik, chcąc zdobyć jej względy, zobowiązał się na piśmie poślubić ją, gdy tylko otrzyma rozwód z pierwszą żoną, Małgorzatą de Valois. Po rozwodzie z Margot nie dotrzymał słowa. Również aktualna małżonka króla, Maria de Medici, miała już dość nieustannych miłostek męża, szczególnie, gdy ten znowu zakochał się tym razem w pięknej Charlocie de Montmorency. Być może obie panie, w porozumieniu z diukiem d’Épernon, wiecznie konspirującym przeciwko Henrykowi, uknuły spisek, którego wykonawcą został szalony mistyk Ravaillac.

Najokrutniejsze tortury, zakończone śmiercią po wielu godzinach, zadano tu Robertowi Damiens, niedoszłemu mordercy Ludwika XV. Rana króla nie była groźna, gdyż pchnięty został scyzorykiem, jednak krwawił obficie i nawet przyjął ostatnie namaszczenie. Niedoszłemu zabójcy kat obciął najpierw prawą dłoń, a okaleczony kikut zanurzył we wrzącej smole.

— Zapowiada się ciężki dzień – lakonicznie stwierdził Damiens.

Nie mylił się, gdyż przez cztery godziny kat szczypał jego ciało rozżarzonymi cęgami i wlewał w rany wrzący ołów, olej i wosk, po czym wiele razy zaprzęgano konie, by rozerwać go na kawałki. Zgromadzona gawiedź użalała się nad końmi, nie okazując żadnego współczucia torturowanemu.

Tutaj stracono największego w dziejach Francji bandytę, Louis-Dominique’a Bourguignon, znanego pod imieniem Cartouche. Ten wybitnie zdolny młody człowiek otrzymał stypendium do słynnego Liceum Ludwika Wielkiego w Paryżu, w którym kształcił się kwiat młodzieży francuskiej zarówno ze szlachty, jak i mieszczaństwa. Jego szkolnym kolegą był Wolter. Cartouche miał przed sobą wielce obiecującą przyszłość, ale wolał obrać drogę przestępstwa już jako uczeń liceum, z którego został usunięty za kradzież. Nie marnując czasu na dalsze studia, utworzył syndykat zbrodni na niespotykaną dotąd skalę i tak świetnie zorganizowany, że przez kilka lat wodził za nos całą policję francuską, ze słynnym Louvois na czele. Złapany – pomimo wyrafinowanych tortur – nie wydał nikogo, a zaczął sypać dopiero na kilka godzin przed łamaniem kołem, przekonany, że padł ofiarą zdrady swych kamratów. Nigdy nie dowiedział się, że był w błędzie. Jego kompani wyginęli przed nim w męczarniach, nie wydając nikogo. Francuzi z właściwą sobie sympatią dla sprytnych przestępców i niefrasobliwością wobec prawdy historycznej, nakręcili kilka filmów poświęconych temu opryszkowi, a jeden nawet sugerował, że Cartouche walczył z władzą królewską o sprawiedliwość dla francuskiego ludu12.

Pierwszą oficjalną ofiarą Rewolucji był Foulon de Doué, doradca królewski, powieszony na placu de Grève kilka dni po zdobyciu Bastylii. Nieszczęśnik ten miał powiedzieć kiedyś żartem:

— Jeśli ludowi brakuje chleba, to powinien jeść siano.

Innym przewinieniem Foulona była rada, jakiej udzielił Ludwikowi XVI: dołączyć do Rewolucji albo zniszczyć ją w zarodku, uderzając w przywódców motłochu. Król nie usłuchał żadnej z rad, a Foulon musiał uciekać z miasta. W pościg za nim udała się grupa „patriotów”13, którzy przy udziale miejscowych chłopów odnaleźli jego kryjówkę. Tego blisko osiemdziesięcioletniego starca wywleczono z ukrycia, założono mu wieniec z pokrzyw na szyję, na głowę nałożono wór z sianem i związanego powleczono boso do miasta. Po drodze, a panował wówczas upał, pojono go octem wymieszanym z pieprzem. Władze miejskie, w osobach mera Bailly i komendanta gwardii La Fayette’a, próbowały go ratować, ale motłoch grożąc podpaleniem Hôtel de Ville, powiesił nieszczęśnika na latarni. Foulon zerwał powróz, ale zaraz powieszono go na drugim. Złamano wówczas uświęconą tradycję, że jeśli pęknie powróz, to skazany odzyskuje wolność. Foulon zerwał i drugi sznur. Wreszcie poturbowanego i ledwo żywego powieszono na trzecim.

Po dłuższym pastwieniu się nad zmasakrowanym ciałem, obciętą głowę nieszczęśnika, z ustami wypchanymi sianem, obnoszono po mieście z radosnym śpiewem. Ale motłochowi było za mało krwi i uciechy. Rozglądał się za innymi ofiarami. Przypadkowo na jego drodze znalazł się zięć Foulona, intendent miasta, Berthier de Sauvigny. Ten szybko się zorientował, co go czeka, i postanowił drogo sprzedać swoje życie. Po krótkiej walce został posiekany na kawałki. Głowę jego także nadziano na pikę, a serce rzucono na biurko mera Paryża.

10 Polska była jedynym krajem w Europie, w którym nie płonęły stosy, chociaż zdarzały się sporadyczne przypadki spalenia czy utopienia czarownicy. Ale gdzie nam do cywilizowanych Niemiec, Francji czy Hiszpanii. Na przykład w protestanckich Niemczech w czasie polowań na czarownice spalono lub zgładzono w inny barbarzyński sposób od stu tysięcy do miliona osób (historycy wciąż nie są pewni tej liczby) – głównie starych kobiet, chociaż wśród ofiar były również młode dziewczęta i mężczyźni. Te nieszczęsne istoty przed śmiercią poddawano długotrwałym i nieludzkim torturom. A byli to ludzie bez najmniejszej winy, co najwyżej znienawidzeni lub tylko nielubiani przez zawistnych sąsiadów. Jedyną ich zemstą było rzucanie przed śmiercią podejrzeń na swych oskarżycieli. W ten sposób oskarżyciele zamieniali się w kolejne ofiary i tak kręciła się karuzela śmierci. Gdy wreszcie po kilku tygodniach łapacze czarownic opuszczali wioskę, przenosząc się do następnej, pozostawała ona w części wyludniona, i z niejednej chałupy dochodził płacz sierot.       Tymczasem o tych straszliwych i masowych zbrodniach i cierpieniach niewinnych mówi się niewiele. Za to nagłaśnia się niewspółmiernie mniejsze zbrodnie rzymskiej i hiszpańskiej Inkwizycji. Przyglądając się bliżej niektórym z nich, na przykład spaleniu na stosie Giordana Bruna, widać ile Inkwizycja włożyła wysiłku, aby ocalić mu życie, ale on odrzucił dane mu szanse. Podobnie nieprawdziwy mit utrwalił się w pamięci potomnych odnośnie do procesu Galileusza. Włożono mu nawet w usta słynne E pur si muove [A jednak się kręci (Ziemia wokół Słońca)], których nigdy nie wypowiedział, a które od wieków są mottem towarzystw astronomicznych, między innymi PTMA – Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii.

11 Dumas nie byłby sobą, gdyby swą powieść oparł na rzetelnych, a nie fragmentarycznych faktach historycznych i wytworach wybujałej wyobraźni a także nieposkromionej chęci zysku.

12 W filmie o bohaterskim zbóju Cartouche z 1962 roku tytułową rolę gra Jean-Paul Belmondo, a jego ukochaną – Claudia Cardinale.

13 Przez słowo „patriota” pisane w cudzysłowie będę rozumiał aktywnych zwolenników rewolucyjnego terroru, co ma niewiele wspólnego z polskim rozumieniem tego słowa.

Redakcja i korekta

Małgorzata Terlikowska

Wybór ilustracji

Danuta Julia Cisek

Opracowanie indeksu

Weronika Sygowska-Pietrzyk

Projekt okładki

Piotr Zajączkowski

Na okładce wykorzystano XVIII-wieczną grawiurę „La Bastille avant sa destruction” (Bastylia przed zburzeniem) Musée de la Tour Montparnasse, Paryż http://commons.wikimedia.org/wiki/File:La_Bastille_20060809.jpg

Copyright © 2012 by Andrzej Marceli Cisek

Copyright © 2012 by Fronda PL Sp. z o.o.

ISBN 978-83-62268-11-5

Wydawca: FRONDA PL Spółka z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa tel. (22) 8365444, 8773735 fax (22) 8773734

e-mail: [email protected]

Plik przygotowany w ramach Projektu Glossa, realizowanego przez Chrześcijańską Fundację Głos na Pustyni.