Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W „Komediach” Autor zmaga się w swych utworach z polskością – sięga do tkwiących w naszej kulturze metafor i archetypów, czyniąc to jednak z ożywczą, komediową świeżością. Prezentowany zbiór to dla czytelnika obfitująca w groteskę, fascynująca podróż przez często gorzkie meandry historii narodowej.
Ta ironiczna Odyseja – niekiedy zaskakująca ciepłem dotychczas niecharakterystycznym dla autora „Norymbergi” – ma trzy zasadnicze przystanki: romantyzm (Wielka improwizacja), PRL (Rodzina królewska (jak gdyby)) i współczesność (Fragment większej całości; Komedia romantyczna; Zaręczyny). Każda epoka obciążona jest swoim brzemieniem, z którym Tomczyk lekkim piórem mierzy się, pomagając przy tym czytelnikowi ten balast unieść i lepiej zrozumieć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Rok wydania: 2020
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Teologia Polityczna może istnieć i rozwijać swoją działalność dzięki wsparciu życzliwych osób, którym składamy serdeczne podziękowania.
Książka Wojciecha Tomczyka „Komedie” ukazała się dzięki finansowemu wsparciu naszych Darczyńców. Bez Państwa hojności nie byłoby to możliwe.
Honorowymi Darczyńcami tej książki zostali Pan Wojciech Piasecki, Pan Michał Balcerzak oraz Darczyńca pragnący zachować anonimowość.
Darowizny na jej wydanie przekazały następujące osoby, którym bardzo dziękujemy za wsparcie:
Tomasz Adamowicz, Filip Adamus, Jacek Antkowiak, Krystyna Antkowiak, Michał Appelt, Marta Arendt, Przemysław Artemiuk, Andrzej Babuchowski, Rajmund Bacewicz, Emilia i Tomasz Badurkowie, Magdalena Bajer, Michał Balcerzak, Andrzej Baranowski, Beata Mrozowska-Bartkiewicz i Jarosław Bartkiewicz, Łukasz Bartnik, Tamara Bartold, Anna Baterowicz, Artur i Maria Bazak, Stefan Bernat, Jerzy Binkowski, Krzysztof Błędziński, Andrzej Bogusławski, Ryszard Bojke, Ewa Bokiniec, prof. Włodzimierz Bolecki, Jan Bondyra, Jerzy Borowiec, Krzysztof Bożym, Marta Broniewska, Jerzy Broniszewski, Małgorzata Brykczyńska, Szymon Brzeziński, Zbigniew Brzozowski, Wojciech Buchner, Bogdan Budzanowski, Marta Burek, Zbigniew Cebula, Andrzej Cehak, Lucyna Chmielewska, Paulina i Piotr Chołdowie, Ewa Choromańska, Anna i Bogdan Chudoba, Paweł Cichocki, prof. Marek A. Cichocki, Piotr Cios, Jarosław Cymerman, Agata i Michał Czarneccy, Sławomir Czepielewski, Adam Czepielik, Włodzimierz Czochara, Wojciech Damczyk, Dorota i Piotr Dardzińscy, Wojciech Darkiewicz, Jacek Daroszewski, Norbert Dawidczyk, Urszula i Dariusz Dąbrowscy, Andrzej Dąbrowski, Dariusz Deka, prof. Dobrochna Dembińska-Siury, Piotr Derejczyk, Andrzej Dębek, Monika Dędys, Grzegorz Diłanian, Grażyna Dłubała, Gustaw Dmowski, Anna Doboszyńska, Michał Domińczak, Filip Doroszewski, Paweł Drobny, Dominika i Krzysztof Drysiowie, Ryszard Dudek, Żaneta Dudek, Jarosław Dukaczewski, Robert Dumnicki, Sebastian Dymski, Weronika Dziąg, Mateusz Dzieduszycki, Róża i Marcin Dziekiewiczowie, Łukasz Dziubiński, Michał Dziuda, Jacek Ebertowski, Jadwiga i Marcin Emilewiczowie, Małgorzata Fengler, Katarzyna i Bartosz Fingasowie, Anna i Andrzej Fister-Stoga, Małgorzata Flis, Edyta Floriańczyk, Jerzy Forajter, Sebastian Formański, Seweryn Fornalik, Iwona Galińska-Wildstein, Paweł Gałkiewicz, Anna Gardolińska, Agnieszka Gasper, prof. Magdalena i prof. Dariusz Gawinowie, Włodzimierz Gąsior, Bogdan Głowacki, Kama Głód, Adam Gniazdowski, Paweł Gniazdowski, Tomasz Golan, Jan Goliński, Dariusz Gołębiewski, Roman Graczyk, Agata i Paweł Gradowie, Jerzy Grela, Krzysztof Gruca, Jolanta Domańska-Gruszka i Mirosław Gruszka, Jan Grzeszczak, Ryszard Grzywna, Alicja i Krzysztof Gurajowie, Artur Gut, Michał Haake, Maciej Hajdul, Marcin Har, Tomasz Herczyk, Tomasz Horubała, Leszek Hoszko, Tomasz Iwasiów, Kacper Jabłonka, Maria Jachymek-Knopik, Jadwiga Jakubas-Przewłocka, Jacek Jakubiak, Mariusz Janiszewski, Bogna i Igor Janke, Adam Jankowski, bp Michał Janocha, Tomasz Janoś, Agata Jaros, Tomasz Jatkowski, Anna i Krzysztof Jaworuccy, Gabriela Jędruchów, Bogumiła Jędrzejewska, Ziemowit Jóźwik, Ludwik Jurek, Andrzej Jurewicz, Izabela i Marek Jurkowie, Wojciech Kaczor, Łukasz Kansy, Elżbieta i Zbigniew Kaproniowie, Natalia Karcz-Kaczkowska, Anna i Dariusz Kardasiowie, Ewa i Dariusz Karłowiczowie, Zofia i Janusz Karłowiczowie, Adam Kasprzyk, Władyka Elżbieta Kętrzyn, Piotr Kęcik, Katarzyna Kępa, Sylwia i Sergiusz Kieruzel, Kacper Kita, Maria i Andrzej Klamutowie, Renata Klimowicz-Kapo, Jerzy Knopik, Rafał Kobierecki, Grzegorz Kociuba, Dominik Kolbusz, Agnieszka Kołakowska, Tomasz Kołakowski, Magdalena i Artur Komorowscy, Jędrzej Kondek, Elżbieta Kosieradzka, Ewa Kosińska-Przybytek, Edyta Kowalczyk-Boroń, Justyna i Paweł Kowalowie, Maciej Kozakiewicz, Andrzej Kozicki, Joanna Kozioł, Wojciech Koziorowski, Henryk Kranc, Adam Krauze, Robert Krawczyk, Mikołaj Kromka, Wojciech Kroplewski, Małgorzata Kruk, Piotr Krygiel, Irena Kubalok-Kiejna, Justyna Kubiak, Mariusz Kubicki, Andrzej Kubicz, Agnieszka i Mirosław Kuciowie, Alicja Kujawa, Rafał Kuks, Marek Kunecki, Piotr Kupnicki, Andrzej Kuraś, Błażej Kurzawa, Przemysław Kusiak, Anna Kwiatkowska-Drożdż, Roman Lalicki, Rafał Langda, Wojciech Langer, Andrzej Langowicz, Michał Laskowski, Monica Georgii-Lassak i Franz Lassak, Tomasz Lechowski, Marek Leciejewski, prof. Ryszard Legutko, Anna Lewandowska-Graduszewska, Dariusz Lewandowski, Antoni Libera, Jakub Lis, Grzegorz Lizurej, Adam Loba, Mirosław Loba, Magdalena Lubelska, Patryk Lubryczyński, Witold J. Lukaszewski, Jarosław Łaguna, Wiesław Łatała, Amelia i Józef Łukasiakowie, Tomasz i Niamh Machurowie, Agnieszka Madej, Anna Madej, Tomasz Majak, Andrzej Majchrzak, Jacek Majewski, Dariusz Makać, Julia Malinowska, Stanisław Malinowski, Szymon Małecki, Wojciech Marciniak, Seweryn Marek, Damian Markiewicz, Joanna i Zbigniew Markiewicz, Waldemar Matusiak SChr, Andrzej Mazanek, Beata Mazur, Michał Mazur, Marcin Melzacki, Ewa Metzig, Piotr Mędrzycki, Krystyna Miadziołko, Bartosz Michalski, Piotr Michna, Monika Mielczarek, Jacek Miękisz, Tomasz Morawski, Grażyna Mozol, Piotr Mrożkiewicz, Aneta i Marcin Mrówkowie, Zofia Nachiło-Morbiato, Marek Nadolski, Krzysztof Narecki, Adam Niedzwiecki, Krzysztof Nowak, Łukasz Nowak, Maria Nowak, Marek Nowakowski, Sławomir Nowotny, Tomasz Ociepka, Radosław Oklesiński, Eugeniusz Olczak, Adam Orzech, Marcin Osowski, Piotr Pacholski, Ryszard Paciorek, Joanna i Jakub Paciorkowie, Barbara Pankiewicz, Błażej Pannert, ks. prof. Tadeusz Panuś, Ewa i Jarosław Paradowscy, Waldemar Pawłowski, Ewa Perskawiec, Wojciech Piasecki, Maria Piechaczek-Borkowska, Barbara Piechowska, Andrzej Pierzchała, Filip Piestrzeniewicz, Maria Pietrzak, Jarosław Piłat, Magdalena Pinkalska, Olga Płaszczewska, Andrzej Pogłódek, Antoni Poniński, Marek Popławski, Grzegorz Postek, Elżbieta Sowińska-Przepiera i Stefan Przepiera, Paweł Przychodzeń, Jadwiga i Roman Radomscy, Halina i Dariusz Radziszewscy, Aleksandra Rashid, Piotr Remiszewski, Mariusz Reza, Marek Ringwelski, Mieczysław Rokosz, Zofia Rosińska, Sabina i Damian Rowińscy, Adam Rożniakowski, Zbigniew Ruczaj, Iwona Rummel-Bulska, Wanda Rutkowska, Dorota i Grzegorz Rzeźnikowie, Ewa i Michał Rżyskowie, Mirosława i Adam Sabudowie, Tadeusz Salij, Jacek Sało, Mariusz Sarkan, Michał Siciarek, Jerzy Siemaszko, Lucjan Sieniakowski, Danuta i Jacek Silscy, Władysław Sinkiewicz, Jacek Siński, Krzysztof Skowron, Jarosław Skręta, Adam Skutnik, Marcin Sławeta, Marcin Sławiński, Mirosław Sławiński, Anna i Grzegorz Słokowie, Małgorzata Sochańska, Maciej Sokołowski, Arkadiusz Solarz, Liliana Sonik, Urszula Soroka, Roman Marek Sosnowski, Elżbieta Sowińska-Przepiera, Małgorzata Sroka-Buk, Sławomir Stachowicz, Jacek Staniaszek, Jacek Stawik, prof. Zbigniew Stawrowski, Tomasz Stefanek, Marcin Stefaniuk, Barbara Suchorowska-Włodarczyk, Anna Susicka, Anna Sutkowska, Urszula i Wojciech Swakoniowie, Marcin Sychowski, Jerzy Sysak, Maciej Szafoni, Tadeusz Szawiel, Konrad Szczebiot, Anita i Michał Szczurowscy, Anna Szeliga, Natalia i Emil Szerszeniowie, Krzysztof Szewior, Piotr Szlagowski, Tomasz Szopa, Jakub Szostek, Bogumiła Szponar, Marek Szulakiewicz, Teresa Szymańska, Agnieszka Szymańska-Jurczak, Rafał Szymański, Agnieszka Szymczyk, Emilia i Krzysztof Szyprowscy, Cezariusz Ścisiński, Grażyna Śledź, Maria i Mateusz Środoniowie, Jan Świątek, Barbara Świderska, Zbigniew Świerczyński, Kinga i Bartosz Świstakowie, Roman Tomaszczuk, Czesław Tomaszek, Wojciech Tomczyk, Paweł Tomczyk, Wojciech Trebnio, Mariusz Trębicki, Grzegorz Truszkowski, Barbara Tumanowicz, Daniel Tumasz, Adam Tychowski, Dominik Tylka, Justyna Typa-Rogoża, Magdalena i Paweł Ukielscy, Agnieszka Uklańska, Joanna Urbańska, Jan Urmański, Urszula i Andrzej Wacławczykowie, Wojciech Władysław Walczyk, Elżbieta i Jan Walewscy, Mariusz Wasilewski, Wojciech Widłak, Beata Wielkopolan, Łukasz Wieszczeczyński, Bogusława Wiewiórowska-Paradowska, Maria Wilczek, Krzysztof Wilemborek, Anna Wilińska, Bogdan i Elżbieta Wiśniewscy, Jarosław Wiśniewski, Patryk Wiśniewski, Maria Wiśniowska, Ewa Witecka, Krzysztof Wojciechowski, Dawid Wojcieszek, Krzysztof Wojcieszyk, Piotr Worobiec, Jacek Wosicki, Monika i Mariusz Wójcikowie, Andrzej Wyczawski, Witold Wyglendowski, Piotr Wypych, Stanisław Wysocki, Monika Wyszomirska, Zbigniew Zagrodzki, Ewa Zając, Anna Zalewska, Bartosz Zalewski, Krzysztof Zanussi, Anatol Zarecki, Grzegorz Zarzeczny, Izabella Zatorska, Dyzma Zawadzki, Dorota i Tomasz Zdziebkowscy, Jan Zdzienicki, Justyna i Rafał Zęgota, Marta Zielińska, Paulina i Jarosław Żejmowie, Maria Żerańska, Witold Żórański, Dorota i prof. Tomasz Żyrowie.
Dziękujemy także wszystkim Anonimowym Darczyńcom, którzy przez swoje wpłaty przyczynili się do wydania tej książki.
WSTĘP.O KOMEDIACH WOJCIECHA TOMCZYKA
Komedie Wojciecha Tomczyka wzbudzą zapewne w wielu czytelnikach spore zaskoczenie.
Wynikać może ono najpierw z tego, że Tomczyk kojarzy się z tematyką poważną, tragiczną, a nawet smutną. Myślę tu o jego wybitnych i ważnych dramatach, takich jako słynna Norymberga, głośny Wampir, oglądany nie tak dawno w Teatrze Telewizji Marszałek, czy niewystawiane, „źle obecne” Bezkrólewie. Łączy te teksty to, że dotykają one – ogólnie rzecz ujmując – problematyki polskiej historii XX wieku i jej wpływu na współczesność. Ich fabuła zwykle jest osnuta wokół autentycznych wydarzeń, a bohaterowie – w większym lub mniejszym stopniu – mają pierwowzory realne. Zarazem Tomczyka interesują kwestie serio, sprawy fundamentalne: władza, polityka, zdrada, sprawiedliwość... Autor Norymbergi, zastanawiając się nad nimi, nie krzepi serc widzów, nie bardzo ich rozwesela. Nazywano zresztą już kilka razy Tomczyka pesymistą, co on sam nieco ironicznie uściślał mówiąc, że jest pesymistą, ale „konstruktywnym”. Posłuchajmy: „[...] hasło pesymistów konstruktywnych brzmiałoby – »Czyń, coś powinien, będzie, co może...«, ale misją pesymistów konstruktywnych nie jest głoszenie haseł”[1].
Zaskakiwać jednak może też samo to, że ktoś jeszcze pisze w Polsce komedie. Komedia znajduje się u nas przecież od dość dawna w stanie rejterady, choć można polemizować ze zdaniem Tomczyka, że ten „niezwykle wymagający i niewdzięczny gatunek” jest w Polsce „skrajnie nieszanowany”[2]. Za co wini on zresztą naszą historię. „[O]dechciewa się – mówił w roku 2011 – komediopisarstwa, kiedy się pomyśli, co tu się wyprawia od trzystu lat”[3].
Tak czy owak, ze świecą dzisiaj szukać współczesnych Fredrów, Bałuckich, Cwojdzińskich, Hemarów czy Mrożków. Dzieje się tak, bo już w wieku XX można było zaobserwować dwa charakterystyczne zjawiska. Z jednej strony specyficzną detronizację komedii, kojarzonej raczej z literaturą masową, popularną, a zatem ułatwioną, której miejscem był raczej kabaret niż teatr, a jeszcze bardziej film. Stąd zmierzanie komedii w kierunku skeczu, farsy, wodewilu. Z drugiej zaś strony komedia tradycyjna, zwłaszcza w jej odmianach wybitniejszych ulegała rozmaitym przemianom, które z grubsza polegały na jej otwarciu się na to, co ciemne, poważne, tragiczne. Tak rodzi się na przykład komedia wysoka, komedia idei, czarna komedia, no i – zwłaszcza – tragifarsa. Tę ostatnią lubili zwłaszcza awangardziści.
Na to nakłada się kryzys śmiechu w kulturze nowoczesnej, a zwłaszcza w kulturze polskiej. O specyficznej ewolucji „gestu śmiechu” i o „nici śmiesznego” w polskiej literaturze nowoczesnej pisali już ciekawie Ryszard Nycz oraz Tomasz Mizerkiewicz, swoje trzy grosze dodawałem i ja[4]. Uwag tych nie będę tu streszczał, podkreślę tylko, że śmiech w polskiej kulturze minionego stulecia miał coraz bardziej ambiwalentne oblicze. Wyzwalające, radosne, ale także opresyjne i represyjne. O „chłoście śmiechu” pisał Zbigniew Herbert w słynnym Przesłaniu Pana Cogito, a znacznie wcześniej zabójczą rolę śmiechu demaskował Witold Gombrowicz w Iwonie, księżniczce Burgunda. Jerzy Stempowski w Panu Jowialskim i jego spadkobiercach, znakomitym eseju i zarazem pamflecie na Piłsudskiego z roku 1929, zauważał także – za Chestertonem – że „nie można napisać dobrej komedii tam, gdzie żadne sprawy ludzkie nie są więcej brane na serio, ponieważ brak wówczas elementu kontrastu potrzebnego do wywołania efektów komicznych. Tańczący biskup nie ma w sobie [...] nic śmiesznego tam, gdzie biskupi nie są szanowani”[5]. A czyż nasze czasy nie są coraz bardziej zdominowane przez niepowagę?
Po roku 1989 śmiech jest tyleż wyczekiwany, co budzi niepokój. Z jednej strony zdaje się być wszechobecny, czego świadectwem są seryjnie produkowane i masowo oglądane kabarety, kariera polskich odmian sitcomów, standupów i komedii romantycznych. Towarzyszą temu powracające narzekania publicystów, zwłaszcza postępowych, że Polacy nie lubią śmiechu, są ponurakami, co jest złe, bo śmiech to nie tylko zdrowie, ale także lek na pokusy dogmatyzmu czy fanatyzmu, oraz podstawa „zdrowej demokracji”[6]. „Trzeba odpocząć od Polski nadętej, naburmuszonej, zmarszczonej sztuczną powagą i pozbawionej poczucia humoru – tej wielkiej cnoty wiodącej ku pokorze i zdolnej do budzenia nadziei przez zmianę smutku w radość”, mówił na przykład w „Gazecie Wyborczej” profesor Tadeusz Sławek[7].
Ale towarzyszy temu niepokój, że mamy do czynienia z „terrorem szyderców”, a nawet „dyktaturą śmiechu”. O pierwszym mówił Jarosław Marek Rymkiewicz, przed drugim przestrzegał Jan Polkowski...[8]
Tłumaczy to dość rachityczną karierę komedii w literaturze III RP. Jej najgłośniejszym i najlepszym przykładem jest chyba Miłość na Krymie Sławomira Mrożka, „komedia tragiczna” o bolszewizmie i XX-wiecznej Rosji. Przykładem z kolei najbardziej popularnym i typowym byłby Testosteron Andrzeja Saramonowicza, satyryczna farsa o współczesnych mężczyznach, uznana przez ówczesną krytykę za reprezentatywny przykład wkroczenia do polskiego dramatu w III RP „pokolenia porno”.
Tu pora wrócić do Komedii Tomczyka i od razu uściślić – nieco wbrew temu, co napisałem na początku – że szeroko rozumiany żywioł komizmu jest charakterystyczny także dla jego sztuk „poważnych”. Krytycy, którzy omawiali Bezkrólewie czy Norymbergę, zwracali uwagę na to, że jednym z najważniejszych ich aspektów jest ironia, obecność satyry oraz parodii, skłonność do groteski[9]. Jacek Kopciński, analizując Wampira stwierdził nawet, że autor tej sztuki „co i raz strzyka jadem prześmiewcy”[10] i nadaje historii rzekomego seryjnego mordercy ze Śląska „kształt teatralnej farsy”[11]. Ten sam krytyk nazwał Bezkrólewie „rodzajem prześmiewczej political fiction”[12], Antoni Libera chwalił zaś dialogi w dramatach Tomczyka za to, że „skrzą się ironią i cierpkim dowcipem”[13].
Rodzaj rozproszonej komediowości istnieje chyba w całej twórczości dramaturgicznej Tomczyka, nie mówiąc oczywiście o jego felietonach. W Komediach ów „gest śmiechu” jest „tylko” bardziej wyraźny, z kolei wytłumiony jest wspominany pesymizm. Komedia wszak – zgodnie z definicją – to utwór o pogodnej tematyce i zwykle żywej akcji kończącej się obowiązkowym happy endem, a więc rozwiązaniem pomyślnym dla bohaterów sztuki.
Tak jest w publikowanych tu utworach Tomczyka, których komizm generalnie wyrasta ze zderzenia wzniosłej przeszłości z raczej przyziemną współczesnością. A mówiąc inaczej: z kontrastu tego, co romantyczne, z tym, co realistyczne. Ów romantyczny budulec komedii Tomczyka zapowiadają już tytuły: Wielka Improwizacja i Komedia romantyczna, choć w tym ostatnim przypadku chodzi także o zabawę z popularną konwencją filmową. Ale romantyczne echa słychać we wszystkich publikowanych tu dramatach w postaci aluzji, cytatów czy krypto-cytatów.
Czemu służą te nawiązania? W XX-wiecznych komediach zwykle chodziło o kompromitację romantyzmu, jego ośmieszenie i zarazem demaskację jako fałszywego lub anachronicznego. Słynny przykład? Śmierć porucznika Mrożka. U Tomczyka jest inaczej: romantyzm okazuje się źródłem symboli, punktem odniesienia i oceny, narzędziem komunikacji oraz – co chyba najważniejsze – sposobem porozumiewania się inteligenckich zwykle bohaterów publikowanych tu sztuk.
Przykładem Wielka Improwizacja, w której Tomczyk wraca w PRL-owską przeszłość, ukazując – fikcyjne – rozmowy reżysera Kazimierza Dejmka z aktorem Gustawem Holoubkiem, które miały nakłonić tego ostatniego do przyjęcia roli Gustawa-Konrada w słynnym i autentycznym spektaklu Dziadów w warszawskim Teatrze Narodowym. Premiera sztuki odbyła się 25 listopada 1967 roku i miała uświetnić obchody... 50. rocznicy wybuchu rewolucji bolszewickiej w Rosji. Jak pamiętamy, sztukę publiczność, a potem władza uznały jednak za antyrosyjską, a nawet antysowiecką. Publiczność szalała z zachwytu, a władza z wściekłości, ostatecznie zakazując wystawiania dramatu Mickiewicza. To z kolei doprowadziło do manifestacji widzów w czasie i po ostatnim spektaklu, który odbył się 30 stycznia 1968 roku, a Dejmka – długoletniego członka PZPR – usunięto z partii i z funkcji dyrektora Teatru Narodowego. Dzisiaj tamten spektakl Dziadów uznawany jest za legendarny, podobnie jak rola Holoubka, a wydarzenia wokół niego uznaje się za jedną z zapowiedzi Marca 1968 roku.
Przypominam w skrócie te okoliczności, choć Tomczyk zdaje się zakładać, że widz będzie o nich pamiętał, oglądając Wielką Improwizację. Sztuka cofa nas do chwili kształtowania się idei legendarnego spektaklu, jest – jak chciał jeden z krytyków – jego quasi-historycznym preludium[14], a Tomczyk wpuszcza nas do reżyserskiej „kuchni”, a ściślej na warszawską ulicę, a potem na stadion, gdzie w środę 3 maja 1967 roku rozgrywa się mecz piłki nożnej. To zaś – w połączeniu z mało podniosłym, chwilami dosadnym językiem tej rozmowy – jest źródłem nieuniknionego komizmu, ale też skłania do refleksji nad tym, jak dalece rozbieżne mogą być intencje i skutki naszych działań. Gustaw (Holoubek) broni się przed rolą – jak się okaże – swego życia, a jego argumentacja, że jest zbyt stary, aby odegrać rolę Gustawa-Konrada, bo ma lat 44, zdumiewa swą trzeźwą antyromantyczną kalkulacją, ślepą na dość oczywiste w tym kontekście symbole-sygnały. To samo dotyczy Kazimierza (Dejmka), który twierdzi, że romantyzmu nie znosi, że jest on „może ładny, lecz głupi” i „bezużyteczny”, a tak w ogóle to polska kultura jest „niezrozumiała, wsobna”: „Niemców wszyscy rozumieją. Nas nikt”. Słowem – zbiór frazesów, którymi częstują nas od stu lat kolejne pokolenia naszych „nowoczesnych” i „postępowych” inteligentów. Jeszcze gorsza jest opinia Kazimierza na temat Dziadów. Posłuchajmy: „Konstrukcja leży, nie widomo, kto jest bohaterem. Bohater przez większość sztuki przebywa za kulisami. Snują się snuje po scenie, snując mnóstwo dygresji”. O samej Wielkiej Improwizacji Kazimierz powie, że jest „dla narodu kompromitująca” i w pewnym momencie będzie ją nawet chciał wykreślić i stworzyć w ten sposób z Dziadów dramat polityczno-kryminalny na kształt Biesów. Do tego Kazimierz to „członek partii marksistowskiej, ateista” i niewierzący w duchy materialista, zwolennik Polski Ludowej – jest ona wedle niego „wolnym krajem”, a jej największym osiągnięciem jest... „likwidacja burdeli”. Istna komedia pomyłek!
Z antyromantyzmem Kazimierza polemizuje Gustaw, ale początkowo nieśmiało. Uważa bohatera Mickiewiczowskiego arcydramatu za „niedojdę”, potem o Wielkiej Improwizacji powie, że „to jest tekst doskonale skonstruowany, logiczny, bezbłędny”. Z biegiem czasu rozmowa o Mickiewiczowskim dramacie przeradza się zresztą w dyskusję o Bogu, sztuce i złu, no i o własnych biografiach, naznaczonych wojną, śmiercią i cierpieniem. „Posłuchajcie, ludzie, gdybyśmy nauczyli się słuchać siebie nawzajem, to może byłoby nam lepiej na ziemi”, tak aktor interpretuje początek słynnego monologu Konrada. Podobnie chyba myśli Kazimierz, który stwierdzi: „Na dobry ład, nie ma żadnego istotnego powodu, abyśmy nie stworzyli mądrej, roztropnej i czułej wspólnoty. Widzi pan jakiś rozsądny powód, aby ludzie skakali sobie do gardeł?”.
Reżyser wypowie też słowa, które mogłyby stać się mottem wielu innych dramatów samego Tomczyka: „Ludzie nieznający historii skazani są na jej powtarzanie”.
W końcu ci dwaj Polacy o czeskich (!) korzeniach dochodzą do wniosku, że sednem polskiego romantyzmu jest przekonanie, że „nauczyciel z dziury nie większej od Błonia czy Skierniewic [...] jest równy Bogom”.
W tle tej – ostatecznie niezwykle istotnej i poważnej – debaty słyszymy odgłosy toczącego się meczu Legii z Cracovią i widzimy zabawną przemianę Kazimierza, w którym narasta zainteresowanie futbolem i współczucie dla przegrywającej drużyny z Krakowa. W pewnym momencie kibicujący w osamotnieniu Cracovii Gustaw recytuje w twarz kibicowi Legii słowa Konrada, potem zaś wypowiada Wielką Improwizację przez stadionowy megafon. Tu literatura zaczyna przenikać w przyziemną, trywialną rzeczywistość meczu, przenikać i ją – zmieniać. Kibicowska „lawa” nie tylko w skupieniu słucha recytacji Gustawa, ale w pewnym momencie z nią współbrzmi, skandując słowo-oskarżenie: „Carem!”.
Happy end? Wiemy, że Gustaw z Kazimierzem odniosą sukces, ale też widzimy, że w zakończeniu komedii Tomczyka „wygrywa” przede wszystkim Mickiewicz i jego arcydramat. Język romantyzmu okazuje się wcale nie głupi i wcale nie bezużyteczny. Tomczyk pokazuje też ironię dziejów: bohaterowie Wielkiej Improwizacji tworzą legendę, zmienią historię, a przecież nie są tego świadomi, a nawet wcale takich ambicji nie mają. To zwycięstwo ich, ale może przede wszystkim romantyzmu i – niestety? – historii, która czyni go aktualnym. Ale można też widzieć w tytule komedii Tomczyka rodzaj metafory dziejów – są one wielką improwizacją w tym sensie, że są nieprzewidywalne, lecz dzięki temu mogą je „odgrywać” nawet tacy ludzie jak „podtatusiały” Gustaw czy zblazowany Kazimierz? Romantykami są oni – my? – jakby mimo woli...
Komedią specyficzną jest także Rodzina królewska (jak gdyby). I tu wracamy do PRL, choć akcja tego dramatu rozgrywa się w czasie dość nieokreślonym, skoro mowa tu o zrujnowanej Warszawie, socrealizmie, ale i o biletach na koncert Rolling Stonesów oraz o tym, że „ludzie do gwiazd popylają”. Bylibyśmy więc jakby równocześnie w latach 50. i 60., gdyby nie to, że jeden z bohaterów sztuki mówi Goffmanem („teatr życia codziennego”), a na samym końcu widzimy Marka z iPhonem. Te anachronizmy są zresztą także źródłem komizmu.
Z ducha farsowe, inspirowane wspomnieniami Marka Hłaski, perypetie Celiny, spekulantki o nobliwych korzeniach, doświadczonej przez historię, prowadzącej melinę i próbującej wywinąć się dzielnicowemu, który ją nakrył na tym procederze, jest pretekstem do nakreślenia nie tylko kilku zabawnych sytuacji i postaci, ale i do sportretowania Polski Ludowej. Inaczej jednak niż było to w Norymberdze czy Wampirze, tu PRL ukazany jest w wersji nieco złagodzonej. Nie jako więzienie, lecz jako melina właśnie, może nie cudowna, jak to było w powieści Kazimierza Orłosia, a bardziej groteskowa, w której „życie – ogólnie rzecz biorąc – jest ciężkie, czasy nerwowe”, „sąsiedzi kablują milicji na sąsiadów”, zbrodnią okazuje się to, że „ktoś kupuje taniej i sprzedaje drożej”, ale ostatecznie dzięki rodzinie i sprytowi jej sublokatorów bohaterce udaje się wywikłać z opałów.
Zabawne w tej komedii są zwłaszcza postaci PRL-owskich pisarzy: Bolesława Marii Bezpalczyka, wspomnianego tylko twórcy prozy nurtu wiejskiego, który wybrał wolność na Zachodzie, a dalej Juliusza Zarypiaszczego i jego młodszego utalentowanego kolegi Marka Ludwika Koszona. Czytelników PRL-owskich komiksów rozśmieszy zapewne już samo nazwisko sierżanta MO Eustachego Żbika, który w sumie okaże się tyleż naiwny, co sympatyczny. Najważniejsze: i on tęskni za dawnymi, przedwojennymi czasami, w których miał buty z cholewami, rakietę do tenisa i motocykl. Broni on nie tyle komunizmu, ile zasady, że „dobrych ludzi prawo też obowiązuje”, inaczej „przestalibyśmy odróżniać jednych od drugich”. I tutaj wraca wątek romantyczny, mianowicie wtedy, gdy córka Celiny, Hanka, odkrywa w Marku romantyka, co jej nie cieszy: „A ja widzę w tym coś złego – mówi. – Wyobraź sobie, że mój ojciec był romantyczny. I co? Zrobił to, co robi większość mężczyzn w tej części świata – zginął w akcji”.
Ale to kwestia w farsie Tomczyka chyba poboczna. Jeżeli szukać tu jakiegoś przesłania, to kryje się ono chyba w tytule uwznioślającym rodzinę jako taką, a może też w słowach Juliusza o maskach, jakie Polakom nakładała powojenna historia. Takie maski nosi chyba każda postać Rodziny królewskiej.
O współczesności mówią z kolei trzy ostatnie sztuki w tym tomie. Fragment większej całości można czytać jak rodzaj komediowego suplementu Norymbergi. Historia cudownego, nieoczekiwanego ocalenia od likwidacji prowincjonalnej „Akademii Humanistycznej im. Piotra...” jest satyrą nie tyle na szkolnictwo wyższe w III RP, ile gorzkim portretem naszej inteligencji, która zresztą wydaje się być w centrum uwagi Tomczyka w jego wszystkich dramatach – tych „poważnych” i tych „komediowych”.
Fabuła komedii, skupiona wokół oczekiwania na rządowego kontrolera, a kończąca się próbą wpisania na listę wykładowców zmarłego ekskomunistycznego profesora, nawiązuje do Rewizora oraz Martwych dusz Mikołaja Gogola, w czym upewnia nas pojawienie się postaci doktora Cziczikowskiego, kopii Gogolowskiego Cziczikowa. Ale znowu istotne okazują się konteksty Mickiewiczowskie, zwłaszcza aluzje do III części Dziadów.
Wśród kadry akademickiej widzimy Pelikana, znanego nam z dramatu Mickiewicza, a wyczekiwanym ze strachem kontrolerem okazuje się być niedoszły absolwent Akademii Tomasz Rollison. U Mickiewicza student Rollison – przypominam – został uwięziony przez Rosjan za udział w spisku i torturowany, u Tomczyka zaś jest autorem atakowanej pracy magisterskiej, niedopuszczonej do obrony przez Cziczikiewicza, wydanej jednak w formie książkowej. Pelikan ocenia, że praca ta to „gówniarski bełkot, pełen inwektyw pod adresem ludzi honoru, ludzi godnych szacunku” – dowodziła bowiem, że przemiany w Polsce i Europie Środkowej po roku 1989 były akcją zaplanowaną od dawna przez Moskwę po to, by przejąć w ten sposób kontrolę nad Zachodem. Byłoby to – jak sarkastycznie zauważa Pelikan – ponurym spełnieniem proroctwa o Polsce jako Winkelriedzie narodów.
Pewną inspiracją dla tego wątku i całej sztuki była zapewne głośna sprawa Pawła Zyzaka, który napisał na UJ pod opieką profesora Andrzeja Nowaka pracę magisterską na temat Lecha Wałęsy, dowodząc na podstawie obszernego materiału dowodowego m.in. jego współpracy z SB. Po jej opublikowaniu w roku 2009 na autora i jego promotora posypał się grad oskarżeń, interweniował rząd Platformy Obywatelskiej, a niesławnej pamięci minister Kudrycka zagroziła UJ kontrolą.
Akcja Fragmentu większej całości toczy się w gabinecie Rektora, w budynku Akademii, który – jak się okaże – dawniej był siedzibą UB. Rektor ze swymi współpracownikami obawia się, że kontrola jest zemstą profesora, który z racji swego poparcia dla lustracji w środowisku uchodził za „oszołoma”, a był promotorem Rollisona. Domniemana zemsta – cofnięcie uczelni akredytacji – jest tym łatwiejsza do przeprowadzenia, że uczelnia nie może poszczycić się zbyt wielkimi osiągnięciami naukowymi i utrzymuje się dzięki praktykom niezbyt uczciwym, mówiąc eufemistycznie. Do tego Pelikan był współpracownikiem SB, ale już sam Rektor ma chlubną przeszłość opozycyjną, w III RP był nawet senatorem. Dla ratowania uczelni i samego siebie sprzeda duszę diabłu: chce zatrudnić profesora Madeja, „komuszą kanalię, człowieka stanu wojennego. Goebbelsa”, „ruskiego biurokratę wprost z Gogola”, który wywalił Rektora z Uniwersytetu, gdy ten został aresztowany.
Nieoczekiwany happy end – poprzedzony groteskowymi próbami ocalenia uczelni – nie powoduje jednak katharsis. Rektor i jego kompani budzą politowanie, a nawet obrzydzenie, są symbolem mało sympatycznej symbiozy elit dawnego i nowego reżimu, jaka nastąpiła po roku 1989 – ze wszystkimi tego skutkami intelektualnymi i moralnymi. Z kolei postawa Rollisona, który reprezentuje nie tylko pokolenie „młode”, ale też tych, którzy na ten stan rzeczy się nie zgadzali, zdaje się być jakąś kolejną wersją polskiego „kochajmy się”, w którym to geście zaciera się w imię osobistych interesów i świętego spokoju istotne różnice i zapomina o imponderabiliach oraz rewolucyjnych zamiarach.
Nieco inaczej jest w autotematycznej Komedii romantycznej, która zwykle i słusznie była komentowana jako satyra na środowisko artystów filmowych i zarazem kpina ze schematów rządzących popularnym we współczesnym kinie gatunkiem[15]. Tomczyk ośmiesza cynizm, konformizm i głupotę bohaterów sztuki, reprezentujących zarazem młode pokolenie Polaków. Jego „duchowość” i aspiracje streszcza chyba dobrze mini-monolog gwiazdora filmowego Marcina Ciamciary: „śmigniesz z nami”, „przemażemy się”, „strzelimy po drinie”, „możemy też wyhaczyć kogoś”, „towary, jakie chcesz”...
Przeciwstawia się im jednak w sztuce generację starszą, którą reprezentuje profesor-inteligent Mundial – ojciec głównego bohatera Komedii Tadeusza Zasępy – oraz sprzątaczka-samarytanka Stefania. Mundial mówi o młodych: „wszystko, co robicie, ty i twoje pokolenie, jest głupie bez reszty i trywialne [...] Nieważne filmy, banalne, nudne seriale”. Albo: „Pustka, jadowita pustka”. I jeszcze: „Narcyzm, minoderia, snobizm”.
No tak, ale i Mundiala stać już tylko na gapienie się w pociągi... Jego ślub ze Stefanią jest być może jakimś echem „mezaliansu” z Wesela, łączącego różne warstwy społeczne, ale i nie wywołuje ów ślub żadnej reakcji. Stąd może „lekkie” zakończenie tej komedii: miast „miałeś chamie złoty róg”, słyszymy kiczowaty przebój ze słowami „miałem balonik jak ze snu” i „miał kiedyś kasy jak lodu”.
Wspomniany Tadeusz Zasępa to postać tyleż śmieszna, co smutna, a tę ambiwalencję oddaje już to, że jego imię i nazwisko odsyła do bohatera powieści Edmunda Niziurskiego Sposób na Alcybiadesa, ale także – oczywiście – do bohatera Mickiewiczowskiego arcypoematu. To ostatnie wrażenie wzmacnia sam początek sztuki, w którym pan Tadeusz recytuje Dziady, by zaraz potem wyrzucić sobie: „nieźle cię w sumie, stary, pogięło”. Tadeusz jest romantykiem, mężczyzną „dziewiętnastowiecznym na maksa”, chce stworzyć „prawdziwą sztukę”. Jest antykomunistą, wierzy, że „prawda jest wartością”. A przecież nie potrafi swego romantyzmu wcielić w czyn. Ani jako kochanek, ani jako pisarz. Jedyne na co go stać, to scenariusz pokracznej Komedii romantycznej („księdza zagra jakiś komiczny gej”), użalanie się nad zmarnowanym życiem, porównywanie siebie do Wyspiańskiego na weselu i recytowanie Wydrążonych ludzi Eliota. Komedia? Tak, ale znowu raczej gorzka.
O Weselu nie sposób nie myśleć przy okazji komedii obyczajowej Zaręczyny, najgłośniejszej z prezentowanych w tym tomie sztuk Tomczyka. Zestawiano ją także z Zemstą Fredry, a to z racji motywu ślubu młodej pary, który godzi zwaśnione ze sobą rodziny i jest okazją do stawiania diagnoz społecznych, ale też oczywiście staje się źródłem komizmu.
W Zaręczynach mowa o waśni raczej potencjalnej, na którą przygotowują nas początkowe sceny komedii, gdzie z sekwencji symultanicznie budowanych scen dowiadujemy się, że rodzice Marii i Kajetana reprezentują dwie strony „zimnej wojny domowej” rozdzierającej Polskę. Nowakowie i Kowalscy reprezentują znowuż inteligencję, ale tym razem zamożną i zadowoloną ze swego życia w niepodległej Polsce. A zarazem niezadowoloną z rządów – realnych lub potencjalnych – owej strony drugiej. Tę widzą jako nie tylko inną, ale też „nienormalną”. „My” – mówią – jesteśmy jak „wszyscy”, „wszyscy inteligentni ludzie myślą jak my”, oni zaś: „są kosmitami”. I jeszcze: „oni nie są tacy, jak my. Oni myślą inaczej, czują inaczej, mówią inaczej. To, co my uważamy za dobre, dla nich jest złe. I na odwrót”.
Wszystko więc w takim świecie może potencjalnie doprowadzić do kłótni, każdy temat potencjalnej dyskusji jest zapalny. W świecie Zaręczyn nie ma „mentalnych stref zdemilitaryzowanych”, „nawet Ebola jest polityczna”, jak z sarkazmem stwierdzi Kajetan, który wraz ze swą narzeczoną zdaje się mieć owego konfliktu serdecznie dość, a zarazem jest przekonany, że nie uda się go uniknąć nawet w czasie zaręczynowego spotkania przyszłych teściów. Dlatego wraz z młodymi oczekujemy na nadchodzącą katastrofę, która... nie nadchodzi. Do tego jesteśmy świadkami zaskakującego qui pro quo: „tradycjonaliści [Kowalscy] okazują się ludźmi bez korzeni, modernizatorzy [Nowakowie] mają za to w rodzinie nieco wypieranego żołnierza wyklętego, bohatera zabitego przez UB”[16].
Rzecz kończy się szczęśliwie, co kazało szukać przyczyn owego happy endu, który zdaje się być tyleż sympatyczny, wzruszający, co niepokojący. Lewicowy krytyk Witold Mrozek widział tu błąd pisarza i wyraz pobożnych życzeń. Ów „uwspółcześniony spór Cześnika z Rejtanem”[17] dowodzi – pisał – że ukazane w sztuce dwie Polski tak naprawdę niczym się nie różnią, obie są równie nudne i równie mieszczańskie, a dzielące je różnice mają charakter bardziej retoryczny niż faktyczny. Łączy je zaś w istocie nie tylko troska o swe dzieci, ale także polska historia, a raczej ta jej „romantyczna” część, którą chcieli zniszczyć po II wojnie komuniści. Łączy lub – dopowiedzmy – łączyć powinna.
Bardziej ambiwalentnie rzecz ocenił Andrzej Horubała, pokazując, że Zaręczyny raczej prowokują do pytań niż stawiają jasne odpowiedzi. Być może Tomczyk nie tyle wzywa nas do narodowej zgody i zasypania podziałów, ile opowiada „o komedii, jaką rozgrywają przed nami elity” i pokazuje „obłudę obu spierających się stron, fundujących naiwnemu elektoratowi – lemingom i ludowi smoleńskiemu skłamaną, pozornie ostrą opowieść”[18]. Opowieść – dopowiedzmy raz jeszcze – której ofiarami są w Zaręczynach młodzi. Nie przypadkiem chyba zostają sami w domu, pozwalając rodzicom, by wyjechali oddać hołd zamordowanemu przez komunistów ojcu Nowakowej.
Z perspektywy roku 2020 jeszcze mocniej wybrzmiewa szlachetna „naiwność” zakończenia, podszyta wiarą w narodowe pojednanie, zwłaszcza w oparciu o pamięć o polskiej martyrologii w okresie komunizmu. Ona – jak widzimy dzisiaj – jest raczej źródłem polaryzacji niż pojednania. Wciąż natomiast aktualne i zabawne wydają się diagnozy zawarte w początkowych partiach Zaręczyn.
Jacek Kopciński we wstępie do Dramatów Tomczyka mimochodem zaliczył jego komedie do „sztuk mniej oryginalnych, choć napisanych bez zarzutu, jeśli chodzi o kompozycję fabularną czy rysunek postaci i podejmujących ciekawą, aktualną tematykę”[19]. Niniejszy tom pozwala tę ocenę zweryfikować i zniuansować. Widać w Komediach Tomczyka wyraźnie osobność tego pisarza we współczesnej polskiej dramaturgii. Jego podkreślane tu wielokrotnie związki z romantyzmem oraz tradycją dramatu narodowego, pasja, z jaką obserwuje współczesność i wciąż żywą historię, a wreszcie sięganie do komedii – wszystko razem tworzy mieszankę intrygującą i oryginalną.
Maciej Urbanowski
WIELKA IMPROWIZACJASŁUCHOWISKO RADIOWE
Gustawowi Holubkowi i Kazimierzowi Dejmkowi,
z prośbą o łaskawe wybaczenie poświęca
Autor
OSOBY:
GUSTAW
KAZIMIERZ
KIBICE
SPIKER
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA
Czas akcji – środa, trzeci maja 1967. Krakowskie Przedmieście. Przystanek autobusowo-trolejbusowy. Słychać pomruki chaussonów, jelczy, stukot kopyt dorożkarskiej kobyły o asfalt. Warszawa trąbi, syrenka basuje. Nadciąga szum trolejbusu skody.
GUSTAW
Jestem za stary. Dla mnie ta propozycja przychodzi za późno.
KAZIMIERZ
Ile pan ma lat – czterdzieści i cztery! Zresztą nigdzie nie jest powiedziane, ile on ma lat... To jest nasz?
GUSTAW
Tak, nie, pięćdziesiąt sześć nie. Nasz jest pięćdziesiąt trzy, najlepiej pięćdziesiąt trzy bis... pod sam stadion. Tam ma pętlę. Dwadzieścia lat za późno.
KIBIC
Śmierć hanysom... Ja ich zniszczę... To jest pięćdziesiąt trzy? Panie szanowny?
GUSTAW
Pięćdziesiąt sześć.
KIBIC
O, pan profesor... Profesor Trutka. Szanowny panie profesorze... Kłaniam się nisko...
KAZIMIERZ
Widzi pan, na całym Krakowskim stoją tylko trzy pomniki – Książę Józef Poniatowski, Kolumna Zygmunta III Wazy i Mickiewicz. Król, książę bohater i on – nauczyciel z Kowna.
GUSTAW
No tak..., ale tam jest mowa o spisku studenckim. Studenckim. A ja mam czterdzieści cztery. Przechodnie tytułują mnie profesorem, a nie wołają za mną: „te, studenciak!”. Słyszał pan.
KAZIMIERZ
Sam pan widzi, akurat czterdzieści i cztery. Mam tyle samo... prawie.
GUSTAW
Może Wojtek, Tadeusz, albo Damian. Dla mnie to jest naprawdę za późno.
KAZIMIERZ
On, kiedy miał czterdzieści cztery przestał pisać. Zajął się zbawieniem narodu.
GUSTAW
Co pan powie? Mickiewicz?
KAZIMIERZ
Tak, Mickiewicz.
GUSTAW
Przestał pisać? A ile lat miał jak umarł? Pięćdziesiąt sześć?
KAZIMIERZ
Pięćdziesiąt siedem...
GUSTAW
I przestał pisać, kiedy miał czterdzieści cztery? Trochę szkoda.
KAZIMIERZ
Postawiliśmy mu pomnik za to, co napisał do czterdziestki. W sumie. Potem było już tylko gorzej. Jakby mu ktoś prąd odciął. Zresztą cały ten romantyzm... Jest może ładny, ale głupi.
GUSTAW
Głupi?
KAZIMIERZ
Głupi. Po prostu. Te mgły, te noce, te wichry. Może w latach niewoli romantyzm spełniał swoją rolę, podobnie w czasie okupacji. Ale w warunkach wolnego kraju? Jest pięćdziesiąt trzy. Jedziemy do krańcówki, tak?
Szum hamującego trolejbusu, pneumatyczne otwieranie drzwi.
KIBIC
Zsunąć mi się tu – panowie, szlachta! Miejsce dla pana profesora! Młody! Do przodu, do przodu!
SCENA DRUGA
W trolejbusie.
GUSTAW
Będzie pan tak łaskaw i poda dalej bilety nasze do skasowania.
KIBIC
Panie profesorze, szkoda fatygi... To jest pojazd meczowy, tu kanara nie uświadczysz. Wszyscy podróżujemy za friko...
GUSTAW
Nalegam... Pan poda temu panu nasze bilety. Tam musi być gdzieś kasownik.
KIBIC
Jak pan uważa, pan profesor..., szacunek. Jak pan coś powie...
KIBIC II (śpiewa, melodia – Celito lindo.)
Na dworze jest mrok,
W pociągu jest tłok
Kibice na Legię jadą
Wtem nagle ktoś wstał
Zaśpiewam ja wam
O Legii mej ukochanej...
KIBICE (kilkunastoosobowy chór męski)
Hej, WKS, do boju Legia Warszawa!
Dwie bramki Gadocha, dwie bramki Trzaskowski
I Legia ma mistrza Polski...
Hej, WKS, do boju Legia Warszawa!
Dwie bramki Gadocha, dwie bramki Trzaskowski...
GUSTAW
Myśli pan, że w wolnym kraju romantyzm nie ma żadnej roli do odegrania, panie dyrektorze?
KAZIMIERZ
Nie. Jest bezużyteczny. Pasuje nam jak rodowe srebra do meblościanki i regału.
GUSTAW
Ale to w końcu rodowe srebra, nasze – innych nie mamy.
KAZIMIERZ
Niestety. Należy nad tym ubolewać. Zamiast porządnych dramatów, dramaty narodowe. Zamiast powieści, wierszowany opis życia szlachetków. Rzeczywiście, to jest jak srebra rodowe – ani tego używać, ani sprzedać. Pokazać za granicą. Niezrozumiała, wsobna kultura. Reżyseruję w Essen. Niemców wszyscy rozumieją. Nas nikt.
SCENA TRZECIA
Na stadionie. Spiker odczytuje składy drużyn. Początkowo, gdy wymienia nazwiska przyjezdnych, towarzyszą temu gwizdy, przy zawodnikach gospodarzy oklaski, okrzyki entuzjazmu. Dla porządku przypomnę oczywistość – ulubieńcami kibiców Legii są w tej historycznej chwili Władysław Grotyński, Lucjan Brychczy, Janusz Żmijewski. Natomiast Kazimierz Deyna gra dopiero siódmy mecz w Legii, jeszcze nie zdobył żadnej bramki, jest nieznanym nowicjuszem.
SPIKER
Z numerem siódmym Stanisław Ślusarek, z numerem ósmym Stanisław Szymczyk, z numerem dziewiątym Stanisław Dawidczyński, z numerem dziesiątym Antoni Zuśka i z numerem jedenastym Krzysztof Hausner. Trenerem drużyny Cracovii jest Adam Niemiec. Drużyna gospodarzy WKS Legia Warszawa wystąpi w następującym składzie: w bramce z numerem pierwszym Władysław Grotyński..., z numerem drugim Horst Mashelli, z numerem trzecim Jacek Gmoch,
z numerem czwartym Feliks Niedziółka. Z numerem piątym Antoni Trzaskowski. Z numerem szóstym Bernard Blaut.
KAZIMIERZ
Wie pan, dlaczego tu jestem, dlaczego przyszedłem z panem na mecz? Mecz tej pańskiej Cracovii?
SPIKER
Z numerem siódmym Janusz Żmijewski..., z numerem ósmym...
GUSTAW
Nie mam pojęcia, panie dyrektorze. Nie chodzi pan na mecze futbolowe?
SPIKER
...Wiesław Korzeniowski, z numerem dziewięć wystąpi Lucjan Brychczy, kapitan drużyny.
KAZIMIERZ
Nie, nie chodzę... Jestem reżyserem. Nie cierpię improwizacji. Nieprzewidywalnych zdarzeń w widowisku.
SPIKER
Z numerem dziesięć Kazimierz Deyna,
KAZIMIERZ
Co powiedział? To jakiś kawał? On podał moje nazwisko?
SPIKER
Z numerem jedenastym zobaczymy Roberta Gadochę.
GUSTAW
To było chyba trochę inaczej. Jakby Dejna, Kazimierz, ale Dejna.
KIBIC
Deyna. Młodziak, jeszcze nic nie pokazuje. Apostel to jest gracz...
GUSTAW
Nie chodzi pan?
KAZIMIERZ
W życiu, skądże znowu. Raz Ludwik... Benoit zaciągnął mnie na ŁKS, żebym zobaczył jak się bawi proletariat. To poszedłem. Veni, Vidi. Nic ciekawego.
SPIKER
W rezerwie pozostają...
GUSTAW
To dlaczego pan tu przyszedł...?
KAZIMIERZ
Jak to, dlaczego? Przyszedłem tu, ponieważ z panem, proszę pana, nie można się normalnie wódki napić.
GUSTAW
Panie dyrektorze, no bez przesady. Czasem kieliszeczek wypiję, no dwa.
KAZIMIERZ
Nie, ja pana nie potępiam. W pracy to nawet wolę mieć do czynienia z aktorami niepijącymi. O ile tacy istnieją.
GUSTAW
Ja istnieję. I Zdzisław.
KAZIMIERZ
O – Zdzisław. Nie uważam niepijących za ludzi nudnych czy podejrzanych. Tu jednak chodzi o rolę główną. Kluczową. U Szekspira ta rola byłaby rolą tytułową.
SPIKER
Sędzią głównym zawodów jest Stanisław Kania, na liniach wspomagają go Józef Czyrak i Janusz Mościcki. Sędziowie reprezentują Poznański Związek Piłki Nożnej.
KAZIMIERZ
Pomyślałem, że wspólne obejrzenie meczu futbolowego może nam zastąpić wódkę.
GUSTAW
Myśli pan? Dość zajmująca kombinacja.
KAZIMIERZ
Uznałem, że skoro nie ma sensu iść z panem do SPATiF-u, a burdel, ten przybytek upokarzania kobiet, socjalizm szczęśliwie zlikwidował...
GUSTAW
Szczęśliwie?
KAZIMIERZ
Oczywiście. Likwidacja burdeli to przecież największe osiągnięcie Polski Ludowej.
GUSTAW
Ciekawe. Nigdy nie myślałem o tym w tych kategoriach.
KAZIMIERZ
W tej sytuacji uznałem, że stadion będzie najwłaściwszym miejscem. Mamy rozmawiać o roli Gustawa-Konrada w Dziadach Adama Mickiewicza. Pan wykona tę rolę w mojej reżyserii na scenie Teatru Narodowego.
GUSTAW
Rzeczywiście, wobec nieistnienia burdelu, stadion wydaje się być najlepszym miejscem na tę rozmowę. Akceptuję pański tok rozumowania. I doceniam poświęcenie.
KAZIMIERZ
Cieszę się. Dla dobra teatru jestem w stanie znieść bardzo dużo, nawet mecz piłkarski. No i?
GUSTAW
Cóż, dyrektorze, rola Gustawa-Konrada jest najbardziej pożądaną rolą w całym polskim repertuarze. Jestem dumny, że mi ją pan zaproponował. Marzyłem o niej. Dwadzieścia lat temu.
KAZIMIERZ
Widzi pan. Kto mówi, że marzenia się nie spełniają? Taka jest siła naszego ustroju.
GUSTAW
Więcej. Przygotowałem Wielką Improwizację na egzamin do szkoły aktorskiej.
KAZIMIERZ
Świetnie! Jest więc pan gotów. I rola gotowa. Mogę iść do domu. To do widzenia.
GUSTAW
Pan siada. Nie no, nie jestem gotów, przecież to było zaraz po wojnie.
KAZIMIERZ
Tym lepiej. Po dwudziestu kilku latach ma pan ją ułożoną, osadzoną. Życzę szczęścia panu i sukcesu pańskiej drużynie. Pan jest za Cracovią? Czy za Legią?
GUSTAW
Całe życie za Cracovią. Dyrektorze, jesteśmy dorośli. Przyszliśmy tu, żeby rozmawiać otwarcie. Otwarcie powtarzam po raz kolejny – jestem za stary. Propozycja zaszczytna, ale spóźniona. To muzyk wirtuoz może grać kiedy chce i co chce. Aktor jest ograniczony. Pod tym względem, zaznaczam.
KAZIMIERZ
Nie musiał pan zaznaczać. Wbrew plotkom, nie uważam, że dupa jest do srania, a aktor jest do grania.
GUSTAW
To dziwne. Ja tak uważam. Co jak co, ale dupa ma bardzo określoną funkcję. Aktor, cóż, podobnie.
KAZIMIERZ
Oczywiście. A jak ja powiedziałem?
Ryk stadionu: Jeeest!
GUSTAW
Bramka!
KAZIMIERZ
Tak? A kto strzelił?
GUSTAW
Jedenastka... Gadocha chyba.
SPIKER
W szóstej minucie gry bramkę dla Legii zdobył Robert Gadocha, oznaczony numer-em jedenaście. Legia Warszawa–Cracovia jeden do zera.
KAZIMIERZ
To ci w pasy, to jest Cracovia?
GUSTAW
Tak, przed wojną mówiło się pasiaki. A teraz częściej słyszy się – pasy.
KAZIMIERZ
Pana drużyna przegrywa, to dlaczego pan bije brawo?
GUSTAW
Ładna akcja, młody, ten właśnie Deyna, minął dwóch graczy Cracovii i podał na skrzydło, Gadocha kiwnął obrońcę i strzelił po ziemi.
KAZIMIERZ
Ale przecież pan jest kibicem Cracovii...
GUSTAW
To nie ma znaczenia. W teatrze oklaskuję zarówno Hamleta, jak i Klaudiusza. I na pańskiej premierze będę oklaskiwał wszystkich aktorów. Gustawa-Konrada i Senatora Nowosilcowa. Chyba że obsadzi mnie pan w roli Sowietnika..., a może w poślednim diable. Wtedy nie będę klaskał, będę się kłaniał. Na przykład mogę zagrać tego niedojdę, który fuszeruje całą sprawę Belzebubowi – tego, który nie wytrzymuje i krzyczy: „Carem!”.
KAZIMIERZ
Niestety, nie zagra pan żadnej z tych ról.
GUSTAW
„Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale... carem!”.
KAZIMIERZ
Właśnie tak nie powinien pan tego mówić.
GUSTAW
Jak? Co? Ja źle powiedziałem?
KAZIMIERZ
Tak trochę było, wie pan, jak zwykle to grają. Zachwycony sobą onanista, staje mu do wewnątrz. Tak to do tej pory grali...
GUSTAW
Przesadza pan...
KAZIMIERZ
Przesadzam? Nazywam rzeczy po imieniu. Pan zagra Gustawa-Konrada inaczej.
GUSTAW
Nie.
KAZIMIERZ
Nie? Co znaczy to „nie”? Nawet gdyby pan chciał, to nie ma pan warunków, by zagrać porządną egzaltację. Nieznośnego patosu też pan nie potrafi zagrać. Pan zapewne myśli, że partia nie proponuje panu recytacji rewolucyjnych wierszy, bo jest pan bezpartyjny?
GUSTAW
Nie myślałem o tym. Być może dlatego nie otrzymuję takich propozycji.
KAZIMIERZ
Nie, nie biorą pana, bo pan nie umie.
GUSTAW
Ja?
KAZIMIERZ
Pan. Pana twarz się nie rozświetla i pan się nie zachwyca. Nie potrafi się pan podniecić całym ciałem. Zapalić to pan może tylko Carmena.
GUSTAW
Palę Dunhille. Z Pekao. Pan się poczęstuje. Właśnie przyznaje pan, dyrektorze, że jako aktor jestem ograniczony. Ostatnio polubiłem też słowo „podtatusiały.
DEJMEK
Dunhill. Niezłe. Dziękuję. Podtatusiały – też niezłe.
GUSTAW
Obaj wiemy, że podtatusiały Gustaw-Konrad to nonsens. Jestem aktorem charakterystycznym, średniego pokolenia. Podtatusiałym.
KAZIMIERZ
Właśnie takiego Konrada chcę. Chcę pana. Jest pan najlepszym polskim aktorem. W każdym razie, w moim teatrze. I nie będzie pan grał diabła-raptusa ani Sowietnika, który wypowiada sześć kwestii. Pan mi zagra Gustawa-Konrada.
GUSTAW
Panie dyrektorze, mam dwie córki, mieszkam w alejach Ujazdowskich, mam samochód. Jestem zadowolony z życia. Chwilami jestem, wstyd wyznać, szczęśliwy. Jak ja mam powiedzieć Wielką Improwizację? Monolog ambitnego, głodnego sławy poety, który akurat przebywa w więzieniu. Jak mam to zagrać?
KAZIMIERZ
Oczekuje pan szczerej odpowiedzi?
GUSTAW
Szczerej, oczywiście.
KAZIMIERZ
Nie wiem. Nie mam pojęcia.
GUSTAW
Jak to, pan nie wie?
KAZIMIERZ
Po prostu, nie wiem. Nie lubię romantyzmu, nie znoszę wręcz. Moja rodzina nigdy nie posiadała rodowych sreber. Nie chcę tego reżyserować.
GUSTAW
To się świetnie składa, pan nie chce reżyserować, ja nie chcę grać.
KAZIMIERZ
Niestety jako dyrektor Teatru Narodowego nie mogę tego nie wyreżyserować. Kordiana, Dziadów, pewnie Nie-Boskiej. Bez tego nie nadaję się na dyrektora narodowej sceny.
GUSTAW
Świetnie się pan do tego nadaje. Między nami mówiąc, dyrektorze.
KAZIMIERZ
Namawiali mnie na te Dziady wszyscy. Oni też.
GUSTAW
Oni?
KAZIMIERZ
Tak. Nawet oni. Nie mogłem się dłużej uchylać. Kordiana wymęczyłem, ale Dziady to zupełnie odmienna historia. Pan wie. Nie ma takiej drugiej sztuki na świecie.
GUSTAW
Ja wiem.
KAZIMIERZ
Konstrukcja leży, nie wiadomo, kto jest bohaterem. Bohater przez większość sztuki przebywa za kulisami. Snują się snuje po scenie, snując mnóstwo dygresji. W tej sytuacji reżyser nie ma wyjścia, musi się oprzeć na wybitnych wykonawcach. Od razu pomyślałem o panu.
GUSTAW
Ja bym się tej reżyserii nie podjął.
KAZIMIERZ
Pan nie żartuje. Od razu pomyślałem, że pan będzie wiedział, jak to zagrać.
GUSTAW
Palę Dunhille, nie mogę zagrać głodnego, samotnego, więzionego! Po prostu nie mogę.
KAZIMIERZ
Właśnie dlatego pan zagra Konrada. Chcę, żeby zagrał go pan inaczej.
GUSTAW
Inaczej? To znaczy jak?
KAZIMIERZ
Nie wiem. Może tak, jak to jest napisane.
GUSTAW
Wszyscy grają tak, jak jest napisane.
KAZIMIERZ
Nie. Nikt jeszcze nie zagrał tego jak należy.
GUSTAW
A jak należy?
KAZIMIERZ
Nie mam pojęcia. Ale jeśli ktoś ma szansę powiedzieć Wielką Improwizację jak należy, to jest to pan.
GUSTAW
To jest akurat dość proste. Trzeba tylko pamiętać, że tytuł Wielka Improwizacja jest największym kłamstwem w całej polskiej literaturze.
KAZIMIERZ
Tak? Tak pan uważa?
GUSTAW
Oczywiście. To nie jest improwizacja. To jest tekst doskonale skonstruowany, logiczny, bezbłędny. Dlatego aktor nie może tego grać, jakby w tej właśnie sekundzie doznał iluminacji. Jakby spłynęło na niego natchnienie i poszedł..., a po dobrym kwadransie klepania rymów i wykrzykiwania wykrzykników pada na twarz. Bez sił, bez ducha...
KAZIMIERZ
A jak to grać?
GUSTAW
To jest proste. Trzeba to zagrać tak, żeby widz, słuchacz zrozumiał, że aktor wypowiada jego uczucia, jego myśli. Każdy wie, że świat mógłby być lepszy, nasze życie powinno być lepsze. I że dobry Pan Bóg mógłby się bardziej starać.
KAZIMIERZ
Tak? Myśli pan, że na przykład tutaj, na tym stadionie, ktoś oprócz nas myśli o tym, jak urządzony jest świat?
GUSTAW
Nie mam pewności. Ale myślę, że tak. Inaczej sztuka nie miałaby sensu. To trzeba opowiadać, nie recytować.
KAZIMIERZ
Opowiadać? Co opowiadać?
GUSTAW
Weźmy pierwsze zdanie: „Samotność – cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?”... Zwykle interpretuje się to: jestem cudowny, pocałujcie mnie w dupę.
KAZIMIERZ
A według pana, co to znaczy?
GUSTAW
Posłuchajcie, ludzie, gdybyśmy nauczyli się słuchać siebie nawzajem, to może byłoby nam lepiej na tej ziemi.
KAZIMIERZ
To jest niuans interpretacyjny. Psychologizowanie.
GUSTAW
Nie. To jest fundament. On nie jest egotykiem. Rzeczywiście kocha naród. To jest prawda, że za miliony... Zresztą ma pan rację, to jest ponad siły. Ponad moje siły.
KAZIMIERZ
Proszę kontynuować: „Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha”...
GUSTAW
Ma pan rację. To jest monolog na ponad dwadzieścia minut. Mam być sam na scenie? I mówić przez dwadzieścia minut? Kto to wytrzyma?
KAZIMIERZ
Nie wiem. Tak na marginesie – Konrad nie jest sam w swojej celi.
GUSTAW
No tak, są tam diabły, anioły. Słyszy głosy. Dwadzieścia minut mówię, a parę koleżanek i kolegów dogaduje mi z boku. Zaiste, bardzo to zajmujące.
KAZIMIERZ
Tam jest jeszcze ktoś.
GUSTAW
Nie, nie ma nikogo. Diabły, anioły, duchy. IKonrad.
KAZIMIERZ
Konrad ma partnera w tej rozmowie.
GUSTAW
Kogo? Boga? To pan jednak wierzy? W Boga?
KAZIMIERZ
To nie ma nic do rzeczy. Tam jest on. On tam jest. W sensie fundamentalnym. Teatralnym. Aktor gra dwie role – Gustawa-Konrada i Boga. On musi z nim rozmawiać. Bez tego nie mamy tej sceny.
GUSTAW
Rozmawiać? Chyba mówić do niego?
KAZIMIERZ
Rozmawiać. Zapewne wie pan, czym jest modlitwa?
GUSTAW
Aktor wybiera jeden punkt i zwraca się w jego kierunku zwykrzyknikami – „Milczysz, milczysz!”. Tak grają to wszyscy. Wszyscy, których widziałem.
KAZIMIERZ
Jeśli widzowie nie będą patrzyli tam, gdzie pan zdecyduje, że pan tam widzi Boga... to nie mamy tego przedstawienia.
GUSTAW
I kto to mówi? Pan, członek partii marksistowskiej, ateista.
KAZIMIERZ
Pan mnie niepotrzebnie osądza. Pod koniec okupacji chciałem wstąpić do klasztoru. Do Bernardynów.
GUSTAW
Doprawdy? I co się wydarzyło? O ile wiem, nie jest pan zakonnikiem, panie dyrektorze.
KAZIMIERZ
Ojczulek spowiednik poprosił mnie, bym zaczekał do końca wojny.
GUSTAW
I co?
KAZIMIERZ
Nic. Wojna się skończyła, jak pan wie.
GUSTAW
Stracił pan wiarę?
KAZIMIERZ
Słucham?
GUSTAW
Proszę mi wybaczyć. Czy stracił pan dar wiary?
KAZIMIERZ
Tak. Tak. Straciłem dar wiary. Kiedyś Bóg był dla mnie równie rzeczywisty jak ten stadion. A nawet bardziej rzeczywisty, moja wiara była istotna i intensywna. Dawała mi poczucie osadzenia. Zakotwiczenia. Rozumiemy się?
GUSTAW
Tak, chyba pana rozumiem. Zakotwiczenie.
KAZIMIERZ
W świecie. Osadzenie w Kosmosie. Teraz czasem teatr, moja praca, daje mi takie momentalne, chwilowe zakotwiczenie. Na mgnienie oka przestaję być przelewany z pustego w próżne. Takie tam rozterki człowieka dwudziestego wieku. Chyba mnie pan nie rozumie?
GUSTAW
Obawiam się, dyrektorze, że niestety rozumiem. Podróżny bez biletu, bez miejscówki. Pędzący ekspresem z nicości w nicość. Ja to tak nazwałem. Na swój prywatny użytek.
KAZIMIERZ
O... ale, pan patrzy!
Ryk stadionu: Jeeest!
SPIKER
W trzydziestej siódmej minucie gry drugą bramkę dla warszawskiej Legii zdobył grający z numerem dziewiątym kapitan drużyny Lucjan Brychczy. Stan meczu dwa do zera dla Legii.
GUSTAW
Palę Dunhille. Proszę bardzo, pan się częstuje. Nie mogę zagrać człowieka pozbawionego praw, ojczyzny, człowieka, który nie ma nadziei.
KAZIMIERZ
Dla mnie zbyt aromatyczne. Ale przecież pan pamięta...
GUSTAW
Co pamiętam?
KAZIMIERZ
Był pan w powstaniu?
GUSTAW
Nie... Jestem z Krakowa.
KAZIMIERZ
Ale coś pan pamięta? Każdy z nas coś pamięta. Obóz, łagier, powstanie, front, szafę, piwnicę. Do wyboru, do koloru. Nasi sąsiedzi...
GUSTAW
Byłem w obozie jenieckim w Niemczech, potem przewieźli nas do Torunia. Umierałem z głodu, w trzydziestostopniowym mrozie. To mam pamiętać?
KAZIMIERZ
To znaczy pan pamięta. Coś więcej? Każdy pamięta więcej.
GUSTAW
Potem gruźlica. Gruźlica próbowała mnie zabić przez szesnaście lat.
KAZIMIERZ
I co?
GUSTAW
I nie zabiła. Cudem.
KAZIMIERZ
Zło... Zło dotknęło każdego z nas. Zło z natury swej jest niepojęte.
GUSTAW
Słucham? Nie rozumiem.
KAZIMIERZ
Rozumie pan. Zło jest niepojęte. Każdy normalny człowiek jest przekonany, że zło na świecie jest zbędne. Wszelka satrapia, niewolenie ludzi, zabijanie. Moglibyśmy się bez tego spokojnie obyć.
GUSTAW
Myśli pan?
KAZIMIERZ
Myślę. Na dobry ład, nie ma żadnego istotnego powodu, abyśmy nie stworzyli mądrej, roztropnej i czułej wspólnoty. Widzi pan jakiś rozsądny powód, aby ludzie skakali sobie do gardeł? Żywności jest dość, przestrzeni dość.
GUSTAW
No, ja widzę, panie dyrektorze, że pan jednak wierzy...
KAZIMIERZ
Nie, nie wierzę. Jestem materialistą, marksistą do pewnego stopnia.
GUSTAW
To nieważne, jak pan siebie nazywa. Ale pan wierzy w ludzkość... To ciekawe.
KAZIMIERZ
Tak, to ciekawe. Rzeczywiście, bardzo ciekawe. Uważam, że humanizm, wiara w człowieka jest naszą jedyną szansą.
GUSTAW
Wie pan, patrząc na świat choćby z perspektywy przeżyć naszego pokolenia, chyba łatwiej jest wierzyć w miłość Boga niż w mądrość ludzkości. Pan wybaczy...
KAZIMIERZ
Wiem, wojna, okupacja, obozy, to wszystko, co stało się na wschodzie... Pan wie...
Ścisza głos.
GUSTAW
Możemy mówić otwarcie, jesteśmy na stadionie. Kraina biała, pusta i otwarta.
KAZIMIERZ
Nieważne.
GUSTAW
Nieważne?! Pan to mówi? Pan, słyszałem, był wpartyzantce?
KAZIMIERZ
Miałem osiemnaście lat, to byłem w partyzantce. Wszyscy szli. Chciałbym zapalić tego pańskiego Dunhilla. Skoro palenie Dunhilli jest dla pana źródłem nadziei... Może i ja coś poczuję.
GUSTAW
Proszę bardzo. Nie chodzi o nadzieję. Raczej dodają mi otuchy. Te angielskie papierosy. Jest gdzieś Anglia, gdzie można mówić i myśleć. Tam podobno można nawet chcieć.
KAZIMIERZ
Dziękuję. My też możemy mówić. Jesteśmy artystami, ludźmi teatru.
GUSTAW
Oprócz teatru jest jeszcze cała reszta. Zresztą w teatrze aktor kłamie. Musi kłamać, udawać.
KAZIMIERZ
I właśnie dlatego czasem jest nośnikiem prawdy.
GUSTAW
Tak pan myśli? Strzelałem do Niemców. Byłem ochotnikiem w trzydziestym dziewiątym. Poszedłem, wszyscy szli. Nie widziałem ludzi, do których strzelam. Do nas też pruli z cekaemów. Też nie widzieli pewnie, do kogo strzelają. Koledzy, ochotnicy, jak i ja, nie wszyscy wrócili. Pan strzelał?
KAZIMIERZ
Nie mogę tego zapomnieć.
GUSTAW
Ja też nie potrafię zapomnieć. Nawet nie próbuję. Czy do pana strzelano?
KAZIMIERZ
Nie wiem, jakim cudem po tym wszystkim zostałem artystą. Jak to się stało?
GUSTAW
Właśnie dlatego zostałem artystą, po tym wszystkim. Chciałem zrobić wszystko, żeby było inaczej.
KAZIMIERZ
Tak, żeby lepiej urządzić świat, mieć rząd dusz.
GUSTAW
Poszedłem do teatru, tam były egzaminy. Strasznie się rozpłakałem przy Słowackim i Tuwimie. Głodny byłem i bałem się. Przyjęli mnie. Człowieka, który recytując wiersze, płakał. Ciągle się tego wstydzę – to było fatalne, żenujące. Dziś takich kandydatów wyprasza się z egzaminu. Wtedy było inaczej. Może dlatego, że trwała jeszcze wojna.
KAZIMIERZ
Rozumiem, pan chce opowiedzieć Wielką Improwizacją właśnie o tym, co pan przeżył. Ci młodzi ludzie, tu, na stadionie, tego nie pamiętają.
GUSTAW
Nie chcę jej powiedzieć. Nie chcę mówić o bólu i rozpaczy, utracie nadziei.
KAZIMIERZ
Dla tych tu, młodych, świat zaczyna się każdego ranka i każdego wieczora umiera. By obudzić się na nowo następnego ranka... My, ludzie teatru, musimy...
GUSTAW
Musimy. Tak, musimy. Bezwzględnie musimy. Muszę zagrać senatora Nowosilcowa. Bardzo chętnie. Postać złożona psychologicznie, motor akcji, psychopata, hedonista, człowiek lękliwy, piękna partytura... cudownie to panu zagram.
KAZIMIERZ
Bardzo dobry pomysł. Tylko Nowosilcow nie opowie, jak to jest mieć siedemnaście lat i umierać na mrozie zgłodu.
GUSTAW
Miałem szesnaście lat wtedy.
KAZIMIERZ
Szesnaście, jeszcze lepiej. Wielką Improwizacją pan to powie. I zapyta pan Pana Boga, dlaczego odwrócił się plecami? Dlaczego to wszystko Go nie obeszło? Dlaczego nie zesłał na Niemców dziesięciu plag, choćby jednej plagi...
GUSTAW
A ich to coś obejdzie? Tych ludzi tutaj?
KAZIMIERZ
Nie? To niech pan zapyta Boga odeszcz?
GUSTAW
O deszcz?
KAZIMIERZ
Niech go pan zapyta, dlaczego we wrześniu trzydziestego dziewiątego nie spadła w Polsce ani jedna kropla deszczu? Oni zrzucali bomby, a domy płonęły jak słoma. A potem była ta syberyjska zima, a my w tych spalonych domach...
GUSTAW