9,99 zł
Doktor Rick Fleming porzuca Londyn i przenosi się na położoną u wybrzeży Bostonu wyspę. Jego nowa pacjentka, tancerka Fleur Miller, dochodzi do siebie po wypadku, który odebrał jej sprawność i przekreślił karierę sceniczną. Jest pogrążona w apatii, nie ma odwagi zrobić kroku bez pomocy kul. Rick stosuje różne metody, nawet niekonwencjonalne, by jej pomóc. Fleur początkowo reaguje na jego terapię agresją, w końcu zaczyna współpracować. Rick pragnie, by ich relacja przerodziła się w coś trwalszego, Fleur jednak decyduje się na powrót do wielkiego świata...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 167
TłumaczyłaMonika Krasucka
Od wyjazdu z Londynu upłynęły raptem dwa tygodnie, a Rickowi Flemingowi zdawało się, że minął szmat czasu, zaś od rodzinnego miasta, poprzedniej pracy, bliskich i przyjaciół dzielą go lata świetlne, nie Atlantyk.
Jego przyjazd na oddaloną o dwie mile morskie od Bostonu wyspę Maple nie wiązał się wyłącznie z podjęciem nowej pracy w miejscowym ośrodku zdrowia ani nie był chwilową zmianą miejsca zamieszkania. Dla Ricka było to jak dotarcie do kresu podróży, jeśli nie wręcz pielgrzymki.
Dotrzymał słowa, które przed czterema laty dał umierającej żonie. Ich córeczka, Ellie, była wtedy niemowlęciem. Nie pamiętała mamy, znała ją jedynie z opowieści. Teraz, dzięki przeprowadzce na wyspę, będzie mogła bliżej poznać dziadków mieszkających w Bostonie. Może z czasem powie, że Ameryka to jej dom, jak zwykła była powtarzać jej mama, Lara. Kto wie, może on też odnajdzie tu swoje miejsce na ziemi.
– Mam nadzieję, że powoli się urządzasz – zagadnął go Alex Kirkland, szef oddziału rehabilitacji występujący w roli rzecznika skromnego komitetu powitalnego, w którym prócz niego znalazł się jeszcze małomówny Cody Brenan kierujący zespołem chirurgów.
– Można tak powiedzieć, dzięki – odparł Rick.
– A jak Ellie?
– W porządku. Wczoraj pokazałem jej nasz klub malucha, a dzisiaj rano, jak ją odprowadzałem, nawet się nie odwróciła, żeby powiedzieć mi „cześć”.
– Skąd ja to znam? – Alex się roześmiał. – Przywożę tu Jacka po szkole, żeby zaczekał, aż skończę pracę. Mógłby chociaż udawać, że ciężko mu się ze mną rozstać, ale skąd! Leci i nawet się nie obejrzy. A jak wam się mieszka w latarni morskiej?
– Super, Ellie jest zachwycona. Zanim tu przyjechaliśmy, zatrzymaliśmy się na tydzień u moich teściów w Bostonie. W pogodny dzień z dachu ich apartamentowca widać czubek latarni. I teraz co wieczór musimy wchodzić na taras widokowy, żeby mogła pomachać dziadkom na dobranoc.
Alex i Cody uśmiechnęli się ze zrozumieniem. Ich reakcja zaskoczyła Ricka, nie pierwszy zresztą raz. Sytuacja, gdy w pracy jest wręcz zachęcany, by opowiadać o Ellie, była dla niego nowa. Zorientował się już, że w tym miejscu takie „tacierzyńskie” pogaduszki są na porządku dziennym. W końcu tutejszy ośrodek zdrowia założyli dwaj samotni ojcowie, którym zależało na szczęściu dzieci.
Wspólnymi siłami stworzyli miejsce, w którym nie tylko mogli realizować się zawodowo jako specjaliści, lecz także mieli pewność, że gdy oni pracują, ich pociechy znajdują się pod profesjonalną opieką. Stąd pomysł, by przy ośrodku powstał klubik malucha i świetlica dla starszych dzieci. Nic dziwnego, że dla Ricka ośrodek na wyspie był pod wieloma względami wymarzonym miejscem pracy.
– W tym tygodniu obgadamy zakres twoich obowiązków – Alex sięgnął po segregator z kartami pacjentów, płynnie przechodząc z tematu „dzieci” na temat „praca” – ale już teraz chciałbym, żebyś zwrócił uwagę na jedną pacjentkę, którą chcę ci przydzielić. Myślę, że jako terapeuta i rehabilitant będziesz potrafił jej pomóc.
Rick wziął segregator i zaczął przeglądać dokumenty. W pewnej chwili jego wzrok padł na zdjęcie dopięte do karty pacjenta. Spojrzał w niebieskie oczy, ufne i szczere, i zapomniał o bożym świecie. Ciemne długie włosy okalały twarz, która każdemu człowiekowi przy zdrowych zmysłach musiała wydać się piękna. Jednak to oczy kobiety przykuwały uwagę. Ich wyraz zdradzał, że ma w sobie moc, z którą należy się liczyć.
– Fleur Miller przyjechała do nas koło Bożego Narodzenia – rzeczowy głos Alexa wyrwał go ze stanu zauroczenia. – Należała do grupy teatralnej Wyczuj Rytm.
– Coś o nich słyszałem. Specjalizują się w tańcu scenicznym i akrobacjach. – Rick przypomniał sobie, że kiedyś, późną nocą, gdy zamiast jak człowiek położyć się do łóżka, przysypiał na sofie przed telewizorem, widział reportaż o tej grupie.
– Zgadza się – przytaknął Alex. – Fleur spadła ze sporej wysokości. W karcie masz informacje o jej obrażeniach.
Rick wrócił do przeglądania papierów. Silne wstrząśnienie mózgu, złamana ręka i obojczyk, pęknięta miednica i tak pogruchotany staw kolanowy, że trzeba było wstawić endoprotezę.
– Przeszła już wszystkie operacje?
– Najważniejsze, tak. Ma pseudotorbiel łącznotkankową w nadgarstku, którą trzeba usunąć, ale postanowiliśmy poczekać z tym, aż odstawi kule. Cody ją zoperuje, jak będzie na to gotowa.
– Po ośmiu tygodniach w Boston Harbor i po pobycie tutaj powinna być już w niezłej formie – zauważył Rick.
– Fizycznie jest. Można powiedzieć, że prawie wyzdrowiała, problem w tym, że psychika jej siada. Z pozoru wszystko jest okej. Pacjentka idealna. Uśmiecha się do pielęgniarek, posłusznie ćwiczy pod okiem rehabilitantów, ale jak tylko zostanie sama, leży godzinami na łóżku i gapi się w sufit. A jak jej się zdarzy odwrócić głowę w stronę okna, cieszymy się, że ma dobry dzień.
Rick zmarszczył czoło. Intuicja rzadko go zawodziła i zwykle potrafił trafnie ocenić ludzi na podstawie wyrazu twarzy. U kobiety ze zdjęcia dostrzegł determinację.
– A co mówią psychologowie? Rozmawiali z nią?
– Żeby to raz! – westchnął Alex. – Odesłała ich z kwitkiem. Powiedziała, żeby zostawili ją w spokoju, bo przeżywanie straty to normalna rzecz i ona chce się z tym uporać sama.
– Słusznie – zauważył Rick. – Po takich urazach raczej nie ma szans na szybki powrót do pracy na scenie, o ile w ogóle będzie mogła wrócić. Każdy, kto coś lub kogoś stracił, potrzebuje czasu, żeby przeżyć żałobę.
Alexowi i Cody’emu nie trzeba było tego tłumaczyć. Podobnie jak Rick aż za dobrze wiedzieli, że trzeba czasu, nim człowiek dotknięty nieszczęściem da radę ruszyć naprzód. Po śmierci Lary Rick długo nie mógł się pozbierać. Niewiele brakowało, a byłby stracił wszystko, co było dla niego ważne. Obawiał się, że Fleur popełnia ten sam błąd.
Alex pierwszy przerwał ciszę:
– Naszym zdaniem Fleur znalazła sobie u nas strefę komfortu, z której dobrowolnie nie wyjdzie. Postanowiła się tu zaszyć i przeczekać, bo czuje się bezpieczna.
– A przecież nie o to nam chodzi – stwierdził Rick, wspominając jedną z serii rozmów, które odbył z Alexem i Codym, nim zaproponowali mu współpracę. Ich głównym celem, prócz standardowego leczenia, było przygotowanie pacjentów do powrotu do normalnego życia.
– Zdecydowanie nie o to – przytaknął Alex. – Liczymy na ciebie, Rick. Mamy nadzieję, że znajdziesz sposób, jak dotrzeć do Fleur.
– Póki co, nikomu się nie udało – uprzedził go Cody, wyraźnie zmartwiony, że nie potrafią jej pomóc.
Rick wrócił do karty Fleur. Była stąd, do piętnastego roku życia mieszkała na wyspie, po czym przeprowadziła się do Bostonu, by zacząć naukę w szkole teatralnej. Jej rodzice nadal tu mieszkali, odwiedzali ją codziennie, wspierali. Nie mieli problemów finansowych.
Sam nie wiedząc kiedy, zapatrzył się na zdjęcie. Niewzruszona pewność siebie bijąca z oczu jego przyszłej pacjentki pozwalała się domyślać, że umie walczyć o swoje. Przyszło mu do głowy, że gdyby z jakiegoś powodu postanowiła powalczyć z nim, byłby w siódmym niebie. I błagałby o więcej. Czym prędzej oddalił od siebie te idiotyczne myśli. Fleur Miller będzie jeszcze jedną pacjentką, może tylko nieco trudniejszym przypadkiem. I tyle.
– Skoro ta kobieta tak wiele osiągnęła w tańcu, pewnie nie boi się podejmować wyzwań – rzekł po chwili. – Kto wie, czy jej problem nie bierze się stąd, że po tym wypadku jest przekonana, że już nie będzie miała żadnych wyzwań. Wyobrażam sobie, jak bardzo ją to demotywuje.
– Co proponujesz? – rzucił Alex.
Rick uśmiechnął się lekko.
– Wszyscy wiemy, jak przyjaznym miejscem jest ten ośrodek – stwierdził. – I tu jest pies pogrzebany. Być może Fleur jest u nas po prostu za dobrze. Musimy ją z czymś skonfrontować, sprowokować do walki. Kiedy się dowiemy, co ją gryzie, będziemy mogli jakoś temu zaradzić.
Alex i Cody wymienili spojrzenia.
– W porządku – zgodził się Alex. – Pociągniesz temat?
– Jasne. Z chęcią podejmę wyzwanie – odparł.
Następna godzina to był maraton uścisków dłoni i wymiany uprzejmości. A wszystko za sprawą Alexa i Cody’ego, którzy postanowili oprowadzić Ricka po ośrodku. Ich wspólne dzieło miało wszystko, co takie miejsce mieć powinno: życzliwy personel, doskonale wyposażone sale do ćwiczeń i gabinety, przyjemne wnętrza. A jednak brakowało tu tego, czego przyszła pacjentka Ricka potrzebowała najbardziej.
W porze lunchu wpadł na pół godziny do Ellie, która z radością pokazała mu klub malucha, ale widać było, że choć cieszy się z odwiedzin taty, najchętniej pobiegłaby bawić się z dziećmi. Nie przedłużał więc wizyty i tylko odprowadził ją wzrokiem, gdy w podskokach biegła do sali zabaw.
Z klubu malucha poszedł do pokoju, który zajmowała Fleur Miller. Drzwi były otwarte, więc miał czas przyjrzeć się postaci leżącej nieruchomo na łóżku. Gdy zapukał i wszedł do środka, nawet się nie odwróciła.
– Dzień dobry. Nazywam się Richard Fleming. Przez kilka tygodni będę pani lekarzem prowadzącym w zakresie rehabilitacji – zaprezentował się krótko.
Kobieta uśmiechnęła się z uprzejmą obojętnością.
– Jest pan tu nowy?
Zupełnie jak na tych irytujących fotkach reklamowych „przed” i „po”, pomyślał zaskoczony. Osoba, którą widział na zdjęciu w dokumentacji, wyglądała na kogoś, kto nie wie, czym jest porażka. Ta zaś, którą miał przed sobą, sprawiała wrażenie pokonanej przez życie. I nie chodziło o wygląd, na przykład włosy, na fotografii piękne i lśniące, teraz splecione w niedbały warkocz, ani o małą bliznę w okolicy ust. Najgorszy był wyraz oczu, pusty i nieobecny.
– Tak, właśnie zaczynam pracę. – Usiadł na krześle obok łóżka.
– Pan jest Anglikiem?
– Tak, z Londynu.
Skinęła głową. Gdyby powiedział, że jest Marsjaninem, pozostałaby równie niewzruszona. Postawił sobie za punkt honoru, że wyrwie ją z letargu.
– Jako lekarz prowadzący chciałbym omówić z panią historię choroby – oznajmił.
– Proszę bardzo – odparła wypranym z emocji tonem.
– Byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani usiąść. Będzie nam się lepiej rozmawiało.
Gotów był przysiąc, że dostrzegł w jej oczach przebłysk buntu. Zareagował w sposób, który wprawił go w osłupienie, poczuł bowiem silne emocje, o które w życiu by się nie posądził. Intuicja ostrzegała go, że jeśli plan terapii się powiedzie, pacjentka wyzdrowieje, ale on wpadnie w tarapaty. Trudno, poradzi sobie. Najważniejsze, by Fleur zaczęła walczyć o siebie. Najpierw jednak niech powalczy z nim, tak dla wprawy.
– Z karty wynika, że zakończyła już pani cały cykl rehabilitacji. – Wpatrywał się w dokumentację z miną człowieka posiadającego informacje dla niej niedostępne.
– Owszem.
– I… zrobiła pani zadowalające postępy. Powiedzmy, w pięciostopniowej skali jakieś trzy, prawda?
Wyraz jej twarzy zdradził, że nigdy nie oceniono jej tak nisko.
– Tak, myślę, że to sprawiedliwa ocena. – Zaznaczył coś w formularzu. – A jak ocenia pani ośrodek?
– Jest świetny. Trudno o lepszy.
– Miarą jakości ośrodka są postępy pacjentów. Czyli znowu trzy na pięć… – Sceptycznie pokiwał głową, ponownie zaznaczając coś w papierach.
– Alex i Cody nie będą zadowoleni, jak to usłyszą.
– Nie. – Przeszedł do kolejnego pytania.
Pierwsze wrażenie było takie, że facet jest przystojny. Wysoki, bujna płowa czupryna, niebieskie oczy. Pomyślała, że pod krótkim lekarskim fartuchem kryje się fajne ciało. I ten jego akcent…
Brytyjski akcent ją zniewalał. I tyle, jeśli chodzi o pozytywy. Doktor, jak mu tam… Fleming, mówił jak dżentelmen, ale spojrzenie miał harde. I bardzo się starał, by uznała go za gbura. Jakoś przełknęła, że ocenił jej postępy na trzy, a później motywację na dwa. Chyba chciał ją sprowokować. Niedoczekanie.
Co on w ogóle może wiedzieć? O wyspie albo o niej? Pozwoliła się zbadać, sprawdzić zakres ruchu w prawej nodze i ręce. Starała się nie ekscytować nadmiernie jego zapachem. I stłumiła idiotyczne pragnienie, by coś mu udowodnić.
– Ramię wygląda całkiem nieźle. – Odniosła wrażenie, że pochwała z trudem przeszła mu przez usta. Wkurzył ją, więc gdy się na moment odwrócił, zaczęła go przedrzeźniać i stroić głupie miny.
– Faktycznie, już mi nie dokucza, ale początkowo miałam problem z chodzeniem o kuli – przyznała. – Jak się opierałam, bolała mnie ręka. Na szczęście przeszło.
– Tak…. – mruknął. – Widzę, że się pani przyzwyczaiła. Do chodzenia o kulach.
I znów ten ton niezadowolenia. Jakby zupełnie nie doceniał efektów, które osiągnęła. Przypominał jej tym pierwszego nauczyciela tańca, który wziął ją pod swoje skrzydła i ustawił poprzeczkę wyjątkowo wysoko. Prowadził ją żelazną ręką, stawiając coraz większe wyzwania, aż osiągnęła oszałamiający sukces. Nie chciała do tego wracać. Taniec, kiedyś sens jej życia, to już zamknięty rozdział. Było, minęło.
– Chciałbym zobaczyć, jak pani chodzi – oznajmił. – Nie będę oceniał, tylko obserwował.
Jeszcze jeden skok przez płonący krąg. Niech mu będzie. Przecież chodzi. Musi się skoncentrować i stawiać krok za krokiem. Proste. Jeśli pan doktor naprawdę skupi się na obserwacji i dzięki temu wreszcie umilknie, ona z rozkoszą pójdzie do piekła i z powrotem.
Chyba udało mu się zaleźć jej za skórę. Przyłapał ją, jak wywraca oczami za jego plecami, przekonana, że on tego nie widzi. I o to chodzi. Cieszyło go, że na moment w miejsce apatii pojawiła się irytacja, ale oczekiwał więcej. Jeśli będzie musiał wejść w rolę ostatniego drania, zrobi to. Cel uświęca środki.
– Wyjdziemy poza oddział, więc pewnie zechce się pani przebrać – zasugerował. Wprawdzie ta pacjentka należała do kobiet, które nawet w worku na ziemniaki wyglądają obłędnie, ale rozumiał, że może nie chcieć, by świat oglądał ją w powyciąganych spodniach od dresu i T-shircie.
– W porządku.
Imponowała mu opanowaniem. Pewnie zachowanie spokoju wiele ją kosztuje. Gdyby spożytkowała ten upór i energię na przykład na to, by raz na zawsze odstawić kule, wyszłoby jej to na zdrowie.
Sięgnęła po dzwonek, by przywołać pielęgniarkę, ale Rick go zabrał.
– Proszę ubrać się samodzielnie. Pielęgniarki to nie są pokojówki. Mają mnóstwo pracy przy pacjentach, którzy naprawdę wymagają pomocy.
Skłamał. Akurat w tym ośrodku nie było takich problemów z personelem jak w przepełnionym londyńskim szpitalu, w którym pracował. Tu pielęgniarka miała pod opieką taką liczbę pacjentów, której mogła podołać. I na pewno nikt nie zostałby zostawiony bez pomocy.
Sądząc po minie Fleur, cios był celny, ale nie dała wyprowadzić się z równowagi. Bez słowa patrzyła, jak Rick kładzie dzwonek na parapecie. Zamiast warknąć, energicznie spuściła nogi z łóżka i sięgnęła po kule. Jedna jej upadła, a on nawet nie drgnął. Dopiero wtedy po raz pierwszy dała wyraz frustracji. Prychnęła, ale schyliła się po kulę i wolno podeszła do szafy. Gdy otworzyła drzwi, Rick zerknął na zawartość. Na niższych półkach leżały równo ułożone wygodne ubrania. Wyżej, wciśnięte w kąt, kolorowe szale i chusty.
– Pomóc pani? Czy sama da pani radę wyjąć szal?
Gdy się odwróciła, jej oczy ciskały gromy.
– Dał mi pan wystarczająco jasno do zrozumienia, że mam ubrać się sama. I jeśli pan pozwoli, również sama zdecyduję, w co się ubiorę…
Dobrze! Jeszcze jedna zaczepka i w końcu puszczą jej nerwy.
– Zostawię panią samą. Pół godziny na zrobienie makijażu i fryzury chyba wystarczy? – rzucił od niechcenia.
Zdawał sobie sprawę, że przegina i nawet dopadło go poczucie winy, że tak się nad nią pastwi. Kara za podłe zachowanie przyszła szybciej, niż się spodziewał. Błędem było, że spuścił ją z oka, ledwie się bowiem odwrócił, usłyszał, jak kula z łoskotem ląduje na podłodze. Zerknął przez ramię i zauważył, że Fleur bierze coś ze stolika. Sekundę później tuż obok jego głowy przeleciało pudełko chusteczek higienicznych. Zdążył uchylić głowę i pocisk trafił w ścianę.
Niezarażona tym Fleur już sięgała po następny przedmiot. Rick był zaskoczony jej żwawością. Silne emocje sprawiły, że jej ciało stało się prężne, a ruchy bardziej płynne. Jednym słowem plan zadziałał. W innych okolicznościach pewnie by się ucieszył, ale nie było na to czasu. W ostatniej chwili zamknął drzwi, w które walnęła szczotka do włosów. Usłyszał jeszcze gniewne pomruki i trzaśnięcie drzwi od szafy, po czym zapadła cisza.
– To chyba pierwsza tak żywiołowa reakcja od wielu tygodni. – Stojący nieopodal Alex, który właśnie ustalał coś z pielęgniarkami, oddał im dokumentację i zaciekawiony podszedł do drzwi. Rickowi zaś przemknęło przez myśl, że chyba posunął się za daleko.
– Miała prawo się wściec – przyznał. – Sam bym chętnie czymś w siebie rzucił… – dodał, zniżając głos.
Obaj z Alexem przysunęli głowy do drzwi i zaczęli nasłuchiwać, czy Fleur nie potrzebuje pomocy. Ze środka dobiegła litania tak siarczystych przekleństw, że Rick instynktownie chwycił za klamkę. Fleur musiała się domyślić, że jest podsłuchiwana, bo odezwała się głosem, w którym kipiał gniew:
– W skali od pięciu do jednego oceniam pana stosunek do pacjenta na jeden, doktorze Fleming. Ma pan szczęście, że nie oberwał pan kulą w łeb!
Na wszelki wypadek obaj z Alexem się cofnęli.
– Nie muszę pytać, czy zapoznałeś się z przepisami bhp, które ci wysłaliśmy? – Alex spojrzał na niego.
– Nie musisz. I mogę cię uspokoić, że przepisy nie zostaną złamane, bo moja szanowna pacjentka musiałaby najpierw mnie dogonić. – Uśmiechnął się, dając do zrozumienia, że uważa taki scenariusz za mało prawdopodobny. Póki co wyobraźnia spłatała mu figla i podsunęła wizję rozzłoszczonej Fleur rzucającej się na niego z pięściami.
Fleur w ataku furii – cóż to byłby za cudny widok.
– Nie rozmawiałeś jeszcze z Maggie? – zapytał Alex, zmuszając Ricka, by wrócił do rzeczywistości.
Maggie? Potrzebował chwili, by przypomnieć sobie rudowłosą specjalistkę od hydroterapii. Od razu zwrócił uwagę, że ją i Alexa łączy coś więcej niż relacja zawodowa.
– Nie rozmawiałem. A powinienem?
– Jeśli doktor Fleming chce się dowiedzieć, jak doprowadzić kogoś do ostateczności, powinien wziąć korepetycje u Maggie – mruknęła jedna z pielęgniarek.
– Zdecydowanie – rozmarzył się Alex, ale błyskawicznie oprzytomniał. – Muszę iść. A ty rób dalej swoje – zwrócił się do Ricka – tylko z głową i ostrożnie.
Rick odprowadził go wzrokiem. Ciekaw był, czy nowy szef w pełni aprobuje jego niestandardowe metody pracy z trudnymi pacjentami.
– Niech pan się nie przejmuje – powiedziała pielęgniarka, widząc jego niepewną minę. – Nazywaliśmy Alexa „Doktor Procedura”. Dopiero przy Maggie trochę wyluzował.
– Wszystkim dajecie jakieś przezwiska?
– Tylko tym, których lubimy.
– Jasne. – Uznał, że lepiej nie dopytywać. – Czy może pani chwilę tu pobyć?
– Mam pana zastąpić w podsłuchiwaniu?
– Niezupełnie. Chcę, żeby ktoś był blisko na wypadek, gdyby pani Miller się przewróciła.
– Nie przewróci się, spokojna głowa. Jest już stabilna i właściwie nie musi chodzić o kulach.
Przekonanie Fleur, że czas odstawić kule, to ważny punkt w planie terapii, ale nie mógł działać pochopnie.
– Wiem, że da sobie radę, ale strzeżonego pan Bóg strzeże. Będę spokojniejszy, wiedząc, że ma pani oczy i uszy otwarte. Wrócę za pół godziny albo… trochę później.
– Żeby ją jeszcze bardziej wkurzyć? – Pielęgniarka uśmiechnęła się domyślnie. – W porządku, doktorze. Będzie, jak pan każe.
Tytuł oryginału: Resisting Her English Doc
Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2019
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2018 by Annie Claydon
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o. o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin (nazwa serii) są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327648099