53,55 zł
W 46 r. p.n.e. Kleopatra, królowa Egiptu, z miłości do Juliusza Cezara przybywa do Rzymu, ale także by wzmocnić pozycję swojego państwa w obliczu nadchodzącej wojny z Patrami. Rozkwitający romans przerywa okrutne zabójstwo Cezara z rąk spiskowców w gmachu Senatu. Zagrożona Kleopatra zdobywa serce wodza i polityka Marka Antoniusza, lecz i ta miłość ma tragiczny koniec. Obydwoje, sprzymierzeni przeciwko Oktawianowi Augustowi, giną samobójczą śmiercią rok po przegranej bitwie pod Akcjum.
Kim naprawdę była ta wykształcona kobieta o uwodzicielskiej sile, nieprzeciętnej inteligencji i wielkich politycznych ambicjach? Alberto Angela, najbardziej znany włoski paleontolog, dziennikarz i popularyzator historii, odkrywa wyjątkową osobowość egipskiej władczyni u szczytu jej potęgi. Ożywia świat, w którym żyła: ludzi, obyczaje, tradycje. Przenosi czytelników na gwarne ulice Rzymu u schyłku republiki, do egzotycznej i pięknej Aleksandrii i na krwawe pola bitew.
Kleopatra to więcej niż książka. Jest jak wciągający film dokumentalny, którego ekspertem jest pewien Włoch, mistrz narracji. […] Książka jest napisana dobrze i ze szczegółami. Mimo poruszanych tematów angażuje i czyta się ją lekko.
Silvia Capelletto, „Leggere a Colori”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 560
Dźwięk jej imienia w każdym z nas wywołuje konkretne obrazy i skojarzenia. Oczami wyobraźni widzimy piękną, inteligentną i wytworną kobietę o przenikliwym spojrzeniu, pełną żywiołowej zmysłowości. Poddajemy się czarowi starożytnego Egiptu i Rzymu. Odruchowo łączymy jej imię z Juliuszem Cezarem i Markiem Antoniuszem, z dwoma romansami należącymi do najgłośniejszych historii miłosnych wszech czasów. Mało jest postaci historycznych zdolnych wzbudzić w nas tak potężne uczucia jak ona, choć żyła w zamierzchłej przeszłości, ponad dwa tysiące lat temu.
Jak to możliwe, że drobna kobieta, samotna w świecie zdominowanym przez mężczyzn, potrafiła rozciągnąć granice królestwa Egiptu tak daleko, jak się udało tylko nielicznym jego władcom, a sama stać się jedną z najjaśniejszych gwiazd ludzkiej historii? W swojej książce spróbowałem odpowiedzieć na to pytanie.
Starałem się odkryć, kim naprawdę była Kleopatra, jak udało się jej zdobyć serca dwóch wybitnych Rzymian, Juliusza Cezara i Marka Antoniusza, i co stanowiło źródło jej niezwykłych zdolności politycznych.
Ukaże się nam, sami to zobaczycie, wizerunek kobiety niezwykle nowoczesnej. Bardzo odmienny od tego, co o niej na ogół myślimy. I właśnie owa nowoczesność pozwoliła Kleopatrze tak się wyróżnić w historii starożytnej. Ta kobieta zdecydowanie wpłynęła na swój świat. Wszystko wskazuje na to, że gdyby żyła w naszych czasach, również odcisnęłaby wyraźny ślad w polityce albo wielkim biznesie.
Przy pisaniu tej książki kierowała mną także chęć zrozumienia, jak bardzo jej postać zaważyła na jednym z kluczowych momentów starożytności. Powszechnie wiadomo, że lata życia królowej przypadły na przełomowy okres istnienia dwóch wielkich cywilizacji: starożytnego Egiptu i Rzymu. Wtedy to właśnie na zawsze kończyła się długa historia egipskich monarchii rozpoczęta epoką faraonów i wraz z pryncypatem Oktawiana rozpoczynała się doba imperium rzymskiego. Czasy i życie Kleopatry mógłbym streścić w kilku słowach: zmierzch królestwa i świt imperium.
Ta książka koncentruje się właśnie na tym przełomowym momencie historii, w szczególności na czternastu latach między marcem 44 a sierpniem 30 roku p.n.e. To zaskakujące, jak ważny był ten krótki czas dla starożytności i historii Zachodu. Nasza opowieść zaczyna się od sześciu wielkich postaci związanych ze światem władzy – to Cezar, Kasjusz, Brutus, Marek Antoniusz, Kleopatra i Oktawian, lecz na jej końcu pozostanie już tylko ostatni z nich. Właśnie Oktawian, pozbywszy się rywali, będzie miał dosyć czasu i mądrości, by położyć fundamenty pod jedną z największych potęg w ludzkiej historii – imperium rzymskie.
Pytanie brzmi: jaki wpływ miała Kleopatra na ten proces i – pośrednio – na umożliwienie Oktawianowi zdobycia jedynowładztwa? Jak zobaczycie, ogromny, ponieważ królowa Egiptu była nie tylko fascynującą kobietą i sprawną władczynią, ale również niewiarygodnym katalizatorem wielkiej historii.
Podróż, którą odbędziecie w tej książce, zawiera się w nadzwyczajnej ramie klasycznej starożytności, w scenerii trzech kontynentów: Europy, Azji i Afryki. Droga wieść będzie od Nilu po góry Armenii, od pałaców Kleopatry po siedzibę Cezara, od latarni na Faros po rzymski senat, od brzegów Grecji po jałowe połacie Bliskiego Wschodu, przez tysiące kilometrów, wielokrotnie przemierzając Morze Śródziemne. Będziecie świadkami wielkich bitew morskich, okrutnych walk na lądzie, zwiedzicie wystawną rezydencję Kleopatry w Aleksandrii i pałace możnowładców w Rzymie, a wszystko to zostanie opowiedziane w taki sposób, byście mogli poczuć atmosferę tamtych czasów i miejsc.
Takie podejście wymagało częstego sięgania do prac naukowych, tekstów autorów starożytnych i wyników badań archeologicznych. Nie było łatwo dokonać pełnej rekonstrukcji wydarzeń i miejsc, o których przeczytacie. Dystans ponad dwóch tysięcy lat sprawia, że czasem można oprzeć się tylko na świadectwach starożytnych pisarzy. To zaś niesie ze sobą szereg ograniczeń, bo trzeba wiedzieć, że niektórzy z nich byli wrogo nastawieni do Kleopatry i Marka Antoniusza albo podatni na propagandę przychylną Oktawianowi i wrogą królowej. Ponadto świadectwo starożytnych tekstów bywa niekompletne, a wiele wydarzeń zwyczajnie w nich pominięto.
Ale to nie wszystko: brak nam niepodważalnej wiedzy o tym, jak wyglądały przestrzenie, w których żyli nasi bohaterowie: Kleopatra, Cezar i Marek Antoniusz. Zdecydowana większość tych miejsc już nie istnieje. Rozpadły się stoły, zbutwiały tkaniny, zniszczały marmury i pałace, runęła legendarna latarnia na Faros, z powierzchni ziemi znikły całe miasta. Aleksandria Kleopatry z upływem wieków obróciła się w ruinę, dziś na jej miejscu stoją nowoczesne kamienice. Tak samo nie istnieje już Antiochia, wówczas trzecie pod względem wielkości miasto rejonu Morza Śródziemnego. By dać porównanie: to tak, jakby za dwa tysiące lat znikł Paryż, Frankfurt, Londyn, Nowy Jork czy Waszyngton, a ludzie zastanawiali się, jak one wyglądały, mając do dyspozycji tylko ich opisy w literaturze.
Nie wiemy nawet, jak naprawdę wyglądała Kleopatra…
Cóż w takim razie możemy zrobić? Pozostaje tylko jeden sposób. Skoro tej rzeczywistości już nie ma, trzeba odtworzyć ją w przybliżeniu na podstawie tego, co wiemy o tamtych czasach, odkryć archeologicznych i konsultacji ze współczesnymi historykami. Każda zbeletryzowana część tej książki czerpie z wiernej rekonstrukcji historycznej miejsc i zwyczajów epoki.
Fabularny styl pomaga ożywić historię, której ślady, choć często szczątkowe, można znaleźć w cennych starożytnych tekstach; pod warunkiem wszakże, że wszystko zostaje przedstawione z zachowaniem naukowych rygorów, a przy braku informacji – w sposób najbardziej prawdopodobny z możliwych.
Jeszcze trudniejsze okazały się próby opisania stanu ducha naszych bohaterów: Kleopatry, Cezara, Antoniusza czy Oktawiana. Starożytne źródła czasem wspominają o emocjach, ale zwykle o nich milczą i nie pozostaje nic innego, jak tylko snuć dalej naszą opowieść, podkreślając przy tym, że mamy do czynienia z rekonstrukcją, prawdopodobieństwem, hipotezą. Nie ma moim zdaniem innego sposobu, by stanąć tuż obok naszych bohaterów w momencie, kiedy się rodzi wielka historia. Powstało wiele ksiąg poświęconych historii starożytnej i są one bezcennymi źródłami informacji, dat i cytatów. Często książki te są jednak suche, brak im życia. Historia to także opowiadanie. Czy można powiązać wiedzę historyczną ze stylem narracyjnym? Połączyć przyjemność lektury powieści z rygorami tekstu akademickiego? Wierzę, że tak, i dlatego w tej książce chciałem spróbować czegoś nowego: dać życie historii i stworzyć tekst, który dostarczy informacji w odmiennym stylu, tak aby mógł stanąć na półce obok – choć oczywiście ich nie zastąpi – klasycznych tomów dziejów starożytnych. Jeśli popełniłem jakieś błędy, biorę za nie pełną odpowiedzialność. Nie mogłem jednak przepuścić okazji towarzyszenia Kleopatrze w kluczowych momentach starożytnej historii.
Miłej lektury
Alberto Angela
1
Spogląda w stronę odległego horyzontu, jakby chciała, by ogarnęły ją słodkie, niosące otuchę wspomnienia.
Jej twarz okala jedwabny szal, a podmuch wiatru wydyma go niczym żagiel. Jeszcze chwila, a zsunąłby się jej z głowy i uleciał, gdyby nie zatrzymała go zdecydowanym ruchem dłoni. To jedyny przejaw siły w nagim ciele tej kobiety, spoczywającej w zagłębieniu gigantycznej muszli. Wątłe światło brzasku nie wystarcza, by zaznaczyć kontur postaci, której piękno opowiadają tysiące małych kamiennych płytek, zaklętych w pełne kobiece kształty na środku dużej sali. Mozaika przedstawia Wenus. Coś przesuwa się po niej z cichym, ale coraz bliższym szelestem. To cieniutka suknia, która delikatnie muska posadzkę. Nagle szelest zamiera i boku Wenus dotyka z lekkością piórka mała, zadbana stopa. Zatrzymuje się przez chwilę na mozaice, a następnie rusza dalej, niemal bezgłośnie przemierzając salę, towarzyszy jej tylko szept sukni na posadzce. Przy każdym kroku biała suknia faluje, podążając za ruchami kobiety niczym tancerz oplatający swym ciałem partnerkę. Tym rytmicznym ruchem kierują biodra, zaznaczające się przez chwilę na śnieżnej bieli tuniki jak delfiny na powierzchni wody, by następnie zanurzyć się ponownie i zniknąć, pozostawiając długim plisom tylko kilka chwil na powrót do ich wytwornego porządku. W półmroku korytarza tunika zdaje się unosić i opadać, zaledwie kilka wiązek światła przeszywa ciemność, rytmicznie rzucając blask sukni na ścienne freski: to świetlista pieszczota gładząca powierzchnię malowideł, lekka niczym obłok. Postać kieruje się w stronę odległego okna i dopiero w jego świetle odcina się od otoczenia. Tunika zdaje się rozpływać w powietrzu, przekształcając się w świetlistą aureolę wokół ciała dwudziestopięcioletniej kobiety, drobnej i szczupłej, ale o wyraźnie zarysowanych krągłościach. Każdy jej ruch składa się na niewypowiedzianą harmonię kształtów i wdzięku, pozostawiając wrażenie niezwykłej zmysłowości. Niespieszny krok i rysunek kreślony w powietrzu przez biodra dopełniają reszty. Urok tej kobiety jest tak samo nieuchwytny jak zapach, który zostawia za sobą. I jest z nią tak samo jak z perfumami: jej prawdziwa tajemnica, bardziej niż w pięknie, tkwi w odczuciach, które wywołuje w otaczających ją osobach. Tę tajemnicę nauczyła się umiejętnie dozować i wykorzystywać, podobnie jak lecznicze mikstury i trucizny – sztukę ich stosowania opanowała do mistrzostwa.
To Kleopatra.
Wbrew powszechnej opinii jej imię nie jest egipskie, lecz greckie.
Dosłownie znaczy ono „chwała ojca”, w rozumieniu: „pochodząca z chwalebnego rodu” (od greckiego κλέος, kleos – „chwała”, i πατρóς, patros – „ojciec”). Kleopatra nie jest bowiem Egipcjanką, ale Greczynką, Macedonką. Należy do dynastii najeźdźców, którzy od niemal 300 lat zasiadają na tronie Egiptu, mają odmienne zwyczaje i posługują się innym niż miejscowa ludność językiem – greką. Są to Ptolemeusze (nazywa się ich również Lagidami, ale w tej książce wybraliśmy bardziej znaną nazwę). Jej pełne imię to Kleopatra Tea Filopatora, czyli „Bogini Kleopatra miłująca ojca” (z greckiego θeά, thea – „bogini”, i Φιλοπάτωρα, philopatora – „ta, która kocha swojego ojca”). Choć brzmi w naszych uszach jak wyjątkowe imię godne równie wyjątkowej królowej, nie tylko ona je nosiła. Wiadomo jeszcze o sześciu kobietach o tym samym imieniu przed nią, dlatego historycy, aby uniknąć zamieszania, nazywają ją Kleopatrą VII. Skąd aż tak wiele Kleopatr? Otóż tradycją Ptolemeuszy było nadawanie potomkom powtarzających się imion dynastycznych (podobnie jak królowie Francji używali imienia Ludwik). Księżniczki zatem noszą zawsze jedno z tych trzech imion: Arsinoe, Berenika lub właśnie Kleopatra.
Państwo tej władczyni bardzo różni się od Egiptu faraonów. Od innych sławnych Egipcjanek, jak choćby Nefertari (żona faraona Ramzesa II), Nefertiti (żona faraona Echnatona) czy Hatszepsut, dzieli ją odpowiednio 1200, 1300 i ponad 1400 lat. To tak, jakby porównywać kobietę z epoki nowożytnej z taką, która żyła w czasach Karola Wielkiego lub Królestwa Longobardów. Kleopatra zna zupełnie inny Egipt: królestwo podbite najpierw przez Persów i pozostające pod ich władaniem przez kilka wieków, a następnie zdobyte przez Aleksandra Wielkiego, bez którego nie byłoby grecko-macedońskiej dynastii Ptolemeuszy, zasiadającej na tronie przez prawie trzy kolejne stulecia.
Kiedy Kleopatra przychodzi na świat, Egipt wydaje się przeznaczony na pożarcie przez Rzym, nowe światowe mocarstwo. Ale to właśnie ona, wielka polityczna osobowość zdolna do dalekosiężnego planowania, przedłuży życie swego królestwa, a nawet zdobędzie dlań nowe ziemie i nowe bogactwa: dzięki umiejętnej polityce Kleopatry, zdolnej usidlić najpierw Cezara, a następnie Antoniusza, Egipt rozciągnie swe panowanie na niemal całe wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego – od dzisiejszej Turcji po Libię. Niezwykłe osiągnięcie, zawdzięczane wyłącznie talentowi tej władczyni. Będzie to ostatnie wielkie panowanie egipskiego królestwa, nim zniknie ono na zawsze w mrokach historii. Kleopatra pozostanie na tronie tylko 21 lat, ale losy starożytnego świata skupią się w niej jak w soczewce, czyniąc z tej władczyni jedną z najpotężniejszych, najbardziej wpływowych i znaczących kobiet w całej historii ludzkości. Żadna inna przedstawicielka płci pięknej, może z wyjątkiem królowej Anglii Elżbiety I, jej w tym nie dorówna. Jednak życie Kleopatry dobiegnie końca, zanim skończy ona 40 lat.
W świecie zdominowanym przez mężczyzn losy Zachodu znajdą się w rękach kobiety. Na dodatek w kluczowym momencie, kiedy Rzym będzie przekształcał się z republiki w cesarstwo. Bez Kleopatry nie byłoby to możliwe, a przynajmniej nie przyniosłoby takich rezultatów, o jakich czytamy na kartach naszych podręczników historii: ponieważ po części z jej powodu wybuchnie walka o władzę między Antoniuszem a Oktawianem. Zwycięzcą tej rywalizacji zostanie Oktawian i rządzić będzie wystarczająco długo, by położyć solidne fundamenty pod imperium, które przetrwa całe stulecia.
Przechadzającej się cicho pośród murów pokrytych freskami dziewczynie przysługuje długa lista tytułów: królowa królów i królowych, królowa Górnego i Dolnego Egiptu, królowa Cypru… Ale dziś, ponad dwa tysiące lat później, na dźwięk jej imienia staje przed oczami naszej wyobraźni kobieta pełna nieodpartego i egzotycznego uroku, wykształcona, niezależna, umiejąca podporządkować sobie mężczyzn i obudzić w nich szaloną namiętność. Czy to możliwe, by wszystkie te tytuły i cechy charakteryzowały zaledwie dwudziestopięcioletnią dziewczynę?
Kleopatra wyszła na pergula, rodzaj balkonu osłoniętego elegancką drewnianą kratą, która oddziela go od świata zewnętrznego. Jej palce gładzą misterną snycerkę kraty i czują, jak przepływa przez nią rześkie powietrze nowego poranka, jego zapach jest przenikliwy i świeży. Dziewczyna zamyka na chwilę oczy i bierze głęboki oddech. Potem jej powieki powoli się otwierają i ciepłe, intensywne, świetliste spojrzenie ogarnia wszystko wokół, podobne do słońca jej ojczystej ziemi, kiedy wstaje nad bezkresem pustyń Egiptu.
Teraz jednak, pomiędzy jednym a drugim poruszeniem długich rzęs, w jej oczach odbija się inna ziemia i całkiem inny świat. Patrzymy jej spojrzeniem na wielkie miasto po drugiej stronie rzeki. To Rzym widziany z Zatybrza, gdzie znajdują się Horti Caesaris (Ogrody Cezara). Właśnie w tej rozległej posiadłości Juliusz Cezar gości królową Egiptu, która przybyła do Rzymu.
Doskonale stąd widać ogrom największego miasta w rejonie Morza Śródziemnego, z każdym rokiem wyrastającego na głównego gracza w ówczesnym świecie. Przez wiele wieków taką potęgą był Egipt. Teraz jednak wszystko się zmieniło.
Miasto odbija się w oczach Kleopatry coraz wyraźniej, tak ostro i przejrzyście, że możemy już zagłębić się w jego ulice i zacząć poznawać je z bliska.
Jesteśmy tu w 44 roku p.n.e., u schyłku republiki. Całe pokolenie musi jeszcze upłynąć do narodzin potęgi cesarstwa rzymskiego. Już od dawna jednak Rzym jest tym pełnym zamętu wieloetnicznym miastem, które będzie wprawiać w zadziwienie starożytnych pisarzy i współczesnych archeologów. A przede wszystkim już jest niezwykle piękny.
Silny wiatr przegnał chmury i deszcz padający przez kilka ostatnich godzin. Słońce dopiero co wychyliło się na wschodzie, a jego pierwsze nieśmiałe promienie padły na Wzgórze Kapitolińskie, oświetlając wielką świątynię Jowisza i jej potężne kolumny. Wewnątrz budowli, obok posągów Junony i Minerwy, pomiędzy którymi przechodzą w milczeniu kapłani przygotowujący się do porannych obrzędów, stoi ogromny posąg najwyższego boga – Jowisza, prawdopodobnie wykonany z kości słoniowej i złota, prawdziwe arcydzieło. Zresztą widok całej świątyni, zbudowanej na planie prostokąta o bokach długości 55 i 65 metrów, zapiera dech w piersiach. Według niektórych źródeł wspaniałe kolumny z korynckimi kapitelami pochodzą z odległej Grecji; Lucjusz Korneliusz Sulla miał je sprowadzić aż ze świątyni Zeusa Olimpijskiego w Atenach w 86 (lub 84) roku p.n.e. Grecka dusza w sercu Rzymu: nie tylko dowód siły rodzącej się politycznej potęgi, lecz także światło przeszłości rozjaśniające jej przyszłość. Tego właśnie chciał Sulla. Wraz ze wznoszeniem się tarczy słońca posągi z pozłacanego brązu i płaskorzeźby na frontonie świątyni stopniowo się rozjaśniają, a potem nagle zdają się zapalać niczym pochodnie. Wspaniały i symboliczny spektakl, widoczny z niemal każdego punktu Rzymu.
Świt zalewa światłem pałace Wiecznego Miasta i ożywia jego barwy: niebieskawoszara zasłona, która otulała je o świcie, stopniowo znika, pozwalając, by roziskrzyło się czerwienią dachów.
W tym pierwszym oddechu dnia Rzym przypomina niespokojne morze: jak okiem sięgnąć widać fale budynków różnej wysokości, mnogość tarasów, lukarn i dachów piętrzących się na zboczach miejskich wzgórz. Tu i ówdzie, niczym kwiaty na łące, strzelają w górę zielonozłote dachy świątyń wykonane z pozłacanego brązu, z upływem czasu pokrywającego się szlachetną śniedzią.
Wygląda to jak zaprojektowana przez wybitnego rzemieślnika klawiatura, na której życie, niczym utalentowany pianista, wygrywa symfonię przebudzenia: wszędzie w rześkim powietrzu wznoszą się małe kolumny białego dymu, znak, że ktoś rozpalił ogień w palenisku: by przygotować jedzenie, by celebrować rytuały w świątyniach, by rozpalić ogromne piece w łaźniach lub rozpocząć codzienną pracę w warsztacie rzemieślniczym.
Następnie – mury. Rzym jest wciąż jeszcze miastem zbudowanym z cegły. Dopiero Oktawian, gdy zostanie jedynowładcą uhonorowanym przez senat tytułem Augusta, przemieni stolicę w miasto z marmuru, jak sam ją będzie z przyjemnością nazywać. Przypuszcza się jednak, że owe ceglane mury są pokryte białym tynkiem, który jaśnieje w słoneczne dni i przymnaża miastu światła. Stopniowo wypełnia ono zanurzone w półmroku zaułki, jakby było świetlistą parą. W jednym z takich zaułków widzimy idącego mężczyznę, który stara się ominąć strumyczek wijący się po ubitej ziemi. Nad jego głową słychać skrzypienie drewnianych okiennic – otwierają się one, trzaskając gwałtownie o mur (szklane okna to prawdziwa rzadkość, z pewnością niedostępna prostemu rzymskiemu ludowi). Mężczyzna przyspiesza. Wie, że porannemu otwieraniu okiennic zazwyczaj towarzyszy opróżnianie nocników. W krajach Zachodu przez całe wieki domowa łazienka będzie luksusem dostępnym wyłącznie dla bogatych – w Rzymie zajmują oni najniższe piętra, gdzie dociera również bieżąca woda, cenne dobro, którym mogą się cieszyć w swoich domach tylko nieliczni szczęśliwcy (zazwyczaj arystokraci, osoby zamożne lub posiadające dobre kontakty w administracji publicznej).
Tymczasem prosty lud gnieździ się na wyższych piętrach, pozbawionych toalet i bieżącej wody, w małych mieszkaniach na wynajem, a nawet – rzecz nierzadka w zamieszkałej przez biedotę dzielnicy Subura – w podnajmowanych pokojach (często dzieli się je dalej za pomocą rozwieszonych prześcieradeł i wewnętrznych przegród, aby umożliwić obcym ludziom zamieszkiwanie w tej samej przestrzeni).
Woda w Rzymie nie jest własnością prywatną, lecz łatwo dostępnym dobrem publicznym i nigdy jej nie braknie. Trzeba jednak wyjść po nią z domu, na poziom ulic, przy których znajduje się mnogość fontann publicznych, rozmieszczonych w przemyślany sposób. Odległość między nimi nigdy nie jest zbyt duża, aby nie trzeba było chodzić daleko z pełnymi wiadrami i dzbanami: to kapilarna sieć dystrybucyjna, zbudowana, by zaspokoić pragnienie największego miasta zachodniego świata.
Tak, być może prawdziwym sekretem Rzymu jest właśnie możliwość napojenia prawie miliona jego mieszkańców. Historia nazwie to miasto na różne sposoby: Caput Mundi (Stolica Świata), Wieczne Miasto, powtarzać będzie, że „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Niewielu jednak pamięta, że miasto było również określane jako Regina Aquarum, czyli Królowa Wód, tak bowiem w nie obfitowało w starożytności.
Nadejdzie taki czas – w stosunku do naszej opowieści późniejszy – że dzięki 11 akweduktom miasto będzie otrzymywać milion litrów bieżącej wody dziennie! Dopiero w czasach nowożytnych, a dokładnie w roku 1964, uda się pobić ten wynik. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Rzym cezarów, szczególnie pod panowaniem Antoninów, liczył sobie ponad milion mieszkańców, podczas gdy w dzisiejszym Rzymie jest ich niemal trzykrotnie więcej, możemy powiedzieć, że w czasach imperium rzymskiego na głowę każdego mieszkańca przypadało dwa razy więcej wody niż dzisiaj.
Nasz wędrowiec dotarł do końca zaułka, staje przy fontannie i pije. Potem, ocierając usta wierzchem dłoni, rusza dalej, a za jego plecami rozlega się krzyk, po którym następują przekleństwa wykrzykiwane po łacinie. Ktoś został trafiony zawartością nocnika. Dziś taka scena może wywołać uśmiech, ale w tamtych czasach – absolutnie nie. Wręcz przeciwnie: wśród wielu paragrafów rzymskiego systemu prawnego wylicza się również specyficzny rodzaj „ubrudzenia z powietrza”, które jest traktowane jako prawdziwe przestępstwo, z wyraźnie określonymi sankcjami zależnymi od stopnia uszkodzenia tuniki czy togi i oczywiście od osoby trafionej zawartością nocnika.
Chociaż słońce wzeszło zaledwie parę minut wcześniej, ulice są już pełne ludzi. To głównie niewolnicy i słudzy, którzy muszą wykonać swe pierwsze obowiązki: opatulone i drżące jeszcze z zimna postacie przemykają zaułkami. Wszędzie są kałuże. W nocy dużo padało, przeszła nawet prawdziwa burza z piorunami, grzmotami i silnym wiatrem. Na ziemi i w zaułkach leżą porozrzucane liczne przedmioty, które spadły z dachów i balkonów: ubrania rozwieszone do wyschnięcia, a teraz przemoczone i pomięte, kosze, doniczki z kwiatami (choć może to być zaskakujące, już w czasach rzymskich są one szeroko stosowane). Jeszcze nie nadeszła prawdziwa wiosna, ale to kwestia kilku dni.
Jedno nie ulega wątpliwości: Rzym w tej epoce nie jest jeszcze pełnym przepychu monumentalnym miastem, jakie można zobaczyć w filmach lub o jakim czytamy w powieściach. Jest uboższy i prostszy, zarówno pod względem pomników, jak i architektury, i może wydawać się nieco prowincjonalny w porównaniu z majestatem, jaki osiągnie już kilkadziesiąt lat później. To miasto chaotyczne i zatłoczone, dość skromne, a także w pewnym sensie „średniowieczne”, ponieważ składa się z labiryntu wąskich zaułków i wysokich, często niestabilnych budynków, mieniących się kolorami rozwieszonego prania. Pośród tych budynków, wzdłuż ulic z ubitej ziemi, pomiędzy strumykami ścieków tętni życie i biegają roześmiane, hałaśliwe dzieci. Wielu krytykuje nawierzchnię ulic Wiecznego Miasta, zwłaszcza opłakany stan clivi (dróg prowadzących pod górę). Był to problem tak dolegliwy, że Juliusz Cezar nakazał owe drogi wybrukować, ponieważ uważano je za zbyt zakurzone w lecie i zbyt błotniste w zimie. To się jednak nie stanie. Dzisiaj dowiemy się dlaczego.
Być może zdziwi was, że w czasach Kleopatry w Rzymie nie było jeszcze wielu budowli, które znamy i które, jak nam się zdaje, istnieją od zawsze. Co roku do Wiecznego Miasta przyjeżdżają miliony turystów, aby je podziwiać, ale w opisywanych przez nas czasach musieliby znaleźć sobie inny powód przyjazdu, ponieważ te budowle nie zostały jeszcze wzniesione. Ich lista was zaskoczy.
Oto czego Kleopatra, Marek Antoniusz, a także Juliusz Cezar, Cyceron i Oktawian nigdy nie widzieli:
– Budowa Koloseum zostanie rozpoczęta ponad wiek później, dokładnie za 124 lata. Gdzie więc Rzymianie oglądali widowiska? Na potrzeby munera gladiatoria, czyli walk gladiatorów, wznoszono tymczasowe drewniane amfiteatry, tak jak dzisiaj stawia się metalowe konstrukcje dla pokazów i koncertów na placach.
– Panteon zostanie zbudowany przez Marka Agryppę, zięcia Augusta i wiernego mu dowódcę wojskowego, 17 lat później. Jednak obecny wygląd tej budowli sięga czasów znacznie późniejszych niż epoka, w której żyła Kleopatra. Panteon, zniszczony przez dwa pożary, zostanie odbudowany pod rządami Hadriana, a więc około 160 lat od opisywanego teraz dnia, być może przez samego Apollodorosa z Damaszku, przez niektórych uważanego za kogoś w rodzaju Leonarda da Vinci imperium rzymskiego, przypuszczalnie zamordowanego później z rozkazu tego samego Hadriana.
– Łaźnie Karakalli powstaną ponad 250 lat później.
– Łaźnie Trajana ujrzą światło dzienne około 150 lat później.
– Łaźnie Dioklecjana zostaną otwarte 350 lat później.
– Wszystkie fora cesarskie powstaną w okresie od 42 (Forum Augusta) do 166 lat (Forum Trajana) później.
– Znajdujące się na Forum Romanum (Forum Rzymskim) Łuk Tytusa i Łuk Septymiusza Sewera, tak chętnie fotografowane dziś przez turystów, pojawią się odpowiednio za 130 i 246 lat.
– Katakumb w czasach Kleopatry i Cezara oczywiście jeszcze nie ma. Zaczną nieśmiało powstawać wiele lat później, by stopniowo stać się ogromnym labiryntem, już za panowania Konstantyna w IV wieku.
– Pałace cesarskie na Palatynie na razie nie istnieją. Na wzgórzu stoi tylko kilka pięknych, zdobionych freskami domus najważniejszych rodów arystokratycznych miasta. Trzeba będzie poczekać całe 108 lat, na słynny pożar Rzymu, aby zobaczyć, jak stopniowo są tam wznoszone wielkie pałace rządzących, gdzie będą żyć i sprawować władzę rzymscy cesarze.
– Domus Aurea (Złoty Dom) pojawi się za ponad stulecie, by zniknąć w ciągu lat kilkudziesięciu.
– W cyrkach i na placach nie ma jeszcze obelisków. Nadal znajdują się w Egipcie i dopiero August sprowadzi do Rzymu pierwsze dwa z nich na pokładzie statków zbudowanych specjalnie w tym celu.
I vice versa: 15 marca 44 roku p.n.e., w dniu śmierci Juliusza Cezara, w Rzymie znajdują się pomniki i budowle publiczne, które być może widziała Kleopatra (choć nie jest pewne, czy jako władczyni obcego państwa mogła poruszać się wewnątrz pomerium, czyli linii wyznaczającej święte i nieprzekraczalne dla obcych granice tego miasta), ale w dzisiejszych czasach już ich nie ma:
– Kilka lat wcześniej na Polu Marsowym z rozkazu Cezara została wybudowana naumachia, czyli instalacja służąca do inscenizacji bitew morskich.
– W pobliżu Forum znajdowała się świątynia Wenus Genetrix (Wenus Rodzicielki) i przylegająca do niej przestrzeń sakralna (z posągiem Kleopatry znajdującym się wewnątrz, naprzeciwko posągu bogini).
– Wznoszona była Basilica Iulia, której budowa nie została jednak całkowicie ukończona.
– Można było podziwiać imponującą liczbę zrabowanych w Grecji posągów z brązu o wspaniałości porównywalnej do słynnych brązów z Riace. Do dziś przetrwały w muzeach jedynie ich nieliczne marmurowe kopie z późniejszego okresu rzymskiego, często uszkodzone. Na szczególną uwagę zasługiwała znajdująca się w portyku Metellusa (później nazwanym na cześć siostry Augusta portykiem Oktawii) wspaniała grupa przedstawiająca Aleksandra Wielkiego galopującego razem z 25 towarzyszami, którzy polegli w 334 roku p.n.e. w bitwie nad Granikiem. Została zniszczona i przetopiona we wczesnym średniowieczu.
– Pompejusz i Cezar przywieźli do Rzymu ogromne kolekcje grawerowanych kamieni szlachetnych i pucharów wyciętych w twardym kamieniu, takich jak Tazza Farnese (zwana też Gemmą Ptolemeuszy).
Jednak Rzym, który znali Cezar, Marek Antoniusz i Kleopatra, nadal istnieje i wciąż można w nim podziwiać stojące tu przez wieki budowle, świątynie i pomniki (choć zostały nieco zmodyfikowane w ciągu pokoleń przez samych Rzymian):
– Circus Maximus (choć w 44 roku p.n.e. był obiektem mniej przestronnym i nie tak imponującym).
– Forum Rzymskie z licznymi świątyniami, w tym świątynią Westy, gdzie przechowywany jest święty ogień Rzymu.
– Forum Cezara, niedawno uroczyście otwarte przez dyktatora.
– Wzgórze Kapitolińskie ze świątynią Jowisza.
Tak więc Wieczne Miasto z naszej opowieści różni się od tego, które mamy na myśli, kiedy powracamy w rozważaniach do epoki klasycznej. Trzeba to wyraźnie podkreślić, ponieważ będziemy świadkami wydarzeń rozgrywających się, by tak rzec, w momencie kształtowania się Rzymu: jeszcze nie rozkwitł, nie stanowi na razie imperium, ale już podporządkował sobie znaczne obszary geograficzne, przekształcając je w prowincje. Chociaż stał się teraz politycznym centrum regionu Morza Śródziemnego, nie odgrywa jeszcze roli kulturalnej, gospodarczej i politycznej siły napędowej, którą wszyscy mu przyznają. Stanie się taką siłą na końcu naszej historii: od tego momentu rozpocznie się proces, w którego wyniku – przechodząc przez pryncypat Augusta – zrodzi się imperium rzymskie. Ale bez tego, o czym opowiemy na kolejnych stronach, historia byłaby zupełnie inna. Jest to moment krytyczny dla całego Zachodu. Kto wie, jaki byłby dzisiejszy świat bez bohaterów tego tomu: Juliusza Cezara, Oktawiana, Marka Antoniusza i oczywiście Kleopatry, kobiety, która połączyła ich losy i określiła los Rzymu. Oraz los świata.
Wróćmy do wędrówki po ulicach Rzymu śladami człowieka, którego zobaczyliśmy, gdy przeskakiwał przez strużki deszczówki płynące w zaułku. Na skrzyżowaniu ulic natrafił właśnie na grupę ludzi rozprawiających podniesionym głosem: dwa wozy próbują przejechać, ale przeszkadzają sobie nawzajem. Serca woźniców są zapalczywe i trywialny problem pierwszeństwa przejazdu sprawia, że w powietrzu rozlegają się krzyki i obelgi. Wokół zebrał się niewielki tłum rozbawionych gapiów. Jak widać, jeden z widoków doskonale znanych także z współczesnych rzymskich ulic częsty był już w czasach Kleopatry. Jest ku temu powód: ze względu na gęstość zaludnienia Cezar zabronił przejazdu wozów w ciągu godzin dziennych, zamieniając Wieczne Miasto w ogromny obszar ruchu pieszego. Wszystkim pojazdom zaopatrującym warsztaty, sklepy i pałace wolno poruszać się po ulicach wyłącznie nocą; pisk kół i przekleństwa woźniców spędzają sen z powiek mieszkańców niższych pięter. To właśnie dzieje się w przedstawionej chwili: żaden z woźniców nie chce ustąpić, ponieważ pragnie jak najszybciej wydostać się z miasta przed nadejściem dnia, aby uniknąć grzywny.
Nasz mężczyzna przemyka się chyłkiem obok tłumu wzdłuż ściany budynku i rusza dalej. Jest wysoki i chudy, ma zapadnięte policzki i głęboko osadzone oczy o przenikliwym spojrzeniu. Gęsta czarna broda sięgająca piersi wskazuje, że jest filozofem. A dokładnie greckim filozofem: nazywa się Artemidor z Knidos. Od wielu lat uczy w Rzymie języka, a także mądrości i literatury kraju swego pochodzenia. Wiemy od historyka Appiana z Aleksandrii, również Greka, że ten pozornie anonimowy człowiek jest bliskim przyjacielem Juliusza Cezara. Znamy go również dzięki innemu starożytnemu pisarzowi i filozofowi greckiemu, Plutarchowi. Ten człowiek przemierzający ulice miasta, które wkrótce z lotu ptaka zacznie przypominać mrowisko, nie jest jego zwykłym mieszkańcem. Nawet jeśli brakuje źródeł na potwierdzenie tej tezy, bardzo prawdopodobne, że trzymany przez niego teraz w ręku zwój papirusu, na którym napisano kilka linijek, mógłby zmienić historię starożytnego świata i całego Zachodu.
Trudno oprzeć się skojarzeniu z powieścią o międzynarodowej intrydze: czy ten mały zwój, drobny, pozornie nic nieznaczący przedmiot, naprawdę będzie zdolny zmienić bieg przyszłych wydarzeń i historię całej cywilizacji? Idźmy dalej za Artemidorem.
Miasto się budzi. Jest tak, jakby miało się rozpocząć przedstawienie, a pracownicy przygotowywali scenę. Tutaj sklep otwiera swoje podwoje. Nie ma jeszcze okien ani opuszczanych rolet wystawowych: każdy sklep (albo taberna) jest zamykany od wewnątrz drewnianymi panelami ustawianymi pionowo i utrzymywanymi razem przez długą poprzeczną sztabę. Skrzypienie pordzewiałej zasuwy jest dźwiękiem znanym każdemu, kto mieszka w pobliżu, podobnie jak stukot desek, podnoszonych, a następnie opieranych o mur przed sklepem. Stukotowi towarzyszy niewielki obłok pyłu.
Przechodząc obok, Artemidor rzuca szybkie spojrzenie do środka i w ciemności dostrzega ojca i dwójkę dzieci, którzy zaczynają wystawiać przed taberna swój towar, w tym przypadku barwne tkaniny. Najmłodsze z dzieci wspina się z niesamowitą zwinnością po długiej tyce z brązu, aby podwiesić kilka poduszek pod powałą. To taberna handlarza tkaninami, można tu dostać wszelkiego rodzaju materiały, koce i poduszki oraz „nawet najrzadsze i najbardziej wyrafinowane jedwabie ze Wschodu”, jak lubi powtarzać właściciel z głębi swego sklepu. W świetle lampy widać tylko jego twarz. Mężczyzna recytuje swoje poranne modlitwy, ofiarowując wino i pokarm małym brązowym statuetkom umieszczonym w niszy. Owa nisza ozdobiona drewnianymi kolumienkami to lararium, rodzaj małej domowej świątyni, miejsce niezwykle ważne w życiu codziennym Rzymian. Składane tam ofiary gwarantują pomoc larów, domowych bóstw opiekuńczych chroniących przed kradzieżą, pożarem, chorobą i wszelkim złem.
Nie przypadkiem także często można w mieście zobaczyć przedstawienia fallusa w erekcji powieszone lub namalowane na ścianie, a niekiedy nawet wyrzeźbione na chodniku przed sklepem. Nie są one bynajmniej oznaczeniem lupanaru, czyli domu publicznego. To zwyczajne amulety na szczęście, mające chronić przed chorobą, dawać energię życiową, przyciągać pieniądze, a przede wszystkim działać jako swego rodzaju piorunochrony, oddalać złorzeczenia przechodniów lub innych zazdrosnych sklepikarzy. Zdarza się, i tak jest w tym przypadku, że jedna ze statuetek lararium przedstawia Merkurego, boga chroniącego nie tylko kupców, ale także złodziei. Na tych ulicach różnica między jednymi a drugimi często bywa naprawdę niewielka.
Artemidor idzie dalej. Kolejny sklep to garncarnia, pełna amfor, malowanych talerzy i dzbanów, z ostrożnością wyeksponowanych na ławach i drewnianych taboretach przy wejściu. W mnogości przedmiotów wyróżnia się wspaniały typ ceramiki nazywany terra sigillata, zdobionej połyskliwą polewą w charakterystycznym jaskrawoczerwonym kolorze. Te eleganckie naczynia, wytwarzane seryjnie w matrycach, zdobione są wyrafinowanymi dekoracjami reliefowymi wykonywanymi techniką zwaną obecnie barbotinową – polega ona na nakładaniu pędzelkiem lub szpatułką grudek zdobienia na powierzchni naczynia – i są starorzymskim odpowiednikiem ceramiki z Capodimonte lub z Sèvres. Każda zamożna rodzina je posiada: to odpowiedni serwis do przyjmowania gości. Czy Kleopatra kiedykolwiek używała takich naczyń? Prawdopodobnie tak, ale przyzwyczajona do srebrnych talerzy, pucharów i kubków z alabastru lub szkła oraz jeszcze większego luksusu w codziennym życiu zapewne uważała je za tuzinkowe.
Nagły hałas sprawia, że Artemidor odwraca głowę. Oto jakiś niewolnik niechcący upuścił dzban. Reakcja jego właściciela jest brutalna: stek nieprzetłumaczalnych obelg poprzedza zaledwie o kilka sekund lawinę kopniaków i uderzeń, co nam przypomina, jak pełne przemocy jest to społeczeństwo, gdy porównać je z naszym. Nazywamy je „cywilizacją” (jakkolwiek starożytną) i tak jest w istocie, ponieważ nigdy w historii ludzkości nie osiągnięto tak wysokiego poziomu organizacji społecznej oraz wyrafinowania artystycznego i kulturowego. Jednak w porównaniu z dzisiejszymi czasami w wielu kwestiach, szczególnie związanych z wolnością i prawami człowieka, owa cywilizacja potrafi być bardzo surowa i okrutna – zwłaszcza wobec swej najniższej warstwy, niewolników. Zresztą nie tylko wobec nich. W tej epoce pedofilia, niewolnictwo, kara śmierci, masakry na rubieżach są uważane za coś normalnego i nie wywołują oburzenia ani poruszenia.
Artemidor przyspiesza kroku, by przemierzać kolejne ulice Rzymu Cezara i Kleopatry, który budzi się do nowego dnia. Nieco dalej słyszy głuchy stuk, a potem jeszcze jeden, i jeszcze jeden, i kolejny. Na ustawionym na trójnogu pniaku rzeźnik właśnie tasakiem oddziela od siebie żebra wołu. Każdemu uderzeniu błyszczącego narzędzia towarzyszy trzepot przerażonych kur uwiązanych niedaleko nóg mężczyzny. Może przeczuwają swoje przeznaczenie… W głębi sklepu, za świńskimi głowami, rojem much i wiszącymi tuszami jagnięcymi, siedzi kobieta. To żona rzeźnika, która w oczekiwaniu na pierwszego klienta czyści wielkie liczydło. W starożytnym Rzymie to właśnie kobiety zazwyczaj prowadzą sklepowe rachunki i opiekują się kasą, z pewnością dlatego, że są bardzo dokładne w liczeniu, a zwłaszcza bardziej godne zaufania od swych mężów w zarządzaniu zarobionymi sestercami.
Artemidor krzywi się i odpędza dłonią muchy kłębiące się wokół masarni, a następnie przechodzi na drugą stronę ulicy. Teraz otacza go intensywna woń przypraw wystawionych w taberna, którą właśnie mija. Ten zapach jest pieszczotą dla jego zmysłów. Ale to nic w porównaniu z aromatem świeżo upieczonego chleba, witającym go w kolejnym sklepie. Mieści się tam popina, czyli typowy bar epoki rzymskiej. Pozostałości podobnych miejsc do dziś można oglądać na stanowiskach archeologicznych, takich jak Ostia i Pompeje: mają charakterystyczny murowany kontuar w kształcie litery L z dużymi otworami na powierzchni. Niejeden będzie wam mówił, że w tych otworach stały dzbany zawierające wino, ale to nieprawda: wino, co Artemidor mógłby nam od razu potwierdzić, znajdowało się w amforach ustawionych wzdłuż kontuaru. Z otworów sklepikarz wyciągał suszone rośliny strączkowe, pszenicę, orkisz i inne produkty spożywcze, które sprzedawał klientom. W tym czasie bary były również sklepami spożywczymi, gdzie można było i napić się, i kupić coś do jedzenia.
Niektórzy klienci piją grzane wino, jedzą jajka na twardo i placki z miodem. To w ówczesnym Rzymie rodzaj „śniadania kontynentalnego”. Należy pamiętać, że starożytne rzymskie śniadanie jest zawsze bardzo obfite i – w zależności od zasobności kieszeni – składa się z mleka, mięsa lub sera, wina i owoców, składników dostarczających energii potrzebnej do rozpoczęcia dnia. Dnia, który zaczyna się wcześnie, o świcie, aby jak najlepiej wykorzystać światło słoneczne.
Artemidor nie zatrzymuje się w popina, idzie naprzód. Nie odczuwa głodu, jest bardzo spięty i skoncentrowany na tym, co ma zrobić. Jego ręce się pocą, zasycha mu w gardle, wszystkie zmysły ma wyostrzone do granic możliwości. Wybiera zaułki i skróty, unika zbyt zatłoczonych miejsc. Często odwraca się gwałtownie, by sprawdzić, czy nie jest śledzony, zanim zagłębi się szybkim krokiem w wąskie pasaże. Ma tylko jeden cel: musi jak najszybciej przekazać wiadomość adresatowi i nie dać się wcześniej schwytać. To kwestia życia i śmierci. Ale kto jest adresatem? I co tak ważnego zapisano w owym zapieczętowanym zwoju? Jeśli dostarczenie go jest rzeczą tak pilną, dlaczego nie powierzono tego zadania godnemu zaufania i szybkiemu niewolnikowi? Otóż istnieje ryzyko, że niewolnik może zostać schwytany, a przesłanie przeczytane, co dla samego Artemidora, a zwłaszcza dla adresata listu, oznaczałoby tylko jedno: śmierć.
Powiedzieliśmy, że tych kilka linijek mogłoby zmienić bieg historii. O co więc chodzi?
List, który według Appiana naprawdę został napisany i nad ranem 15 marca 44 roku p.n.e. znajdował się w ręku Artemidora, ma tylko jeden cel: ocalić Gajusza Juliusza Cezara.
Nasz filozof ostrzega w nim swojego przyjaciela, że ktoś spiskuje przeciwko niemu i będzie próbował go zabić podczas posiedzenia senatu. Być może wymienia też nazwiska niektórych spiskowców, mając nadzieję, że Cezar nie pozwoli im się zbliżyć, a może po prostu błaga go, by nie przychodził na posiedzenie. Nigdy się tego nie dowiemy. Wiemy natomiast, że gdyby to przesłanie dotarło do celu i gdyby Cezar je przeczytał, zamach podczas id marcowych mógłby zostać udaremniony, co miałoby trudne do określenia, lecz z pewnością niezwykle poważne konsekwencje w kolejnych stuleciach.
Wyjątkowo rzadko się zdarza, by jeden człowiek ściskał w dłoni przedmiot zdolny tak dalece wpłynąć na historię i zmienić los tak wielu ludzi na przestrzeni wieków. Ten zwój jest niczym klucz pozwalający otworzyć dwa różne scenariusze: historię bez Cezara, tę, którą znamy, lub historię z Cezarem, a więc tę, w której nie ma starcia między Oktawianem i Antoniuszem ani romansu Antoniusza i Kleopatry. Królowa pozostałaby towarzyszką Cezara i z pewnością udałoby się jej uzyskać niezależność dla Egiptu, nie stałby się on więc rzymską prowincją. Nie byłoby, przynajmniej w najbliższej przyszłości, wyniesienia Oktawiana do najwyższej godności, nie byłoby imienia-atrybutu August, nie byłoby narodzin imperium zbudowanego cierpliwie i mądrze, nie byłoby cursus publicus (niezwykle skutecznej poczty stworzonej w epoce imperialnej), nie byłoby liczącej sobie 80 tysięcy kilometrów sieci dróg, z których korzystamy do dziś, nie byłoby wprowadzonych przez Augusta praw i reform. Czy ktokolwiek inny mógłby tego wszystkiego dokonać zamiast niego? Być może, ale nie zrobiłby tego tak jak Oktawian, który dzięki swojej niezwykłej długowieczności (zmarł w wieku 77 lat, co było wówczas rzadkością, choć nie wyjątkiem) miał mnóstwo czasu, aby solidnie zbudować swoje państwo.
Cezar, będący już w podeszłym wieku, nie miałby tyle czasu do dyspozycji. Jednak nawet jeśli się pominie ten szczegół, gdyby żył dłużej, jego świat byłby inny, ukształtowałyby go jego reformy i jego siła.
Kto wie, jacy bylibyśmy dzisiaj…
Z pewnością w najbliższych godzinach zostanie wprawiony w ruch potężny motor historii i wywoła efekt domina, wpływający na przyszłe wieki, przyszłe pokolenia, a ostatecznie nawet życie każdego z nas współczesnych.
To naprawdę oszałamiające, gdy się pomyśli, że grecki filozof trzyma w swoich spoconych dłoniach losy miliardów ludzi, którzy jeszcze się nie urodzili. Niewiarygodne.
Z podręczników historii dobrze wiemy, jak potoczyły się wydarzenia, a gdy pamięta się o 23 ciosach sztyletem, które już kilka godzin później otrzymał dyktator, naturalnym byłoby uznać, że do Cezara nie dotarła przeznaczona dlań wiadomość. A jednak było inaczej. Artemidor wypełnił swoją misję i dostarczył zwój Cezarowi. Trudno uwierzyć w to, co wydarzyło się później.
Kleopatra ma zamknięte powieki. Naprężają się tylko odrobinę, gdy jej makijażystka Eiras delikatnie opiera złotą pałeczkę, aby narysować kohlem długą czarną linię, która biegnie od oczu aż do skroni. To być może najsłynniejsza i najbardziej charakterystyczna cecha egipskiego makijażu. Ruch jest powolny, ale zdecydowany i płynny. Pałeczka przesuwa się po dolnej powiece, a następnie rysuje ścieżkę na skórze. Służąca powtarza ten gest kilkakrotnie, aż do chwili, gdy utworzy doskonale ciemny pasek pozbawiony smug. Eiras jest z pewnością tajną bronią Kleopatry: dzięki kohlowi, który wyeliminował lub ukrył wszelkie niedoskonałości, oczy władczyni wydają się teraz oprawne w czerń niczym księżyc w pełni na nocnym niebie. Kiedy królowa znów je otwiera, jej i tak fascynujące spojrzenie zyskuje zaskakującą moc.
Mówiono, że gdyby Kleopatra miała krótszy nos, inne byłoby oblicze ziemi (to znaczy ludzka historia). Sprawą nosa królowej zajmiemy się w naszej opowieści nieco później. Pewne jest jednak, że egipski makijaż, tak mocny i intrygujący, stanowi (przemilczany lub rzadko wspominany) element legendarnego uroku i seksapilu Kleopatry, być może istotniejszy, niż się przypuszcza.
Eiras jest najlepszą makijażystką na egipskim dworze, a jeśli się weźmie pod uwagę jej codzienny kontakt z Kleopatrą, być może także kimś więcej: to prawdopodobnie kobieta, która umie słuchać, a zwierzenia władczyni zachowuje w tajemnicy. Wiemy, że królowa chciała zawsze mieć ją przy sobie. Kilka lat później Eiras będzie obecna podczas słynnej bitwy pod Akcjum i pozostanie u boku Kleopatry, cicha jak zawsze, aż do samego końca: to w jej ramionach umrze władczyni. Jest zatem bardzo prawdopodobne, że ulubiona makijażystka towarzyszy swej pani również tutaj, w Rzymie.
Ale jak wygląda toaleta Kleopatry? Jaki makijaż nosi królowa?
Nie różni się on zasadniczo od makijażu innych egipskich kobiet (pomijając jakość kosmetyków, perfum i instrumentów, najlepszych i najdroższych w tamtej epoce). W Egipcie kobiety używają kremów do twarzy wykonanych z naturalnych tłuszczów, do których dodawany jest organiczny pigment, nadający skórze odrobinę koloru. Inaczej niż dziś ideałem jest skóra pozbawiona śladów opalenizny: cera ma być jak najjaśniejsza. W tym celu stosuje się biały podkład wykonany na bazie różnych rodzajów kredy. Trzeba powiedzieć, że podstawowym składnikiem ówczesnych kosmetyków są tłuszcze. Mogą być pochodzenia roślinnego (wytwarza się je z oleju rycynowego, lnianego lub oliwy z oliwek), ale te są bardzo drogie, lub pochodzenia zwierzęcego, bardziej przystępne cenowo. Do barwienia używa się naturalnych pigmentów, prawie zawsze pochodzenia mineralnego: niebieski uzyskuje się z azurytu, zielony z malachitu, czarny zwykle z popiołu, żółty i czerwony z ochry i tak dalej. Zostają one rozdrobnione, sproszkowane i zmieszane z tłuszczem w niewielkich naczynkach z drewna lub kości słoniowej. Tym właśnie każdego ranka zajmuje się Eiras. Następnie kosmetyk delikatnie rozprowadza się na skórze za pomocą szpatułek. Ochra jest zwykle nakładana na policzki, co nadaje twarzy ciepło i witalność, a także na usta. Ano właśnie, a z czego robiono szminkę Kleopatry i innych egipskich kobiet? Zapomnijcie o małym cylindrycznym pojemniku ze sztyftem, który widzimy dzisiaj. Tak zwany papirus erotyczny, przechowywany w Muzeum Egipskim w Turynie, przedstawia malującą się kobietę: do barwienia ust używa ona długiego rysika, a może pędzelka.
Tak, egipskie przedmioty do makijażu zdecydowanie nie nadają się do noszenia w torebce (która zresztą jeszcze nie istnieje). Są one mniej praktyczne niż ich współczesne odpowiedniki, ponieważ używa się ich tylko w domu, o poranku. Kosmetyczką jest drewniana skrzynka, z zewnątrz pomalowana i ozdobiona, co nadaje jej jakiś rys osobisty, a wewnątrz pełna przegródek na szklane butelki z maściami, olejkami i pachnidłami.
Kleopatra siedzi bez ruchu, podczas gdy Eiras, wspomagana przez kilka służących, przygotowuje ją na kolejny dzień, pozornie nieróżniący się od innych. Nikt nie wie, że dzisiaj historia starożytnego świata zmieni się raz na zawsze. Służące kontynuują pracochłonne przygotowania. Kleopatra wyciąga rękę na stoliku: służąca delikatnie maluje jej paznokcie. Egipcjanka, tak jak dzisiejsze kobiety, ma je polakierowane. Jakiej substancji się do tego używa? To może was zaskoczyć: henny.
Egipska kosmetyka kryje w sobie wiele ciekawostek. Ma cel nie tylko estetyczny, lecz także ochronny. Kremy służą również, a może przede wszystkim, do zabezpieczenia skóry przed intensywnym słońcem Egiptu i jego niezwykle suchym klimatem.
Emblematycznym przykładem jest kohl: najprawdopodobniej uzyskuje się go ze spalonego drewna, tłuszczu i antymonu, który jest środkiem dezynfekującym, naturalnym antyseptykiem chroniącym oko przed agresywnymi bakteriami, infekcjami grzybiczymi i pasożytami, a także przed konsekwencjami podrażnienia wywołanego przez słońce i wiatr niosący tumany pustynnego pyłu.
Kosmetyka dla Egipcjan to zatem przede wszystkim ochrona ciała.
W ten sposób odkrywamy jeszcze inny aspekt higieny intymnej. Jeśli zadajecie sobie pytanie, jak Kleopatra zaprezentowała się Cezarowi podczas ich pierwszej wspólnej nocy, możemy na nie odpowiedzieć z absolutną pewnością, nawet jeśli nie wspomniał o tym żaden starożytny tekst czy autor: jej ciało było całkowicie wydepilowane. Nawyk usuwania z powierzchni skóry wszelkich włosów (z wyjątkiem rosnących na głowie oraz rzęs i brwi, ma się rozumieć) wynikał z zasad higieny osobistej, wymagających pozbywania się wszystkiego, na czym mogłyby się rozwinąć pasożyty. Małe grzebienie z drobniutkimi zębami, znalezione w grobowcach egipskich, jak również w Pompejach, świadczą o tym, że w starożytności (i aż do czasów dzisiejszych) toczono zażartą walkę z wszami. Mniejsze i większe ostrza czy niewielkie pęsety o wyszukanym kształcie, odnalezione w nietkniętym stanie w grobowcu Kha, którego niezwykłą zawartość można oglądać w Muzeum Egipskim w Turynie, dowodzą jednoznacznie, że zwyczaj depilacji był szeroko rozpowszechniony we wszystkich klasach społecznych. Obecność słoiczka zawierającego resztkę wosku sugeruje stosowanie substancji zmiękczających, którymi można było namaścić ciało po depilacji.
Trzeba powiedzieć, że także rzymskie kobiety miały w zwyczaju pełną depilację ciała, podczas gdy mężczyźni zazwyczaj jej nie stosowali (chociaż codziennie golili brody). Wyjątkiem był Oktawian: Swetoniusz wspomina, że August regularnie przypalał włosy na ciele rozgrzanymi do czerwoności łupinami orzechów, aby skóra była gładka, a odrastające włosy miękkie. Dość dziwny zwyczaj jak na człowieka przyzwyczajonego przynajmniej przez pewien czas do surowego wojskowego życia.
Ciekawostką jest, że makijaż i kosmetyki są w Egipcie uniseks: zarówno kobiety, jak i mężczyźni noszą makijaż i usuwają włosy, a także używają peruk.
Właśnie zabiegom fryzjerskim oddaje się teraz Kleopatra. Na zakończenie długiej i skomplikowanej sesji makijażu (zwłaszcza w wypadku tak wielkiej władczyni jak ona) nadszedł czas, aby założyć perukę. Królowa, z racji swego grecko-macedońskiego pochodzenia, zazwyczaj nie nosi klasycznej egipskiej peruki, ale w tym przypadku, z szacunku dla tradycji, religii, a także potężnej kasty kapłanów, założy właśnie taką, ponieważ ma sprawować święty obrzęd. Spośród wszystkich władców z dynastii Ptolemeuszy właśnie Kleopatrze najbliższe są naród i kultura Egiptu, nawet jeśli okazuje to bardziej z politycznej kalkulacji niż z przekonania.
Jedna ze służebnic przynosi sporą drewnianą skrzynkę. Po jej otwarciu widać masywną czarną perukę, która zostaje ostrożnie wyjęta ze środka. W całym pomieszczeniu rozchodzi się silny zapach perfumowanych olejków. Peruka jest wykonana z prawdziwych włosów, bardzo czarnych i błyszczących, starannie zebranych w cienkie, faliste pasma, opadające z każdej strony niczym strumienie wody z fontanny. Pasma te kończą się małym, bardzo ściśle splecionym i niemal zupełnie sztywnym warkoczem, mającym nadać peruce wagę i nie pozwolić, by uczesanie rozwiewało się na wietrze.
Włosy peruki są podzielone na trzy równe części: jedna biegnie wzdłuż karku i zatrzymuje się na wysokości łopatek, pozostałe dwie spływają w dół po bokach, odsłaniając uszy i zatrzymując się nad piersiami. To właśnie owa trójdzielność nadaje uczesaniu większą stabilność. Od wieków wszyscy mężczyźni i kobiety w Egipcie noszą podobne peruki, oczywiście różniące się od siebie kosztownością. Pod nimi skrywają prawdziwe włosy, które można sobie tylko wyobrazić: gładkie lub kręcone, długie albo bardzo krótkie (to powszechny zwyczaj), a niekiedy całkowicie wygoloną skórę. Oczywiście w życiu codziennym nie zawsze zakrywa się głowę peruką – włosy również się odsłania, a wtedy są one uczesane na różne sposoby i zawsze namaszczone olejkiem.
Peruka została już ostrożnie nałożona na głowę królowej i ozdobiona grzebieniami z kości słoniowej i złotymi szpilami.
Jeszcze tylko chwila na użycie perfum, którymi skrapia się głowę i ubranie, nie zapominając o kilku kroplach na szyi. W ten sposób kończy się długa operacja rozpoczęta przez zaufane służki od wyboru odpowiedniego ubrania, operacja powtarzająca się codziennie przez lata.
Kleopatra przygląda się sobie w lustrze z polerowanego brązu, które trzyma przed nią Eiras. Psotny uśmieszek bezwiednie wykwita na jej twarzy. Jest gotowa. Może stawić czoła temu, co przyniesie nadchodzący dzień.
Kleopatra wstaje i rusza przestronnym portykiem, już jednak innym krokiem niż wcześnie rano: wygląda bardziej władczo, a każdy, kto ją spotyka, zgina się w milczącym ukłonie. Królowa znika za drzwiami, zostawiając nam wspaniały widok na majestatyczne Wzgórze Kapitolińskie, roztaczający się w oddali za arkadami portyku, przez który przeszła. U stóp wzgórza wznosi się Forum, a tuż obok stoi wielki domus, gdzie w tej właśnie chwili niewolnik czeka, aż jego pan opuści sypialnię. Ma dla niego srebrną tacę z kielichem wina i leczniczą miksturą do zażywania codziennie rano. Przez całą noc jego pan głośno chrapał po wieczorze spędzonym wśród salw śmiechu i strumieni wina płynących na uczcie. Uwielbia otaczać się ludźmi o wątpliwej reputacji, koneserami uroków życia, z którymi spędza niekiedy całe noce. Na pewno też uprawiał seks z jakąś kobietą. Nieważne jaką. I choć jest żonaty, takie życie prowadzi już od dawna.
W niedawnej przeszłości skandal wywołał jego romans z popularną aktorką mimiczną Lykoris, znaną również pod imieniem Cyteris, seksowną bywalczynią salonów, a przede wszystkim amatorką liczących się mężczyzn. Zupełnie stracił dla niej głowę (wrócimy jeszcze do tego przy innej okazji): nawet pokazywał się z tą kobietą na mieście w lektyce poprzedzanej przez liktorów1. W końcu sam Juliusz Cezar musiał zażądać od niego, by zmienił postępowanie i wziął pod uwagę swą wysoką rangę konsula. Nasz bohater posłusznie to uczynił.
Cyceron nazywa go „gladiatorem”, ponieważ uważa, że w przypadku tego mężczyzny rozwój mięśni pochłonął znaczną część energii przeznaczonej teoretycznie na rozwój umysłu. On sam jednak lubi wykorzystywać swoją sprawność fizyczną i chętnie eksponuje szeroki, umięśniony tors. Ma słoneczny, rozbrajający uśmiech z przydającymi mu uroku zmarszczkami – dzięki niemu kobiety i przyjaciele wybaczają mu wszystko. Możemy go nazwać „uroczym draniem”.
Nazywa się Marcus Antonius. Będziemy o nim mówić Marek Antoniusz albo po prostu Antoniusz.
Niewolnik przed drzwiami opuszcza głowę, kręci nią niepocieszony i odchodzi.
Dom konsula jest naprawdę duży. Znajduje się obok domus Cezara, na wzgórzu Welia, nieistniejącym już dziś niewielkim wzniesieniu między Palatynem a Oppiusem (zniwelowano je w latach dwudziestych XX stulecia, aby umożliwić wybudowanie via dei Fori Imperiali). Według Andrei Carandiniego2 „była to pokaźna siedziba, jeśli ją porównać ze współczesnymi domami średniej wielkości na Palatynie, o powierzchni wahającej się pomiędzy 915 a 1340 metrów kwadratowych”. Gdy jednak Antoniusz ją nabył, zaczął narzekać na ciasnotę, uznając, że rezydencja „nie jest dla niego wystarczająca”, i powiększył jej rozmiary do ponad 2200 metrów kwadratowych.
Domus posiada duży wewnętrzny ogród otoczony eleganckim portykiem z kolumnami (tak zwany perystyl) o długości aż 86 metrów. To prawdziwy pałac w samym sercu Rzymu. Centralna część tego wewnętrznego ogrodu zdradza pewien aspekt osobowości Antoniusza: została przekształcona w miejsce do ćwiczeń fizycznych. A to jeszcze nie koniec – czworoboczny portyk prowadzi do części domus przeznaczonej na zabiegi pielęgnacji ciała, z obszerną łaźnią (balneum) wyposażoną w prywatną saunę (laconicum).
Ta piękna rezydencja należała kiedyś do wielkiego przeciwnika Juliusza Cezara, Pompejusza Wielkiego, a wcześniej do jego ojca, Gnejusza Pompejusza Strabona. Jak Antoniusz wszedł w jej posiadanie? W sposób niezbyt elegancki, ale będący owocem zwycięstwa Cezara. Po śmierci Pompejusza w 48 roku p.n.e. jego skonfiskowane mienie zostało wystawione na aukcję. Mówimy o ogromnym majątku: według Cycerona sprzedaż posiadłości Pompejusza Wielkiego przyniosła aż 700 milionów sesterców! Cezar zlecił Antoniuszowi przeprowadzenie aukcji, a ten oczywiście wykorzystał okazję, by nabyć tę rezydencję (wraz z kilkoma nieruchomościami położonymi na Polu Marsowym) po bardzo niskiej cenie. Ten dom będzie miał teraz swój udział w wielkiej historii.
W ciągu kolejnych minut Rzym stopniowo zapełnia się ludźmi wychodzącymi z insulae, ogromnych budynków mieszkalnych gęsto wznoszących się w mieście. Mężczyźni dźwigają torby z jedzeniem, inni trzymają na ramionach małe amfory pełne wina i żartują z przyjaciółmi. Kobiety niosą płótna, koce i poduszki. Jeszcze zanim na dobre wmieszamy się w tłum, odczuwamy jego niematerialną obecność: zapach kobiecych perfum, jedzenia i przypraw, dźwięk głosów, żartów i śmiechów. Dokąd zmierzają ci wszyscy ludzie? Odpowiedź jest prosta. Dziś są idy marcowe (nazwą idus Rzymianie oznaczali środek miesiąca, natomiast terminem calendae określali jego pierwszy dzień), a dla mieszkańców Rzymu oznacza to jedno: święto Anny Perenny. Aby godnie je uczcić, ludzie schodzą się do niewielkiej trawiastej doliny pośród wzgórz porośniętych świętymi lasami, gdzie zabronione jest wycinanie drzew, zbieranie drewna i polowanie na zwierzęta. Znajduje się ona kilka kilometrów od miasta i łatwo dojść tam pieszo wzdłuż via Flaminia. Pośrodku tej doliny bije święte źródło Anny Perenny. To niewiele mówiące nam dziś imię (jego brzmienie kojarzy się z jakąś aktorką z lat siedemdziesiątych) odnosi się do bardzo ważnego dla Rzymian bóstwa opiekującego się nieustanną odnową roku. Właśnie 15 marca ta dolina wypełnia się ludźmi, stając się miejscem czegoś w rodzaju starorzymskiego festiwalu. Tego dnia celebruje się obrzędy religijne, pije się wodę ze świętego źródła, a potem płyną rzeki wina, a ludzie ucztują aż do świtu, polegując na ziemi. Nie koniec na tym: tradycja każe, by właśnie w tym miejscu kobieta po raz pierwszy uprawiała miłość, bo to stanowi dobrą wróżbę na przyszłość. Nie da się ustalić z całą pewnością, czy tak się dzieje, ale niewątpliwie wielu korzysta z przychylności nocy i stawia naprędce małe zasłony z kawałków płótna, by zapewnić sobie nieco prywatności, w czym pomagają dodatkowo ciemności i niewielka liczba kaganków. Następnego ranka, stąpając lekko niepewnym krokiem, weterani pełnej namiętności nocy wracają do miasta.
Święte źródło istnieje do dziś i można to miejsce zwiedzać. Prawie nierozpoznawalne pozostałości jego obramowania, składające się z wciąż solidnie zespojonych cegieł i marmurowych płyt z doskonale czytelnymi napisami, znajdują się na głębokości kilku metrów obok współczesnej restauracji. Zostały odkryte przypadkowo, jak to się często dzieje w Rzymie, przy okazji budowy podziemnego parkingu. Nie ma już w tym miejscu zalesionych wzgórz, zastąpił je las nowoczesnych budynków, a zamiast łąk mamy asfalt dróg, po których codziennie przejeżdżają tysiące samochodów. Dolina, dla Rzymian sprzed dwóch tysięcy lat stanowiąca brzemienne we wspomnienia święte miejsce, dla dzisiejszych rzymian jest po prostu placem w chaosie ulicznego ruchu – stoi tam wielki kościół i można umówić się na spotkanie; to miejsce nazywa się piazza Euclide. Kto dziś wie, że tam, gdzie teraz wznosi się chrześcijańska budowla, odbywał się „Woodstock” czasów starorzymskich i działy się rzeczy ważne dla ludzi zapomnianych już przez czas?
Wróćmy jednak do naszego piechura dzielnie przemierzającego Rzym.
Artemidor nie wziął pod uwagę, że dziś wszyscy wyjdą z domów tak wcześnie, i kiedy trafia z zaułka na szerszą ulicę, ogarnia go nieprzeliczony tłum. Nasz filozof nie może już dłużej unikać otaczających go zewsząd ludzi, gubi się w tłoku, ściskając jeszcze mocniej w dłoni zwój papirusu. Łatwo rozpoznać Artemidora po jego niezdarnym, ale zdecydowanym kroku. Czy zdąży dotrzeć na czas do Juliusza Cezara?
Już wiecie, że w tych właśnie godzinach w Rzymie dzieje się wielka historia. Artemidor to jedynie pionek w grze, która zadecyduje o losach nie tylko Rzymu, lecz także całych narodów (wiele z nich jeszcze się nawet nie narodziło). I nie jest on jedyną figurą na szachownicy historii: gdzieś niedaleko znajduje się Juliusz Cezar. Trochę dalej Marek Antoniusz. Są jeszcze Brutus, Kasjusz, a nawet Cyceron. Jakby przyciągał ich gigantyczny magnes, wszyscy oni nieświadomie zbliżają się do tego samego miejsca w jednym kluczowym momencie historii. Zostało już tylko kilka godzin.
A Kleopatra?
Choć przebywa w mieście, królowa Egiptu nie będzie zaangażowana w nadchodzące wydarzenia, jednak to, co się dziś dokona, uczyni ją pierwszoplanową bohaterką historii w kolejnych latach. Na razie jednak władczyni jest daleko – również fizycznie – od tego, co ma się wydarzyć, ponieważ mieszka po drugiej stronie Tybru (trans Tiberim; dzisiejsza dzielnica Trastevere, czyli Zatybrze), w luksusowej rezydencji Cezara poza granicami miasta. Tradycyjnie właśnie tutaj zatrzymują się liczni peregrini, czyli goście niebędący obywatelami rzymskimi – jak ona. To nie przypadek. Zgodnie z prawem rzymskim żaden obcy władca, jeśli nie zostanie oficjalnie zaproszony jako „przyjaciel i sojusznik” Rzymu, nie może przekroczyć świętej linii, która otacza miasto i zakreśla jego granice, czyli pomerium (być może nazwa pochodzi od post moerium, czyli „za murem”). Wszystko, co jest w środku, to prawdziwe miasto ze świątyniami, senatem, Forum oraz – a jakże! – zgiełkiem typowym dla każdej metropolii. Bardziej na zewnątrz znajdują się oczywiście inne dzielnice, ale nie jest to już prawdziwa urbs. Nawet jeśli są częścią Miasta, ich położenie jest, że tak powiem, mniej sakralne.
Współcześnie Zatybrze jest jedną z najbardziej charakterystycznych dzielnic Rzymu i stanowi serce nocnego życia, jednak w 44 roku p.n.e. ma opinię dość obskurnego fragmentu miasta. Leży nisko, na częściowo bagnistym terenie, bo wody Tybru regularnie go zalewają. Zarówno latem, jak i zimą powietrze jest tam wilgotne i ciężkie, pełne komarów. Ale gdy minie się zabudowania w pobliżu rzeki i zacznie się wspinać na wzgórze Janikulum, wszystko nagle się zmienia. Żadnych powodzi, żadnego dusznego upału, wieje lekki, świeży wiatr. Na dodatek roztaczający się ze wzgórza widok na Rzym jest olśniewający. To dlatego Juliusz Cezar zbudował tutaj Horti Caesaris, jedną ze swych wspaniałych rezydencji, znajdującą się przy via Portuensis, o milę od bramy miasta. Niestety, nie dotrwały do naszych czasów choćby opisy budowli, ale na podstawie tego, co wiemy o rzymskich ogrodach, możemy spróbować wyobrazić sobie posiadłość, w której goszczono Kleopatrę, znajdujące się tam eleganckie aleje, fontanny, posągi, niewielkie świątynie.
Śpiew słowika rozbrzmiewający o brzasku ustąpił teraz miejsca świergotowi wielu innych ptaków, przeobrażając Ogrody Cezara w salę koncertową natury. Tu jesteśmy daleko od gwaru miejskich ulic, od głośnych rozmów w sklepach i krzyku woźniców. Stoimy pośrodku lasu, otacza nas nieskażona przyroda, wdychamy intensywny zapach żywicy pulsującej pod korą wysokich sosen zmieszany z wonią ziół wilgotnych od rosy.
Przed nami strzela w niebo równy szereg cyprysów, a po jego drugiej stronie wszystko się zmienia: roślinność nie rośnie już tak jak chce, została przez człowieka poskromiona, udomowiona. Koronom drzew i krzewów nadano eleganckie kształty, długie żywopłoty stanowią obramowanie pachnących kwietników. Widzimy krzewy mirtu i bukszpanu, a potem, tuż za nimi, idealnie przycięte połacie trawy i ogromne rzymskie sosny z koronami w charakterystycznym kształcie parasola, prawdziwe olbrzymy, które jako jedyne wydają się nie uginać przed wolą człowieka. Zagłębiamy się w mały labirynt wypielęgnowanych ścieżek biegnących wśród niskich żywopłotów. W regularnych odstępach pojawiają się posągi z pozłacanego brązu, świątynki, wielobarwne ołtarze przyozdobione girlandami kwiatów. Nie brakuje też portyków, w których cieniu można zatrzymać się na pogawędkę. To prawdziwy Eden w miniaturze.
Swetoniusz twierdzi, że Juliusz Cezar kupił owe ogrody w 49 roku p.n.e., aby dać przestrzeń do życia na swobodzie koniom, z którymi przekroczył Rubikon i które uważano za święte. Już wtedy w centrum posiadłości znajdował się wspaniały domus, ale nie miał on nic wspólnego z tym, co Kleopatra podziwia dzisiaj. Budynek został przebudowany: powiększono go o nowe kolumnady i portyki, ozdobiono freskami i mozaikami. Stał się w ten sposób prawdziwie królewską rezydencją, zanurzoną w niewielkim sosnowym lesie. Znajduje się tu również istniejące już wcześniej sanktuarium poświęcone bogini Fortunie. Trochę dalej, za ścianą wypielęgnowanych żywopłotów widzimy inną świątynię: kończy się tam właśnie obrzęd ku czci egipskiej bogini Izydy. Przewodniczy mu kobieta. Wokół niej stoją kapłani o głowach ogolonych do samej skóry i nagich torsach, przyodziani w szaty sięgające do ziemi. Jedni śpiewają modlitwy, inni grają na sistrum, instrumencie wydającym rytmiczny, natrętny dźwięk przypominający metaliczne grzechotanie. Ceremonii, powtarzanej każdego ranka, towarzyszy także brzmienie innych instrumentów. Kobieta właśnie pochyliła się przed posągiem bogini, wypowiadając rytualne formuły. Twarz zakrywają jej pukle czarnych włosów z peruki opasanej diademem. Ale poznajemy tę białą plisowaną suknię. W niektórych miejscach, na piersi, łonie czy biodrach, przylega ona do ciała tak ściśle jak rękawiczka. Teraz orantka podnosi twarz, mając oczy wciąż zamknięte. Wyciąga ręce ku górze, głośno i rytmicznie wypowiada modlitwę w języku egipskim. To uroczysta chwila i ostatnie słowa ceremonii. Na chwilę zapada głębokie milczenie. W końcu kobieta wstaje i odwraca się: to Kleopatra.
Królowa odchodzi szybkim krokiem przez szpaler kapłanów; gdy zginają się przed nią i prostują po jej przejściu, tworzą falę pokłonów. Idzie znów takim samym krokiem, jaki widzieliśmy dziś rano, lekkim, spokojnym, zmysłowym. Nieomal unosi się nad ziemią. Kilka metrów za nią podążają dwaj najwierniejsi słudzy i trzej uzbrojeni strażnicy. Kleopatra jest obcą królową na terytorium rzymskiego państwa, a wiele osób w Wiecznym Mieście nie patrzy na nią przychylnym wzrokiem, zwłaszcza ze względu na jej związek z Juliuszem Cezarem. Nic dziwnego, że Cezar wystawił dla jej ochrony cały oddział straży, który ma za zadanie nie tylko pilnować willi, lecz także informować go dyskretnie o tym, z kim spotyka się królowa. Oczywiście najbliżej Kleopatry znajduje się jej osobista ochrona, która wraz z nią przybyła z Aleksandrii.
Podążając parkowymi alejkami za falującą rytmicznie suknią Kleopatry, uświadamiamy sobie, że znajdujemy się nie tylko w willi otoczonej parkiem, lecz także we fragmencie Egiptu przewiezionym do Rzymu.
Królowa zamieszkała w tej luksusowej rezydencji dwa lata temu, w 46 roku p.n.e., wezwana przez Cezara, kiedy powrócił do Rzymu po zwycięskiej kampanii w Afryce.
Nie wiemy, czy Kleopatra przebywała nad Tybrem przez całe dwa lata bez przerwy, aż do dzisiaj, do id marcowych. Jest prawdopodobne, że udała się do Egiptu, kiedy Cezar wyruszał do Hiszpanii, a następnie wróciła jesienią 45 roku p.n.e., kilka miesięcy przed zamachem na dożywotniego dyktatora.
Wróciła nie tylko z miłości do Cezara, lecz także z politycznej kalkulacji. W nadchodzącej wyprawie Rzymu przeciwko Partom na Wschodzie Egipt będzie odgrywał strategiczną rolę, dostarczając okrętów i ludzi. To szczegół, ale ujawnia inteligencję Kleopatry. Jest ona kobietą i królową – owszem, ale przede wszystkim przywódczynią obdarzoną silną wolą odgrywania istotnej roli politycznej dla dobra swego kraju.
Po tym, jak przywróciła stabilność gospodarczą i administracyjną państwa, starannie przygotowała swoją podróż do Rzymu, oznajmiając poddanym, że wyjeżdża, aby zadbać o interesy królestwa. Przedsięwzięcie należało do skomplikowanych: niełatwo było opuścić Egipt, jeszcze do niedawna rozdarty licznymi konfliktami wewnętrznymi, i stawić czoła trudom żeglugi liczącej sobie dwa tysiące kilometrów (jak na owe czasy odległość ogromną). Ale Kleopatra dobrze to rozegrała: związała ze sobą Cezara, rodząc mu „oficjalnego” syna (choć co do faktycznego ojcostwa było sporo wątpliwości, o czym jeszcze opowiemy), rzymski wódz zaś zagwarantował spokój w królestwie, wysyłając tam swoje oddziały, dzięki czemu ona mogła udać się do Rzymu. Może i Cezar ma wątpliwości co do swego ojcostwa, ale nie robi z tego problemu: po pierwsze dlatego, że dziecko będące synem cudzoziemki nie posiada w rzymskim świecie tytułów prawnych ani praw spadkowych, a po drugie ze względu na to, że Egipt jest niezwykle bogatym królestwem, prawdziwym skarbcem dla Rzymu i dla samego Cezara, zapleczem potrzebnym do realizacji jego ambicji. Nic mu po Egipcie wrogim albo niepewnym, a Kleopatra jako jego władczyni stanowi dla Rzymu najlepszą gwarancję stabilności. Krótko mówiąc, obojgiem powodują nie tylko uczucia, ale i znacznie konkretniejsze interesy.
A przecież Kleopatra to również kobieta, na dodatek młoda, dwudziestoparoletnia. Choć jest obdarzona ponadprzeciętną inteligencją i kieruje się głównie kalkulacjami politycznymi, wyjazd do Rzymu niezwykle silnie porusza jej emocje. Pociąga ją to największe i najpotężniejsze miasto na świecie i perspektywa zamieszkania w sercu potęgi, która kontroluje cały region Morza Śródziemnego. Zwłaszcza że będąc w tym miejscu, jak już wspomnieliśmy, jest w stanie bardzo dobrze dbać o interesy Egiptu.
Być może to nie pierwszy raz, kiedy Kleopatra odwiedza Rzym. Możliwe, że przybyła tu już wcześniej, kiedy miała 12 lat, razem ze swym ojcem. Ptolemeusz XII (noszący nieoficjalny przydomek Auletes, czyli Flecista) szukał wówczas u Rzymian schronienia i pomocy po buncie w Aleksandrii wszczętym przez jego własną córkę Berenikę i jej męża Archelaosa z Komany. Rzymskie oddziały opanowały Aleksandrię i brutalnie stłumiły opór, a ojciec naszej Kleopatry ponownie wrócił na tron, korzystając ze wsparcia rzymskiego garnizonu pozostawionego tam dla jego obrony. Było to w roku 55 p.n.e.
Wielu uważa, że w czasie obecnej rzymskiej podróży Kleopatra zachowuje się tak samo, jak wcześniej jej ojciec, począwszy od epatowania bogactwem i egzotyką, a skończywszy na poruszaniu się po mieście w lektyce. Z pewnością zdobyła sobie spore uznanie w oczach Rzymu, który formalnie uznaje ją za sprzymierzoną królową. Cezar zlecił nawet wykonanie jej posągu z pozłacanego brązu i kazał ustawić go w świątyni Wenus Genetrix, bogini chroniącej jego ród (łac. gens). Kleopatra i jej syn Ptolemeusz Cezar, czyli Ptolemeusz XV, którego wszyscy znają jako Cezariona, „małego Cezara”, nie przybywają do Wiecznego Miasta jako niewolnicy, ale jako przyjaciele i sprzymierzeńcy. Jest to jej wielki sukces polityczny.
Wkrótce po dotarciu do Rzymu Kleopatra uczestniczy w triumfie Cezara, stanowiącym najwyższe wyróżnienie dla zwycięskiego wodza. W uroczystym pochodzie prowadzona jest w łańcuchach jej młodsza siostra Arsinoe (która próbowała ją zdetronizować i zabić, a wraz z nią pozbawić życia również Juliusza Cezara). Cóż za sytuacja: w tej samej uroczystości Kleopatra występuje jako zaprzyjaźniona i sprzymierzona z Rzymem władczyni, a jej siostra idzie przed nią jako pokonany i upokorzony wróg. Cezar rozwiąże ten problem, przywracając siostrze Kleopatry wolność, a Arsinoe schroni się w świątyni Artemidy w Efezie, stanowiącej miejsce neutralne, trochę tak, jak Szwajcaria podczas II wojny światowej.
Oczywiście królowa przywiozła ze sobą jakąś cząstkę swego kraju. Dzięki pomocy Cezara Horti Caesaris na Zatybrzu krok po kroku przeobraziły się w dwór egipski. Kleopatra przebywa tutaj z doradcami, zaufanymi ludźmi, służkami, niewolnikami, nawet z eunuchami. Do tego trzeba dodać lekarzy, filozofów, krawcowe, kucharzy, a także personel opiekujący się jej synem Cezarionem.
Wiemy, że w Rzymie jest z nią z pewnością Ammoniusz, jej główny doradca, człowiek mądry, sprytny – i wkrótce znienawidzony przez Cycerona, ponieważ nie da mu cennych ksiąg (prawie na pewno pochodzących z Biblioteki Aleksandryjskiej) obiecanych przez królową, być może w zamian za jakąś przysługę. Obiecany dar nie zostanie przekazany w związku z nagłą śmiercią Cezara.
Jest przy Kleopatrze również stary doradca jej ojca, Serapion, który już raz był w Rzymie podczas wygnania Ptolemeusza XII: z całego dworu on najlepiej zna Wieczne Miasto i jego polityczną dynamikę.
Być może jest też Apollodor z Sycylii, zaufany sługa o herkulesowym wyglądzie – właśnie on potajemnie zaprowadził władczynię na jej pierwsze spotkanie z Cezarem.
Jest wreszcie Olimpiusz, stary osobisty lekarz Kleopatry, który prawdopodobnie pomoże jej popełnić samobójstwo.
Królowa uzyskała zgodę, by towarzyszyło jej kilkudziesięciu urzędników i funkcjonariuszy wysokiej rangi, jak na przykład ten tłusty łysy pisarz, który właśnie z głębokim ukłonem podaje papirus. Ale poza aspektami administracyjnymi członkowie dworu są tu przede wszystkim po to, by dotrzymywać swej pani towarzystwa i pomóc jej zachować aleksandryjski styl życia, swoistą mieszankę światowości i intelektualizmu, za którym tak bardzo tęskni.
Kleopatra nie jest wyłącznie władczynią ani też nie jest jedynie kobietą potrzebującą beztroski i przepychu życia typowego dla arystokracji. Kocha kulturę, jest spragniona wiedzy, uwielbia odkrycia naukowe. W późniejszych wiekach podobne do niej będą Hypatia z Aleksandrii, cesarzowa bizantyjska Teodora, Eleonora z Akwitanii, Katarzyna Sforza, Izabela d’Este, Katarzyna Medycejska, królowa Anglii Elżbieta I i caryca Rosji Katarzyna II. W ciągu tych dwóch lat posiadłość Cezara na Zatybrzu stała się jednym z miejsc, w których oddycha się kulturą. W ogrodach rozprawia się głównie o filozofii i chociaż jesteśmy w Rzymie i w rezydencji egipskiej władczyni, dyskusję prowadzi się nie po łacinie ani nie w języku starożytnego Egiptu, lecz po grecku, w języku mądrości.
Podczas uczt można przyjaźnie gawędzić o najważniejszych teoriach kosmologicznych z Filostratosem, jednym z najsłynniejszych aleksandryjskich oratorów i nauczycielem Kleopatry, wprowadzającym ją w zagadnienia filozofii i retoryki.
Przy innej okazji można porozmawiać z Sosigenesem z Aleksandrii, zapewne najważniejszym astronomem tamtych czasów. Kleopatra przedstawiła go Cezarowi podczas jego pobytu w Egipcie, a wielu twierdzi, że ów uczony brał udział w przygotowaniu nowego kalendarza zwanego juliańskim (i używanego aż do renesansu, kiedy to zastąpi go tak zwany kalendarz gregoriański).
W czasie spaceru po ogrodach można spotkać siedzącego pod pergolą i otoczonego wianuszkiem uważnych słuchaczy Didymosa, słynnego aleksandryjskiego gramatyka i jednego z najbardziej poważanych na dworze Kleopatry intelektualistów. Należy on do szkoły założonej w Aleksandrii przez Arystarcha i sam przez długi czas w niej nauczał. Według Seneki Didymos jest autorem co najmniej 3,5 tysiąca książek i traktatów. Z powodu swej literackiej „bulimii” bywa nazywany Chalkènteros („O spiżowych wnętrznościach”), lecz ma też inny, bardziej serdeczny pseudonim – Bibliolathas („Zapominający o książkach”), ponieważ czasami przeczy sam sobie, nie pamiętając o tym, co twierdził we wcześniej napisanych dziełach.
Arystokraci odwiedzający salon Kleopatry są pod wrażeniem jej gustu i umiejętności tworzenia odpowiedniej atmosfery, podziwiają estetyczne wyrafinowanie i typowo orientalny przepych.
Królowa Egiptu wprowadza modę na nowe fryzury, które kopiują Rzymianki, i zaskakuje mężczyzn swoimi białymi, dopasowanymi sukniami, podobnymi do tych noszonych przez kapłanki.
Wszyscy są pod wrażeniem tej dziewczyny, tak odmiennej od typowych rzymskich matron, słabo wykształconych i rzadko obdarzonych podobną charyzmą. Ona zaś mówi jak mężczyzna, ale z urokiem najbardziej pożądanej kobiety. Otula cię brzmienie jej zmysłowego głosu, ale jednocześnie jej inteligencja chwyta cię w pułapkę.
Willa, w której mieszka Kleopatra, jest czymś więcej niż tylko salonem i miejscem spotkań ludzi wykształconych. Jest oazą. Jedzenie, muzyka, rozmowy i atmosfera przenoszą gości wprost do Aleksandrii. Do delty Nilu. Do Egiptu. Przy prywatnym molo cumuje nawet królewska łódź. Po tym niezwykłym świecie na Zatybrzu nie pozostał żaden ślad w wykopaliskach, choć przecież udało się odkryć willę Hadriana w Tivoli i wiele innych okazałych rezydencji. Tu jednak mijające wieki zatarły wszelki ślad, uniemożliwiając dokładne opisanie codziennego życia i architektury. Pozostały nam tylko mniej lub bardziej prawdopodobne rekonstrukcje.
A Juliusz Cezar? Jest tu u siebie. Przywiózł Kleopatrę do Rzymu jako kochankę, jako królową i jako zdobycz wojenną, ale doskonale wie, że naraża się na duże ryzyko. W Rzymie nie jest łatwo, Cezar ma tu wielu wrogów i krąży już po mieście złośliwa plotka, jakoby zdobywca sam został podbity przez obcą władczynię, którą teraz podejmuje z najwyższymi honorami i toleruje nawet jej żądanie, by widzieć w niej reinkarnację Izydy.
Jednak Cezar nie jest naiwny i myliłby się ten, kto chciałby widzieć w jego relacji z Kleopatrą jedynie aspekt romantyczny. Rzymski wódz pozostaje z nią w związku głównie dlatego, że jest ona królową, a więc posiada władzę polityczną. Postanawia się z tym zanadto nie afiszować. Trzyma kochankę z dala od Rzymu, senatu i zwykłego ludu, w luksusowym pałacu po drugiej stronie rzeki, gdzie może spotykać się z nią w całkowitej dyskrecji. Nie zapominajmy, że jest żonaty. Każdego wieczoru w domu położonym w sercu Wiecznego Miasta czeka na niego żona, Kalpurnia.
Tak więc Cezar ma w tym samym mieście i żonę, i kochankę. Spędza czas zarówno z jedną, jak i z drugą – na oczach wszystkich. Zgodnie ze współczesną moralnością tak oficjalna natura podwójnego życia byłaby końcem kariery dla każdego polityka. Jednak nie w republikańskim Rzymie i nie tylko dlatego, że chodzi o Juliusza Cezara. Rzymianin bowiem może oficjalnie mieć równocześnie jedną żonę i wiele konkubin. Prawo tego nie zabrania. Niedozwolone jest natomiast posiadanie dwóch żon. Uczciwie rzecz biorąc, sytuacja Kleopatry nie wydaje się wcale mniej złożona, ponieważ również ona jest oficjalnie zamężna. Jej mąż mieszka nawet razem z nią w willi. To jednak rodzony brat władczyni, Ptolemeusz XIV, którego poślubiła zgodnie z dziwną dynastyczną tradycją Ptolemeuszy, nakazującą braciom i siostrom z królewskiego rodu zawieranie małżeństw między sobą, aby nie mieszać krwi o boskiej czy też półboskiej naturze z krwią zwykłych śmiertelników. Jest on dla Kleopatry mężem bardziej symbolicznym niż rzeczywistym, na pewno też nie sypiają ze sobą. Również jego wiek nie czyni go przerażającym konkurentem Cezara: Ptolemeusz ma zaledwie 13 lat.
Kleopatra jest jednak sprytna, a fakt, że przywiozła ze sobą brata-męża do Rzymu, świadczy o politycznej dalekowzroczności. Niezależnie od gwarancji Cezara i obecności rzymskich garnizonów w jej ojczyźnie pozostawienie w domu współregenta oraz pustego tronu jest zbyt ryzykowne.
W willi znajduje się jeszcze jedna bardzo bliska sercu Kleopatry osoba. To najmłodszy mieszkaniec tego miejsca, zaledwie dwuletnie dziecko: Cezarion jest synem Juliusza Cezara, a przynajmniej tak zawsze utrzymywała Kleopatra.
Kwestia prawdziwości tego ojcostwa nie została jednoznacznie rozstrzygnięta. Przemawia za nim to, że królowe z rodu Ptolemeuszy nie były zazwyczaj rozwiązłe. Cezar mógł być w istocie pierwszym mężczyzną Kleopatry. Jest również prawdą, że rzymski dyktator, choć wdawał się w wiele miłostek, miał oficjalnie tylko jedną córkę, Julię.
Starożytne źródła nie są zgodne. Plutarch i Swetoniusz twierdzą, że Cezarion był synem Cezara. Swetoniusz dodaje: „Niektórzy pisarze greccy podali, że był podobny także do Cezara z powierzchowności i chodu”3. Inni, jak Gajusz Oppiusz i Kasjusz Dion, są przeciwnego zdania, ten ostatni w szczególności: „[…] syn ten, któremu dała imię Ptolemeusz, miał być – jak to utrzymywała – owocem jej związku z Cezarem, toteż wołała na niego Cezarion”4.
Dodatkowo sprawę komplikują wątpliwości co do daty narodzin chłopca. Część uczonych podaje rok 47 p.n.e., inni datują je nawet o kilka lat później.
Nie możemy jednak podpisać się pod tą ostatnią tezą, a to z następujących powodów. Ze względu na niekompletność naszej wiedzy o okresie sprzed ponad dwóch tysięcy lat próba zweryfikowania ojcostwa za pomocą dokładnego osadzenia urodzin w kalendarzu byłaby sporym zuchwalstwem. Ale przecież Cezar i jego współcześni nie są naiwni. Tak samo dobrze jak my wiedzą, jak się liczy miesiące ciąży, wiedzą to również i krytycy Cezara, i wrogowie Kleopatry. Jeśli nikt ze współczesnych, oprócz Cycerona (który jednak żywił do królowej Egiptu osobistą nienawiść), nie kwestionował ojcostwa Cezara, to wolno zakładać, że Cezarion był w istocie jego synem.
Skoro Oktawian w przyszłości każe zabić chłopca, to znaczy, że wierzono w prawdziwość ojcostwa Cezara albo co najmniej brano je poważnie pod uwagę. Również dlatego, że nie ma innych wiarygodnych hipotez dotyczących tożsamości ojca Cezariona. Nie zapominajmy, że dla przyozdobienia budowanego przez siebie Forum Cezar kazał pod koniec 45 roku p.n.e. wykonać ze złoconego brązu posąg przedstawiający Kleopatrę. Wszystko to przekonuje nas, by nie zajmować ostatecznego stanowiska w tej sprawie. Uznamy, że Cezarion mógł naprawdę być synem Cezara, i nie będziemy drążyć dalej.
Nie możemy zrobić nic więcej również dlatego, że – jak to mawiali starożytni – mater semper certa („tylko matka jest pewna”). Postanowiliśmy więc trzymać się najbardziej rozpowszechnionej tezy, według której Cezarion naprawdę jest synem Juliusza Cezara i urodził się 23 czerwca 47 roku p.n.e.
Właśnie ten chłopiec biegnie teraz przez portyk do swojej matki, a za nim podąża służąca, zatroskana, czy aby malec się nie przewróci. Uścisk dziecka i matki jest długi i pełen czułości. Małe rączki Cezariona zagłębiają się w fałdy tuniki swej matki, szukając jej opiekuńczego przytulenia. A najpotężniejsza królowa Afryki staje się na chwilę najczulszą i najtroskliwszą z matek.
Po drugiej stronie Tybru, daleko od ogrodów otaczających rezydencję Kleopatry, od pogody i spokoju tego bogatego świata, pewien mężczyzna walczy z tysiącem demonów rozdzierających jego duszę. W zamknięciu swego domu siedzi przy wytwornym stoliku z nogami w kształcie lwich łap. Stojąca na blacie lampka rzuca światło na jego zmęczoną, zapadniętą twarz. Powierzchnia stołu to doskonale okrągły dysk z białego marmuru. Na samym środku znajduje się mały, ledwie zauważalny odprysk, w którym mężczyzna umieścił czubek ostrza sztyletu. Jego palce spoczywają na rękojeści, a zdecydowane ruchy kciuka sprawiają, że broń wykonuje gwałtowne obroty niczym oszalała tancerka wirująca na czubkach palców. Oczy mężczyzny wpatrują się w światło migoczące na ostrzu przy każdym obrocie. Ta obsesyjnie powtarzana czynność trwa już od dłuższego czasu, towarzyszyła siedzącemu przy stole przez sporą część nieprzespanej nocy. Ktoś puka do drzwi. To zaufany niewolnik. Chce wiedzieć, czy ma przynieść śniadanie. Mężczyzna podnosi wzrok, spogląda na drzwi, ale nie odpowiada. Tym mężczyzną jest Marek Juniusz Brutus.
W powietrzu wisi coś, czego nie da się ogarnąć rozumem. Coś nienamacalnego, umykającego zmysłom, niewidocznego. Jakaś trucizna, która przenika przez mury miasta, rozprzestrzenia się po ulicach, wpełza w zaułki, biegnie wraz ze słowami szeptanymi do ucha w oparach łaźni, unosi się ponad trikliniami na ważnych ucztach, wkrada się do senatorskich umysłów podczas poufnych spotkań. I niesie ze sobą złowieszcze słowo: śmierć. Śmierć Juliuszowi Cezarowi.
Jakiś czas temu w mieście zawiązał się spisek, jeden z najbardziej zdradzieckich w historii, zwrócony przeciwko człowiekowi skądinąd niezwykle kochanemu przez rzymski lud, być może nawet kochanemu mocniej niż ktokolwiek inny. Człowiekowi, który w kolejnych wiekach stanie się jedną z najbardziej podziwianych postaci w historii, na równi z Aleksandrem Wielkim. Jak to możliwe?
Według starożytnego rzymskiego historyka Kasjusza Diona przyczyna leży w tym, że różni ludzie na przestrzeni lat przyznali Cezarowi wielkie honory, które niezwykle szybko stały się przyczyną zazdrości i nienawiści, a te w krótkim czasie sprowadziły na niego śmierć.
Prawdziwe motywy sięgają jednak znacznie głębiej. Cezar stał się nowym władcą absolutnym Rzymu, odebrawszy faktyczną władzę senatowi. Decyduje on, a nie senatorowie zgodnie ze swoimi interesami.
Od niepamiętnych czasów władzę w Rzymie sprawują rody arystokratyczne, reprezentowane w senacie przez swoich przedstawicieli. Jest oczywiste, że każda decyzja wynika przede wszystkim z interesów i wygody tych rodzin. Według niektórych historyków republika w 44 roku p.n.e. nie opiera się już na tej solidnej arystokracji, która powstała wraz z wygnaniem ostatniego króla Rzymu. Grupa ta straciła swoją dawną energię i pierwotne ideały, brak jej już oświeconych i powściągliwych umysłów z przeszłości. Tacy są tylko nieliczni i stanowią wyraźną mniejszość w senacie, który stał się miejscem przeżartym (znacznie bardziej niż dotychczas) przez korupcję, szemrane interesy i nadużycia władzy. Wielkie drzewo gnijące od środka, jak ktoś powiedział. Chciwość senatorów (realizowana rękami ich wyzwoleńców, czyli niewolników obdarzonych wolnością, jako że formalnie członkowie senatu nie mogą wykorzystywać niegodziwych sposobów pomnażania majątku) spowodowała kryzys w republice, otwierając drogę silnym jednostkom, takim jak Juliusz Cezar, który został władcą absolutnym.