30,00 zł
Klucz to jedno z najbardziej rozpoznawalnych dzieł Tanizakiego Jun'ichirō (pierwsze wydanie w 1957 roku). Powieść ta oparta jest na zapisach dwóch dzienników (żony i męża) prowadzonych potajemnie, opisujących ich skomplikowane życie rodzinne, uczuciowe oraz erotyczne. Tanizaki w typowy dla siebie sposób odsłania kulisy życia z pozoru zwyczajnej japońskiej rodziny – to swoisty dziennik niezdrowej fascynacji oraz teatru małżeńskiego. W tej niewielkiej książce czytelnik odnajdzie najbardziej charakterystyczne elementy pisarstwa Tanizakiego, które od lat fascynują i szokują.
Niniejsze wydanie Klucza jest pierwszym polskim tłumaczeniem dokonanym przez Annę Zielińską-Elliott, autorkę znaną z przekładów m.in. Złotej pagody Yukia Mishimy i dzieł Harukiego Murakamiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 181
1 stycznia. [...] Z początkiem tego roku postanowiłem pisać w dzienniku o sprawach, o których wcześniej wolałem nie wspominać. Unikałem dotąd wzmianek o szczegółach mojego życia seksualnego. Obawiałem się bowiem, że żona może po kryjomu przeczytać ten dziennik i wpaść w złość. Jednak zdecydowałem, że od dziś nie będę się o to martwić. Żona na pewno wie, w której szufladzie w gabinecie ukrywam dziennik. Urodziła się i wychowała w Kioto, w tradycyjnej rodzinie przesiąkniętej ideami okresu feudalnego, do dziś przestrzega więc staroświeckich zasad moralnych, czasami nawet się tym szczyci, toteż raczej nie posunęłaby się do tego, by ukradkiem czytać dziennik męża, aczkolwiek z pewnego powodu nie mogę wykluczyć takiej możliwości. Gdyby w moim dzienniku, jak nigdy przedtem, zaczęły się pojawiać liczne zapiski dotyczące naszego małżeństwa, czy udałoby jej się oprzeć pokusie poznania tajemnic męża? Jest z natury skryta i raczej lubi sekrety. Nawet kiedy o czymś wie, zwykle udaje, że nie wie nic, niechętnie zwierza się z tego, co kryje w sercu, i niestety uważa, że tak właśnie przystoi się zachowywać kobiecie. Zwykle chowam klucz do szuflady z dziennikiem w określonym miejscu, czasami przekładam go gdzieś indziej, ale żona lubi myszkować, dlatego może znać moje wszystkie dotychczasowe kryjówki. Niewykluczone, że niepotrzebnie zadaję sobie tyle trudu, bo taki klucz prawdopodobnie bardzo łatwo dorobić. [...] Choć napisałem, że „od tego roku zdecydowałem się już o to nie martwić”, prawdę mówiąc, zdaje mi się, że już wcześniej przestałem się tego obawiać. Raczej w głębi serca przygotowałem się na taką ewentualność, nawet się na nią cieszyłem. W takim razie dlaczego chowałem dziennik do szuflady i ukrywałem klucz to tu, to tam? Może po to, żeby dać jej satysfakcję, gdy klucz odnajdzie? Poza tym – gdybym zostawił dziennik w jakimś miejscu, w którym łatwo rzucałby się w oczy, pomyślałaby, że „mąż pisze ten dziennik, zakładając, że go przeczytam” i mogłaby nie uwierzyć w to, co tu zapisuję. Albo wręcz doszłaby do wniosku, że „prawdziwy dziennik musi być ukryty gdzieś indziej”. [...]
Ikuko, moja droga, ukochana żono, nie wiem, czy ukradkiem czytasz ten dziennik. Nie ma sensu Cię pytać, bo na pewno odpowiesz tylko: „Nie czytam w sekrecie cudzych zapisków”. Jeżeli czytasz, uwierz proszę, że nie jest to fałszywy dziennik, że wszystko, co tu piszę, to czysta prawda. Ale zaraz..., składanie takich zapewnień osobie z natury podejrzliwej tylko wzmocni jej podejrzenia, więc na tym poprzestanę. Jeśli przeczyta ten dziennik, sama będzie mogła ocenić, czy zawiera kłamstwa.
Nie zamierzam pisać tylko tego, co przypadnie do gustu żonie. Muszę bez skrupułów wspominać także o kwestiach dla niej nieprzyjemnych, o których nie będzie chciała czytać. Postanowiłem o nich pisać z powodu jej nadmiernej skrytości, jej wiary w to, co niby „przystoi kobiecie”, i przekonania, że małżeństwu nie uchodzi rozmawiać na temat spraw łóżkowych. Gdy czasem powiem coś nieprzyzwoitego, żona nie chce słuchać i natychmiast zatyka uszy, wiedziona tą obłudną „kobiecością”, tą sztuczną wytwornością. Jesteśmy ponad dwadzieścia lat po ślubie, mamy córkę na wydaniu, ale w łóżku nadal robimy wszystko w milczeniu i nigdy nie prowadzimy intymnych rozmów kochanków – czy tak powinno być w małżeństwie? Postanowiłem więc pisać tu o kwestiach łóżkowych, bo nie mogę już znieść tego, że nie dane mi jest bezpośrednio o nich rozmawiać. Nie wiem, czy żona czyta ukradkiem ten dziennik, czy nie, lecz będę od dziś zwracał się do niej wprost, zakładając, że czyta.
Przede wszystkim chcę powiedzieć, że kocham ją całym sercem. Pisałem już o tym wiele razy i chyba wie, że nie kłamię. Jednak fizjologicznie nie odczuwam aż tak silnego pożądania jak ona, pod tym względem jej nie dorównuję. Mam pięćdziesiąt sześć lat (ona skończyła bodajże czterdzieści pięć)[1], więc nie jest to jeszcze wiek, kiedy człowiek opada z sił, ale z jakiegoś powodu te sprawy zaczęły mnie wyczerpywać. Szczerze mówiąc, ostatnio wystarcza mi raz w tygodniu, a nawet raz na dziesięć dni. Lecz ona (która za wszelką cenę unika pisania i mówienia otwarcie o takich rzeczach), choć jest chorowita i ma słabe serce, wydaje się wręcz patologicznie nienasycona. Właśnie ostatnio niezwykle mnie to martwi i niepokoi. Bardzo mi przykro, że jako mąż nie mogę dopełnić małżeńskich obowiązków, ale jednocześnie gdyby ona, pragnąc satysfakcji, mogła na przykład – pewnie się zezłości i powie: „skoro tak mówisz, to znaczy, że uważasz mnie za bardzo rozwiązłą kobietę”, ja jednak podaję tylko przykład – więc gdyby na przykład znalazła sobie innego mężczyznę, nie mógłbym tego znieść. Czuję zazdrość na samą myśl. Poza tym ze względu na jej zdrowie – czy nie lepiej byłoby nieco opanować owo patologiczne pożądanie? [...] Martwi mnie, że z każdym rokiem ubywa mi sił. Ostatnio po stosunku jestem zupełnie wyczerpany. Przez cały następny dzień czuję się ociężały i nie mam energii nawet na myślenie. [...] Ale to wcale nie znaczy, że nie lubię odbywać z nią stosunków. Wręcz przeciwnie. Nie wzbudzam w sobie pożądania z obowiązku, nie przystaję niechętnie na jej żądania. Na szczęście – czy na nieszczęście – darzę ją namiętną miłością. Muszę tu w końcu wyjawić coś, czego ona wolałaby nie wiedzieć, a mianowicie pewną jej szczególną zaletę, której jest zupełnie nieświadoma. Gdybym w przeszłości nie miał doświadczenia w obcowaniu z różnymi kobietami, pewnie nie wiedziałbym, że jest to prawdziwa zaleta, która charakteryzuje tylko ją, ale za młodu zabawiałem się do woli, więc wiem, że jest posiadaczką prawdziwie unikalnego narządu, jakiego próżno szukać u innych kobiet. Gdyby sprzedano ją w dawnych czasach do burdelu w Shimabarze[2], na pewno cieszyłaby się sławą, cisnęliby się do niej i rywalizowali ze sobą niezliczeni rozpustnicy, wszyscy mężczyźni byliby nią oczarowani. (Czy lepiej jej o tym nie mówić? Jeśli się dowie, może się to okazać dla mnie niekorzystne. Czy, dowiedziawszy się, poczuje radość, wstyd, czy też się obrazi? Albo na pokaz będzie rozgniewana, ale w głębi serca poczuje dumę?). Czuję zazdrość na samą myśl o tej jej zalecie. Co by się stało, gdyby dowiedział się o niej jakiś inny mężczyzna i gdyby jednocześnie zrozumiał, że nie okazuję wystarczającej wdzięczności za ów dar niebios? Gdy o tym myślę, czuję niepokój, poczucie winy wobec niej i ogarniają mnie straszne wyrzuty sumienia. Dlatego próbuję się pobudzić na różne sposoby. Na przykład proszę, żeby drażniła moje czułe miejsca – pocałunki powiek sprawiają mi wielką przyjemność – albo sam drażnię jej czułe miejsca; żona lubi, kiedy całuję ją pod pachami. Lecz ona niezbyt chętnie spełnia takie życzenia. Nie chce się oddawać „nienaturalnym zabawom” i domaga się bardziej tradycyjnego, frontalnego ataku. Tłumaczę jej, że takie zabawy są środkiem prowadzącym do frontalnego ataku, ale ona dalej upiera się przy tym, co „przystoi kobiecie”, i nie lubi nic innego. Poza tym, choć wie, że jestem fetyszystą stóp i sama jest posiadaczką wyjątkowo pięknych (nie wyglądają jak stopy czterdziestopięcioletniej kobiety), a raczej właśnie dlatego, że wie, bardzo rzadko mi je pokazuje. Nawet w upały w środku lata nosi skarpetki. Proszę, żeby pozwoliła mi pocałować chociaż grzbiety stóp, ale ona mówi, że są brudne, albo że nie powinienem ich dotykać, i odmawia spełnienia mojego życzenia. Przez to wszystko nie wiem już, co począć. [...] Trochę mi wstyd, że zaczynam nowy rok od narzekania, ale zdaje mi się, że lepiej napisać o tych sprawach. Jutro będzie „pierwsza noc”, gdy zgodnie z tradycją pary obcują ze sobą po raz pierwszy w nowym roku. Ponieważ żona lubi tradycję, na pewno będzie chciała, jak zawsze, uczcić tę okazję poważnie i uroczyście. [...]
4 stycznia. [...] Dzisiaj zdarzyło się coś dziwnego. Ponieważ przez trzy dni świąteczne nie sprzątałam w gabinecie, poszłam tam dziś po południu, jako że chciałam zrobić porządek, podczas gdy mąż był na spacerze, i znalazłam klucz. Leżał na podłodze przed półką z książkami, na której postawiłam narcyzy w wazonie. Możliwe, że to nic nie znaczy. Ale nie przypuszczam, żeby mąż bez żadnego powodu, tylko przez nieuwagę, upuścił tam klucz. To bardzo ostrożny człowiek. I choć od wielu lat codziennie pisze dziennik, nigdy przedtem nie zostawił tak klucza. [...] Oczywiście od bardzo dawna wiem, że prowadzi dziennik, że trzyma go w zamykanej na klucz szufladzie tamtego małego biurka i że czasami chowa ten klucz między książkami na półce, a niekiedy wsuwa pod dywan. Ja jednak jestem świadoma, co mi wolno wiedzieć, a czego nie wolno. Wiem jedynie o istnieniu dziennika i miejscach ukrycia klucza. Nigdy zaś nie zaglądałam do dziennika, nawet go nie otworzyłam. Ale niestety mąż jest z natury podejrzliwy i chyba nie zaznałby spokoju, gdyby nie zamykał tej szuflady na klucz i nie ukrywał go. [...] Dlaczego więc wyszedł dziś, zostawiwszy go tak na podłodze? Czyżby zmienił zdanie i teraz chce, żebym czytała jego dziennik? A może wie, że – gdyby mnie wprost poprosił o przeczytanie – odmówiłabym, dlatego jakby w zamian mówi: „Jeśli chcesz, czytaj w tajemnicy, tu jest klucz”. Czyż nie zdaje sobie sprawy, że od bardzo dawna wiem, gdzie trzyma dziennik? Nie, może zamiast tego chce powiedzieć: „Od dziś potajemnie pozwalam ci w tajemnicy go czytać. Pozwalam, udając, że nie pozwalam”? [...]
No, ale to nieważne. Nawet jeśli tak jest, na pewno nie będę go czytać. Nie chcę przekraczać granicy, którą sama sobie wyznaczyłam, i wnikać w psychikę męża. Tak samo jak nie lubię okazywać, co noszę w sercu, nie lubię dociekać, co kryje się w sercach innych. A do tego, jeśli mąż chce, żebym czytała jego dziennik, to znaczy, że te zapiski mogą być częściowo kłamliwe, mógł zresztą napisać coś, co nie będzie dla mnie przyjemne. Mąż może sobie pisać i myśleć, co chce. Pewnie też będę tak robić. Bo prawda jest taka, że sama zaczęłam od początku tego roku pisać dziennik. Ktoś, kto – jak ja – nikomu się nie zwierza, musi zwierzyć się samej sobie. Ale nie popełnię żadnego głupstwa, dzięki któremu mąż mógłby się zorientować, że prowadzę dziennik. Będę pisać tylko pod jego nieobecność i chować w miejscu, w którym na pewno go nie znajdzie. Nabrałam ochoty na pisanie dziennika głównie dlatego, że wielką przyjemność daje mi poczucie wyższości: wiem, gdzie mąż trzyma swój dziennik, a on nawet nie wie, że prowadzę swój własny. [...]
Przedwczoraj odprawiliśmy noworoczny rytuał pierwszego obcowania. Ach... strasznie się wstydzę pisać o takich rzeczach. Dawniej mój zmarły ojciec często mówił, że muszę „być cnotliwa”. Gdyby wiedział, że napisałam coś takiego, jakże ubolewałby nad moim upadkiem. [...] Mąż chyba jak zawsze osiągnął wielką rozkosz, a mnie – jak zawsze – pozostał niedosyt. Potem było wyjątkowo nieprzyjemnie. Za każdym razem mąż mnie przeprasza, że opadł z sił, i wstydzi się tego, ale jednocześnie ma pretensje, że jestem wobec niego oziębła. Ta oziębłość polega według niego na tym, że jestem „wyjątkowo pobudliwa seksualnie” i patologicznie nienasycona, lecz w łóżku zachowuję się, jakbym robiła to „z obowiązku”, „konwencjonalnie” i „bardzo oficjalnie”, zawsze tak samo. Zwykle jestem we wszystkim bierna i pełna rezerwy, tylko w tym jednym bywam aktywna, jednak on twierdzi, że od ponad dwudziestu lat reaguję i zachowuję się identycznie. A mimo to mężowi nigdy nie zdarza się przeoczyć moich milczących awansów, jest bardzo wyczulony nawet na najdrobniejsze sygnały i natychmiast je dostrzega. Może dzieje się tak dlatego, że żyje w ciągłym strachu, ponieważ nie może mnie zaspokoić, bo – jego zdaniem – za często się tego domagam. Uważa, że dbam tylko o własną przyjemność i jestem pozbawiona uczuć. „Nie kochasz mnie nawet w połowie jak ja ciebie” – mówi. „Uważasz mnie jedynie za coś użytkowego, ale wybrakowanego. Jeżeli naprawdę mnie kochasz, powinnaś okazać mi więcej uczuć. Powinnaś spełniać wszystkie moje życzenia. Połowa winy za to, że nie mogę cię zaspokoić, leży po twojej stronie. Gdybyś mnie bardziej podnieciła, nie czułbym się taki bezsilny. W ogóle nie czynisz takich wysiłków, nie starasz mi się w tym pomóc. Jesteś łakomczuchem, ale siedzisz tylko z założonymi rękami, czekając na posiłek podany na tacy” – mówi. Nazywa mnie nawet zimnokrwistym i złośliwym stworzeniem.
Nie dziwię się, że mąż tak mnie postrzega. Jednak rodzice, szanujący tradycję, wpoili mi wiarę, że kobieta powinna zawsze być bierna i nie wolno jej być aktywną w stosunku do męża. Nie jestem wcale beznamiętna, ale moja namiętność jest głęboko ukryta i nie emanuje na zewnątrz. Kiedy staram się ją na siłę okazać, od razu znika. Mąż nie rozumie, że tli się we mnie głęboko, pali się bladym płomieniem zamiast płonąć i buzować. [...] Ostatnio nabrałam przekonania, że nasze małżeństwo jest pomyłką. Myślę, że może był gdzieś ktoś odpowiedni dla mnie i ktoś inny odpowiedni dla niego. Nasze upodobania seksualne zbyt często się ze sobą rozmijają. Wyszłam za niego posłusznie, bo taka była wola rodziców, i do niedawna myślałam, że wszystkie małżeństwa są podobne do naszego, ale gdy teraz o tym myślę, zdaje mi się, że wybrałam człowieka, który w ogóle nie pasuje do mnie temperamentem. Znoszę go, bo nie mam innego wyjścia – jest przecież moim mężem, lecz czasem, kiedy na niego patrzę, bez powodu robi mi się niedobrze. To uczucie nie jest nowe. Doznałam go już w czasie nocy poślubnej, gdy pierwszy raz dzieliliśmy małżeńskie łoże. Ciągle, jakby to było dziś, pamiętam obrzydzenie i dreszcz, który mnie przeszedł, kiedy tamtej nocy, dawno temu, podczas podróży poślubnej, położyłam się do łóżka, a on zdjął swoje okulary krótkowidza. Ludzie noszący okulary zawsze trochę dziwnie bez nich wyglądają, ale twarz męża bez okularów nagle wydała mi się pobladła – jak twarz trupa. Przysunął do mnie tę twarz i przyglądał mi się z bardzo bliska, prawie przepalał mnie wzrokiem. W rezultacie ja też uważnie mu się przyglądałam. Jego gładka, śliska, przypominająca aluminium skóra była odstręczająca. W dzień nie zauważyłam, że pod nosem i wokół ust rosły mu włosy (ma dość gęsty zarost), co też wydało mi się jakoś odpychające. Pewnie było to wtedy spowodowane faktem, że po raz pierwszy widziałam mężczyznę z tak bliska, ale do dziś, kiedy długo przyglądam się mężowi w jasnym pomieszczeniu, ogarnia mnie tamten wstręt. Dlatego – nie chcąc na niego patrzeć – zawsze gaszę lampkę przy łóżku. Mąż, wręcz przeciwnie, właśnie wtedy chce mieć w pokoju jasno. I pragnie jak najdokładniej obejrzeć całe moje ciało (niezmiernie rzadko ulegam takim prośbom, ale ponieważ bardzo się upiera, żeby mu pokazać stopy, czasem to robię, nie mając wyboru). Nie znam innych mężczyzn – czy wszyscy są tacy uparci? Czy naprawdę wszyscy mają zwyczaj oddawać się przeróżnym niepotrzebnym, wymyślnym pieszczotom, tak się kleją do kobiet i wiją wokół nich? [...]
7 stycznia. [...] Dziś Kimura przyszedł z wizytą świąteczną. Zacząłem akurat czytać Azyl Faulknera, więc tylko go przywitałem, a potem wycofałem się do gabinetu. Kimura posiedział i porozmawiał trochę w salonie z Ikuko i Toshiko, ale po trzeciej wszyscy oznajmili, że idą do kina na Sabrinę i wyszli. Koło szóstej wrócili, Kimura zjadł z nami kolację, pogawędziliśmy; wyszedł trochę po dziewiątej. Podczas kolacji wszyscy, z wyjątkiem Toshiko, napiliśmy się trochę koniaku. Mam wrażenie, że ostatnio Ikuko trochę więcej pije. To ja nauczyłem ją pić. Ma mocną głowę. Jeśli ją zachęcić, potrafi dość dużo wypić, w dodatku z przyjemnością. Upija się, ale dyskretnie, nic po niej nie widać, panuje nad sobą i po prostu spokojnie siedzi, dlatego często ludzie się nie orientują, że jest wstawiona. Dziś wieczór Kimura nalał jej dwa i pół kieliszka. Żona nieco pobladła, aczkolwiek nie wyglądała na pijaną. Za to my z Kimurą obaj poczerwienieliśmy od alkoholu. Kimura ma niezbyt mocną głowę. Myślę, że słabszą niż moja żona. Chyba dziś po raz pierwszy Ikuko wypiła kieliszek koniaku, który przyjęła od innego mężczyzny. A to dlatego, że Kimura najpierw zaproponował koniak Toshiko, a ta odpowiedziała: „Ja dziękuję. Niech pan naleje mamie”. Od pewnego czasu czuję, że Toshiko unika Kimury. Czyżby czuła, że okazuje on większe zainteresowanie jej matce niż jej samej? Zakładam, że pewnie to zazdrość każe mi dopatrywać się takich rzeczy i staram się zdusić w sobie tę myśl, ale chyba jednak mam rację. Żona jest zwykle niezbyt miła dla gości, woli nie mieć do czynienia z mężczyznami, i tylko jednemu Kimurze okazuje sympatię. Żadne z nas nigdy nie wspomniało o tym, że jest podobny do Jimmy’ego Stewarta. Wiem, że żona lubi tego aktora (nigdy tego nie powiedziała, ale chodzi na wszystkie jego filmy, bez wyjątku). Oczywiście jest miła dla Kimury, bo ja uznałem, że nadawałby się na męża dla Toshiko, więc zacząłem go zapraszać do domu i kazałem żonie obserwować, czy młodzi przypadną sobie do gustu. Lecz Toshiko podchodzi do tego pomysłu chyba bez entuzjazmu. Stara się unikać zostawania z Kimurą sam na sam, prawie zawsze rozmawiają we troje w salonie, a kiedy mają iść razem do kina, Toshiko zaprasza matkę. „Nie powinnaś z nimi chodzić, wyślij ich samych” – mówię żonie, ale ona się nie zgadza i odpowiada, że jako matka ma obowiązek ich pilnować. Kiedy przekonuję: „Jesteś za bardzo staroświecka. Powinnaś im zaufać”, upiera się: „Ja też tak uważam, ale Toshiko za każdym razem prosi, żebym z nimi poszła”. Jeżeli naprawdę tak jest, to być może Toshiko wie, że Kimura woli jej matkę od niej, i postanowiła pełnić rolę pośredniczki między nimi dwojgiem? Nie mogę oprzeć się przekonaniu, że zawarły między sobą jakieś milczące porozumienie. Może żona sama sobie tego nie uświadamia, może wierzy, że tylko pilnuje dwojga młodych, ale myślę, że w rzeczywistości kocha się w Kimurze.
8 stycznia. Wczoraj się upiłam, ale mąż był jeszcze bardziej pijany. Nalegał, żebym pocałowała go w powieki, czego się ostatnio nie domagał. Po alkoholu czułam, że mogę sobie trochę pofolgować, więc bez namysłu się zgodziłam. To było jeszcze do zniesienia, ale po tym pocałunku spojrzałam niechcący na coś, na co nie powinnam patrzeć – na jego twarz bez okularów. Zawsze, kiedy całuję jego powieki, sama zamykam oczy, jednak wczoraj w trakcie pocałunku je otworzyłam. Ta skóra przypominająca aluminium stanęła mi przed oczami jak na zbliżeniu w kinie. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia. Poczułam, że blednę. Na szczęście mąż od razu włożył okulary, żeby jak zawsze dokładnie przyjrzeć się moim rękom i stopom. [...] W milczeniu zgasiłam lampkę przy łóżku. Mąż wyciągnął rękę, chcąc znów przekręcić włącznik, ale ja odsunęłam lampkę daleko. „Och, na litość boską, daj mi jeszcze popatrzeć. Błagam cię, na litość boską...” – powiedział mąż, szukając po omacku lampki, lecz nie mógł jej znaleźć, więc się poddał. [...] Dawno nie trzymał mnie tak długo w ramionach. [...]
Z jednej strony gwałtownie go nienawidzę, a z drugiej – namiętnie kocham. Nie jesteśmy dopasowani seksualnie, ale to nie znaczy, że mogę pokochać kogoś innego. Tradycyjne podejście do wierności i charakter nie pozwalają mi być niewierną. Te uparte, perwersyjne pieszczoty męża wprawiają mnie w zakłopotanie, jednocześnie jasne jest, że kocha mnie namiętną miłością i muszę mu się jakoś za to odwdzięczyć. Ach, gdyby miał jeszcze choć trochę swego dawnego wigoru... Właściwie dlaczego tak mu się zmniejszyła potencja? [...] Jego zdaniem to dlatego, że ja jestem zbyt pobudliwa seksualnie i – starając się mnie zadowolić – sam traci umiar, i takie są tego efekty. Kobiety nie są niczym ograniczone, lecz mężczyźni za dużo przy tym myślą, co się wnet odbija na organizmie. Wstyd mi, kiedy mąż mi to mówi, ale chyba rozumie, że mam silny popęd i nie mogę nic na to poradzić. Jeżeli naprawdę mnie kocha, musi mnie jakoś zadowolić. Chcę tylko, żeby jedno zrozumiał: nie mogę znieść tych niepotrzebnych wygłupów, dla mnie takie zabawy są zbędne, co gorsza, wprawiają mnie w zły humor. Pragnę, jak każe tradycja, ukryć się w głębi ciemnej sypialni, żeby nie było widać twarzy męża ani mojej, zapaść się w gruby materac i obcować w ciszy. To wielkie nieszczęście, że nasze upodobania w tej kwestii są aż tak różne, ale czy nie da się znaleźć jakiegoś kompromisu? [...]
13 stycznia. [...] Po pół do piątej przyszedł Kimura. Powiedział, że przyniósł suszoną ikrę kiełbia, którą przysłano mu ze stron rodzinnych. Potem gawędzili przez godzinę z Ikuko i Toshiko. Kiedy zaczął się zbierać do odejścia, zszedłem na dół i zatrzymałem go na kolację. Kimura nie odmawiał, od razu podziękował za zaproszenie i usiadł. Na czas przygotowań do kolacji wróciłem na górę, Toshiko sama zajęła się kuchnią, a żona została w salonie. Nie mieliśmy nic specjalnego na kolację, tylko to, co akurat było w domu, ale na zakąskę służąca podała tę suszoną ikrę oraz karasia marynowanego w soli – przysmak, który Ikuko kupiła wczoraj na targu Nishiki[3] – więc od razu zaczęliśmy pić koniak. Żona nie przepada za słodyczami, lubi zaś rzeczy słone, dobrze nadające się na zakąskę, a szczególnie solonego karasia. Ja lubię i słodycze, i alkohol, jednak nie przepadam za solonym karasiem. Nikt prócz żony w naszej rodzinie tego nie je. Kimura, pochodzący z Nagasaki, lubi suszoną ikrę, ale też wykręcił się od jedzenia karasia. Ponieważ nigdy wcześniej nie przyniósł nam żadnego prezentu, pomyślałem, że może od początku zamierzał wprosić się dziś na kolację. Nie potrafię odgadnąć, co on teraz czuje. Czy atrakcję stanowi u nas Toshiko, Ikuko, czy ja? Gdybym był na jego miejscu, mimo różnicy wieku na pewno interesowałbym się matką. Ale w przypadku Kimury nie mam pewności. Może jego ostatecznym celem jest córka? Ponieważ Toshiko nie wykazuje wielkiego entuzjazmu do małżeństwa, postanowił na razie wkraść się w łaski matki i przez matkę dotrzeć do córki? Może powinienem raczej zastanowić się, jaki cel przyświeca mnie samemu? Dlaczego dziś wieczorem znów zatrzymałem Kimurę? To ja się dziwnie zachowuję. Ostatnio, już siódmego stycznia, poczułem się o niego lekko zazdrosny (a może wcale nie lekko) – nie, to się zaczęło pod koniec zeszłego roku – muszę zresztą przyznać, że ta zazdrość sprawiała mi potajemną radość. Zazdrość zawsze staje się dla mnie bodźcem w tych sprawach. Dlatego w pewnym sensie jest mi potrzebna i sprawia mi przyjemność. Tego wieczoru, wykorzystując tę zazdrość, udało mi się zadowolić żonę. Doszedłem do wniosku, że podnieta w postaci Kimury jest nam potrzebna do dalszego harmonijnego życia seksualnego. Ale chciałbym ostrzec żonę, że jego rola nie może wykroczyć poza funkcję bodźca. Niech sobie z nim pozwoli na więcej. Im więcej, tym lepiej. Chcę, żeby doprowadziła mnie do szaleństwa z zazdrości. Może nawet zacznę podejrzewać, że posunęła się za daleko – nie szkodzi. Tego właśnie pragnę. Piszę tak, choć wiem, że żona nie zdobędzie się na nic zbyt zuchwałego, chciałbym jednak, by zrozumiała, że dostarczenie mi tego rodzaju podniety przyczyni się do jej własnego szczęścia.
17 stycznia. [...] Od tamtego wieczoru Kimura się nie pokazuje, ale my z żoną co wieczór pijemy koniak. Gdy ją zachęcam, potrafi całkiem dużo wypić. Lubię patrzeć na jej bladą obojętną twarz, kiedy ze wszystkich sił stara się ukryć, że jest wstawiona. Czuję, że ma to w sobie coś niewypowiedzianie pociągającego. Oczywiście moim ukrytym celem jest, aby ją upić i zaciągnąć do łóżka, ale ona jakoś nigdy nie wpada w odpowiedni nastrój. Kiedy się upije, staje się jeszcze bardziej uparta i nie pozwala mi dotknąć swoich stóp. Domaga się tylko tego, czego sama chce. [...]
20 stycznia. [...] Dziś przez cały dzień bolała mnie głowa. Nie jest to może kac, jednak wczoraj chyba trochę przeholowałam. [...]