Kompania X. Tajna jednostka żydowskich komandosów podczas II wojny światowej - Leah Garrett - ebook

Kompania X. Tajna jednostka żydowskich komandosów podczas II wojny światowej ebook

Garrett Leah

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Prawdziwa historia, połączenie Kompanii braci z Bękartami wojny.

Niezwykła historia żydowskich komandosów, którzy walczyli w tajnym brytyjskim oddziale sił specjalnych.

Czerwiec 1942 roku. Trzecia Rzesza triumfuje. Winston Churchill i jego szef sztabu tworzą nową jednostkę komandosów złożoną z żydowskich uchodźców, którzy zbiegli do Wielkiej Brytanii. Na wezwanie zgłasza się niezwykła grupa ochotników: sportowcy, artyści i intelektualiści, pochodzący głównie z Niemiec i Austrii. Wielu z nich internowano wcześniej jako obywateli wrogiego kraju. Teraz marzą o zemście – za rodziny, domy, cały swój utracony świat. Znakomicie wyszkoleni wywiadowczo i bojowo, stworzyli Kompanię X, nazywaną często legionem samobójców.

Żołnierze tej wyjątkowej kompanii braci przebyli drogę z Niemiec do Anglii i z powrotem, poprzez brytyjskie obozy internowania, plaże Normandii, pola bitew we Włoszech, Holandii i Ardenach po koszmar obozu koncentracyjnego Theresienstadt. Leah Garrett, wykorzystując odtajnione dokumenty, po raz pierwszy tak wyczerpująco opowiada o losach tych niezwykłych żołnierzy i ich krwawej walce z nazistami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 428

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Niniej­sza książka dedy­ko­wana jest nie­zwy­kłym żoł­nie­rzom Kom­pa­nii X i ich rodzi­nom

Mapa

PROLOG

Porucz­nik Geo­rge Lane ma poważne kło­poty. Jego zamo­czony sten się zaciął, a wokół latają poci­ski nie­miec­kich kara­bi­nów i MP-40. Kryje się w falach przy­boju koło zapór wyko­na­nych z cien­kich żela­znych kątow­ni­ków. Nazi­ści strze­lają na oślep w ciem­no­ści, w któ­rych despe­racko usi­łują kryć się Lane i doświad­czony saper, kapi­tan Roy Wool­dridge. Jest druga w nocy 17 maja 1944 roku, trzy tygo­dnie przed Dniem „D”, koło Ault w pół­noc­nej Fran­cji1.

Coś zanie­po­ko­iło Niem­ców. Lane nie wie, czy zostali zauwa­żeni, a ich zada­nie zostało spa­lone, czy też znu­dzeni straż­nicy po pro­stu wyła­do­wują emo­cje. Wie jed­nak, że jeśli tra­fią do nie­woli, ozna­cza to nie­mal pewną śmierć. Roz­kaz Adolfa Hitlera z 1942 roku głosi, że wszy­scy schwy­tani alianccy koman­dosi mają być roz­strze­li­wani na miej­scu.

Obaj żoł­nie­rze leżą moż­li­wie nie­ru­chomo na plaży. Po dzie­się­ciu minu­tach ogień ustaje. Bry­tyj­scy ofi­ce­ro­wie odszu­kują ukryte wcze­śniej gumowe dingi, cudow­nym zbie­giem oko­licz­no­ści nie­ostrze­lane. Wska­kują do niego, wypy­chają szybko przez fale i zaczy­nają gorącz­kowo wio­sło­wać, licząc na to, że dotrą do kutra tor­pe­do­wego, z któ­rego się desan­to­wali.

Zaczy­nają myśleć, że może uda im się powró­cić z tego zada­nia, ale po dzie­się­ciu minu­tach gwał­tow­nego wio­sło­wa­nia zostają dostrze­żeni przez nie­miecki patro­lo­wiec. Ośle­pia ich reflek­tor i kie­rują się ku nim lufy działka prze­ciw­lot­ni­czego kali­bru 37 mm i kara­bi­nów maszy­no­wych. „Hände hoch, Tommy!” – krzy­czy porucz­nik Krieg­sma­rine2.

Lane i Wool­dridge nie mają wyboru i muszą się pod­dać. Lane lęka się bar­dziej tor­tur niż roz­kazu o koman­do­sach i roz­strze­la­nia. „Gestapo każ­dego zmusi do mówie­nia” – usły­szał wcze­śniej.

Lane nie oba­wia się, że zdra­dzi szcze­góły zbli­ża­ją­cej się inwa­zji. Jako zwy­kły porucz­nik nie ma dostępu do infor­ma­cji ope­ra­cyj­nych. Mar­twi się, że Niemcy zdo­łają zde­ma­sko­wać jego przy­krywkę. Jeśli im się to uda, mogą dowie­dzieć się o jego towa­rzy­szach broni i ich taj­nym oddziale – Oddziale X.

Patro­lo­wiec zabiera ich do portu. Wciąż w prze­mo­czo­nych mun­du­rach zostają zawie­zieni do sta­no­wi­ska dowo­dze­nia i osa­dzeni w dwóch oddziel­nych piw­nicz­nych celach, gdzie spę­dzają długą, zimną i głodną noc. Lane despe­racko pra­gnie unik­nąć plu­tonu egze­ku­cyj­nego; otwiera zamek kawał­kiem metalu ode­rwa­nym z wysta­ją­cej z pod­łogi rury. Gdy wycho­dzi na mroczny kory­tarz, war­tow­nik krzy­kiem naka­zuje mu wró­cić do celi.

Naza­jutrz ran­kiem Lane i Wool­dridge zostają zawie­zieni do fran­cu­skiej wio­ski. Zawią­zano im oczy, Lane’owi jed­nak nie­do­kład­nie, dzięki czemu zapa­mię­tał drogę. Przy­je­chali do posia­dło­ści nad Sekwaną o nazwie Château de la Roche-Guyon, którą zamie­niono w kwa­terę główną feld­mar­szałka Erwina Rom­mla. Rom­mel wybrał to miej­sce, ponie­waż znaj­do­wało się na linii roz­gra­ni­cze­nia pomię­dzy pod­le­głymi mu dwiema armiami3.

Bry­tyj­skich ofi­ce­rów roz­dzie­lono. Nie­miecki ofi­cer pro­po­nuje Lane’owi coś do picia i mówi, by dopro­wa­dził się do porządku.

Lane pyta, dla­czego ma to zro­bić.

– Ponie­waż będzie pan prze­słu­chi­wany przez kogoś waż­nego – wyja­śnia Nie­miec.

Lane myje więc twarz, czy­ści paznok­cie, po czym pro­wa­dzą go do gabi­netu.

Przy kominku stoi odwró­cony ple­cami męż­czy­zna. Obraca się. Oszo­ło­miony Lane roz­po­znaje samego feld­mar­szałka Erwina Rom­mla. Lane instynk­tow­nie oddaje honory star­szemu ofi­ce­rowi. To oso­bliwa chwila. Lane, tak jak wszy­scy żoł­nie­rze Kom­pa­nii X, jest fana­tycz­nym wro­giem nazi­stów. Jego oddział żydow­skich koman­do­sów rekru­tuje się głów­nie z nie­miec­kich i austriac­kich uchodź­ców, któ­rzy zbie­gli przed nazi­stow­skim reżi­mem. W tej zbie­ra­ni­nie znaj­dują się mię­dzy innymi pół­za­wo­dowy bok­ser, czło­nek dru­żyny olim­pij­skiej w piłce wod­nej, dawny orto­dok­syjny Żyd, obse­sjo­nat nauki, mala­rze, poeci, spor­towcy i muzycy. W tej fazie wojny, w lecie 1944 roku, więk­szość ich krew­nych, któ­rym nie udało się uciec, została zamor­do­wana w obo­zach śmierci. By chro­nić sie­bie i pozo­sta­łych jesz­cze przy życiu człon­ków rodzin, żoł­nie­rze Kom­pa­nii X przy­brali fał­szywe angiel­skie nazwi­ska i toż­sa­mo­ści. Porucz­nik Geo­rge Lane to naprawdę György Lanyi z Buda­pesztu, który teraz udaje ofi­cera z Walii. Mieszka w Anglii już od ośmiu lat. Jego angielsz­czy­zna jest nie­zła, ale walij­ski akcent okropny4.

– Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę ze swo­jej trud­nej sytu­acji, porucz­niku Lane? – pyta za pośred­nic­twem tłu­ma­cza feld­mar­sza­łek Rom­mel.

– Nie. Zosta­łem jeń­cem wojen­nym. Nie ma w tym nic trud­nego – odpo­wiada Lane.

– Cóż, moi ofi­ce­ro­wie zdają się uwa­żać, że jest pan zwy­kłym sabo­ta­ży­stą – mówi Rom­mel.

– Gdyby pan mar­sza­łek wie­rzył, że jestem zwy­kłym sabo­ta­ży­stą, nie sądzę, by zapro­sił mnie na her­batkę – odpo­wiada Lane.

– Sądzi pan więc, że to kur­tu­azyjne zapro­sze­nie?

– Tak wła­śnie sądzę i czuję się zaszczy­cony – odpo­wiada Lane, co feld­mar­sza­łek kwi­tuje uśmie­chem.

Lody zostały prze­ła­mane.

Adiu­tant Rom­mla nalewa her­batę.

– Jak więc ma się mój przy­ja­ciel, gene­rał Mont­go­mery? – pyta Rom­mel.

– Nie­stety nie znam go oso­bi­ście, ale jak pan wie, szy­kuje wła­śnie inwa­zję, więc sądzę, że zoba­czy go pan dość szybko – mówi Lane.

Rom­mel pyta Lane’a, gdzie jego zda­niem doj­dzie do inwa­zji. Lane wyja­śnia, że jest tylko młod­szym ofi­ce­rem, który nie zna żad­nych pla­nów inwa­zyj­nych.

Feld­mar­sza­łek kiwa głową.

– Oczy­wi­ście nie uświa­da­mia pan sobie, że naj­więk­szą tra­ge­dią dzi­siej­szego dnia jest to, że wy, Bry­tyj­czycy, i my, Niemcy, nie wal­czymy ramię w ramię prze­ciwko praw­dzi­wemu wro­gowi, Rosji.

Lane wie, że powi­nien trzy­mać język za zębami, nie potrafi jed­nak się poha­mo­wać i mówi:

– Panie mar­szałku, jak Bry­tyj­czycy i Niemcy mogą wal­czyć ramię w ramię, skoro wiemy, co nazi­ści robią z Żydami? Żaden Anglik nie może tole­ro­wać cze­goś podob­nego.

– Cóż, to kwe­stia poli­tyczna, a jako żoł­nierz nie powi­nien pan się inte­re­so­wać poli­tyką w ogóle – odpo­wiada sucho Rom­mel.

– Przy­kro mi, panie mar­szałku, ale to bar­dzo ważne dla nas, Angli­ków – odpo­wiada żydow­ski uchodźca z Buda­pesztu.

Roz­mowa dobiega końca. Otwie­rają się boczne drzwi i przy­były ofi­cer wypro­wa­dza Lane’a. Jeniec zasta­na­wia się, co powie kapi­tan Wool­dridge pod­czas prze­słu­cha­nia5. Jest na sie­bie zły, wie, że powi­nien był ogra­ni­czyć się do poda­nia nazwi­ska, stop­nia i numeru służ­bo­wego. Nie spo­dzie­wał się jed­nak ujrzeć samego feld­mar­szałka Rom­mla.

Dostaje coś do jedze­nia i tego samego popo­łu­dnia zostaje prze­ka­zany służ­bom jeniec­kim Wehr­machtu – nie zaś, co z ulgą odkrywa, Gestapo czy SS6.

Zostaje prze­wie­ziony do obozu jeniec­kiego, gdzie dołą­cza do innych wzię­tych do nie­woli żoł­nie­rzy. Jego walij­ska przy­krywka nie ostaje się nawet przez jeden dzień w obo­zie; angiel­scy jeńcy uznają, że jest wtyczką. Zgła­sza się więc do star­szego obozu i wyja­śnia mu, że tak naprawdę nie nazywa się Geo­rge Lane.

– Kim więc, u dia­bła, pan jest? – pyta go star­szy obozu.

– Jestem żoł­nie­rzem Kom­pa­nii X.

– A co to takiego, do cho­lery?

– Zechce pan usiąść – odpo­wiada Lane – a wszystko wytłu­ma­czę.

WSTĘP

W samym środku II wojny świa­to­wej, w naj­trud­niej­szych chwi­lach Wiel­kiej Bry­ta­nii, grupa żydow­skich uchodź­ców z Nie­miec, Austrii i Węgier zgło­siła się na ochot­nika do wyko­ny­wa­nia ści­śle taj­nych ope­ra­cji spe­cjal­nych w walce z nazi­stami. Wszyst­kich 87 żoł­nie­rzy 3. kom­pa­nii 10. (mię­dzy­alianc­kiego) Com­mando – zna­nej lepiej jako Kom­pa­nia X – chciało wal­czyć z reżi­mem Hitlera i trak­to­wało wojnę oso­bi­ście. Ode­grali klu­czową rolę pod­czas lądo­wa­nia w Nor­man­dii i parli przez oku­po­waną Europę, zabi­ja­jąc, bio­rąc do nie­woli i prze­słu­chu­jąc prze­ciw­ni­ków aż po samo serce Trze­ciej Rze­szy.

Kom­pa­nia X. Tajna jed­nostka żydow­skich koman­do­sów pod­czas II wojny świa­to­wej opo­wiada tę prak­tycz­nie nie­znaną histo­rię po raz pierw­szy w for­mie książki. By odkryć dzieje tego nie­zwy­kłego oddziału, wystą­pi­łam o odtaj­nie­nie przez lata nie­do­stęp­nych, ści­śle taj­nych bry­tyj­skich doku­men­tów woj­sko­wych, czy­ta­łam pisane na bie­żąco w ogniu walki ofi­cjalne dzien­niki dzia­łań bojo­wych i odkry­łam mnó­stwo zupeł­nie nie­zna­nych mate­ria­łów nale­żą­cych do rodzin człon­ków Kom­pa­nii X. Zro­bi­łam też wywiady z żyją­cymi jesz­cze koman­do­sami oraz z żonami i dziećmi wielu ich zmar­łych kole­gów. Ich histo­ria doma­gała się opi­sa­nia. Ta grupa zna­ko­mi­cie wyszko­lo­nych żoł­nie­rzy zyskała zło­wrogą repu­ta­cję po wal­kach we Fran­cji, na Sycy­lii, w kon­ty­nen­tal­nych Wło­szech, w Gre­cji, Jugo­sła­wii, Alba­nii, Holan­dii i Bel­gii. Gdy wojna dobie­gła końca i więk­szość ich towa­rzy­szy broni wra­cała do domów, ci wyjąt­kowi żoł­nie­rze polo­wali na nazi­stów na gru­zach Europy Hitlera.

Gdy w roku 1942 Wielka Bry­ta­nia szu­kała spo­sobu na podźwi­gnię­cie się po ponie­sio­nej nie­omal klę­sce i mie­rzyła się z pro­ble­mem wysa­dze­nia desantu w oku­po­wa­nej przez Niem­ców kon­ty­nen­tal­nej Euro­pie, bry­tyj­scy szta­bowcy uznali, że potrze­bują broni, jakiej dotych­czas nie mieli w arse­nale. Byli to bar­dzo inte­li­gentni, wysoce zmo­ty­wo­wani i zna­jący język nie­miecki koman­dosi. Zamie­rzano użyć tych żoł­nie­rzy do dzia­łań za liniami wroga i prze­słu­chi­wa­nia na miej­scu wzię­tych do nie­woli Niem­ców, co miało pomóc skie­ro­wać cios alianc­kiego szty­letu w samo serce Trze­ciej Rze­szy. Tak powstała kon­cep­cja Kom­pa­nii X, jedy­nej w swoim rodzaju jed­nostki koman­do­sów, któ­rej żoł­nie­rze posia­dali umie­jęt­no­ści rzadko idące z sobą w parze: bie­głość w zaawan­so­wa­nych tech­ni­kach walki oraz szko­le­nie kontr­wy­wia­dow­cze. Ci żoł­nie­rze musieli być wyjąt­kowi. Musieli być zmo­ty­wo­wani i inte­li­gentni. Musieli być bystrzy i odważni.

Te cechy speł­niała tylko jedna grupa – mówiący po nie­miecku żydow­scy uchodźcy, któ­rzy przy­by­wali do Wiel­kiej Bry­ta­nii od czasu doj­ścia Hitlera do wła­dzy. Wielu tych „oby­wa­teli wro­giego pań­stwa” przy­by­wało do Anglii bez rodzi­ców w ramach Kin­der­tran­spor­tów czy też poprzez misje reli­gijne. Wielu z nich na sku­tek dzia­łań nazi­stów utra­ciło rodzinę, dom, cały swój świat. Stali się człon­kami jed­nego z naj­waż­niej­szych taj­nych oddzia­łów bry­tyj­skich koman­do­sów. Miriam Roth­schild, sławna mał­żonka jed­nego ze szcze­gól­nie zasłu­żo­nych żoł­nie­rzy Kom­pa­nii X, okre­śliła ich jako „stra­ceń­ców”. Koman­do­sów tych ota­czała nama­calna aura gniewu i żądzy zemsty.

Wielu było bły­sko­tli­wymi mło­dymi ludźmi, synami dyplo­ma­tów i naukow­ców. Bry­tyj­czycy im jed­nak z początku nie ufali, ponie­waż byli oby­wa­te­lami Nie­miec, Austrii czy Węgier. Posłali ich do obo­zów inter­no­wa­nia, gdzie czę­sto pano­wały kosz­marne warunki. W końcu jed­nak zostali wyse­lek­cjo­no­wani czy też zgło­sili się na ochot­nika do wypeł­nia­nia bli­żej nie­okre­ślo­nych „nie­bez­piecz­nych zadań”. Jak im powie­dziano, cho­dziło o skraj­nie nie­bez­pieczne ope­ra­cje zwią­zane z bez­po­śred­nią walką na tere­nie zaję­tym przez Niem­ców. Nikt z tych, któ­rym zapro­po­no­wano miej­sce w Kom­pa­nii X, nie odmó­wił.

By dzia­łać za liniami wroga, musieli zrzec się daw­nego życia jako uchodźcy i przy­jąć nową, bry­tyj­ską toż­sa­mość. Gdyby zostali roz­po­znani jako Żydzi, zosta­liby z miej­sca zabici, a Gestapo rów­nież dopa­dłoby żywych jesz­cze człon­ków ich rodzin. Każdy z ochot­ni­ków dostał czas na wybra­nie sobie nowej bry­tyj­skiej toż­sa­mo­ści, po czym musiał znisz­czyć wszystko, co łączyło go z poprzed­nim życiem: spa­lić listy od bli­skich oraz wyrzu­cić wszyst­kie doku­menty i przed­mioty z dotych­cza­so­wym nazwi­skiem. Dla tych, któ­rzy pole­gli w walce, zmiana ta miała być trwała. Wielu zostało pocho­wa­nych pod wojen­nym pseu­do­ni­mem wyry­tym na mar­mu­ro­wym krzyżu.

Gdy żoł­nie­rze Kom­pa­nii X otrzy­mali nowe toż­sa­mo­ści i histo­rie, tra­fili na szko­le­nie koman­do­sów pro­wa­dzone w Walii i Szko­cji. Spę­dzali dnie i noce na mar­szach po górach w peł­nym opo­rzą­dze­niu, ćwi­czyli walkę przy uży­ciu ostrej amu­ni­cji, wspi­naczkę, skoki spa­do­chro­nowe i posłu­gi­wa­nie się mate­ria­łami wybu­cho­wymi.

Po zakoń­cze­niu szko­le­nia stali się gro­tem alianc­kiej włóczni. Wyko­rzy­sty­wali zdo­byte umie­jęt­no­ści, by obez­wład­niać nie­przy­ja­ciel­skich żoł­nie­rzy i natych­miast ich prze­słu­chi­wać, zamiast mar­no­wać cenny czas na spro­wa­dza­nie ich do sztabu. „Gdzie poło­żono miny? Ilu żoł­nie­rzy jest w twoim oddziale? Co to za oddział? Gdzie jest dowódz­two? W co jeste­ście uzbro­jeni?” Te infor­ma­cje wyko­rzy­sty­wano przy podej­mo­wa­niu klu­czo­wych decy­zji na polu walki w ciągu następ­nych minut, godzin czy dni.

Żoł­nie­rze Kom­pa­nii X słu­żyli razem z naj­bar­dziej eks­cen­trycz­nymi i bły­sko­tli­wymi posta­ciami II wojny świa­to­wej: lor­dem Lova­tem z Bry­gady Sił Spe­cjal­nych7, pra­wnu­kiem kró­lo­wej Wik­to­rii lor­dem Mount­bat­te­nem, mar­szał­kiem polnym Ber­nar­dem Mont­go­me­rym i sław­nym kapi­ta­nem „Sza­lo­nym Jac­kiem” Chur­chil­lem. Raz po raz dowo­dzili swej war­to­ści. Nawet po zakoń­cze­niu wojny i for­mal­nym roz­wią­za­niu oddziału ode­grali ogromną rolę w dena­zy­fi­ka­cji: wyszu­ki­wa­niu ukry­wa­ją­cych się człon­ków NSDAP (byli bli­scy poj­ma­nia szefa SS Hein­ri­cha Him­m­lera), odkry­wa­niu istot­nych infor­ma­cji i gro­ma­dze­niu dowo­dów oskar­że­nia na pro­cesy norym­ber­skie. Przez sze­regi tego eli­tar­nego oddziału prze­wi­nęło się co naj­mniej 87 ochot­ni­ków8. Połowa z nich zgi­nęła, została ranna lub prze­pa­dła bez wie­ści. Oca­lali i pole­gli przy­czy­nili się do alianc­kiego zwy­cię­stwa na trudne do wyobra­że­nia spo­soby i dotych­czas nie zyskali należ­nego im uzna­nia.

Bio­gra­fia każ­dego żoł­nie­rza Kom­pa­nii X jest nie­zwy­kła. Są to opo­wie­ści o stra­cie i odku­pie­niu, o bez­sil­no­ści i przej­ściu do dzia­ła­nia. Jak powie­dział koman­dos Peter Masters, „mio­tani kołem histo­rii, zde­spe­ro­wani, zagro­żeni przez Hitlera, […] twórcę pie­kła na ziemi, wal­czy­li­śmy o szansę prze­ciw­sta­wie­nia się temu wszyst­kiemu”9. Nie­któ­rzy opi­sy­wali swoje motywy bar­dziej bez­po­śred­nio. Jeden z towa­rzy­szy broni Petera stwier­dził potem: „Szcze­rze mówiąc, nie mogłem się docze­kać zabi­ja­nia”10.

W książce tej sku­piam się szcze­gól­nie na trzech żoł­nier­zach. Są nimi Peter Masters (uro­dzony jako Peter Arany), Man­fred Gans (pseu­do­nim: Fred Gray) i Colin Anson (uro­dzony jako Claus Ascher). Ich histo­rie są podobne do histo­rii pozo­sta­łych. Przy­glą­dam się też nieco dokład­niej żoł­nie­rzom, któ­rzy wal­czyli jako Geo­rge Lane, Ian Har­ris, Tony Firth, Mau­rice Lati­mer, Geoff Bro­ad­man, Ron Gil­bert i Paul Stre­eten.

W roku 2021 wiele akt woj­sko­wych i wywiadu doty­czą­cych Kom­pa­nii X wciąż pozo­staje taj­nych. Niniej­sza książka jest próbą naj­do­kład­niej­szego dotych­czas opi­sa­nia dzie­jów oddziału. Dopóki wspo­mniane doku­menty będą nie­do­stępne, pełna histo­ria oddziału wciąż spo­wita będzie mro­kiem tajem­nicy – podob­nie jak sami koman­dosi. Pseu­do­nimy żoł­nie­rzy sta­no­wią wyzwa­nie dla bada­czy, zwłasz­cza tych, któ­rzy podej­mują się próby zre­kon­stru­owa­nia całego życia danej osoby. Wielu żoł­nie­rzy zde­cy­do­wało się zatrzy­mać po woj­nie przy­brane nazwi­ska i dożyło swo­ich dni nie jako nie­gdy­siejsi uchodźcy, ale jako żoł­nie­rze, któ­rymi zostali. Dla jasno­ści tek­stu i z sza­cunku dla decy­zji pod­ję­tych przez tych wete­ra­nów uży­wa­łam nazwisk, które sami wybrali, nie zaś tych, pod jakimi się uro­dzili. Oddaje to też jesz­cze jeden aspekt ich nie­zwy­kłej histo­rii: po nie­wy­po­wie­dzia­nych cier­pie­niach zada­nych im przez ludo­bój­czy, tota­li­tarny reżim żoł­nie­rze Kom­pa­nii X stali się panami wła­snego losu, co było ich oso­bi­stym zwy­cię­stwem. Ich histo­ria to nie­zwy­kłe świa­dec­two ludz­kiej zdol­no­ści do mie­rze­nia się z naj­więk­szymi wyzwa­niami bez tra­ce­nia z oczu wyż­szego celu. W tym przy­padku była to naprawa głę­boko zepsu­tego świata.

1. Wygnanie

We wrze­śniu 1937 roku młody czło­wiek, który miał się stać Coli­nem Anso­nem11, sie­dział z ojcem w piwiarni przy Römerberg we Frank­fur­cie. Römerberg to malow­ni­czy rynek w miej­scu sta­ro­żyt­nego targu, na któ­rym co roku odby­wają się targi bożo­na­ro­dze­niowe. Było to też miej­sce, w któ­rym nazi­stow­scy stu­denci zor­ga­ni­zo­wali pale­nie ksią­żek. Tysiące zwo­len­ni­ków Hitlera masze­ro­wało z zapa­lo­nymi pochod­niami, wywrza­ski­wało anty­se­mic­kie obe­lgi i paliło na wiel­kim sto­sie dzieła Sig­munda Freuda, Wal­tera Ben­ja­mina, Franza Kafki, Karola Marksa, a nawet Jacka Lon­dona – wszyst­kie, które uznano za wro­gie wobec nazi­stow­skiego etosu.

Mimo to w ten piękny jesienny wie­czór Colin – wów­czas znany wciąż jako Claus Ascher – czuł się względ­nie bez­piecz­nie. Sie­dział u boku ojca, a u jego nóg leżała Lorna, owcza­rek alzacki. Colin był wręcz pod­nie­cony. Miał led­wie 15 lat i wkro­cze­nie do doro­słego świata Bier­halle było dla niego eks­cy­tu­jące. Tę aku­rat piwiar­nię wypeł­niali męż­czyźni zasia­da­jący przy wspól­nych dłu­gich sto­łach i obfi­cie raczący się piwem. Dwóch męż­czyzn zaj­mu­ją­cych miej­sca przy stole Asche­rów gło­śno roz­ma­wiało na temat wojny domo­wej w Hisz­pa­nii, suk­ce­sów odno­szo­nych tam przez nie­miecki Legion Con­dor i klęsk pono­szo­nych przez repu­bli­ka­nów.

Colin zauwa­żył, że twarz jego ojca nabiera rumień­ców, a palce ści­ska­jące kufel pie­ni­stego Weiss­bier bie­leją.

– Opa­nuj się, pro­szę – szep­nął Colin.

– Za długo już mil­cza­łem – wymam­ro­tał Curt.

– Nie musisz im nic mówić. Możemy po pro­stu dopić piwo i pójść do domu – nale­gał Colin.

Jed­nak ku prze­ra­że­niu chło­paka ojciec pochy­lił się do przodu i prze­rwał roz­mowę męż­czyzn:

– Nazi­ści poma­gają gene­ra­łowi Franco oba­lić demo­kra­tycz­nie wybrany rząd!

Męż­czyźni umil­kli i spoj­rzeli na niego. W zatło­czo­nej piwiarni zapa­dła cisza jak w któ­rymś z tak popu­lar­nych wów­czas w Niem­czech ame­ry­kań­skich wester­nów. Roz­mowy urwano w pół słowa, odsta­wiano kufle. Sły­chać było tylko szu­ra­nie ogona Lorny po posy­pa­nej tro­ci­nami pod­ło­dze.

Colin spoj­rzał ner­wowo na innych męż­czyzn sie­dzą­cych przy stole. Nazi­stow­ski reżim stwo­rzył nie­jawny sys­tem zło­żony z taj­nej poli­cji i płat­nych infor­ma­to­rów, któ­rzy ocho­czo wyda­wali ludzi czy to w imię Rze­szy, czy to po pro­stu dla łatwego zarobku. Piwiar­nia wyda­wała się pełna tury­stów, Ame­ry­ka­nów nie­miec­kiego pocho­dze­nia. Colin wie­dział z doświad­cze­nia, że nie­mieccy Ame­ry­ka­nie byli czę­sto naj­za­go­rzal­szymi nazi­stami, podzi­wiali Führera, parady i mun­dury. Cha­dzali do piwiarni nie tylko dla­tego, że byli typo­wymi Niem­cami, ale też dla­tego, że ich idol, Adolf Hitler, wła­śnie w bawar­skiej piwiarni zaini­cjo­wał pierw­szą próbę zdo­by­cia wła­dzy w 1923 roku. To wła­śnie jeden z tych Ame­ry­ka­nów w obro­nie nazi­stów wykrzyk­nął nagle coś po nie­miecku z moc­nym cudzo­ziem­skim akcen­tem.

Curt zbył przy­by­sza.

– Niczego nie rozu­miesz! – powie­dział. – Musisz zaj­rzeć pod powierzch­nię, żeby pojąć, dokąd to wszystko zmie­rza.

Pewien mło­dzie­niec, któ­rego Colin wcze­śniej nie zauwa­żył, wstał i pospiesz­nie wyszedł. Ponow­nie zapa­dła nie­zręczna cisza. Colin patrzył na swe trzę­sące się dło­nie i na swój talerz, na któ­rym znaj­do­wała się na wpół zje­dzona kieł­basa z musz­tardą i kiszoną kapu­stą.

To były nie­zwy­kle nie­bez­pieczne czasy dla ludzi szcze­rych, Curt Ascher jed­nak był wście­kły na nazi­stów. Był Żydem, ale zawsze uwa­żał się za wiel­kiego nie­miec­kiego patriotę, kochał nie­miecką kul­turę. Póź­niej Colin powie­dział o ojcu, że był on „przede wszyst­kim Niem­cem, jego żydow­skie pocho­dze­nie było na dru­gim miej­scu”12. Curt chlu­bił się swoją fron­tową służbą w cesar­skiej armii pod­czas I wojny świa­to­wej, kiedy to o mało co nie zgi­nął od odłamka, który mu utkwił w czaszce i któ­rego leka­rze nie zdo­łali usu­nąć. Doj­ście nazi­stów do wła­dzy było dla niego szo­kiem. Pra­gnął powstrzy­mać reżim, który, jak prze­czu­wał, spro­wa­dzi kata­strofę na jego uko­chaną ojczy­znę.

Pod­czas gdy jego ojciec i tury­sta z Ame­ryki spie­rali się, drzwi do piwiarni się otwo­rzyły i do środka wkro­czył ów wspo­mniany mło­dzie­niec, pro­wa­dząc poli­cjanta. Funk­cjo­na­riusz z miej­sca aresz­to­wał Curta. Ojciec Colina, czło­wiek pra­wo­rządny i dobry oby­wa­tel, wstał z drże­niem. Wstrzą­śnięty i poni­żony wyszedł za poli­cjan­tem, zosta­wia­jąc w piwiarni swoją laskę, psa i prze­ra­żo­nego syna.

Do piwiarni wró­ciły muzyka i gwar roz­mów. Colin sie­dział tam oszo­ło­miony i wstrzą­śnięty. Nie tknął już jedze­nia ani piwa. Nikt niczego nie mówił do chłopca o twa­rzy che­ru­binka z blond czu­pryną. Czas mijał. Kolejne minuty zmie­niły się w godzinę, lecz Colin pozo­stał na miej­scu. Bał się ruszyć czy wyjść i żywił despe­racką nadzieję, że ojciec nie­długo wróci. Wresz­cie przy­był kolejny poli­cjant, opła­cił rachu­nek i kazał Coli­nowi iść za sobą. Chło­pak chwy­cił za smycz Lorny, wziął laskę ojca i wyszedł z piwiarni.

– Jak twój ojciec mógł powie­dzieć coś podob­nego? Czy nie wie­dział, jakie to teraz nie­bez­pieczne? – wyszep­tał do niego poli­cjant.

Colin poszedł za funk­cjo­na­riu­szem na poste­ru­nek, gdzie prze­trzy­my­wano ojca. Chciał go objąć, ale Curt wepchnął mu do ręki kilka listów i kazał mu natych­miast wra­cać do domu. Zroz­pa­czony Colin wyszedł z poste­runku i pobiegł do matki, Mathilde, by opo­wie­dzieć jej, co się stało. Spa­lili szybko listy, które oka­zały się nie­bez­piecz­nymi ape­lami do innych poten­cjal­nych prze­ciw­ni­ków reżimu.

Kilka tygo­dni póź­niej, 2 paź­dzier­nika 1937 roku, ojciec Colina tra­fił do obozu kon­cen­tra­cyj­nego Dachau pod Mona­chium. Obóz ten, zało­żony w 1933 roku, pier­wot­nie prze­wi­dziany był dla około 5 tysięcy więź­niów poli­tycz­nych. Warunki były kosz­marne. Pano­wały tłok, chłód, głód i cho­roby. Śmierć „z przy­czyn natu­ral­nych” zda­rzała się prze­raź­li­wie czę­sto.

Mniej niż dwa tygo­dnie póź­niej, 15 paź­dzier­nika, przy­były gesta­po­wiec poin­for­mo­wał Mathilde i Colina, że Curt zmarł z powodu „zatrzy­ma­nia akcji serca”.

„Pro­chy ojca przy­słano nam potem zwy­kłą pocztą – wspo­mi­nał póź­niej Colin. – Musie­li­śmy do tego opła­cić koszt prze­syłki”13. Wraz z urną otrzy­mali nale­żące do Curta „dwie opra­wione w skórę kie­szon­kowe wyda­nia Pro­usta”14.

Dla pięt­na­sto­let­niego wów­czas Colina śmierć ojca była naj­waż­niej­szym wyda­rze­niem w życiu. Zawsze sta­wiał Curta na pie­de­stale i uwa­żał go za wzór męż­czy­zny, jakim pra­gnął się stać. Doj­ście nazi­stów do wła­dzy wywró­ciło u Colina wszyst­kie prze­ko­na­nia na temat sie­bie samego i rodziny. Przed zmianą wła­dzy Colin został ochrzczony i był prak­ty­ku­ją­cym regu­lar­nie pro­te­stan­tem. Matka Colina nie była Żydówką, ojciec był zasy­mi­lio­wany. Jak w wielu żydow­skich i mie­sza­nych rodzi­nach w ówcze­snych Niem­czech Asche­ro­wie wycho­wy­wali swego syna tak, że był nie­świa­domy swych żydow­skich korzeni. Począt­kowo młody Colin eks­cy­to­wał się doj­ściem nazi­stów do wła­dzy. Jak wiele nie­miec­kich dzieci, był zafa­scy­no­wany wiel­kimi para­dami i poczu­ciem przy­na­leż­no­ści do cze­goś wiel­kiego. Anty­ży­dow­ska reto­ryka nazi­stów go nie nie­po­ko­iła. Dla­czego mia­łaby, skoro był dobrym pro­te­stan­tem? Colin był też z natury kon­for­mi­stą i lubił prze­strze­gać zasad. Kwe­stio­no­wa­nie czy sprze­ci­wia­nie się dzia­ła­niom nowej wła­dzy byłoby dla niego nie­wy­godne, a może i nie­bez­pieczne.

Curt Ascher jed­nakże głę­boko nie­po­koił się łatwo­ścią, z jaką syn przyj­mo­wał nazizm. Pew­nego popo­łu­dnia, kilka lat przed wywózką do Dachau, Curt zawo­łał syna, kazał usiąść mu przy stole i powie­dział mu, że jest Żydem, co ozna­czało, że Colin jest Żydem w poło­wie. Curt wcze­śniej chro­nił syna przed tą wie­dzą, ale teraz uznał, że jest ona nie­zbędna. Poglądy Colina na nazi­stów zmie­niły się nie­mal natych­miast. Nazi­ści lżyli jego i jego rodzinę; to bli­scy mieli być rze­komo paso­ży­tami i zdraj­cami nisz­czą­cymi Niemcy!

W szkole Colin regu­lar­nie był gnę­biony, ponie­waż prze­sko­czył jedną klasę, przez co był drob­niej­szy niż inni kole­dzy i wyda­wał się łatwą ofiarą15. Gdy odmó­wił wstą­pie­nia do Hitler­ju­gend, prze­śla­do­wa­nia się nasi­liły; przy­łą­czać zaczęli się do nich też nauczy­ciele. Sytu­acja stała się tak zła, że rodzice prze­pi­sali go do innej szkoły, gdzie było kilku nauczy­cieli Żydów, lecz wkrótce zostali oni zwol­nieni i zastą­pieni nazi­stami. Sytu­acja Żydów we Frank­fur­cie nie­ustan­nie się pogar­szała i wielu wyje­chało. Ojciec Colina jed­nakże nie chciał nawet o tym myśleć. Jak mawiał, „jestem Niem­cem, tu się uro­dzi­łem, za ten kraj wal­czy­łem i tutaj umrę”16.

Pew­nego popo­łu­dnia wszy­scy ucznio­wie z nowej szkoły Colina zostali zapro­wa­dzeni na wiec z oka­zji otwar­cia nowej auto­strady łączą­cej Frank­furt i Darm­stadt. Było to jedno z wielu reżi­mo­wych wyda­rzeń, w któ­rych ucznio­wie musieli brać udział. To jed­nak było wyjąt­kowe, ponie­waż miał na nie przy­być sam Adolf Hitler. Długi mer­ce­des ozdo­biony fla­gami ze swa­styką zatrzy­mał się przed grupą szkolną Colina. Gdy wysiadł z niego Hitler, ubrany w gar­ni­tur i długi skó­rzany płaszcz, zgro­ma­dzony tłum, ucznio­wie i matki z dziećmi zaczęli krzy­czeć, pła­kać i pró­bo­wać dotknąć swego idola. Rzu­cili się naprzód i Colin został wypchnięty tuż przed drzwi samo­chodu. Była to sur­re­ali­styczna chwila. Miał Führera przed sobą na wycią­gnię­cie ręki. Nie zro­bił na mło­dym Coli­nie dobrego wra­że­nia. „Oto był jeden z naj­po­tęż­niej­szych ludzi w Euro­pie, ale mi przy­po­mi­nał wystro­jo­nego na nie­dzielę chłopa”17.

Po śmierci Curta życie Colina i jego matki stało się o wiele cięż­sze. Bra­ko­wało pie­nię­dzy na cze­sne, więc Colin musiał iść do pracy w fabryce azbe­stu. Potem nade­szła Kri­stal­l­nacht, Noc Krysz­ta­łowa, czyli pogromy anty­ży­dow­skie 9–10 listo­pada 1938 roku. W całych Niem­czech, Austrii i Kraju Sudec­kim nisz­czono żydow­skie sklepy, syna­gogi i obiekty kul­tu­ralne. Ulice zasłane były tłu­czo­nym szkłem, dowo­dem wyła­do­wa­nej nie­na­wi­ści. Dzie­siątki tysięcy Żydów zostało aresz­to­wa­nych i wysła­nych do obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, naj­czę­ściej Dachau i Buchen­waldu, a spo­łecz­ność żydow­ską obcią­żono kon­try­bu­cją w wyso­ko­ści 10 miliar­dów marek jako zapłatę za znisz­cze­nia, któ­rych dopu­ścili się wobec nich sami nazi­ści.

We Frank­fur­cie piękna syna­goga Westend, w któ­rej Colin od nie­dawna uczył się grać na wio­lon­czeli i brał udział w wyda­rze­niach kul­tu­ral­nych, została zde­wa­sto­wana i mocno uszko­dzona w wyniku pod­pa­le­nia. Ci spo­śród Żydów, któ­rzy wciąż żywili nadzieję, mogli teraz niczym biblijny pro­rok Daniel zoba­czyć wypi­sany wyrok. Matka Colina ze wszyst­kich sił sta­rała się wypra­wić syna z kraju. Jed­nakże nazi­ści coraz bar­dziej prze­śla­do­wali Żydów w Niem­czech, a wyjazd stam­tąd był coraz trud­niej­szy. Sąsied­nie kraje wpro­wa­dziły limity przyj­mo­wa­nych uchodź­ców, przez co sytu­acja Colina stała się nie do pozaz­drosz­cze­nia. Był nie tylko „peł­nym Żydem” w myśl ustaw norym­ber­skich, ale też synem dysy­denta. Prę­dzej czy póź­niej cze­kało go wię­zie­nie.

Matka Colina wpi­sała go na listę dzieci ocze­ku­ją­cych na wyjazd do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, lecz zna­lazł się na niej na bez­na­dziej­nie dale­kim miej­scu numer 24132. Było nie­mal nie­moż­liwe, by docze­kał swo­jej kolei. Mathilde zwró­ciła się wów­czas do Bry­tyj­skiego Towa­rzy­stwa Przy­ja­ciół (kwa­krów), któ­rzy poma­gali Żydom w kra­jach kon­tro­lo­wa­nych przez nazi­stów. Zgo­dzili się zabrać syna do Wiel­kiej Bry­ta­nii.

6 lutego 1939 roku szes­na­sto­letni Colin przy­był na dwo­rzec kole­jowy we Frank­fur­cie, gdzie cze­kał na niego pociąg – etap Kin­der­tran­sportu do Wiel­kiej Bry­ta­nii. Poże­gnali się z matką jesz­cze w miesz­ka­niu, by nie robić scen na pero­nie. Colin miał ze sobą nie­dużą walizkę zawie­ra­jącą wszystko, co mogło mu się ich zda­niem przy­dać w chłod­nej, desz­czo­wej Anglii: koc, kurtkę, parę spodni, swe­ter, dwie koszule, parę kale­so­nów, dwie pary maj­tek, trzy­dzie­ści chu­s­tek do nosa, kube­czek do gole­nia, przy­bor­nik do pie­lę­gna­cji obu­wia, szczotkę do ubrań, dwa kra­waty, zapa­sowe sznu­ro­wa­dła, latarkę, mapę, foto­gra­fię, pudełko z ołów­kami, tem­pe­rówkę, pióra i gumki do maza­nia18. Bagaż ten był typowy dla nasto­latka z klasy śred­niej, który pra­gnął poka­zać się z jak naj­lep­szej strony. Tylko latarka i mapa dowo­dzić mogą pew­nego nie­po­koju.

Można sobie wyobra­zić Colina na frank­furc­kim dworcu, kur­czowo trzy­ma­ją­cego walizkę, pró­bu­ją­cego być twar­dym jak jego ojciec, dołą­cza­ją­cego do grupy dzieci pod opieką miłego pana o nazwi­sku Bla­shke. Colin był naj­star­szy w gru­pie i naj­pew­niej uwa­żał, że ze względu na inne dzieci nie wolno mu się roz­kle­jać. Wsie­dli do pociągu do Holan­dii, skąd cze­kał ich rejs stat­kiem do Anglii. Wyru­szyli bez pro­ble­mów, ale gdy pociąg dotarł do Emme­rich przy gra­nicy, skład się zatrzy­mał, do wagonu zaś wsie­dli eses­mani w zło­wróżb­nych czar­nych mun­du­rach i w opa­skach ze swa­styką.

– Alles raus! Wycho­dzić z pociągu, natych­miast!19 – wrzesz­czeli do pana Bla­shke i jego prze­ra­żo­nych pod­opiecz­nych.

Chłopcy i dziew­czynki, sporo bar­dzo małych, wybie­gli z wagonu i zesko­czyli bez­ład­nie na bocz­nicę; wiele mocno się potłu­kło. Krwa­wiły pozdzie­rane kolana, bolały poskrę­cane kostki. Eses­mani zaczęli prze­trzą­sać ich walizki i wyrzu­cać ich zawar­tość na tory, kon­fi­sku­jąc cenne przed­mioty; potem zabrali się do roz­ci­na­nia bagażu nożami.

– Żadne z was nie wyje­dzie! Zosta­je­cie tu! Ni­gdzie nie jedzie­cie! – krzy­czeli eses­mani.

Spa­ra­li­żo­wane stra­chem dzieci przy­glą­dały się z prze­ra­że­niem, jak pociąg zaczyna powoli ruszać z miej­sca.

– Wsia­dać, Żydki! – zawo­łali eses­mani.

Był to jakiś okrutny żart. Dzieci chwy­tały, co się dało z poroz­rzu­ca­nego dobytku. Wcią­gały się wza­jem­nie na wyso­kie stop­nie wago­nów wśród rechotu eses­ma­nów.

Kilka chwil póź­niej do prze­działu Colina wszedł pan Bla­shke.

– Jeste­śmy na tery­to­rium Holan­dii! – wykrzyk­nął rado­śnie.

Coli­nowi zro­biło się słabo. „Było to tro­chę tak, jakby zbyt szybko wynu­rzyć się na powierzch­nię i poczuć ból w sta­wach wsku­tek zmiany ciśnie­nia. Cudow­nie było poczuć się wol­nym. Stop­niowo wra­cał nam oddech, wraz ze świa­do­mo­ścią, że już po wszyst­kim. Wyje­cha­li­śmy z nazi­stow­skich Nie­miec”.

Mniej niż rok wcze­śniej, około 700 kilo­me­trów na połu­dniowy wschód od Frank­furtu, pod­eks­cy­to­wany szes­na­sto­la­tek jechał na rowe­rze po bru­ko­wa­nych uli­cach Wied­nia20. Zmie­rzał ku sta­dio­nowi pił­kar­skiemu na Pra­te­rze w dziel­nicy Leopold­stadt. Tego dnia miał tam się odbyć jeden z naj­waż­niej­szych meczów w histo­rii piłki noż­nej, a Peter Masters – a raczej, jak wów­czas się nazy­wał, Peter Arany – nie zamie­rzał go prze­ga­pić pomimo wszyst­kiego, co nie­dawno wyda­rzyło się w jego ojczy­stej Austrii.

Trzy tygo­dnie wcze­śniej, 12 marca 1938 roku, nastą­pił Anschluss, czyli włą­cze­nie Austrii do Nie­miec. Jed­nakże Peter, żydow­ski nasto­la­tek pasjo­nu­jący się fut­bo­lem, zde­cy­do­wał, że mimo całego ryzyka zoba­czy popo­łu­dniowy mecz pomię­dzy Niem­cami a Austrią. Austriacka dru­żyna naro­dowa, nazy­wana „Wun­der­team”, nie­dawno zakwa­li­fi­ko­wała się na tego­roczne mistrzo­stwa świata. Peter był jej zago­rza­łym kibi­cem. Miał to być ostatni mecz pomię­dzy dru­żynami Nie­miec i Austrii. Spo­tka­nie miało uczcić powrót Austrii do Rze­szy; austriacka dru­żyna miała zostać połą­czona ze słab­szą nie­miecką i wspól­nie zagrać na mistrzo­stwach21.

Pra­ter był naj­więk­szym i naj­waż­niej­szym sta­dio­nem w Wied­niu. W powie­trzu czuło się nastrój ocze­ki­wa­nia. Try­buny ozdo­biono ogrom­nymi swa­sty­kami, wśród publicz­no­ści odzna­czały się czarne mun­dury, a w loży hono­ro­wej zasie­dli nazi­stow­scy ofi­cjele. Peter wszedł na try­buny wraz z tłu­mem pod­eks­cy­to­wa­nych kibi­ców i odszu­kał swoje miej­sce sto­jące.

Przed roz­po­czę­ciem meczu jeden z bon­zów wygło­sił mowę o Wiel­kich Niem­czech i Rze­szy. W jed­nej chwili męż­czyźni, kobiety i dzieci wokół Petera unie­śli prawe ramiona i zaczęli haj­lo­wać. Peter wie­dział, że nazi­stow­skie prawo zabra­nia jemu, Żydowi, odda­wać nazi­stow­skie pozdro­wie­nie. Co miał jed­nak zro­bić? Gdyby nie pod­niósł ramie­nia, uzna­liby go za zdrajcę. Przez chwilę stał spa­ra­li­żo­wany stra­chem, po czym się­gnął do kie­szeni i wycią­gnął lor­netkę; nie mógł haj­lo­wać, ponie­waż pochła­niało go przy­glą­da­nie się pił­ka­rzom. Tak wybrnął z trud­nej sytu­acji.

Wresz­cie pił­ka­rze wybie­gli na boisko, a wśród nich uwiel­biany środ­kowy napast­nik dru­żyny Austrii, Mat­thias Sin­de­lar, Mozart Fut­bolu. Przez pierw­sze 60 minut meczu znacz­nie lep­sza dru­żyna „Mar­chii Wschod­niej” domi­no­wała na boisku. Nie pozwa­lała sobie jed­nak na strze­le­nie bramki; dru­żyna wie­działa, że poni­ża­jąca porażka nie­miec­kiej repre­zen­ta­cji mia­łaby reper­ku­sje. Wresz­cie w 70 minu­cie spo­tka­nia Sin­de­lar nie zdo­łał się poha­mo­wać. Był kato­li­kiem, przy­ja­cie­lem Żydów (w tym kole­gów wyrzu­co­nych po Anschlus­sie z dru­żyny). Przy­jął piłkę odbitą przez nie­miec­kiego bram­ka­rza i skie­ro­wał ją w prawy dolny róg do siatki. Try­buny osza­lały. Kibice też nie umieli się hamo­wać. Peter był zachwy­cony. Oto jeden z jego idoli wła­śnie doko­pał nazio­lom.

Po zdo­by­ciu bramki Sin­de­lar i jego kole­dzy zaczęli się bawić, z łatwo­ścią ogry­wa­jąc nie­mra­wych nie­miec­kich obroń­ców. Nazi­stow­scy bon­zo­wie patrzyli parę minut póź­niej z nie­do­wie­rza­niem, jak Sin­de­lar podaje do Karla Szes­taka, a ten potęż­nym strza­łem z 40 metrów wbija piłkę do nie­miec­kiej bramki. Po koń­co­wym gwizdku osza­lali ze szczę­ścia kibice skan­do­wali: „Österreich! Österreich!”22. Niemcy zostali poko­nani. Nazi­stow­scy ofi­cjele byli w szoku. Prze­szczę­śliwy Peter Masters poje­chał rowe­rem przez Wie­deń do miesz­ka­nia, które dzie­lił ze swą roz­wie­dzioną matką Clarą i star­szą sio­strą Evą. Na długi czas miała być to dla niego ostat­nia chwila prze­peł­niona czy­stą rado­ścią.

Życie w Wied­niu sta­wało się coraz bar­dziej ponure. Hitler, Austriak, dążył do zjed­no­cze­nia Nie­miec i Austrii od chwili prze­ję­cia wła­dzy w 1933 roku23. Począ­tek końca dla wie­deń­skich Żydów nastą­pił, gdy sprze­ci­wia­jący się zjed­no­cze­niu kanc­lerz Austrii Kurt von Schu­sch­nigg ogło­sił ple­bi­scyt. Hitler, lęka­jąc się, że wynik gło­so­wa­nia nie będzie po jego myśli, ogło­sił zamiar anek­to­wa­nia Austrii. Świa­dom, że mocar­stwa zachod­nie nie przy­będą mu z pomocą, Schu­sch­nigg podał się do dymi­sji. 12 marca 1938 roku Wehr­macht, nie napo­ty­ka­jąc oporu, prze­kro­czył austriacką gra­nicę. Więk­szość Austria­ków wyle­gła na ulice, by powi­tać nie­miec­kich żoł­nie­rzy i obsy­py­wać ich kwia­tami. Hitler natych­miast wyzna­czył nowy, nazi­stow­ski rząd, naza­jutrz zaś ogło­szono Anschluss. Nie­miecki kanc­lerz obje­chał ojczy­znę, zaczy­na­jąc w Linzu i koń­cząc w Wied­niu. Ogło­sił też wła­sny ple­bi­scyt, w któ­rym Austriacy mieli się wypo­wie­dzieć, czy akcep­tują fakt doko­nany.

Żydow­ska rodzina Petera nie mogła wziąć udziału w ple­bi­scy­cie, ale ich gospo­sia Paula posta­no­wiła zagło­so­wać. Na gło­so­wa­nie zabrała mło­dego Petera. Gdy weszli do lokalu, czło­wiek w opa­sce ze swa­styką oznaj­mił, że nie ma sensu wcho­dzić za zasłonę.

– Może pani po pro­stu wrzu­cić głos do urny na moich oczach, bo prze­cież na pewno zagło­suje pani za? – powie­dział24.

– Chcia­ła­bym wejść za zasłonę – oznaj­miła Paula.

Na to urzęd­nik umie­ścił przy jej nazwi­sku w spi­sie wybor­ców zło­wro­gie „X”. Paula wzięła Petera za rękę i zapro­wa­dziła go za zasłonę. Peter spoj­rzał na trzy­maną przez nią kartę do gło­so­wa­nia. Jak wspo­mi­nał potem Peter, na górze wydru­ko­wano: „Czy chcesz, by Austria została włą­czona do Rze­szy Nie­miec­kiej?”, pod spodem zaś zna­la­zły się dwa kółka, jedno pod­pi­sane „tak”, dru­gie zaś „nie”. Pierw­sze kółko, to na „tak”, było „wiel­ko­ści dużej monety”, a kółko prze­ciwko Anschlus­sowi „było roz­miaru guzika od koszuli”, „słowo «nie» wydru­ko­wano zaś tak małą czcionką, że led­wie dało się je odczy­tać”. Peter patrzył, jak Paula zazna­cza swój sprze­ciw wobec połą­cze­nia Nie­miec i Austrii. Ofi­cjalny wynik gło­so­wa­nia nie zaska­ki­wał – 99,73 pro­centa za Anschlus­sem.

Akty sprze­ciwu Pauli i Mat­thiasa Sin­de­lara były skraj­nie odważne, lecz rów­nież nie­zwy­kle rzad­kie. Znaczna więk­szość Austria­ków popie­rała nazi­stów. Setki tysięcy przy­były 15 marca na powi­ta­nie Hitlera, który na Hel­den­platz wygło­sił wśród owa­cji pełne pasji prze­mó­wie­nie. Austriaccy Żydzi sta­no­wili nie­całe 10 pro­cent lud­no­ści; więk­szość naj­bliż­szych człon­ków rodziny Petera miesz­kała w Wied­niu, nale­żała do klasy śred­niej i była mocno zasy­mi­lo­wana. Dziad­ko­wie Petera jed­nak na­dal prak­ty­ko­wali juda­izm i dbali o to, żeby sam Peter cho­dził regu­lar­nie do syna­gogi i odbył bar micwę.

Przed poja­wie­niem się nazi­stów życie Petera było szczę­śliwe. Był przy­stoj­nym, ciem­no­wło­sym i wyso­kim chło­pa­kiem, z dołecz­kiem w pod­bródku, ujmu­ją­cym uśmie­chem i nieco bez­czel­nym poczu­ciem humoru, uro­dzo­nym arty­stą. Wie­deń był dla niego śro­do­wi­skiem ide­al­nym: kochał sztukę, uwiel­biał cho­dzić do Alber­tiny i do Kun­sthi­sto­ri­sches Museum. Pocho­dził z rodziny jubi­le­rów i pro­jek­tan­tów mody, jak wielu wie­deń­skich Żydów roz­mi­ło­wa­nych w muzyce i sztuce. W Austrii nie było powo­dów, by spo­dzie­wać się jakichś nagłych zmian. Przed Anschlus­sem poja­wiały się przy­padki anty­se­mi­ty­zmu, ale ich przy­czyną były prze­waż­nie kato­lic­kie prze­świad­cze­nia o „zabój­cach Chry­stusa”, nie zaś rasi­stow­ska pro­pa­ganda nazi­stów.

Wraz jed­nak z włą­cze­niem do Nie­miec w marcu 1938 roku życie w Austrii zmie­niło się w jed­nej chwili. Docho­dziło do szo­ku­ją­cych scen – na przy­kład w Wied­niu miej­sco­wych Żydów zago­niono na ulice i ku ucie­sze tłumu kazano im szczo­tecz­kami do zębów usu­wać z murów napisy popie­ra­jące upa­dłego kanc­le­rza Schu­sch­nigga. Żydow­skie sklepy plą­dro­wano, żydow­skich arty­stów publicz­nie poni­żano. Pro­te­stu­ją­cych aresz­to­wano i prze­ka­zy­wano w ręce Gestapo. Zakład kape­lusz­ni­czy ciotki Petera, Idy, w któ­rym pra­co­wały jego matka i sio­stra, został prze­jęty przez nazi­stów. Mie­siąc póź­niej Ida wyje­chała do Lon­dynu, gdzie została kie­row­niczką działu kape­lusz­ni­czego nale­żą­cego do Żydów domu han­dlo­wego przy Oxford Street.

Uko­chany Wie­deń Petera, mia­sto jego marzeń, sto­lica uko­cha­nej przez niego sztuki i muzyki, nagle zmie­nił się w dys­to­pijne, nie­bez­pieczne śro­do­wi­sko. Peter, czło­wiek łagodny i wesoły, był kom­plet­nie zaszo­ko­wany, kiedy pań­stwo zaczęło go nie­na­wi­dzić tylko dla­tego, że uro­dził się Żydem. W szkole żydow­scy ucznio­wie zostali oddzie­leni od pozo­sta­łych, by czuli się nie­chciani we wła­snym kraju. Peter był zapa­lo­nym skau­tem, kochał wycieczki pod namiot i kursy spraw­no­ściowe. Po Anschlus­sie znaczna część przy­wód­ców skau­tingu została aresz­to­wana, a całą poko­jową orga­ni­za­cję zli­kwi­do­wano. Jej miej­sce wśród austriac­kich nasto­lat­ków zajęła Hitler­ju­gend.

Sio­stra Petera, osiem­na­sto­let­nia Eva, bła­gała matkę o zgodę na wyjazd z przy­ja­cie­lem do Włoch. Clara odmó­wiła; stwier­dziła, że gdy nadej­dzie czas, wyjadą wszy­scy razem. Ojciec Petera, Rudolf, zdo­łał uciec do Szwaj­ca­rii.

Pew­nego pogod­nego poranka Peter z przy­ja­cie­lem Jan­kiem spa­ce­ro­wali w Hamer­ling­park w 8 dziel­nicy. Nagle chło­pa­ków oto­czyli człon­ko­wie Hitler­ju­gend i zaczęli ich bić. Obro­nił ich robot­nik z gazrurką, który krzy­czał za nazi­stami: „Następ­nym razem wybierz­cie kogoś w swo­jej wadze!”25.

Dla Petera i jego rodziny życie zmie­niło się w kosz­mar. Człon­ko­wie Hitler­ju­gend wie­dzieli, gdzie mieszka ten żydow­ski wyro­stek; każdy dźwięk dzwonka u drzwi wzbu­dzał strach przed aresz­to­wa­niem. Pod­czas prze­jaż­dżek na rowe­rze Peter był nie­ustan­nie napa­sto­wany. Pew­nego wie­czoru jego matka była co godzinę tele­fo­nicz­nie wzy­wana na poli­cję. Gdy gospo­sia Paula powie­działa, że na ulicy stoi samo­chód Gestapo, zro­zu­mieli, że muszą natych­miast ucie­kać. Ciotka Ida wybła­gała bry­tyj­skie wizy dla nich (i dla dzie­wię­ciorga krew­nych). Jak jed­nak się dostać do Anglii i co będzie z uko­cha­nym dziad­kiem Petera, który upar­cie odma­wiał wyjazdu?

Arnold Met­zger, dzia­dek Petera od strony matki, ode­grał istotną rolę w utrzy­ma­niu przez Petera związ­ków z juda­izmem. Zabie­rał go do miej­sco­wej syna­gogi na nauki przed bar micwą, prze­wod­ni­czył obrzę­dom święta Pesach i modli­twom w języku hebraj­skim. To w jego domu rodzina gro­ma­dziła się w piąt­kowy wie­czór na wie­cze­rzę sza­ba­sową. Dobie­gał osiem­dzie­siątki i był powszech­nie sza­no­wa­nym, zna­nym jubi­le­rem, nie­gdyś dostawcą dworu Habs­bur­gów. Arnold jed­nak nie chciał opu­ścić Wied­nia z pozo­sta­łymi, nie chciał być dla nich cię­ża­rem.

Peter, Clara i Eva z cięż­kim ser­cem poże­gnali się z dziad­kiem i wie­czo­rem 21 sierp­nia 1938 roku opu­ścili miesz­ka­nie, uda­jąc się na odcho­dzący o pół­nocy pociąg do Mona­chium, do samego serca nazi­stow­skich Nie­miec. Stam­tąd mieli skie­ro­wać się do Fran­cji i następ­nie stat­kiem do Anglii, by dzięki pozwo­le­niu na pracę móc dołą­czyć do ciotki Idy.

Każdy cen­ty­metr mona­chij­skiego dworca przy­brany był w nazi­stow­skie flagi lub anty­ko­mu­ni­styczne i anty­ży­dow­skie pla­katy pro­pa­gan­dowe. Peter wraz z rodziną zdo­łali nie zwró­cić na sie­bie uwagi aż do odjazdu pociągu do Fran­cji.

Przed gra­nicą do wagonu weszło dwóch nie­miec­kich urzęd­ni­ków. Pewien Fran­cuz pozwo­lił im uda­wać, że są jego dale­kimi krew­nymi. Wszystko szło dobrze, ale gdy pogra­nicz­nicy wycho­dzili z wagonu, jeden z nich powie­dział cicho do dru­giego:

– Chyba tylko ten to Fran­cuz, a reszta to ucie­ka­jący Żydzi.

Drugi pogra­nicz­nik wzru­szył ramio­nami. Gdy pociąg prze­je­chał przez gra­nicę, matka Petera otwo­rzyła butelkę koniaku, ukrytą spe­cjal­nie na tę chwilę. Trójka Austria­ków i Fran­cuz wypili za oca­le­nie. Rodzina dotarła już bez prze­szkód do Calais i dalej do Anglii, pozo­sta­wia­jąc za sobą kon­ty­nent, nad któ­rym od lat już gro­ma­dziły się chmury.

Było późne sobot­nie popo­łu­dnie w kwiet­niu 1935 roku. Man­fred Gans dopiero co ukoń­czył trzy­na­sty rok życia26. Jego duży, piękny dom wypeł­niali przy­ja­ciele i rodzina, któ­rzy przy­szli wysłu­chać jego pierw­szego komen­ta­rza do czy­ta­nia z Tory pod­czas bar micwy. Man­fred miesz­kał w Bor­ken w pół­nocno-zachod­nich Niem­czech, nie­opo­dal gra­nicy holen­der­skiej. Było to malow­ni­cze, śre­dnio­wieczne, około ośmio­ty­sięczne mia­steczko oto­czone murami i fosą. Więk­szość miesz­kań­ców oko­lic sta­no­wili kato­licy, naj­czę­ściej nie­za­możni rol­nicy, ale było też około 25 rodzin żydow­skich. Rodzina Man­freda była orto­dok­syjna i nale­żała do naj­za­moż­niej­szych w mie­ście. Miesz­kali w jed­nym z naj­pięk­niej­szych domów w Bor­ken – trzy­pię­tro­wym, ozdob­nym i oto­czo­nym ogro­dem.

Rodzina Gan­sów dopiero co powró­ciła z syna­gogi, gdzie Man­fred odczy­tał przy­pa­da­jący na ten dzień frag­ment Tory oraz haftarę z ksiąg pro­roc­kich. Czy­tał po hebraj­sku, co nie spra­wiało mu żad­nego kło­potu, jako że uczył się tego języka w jeszi­wie od przed­szkola. Nie szczę­dzono żad­nych wydat­ków, by uczy­nić tę bar micwę nie­za­po­mnia­nym prze­ży­ciem dla licz­nych gości. Choć czasy były nie­bez­pieczne, rodzina pra­gnęła cie­szyć się tym świę­tem.

Man­fred, ładny chło­piec z podzie­loną prze­dział­kiem blond czu­pryną, roz­po­czął komen­tarz do Tory, nazy­wany dwar Tora. Zwy­kle takie komen­tarze były apo­li­tycz­nymi roz­wa­ża­niami na temat prze­sła­nia, jakie niósł dany frag­ment Tory. Mowa Man­freda była jed­nak inna. Powie­dział mniej wię­cej tak: „Nazi­ści nazy­wają nas wro­gami. Dla nich jeste­śmy robac­twem, gorzej niż ludźmi, oszu­stami i zło­dzie­jami. Oskar­żają nas o wszel­kie moż­liwe zło. Nie rozu­mieją jed­nak, że nasza reli­gia, nasza Tora, tego zabra­nia. Nasza Tora i nasze żydow­skie księgi uczą nas uczci­wo­ści i pra­wo­ści. Tacy jeste­śmy naprawdę. Nazi­ści się kom­plet­nie mylą co do nas”.

Rodzice Man­freda, Moritz i Else, patrzyli na syna z mie­szanką lęku i rezy­gna­cji. Man­fred zawsze był gotów do walki i zawsze mówił pro­sto z mostu. Zgro­ma­dzeni goście byli jed­nak prze­ra­żeni. Mówić coś takiego w obec­no­ści wyłącz­nie Żydów to jedno, ale zupeł­nie czym innym było wypo­wie­dzieć te słowa w gro­nie zło­żo­nym także z gojów. Gdyby dowie­działo się o tym Gestapo…

Gdy Man­fred skoń­czył prze­mowę, poczuł ogromną ulgę, wywo­łaną wypo­wie­dze­niem na głos wła­snych prze­ko­nań. Służba może była zbyt zajęta zbie­ra­niem ze sto­łów, by słu­chać jego mowy, może też po pro­stu jego rodzice dobrze trak­to­wali swo­ich pod­wład­nych, a może po pro­stu Man­fred znów miał ogromne szczę­ście – tak czy owak, jego słowa nie wywo­łały tego dnia żad­nych reper­ku­sji.

Gniew Man­freda wyni­kał z nie­spra­wie­dli­wo­ści wyrzą­dza­nych człon­kom jego rodziny, któ­rzy przed cza­sem Hitlera byli czo­ło­wymi oby­wa­te­lami lokal­nej spo­łecz­no­ści. Moritz, któ­rego ojciec, Karl Gans, pocho­dził z Holan­dii, wal­czył dziel­nie za Niemcy i stra­cił na fron­cie nogę. Po woj­nie został boga­tym kup­cem han­dlu­ją­cym wszel­kiego rodzaju towa­rami, od tek­sty­liów po odku­rza­cze. Firmę M. i E. Gans pro­wa­dził z żoną Elsą Fran­kel jako peł­no­prawną part­nerką. Lubiany, wymowny i elo­kwentny (jak i jego syn) Moritz został wybrany z ramie­nia SPD do rady miej­skiej jako pierw­szy jej czło­nek pocho­dze­nia żydow­skiego. Był też przy­wódcą związku ran­nych, wdów i sie­rot wojen­nych, który poma­gał dzie­siąt­kom wete­ra­nów i ich rodzi­nom. Trzej syno­wie – Ger­shon27, Man­fred i Theo – byli bar­dzo ze sobą zwią­zani i oddani swoim rodzi­com. Byli orto­dok­syj­nymi Żydami, ale i jed­no­cze­śnie nowo­cze­snymi Niem­cami; przy rodzin­nym stole roz­pra­wiało się o lite­ra­tu­rze, muzyce i kinie.

Nim Hitler został kanc­le­rzem, Man­fred przy­wykł do anty­se­mic­kich prze­zwisk. Na te słowne ataki dys­po­no­wał zesta­wem cię­tych ripost. Wie­lo­krot­nie pro­wo­ko­wano go do bójek, na co Man­fred zwy­kle się zga­dzał. Rosły jak na swój wiek i pewny sie­bie, budził prze­waż­nie respekt. Wie­dział, że nie­wielu fak­tycz­nie odważy się z nim zmie­rzyć. Sytu­acja Żydów zmie­niła się jed­nak cał­ko­wi­cie 30 stycz­nia 1933 roku, gdy Hitler został mia­no­wany kanc­le­rzem. Bur­mistrz Bor­ken, przy­ja­ciel rodziny, został zesłany na „reedu­ka­cję” do obozu kon­cen­tra­cyj­nego; zastą­pił go nazi­sta. Moritza zmu­szono do ustą­pie­nia z rady miej­skiej i z prze­wod­ni­cze­nia orga­ni­za­cji pomo­co­wej. Żydzi byli prze­śla­do­wani i nękani we wszyst­kich aspek­tach życia publicz­nego. Ich firmy boj­ko­to­wano, zaka­zano im też pracy w admi­ni­stra­cji cywil­nej, na uczel­niach czy w służ­bie zdro­wia. Doświad­czali nie­ustan­nie naj­róż­niej­szych pod­stęp­nych szy­kan i krzywd, od prze­śla­do­wań w szkole i pracy po aresz­to­wa­nia.

Przed żydow­skimi skle­pami poja­wiali się człon­ko­wie SA i odpę­dzali klien­tów. Żydów nie wpusz­czano już do kin, na baseny i na zawody spor­towe. Man­fred i jego przy­ja­ciele zdo­łali cza­sem wśli­znąć się na basen, ale innych ulu­bio­nych nie­gdyś miejsc uni­kali. W szkole Man­fred i inni żydow­scy ucznio­wie byli wyty­kani pal­cami, a nauczy­ciel bio­lo­gii dr Damen wkrótce zaczął poka­zy­wać się w szkole w opa­sce ze swa­styką na ramie­niu. Zaczął nauczać „teo­rii raso­wej” i usi­ło­wał udo­wod­nić, że Żydzi są pod­ludźmi. Rosły sze­regi Hitler­ju­gend. Ucznio­wie, gdy tylko spo­ty­kali nauczy­cieli poza szkołą, mieli obo­wią­zek witać ich nazi­stow­skim pozdro­wie­niem.

Rze­czy, które Man­fred uwa­żał za oczy­wi­ste, jak wycieczki po pobli­skich lasach, stały się nagle bar­dzo nie­bez­pieczne. Pew­nego razu pewien zbir ude­rzył go w twarz pałką; Man­fred nie pozo­stał dłużny. Czę­sto był napa­dany i obrzu­cany kamie­niami. Gdy napast­nik był sam, Man­fred zwy­kle się bro­nił, ale wobec grupy musiał się sal­wo­wać ucieczką. W domu Ger­shon nie­ustan­nie bła­gał rodzi­ców, by pozwo­lili mu dołą­czyć do jed­nego ze stry­jów w Pale­sty­nie. W roku 1936, gdy Ger­shon miał 16 lat, rodzice w końcu ustą­pili i pozwo­lili mu emi­gro­wać; zakła­dano, że z cza­sem dołą­czy do niego i reszta rodziny.

Wszech­obecny anty­se­mi­tyzm zda­wał się Man­freda tylko wzmac­niać. „Nie mie­li­śmy żad­nego kry­zysu toż­sa­mo­ści – napi­sał póź­niej. – Jak sądzę, to jeden z atu­tów wycho­wy­wa­nia na orto­dok­syj­nego Żyda”28. Man­fred, jego bra­cia i inne żydow­skie rodziny z Bor­ken zaczęły nie­mal codzien­nie uczyć się hebraj­skiego, inte­re­so­wać się syjo­ni­zmem i zgłę­biać taj­niki juda­izmu. Zaczęli też naby­wać prak­tyczne umie­jęt­no­ści jak sto­lar­stwo czy uprawa roli, co poten­cjal­nie mogło pomóc im prze­trwać wobec nie­pew­nej przy­szło­ści.

Wśród tego zamie­sza­nia Man­fred zwią­zał się z żydow­ską dziew­czyną z Ber­lina, Anitą Lamm, któ­rej ojciec przy­jaź­nił się bli­sko z Morit­zem. Nie­ustan­nie lęka­jący się o bli­skich Moritz zdo­łał zała­twić dla rodziny przy­ja­ciela roz­chwy­ty­wane bilety na sta­tek z Fran­cji do Ame­ryki i pomógł uzy­skać wizy, by mogli wydo­stać się przez Paryż. Gdy rodzina Anity zatrzy­mała się po dro­dze do Fran­cji w Bor­ken, mło­dzi poca­ło­wali się po raz pierw­szy. Przez pewien czas mieli utrzy­mać kon­takt dzięki listom.

W lecie 1938 roku, gdy Man­fred miał 16 lat, jego rodzice pojęli, że sytu­acja może się tylko pogor­szyć, i posta­no­wili wysłać go do Anglii. Man­fred, samo­dzielny i ener­giczny, eks­cy­to­wał się per­spek­tywą wyjazdu za gra­nicę. Był nie­po­praw­nym opty­mi­stą i napi­sał potem, że roz­ko­szo­wał się „myślą o nowych przy­go­dach i o wol­nym spo­łe­czeń­stwie, gdzie będę mógł roz­ma­wiać, z kim zechcę”29.

W pewien lip­cowy pią­tek Man­fred poże­gnał się z matką i młod­szym bra­tem Theo, po czym wraz z ojcem poje­chał do Holan­dii. Udali się do domu kuzy­nów w Win­ter­swijk, gdzie spę­dzili sza­bas. Man­fred mówił płyn­nie po nider­landzku i w nie­dzielę sam już poje­chał na Hoek van Hol­land, gdzie wsiadł na nocny sta­tek do Anglii. Pod­nie­ce­nie nie pozwa­lało mu spać. Pod­czas rejsu ćwi­czył angiel­ski z pomocą pozna­nych dziew­cząt. Choć cie­szył się z wyjazdu z Nie­miec, zasta­na­wiał się, czy kie­dy­kol­wiek jesz­cze ujrzy „piękne pola, lasy, rów­niny, wzgó­rza, mia­sta i wio­ski, wśród któ­rych dora­sta­łem. Być może Rze­sza Hitlera prze­trwa poko­le­nia i ni­gdy nie będę mógł wró­cić do domu”30.

Spo­śród milio­nów Żydów, któ­rzy utra­cili domy w wyniku dzia­łań nazi­stów, pew­nie żaden nie powró­cił do kraju w spo­sób tak spek­ta­ku­larny jak Man­fred Gans.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Infor­ma­cje na temat tego spo­tka­nia można zna­leźć w liście Roya Wool­dridge’a, Akta Mini­ster­stwa Obrony (dalej: DEFE), 62/612, The Natio­nal Archi­ves w Wiel­kiej Bry­ta­nii (dalej: TNA); WO 106/4343, TNA. Geo­rge Lane wie­lo­krot­nie opo­wia­dał o swych doświad­cze­niach, co można zna­leźć w nastę­pu­ją­cych źró­dłach: wywiady audio z Geo­rge’em Lane’em (13307, 28406), Impe­rial War Museum (dalej: IWM); Geo­rge Lane, wywiad dla BBC z oka­zji odsło­nię­cia pomnika w Aber­do­vey, maj 1999; Ian Dear, 10 Com­mando, Pen and Sword Mili­tary, Barn­sley 2011, s. 86–91; Janusz Pie­kal­kie­wicz, Secret Agents, Spies, and Sabo­teurs, Wil­liam Mor­row, New York 1971, s. 392–397. Posia­dam nagra­nie wywiadu z Geo­rge’em Lane’em dla BBC z oka­zji odsło­nię­cia pomnika w Aber­do­vey i innych wywia­dów z pro­gramu, poda­nych w przy­pi­sach, ale nie mam dodat­ko­wych infor­ma­cji na temat samego pro­gramu. Infor­ma­cje o ope­ra­cji „Tar­brush” i roli Lane’a w niej, zob. Hilary St. Geo­rge Saun­ders, The Green Beret: The Story of the Com­man­dos, Michael Joseph, Lon­don 1949, s. 216–217; James Owen, Com­mando: Win­ning World War II Behind Enemy Lines, Lit­tle, Brown, Lon­don 2009, s. 260–270. Rela­cja Roya Wool­dridge’a, zob. Rom­mel Saved Me from Being Shot as a Spy and Even Served Me Ciga­ret­tes and Beer, „Daily Mail”, 20 listo­pada 2014. Infor­ma­cje o ope­ra­cji pocho­dzą także z mojej roz­mowy tele­fo­nicz­nej z żoną Geo­rge’a Lane’a, Eli­za­beth Lane, odby­tej 28 lipca 2020 roku. Gdy Lane i Wool­dridge zostali wzięci do nie­woli, Rom­mel wspo­mniał w liście do żony o „nie­zwy­kłej roz­mo­wie z «roz­sąd­nym bry­tyj­skim ofi­ce­rem»”. Cyt. za: Giles Mil­ton, Sol­dier, Sailor, Frog­man, Spy, Air­man, Gang­ster, Kill or Die: How the Allies Won on D-Day, Henry Holt, New York 2019, s. 20. Infor­ma­cję o spo­tka­niu Rom­mla można zna­leźć na s. 9–21. [wróć]

Krieg­sma­rine to nie­miecka mary­narka wojenna. [wróć]

Antony Beevor, D-Day: The Bat­tle for Nor­mandy, Pen­guin Books, Lon­don 2010, s. 34. [wróć]

Lane zauwa­żył, że jeden z Niem­ców mówił dosko­nale po angiel­sku. Oba­wiał się, że jeśli zacznie mówić z nor­mal­nym angiel­skim akcen­tem, Nie­miec odkryje fałsz. Dla­tego uży­wał melo­dyj­nego walij­skiego akcentu, pró­bu­jąc ukryć węgier­skie pocho­dze­nie. [wróć]

Wool­dridge póź­niej opi­sał ze szcze­gó­łami swoje spo­tka­nie z Rom­m­lem w książce Rom­mel Saved Me from Being Shot as a Spy. [wróć]

Rom­mla tak ujęły „urok i zuchwa­łość” Lane’a, że zadbał o to, by go nie roz­strze­lano, zob. Mil­ton, Sol­dier, Sailor, s. 20. [wróć]

Bry­gada Sił Spe­cjal­nych pod­czas wojny została prze­mia­no­wana na Bry­gadę Koman­do­sów, lecz żeby unik­nąć zamie­sza­nia, w książce sto­suję nazwę Bry­gada Sił Spe­cjal­nych. [wróć]

W zależ­no­ści od źró­dła łączna liczba waha się od 87 do 142, jeśli wli­czyć pół­kom­pa­nię sfor­mo­waną w ostat­nich dniach wojny. Dzien­nik dzia­łań bojo­wych Kom­pa­nii X (The History of 46 [RM] Com­mando, August 1943–Octo­ber 1944 and Acti­vi­ties of No. 10 [Inter-Allied] Com­mando, June 1942–Octo­ber 1944, DEFE 2/977, TNA) i więk­szość opra­co­wań podaje liczbę 87, któ­rej też uży­wam w tej książce. Mar­tin Sugar­man stwo­rzył robo­czą listę w World War II: No. 3 (Jewish) Troop of the No. 10 Com­mando, Jewish Vir­tual Library, https://www.jewi­shvir­tu­al­li­brary.org/no-3-jewish-troop-of-the-no-10-com­mando. Ist­nieje też lista ochot­ni­ków wraz z pier­wot­nymi nazwi­skami, wojen­nymi pseu­do­ni­mami i krót­kimi infor­ma­cjami bio­gra­ficz­nymi, zob. Mar­tin Sugar­man, Figh­ting Back: Bri­tish Jewry’s Mili­tary Con­tri­bu­tion in the Second World War, Val­len­tine Mit­chell, Lon­don 2010, s. 325–339. [wróć]

Peter Masters, Stri­king Back: A Jewish Com­mando’s War Aga­inst the Nazis, Pre­si­dio Press, Novato 1997, s. xii. [wróć]

Peter Terry, roz­mowa ze Ste­ve­nem Kar­ra­sem do filmu doku­men­tal­nego About Face: Jewish Refu­gees in the Allied For­ces, Xenon Pic­tu­res, 2019. Kar­ras uprzej­mie podzie­lił się ze mną nagra­niami roz­mów. [wróć]

Znaczna część zawar­tych w tym roz­dziale infor­ma­cji o Coli­nie Anso­nie pocho­dzi z: Helen Fry, Ger­man Scho­ol­boy, Bri­tish Com­mando: Chur­chill’s Secret Sol­dier, History Press, Chel­ten­ham 2010. Dodat­kowe infor­ma­cje pocho­dzą z nastę­pu­ją­cych roz­mów: wywiady audio z Coli­nem Anso­nem (30188 i 11883), IWM; wywiad audio z Coli­nem Anso­nem, Jewish Museum Lon­don (dalej: JML); wywiady audio z Coli­nem Anso­nem, nagra­nia pry­watne z 1988 i 2014 roku, w zbio­rach rodzin­nych; Colin Anson, wywiad, BBC Radio 5 Live, wrze­sień 2007; Colin Anson, wywiad, Satur­day Live, BBC, 10 listo­pada 2007; Colin Anson, wywiad do filmu Chur­chill’s Ger­man Army, reż. Mark McMul­len, True North Pro­duc­tions, 2009; Colin Anson, wywiad, Remem­brance Week, BBC, 2013; Colin Anson, wywiad, Ger­man Sol­dier Who Fought for Bri­tain in World War II, Maga­zine, BBC News, 30 kwiet­nia 2010. Roz­mowę z Anso­nem zamiesz­czono także w arty­kule Chur­chill’s Secret Com­man­dos, doku­menty Briana Granta, 263, IWM. [wróć]

Fry, Ger­man Scho­ol­boy, s. 14. [wróć]

Fry, Ger­man Scho­ol­boy, s. 38. [wróć]

Wywiad audio z Coli­nem Anso­nem, 484, JML. [wróć]

Wywiad audio z Coli­nem Anso­nem, 484, JML. [wróć]

Wywiad z Anso­nem, BBC Radio 5 Live. [wróć]

Fry, Ger­man Scho­ol­boy, s. 31. [wróć]

Foto­gra­fia tych rze­czy, zob. Fry, Ger­man Scho­ol­boy, wkładka zdję­ciowa. [wróć]

Fry, Ger­man Scho­ol­boy, s. 47. [wróć]

Znaczna część infor­ma­cji o Pete­rze Master­sie pocho­dzi z jego auto­bio­gra­fii: Peter Masters, Stri­king Back: A Jewish Com­mando’s War Aga­inst the Nazis, Pre­si­dio Press, Novato 1997. Dodat­kowe infor­ma­cje pocho­dzą z nastę­pu­ją­cych źró­deł: nagra­nia audio wykładu Petera Mastersa, 786, IWM; Peter Masters, wywiad Ste­vena Kar­rasa dla jego filmu doku­men­tal­nego About Face: Jewish Refu­gees in the Allied For­ces, Xenon Pic­tu­res, 2019; Peter Masters, wywiad histo­rii mówio­nej prze­pro­wa­dzony przez Esther Fin­der, 7 sierp­nia 1998, File 1998.A.0190, RG-50.106.1110, Uni­ted Sta­tes Holo­caust Memo­rial Museum, Waszyng­ton (dalej: USHMM); Peter Masters, wywiad histo­rii mówio­nej prze­pro­wa­dzony przez Joshuę Graya, 19 i 23 kwiet­nia 1996, File 996.A.0125, RG-50.106.0024, USHMM; Peter Masters, wywiad histo­rii mówio­nej Dnia „D”, Eisen­ho­wer Cen­ter, Peter Kali­kow WWII-Era Col­lec­tion, Natio­nal WWII Museum, Nowy Orlean. Opis meczu w wywia­dzie Mastersa z kwiet­nia 1996 roku dla USHMM. Infor­ma­cji bio­gra­ficz­nych udzie­liła też autorce jego córka, Kim Masters. [wróć]

Infor­ma­cje na temat tego meczu, zob. Kevin E. Simp­son, Soc­cer Under the Swa­stika: Sto­ries of Survi­val and Resi­stance During the Holo­caust, Row­man and Lit­tle­field, Lon­don 2016, s. 118–119. [wróć]

Dzie­sięć mie­sięcy póź­niej naj­lep­szy pił­karz świata, Mat­thias Sin­de­lar, zmarł, naj­pew­niej w wyniku samo­bój­stwa. [wróć]

O zaję­ciu Austrii przez Hitlera, zob. Ian Ker­shaw, Hitler: 1936–1945, t. 2, cz. 1, Neme­zis, Rebis, Poznań 2002, rozdz. 2. [wróć]

Masters, Stri­king Back, s. 6. [wróć]

Masters, Stri­king Back, s. 5. [wróć]

Znaczna część infor­ma­cji o Man­fre­dzie Gan­sie w niniej­szym roz­dziale pocho­dzi z jego auto­bio­gra­fii Life Gave Me a Chance (nakład wła­sny, 2009). Dodat­kowe infor­ma­cje pocho­dzą z nastę­pu­ją­cych źró­deł: wywiad audio z Fre­dem Grayem (Man­fre­dem Gan­sem), 30192, IWM; Man­fred Gans, wywiad Ste­vena Kar­rasa do jego filmu doku­men­tal­nego About Face: Jewish Refu­gees in the Allied For­ces, Xenon Pic­tu­res, 2019; Man­fred Gans, wywiad dla BBC z oka­zji odsło­nię­cia pomnika w Aber­do­vey, maj 1999; One Less Fight, reż. Jen­ni­fer Hahn, Brid­ge­se­eker Pro­duc­tions, 2017; Man­fred Gans, wywiad histo­rii mówio­nej prze­pro­wa­dzony przez Amy Ruben, 11 listo­pada 2004, File 2004.563, RG-50.030.0489, USHMM. Infor­ma­cji bio­gra­ficz­nych udzie­liły też autorce dzieci Man­freda Gansa, Aviva Gans Rosen­berg i Daniel Gans. [wróć]

Ger­shon począt­kowo miał na imię „Carl”. [wróć]

Gans, Life Gave Me a Chance, s. 13. [wróć]

Gans, Life Gave Me a Chance, s. 31. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: X Troop: The Secret Jewish Com­man­dos of World War II

Copy­ri­ght © 2021 by Leah Gar­rett

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Ewa Skrzy­piec

Foto­gra­fia na okładce

© Alamy / BEW

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Kom­pa­nia X. Tajna jed­nostka żydow­skich koman­do­sów pod­czas II wojny świa­to­wej, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-814-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer