9,99 zł
Doktor Drew Trevelyan wraca do pracy w klinice weterynaryjnej w Kornwalii. Jest po poważnym wypadku i koledzy chcą go oszczędzać, więc zamiast dyżurów w przychodni proponują mu udział w projekcie inżynier Caro Barnes, która opracowuje dla kliniki protezy dla zwierząt. Drew szybko odkrywa, że Caro jest pracoholiczką, wyciąga ją więc z pracowni i uczy nurkowania, a także sztuki odpoczynku. Zbliżają się do siebie. Drew uświadamia sobie, że wszystko, czego można pragnąć, znalazło się w zasięgu ręki. Pokochał Caro, ale nie jest pewien, czy ona także marzy o stabilizacji i zgodzi się z nim zostać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 161
Annie Claydon
Klinika w Kornwalii
Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Healing the Vet’s Heart
Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Annie Claydon
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7621-4
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Drew Trevelyan głęboko odetchnął morskim powietrzem. Zawsze lubił takie poranki, gdy wody zatoki w oddali zlewają się ze zmieniającymi barwy falami. W trakcie rozbudowy Dolphin Bay Veterinary Clinic często przychodził tu przed powrotem do pracy w klinice, którą prowadził wraz z Ellie Stone...
Uśmiechnął się. Ostatnio dużo się zmieniło. Wrócił do Dolphin Bay po miesiącach spędzonych w szpitalu i rehabilitacji. Teraz okazało się, że Lucas Williams, jego przyjaciel oraz długo niewidziany partner Ellie, został jego zastępcą, a Ellie Stone to już Ellie Stone-Williams.
Wrócił tu, by odwiedzić ulubione miejsce. Był to też kolejny krok oddalający go od przeszłości.
Opierając się na lasce, utykając, obszedł auto, by wypuścić z niego dziesięciotygodniową, czekoladową labradorkę Phoenix. Suczka wciągnęła nosem nowe zapachy, po czym od razu zaczęła ciągnąć smycz, jakby wiedziała, że i ona wraca do domu.
Na pomysł psa wpadła Ellie. Żeby miał kogo kochać i kim się opiekować, podczas gdy wszyscy inni będą skakali koło niego, by się nie przemęczał. Doceniał taką troskliwość, ale marzyła mu się rozmowa niekoniecznie na temat stanu jego zdrowia.
Dobrzy ludzie okazali mu dużo serca, gdy jego narzeczona dwa lata temu utonęła w Portoryko. A gdy nieubłagany los sprawił, że zawiodły hamulce w jego samochodzie, wspierało go całe miasteczko. Pogruchotana noga długo się goiła i nawet teraz ćwiczenia były sporym wyzwaniem. Jednak znalazłszy się w Dolphin Bay, zrozumiał, że pokonał już bardzo długą drogę.
- Phoenix, wiesz, gdzie jesteś? – Gdy otwierał drzwi do recepcji, szczeniak radośnie zaszczekał, drapiąc oszklone drzwi. – Nie tak głośno, dobrze? Bo usłyszą nas Ellie i Lucas.
Nie było szansy, by szczekanie dotarło do mieszkania Ellie i Lucasa znajdującego się w odległym końcu budynku. W recepcji minął dębczaka w ogromnej donicy ustawionej na samym środku. Może to tylko jego wyobraźnia, ale wydawało mu się, że drzewko urosło. Poza tym nic więcej się nie zmieniło.
„Drew, wszystko w porządku. Dajemy sobie radę bez Ciebie, więc się skup na powrocie do zdrowia”.
Czuł, że to nieprawda. Bez niego Ellie ledwie się wyrabiała, zwłaszcza w ostatnich tygodniach. Wpadała na zmianę to w euforię, to w rozpacz i nie było wiadomo, co weźmie górę.
„Drew, wybij to sobie z głowy. Ellie i ja zapanujemy nad tym. Na razie odpoczywaj”.
Lucas był bardziej prostolinijny, chociaż wymowa tego komunikatu była taka sama. Udało im się opanować sytuację, ale on odpoczywał zdecydowanie za długo. Był gotowy wrócić do roboty.
W opustoszałej recepcji pachniało woskiem do mebli i nadzieją. Gabinety bez zmian, w jednym setki zdjęć pupili Ellie, w drugim skromniejsza wystawa fotografii należących do Lucasa. W jego gabinecie... pusto i schludnie, ani pyłku kurzu. Czeka na mnie, pomyślał z uśmiechem.
- Drew, kurde, co ty tu robisz?!
Natężenie głosu Ellie zależało od energii oraz rozmiarów leczonego zwierzaka. Tym razem zabrzmiał tak, jakby miała do czynienia z nacierającym nosorożcem.
Jedyne co mógł zrobić, to upuścić smycz. Chwilę później patrzył, jak szczeniak gna przed siebie, a Ellie klęka, by pochwycić go w objęcia. To się zawsze sprawdzało.
Chyba jednak nie tym razem.
- Co tu robisz?! – powtórzyła, starając się nie uśmiechać, bo szczeniak lizał ją po szyi.
- Mógłbym zapytać cię o to samo. Nie powinniście siedzieć teraz nad płatkami kukurydzianymi, patrząc sobie w oczy? To jeszcze wasz miesiąc miodowy.
- Wiesz, co robisz? Odbijasz jedno pytanie drugim. Tak się składa, że nie jadłam płatków kukurydzianych, a Lucasa nie ma. Robi objazd szkół.
- Delikatnie oswajasz go z urokami rodzicielstwa. – Szeroko się uśmiechnął. Rodzice zgromadzeni przy szkolnej bramie muszą być dla Lucasa większym wyzwaniem niż sześć lat w roli popularnego weterynarza telewizyjnego.
- Powiedział, że wczoraj czuł się jak w samym środku stada surykatek. – Wzruszyła ramionami. – Jemu to nie przeszkadza.
- Wiem, on to uwielbia.
Przytaknęła. Pokochała Lucasa, kiedy we troje studiowali. Potem Lucas został weterynarzem celebrytą, a ona wróciła do Kornwalii, gdzie wraz z Drew otworzyła placówkę w Dolphin Cove. Potem urodził się Mav, ich synek, podobny do ojca jak dwie krople wody. Ale teraz Lucas wrócił, a Drew mógł cieszyć się ich szczęściem.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Nie miał zamiaru jej zaskakiwać, ale skoro poruszyła ten temat, to skorzysta z okazji.
- Usiądźmy w moim gabinecie – zaproponował.
- Teraz to naprawdę się boję. Chcesz mnie udobruchać, każąc mi usiąść?
- Owszem. I nie chcę, żeby Phoenix się tu kręciła przed końcem szczepień.
Pozwolił wziąć się pod rękę, ale uważał, żeby się o nią nie opierać. Poleganie na innych zaczynało go osłabiać.
Ellie usiadła na krześle, biorąc szczeniaka na kolana, a Lucas zasiadł przy biurku. Blat wyglądał tak, jakby codziennie był polerowany.
- Ellie, wracam do pracy.
- Spodziewaliśmy się ciebie pod koniec miesiąca – odparła, nie kryjąc zdziwienia. – Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? Co na to fizjoterapeutka?
- Uważa, że jeżeli czuję się na siłach, to mogę spróbować. Na początek dwa dni w tygodniu. Kazała mi przestać, gdybym poczuł, że to za dużo.
Ellie odetchnęła z ulgą.
- To chyba nie jest źle.
- Wiesz, że w domu się duszę. Będę potrzebował waszego wsparcia, ale czuję, że przyda się wam dodatkowa para rąk.
- Nie zaprzeczę. – Ellie wyraźnie złagodniała. – Drew, Lucas nie zajął twojego miejsca. To się nigdy nie zdarzy.
Nie wiadomo. Skomplikowane zabiegi wymagały dużo energii oraz siły fizycznej i nic go nie przekona, że będzie w stanie do tego wrócić. Mimo to ma dużo do zaoferowania, ale gdyby ktokolwiek miał zająć jego miejsce, chciałby, żeby to był Lucas. Ale nie miał zamiaru zawracać jej głowy swoimi lękami i myślami.
- Dowiedz się, że nie ty jedna cieszysz się z powrotu Lucasa. Przyjaźnimy się od lat, więc i mnie go brakowało.
- Nie dałeś tego po sobie poznać...
Wzniósł wzrok do nieba.
- To oczywiste. Jak mógłbym, wiedząc, że bardzo tęsknisz do niego na kompletnie innym poziomie. Poza tym, trzymałaś to dla siebie.
Westchnęła.
- Okej, masz moje wsparcie pod warunkiem, że nie przesadzisz, bo wtedy wyrzucę cię za drzwi.
- Umowa stoi.
- Hm... Trzeba zatwierdzić faktury. – Rzuciła mu szelmowskie spojrzenie. Na pewno pomyślała, że to zajęcie wymaga siedzenia.
- Mogę się tym zająć, chociaż pamiętam, że w tym roku to twoja kolej. Można też przekazać je Lucasowi, skoro jest naszym najnowszym partnerem.
Nie połknęła tego haczyka.
- Oboje będziemy ci wdzięczni. Niedługo przyjdzie pani Cartwright z Tabathą...
- Okej. Ty zajmij się Tabathą, a ja panią Cartwright. – Wiadomo było, że ta dama z kotem umawia się na wizyty głównie po to, by przez godzinkę z kimś pogawędzić. Zawsze częstowali ją herbatą i starali się jej wysłuchać.
- Kochany jesteś. – Ellie ściągnęła brwi. – Domyślam się, że nie możesz wypić powitalnego szampana...
- O ósmej rano i na środkach przeciwbólowych raczej nie. Przyjdzie na to czas.
- To może powitalna kawa? Twój kubek jest w górnej szufladzie... – Po raz ostatni przytuliła Phoenix, po czym podniosła się z krzesła.
- Idź robić swoje, a ja zrobię kawę. – Wyciągnąwszy szufladę, ujrzał swój kubek oraz równo ułożone pióra i długopisy. Trzeba będzie coś zrobić z tym porządkiem, pomyślał.
- Okej. – Ponad blatem biurka pocałowała go w policzek. – Drew, bardzo się cieszę z twojego powrotu.
- Nie rozczulaj się – wykrztusił.
- Taki z ciebie twardziel? – Przyjrzała mu się uważnie.
- Nie o to chodzi. Sam mógłbym się rozkleić.
- Może nie byłoby to takie głupie. Zawsze mnie wspierałeś, więc teraz Lucas i ja będziemy wspierać ciebie.
- Już to robisz. I to doceniam. – Wolał nie kontynuować tego wątku. – Z mlekiem, bez cukru?
- Tak. Miło, że pamiętasz.
Gdy wyszła, posiedział chwilę, ciesząc się, że wrócił do swojego biurka i już ma kilka rzeczy do zrobienia. Przejrzenie faktur, zrobienie kawy i pogaduszki z panią Cartwright to może nie wyżyny nauk weterynaryjnych, za to dobry początek.
Pani Cartwright była zachwycona, że jeden z weterynarzy jest gotowy poświęcić jej swój czas. Na pewno lada chwila zjawi się Ellie, by odesłać go do domu, więc rozłożył na biurku roczny raport. Jeśli kusząca perspektywa, że ktoś inny pochyli się nad nim, jej nie wypłoszy, użyje tej grubej teczki do obrony swojej pozycji.
- Hej, przysłała mnie Ellie... – W drzwiach stanął Lucas. Z szerokim uśmiechem na wargach.
- Powiedz jej, że nie. Tutaj mi dobrze.
Lucas się roześmiał.
- Sam jej to powiedz. W tej chwili zaklina pewnego węża. – Położył na biurku gruby folder.
- Co to?
- Pamiętasz, jak opowiadałem ci o protezach dla psów, które wszczepiliśmy pod twoją nieobecność? To raport z tej operacji. Inżynier robotyki, z którą pracowaliśmy, ma nowy pomysł na wspomaganą protezę i chce z nami nad nią pracować. – Ledwie usiadł, Phoenix zaczęła się domagać podrapania za uszami.
- Dzięki. Z przyjemnością przejrzę. – Był wdzięczny przyjacielowi, że prosi o jego opinię.
- Miałem nadzieję, że przejmiesz to wszystko, bo ja nie mam na to czasu.
- Jesteś pewien? Mogę przejąć niektóre twoje obowiązki. Przecież na pewno chcesz się z tym zapoznać. – Jego dłoń sama wysunęła się po folder, ale ją cofnął. Projekt wydał mu się fascynujący, więc na pewno Lucas chciałby nim kierować.
- Wolałbym na razie mieć wolne popołudnia i wieczory. – Lucas się uśmiechnął. – Wyświadczysz mi przysługę.
- Wobec tego... dziękuję. – Drew otworzył folder. Na pierwszej stronie widniały nazwiska wszystkich, którzy brali udział w operacji wszczepienia protezy. Plus jedno, które wydało mu się obce.
- Caro Barnes... To ta inżynier robotyki?
- Tak. Konsultowałem z nią kilka swoich projektów. Ma ogromny talent. Jest jedną z niewielu osób z moich czasów w telewizji, z którą chciałem być w kontakcie. Korespondowaliśmy. Kiedy nie wypalił jej robotyczny program w Kalifornii, zainteresowała się moimi propozycjami. Wróciła do Anglii, przez chwilę pracowała w Oxfordzie, odrzucając oferty różnych stypendiów badawczych.
- Musi być dobra, bo o takie stypendia wszyscy się zabijają.
- W swojej dziedzinie jest na najwyższym pułapie. Czasami bywa trochę dziwna.
Drew poradziłby sobie z dziwactwem. Im większe wyzwanie, tym lepiej.
- Mówiłeś, że zarzuciła projekt w Stanach. Co się stało?
- Nie jestem pewien. Chyba poszło o patent. Podobno straciła prawa do czegoś, co wypracowała. Nie chciała o tym rozmawiać, a kiedy Caro nie jest w nastroju do rozmowy, nie ma sensu zadawać jej pytań. Nie myśl, że łatwo odpuszcza. Jest oddana temu projektowi i chce doprowadzić go do końca.
- Ściągnąłeś brwi... – Drew wyczuł wahanie w głosie przyjaciela.
- Kiedy powiedziałem, że doprowadzi go do końca, to miałem na myśli, że zrobi to po swojemu. Lepiej nie pytać jak.
- Rozumiem. Czego od nas oczekuje?
- Nie jestem pewien. Mówi, że chce z nami omówić to, co należy wiedzieć, ale najwyraźniej za wcześnie, żebym się o tym dowiedział. Mam wrażenie, że ta sprawa z patentami mocno ją wzburzyła. – Lucas się uśmiechnął. – Mieszka na Smugglers’ Top.
- Co takiego?! W tej ruinie?!
- Jesteś w niedoczasie. Dom został wyremontowany na wynajem. Caro wynegocjowała na czas zimy niższą stawkę.
- Czyli dba o prywatność.
- Tak. Smugglers’ Top bardzo jej odpowiada. To złoty człowiek, pomijając cechy szalonego naukowca oraz to, że całymi dniami się nie odzywa, bo myśli. W weekend odwiedziliśmy ją z Mavem. Podarowała mu miniaturowego drona z chwytakiem pod spodem. Superzabawka. Puszczaliśmy go po całym mieszkaniu, podnosząc różne przedmioty i je opuszczając.
- Założę się, że Ellie się spodobało.
- Trzeba było paru słów przeprosin po tym, jak stłukliśmy jej ulubiony wazon – wyjaśnił Lucas z uśmiechem. – Musisz przyjść do nas na kolację, bo Mav nie może się doczekać, kiedy ci go pokaże.
Drew nie uznał tego za litościwy gest. Gdyby Lucas uważał, że należy się nad nim litować, zabrałby go do Głodnego Pelikana, by tam spokojnie topić swoje zmartwienia.
- Czyli biorę na siebie szalonego naukowca, który powie mi tylko tyle, ile powinienem wiedzieć, pod warunkiem że zechce się do mnie odezwać. Naukowca, który mieszka w trudno dostępnym miejscu... Coś jeszcze?
- Nie, to już wszystko – odparł Lukas.
- Okej, wchodzę w to.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej