Komedia omyłek - William Shakespeare - ebook

Komedia omyłek ebook

William Shakespeare

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kupcowi z Syrakuz Egeonowi i jego żonie Emilii rodzi się właśnie dwóch synów – bliźnięta o tym samym imieniu: Antipholus. Podczas burzy rozbija się okręt, którym wszyscy wspólnie podróżują. Ojciec z jednym z niemowląt docierają do Syrakuz, a matka z drugim – do Efezu. Po osiemnastu latach, nie wiedząc o sobie nawzajem, bliźniacy się spotykają, co daje początek prawdziwej komedii omyłek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 66

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FannyBrawne

Dobrze spędzony czas

Zabawne i lekkie.
00

Popularność




Osoby

SOLI­NUS, książę Efezu

EGEON, kupiec z Syra­kuz

bliź­niacy, syno­wie Ege­ona i Emi­lii

ANTI­PHO­LUS z Efezu

ANTI­PHO­LUS z Syra­kuz

bliź­niacy, słu­dzy bliź­niąt Anti­pho­lu­sów

DRO­MIO z Efezu

DRO­MIO z Syra­kuz

BAL­TA­ZAR, kupiec

ANGELO, złot­nik

DOK­TOR SZCZY­PAWKA, baka­łarz

Pierw­szy Kupiec

Drugi Kupiec

EMI­LIA, prze­ory­sza z Efezu, żona Ege­ona

ADRIANA, żona Anti­pho­lusa z Efezu

LUCIANA, jej sio­stra

LUCE, jej słu­żebna

Kur­ty­zana

Dozorca Wię­zienny, Pachoł­ko­wie Miej­scy, Kat i Słu­dzy

Scena: ulica lub plac w Efe­zie

Akt I

Scena I

Scena I

Wcho­dzą SOLI­NUS, książę Efezu, EGEON, kupiec z Syra­kuz,

Dozorca Wię­zienny i Orszak Ksią­żęcy.

Egeon

Tak, Soli­nu­sie, oto w proch mnie rzu­cisz,

Na śmierć ska­zu­jąc, i męki me skró­cisz.

Książę

Kup­cze z Syra­kuz, nie proś mnie już wię­cej.

Nie jestem skłonny do gwał­ce­nia prawa.

Litość prze­gnały z moich gniew­nych oczu

Nie­chęć i swary powstałe nie­dawno

Z księ­cia two­jego wście­kłej zawzię­to­ści

Prze­ciw uczci­wym kup­com, naszym ziom­kom,

Któ­rym brak złota, by oku­pić życie,

Każe krwią prawa jego pie­czę­to­wać.

Odkąd wybu­chły te waśnie śmier­telne

I bra­to­bój­cze twych roda­ków z nami,

Naj­uro­czyst­sze pod­jęto uchwały,

Zarówno u nas, jak i w Syra­ku­zach,

By mię­dzy obu wro­gimi mia­stami

Nie było odtąd wymiany towa­rów;

I wię­cej, jeśli zro­dzony w Efe­zie

Czło­wiek ośmieli się być w Syra­ku­zach

Na tar­go­wi­sku lub pod­czas jar­marku,

Lub gdy miesz­ka­niec Syra­kuz zuchwale

Zechce zawi­nąć do Efezu – umrze,

Towary na rzecz księ­cia utra­ciw­szy,

Jeśli nie będzie miał tysiąca marek

Jako okupu, by życie oca­lić.

Cały doby­tek twój, choćby naj­wy­żej

Go oce­niono, nie­wart i stu marek.

Więc zgod­nie z pra­wem śmierć cię ocze­kuje.

Egeon

Jed­nak twój wyrok pocie­chę mi sprawi,

Gdyż zachód słońca z cier­pień mnie wybawi.

Książę

Cóż, powiedz krótko, Syra­ku­zań­czyku,

Czemu rodzinny swój dom opu­ści­łeś,

Aby zawi­nąć tutaj, do Efezu.

Egeon

Naj­cięż­szym z brze­mion jest dla mnie opo­wieść

O mej bole­ści nie­wy­po­wie­dzia­nej.

Lecz aby świad­czyć mógł świat, że przy­czyną

Kresu mojego jest miłość, nie zbrod­nia,

Opo­wiem wszystko, co ból rzec pozwoli.

Miej­scem naro­dzin mych są Syra­kuzy

I zaślu­bi­łem tam nie­wia­stę, z którą

Był­bym szczę­śliwy, jak i ona ze mną,

Gdyby się los nasz tak złym nie oka­zał.

Żyłem w weselu z nią, bogac­twa rosły

Dzięki zyskow­nym i czę­stym podró­żom

Do Epi­dam­num, póki tam nie umarł

Mój przed­sta­wi­ciel i nie pozo­sta­wił

Wielu towa­rów, zgoła bez opieki,

Co mnie wyrwało z dro­gich ramion żony.

Nawet pół roku nie trwała roz­łąka,

Gdy (omdle­wa­jąc nie­mal od rado­snej

Kary, będą­cej nie­wiast prze­zna­cze­niem)

Ruszyła za mną, aby wkrótce przy­być

Bez prze­szkód żad­nych tam, gdzie prze­by­wa­łem.

Długo nie trwało, a stała się matką

Szczę­śliwą chłop­ców dwóch wielce dorod­nych

O podo­bień­stwie tak zadzi­wia­ją­cym,

Że różne były tylko ich imiona.

W owej godzi­nie, w tym samym zajeź­dzie,

Nie­wia­sta z ludu brze­mienna powiła

Także dwu chłop­ców, i rów­nież jed­na­kich.

Obu kupi­łem od bied­nych rodzi­ców,

Aby w przy­szło­ści słu­żyli mym synom.

Żona ma, dumna wielce z dwu swych chłop­ców,

Co dnia nagliła odtąd do powrotu.

Wbrew woli dałem zgodę. Ach, zbyt szybko

Na pokład wsze­dłem!

Mila dzie­liła nas od Epi­dam­num,

Gdy zawsze-wia­trom-posłuszna głę­bina

Dała nam poznać nadej­ście tra­ge­dii;

A wkrótce uszła i cała nadzieja:

Przy­ćmiony nie­bios blask dał zatrwo­żo­nym

Umy­słom naszym ujrzeć nad­cho­dzący

Wyrok nie­zwłocz­nej prze­raź­li­wej śmierci;

A choć z rado­ścią był­bym ją powi­tał,

Jed­nak płacz żony mej, nie­po­wstrzy­many,

Na widok tego, co musi nastą­pić,

I wtó­ru­jąca mu skarga mych dzieci,

Które nie znały przy­czyny swej trwogi,

Naka­zy­wały mi odwle­kać jesz­cze

Zej­ście do łodzi (jedyny ratu­nek);

Żegla­rze, wie­rząc, że w niej się ocalą,

Pozo­sta­wili nam tonący okręt.

Żona, pod pie­czą swą młod­szego mając,

Do masztu wiąże go zapa­so­wego,

Który żegla­rze mieli na pokła­dzie,

A wraz z nim także jedno z owych bliź­niąt;

Ja z dru­giej strony przy­twier­dzi­łem dru­gie.

Przy­spo­so­biw­szy dzieci, my oboje,

Każde wpa­trzone w przed­miot swo­jej tro­ski,

Do koń­ców masztu mocno przy­wią­zani

I pły­nąc z prą­dem, popy­chani wia­trem,

Ku Koryn­towi poczę­li­śmy zdą­żać,

Jak się zda­wało. Wresz­cie wze­szło słońce

I spo­glą­da­jąc na świat, roz­pę­dziło

Cięż­kie obłoki, które nio­sły zgubę,

A jego bla­ski przez nas upra­gnione

Uspo­ko­iły morze. Odkry­li­śmy

Wów­czas okręty dwa, które z oddali

Zmie­rzały ku nam całą mocą żagli,

Jeden z Koryntu, drugi z Epi­dau­ros,

Lecz nim przy­były – o, daj mi zamilk­nąć;

Z tego, co rze­kłem, chciej koniec prze­nik­nąć.

Książę

Mów dalej, star­cze, nie prze­ry­waj. Mogę

Żało­wać cie­bie, choć nie uła­ska­wić.

Egeon

Gdyby bogo­wie jak ty uczy­nili,

Nie zwał­bym słusz­nie ich bez­li­to­snymi:

Pięć mil dzie­liło nas od tych okrę­tów,

Gdy prąd nas rzu­cił na potężną skałę,

Która pośrodku maszt nasz prze­ła­mała

Tak, że roz­łąka naj­nie­spra­wie­dliw­sza

Obojgu dała pocie­chę i smu­tek;

Jej kawał masztu, bie­daczki, choć lżej­szy,

Lecz równe brze­mię bole­ści dźwi­ga­jąc,

Szyb­ciej mknął z wia­trem, więc go wyło­wili,

Jak sądzi­li­śmy, rybacy z Koryntu.

Wkrótce dopły­nął do nas drugi okręt,

A gdy pojęli, kogo oca­lili,

Pięk­nie przy­jęli osła­błych roz­bit­ków

I pew­nie łup by odbili ryba­kom,

Gdyby pod szyb­szym ści­gali ich żaglem.

Musieli jed­nak do domu zawró­cić.

I tak, jak sły­szysz, utra­ci­łem szczę­ście,

A zły los życie me zechciał prze­dłu­żyć,

Bym opo­wie­dział o mojej bole­ści.

Książę

Klnę cię na owych, któ­rych tak żału­jesz,

Wyświadcz mi łaskę i wyja­śnij w pełni

To, co spo­tkało odtąd ich i cie­bie.

Egeon

Mój młod­szy chło­piec (choć naj­star­sza z trosk mych),

Gdy osiem­na­ście lat ukoń­czył, począł

O bra­cie swoim roz­my­ślać i pro­sił,

By sługa jego, który także stra­cił

Brata, a imię jego, jak on, przy­jął,

Mógł towa­rzy­szyć mu w poszu­ki­wa­niach.

Tak, chcąc odna­leźć syna kocha­nego,

Uko­cha­nego syna mogłem stra­cić.

Pięć lat spę­dzi­łem na rubie­żach Gre­cji

I wałę­sa­łem się po całej Azji,

Aby wra­ca­jąc, przy­bić do Efezu

Bez wiary, abym zna­lazł, lecz nie mogąc

Nie poszu­ki­wać także i w tym mie­ście

Lub w jakim­kol­wiek, gdzie miesz­kają ludzie:

Tu kres nadej­dzie mojego żywota

I szczę­ście dałaby mi śmierć bez­zwłoczna,

Gdyby przy­nio­sła mi pew­ność, że żyją.

Książę

O Ege­onie nie­szczę­sny, któ­rego

Los napięt­no­wał, abyś dźwi­gał brze­mię

Naj­więk­sze nie­szczęść zło­wro­gich; chciej wie­rzyć,

Że gdyby rzecz ta nie była prze­ciwna

Pra­wom, koro­nie mej, wła­dzy, przy­się­dze,

Któ­rych ksią­żę­tom pode­ptać nie wolno,

Dusza ma byłaby twoim obrońcą;

Lecz cię ska­zano na śmierć, a ów wyrok

Nie może zostać cof­nięty bez wiel­kiej

Ujmy dla naszej czci; a prze­cież łaski

Tyle okażę ci, ile mi wolno.

Tak więc, dzień cały ten daję ci, kup­cze,

Byś szu­kał rady, jak masz życie zba­wić.

Wypró­buj wszyst­kich przy­ja­ciół w Efe­zie,

Bła­gaj, poży­czaj, uzbie­raj tę kwotę

I żyj; w prze­ciw­nym razie musisz umrzeć.

Dozorco, zabierz go pod swoją pie­czę.

Dozorca Wię­zienny

Tak uczy­nię, panie mój.

Egeon

Idź, Ege­onie. Choć nie ma ratunku,

Dzień życia dano ci tu w poda­runku.

Wycho­dzą.

Scena II

Scena II

Wcho­dzą ANTI­PHO­LUS z Syra­kuz, Pierw­szy Kupiec i DRO­MIO z Syra­kuz.

Pierw­szy Kupiec

Więc mów, że jesteś rodem z Epi­dam­num,

Byś nie utra­cił prędko twych towa­rów;

Dziś wła­śnie kupca pew­nego z Syra­kuz

Schwy­tano za to tylko, że tu przy­był;

A że żywota nie miał czym oku­pić,

Musi, jak gło­szą prawa tego mia­sta,

Umrzeć, gdy słońce uśnie na zacho­dzie.

Oto pie­nią­dze, które prze­cho­wa­łem.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Weź je do naszej izby Pod Cen­tau­rem

I strzeż ich, Dro­mio, póki mnie nie ujrzysz.

Jesz­cze godzinę mamy do obiadu;

Do tego czasu rozej­rzę się w mie­ście,

Kup­ców prze­py­tam, zer­knę na budowle,

A póź­niej wrócę zdrzem­nąć się w zajeź­dzie,

Gdyż wyczer­pała mnie ta długa podróż.

Ruszaj stąd.

Dro­mio z Syra­kuz

Nie­je­den z ludzi wziąłby cię za słowo

I stąd wyru­szył, gnany twym dostat­kiem.

Wycho­dzi.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Wierny to łotrzyk, panie, który czę­sto,

Gdy mnie wśród tro­ski chwyta melan­cho­lia,

Humor popra­wia mi weso­łym żar­tem.

Cóż, czy nie przej­dziesz się ze mną po mie­ście,

By póź­niej obiad wspól­nie zjeść w gospo­dzie?

Pierw­szy Kupiec

Panie, odwie­dzić muszę pew­nych kup­ców,

Od któ­rych wiele zysku się spo­dzie­wam.

O wyba­cze­nie twe bła­gam; o pią­tej,

Jeśli zapra­gniesz, spo­tkam cię na placu,

By towa­rzy­szyć ci aż do wie­czora.

Teraz me sprawy każą, abym odszedł.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Do zoba­cze­nia: A więc zagu­biony

Wśród mia­sta, pójdę, aby je obej­rzeć.

Pierw­szy Kupiec

Panie, pole­cam cię two­jej rado­ści.

Wycho­dzi.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Ów, kto poleca mnie mojej rado­ści,

Temu poleca mnie, czego nie zyskam.

Jestem na świe­cie jako kro­pla wody,

Która, spa­da­jąc, by odna­leźć drugą,

(Poszu­ku­jąca i nie­do­strze­galna)

Wśród innych gubi się, roz­pływa, ginie.

Tak ja, chcąc matkę i brata odna­leźć,

Wśród poszu­ki­wań ginę, zagu­biony.

Wcho­dzi DRO­MIO z Efezu.

Nad­cho­dzi moich naro­dzin kalen­darz:

Cóż tam? Dla­czego tak szybko powra­casz?

Dro­mio z Efezu

Szybko powra­cam? Nie, późno przy­cho­dzę.

Kapłon się przy­piekł, pro­się spa­dło z rożna,

Zegar dwu­na­stą wybił i wydzwo­nił,

Pani wybiła mnie, aż zęby dzwo­nią,

Jest roz­ogniona, gdyż mięso jest zimne;

Mięso jest zimne, gdyż ty nie wró­ci­łeś;

Ty nie wró­ci­łeś, gdyż nie jesteś głodny;

Nie jesteś głodny, gdyż post prze­ła­ma­łeś;

Lecz my, co poszcząc, modlić się umiemy,

Za grze­chy twoje dziś poku­tu­jemy.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Wstrzy­maj się, pro­szę; powiedz mi bez zwłoki,

Gdzie są pie­nią­dze, które ci odda­łem?

Dro­mio z Efezu

Ach, tych sześć pen­sów, które zeszłej środy

Dałeś, bym kupił od sio­dla­rza rze­mień,

Pod­trzy­mu­jący ogon konia pani?

Sio­dlarz zatrzy­mał je; nie mam ich, panie.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Ja także nie mam chęci do igra­szek.

Skończ już z żar­tami; powiedz, gdzie pie­nią­dze?

Jak śmia­łeś, wie­dząc, że to obce mia­sto,

Odejść i sumę tak wielką zosta­wić?

Dro­mio z Efezu

Bła­gam cię, panie, żar­tuj przy obie­dzie:

Pani przy­słała mnie tutaj z posła­niem;

Jeśli powrócę, przyda się posła­nie,

Gdyż padnę na nie, zbity za twe grze­chy.

Czemu nie może brzuch twój być zega­rem

I gnać do domu cię, bez bicia posłów?

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Dość, Dro­mio, dość już, nie­wcze­sne to żarty,

Na czas wesel­szy zechciej je zacho­wać;

Gdzie złoto, które pod straż ci odda­łem?

Dro­mio z Efezu

Panie, żad­nego złota nie dosta­łem.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Dość już, łotrzyku; zaprze­stań bła­zno­wać

I mów, czyś zro­bił, co ci roz­ka­zano.

Dro­mio z Efezu

Mnie roz­ka­zano jedy­nie, bym cie­bie

Z placu do domu twego Pod Fenik­sem

Spro­wa­dził, abyś mógł tam obia­do­wać:

Pani wraz z sio­strą ocze­kują cie­bie.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Klnę się na wiarę moją Chry­stu­sową,

Albo odpo­wiesz, w jakim to bez­piecz­nym

Miej­scu ukry­łeś me pie­nią­dze, albo

Roz­trza­skam tutaj twą wesołą czaszkę,

Pełną igra­szek, które mnie nie bawią.

Gdzie masz ów tysiąc wzięty z mojej ręki?

Dro­mio z Efezu

Z twej ręki nie­raz wzią­łem kilka razów,

Nie­mało wzią­łem ich też z ręki pani,

Lecz z rąk obojga pew­nie mniej niż tysiąc.

Gdy­bym je oddać miał waszej miło­ści,

Zapewne zwrotu ich nie chciał­byś wcale.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Z ręki twej pani? Jakiej, nie­wol­niku?

Dro­mio z Efezu

Żony twej, pani mej, tam Pod Fenik­sem.

Pości, cze­ka­jąc, aż wró­cisz na obiad,

I błaga, abyś spie­szył na ów obiad.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Co, śmiesz mi w twarz drwić, choć ci zabro­ni­łem?

Więc weź to sobie, mój panie łotrzyku.

Dro­mio z Efezu

Co czy­nisz, panie? Boże, wstrzy­maj ręce!

Cóż, jeśli nie chcesz, wezmę za pas nogi.

Wycho­dzi.

Anti­pho­lus z Syra­kuz

Na moje życie, ktoś jakimś pod­stę­pem

Zabrał łotrowi wszyst­kie me pie­nią­dze.

Mówią, że gród ten jest pełen oszu­stów,

Także magi­ków, któ­rzy mylą oko,

Czar­no­księż­ni­ków zmie­nia­ją­cych umysł,

Cza­row­nic, które duszę zabi­jają,

Kale­cząc ciało; prze­bra­nych szal­bie­rzy

I wyga­da­nych zna­cho­rów, wraz z całą

Zgrają słu­gu­sów grze­chu roz­pa­sa­nych.

Jeśli to prawda, ruszę stąd co prę­dzej.

Za nie­wol­ni­kiem mym muszę pospie­szyć,

By Pod Cen­tau­rem go odna­leźć, bowiem

Lękam się wielce o moje pie­nią­dze.

Wycho­dzi.

Akt II

Scena I

Scena I

Wcho­dzą ADRIANA, żona Anti­pho­lusa z Efezu, i LUCIANA, jej sio­stra.

Adriana

Nie wró­cił mąż mój, ani też nie­wol­nik,

Któ­rego za nim wysła­łam z pośpie­chem?

Prze­cież wybiła już druga, Luciano.

Luciana

Być może któ­ryś z kup­ców go zapro­sił

I poszedł z rynku wprost gdzieś obia­do­wać.

Nie martw się, sio­stro; sia­dajmy do stołu.

Męż­czy­zna wła­dać ma swoją wol­no­ścią,

A nim czas włada, więc gdy czas nadej­dzie,

Idzie lub wraca; cier­pli­wo­ści, sio­stro.

Adriana

Czemu wol­no­ści ma wię­cej zazna­wać?

Luciana

Sprawy mu każą za domem prze­sta­wać.

Adriana

Lecz mnie podob­nie czy­nić nie zezwoli.

Luciana

O, wiedz, że jest on wędzi­dłem twej woli.

Adriana

Dla osła dobre jest takie wędzi­dło.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki