Kochany Święty Mikołaju - Debbie Macomber - ebook + książka

Kochany Święty Mikołaju ebook

Debbie Macomber

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

List napisany do Świętego Mikołaja może przynieść nadzieję, miłość i niespodziewane zmiany w życiu. Bez względu na to, ile masz lat i czy wierzysz w magię świąt!

Lindy Carmichael wraca na Boże Narodzenie do rodzinnego domu w niewesołym nastroju. Mężczyzna, którego uważała za „tego jedynego”, zdradził ją z jej najlepszą przyjaciółką. W wymarzonej pracy jest niedoceniana, a każdy nowy projekt idzie jej gorzej od poprzedniego. Nic nie układa się tak, jak powinno do czasu, aż Lindy natrafia na pudełko pełne listów do Świętego Mikołaja, które pisała jako dziewczynka. Zachęcona przez matkę postanawia wrócić do tradycji z dzieciństwa. Nie spodziewa się, że w cudowny sposób jej dorosłe marzenia zaczną się spełniać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 205

Oceny
3,9 (143 oceny)
62
27
34
17
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EMZetka-moi

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła, świąteczna opowieść :).
10
exzozol

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka dla każdego!!!
00
2323aga

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu książka na świąteczny wieczór
00
sophie123

Nie oderwiesz się od lektury

Urocza, przyjemna historia bez zbędnych dramatów. Cudna! Bardzo polecam.
00
Kasienka1205

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna, klimatyczna z amerykańskim akcentem świątecznym.
00

Popularność




Boże Naro­dze­nie 2021

Dro­dzy przy­ja­ciele,

jedno z naj­częst­szych pytań, jakie zadaje się auto­rowi ksią­żek, brzmi: „Skąd bie­rzesz pomy­sły?”. Ponie­waż Bóg obda­rzył mnie talen­tem pisa­nia powie­ści, pomy­słów ni­gdy mi nie bra­ko­wało. Histo­rie są wszę­dzie, gdzie­kol­wiek spoj­rzę. Pul­suje w nich życie. Inspi­ra­cje docie­rają do mnie z róż­nych miejsc i zda­rzeń: z arty­ku­łów pra­so­wych, zasły­sza­nych roz­mów, fil­mów lub – jak w przy­padku Kocha­nego Świę­tego Miko­łaja – mogą być następ­stwem przy­pad­ko­wego spo­tka­nia z jede­na­sto­let­nią dziew­czynką.

Kuzynka mojego męża przy­pro­wa­dziła do mnie wnuczkę, która chciała zostać pisarką. Kiedy zapy­ta­łam ją, kiedy posta­no­wiła, że będzie pisać książki, przez długą chwilę mil­czała, zasta­na­wiała się, po czym odparła:

– Wie­dzia­łam o tym, odkąd zaczę­łam pisać listy do Świę­tego Miko­łaja.

A w mojej gło­wie natych­miast poja­wił się pomysł książki zaty­tu­ło­wa­nej Kochany Święty Miko­łaju.

Moim świą­tecz­nym pra­gnie­niem jest, aby­ście z przy­jem­no­ścią prze­czy­tali książkę o Lindy i Bil­lym. Osa­dzi­łam ich histo­rię w Wenat­chee w sta­nie Waszyng­ton, o któ­rym mówi się, że jest świa­tową sto­licą jabłek. W Yaki­mie, moim rodzin­nym mie­ście, ostro spie­ramy się z taką opi­nią: uwa­żamy, że jed­nak to nasze piękne mia­sto jest świa­tową sto­licą jabłek. Oba mia­sta szczycą się mnó­stwem sadów i coraz więk­szymi poła­ciami win­nic, w któ­rych powstają wina naj­wyż­szej jako­ści.

Listy od czy­tel­ni­ków zawsze spra­wiają mi naj­więk­szą przy­jem­ność. Może­cie kon­tak­to­wać się ze mną za pośred­nic­twem wszyst­kich por­tali spo­łecz­no­ścio­wych. Oczy­wi­ście może­cie też pisać do mnie listy na mój adres domowy: P.O. Box 1458, Port Orchard, WA 98366.

Weso­łych Świąt Bożego Naro­dze­nia,

Dla Patt i Steve’a Boothe,

cudow­nych sąsia­dów

i jesz­cze lep­szych przy­ja­ciół

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Naresz­cie w domu.

Gdy Lindy Car­mi­chael skrę­ciła w Apple Orchard Lane w rodzin­nym Wenat­chee w sta­nie Waszyng­ton, z jej piersi dobyło się wes­tchnie­nie ulgi. Natych­miast ogar­nęło ją prze­możne poczu­cie cie­pła i rado­ści z powrotu w rodzinne strony. Miała przed sobą całe dwa tygo­dnie, które mogła prze­zna­czyć na świę­to­wa­nie wraz z rodziną Świąt Bożego Naro­dze­nia i Nowego Roku. Jeśli kie­dy­kol­wiek potrze­bo­wała dłu­giego urlopu, to wła­śnie teraz. Miała za sobą naprawdę okropny, straszny rok.

Trzy lata temu, zdą­żyw­szy kilka razy zmie­nić pracę, Lindy otrzy­mała wresz­cie wyma­rzoną posadę w fir­mie mar­ke­tin­go­wej pro­jek­tu­ją­cej także strony inter­ne­towe. Ukoń­czone stu­dia infor­ma­tyczne ze spe­cja­li­za­cją w gra­fice i wizu­ali­za­cji oraz histo­ria jej dotych­cza­so­wego zatrud­nie­nia były wręcz jakby skro­jone na potrzeby Media Blast. Prze­ko­nana, że talent twór­czy będzie jej atu­tem, od początku była też pewna, że dosko­nale da sobie radę w nowej fir­mie. Cho­ciaż kochała swoją pracę i cie­szyły ją szanse, jakie dzięki niej zyski­wała, nie mogła się wyzbyć wra­że­nia, że jest nie­do­ce­niana. Na krótko przed wyjaz­dem Lindy przy­go­to­wała pro­jekt kam­pa­nii rekla­mo­wej dla Fer­gu­son Group, jed­nego z naj­waż­niej­szych klien­tów. Wła­śnie ta kam­pa­nia miała być jej długo wycze­ki­waną oka­zją do wyka­za­nia swo­jej war­to­ści. Gdyby jej pro­jekt został przy­jęty, zyska­łaby wresz­cie uzna­nie, na jakie zasłu­gi­wała. Lindy ni­gdy nie bra­ko­wało wytrwa­ło­ści. Ojciec powie­dział jej kie­dyś, że jeśli w pracy będzie dawała z sie­bie wię­cej, niż tylko to, za co będą jej pła­cić, jej odda­nie w końcu zosta­nie dostrze­żone. Z cza­sem poświę­ce­nie przy­nie­sie efekty. Lindy trzy­mała się tej filo­zo­fii i nie szczę­dziła wysił­ków, aby dopro­wa­dziła ją do pożą­da­nych rezul­ta­tów.

Wyrzu­ca­jąc z głowy myśli o pro­ble­mach w pracy, skrę­ciła na pod­jazd domu, w któ­rym spę­dziła więk­szość życia. Powi­tały ją migo­czące świa­tełka na oka­pie dachu oraz bliź­nia­cze reni­fery usta­wione na traw­niku pokry­tym war­stwą śniegu. Drzwi fron­towe zdo­bił duży zie­lony wie­niec z nie­bie­skimi i srebr­nymi bomb­kami. Dom był gotowy na Boże Naro­dze­nie. Wła­śnie takiej atmos­fery potrze­bo­wała, aby uciec przed przy­gnę­bie­niem, które prze­śla­do­wało ją przez ostat­nie sześć mie­sięcy.

Nie zdą­żyła wysiąść z samo­chodu, gdy drzwi otwo­rzyły się sze­roko i po świeżo odśnie­żo­nym pod­jeź­dzie ruszyła w jej stronę mama oraz mer­da­jący ogo­nem Beau. Mama wycią­gnęła do niej ręce, a Beau oparł się przed­nimi łapami o jej uda, doma­ga­jąc się uwagi. Nim Lindy porząd­nie zaczerp­nęła szo­ku­jąco zim­nego powie­trza, została wcią­gnięta przez matkę do domu i unie­ru­cho­miona w jej moc­nym uści­sku. Beau szcze­kał na powi­ta­nie, bie­gał dookoła i popi­ski­wał z rado­ści.

– Nie mogłam się cie­bie docze­kać – powie­działa Ellen Car­mi­chael, poma­ga­jąc córce zdjąć płaszcz. – Jak wyglą­dała droga przez prze­łęcz? Spraw­dza­łam pro­gnozę pogody, mówili, że nad Sno­qu­al­mie wciąż pada śnieg. Mia­łaś jakieś pro­blemy? Mar­twi­łam się, że nie masz łań­cu­chów na koła… Zdaję sobie sprawę, że w Seat­tle nie są potrzebne, ale po tej stro­nie gór to koniecz­ność.

– Mamo, na Boga, daj mi chwilę, niech cho­ciaż zła­pię oddech – powie­działa Lindy ze śmie­chem.

Dom. Miłość, któ­rej tak bar­dzo potrze­bo­wała. W cie­płej kuchni na stole dum­nie pię­trzyły się cia­steczka świeżo upie­czone przez mamę. W rodzi­nie Lindy wypieki były wyra­zem miło­ści. Dla matki każda Wigi­lia Bożego Naro­dze­nia roz­po­czy­nała się bar­dzo wcze­śnie odwie­dzi­nami przy­ja­ciół. Wszy­scy wycho­dzili z jej domu z tale­rzem peł­nym domo­wych wypie­ków.

– Jadłaś śnia­da­nie? – zapy­tała mama, się­ga­jąc po dzba­nek z kawą.

– Nie. Chcia­łam wyru­szyć ze wscho­dem słońca.

Zimą prze­jazd przez prze­łęcz Sno­qu­al­mie nastrę­czał pro­ble­mów, a drogę czę­sto zamy­kano ze względu na zagro­że­nie lawi­nowe. Lindy była prze­ko­nana, że im prę­dzej wyje­dzie z Seat­tle i znaj­dzie się po dru­giej stro­nie gór, tym lepiej.

– No to sia­daj, a ja szybko coś usmażę…

Lindy prze­rwała jej w pół zda­nia, spo­glą­da­jąc na cia­steczka na stole.

– Kawa i parę two­ich cudow­nych słod­ko­ści wystar­czy mi do lun­chu.

Mama otwo­rzyła kre­dens w poszu­ki­wa­niu kubka, a Lindy poło­żyła sobie na tale­rzu kilka ulu­bio­nych cia­ste­czek bożo­na­ro­dze­nio­wych.

Usiadł­szy naprze­ciwko matki, uśmiech­nęła się do niej. Wła­śnie o takiej chwili marzyła przez ostat­nie kilka mie­sięcy, zma­ga­jąc się z życio­wymi zawi­ro­wa­niami. Dom i Boże Naro­dze­nie. Ide­alna kom­bi­na­cja tego wszyst­kiego, co miało jej pomóc wydo­stać się z głę­bo­kiej zapa­ści emo­cjo­nal­nej.

Jej pozy­cja w Media Blast była jedy­nie czub­kiem góry lodo­wej. Nie chcąc mar­twić mamy, Lindy zacho­wała dla sie­bie więk­szość pro­ble­mów, które gnę­biły ją od wcze­snego lata. Nie zamie­rzała też dzie­lić się nimi już w pierw­szej chwili, gdy tylko poja­wiła się w domu. Może za kilka dni, kiedy ogar­nie ją spo­kój, z jakim zawsze koja­rzył jej się dom rodzinny, poczuje potrzebę, żeby się zwie­rzyć, wyja­śnić…

Nad­gry­zł­szy cia­steczko, Lindy przy­mknęła oczy.

– Przy­się­gam, że mogła­bym zjeść ich nawet tuzin.

– Nic z tego. Zapla­no­wa­łam porządny lunch.

Dopiero w tym momen­cie Lindy zauwa­żyła gar­nek posta­wiony na wol­nym ogniu.

– Przy­go­to­wa­łaś maka­ron z fasolą?

Zupa z fasolą can­nel­lini i czer­woną kid­ney oraz odro­biną maka­ronu na gęstym prze­cie­rze pomi­do­ro­wym była rodzinną tra­dy­cją.

– I z bułecz­kami na zakwa­sie – dodała mama.

Danie to wymy­ślił dzia­dek jej ojca, który kie­dyś miesz­kał na Ala­sce. Twier­dził, że prze­pis pocho­dzi od sta­rego gór­nika z Klon­dike, który jadał taką zupę już pod koniec XIX wieku. Lindy wie­działa, że rodzice prze­ka­zali recep­turę wielu krew­nym i zna­jo­mym. Odkąd pamię­tała, ojciec w każdą nie­dzielę przy­go­to­wy­wał też na śnia­da­nie nale­śniki na zakwa­sie. A na spe­cjalne oka­zje matka pie­kła bułeczki według prze­pisu swo­jej babci.

– Mamo – jęk­nęła. – Utu­czysz mnie.

– Taki wła­śnie mam zamiar. Minęło mnó­stwo czasu, odkąd ostat­nio nas odwie­dzi­łaś.

– Prze­cież przy­je­cha­łam na Święto Nie­pod­le­gło­ści czwar­tego lipca – przy­po­mniała jej Lindy.

Wpa­dła do domu rodzin­nego krótko po wyna­ję­ciu nowego miesz­ka­nia i na kilka dni przed pozna­niem strasz­nej prawdy o… powstrzy­mała natrętne myśli, nie chcąc teraz roz­trzą­sać nie­przy­jem­nych chwil.

– Wła­śnie, i minęło już mnó­stwo czasu. Prze­cież nie dzielą nas tysiące mil. Seat­tle leży stąd w odle­gło­ści zale­d­wie trzech godzin jazdy, nawet w gęstym ruchu na dro­dze.

– Wiem, wiem, ale byłam wtedy świeżo po prze­pro­wadzce i przy­go­to­wy­wa­łam w pracy pro­jekt, na który musia­łam poświę­cić nie­mal każdy week­end. Warto jed­nak było, ponie­waż dzięki temu zapra­co­wa­łam na dwa tygo­dnie wol­nego i mogę spę­dzić Święta razem z tobą, tatą, Cha­dem, Ash­ley i Pete­rem.

Jej młod­szy brat oże­nił się ze swoją lice­alną miło­ścią i pra­co­wał teraz w hur­towni jabłek, zarzą­dza­jąc łań­cu­chem dostaw. Nie minął rok od ślubu, a Ash­ley i Chad obda­rzyli jej rodzi­ców cudow­nym wnu­kiem. Lindy uwiel­biała czte­ro­let­niego Petera. Co tydzień łączyła się z nim poprzez Face­Time i tak czę­sto wysy­łała mu pocztą pre­zenty, że Chad musiał w końcu popro­sić, żeby je tro­chę ogra­ni­czyła. Ash­ley była obec­nie w dru­giej ciąży; nosiła dziew­czynkę, która miała otrzy­mać imię Grace. Poród był zapla­no­wany na pierw­szy tydzień marca.

Kiedy Lindy wypiła kawę i zja­dła cia­steczka, roz­ła­do­wała samo­chód i prze­nio­sła walizkę do swo­jej sypialni. Sta­nąw­szy na progu tak dobrze sobie zna­nego pokoju, stwier­dziła, że nie zmie­nił się nic od czasu, kiedy wyje­chała stąd do col­lege’u. Usia­dła na kra­wę­dzi łóżka i popa­trzyła po czte­rech ścia­nach. Przy­po­mniała sobie, jak bez­tro­skie było jej życie jako nasto­latki.

Do ściany wciąż przy­kle­jony był pla­kat z Braćmi Jonas. Pom­po­niki, które zdo­biły jej kostium, kiedy wystę­po­wała w szkol­nym zespole tanecz­nym, przy­mo­co­wane były w dol­nym rogu tablicy, gdzie kie­dyś umiesz­czała kar­teczki mające jej przy­po­mi­nać o bar­dzo waż­nych spra­wach. Teraz do tablicy przy­pięty był jesz­cze tylko bukie­cik, który miała wpięty we włosy w dniu, gdy ukoń­czyła naukę w liceum.

Dom.

Ogar­nął ją błogi spo­kój, tak jakby nagle zna­la­zła się w łóżku, przy­kryta cie­płym kocem.

– Lunch zaraz będzie gotowy – zawo­łała mama z kuchni, aku­rat kiedy Lindy się roz­pa­ko­wała.

Paczuszki z pre­zen­tami, które ze sobą przy­wio­zła, szybko wsu­nęła pod cho­inkę usta­wioną w salo­nie przy dużym oknie, skąd roz­ta­czał się widok na Apple Orchard Lane.

– Już idę!

Obej­rzaw­szy cho­inkę, Lindy skie­ro­wała się do kuchni. Matka wła­śnie usta­wiła na stole dwa tale­rze z gorącą zupą. Pomię­dzy tale­rzami zna­la­zło się miej­sce na koszyk z pie­czy­wem i masel­niczkę.

Odmó­wiw­szy pro­stą modli­twę, Lindy wzięła do ręki łyżkę.

– Marzy­łam o tej zupie. Kiedy sama ją przy­go­to­wuję, ni­gdy nie sma­kuje mi tak samo jak w domu, a prze­strze­gam prze­pisu co do litery. W twoim wyda­niu zawsze jest lep­sza.

– To dla­tego, że przy­go­to­wuję ją z uczu­ciem.

Lindy pomy­ślała, że ten dodat­kowy skład­nik nie powi­nien prze­cież robić żad­nej róż­nicy w smaku. A jed­nak trudno było o inne wyja­śnie­nie.

Mama odcze­kała, aż Lindy zje lunch, po czym zro­biła poważną minę. Popa­trzyła córce w oczy i powie­działa:

– Cze­kam.

– Na co? – zdzi­wiła się Lindy.

– Cze­kam, aż mi powiesz, co się z tobą dzieje. I pro­szę, nie pró­buj mnie zbyć. Naj­le­piej powiedz mi wszystko, zanim…

– Mamo… nic się nie dzieje.

Matka zmru­żyła oczy i pogro­ziła jej pal­cem wska­zu­ją­cym, poru­sza­jąc nim jak waha­dłem zegara.

– Lindy Rose, jestem twoją mamą. Nikt nie zna cię lepiej niż ja. Już od dłuż­szego czasu podej­rze­wam, że jesteś nie­szczę­śliwa. Wyrzuć to z sie­bie.

Lindy oba­wiała się, że kiedy zacznie mówić, nie będzie w sta­nie się powstrzy­mać.

– Cho­dzi o coś wię­cej niż o pracę, prawda?

Mama dobrze ją znała.

– Tak – przy­znała Lindy. – W grun­cie rze­czy cho­dzi o moje roz­sta­nie z Bria­nem.

Lindy poin­for­mo­wała już rodzi­ców, że z nim zerwała, jed­nak nie ujaw­niła szcze­gó­łów. Nie mogła. Było to wów­czas zbyt świeże i bole­sne. W grun­cie rze­czy było tak nawet w tej chwili.

– Kiedy nam mówi­łaś, że z nim zerwa­łaś, raczej waży­łaś słowa.

Nie bez przy­czyny. Wła­ści­wie więk­szość szcze­gó­łów wola­łaby zacho­wać dla sie­bie.

– Czy to miało coś wspól­nego z wyna­ję­ciem miesz­ka­nia?

Jej rodzice potra­fili czy­tać mię­dzy wier­szami. Lindy poki­wała głową. Cho­dziło o miesz­ka­nie i o coś wię­cej.

– Pamię­tam, jak w lipcu powie­dzia­łaś, że twoje rela­cje z Bria­nem się zmie­niły. Ale dopiero po jakimś cza­sie posta­no­wi­łaś, że pój­dzie­cie oddziel­nymi dro­gami.

Po jakimś cza­sie, czyli kilka dni po powro­cie do Seat­tle. Wtedy dowie­działa się prawdy o Bria­nie i Cele­ste. To ją zdru­zgo­tało.

– Zale­żało ci na nim, prawda?

– Tak.

Oczy­wi­ście zale­żało. Bar­dzo. W począt­ko­wej fazie ich związku wyobra­żała sobie, że się pobiorą i zaczną budo­wać wspólne życie, kiedy ona umocni swoją pozy­cję zawo­dową. Lubiła jego towa­rzy­stwo, czas jed­nak pły­nął, a Lindy odno­siła wra­że­nie, że Brian wciąż nie jest gotowy na ślub. Ona zresztą też nie była gotowa. Mał­żeń­stwo to poważne zobo­wią­za­nie.

– Przy­kro ci, że zerwa­li­ście?

– Abso­lut­nie nie – odparła sta­now­czo.

Brwi matki unio­sły się nie­mal do linii wło­sów.

– Twoja reak­cja świad­czy o tym, że coś ukry­wasz.

Lindy lekko się przy­gar­biła. Nie zamie­rzała roz­ma­wiać na ten temat już pierw­szego dnia. Ale teraz, kiedy mama tak drą­żyła, poczuła, że nie ma wyboru. Zresztą może lepiej, że będzie miała tę roz­mowę za sobą? Wyzna­nie, co zro­biła Cele­ste, do nie­dawna jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka, no i Brian, nie było łatwe.

Mama cze­kała w mil­cze­niu. Sie­działa naprze­ciwko córki i na razie nie zamie­rzała naci­skać. Lindy sama musiała oce­nić, czy jest gotowa zdra­dzić jej tajem­nice, które przez tak długi czas zacho­wy­wała dla sie­bie.

– Kiedy koń­czył się ter­min wynajmu miesz­ka­nia, które dzie­li­łam z Cele­ste – ode­zwała się Lindy po dłuż­szej chwili – obie już rozu­mia­ły­śmy, że pora, aby każda z nas zna­la­zła dla sie­bie wła­sne miej­sce. – Bolało ją serce, gdy opo­wia­dała o wyda­rze­niach minio­nego lata. – Cele­ste pra­co­wała w Edmonds. To ozna­czało, że codzien­nie musi tra­cić nie­mal godzinę na dojazd do swo­jej firmy. Wyda­wało się logiczne, że powinna zamiesz­kać gdzieś bli­żej. Miesz­ka­nia w Seat­tle są dro­gie, ale ja sto­sun­kowo łatwo i szybko zdo­ła­łam zna­leźć lokum dla sie­bie. – Mie­ściło się w star­szym budow­nic­twie, a wia­do­mość o oka­zji prze­ka­zał jej zna­jomy. Lindy skwa­pli­wie z niej sko­rzy­stała. – Cele­ste nie miała takiego szczę­ścia. Mijały tygo­dnie, a ja cze­ka­łam z prze­pro­wadzką, ponie­waż obie wciąż szu­ka­ły­śmy miej­sca, na któ­rego wyna­jem ona mogłaby sobie pozwo­lić. Wresz­cie upa­trzyła sobie takie, które wyda­wało mi się poza jej zasię­giem, a jed­nak się na nie zde­cy­do­wała. Doszłam do wnio­sku, że stoi z finan­sami lepiej, niż mi się wyda­wało.

Mama słu­chała, nie zada­jąc pytań. Lindy cie­szyło jej mil­cze­nie.

– Pla­no­wa­ły­śmy, że po prze­pro­wadzce pozo­sta­niemy w kon­tak­cie, nie­za­leż­nie od wszyst­kiego.

Miesz­kały we wspól­nym pokoju, już kiedy roz­po­częły naukę w col­lege’u; poznały się na pierw­szym roku i od tego czasu były naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. Teraz, po raz pierw­szy od osiem­na­stego roku życia, miały zamiesz­kać osobno.

Się­ga­jąc myślami w prze­szłość, Lindy musiała przy­znać, że już wtedy działo się mię­dzy nimi nie naj­le­piej, ale wów­czas tego nie dostrze­gała.

– Cele­ste wyna­jęła miesz­ka­nie, na które nie było jej stać?

Lindy poki­wała głową, uni­ka­jąc wzroku mamy.

– Dla­czego?

– Miała współ­lo­ka­tora.

– Do kawa­lerki?

Dziew­czyna pod­nio­sła głowę.

– Poznała chło­paka.

– Nie wie­dzia­łam, że Cele­ste jest w poważ­nym związku.

– Ja też nie wie­dzia­łam.

I w tym tkwiło sedno pro­blemu. Lindy nie miała poję­cia, co się działo pomię­dzy jej naj­lep­szą przy­ja­ciółką a Bria­nem.

Matka zmarsz­czyła czoło.

– O czym wciąż mi nie mówisz?

– Tym chło­pa­kiem był Brian. Oboje przez kilka tygo­dni szu­kali miesz­ka­nia dla sie­bie, oczy­wi­ście za moimi ple­cami. Byłam głu­pia i ślepa, do obojga mia­łam pełne zaufa­nie.

– Nie! – jęk­nęła mama. – Brian zamiesz­kał z Cele­ste?

Cho­ciaż Lindy poznała prawdę już kilka mie­sięcy temu, wspo­mnie­nie spra­wiło, że poczuła ukłu­cie w żołądku.

– Co za gnida!

– To jesz­cze nie jest naj­gor­sze. Wcze­śniej, kiedy Cele­ste i ja posta­no­wi­ły­śmy, że zamiesz­kamy osobno, Brian zapro­po­no­wał mi, żeby­śmy razem poszu­kali wspól­nego miesz­ka­nia. Wów­czas go zby­łam. Nie byłam gotowa na tego rodzaju zobo­wią­za­nie. Póź­niej nie­spo­dzie­wa­nie odwo­łał kilka kolej­nych spo­tkań ze mną. Pomy­śla­łam, że w ten spo­sób wyżywa się na mnie za to, że nie chcę z nim zamiesz­kać.

– Ten facet to palant, Lindy. Zwy­czajny palant.

Słowa mamy były łagodne w porów­na­niu z tym, co ona myślała o poczy­na­niach swo­jego byłego chło­paka.

– Wkrótce po prze­pro­wadzce poje­cha­łam do Cele­ste, żeby pomóc jej się roz­pa­ko­wać. Przez kilka dni się nie widzia­ły­śmy, wie­dzia­łam, że pra­cuje do póź­nego wie­czora i moja pomoc na pewno jej się przyda. Wysła­łam do niej kilka SMS-ów, na które nie odpo­wie­działa, i zaczę­łam się tro­chę mar­twić. Wyobraź sobie moje zasko­cze­nie, kiedy drzwi jej nowego miesz­ka­nia otwo­rzył mi Brian.

– Och, Lindy, tak mi przy­kro.

Nie zamie­rzała opo­wia­dać mamie, jak strasz­li­wie zdra­dzona poczuła się w tam­tej chwili. Cio­sem było już to, że Brian zdra­dzał ją z Cele­ste, ale że naj­lep­sza przy­ja­ciółka tak ohyd­nie postę­po­wała za jej ple­cami… to było znacz­nie gor­sze.

Miło­snego zawodu doświad­czyła już wcze­śniej. W liceum zła­mał jej serce Johnny Bemis. Chło­pak był bar­dzo przy­stojny i w ogóle jej nie zauwa­żał. Na szczę­ście miała spore grono odda­nych przy­ja­ciół i szybko się z tego zauro­cze­nia wyle­czyła.

Ale teraz było ina­czej. Utrata naj­lep­szej przy­ja­ciółki, powier­niczki, jedy­nej osoby w Seat­tle, która ją dotąd wspie­rała i rze­komo w nią wie­rzyła, była podwój­nym cio­sem. Tęsk­niła za Cele­ste bar­dziej niż za Bria­nem. Nawet w tej chwili trudno jej było pogo­dzić się z fak­tem, że Cele­ste tak per­fid­nie ją zdra­dziła i oszu­kała. Prze­cież przy­ja­ciółki nie postę­pują w ten spo­sób.

– Paskudna sprawa – powie­działa. – Rzecz w tym, mamo, że nie nadaję się do poważ­nych związ­ków. – Wypo­wie­dziaw­szy gło­śno te słowa, uświa­do­miła sobie, jak bar­dzo są one praw­dziwe.

– Nie mów tak!

– Dla­czego? Mar­delle i Nate są zarę­czeni i nawet mają już psa, któ­rego nazwali Oscar. Mar­delle popro­siła mnie tego lata, żebym była jej druhną. A nie jest moją jedyną przy­ja­ciółką z col­lege’u będącą w poważ­nym związku.

– Wiem, że boli cię to, co zro­bili Cele­ste i Brian.

– Cho­ler­nie.

Lindy nie zamie­rzała wyrzu­cać z sie­bie całego dra­matu już pierw­szego dnia pobytu w domu. Miała nadzieję, że ukryje swoje cier­pie­nie i razem z rodziną spę­dzi pogodne Święta. Czu­łaby się lepiej, gdyby w ogóle zapo­mniała w tym cza­sie o Bria­nie i Cele­ste.

– Przy­kro mi, że prze­szłaś przez coś takiego.

Łagodne słowa współ­czu­cia wypo­wie­dziane przez mamę tro­chę tłu­miły ból w sercu Lindy.

– Chyba uło­ży­łam sobie już to wszystko w gło­wie, ale moje serce wciąż nie jest w sta­nie zaak­cep­to­wać zdrady.

– Potra­fię to zro­zu­mieć.

Mama pew­nie naprawdę tak myślała, jed­nak Lindy trudno było w to uwie­rzyć.

– To wszystko moja wina. Taki już mój los. A wczo­raj wie­czo­rem nie­po­trzeb­nie spraw­dzi­łam jej pro­fil na Face­bo­oku. Wyobraź sobie, że kiedy ja spę­dza­łam week­endy samot­nie, oni we dwoje jeź­dzili sobie na nar­tach na Bia­łej Prze­łę­czy i cho­dzili na mecze Seahaw­ków. Naj­bar­dziej boli mnie to, że to samo robi­li­śmy z Bria­nem poprzed­niej zimy. Ależ ze mnie ofiara.

– Lindy Rose Car­mi­chael, wcale nie jesteś ofiarą.

– Stra­ci­łam chło­paka i naj­lep­szą przy­ja­ciółkę. Utrata Briana to w sumie nie­wielki cios, ale Cele­ste? Mia­łam mnó­stwo kole­ża­nek, z Cele­ste były­śmy jed­nak naprawdę bar­dzo bli­sko. Dzie­li­łam się z nią wszyst­kim. Nie spo­dzie­wa­łam się tylko, że podzielę się też moim męż­czy­zną.

– Są sie­bie warci – stwier­dziła mama.

Lindy spo­dzie­wała się, że będzie ją pocie­szać.

– Widzę, że Brian nie jest nawet w poło­wie takim męż­czy­zną, za jakiego go uwa­ża­łam – kon­ty­nu­owała. – Wiem, że teraz to dla cie­bie bar­dzo bole­sne. Pamię­tam… – Urwała.

– Co takiego pamię­tasz?

Oczy matki pociem­niały i poja­wił się w nich głę­boki smu­tek.

– Pamię­tam, jak się poczu­łam, kiedy twój rodzony ojciec poka­zał mi plecy… Mia­łam wra­że­nie, że cały świat zawa­lił mi się na głowę. Kiedy tylko się dowie­dział, że jestem w ciąży, uciekł. Zwie­wał, aż się za nim kurzyło.

– Och, mamo – wyszep­tała Lindy.

Patrząc na ostat­nie zda­rze­nia z punktu widze­nia matki, można uznać, że ona w grun­cie rze­czy miała szczę­ście.

Ellen wstała i wsu­nęła krze­sło pod stół, ale naka­zała gestem, żeby Lindy została na miej­scu.

– Chcę ci coś poka­zać.

– Tak?

– Pokażę ci coś, co sprawi, że poczu­jesz się lepiej.

Zabrzmiało to obie­cu­jąco, Lindy nie była jed­nak pewna, czy cokol­wiek, co przy­nie­sie jej mama, będzie w sta­nie pod­nieść ją na duchu.

Ellen wyszła z kuchni i wró­ciła dopiero po kilku minu­tach. Z sze­ro­kim uśmie­chem wrę­czyła córce pudełko po dzie­cię­cych butach.

– Co to jest? – zapy­tała dziew­czyna, auten­tycz­nie zasko­czona; nie miała poję­cia, czego się spo­dzie­wać.

Twarz mamy roz­ja­śniło zado­wo­le­nie.

– Nie­dawno prze­glą­da­łam kar­tony, które lata temu upchnę­łam w kącie garażu, i zna­la­złam wła­śnie to. Zacho­wa­łam to pudełko spe­cjal­nie dla cie­bie. W środku są, córeczko, twoje listy do Świę­tego Miko­łaja.

– Może mnie roz­ba­wią, mamo, ale wąt­pię, aby mogły ukoić mój ból.

– Możesz się zdzi­wić – stwier­dziła mama. – Otwórz teraz i prze­czy­taj pierw­szy list.

Lindy nie mogła sobie wyobra­zić, aby listy, które pisała, kiedy jesz­cze wie­rzyła w Świę­tego Miko­łaja, mogły w jakiś spo­sób wpły­nąć teraz na jej życie.

– Zaufaj mi – powie­działa mama. – Prze­czy­taj ten z wierz­chu. Napi­sa­łaś go, kiedy mia­łaś pięć lat.

– Prze­cież to nie­do­rzeczne – odparła Lindy, jed­nak cie­ka­wość brała już w niej górę.

– Nie bądź taka pewna – szep­nęła jej mama do ucha z figlar­nym bły­skiem w oku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Dear Santa

Copy­ri­ght © 2021 by Deb­bie Macom­ber

All rights rese­rved

This trans­la­tion publi­shed by arran­ge­ment with Bal­lan­tine Books, an imprint of Ran­dom House, a divi­sion of Pen­guin Ran­dom House LLC

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Kata­rzyna Bor­kow­ska / [email protected]

Foto­gra­fie na okładce

Bom­bay Black/Shut­ter­stock

Maryia Naidzio­ny­sheva/ Shut­ter­stock

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Kochany Święty Miko­łaju, wyd. I, Poznań 2021)

ISBN 978-83-8188-886-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer