Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szóstego lipca 1906 roku baron Gustaf Mannerheim wsiadł w Petersburgu do nocnego pociągu i wyruszył z powierzoną mu przez cara Mikołaja II misją zebrania materiałów wywiadowczych o przeprowadzanych przez dynastię Qing radykalnych reformach. Mannerheim, jeden z ostatnich tajnych agentów cara, skrupulatnie udokumentował niemal wszystkie oblicza modernizacji Chin, od reformy oświaty i inwestycji zagranicznych po walkę Tybetu o niepodległość.
Szóstego lipca 2006 roku pisarz Eric Enno Tamm wsiada do takiego samego pociągu, rozpoczynając podróż śladami Mannerheima. Choć nie dostaje chińskiej wizy, znajduje sposób na przedostanie się do Państwa Środka i przemierza Jedwabny Szlak tą samą trasą, co Mannerheim, odkrywając zarówno niezwykłe podobieństwa, jak i ogromne różnice między Chinami sprzed stu lat a dzisiejszymi.
Wnikliwe spojrzenie na przeszłość Chin każe autorowi stawiać niepokojące pytania o przyszłość tego kraju. Jak napisał Konfucjusz, „Studiuj przeszłość, jeśli chcesz przepowiedzieć przyszłość” i to właśnie czyni Tamm w książce "Koń, który skacze przez chmury".
„Podążając śladami barona Carla Gustafa Mannerheima, ostatniego carskiego szpiega biorącego udział w tak zwanej Wielkiej Grze, Tamm stworzył dzieło o ogromnym rozmachu. Łączy w nim relację z długiej i żmudnej podróży – 9 miesięcy i 17 tysięcy kilometrów z Petersburga przez Wyżynę Tybetańską i pustynię Gobi do Pekinu – z wątkiem historycznym, ujawniając tajniki misji szpiegowskiej na nieznanych terytoriach na początku XX wieku. Jest to wyprawa do samej duszy Państwa Środka i korzeni współczesnych Chin. Tamm w swojej relacji, obfitującej w opisy niebanalnych postaci, surowych warunków geograficznych i historycznych niespodzianek, jawi się jako nieustraszony łowca przygód, świetny pisarz i wnikliwy historyk. Wspaniała książka”.
Wade Davis
„Złożona, ambitna opowieść o pełnej przygód podróży przez współczesną Azję Środkową […] naprawdę genialna.”
„Kirkus Reviews”
Książkę uzupełnia interaktywna strona horsethatleaps.com , która dokumentuje dwie pełne przygód podróże po Jedwabnym Szlaku, dawną i współczesną, i jest opowieścią ku przestrodze poświęconą niesamowitemu rozwojowi Chin.
Autora można również obserwować w różnych mediach społecznościowych (blog, Facebook, Twitter, Flickr, YouTube).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 673
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mamie i Tacie
Uwagi
horsethatleaps.com
Interaktywna strona internetowa uzupełnia tę książkę, która dokumentuje dwie pełne przygód podróże po Jedwabnym Szlaku, dawną i współczesną, i jest opowieścią ku przestrodze poświęconą niesamowitemu rozwojowi Chin.
W latach 1906–1908 baron Gustaf Mannerheim, rosyjski szpieg, przebył drogę z Petersburga do Pekinu w ramach tajnej misji wywiadowczej mającej za zadanie ocenić rosnącą potęgę Chin. Po drodze sporządził szkice dwudziestu chińskich miast garnizonowych, zrobił 1370 zdjęć i nakreślił mapy 3087 kilometrów swojej trasy. Sto lat później udałem się w podróż jego śladami ze szkicownikiem i cyfrową lustrzanką. Zrobiłem ponad trzy tysiące zdjęć.
Na stronie horsethatleaps.com znajdą Państwo interaktywne mapy Google, historyczne zdjęcia oraz slajdy ilustrujące poszczególne rozdziały. Są tam również filmy, wykresy, rysunki, recenzje, wiadomości, informacje o wydarzeniach, źródła, a także blog. Jego czytelników zachęcam do komentowania i dyskusji na temat spraw poruszonych w tej książce.
Mogą mnie Państwo również obserwować w różnych mediach społecznościowych:
blog: horsethatleaps.com/blog
Facebook: facebook.com/horsethatleaps
Twitter: twitter.com/ericennotamm
Flickr: flickr.com/ericennotamm
YouTube: youtube.com/ericennotamm
Nazwiska i pisownia
Mieszkańcom Azji Środkowej i chińskiego pogranicza grozi o wiele więcej niebezpieczeństw niż cudzoziemcowi podróżującemu po tych terenach, zwłaszcza jeśli są pobożnymi muzułmanami, należą do mniejszości etnicznej albo wyznają inne poglądy niż szaleńcy, zbiry i autokraci rządzący tym niespokojnym regionem. Zataiłem więc prawdziwą tożsamość niektórych moich przewodników i pomocników, szczególnie tych, którzy nie kryli przede mną swoich poglądów politycznych. Jeśli zaś podaję zarówno imię, jak i nazwisko jakiejś osoby, są one autentyczne.
Imiona, nazwiska i nazwy geograficzne stanowią jeszcze inne wyzwanie. Baron Gustaf Mannerheim podczas podróży przez Chiny odbytej sto lat temu zapisywał w swoim dzienniku chińskie nazwy w szwedzkiej transkrypcji zbieżnej w niektórych przypadkach ze stosowanym wówczas systemem zapisu Wade’a (później Wade’a-Gilesa). Słowa z innych lokalnych języków, na przykład turkijskich, zapisywał fonetycznie na przemian po francusku, angielsku, szwedzku, rosyjsku, a nawet niemiecku, przez co powstała trudna do rozszyfrowania różnorodność wersji nazw. Fiński filolog Harry Halén uporządkował ten chaos w swojej nieocenionej pracy An Analytical Index to C.G. Mannerheim’s Across Asia from West to East in 1906-1908: Places, Persons and General Terms.
Dzisiaj w Chinach i na świecie używany jest powszechnie i oficjalnie system pinyin zapewniający dokładniejszą transliterację. W wielu przypadkach pisownia się więc zmieniła. Poza tym niektóre nazwy miejscowości uległy zmianie od czasu podróży Mannerheima. Na tym nie koniec: wiele nazw geograficznych ma dwie wersje – chińską oraz w języku lokalnej mniejszości. Żeby nie pogłębiać zamieszania, zdecydowałem się użyć współczesnych wersji w systemie pinyin bez znaków tonalnych albo ugruntowanych już nazw w językach mniejszości jak Kaszgar czy Ordos. Pedantycznie dbając o precyzję, zachowałem dawną pisownię przy cytowaniu źródeł historycznych. W nielicznych przypadkach używam zapisu Wade’a-Gilesa albo kantońskiej wersji nazw i imion własnych, takich jak piwo Tsingtao czy Sun Yat-sen.
Prolog:przekroczenie Linii Mannerheima
Kto pozna Mannerheima, w tym umocni się wiara w ludzkość, jest on bowiem chevalier sans peur et sans reproche.
Paul Rodzianko, były pułkownik armii carskiej (1940)[1]
Czwartego czerwca 1942 roku prywatny samolot Hitlera, Focke-Wulf Fw 200 Condor, zniżył się, wylatując z burzowych chmur, by wylądować na pasie lotniska w Imatrze, malowniczym fińskim mieście odległym prawie dwieście kilometrów od oblężonego przez nazistowskie wojska Leningradu. Był to jeden z nielicznych wypadów kanclerza Rzeszy za granicę Niemiec. Przedtem odwiedził Rzym, spotkał się w Paryżu ze swoimi zwycięskimi oddziałami, odbył inspekcje w Polsce i Rosji. Ta podróż była jednak naprawdę niezwykła i wszystkich zaskoczyła: Führer wybrał się do Finlandii na przyjęcie urodzinowe.
Baron Gustaf Mannerheim, naczelny dowódca armii i marszałek Finlandii, kończył siedemdziesiąt pięć lat. Napisał do swojej siostry, że w sytuacji, gdy armia fińska walcząca u boku Niemców ponosi takie straty, wszelkie uroczystości byłyby „w złym guście”[2]. Zamierzał natomiast wybrać się na linię frontu. Ale w wigilię urodzin o ósmej wieczorem adiutant Hitlera, generał Rudolf Schmund zadzwonił z wiadomością, że kanclerz Rzeszy zjawi się jutro na przyjęciu urodzinowym Mannerheima. Dodał uprzejmie, że trzeba będzie przygotować dlań specjalne dania.
Mannerheim powitał Hitlera i jego świtę przed kolejowym wagonem restauracyjnym ukrytym w lesie nieopodal lotniska. W wagonie uczestnicy przyjęcia raczyli się przygotowanymi naprędce potrawami – kulebiakami z kapustą, łososiem na zimno z majonezem oraz gęsią nadziewaną jabłkami i pieczoną w śmietanie[3]. „Podczas gdy reszta z nas z apetytem zajadała smaczne, choć proste dania – wspominał później Mannerheim – Hitler spożywał swój jarski posiłek, popijając herbatą i wodą”[4].
Złożywszy marszałkowi życzenia urodzinowe, Hitler podkreślił, jak bardzo on, „nieznany żołnierz pierwszej wojny światowej”, ceni sobie spotkanie z Mannerheimem, odznaczonym orderami generałem tamtej wojny i wyzwolicielem Finlandii. (W 1918 roku Mannerheim na czele niewielkiej fińskiej armii pokonał w wojnie domowej socjalistycznych rebeliantów i został regentem niepodległej republiki). Następnie przeszedł do aktualnych wydarzeń. Mówił chaotycznie, niskim, nieco chrapliwym głosem, powtarzał się, często przerywał, by zebrać myśli. (Około jedenastu minut tego osobliwego przyjęcia zostało potajemnie nagrane – to jedyne nagranie prywatnej rozmowy Hitlera)[5]. Wojna szła źle, atak na Moskwę zakończył się klęską. Liczba radzieckich czołgów okazała się „bardzo nieprzyjemnym zaskoczeniem” – westchnął Hitler.
Mannerheim dobrze wiedział, jak nieprzyjemna potrafi być radziecka potęga. Zaledwie kilka lat wcześniej zasłynął na całym świecie jako dowodzący obroną Finlandii przed radziecką inwazją. Przez 105 dni wojny zimowej lat 1939–1940 wolny świat wstrzymał oddech – i nie podjął żadnych działań – gdy jedno z najmniejszych i najuboższych państw demokratycznych broniło się przeciw największemu i najbardziej uprzemysłowionemu imperium, jakie kiedykolwiek istniało. Stalin rzucił jedną czwartą swoich dywizji przeciwko Finom, którzy nie mieli czołgów, dysponowali niewielką liczbą samolotów oraz dziewiętnastowiecznymi działami. „Mało jest w historii przykładów konfliktu o tak przytłaczającej przewadze jednej strony” – pisze historyk tej wojny[6].
Finlandia poświęciła ostatecznie swoją wschodnią prowincję, Karelię, ale cudem się uratowała. Radzieccy propagandyści i zagraniczni korespondenci szybko przypisali sukces Finów obronnej linii betonowych bunkrów oraz zapór z ziemi i drewna ciągnącej się przez osiemdziesiąt kilometrów przez Przesmyk Karelski. Nazwali ją Linią Mannerheima. W rzeczywistości, jak dobrze wiedział jej imiennik, pospiesznie wzmocniona linia była zbyt stara i zbyt słaba, by powstrzymać nowoczesną artylerię. To waleczność, spryt i sisu (werwa) fińskich żołnierzy utrzymały linię i powstrzymały natarcie komunizmu.
Mannerheim, który wyprowadził w pole Armię Czerwoną, stał się od razu bohaterem, choć byli na Zachodzie i tacy, których niepokoił ten generalissimus, co mógł się mianować dyktatorem Finlandii, ale tego nie uczynił[7]. Nie ulega wątpliwości, że marszałek wyglądał na takiego: paradował w oficerkach i nienagannie skrojonym mundurze, ze swastyką w żelaznym krzyżu zawieszonym na szyi. Podczas fińskiej wojny domowej niektórzy Finowie nazywali go „Rzeźnikiem”. Pewna amerykańska gazeta napisała, że jest „tak proniemiecki, jak wskazuje na to jego nazwisko” i ma na sumieniu „bezwzględne traktowanie przeciwników politycznych dorównujące wyłącznie praktykom samego Hitlera”[8]. Był, jak stwierdziła ta sama gazeta pod koniec wojny, „urodzonym faszystą”[9].
Mannerheim nie był jednak nazistą, nie żywił proniemieckich sympatii, nie był nawet etnicznym Niemcem. Nazwisko zawdzięczał holenderskim przodkom, urodził się jako baron w szwedzkiej arystokratycznej rodzinie w Finlandii. Swastyka, którą nosił, też nie miała nic wspólnego z nazizmem – fińskie siły powietrzne przyjęły ją w 1918 roku jako symbol szczęścia, popularny wówczas motyw. W trakcie swojej kariery wojskowej Mannerheim zajmował stanowisko zdecydowanie antyniemieckie. Walczył przeciw Niemcom podczas pierwszej wojny światowej, to samo miał uczynić pod koniec drugiej wojny[10] bez względu na potajemne przyjęcie z udziałem Hitlera. Niemiecki attaché wojskowy odnotował rażący kontrast między Mannerheimem, „światowcem, wysokim i szczupłym, o naturalnych gestach wielkiego pana” a Hitlerem „przysadzistym, o energicznych, zdecydowanych ruchach i apodyktycznym sposobie bycia”[11].
Wydawałoby się, że nic ich nie łączyło, jeśli nie liczyć walki z Sowietami. Ale Führer i Marszałek mieli wspólnego przyjaciela, Szweda, co wskazuje, że co najmniej jedną sprawą interesowali się obaj.
Sved Hedin urzekł całe pokolenie swoimi przygodowymi opowieściami o nieznanym świecie Azji Środkowej. Hitler czytał w dzieciństwie książki legendarnego szwedzkiego podróżnika, a później się z nim zaprzyjaźnił. W 1936 roku Hedin przemawiał na otwarciu igrzysk olimpijskich w Berlinie, a rok później wydał książkę pod niezbyt fortunnym tytułem Germany and World Peace (Niemcy i pokój na świecie), w której wychwalał Hitlera za „humanitaryzm” i „niezachwiane pragnienie pokoju”[12]. Wyśmiewano go i bojkotowano za naiwny stosunek do nazistów, zwłaszcza że w jego żyłach płynęła żydowska krew.
Hedin skontaktował się nawet potajemnie z Hitlerem, by prosić go o pomoc w obronie Finlandii przed radzieckim atakiem w 1939 roku. Jednakże na spotkaniu, które odbyło się w Nowej Kancelarii Rzeszy w Berlinie utrzymanej w stylu empire, Führera bardziej interesowała orientalna dieta krzepkiego siedemdziesięciopięciolatka: „Niech mi pan zdradzi swój sekret i powie, co trzyma pana w takim zdrowiu i formie w tym wieku!”.
Hedin opowiedział Hitlerowi o suchym, górskim powietrzu Azji Środkowej i swoim tybetańskim jadłospisie złożonym z „gęstego żółtego jogurtu oraz pysznego słodkiego mleka jaków”.
„Owszem, jogurt to najlepszy z pokarmów – przyznał Hitler – zdrowy i smaczny. [...] Ale mieszkańcy krain położonych tak straszliwie wysoko, w takim surowym, zimnym klimacie muszą z pewnością spożywać bardzo dużo mięsa i tłuszczu?”. Najbardziej fanatyczny wegetarianin, jakiego zna historia, zastanawiał się, czy Tybetańczycy „nie są z powodu głównie mięsnej diety skłonni do zapadania na określone choroby?”.
W trakcie tej rozmowy Hedin zaczął „obawiać się, że [Hitler – przyp. E.E.T.] tak się zagłębia w szczegóły tybetańskiej diety, bo chce odwieść mnie od tematu Finlandii”. Do końca spotkania nie odniósł się do żadnej z próśb Hedina o pomoc dla Finlandii.
Zainteresowanie Azją Środkową było też fundamentem przyjaźni, która na całe życie połączyła Mannerheima z Hedinem. W 1906 roku obaj prowadzili tajne ekspedycje do serca Azji. Hedin przedostał się w przebraniu mnicha do niedostępnego dla cudzoziemców Tybetu. Genialny szwedzki kartograf, którego ego dorównywało pokonywanym przezeń szczytom, sporządził mapy tego nieznanego świata i spotkał się z Panczenlamą, drugim w hierarchii duchowym przywódcą tybetańskiego buddyzmu. Mannerheim, trzydziestodziewięcioletni pułkownik armii carskiej (Finlandia była wtedy Wielkim Księstwem w ramach Imperium Rosyjskiego), pojechał do Azji jako etnograf kolekcjoner. Wyruszył w dwuletnią tajną misję poruczoną mu przez cara Mikołaja II, by zebrać informacje wywiadowcze potrzebne do ewentualnego podboju Chin. Był ostatnim carskim agentem uczestniczącym w tak zwanej Wielkiej Grze, walce między Wielką Brytanią i Rosją o wpływy w Azji.
Przez znaczną część XX wieku niewiele wiedziano o ekspedycji Mannerheima. Opublikował tylko jedną pracę etnograficzną w 1911 roku o dwóch mało znanych koczowniczych plemionach zamieszkałych na skraju pustyni Gobi. Zaledwie kilka kopii raportu Mannerheima o Chinach dla rosyjskiego wywiadu wojskowego – oznaczonych klauzulą „nie do rozpowszechniania” – trafiło do rąk wybranych przyjaciół i uczonych w Finlandii. Na Zachodzie był właściwie nieznany. Dziwnym trafem Mannerheim dopiero na początku drugiej wojny światowej, trzydzieści lat po legendarnej wyprawie, zajął się wydaniem swojego dziennika z podróży. Gdy w 1940 roku dwa tomy dzieła Across Asia from West to East (Przez Azję z Zachodu na Wschód) ukazały się drukiem, Hedin rozpływał się z zachwytu. W liście do Mannerheima pisał, że ten opis podróży z mapami i fotografiami zyskał sobie na zawsze „honorowe miejsce w historii odkryć Azji”.
„Całymi godzinami – dodał Hedin – zagłębiałem się w te bogate i szczegółowe obserwacje”[13].
Wychowałem się na opowieściach o wojnie. „Marszałek Mannerheim był wielkim bohaterem” – mawiał często mój ojciec. W 1942 roku, kiedy Hitler zajadał z Mannerheimem zupę szparagową, ojciec miał szesnaście lat, mieszkał na farmie po drugiej stronie Zatoki Fińskiej, w Estonii. Pamięta poruszające przemówienie, które Mannerheim wygłosił przez radio do Finów i Estończyków, narodów o blisko spokrewnionych językach i kulturze. Wzywał do pozbycia się radzieckich okupantów: „Finlandia będzie wielka, Estonia będzie wolna, Rosjanie zostaną zmiażdżeni!”. Dla pokolenia mojego ojca Mannerheim jest bohaterem narodowym bez skazy. Z upływem czasu okrywał się coraz większą chwałą jak bohater arturiańskiej legendy. Nazywano go nawet „ostatnim rycerzem Europy”[14].
W 2000 roku, kiedy na Uniwersytecie w Lund w Szwecji studiowałem politykę krajów nordyckich, fiński kolega Anssi Kullberg opowiedział mi o podróży Mannerheima przez Azję. Rozmawialiśmy o tym, by przebyć ten sam szlak. Po kilku latach, kiedy wróciłem już do Kanady, zamówiłem za pośrednictwem biblioteki publicznej egzemplarz Across Asia... W 1940 roku wydrukowano ich zaledwie pięćset, a nawet reprint z 1960 roku jest antykwarycznym rarytasem.
Skutek jest taki, że mało który z badaczy zna tę książkę[15]. Zdałem sobie sprawę, że nieliczne publikacje na temat podróży Mannerheima Jedwabnym Szlakiem mają głównie charakter etnograficzny. Tymczasem najbardziej godnym uwagi aspektem jego dziennika – pod tym względem Mannerheim różni się od większości ówczesnych badaczy Jedwabnego Szlaku – są poczynione przezeń w ostatnich latach panowania dynastii Qing szczegółowe obserwacje dotyczące spraw wojskowych, geopolitycznych, gospodarczych i społecznych.
Dla Państwa Środka były to przełomowe czasy. Tajne stowarzyszenia i rewolucjoniści prowokowali masowe bunty. W odpowiedzi dwór cesarski wprowadzał zakrojone na szeroką skalę reformy, by umocnić swoją władzę. Mannerheim w swoim raporcie wywiadowczym i dzienniku podróży dokumentuje prawie każdy aspekt modernizacji Chin, w tym reformę armii, inwestycje zagraniczne, górnictwo węglowe, koleje żelazne, oświatę, administrację lokalną oraz kolonizację muzułmańskiego i mongolskiego pogranicza. Pod koniec podróży spotkał się nawet z przebywającym na wygnaniu XIII Dalajlamą, który prowadził kampanię na rzecz wyzwolenia Tybetu spod represyjnej władzy Pekinu.
Na przełomie XIX i XX wieku półki uginały się pod książkami o tytułach w rodzaju: Zmieniające się Chiny, Przebudzenie Chin, Nowe Chiny, Chiny rodzą się na nowo i tak dalej. Zachodnia technika i importowane towary konsumpcyjne wraz z radykalnymi ideami politycznymi, demokracją i chrześcijaństwem przenikały do wszystkich zakątków chińskiego cesarstwa. Po czterystu latach narzuconej sobie izolacji kraj pospiesznie się otwierał na nowoczesny świat. Zachodnim biznesmenom marzył się czterystusześćdziesięciomilionowy rynek nowych klientów. Inni widzieli ogromne zasoby siły roboczej. „Chińczyk w najwyższym stopniu ucieleśnia ideał inteligentnej maszyny ludzkiej” – pisał w 1899 roku pewien Amerykanin. „Może tym ludziom brak inicjatywy, ale zagraniczny kapitał wykorzysta okazję, by zalać rynki całego świata wytworami taniej chińskiej siły roboczej”[16].
Daleki Wschód się budził – pod militarnym i gospodarczym względem. W 1905 roku Japonia pokonała Rosję w Mandżurii. To zwycięstwo zszokowało świat. W Europie i Stanach Zjednoczonych zaczęto mówić o „żółtym niebezpieczeństwie” narastającym na Wschodzie. Spod piór autorów o jastrzębich poglądach wychodziły dzieła w rodzaju Bliskie starcie w Azji Wschodniej, Orient przeciw Zachodowi czy też o najbardziej złowieszczo brzmiącym tytule: Wojna cywilizacji.
Świat sprzed stu lat wydaje się dziwnie znajomy.
„Historia się nie powtarza, ale rymuje” – zauważył kiedyś Mark Twain. Sto lat po podróży Mannerheima księgarnie zasypane są książkami o podobnych tytułach – Chiny wstrząsają światem, Stulecie Chin, Nowa azjatycka półkula, Wschodzące Chiny, Chiny się budzą i tak dalej. „W pierwszej dekadzie XXI wieku Chiny stoją na progu czegoś bardzo wielkiego, czegoś bardzo odmiennego od wszystkiego, co było przedtem” – pisze jeden z autorów[17]. Ale to samo mówiono o Chinach na początku ubiegłego stulecia.
Czy Chiny naprawdę wstrząsają światem – zastanawiałem się – czy też świat potrząsa Chinami? Czy partia komunistyczna naprawdę byłaby w stanie otworzyć je na świat zewnętrzny, nie dopuszczając przy tym zachodnich idei demokracji i wolności, w co mylnie wierzyli sto lat temu wysocy urzędnicy dynastii Qing? Czy wiedza o reformach wprowadzanych w ostatnich latach dynastii Qing pomogłaby mi w zrozumieniu dzisiejszego zapierającego dech w piersiach rozwoju Chin? „Przywódcy chińscy zaczęli stosować zachodnią broń i maszyny – pisze o dynastii Qing historyk John Fairbank – i szybko się przekonali, że zostali wciągnięci w nieubłagany proces, w którym jedno zapożyczenie prowadzi do następnego, od maszyn do technologii, od nauk ścisłych do nauki w ogóle, od nowych idei do zmiany instytucji i wreszcie od reform konstytucyjnych do rewolucji republikańskiej”[18]. Czy reformy pomyślane po to, by umocnić władzę partii komunistycznej, mogłyby ją osłabić?
Nurtowały mnie te pytania, a odpowiedzi nie dało się znaleźć w niedawno wydanych książkach czy artykułach prasowych pod alarmistycznymi tytułami ostrzegającymi przed żarłocznym przemysłowym smokiem, który pochłania światowe zasoby i zawłaszcza rynki.
Historia, gdy ją dokładnie studiujemy, niewiele nas uczy. Nikt nie wie o tym lepiej niż Chińczycy. W ujęciu ich uczonych, jak pisze historyczka Margaret MacMillan w The Uses and Abuses of History (Właściwy i niewłaściwy użytek z historii), historia nie była procesem linearnym, ale zbiorem „cykli dynastycznych”, gdzie dynastie pojawiały się i przemijały, „w niekończącym się powtarzaniu według niezmiennego wzorca narodzin, dojrzałości i śmierci, a wszystko pod egidą niebios”[19]. Zacząłem sobie zadawać pytanie, czy spisany sto lat temu dziennik Mannerheima mógłby być opowieścią ku przestrodze dotyczącą dzisiejszego oszałamiającego rozwoju Chin? „Studiuj przeszłość, jeśli chcesz przepowiedzieć przyszłość” – mówi popularny konfucjański aforyzm[20].
W setną rocznicę ekspedycji barona Mannerheima wyruszyłem więc jego śladami. Uzbrojony w jego dziennik podróży i mapy, w notes, szkicownik i aparat fotograficzny wsiadłem pewnego przepięknego letniego poranka do pociągu na dworcu w Helsinkach. Finlandia, jak wierzył Mannerheim, stanowiła „jedną z najdalej wysuniętych placówek cywilizacji zachodniej”[21]. Za Finlandią, za jednym z najbardziej demokratycznych, zamożnych i otwartych społeczeństw świata, za ruinami Linii Mannerheima rozciąga się Eurazja, rozległy kontynent rządzony przez osobliwy patchwork naftowych autokratów, jednego bezwzględnego pomyleńca i ostatni wielki komunistyczny reżim – wschodzące supermocarstwo. Czekało mnie wyzwanie – polityczne i geograficzne skrajności, w tym niektóre z najgorętszych pustyń świata, najwyższych szczytów i najokrutniejszych dyktatur. Moja droga lądem do Pekinu, której większość pokrywała się ze słynnym Jedwabnym Szlakiem, liczyła siedemnaście tysięcy kilometrów.
Nic nie wiedziałem o tym ogromnym obszarze. Lektura dziennika Mannerheima tylko rozbudziła moją ciekawość. Opisy rozległych oceanów gorącego piasku, aksamitnych górskich pastwisk usianych jurtami i pogrzebanymi pod ziemią buddyjskimi ruinami wydawały się wprost nierealne. Nazwy wielu grup etnicznych, które napotkał po drodze, brzmiały jak imiona kosmitów z odcinków Star Trek: Abdalowie, Torguci, Jugurowie, Shishko, Pakhpo, Dolanowie, Xibo. Czy te tajemnicze ludy zamieszkujące pogranicza Chin dotrwały do XXI wieku?
Jedno ze zdjęć Mannerheima szczególnie mnie urzekło. Przedstawia serpentynę wijącą się na zdradzieckiej górskiej przełęczy pokrytej świeżym śniegiem. Jego niewielka karawana szykowała się do przejścia zimą przez pasmo Tienszan, „Niebiańskich Gór”. Ten masyw górski oddziela Chiny od Azji Środkowej. Przed podróżnikiem widniała czarna jak węgiel grań pokryta chmurami. Miałem nadzieję, że gdzieś poza nimi znajdę odpowiedzi na moje pytania.
Zanim jednak wyruszyłem z ojczystego Vancouver – siedliska uchodźców i ekspatów z Chińskiej Republiki Ludowej – chiński konsulat dowiedział się poprzez swoją siatkę szpiegów i informatorów, że mam zamiar zapuścić się na niespokojne, surowe pogranicze Chin. Raz po raz odmawiano mi wizy. Wędrówka przez Chiny miała się okazać trudniejsza, niż sobie wyobrażałem. Podobnie jak Mannerheim potrzebowałem przykrywki.
EURAZJA
1. Petersburg: tajny agent
Pośród wszystkich spraw nie ma bardziej tajnych niż te,które dotyczą szpiegostwa.
Sun Tzu, Sztuka wojenna(przekład Roberta Stillera)
Wiosną 1906 roku Joseph Conrad zaczął pisać Tajnego agenta. Ta mroczna, satyryczna powieść opisuje zagrożenie fanatyzmem i terrorystyczny zamach bombowy w Londynie. Conrad uchwycił w niej niepokój przełomu wieków – epoki bardzo, jak się wydaje, podobnej do naszej. „Ale co można powiedzieć na akt niszczycielskiej zaciekłości tak absurdalny, że nie da się zrozumieć, wytłumaczyć, pomyśleć niemal – akt po prostu szalony?” – pyta autor[22].
Seria zamachów bombowych i zabójstw – ukuto nowy termin „propaganda czynem” – budziła przerażenie w realnym świecie[23]. W samej tylko Rosji w 1906 roku terroryści zastrzelili albo rozerwali bombami na strzępy tysiące urzędników państwowych[24]. Terroryzm szybko się szerzył, obejmując cały świat. Do 1913 roku zamordowano sześciu premierów, trzech prezydentów oraz dziesiątki dyplomatów i polityków[25].
Petersburg był pod jednym względem kolebką współczesnego terroryzmu. W 1862 roku młody szwedzki wynalazca Alfred Nobel, którego ojciec działał w Rosji jako znany fabrykant broni, używszy nitrogliceryny, spowodował podwodną eksplozję w kanale blisko petersburskiej fabryki należącej do jego krewnych. Dwa lata później wynalazł dynamit. Materiał ten, stosunkowo bezpieczny i łatwy w użyciu, pod wieloma względami wyrównał szanse: jego „niszczycielska zaciekłość” potrafiła wysadzać królewskie powozy i pałace oraz wywołać powszechną histerię szerzącą się dzięki nowym masowym środkom przekazu – gazetom i telegrafowi. Jeden szokująco niszczycielski akt samotnego fanatyka terroryzował masy.
Tak właśnie postępowała Narodnaja Wola, rosyjska grupa terrorystyczna. W 1880 roku jej członkowie zdetonowali bombę w Pałacu Zimowym, a rok później granat rzucony przez zamachowca urwał nogi Aleksandrowi II, kończąc jego oświecone panowanie. W obliczu narastającej przemocy reakcyjne władze nasiliły brutalne represje wobec robotników, studentów i inteligencji wzywających do społecznych i gospodarczych reform. Wkrótce doszło nawet do tego, że liberałowie finansowali i pochwalali terroryzm[26]. Wszystko zaś znalazło kulminację w strajku generalnym i próbie dokonania rewolucji w październiku 1905 roku.
Owej jesieni baron Gustaf Mannerheim, oficer 52. Niżyńskiego Pułku Dragonów, wróciwszy z wojny w Mandżurii, zastał Petersburg „ogarnięty strachem i waśniami”[27]. W wieku zaledwie trzydziestu ośmiu lat został niedawno awansowany na stopień pułkownika za męstwo na polu bitwy i spodziewał się, że powierzą mu ambitną misję. Na początku marca wezwano go do siedziby Sztabu Generalnego w Petersburgu. Jest to ogromny neoklasyczny budynek ukoronowany „Rydwanem Zwycięstwa”. Centralny łuk łączy dwa wygięte skrzydła zdobione śnieżnobiałymi kolumnadami i złoconymi balustradami. Mannerheima powitał generał Fiodor Fiodorowicz Palicyn, szef Sztabu Generalnego, i zapytał, czy gotów byłby wrócić do Azji w tajnej misji wywiadowczej.
Poniżająca klęska zadana Rosji w 1905 roku przez Japonię obnażyła poważne niedociągnięcia wywiadu armii carskiej na wszystkich polach: taktycznym, operacyjnym i strategicznym[28]. Rosja w sposób godny ubolewania nie doceniła przeciwnika. Palicyn powołał do życia niezależne sekcje wywiadu i skupił uwagę na „młodych, wojowniczych, energicznych mocarstwach [Azji – przyp. tłum.] żądnych działania i podboju”[29]. Modernizacja i rosnąca siła militarna Japonii okazały się zgubne dla Rosji. Teraz Palicyna zaczął niepokoić rozwój Chin.
Przez blisko wiek Rosja i Wielka Brytania brały udział w tak zwanej Wielkiej Grze, walce o utworzenie imperium na Wschodzie. Rosja, łaknąca rynków zbytu i terytoriów, słała swoje wojska na stepy Azji Środkowej, docierając w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku do gór Pamiru, które graniczyły z Indiami. Brytyjczyków przerażała myśl o rosyjskiej inwazji na ich główną kolonię, klejnot korony, choć Rosja – sromotnie pokonana przez Japonię i osłabiona wewnętrznymi zamieszkami – nie mogła sobie pozwolić na rozstrzygające starcie z Wielką Brytanią w tym rejonie świata.
Inna była wszakże sytuacja Chin. Państwo Środka znacznie uwiędło pod panowaniem Mandżurów, etnicznej kasty, z której wywodziła się dynastia Qing. Dwieście pięćdziesiąt lat dekadenckiego stylu życia, bratobójczych waśni i izolacji od zmieniającego się świata osłabiło cesarstwo. Broń i taktyka wojskowa były przestarzałe, wręcz średniowieczne. Większość regionów kraju prawie nie znała nowoczesnych fabryk, stalowych mostów, kolei żelaznych i telegrafu. Klęski żywiołowe, głód i wewnętrzne bunty jeszcze bardziej nadwerężyły potęgę Chin. Pod koniec XIX wieku Japonia i wielkie mocarstwa bez trudu wyszarpywały koncesje handlowe i ustępstwa terytorialne na warunkach upokarzających dla potężnych niegdyś Mandżurów.
Rosyjski Sztab Generalny wyniósł z wojny z Japonią naukę, którą dobrze zapamiętał: kraj azjatycki stosujący zachodnią technologię i metody produkcji przemysłowej potrafił pokonać wielkie europejskie mocarstwo. Palicyn wiedział, że zreformowane Chiny dysponujące kolejami żelaznymi i fabrykami broni mogą stać się niebezpiecznie silne. I rzeczywiście, ośmielone przykładem Japonii zaczęły wdrażać radykalne reformy. Palicyn miał też jednak świadomość, że terytorium Chin graniczące z należącym do Rosji Turkiestanem było słabe pod względem militarnym. W najbardziej wysuniętej na zachód prowincji Sinciang („Nowe dominium”) trwały niepokoje wzniecane przez muzułmanów, stanowiła więc ona łatwy cel rosyjskiego podboju. Wielka Gra przesuwała się na wschód, generał potrzebował dokładnych informacji wywiadowczych z tamtego terenu. Główne cele tajnej misji przedstawiały się następująco:
• zebrać informacje oraz materiały militarno-statystyczne, zwłaszcza o chińskich prowincjach za Wielkim Murem;
• ustalić, w jakim stopniu w poszczególnych regionach da się zauważyć najnowsze reformy wprowadzane przez chińskie władze;
• zbadać przygotowania obronne, reformy dotyczące wojska oraz wyszkolenie żołnierzy;
• ustalić, do jakiego stopnia prowincje skolonizowane są przez etnicznych Chińczyków i w jakim zakresie Pekin zreformował lokalne władze;
• ocenić ogólną sytuację i stosunek społeczności lokalnych do polityki władz chińskich, ruchy polityczne w regionach oraz wśród lokalnych plemion zmierzające do samostanowienia, rolę, jaką odgrywa w nich Dalajlama, stosunek do Rosji i Japonii, a także zakres wpływów japońskich we wszystkich działaniach podejmowanych przez władze chińskie;
• zbadać drogę do Kaszgaru, a stamtąd do Lanzhou i Pekinu głównie po to, by ustalić, czy da się wysłać do Lanzhou rosyjską kawalerię i oddzielne jednostki wojskowe[30].
Imponujące zadanie, na które przeznaczono dwa lata, zaskoczyło Mannerheima. „Nie tak łatwo było jednak zdecydować się w niemal jednej chwili na tak długą rozłąkę z cywilizacją. Dopiero co wróciłem przecież z ciężkiej wojennej próby” – pisał[31]. Poprosił o czas do namysłu.
Ciepłego letniego poranka wsiadłem na dworcu w Helsinkach do ekspresu Sibelius. Pociąg wlókł się przez brzozowe i sosnowe lasy, aż przekroczył fińską granicę, za którą zaczynał się inny świat. Ruiny Linii Mannerheima ukryte w karelskich lasach ciągnęły się około stu kilometrów w głąb terytorium Rosji. Rejon przygraniczny to mroczny świat korupcji, gangsterskiego kapitalizmu, alkoholizmu, skrajnej nędzy i postsowieckiego upadku przemysłu. Pociąg mijał podupadłe miasta, gdzie z budynków obłaziła farba, rozsypujące się dacze z desek i wiejskie cerkwie. W Karelii rumiane babuszki sprzedają soloną rybę i niepasteryzowane mleko w plastikowych butlach po napojach, a młodsze kobiety sprzedają siebie. „Kiedy sześćdziesiąt lat temu przyszli tu Finowie, powiedzieli do Rosjan «Ręce do góry!»” – opowiadał mi przyjaciel z Finlandii. „Teraz, gdy przyjeżdżają do Karelii, mówią «Nogi w górę!»”. Opuszczone punkty kontrolne na poboczach i wieże strażnicze przypominały mi o „najokrutniejszej despotii w dziejach świata”, jak określił to Mannerheim[32].
Po pięciu godzinach zieleń i nędza rosyjskiej prowincji ustąpiły miejsca chaosowi przedmieść Petersburga: ogromnym elektrowniom, kominom fabrycznym, wieżom linii przesyłowych, nieczynnym fabrykom, terminalom naftowym i blokom z wielkiej płyty. Wysiadłem z pociągu na Dworcu Ładoskim prosto w duszne powietrze delty Newy. Aleksiej Szkwarow, emerytowany kapitan marynarki wojennej, powitał mnie bez uśmiechu ostrożnym uściskiem dłoni.
– To dla pana – powiedziałem wręczając mu butelkę Marskin Ryyppy, czyli „Napitku Marszałka”, słynnego fińskiego alkoholu, który składa się z okowity doprawionej dżinem i wermutem. Wyobraziłem sobie, że ten ulubiony trunek marszałka Mannerheima będzie idealnym prezentem dla rosyjskiego marynarza.
– Nie piję – odparł bezceremonialnie.
Instytut Fiński w Petersburgu skontaktował mnie ze Szkwarowem, który miał mi pokazać miasto. Czterdziestosześcioletni Szkwarow miał przystrzyżoną siwiejącą brodę i nienaganny przedziałek. Niezobowiązujący strój – mokasyny, koszulka polo, okulary słoneczne marki Moschino – kontrastował z jego poważnym, niekiedy pryncypialnym zachowaniem. Wychował się w Petersburgu i dwadzieścia jeden lat służył jako inżynier w marynarce wojennej, zanim przeszedł do biznesu. Teraz ten skromny potentat nowej Rosji miał firmę budowlaną, gazetę, restaurację, studio telewizyjne, małe muzeum i wydawnictwo. W wolnym czasie pisał pracę magisterską z historii na Petersburskim Uniwersytecie Państwowym. „Marzyłem o tym od dziecka” – zwierzył mi się. Tematem pracy była służba Mannerheima w armii Imperium Rosyjskiego.
– Mannerheim był Rosjaninem przez pięćdziesiąt jeden lat, prawie całe swoje życie – powiedział Szkwarow, paląc marlboro i zręcznie prowadząc lśniącego czarnego SUV-a marki Nissan przez chaos petersburskiego ruchu ulicznego. – Lata, które spędził w armii rosyjskiej, są pod wieloma względami kluczem do jego późniejszego życia, ale Finowie nie lubią o tym mówić.
– Rosjanie też nie lubią – wtrąciłem się. – Mannerheim przez większą część XX wieku był w Petersburgu persona non grata. Oczerniano go. Komuniści nazywali go faszystą, „Rzeźnikiem”.
– To część naszej historii – stwierdził w zamyśleniu. – Część naszej tragedii.
Przez most Aleksandra Newskiego wjechaliśmy do śródmieścia. Szkwarow wskazał na pomnik patrona mostu, wspominając z dumą, że właśnie w tym miejscu ten rosyjski władca pokonał Szwedów. Na jego cześć wzniesiono piękny monaster. Szeroki, imponujący bulwar też nosi jego imię. „Niewiele stolic świata – pisał kiedyś Mannerheim – posiada tak wspaniałą arterię jak Newski Prospekt”[33]. Wypatrzyłem po lewej stronie Dworzec Moskiewski, skąd odjeżdżają pociągi do stolicy Rosji. „Nie lubię Moskwy – powiedział Szkwarow. – Pełno tam pieniędzy i przestępców. Petersburg to carska i wojskowa stolica”.
Piotr Wielki też nie lubił Moskwy. W 1703 roku odwrócił się od dawnego Wielkiego Księstwa Moskiewskiego z jego zabobonnymi bojarami i średniowiecznymi tradycjami. Założył miasto Petersburg, które miało stać się dla Rosji „oknem na Zachód”. Wzniesienie nowoczesnej europejskiej metropolii na malarycznych bagnach Newy miało być dowodem na modernizację Rosji. Car sprowadził architektów z Europy, żeby zbudowali bulwary i mosty, nabrzeża i gmachy. Pod koniec panowania Katarzyny Wielkiej architektura miasta przywodziła na myśl potęgę i sławę starożytnego Rzymu. Szkwarow pokazał mi księgarnię mieszczącą się w neoklasycznym pałacu, most Aniczkowa z kamiennymi łukami i galopującymi końmi z brązu, sobór Kazański inspirowany rzymską Bazyliką św. Piotra. Na końcu arterii zobaczyłem w oślepiającym słońcu budynek Admiralicji. Jego pozłacana iglica z wiatrowskazem przypominała wykrzyknik postawiony nad siedzibą sztabu marynarki wojennej.
Skręciliśmy w prawo w Wielką Morską. Za czasów Mannerheima był to elegancki adres. Przy tej ulicy mieściły się niegdyś wytworne restauracje, pałace, banki i sklep złotnika Fabergé[34]. Dziś w jednej z neoklasycznych rezydencji znajduje się niedrogi hotel. Fasadę budynku szpecą odłażąca żółta farba i kruszące się stiuki. Po zameldowaniu się poszliśmy w kierunku siedziby Sztabu Generalnego. Sklepione przejście nad Wielką Morską stanowi ramę dla wspaniałego widoku: jasnoniebieskiej barokowej fasady Pałacu Zimowego i wysokiej kolumny Aleksandra I zrobionej z różowego fińskiego granitu. Znajdowaliśmy się w samym sercu imperium. Wyjąłem aparat. Szkwarow uśmiechnął się z aprobatą.
Stąd zaczęła się nasza dwudniowa wycieczka po Petersburgu Mannerheima. Na Lermontowskim Prospekcie, dziesięć minut jazdy od hotelu, zatrzymaliśmy się przy pierwszym pamiątkowym miejscu. Szkwarow zaparkował na zadrzewionym placu przed eleganckim budynkiem w kształcie podkowy pomalowanym niedawno na musztardowo. „To dawna siedziba Mikołajewskiej Szkoły Kawalerii” – wyjaśnił. W tym budynku będącym nadal własnością wojska Mannerheim zamieszkał i uczył się po przybyciu do Petersburga. Szkwarow wydobył z bagażnika czarną skórzaną teczkę i wyjął z niej liczący 680 stron tom w języku rosyjskim. Całe lata zajęło mu zebranie materiałów i napisanie pracy pod tytułem Generał-lejtnant Mannerheim: urodzony, by służyć Imperium.
Carl Gustaf Emil Mannerheim przyszedł na świat 4 czerwca 1867 roku. Jego ojcem był hrabia Carl Robert Mannerheim, a matką Helena z domu von Julin. Majątek Louhisaari, gdzie się urodził, należał do najwspanialszych posiadłości ziemskich w zachodniej Finlandii. Gustaf będący jednym z siedmiorga dzieci dorastał w kosmopolitycznym domu. Mówił po szwedzku (był to jego język ojczysty), francusku, niemiecku, angielsku i trochę po fińsku. Był niesfornym dzieckiem. „Mam powody, by martwić się o Gustafa, którego nieokiełznana i dzika natura się nie zmieni” – poskarżyła się pewnego razu jego matka.
W 1880 roku ojciec, bon vivant o liberalnych poglądach, zbankrutował i sprzedał majątek, żeby spłacić karciane długi. Porzucił rodzinę i uciekł z kochanką do Paryża. W następnym roku Helena ciężko zachorowała i zmarła na atak serca. Gustafem zajął się wuj Albert von Julin. Młody baron wstąpił do Fińskiego Korpusu Kadetów i pojechał do szkoły z internatem w Haminie, na przeciwległy kraniec Finlandii. Nie odpowiadała mu jednak atmosfera prowincjonalnego miasteczka. „Z radością czekałem na moment, kiedy będę mógł na zawsze pożegnać się z Finlandią i podążyć własną drogą” – pisał do siostry Sophie[35]. Pewnego wieczoru ulotnił się po angielsku i pojechał do kolegi na wieś. Złapali go, wyleciał ze szkoły.
Rodzina martwiła się o niespokojnego młodzieńca, który zapragnął teraz wstąpić do Mikołajewskiej Szkoły Kawalerii w Petersburgu. Car pod presją rosyjskich nacjonalistów coraz bardziej gnębił fińską kulturę i ograniczał autonomię wielkiego księstwa. Rodzina Mannerheima krzywiła się na pomysł wstąpienia na carską służbę. Zbyt silny był jednak urok Petersburga, wielkiej europejskiej metropolii. Mannerheim został junkrem, czyli uczniem szkoły oficerskiej. Miał dwadzieścia lat.
Mikołajewska Szkoła Kawalerii miała, jak się wyraził Szkwarow, „najgorszą reputację w całej Rosji”. Starsi junkrzy notorycznie szykanowali młodszych. Jeden z kadetów wspominał, że „Gustaf, w gorącej wodzie kąpany, zawsze był gotowy do bójki”. Pewnego razu podczas pojedynku na szpady pokiereszował głowę jednemu z kolegów i o mało nie odciął mu ucha[36]. Jednak z czasem wydoroślał, okiełznał swój temperament i znalazł się w gronie najlepszych uczniów. „Gustaf Mannerheim na długo przed objęciem dowództwa pułku nauczył się panować nad sobą” – dodał ów kadet[37].
Od budynku szkoły pojechaliśmy brukowanymi ulicami nad kanałami, mijając cebulaste kopuły cerkwi Spas na Krowi, wzdłuż Pól Marsowych i nabrzeża, do kolejnego neoklasycznego gmachu w kolorze musztardowym. Ten miał majestatyczne kolumny, mieściła się tutaj wyższa szkoła inżynierii wojskowej. Szkwarow studiował w niej przez pięć lat. Sto lat temu były tu koszary kawalergardów, elitarnej jednostki przydzielonej do carskiego dworu i Pałacu Zimowego. Wuj Albert chciał, żeby Gustaf wstąpił do jakiegoś „pośledniego pułku i ciężką pracą oraz pilną nauką piął się w górę”[38]. Ale Mannerheim widział to inaczej: „Nie mam wpływów ani środków, dlatego mundur Gwardii szczególnie się liczy”[39].
Szkwarow pokazał mi pierwsze mieszkanie Mannerheima po drugiej stronie ulicy, po czym zabrał mnie do hotelu Marszał (Marszałek) nazwanego tak na cześć marszałka Mannerheima. Mieściła się tu osobliwa wystawa. Ściany wyklejono reprodukcjami fotografii i tekstów przedstawiających całe życie Mannerheima. Wystawę zorganizował Leonid Własow, samozwańczy „profesor” (jego akademickie afiliacje nadal są dla mnie niejasne). Napisał kilka książek o Mannerheimie. Ta retrospektywa została najwyraźniej oparta na jego pikantnym dziele Женщины в судьбе Маннергейма (Kobiety w życiu Mannerheima) wydanym z pomocą Szkwarowa. Większość biografii osobliwie – być może podejrzanie – przemilcza miłosne życie barona. Według Szkwarowa Mannerheim był bezwzględnym kobieciarzem wykorzystującym płeć piękną „dla własnej przyjemności lub kariery”. Panuje powszechna opinia, że był wyjątkowo przystojny. Liczący ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, proporcjonalnie zbudowany, w paradnym mundurze zyskał miano „Rycerza”[40]. „Wiele par oczu rozpromieniało się, gdy wkraczał do petersburskich salonów” – wspominał oficer, który go znał. Mannerheim romansował z księżniczkami, aktorkami i balerinami. Niektóre, jak podaje Szkwarow, zarzucały mu, że ma w sercu „kawałki fińskiego lodu”.
W 1892 roku Mannerheim, otrzymawszy przydział do kawalergardów, poślubił Anastazję Arapową, córkę rosyjskiego generała, byłego kawalergarda, który zmarł kilka lat wcześniej, zostawiając jej znaczny majątek. Mówiono, że nie była szczególnie atrakcyjna, co miało sugerować, że Mannerheim ożenił się dla pieniędzy i pozycji społecznej. Jakkolwiek było, małżeństwo nie trwało długo. Zakończyło się praktycznie w 1902 roku, gdy Anastazja z dwiema córkami przeniosła się do Francji.
„Własow interesuje się prywatnym życiem Mannerheima, ale ten aspekt biografii takiego człowieka jest owiany tajemnicą” – stwierdził Szkwarow, wpatrując się w portrety – Kto naprawdę wie, jak wyglądały związki z wszystkimi tymi kobietami?”.
Obiad zjedliśmy w hotelowej Café Marshal. Zamówiłem sandacza à la Mannerheim, ulubione danie marszałka nadal podawane w niektórych helsińskich restauracjach. Smażona ryba podana jest z krewetkami i sosem z białego wina. Szkwarow, krojąc kotlet wieprzowy, rozwodził się nad głównym czynnikiem, dzięki któremu jego zdaniem Rosja stała się rozległym, wielkim mocarstwem. „Przez całe nasze dzieje, przez tysiąc lat, mieliśmy cara. Jeśli Putin będzie rządził do końca swoich dni, będzie to lepsze od zmian. Nie kierujemy się prawami, ale rozkazami cara”.
– Większość krajów Europy z powodzeniem przekształciła się z monarchii w demokracje. Dlaczego Rosja nie może? – zapytałem.
– Potrzebujemy cara – powtórzył Szkwarow. – Rosja różni się od wszystkich krajów europejskich. Potrzebujemy silnej ręki. Lata demokracji były koszmarem.
Wyjaśnił, że warunkiem odzyskania przez Rosję siły i pozycji wielkiego mocarstwa są trzy rzeczy: „car, miłość do ojczyzny oraz prawosławie”.
Gdy przedstawiał swój przepis na odrodzenie Rosji, nie mogłem odpędzić od siebie myśli, jak bardzo sprzeczne jest to, co mówi, z poglądami jego rodaków sprzed stu lat. Boom naftowy w Rosji był wtedy motorem uprzemysłowienia. Wytworzył ogromne bogactwo, ale większość robotników nadal żyła w nędzy. Pół miliona ludzi mieszkało w przepełnionych slumsach, gdzie ulicami płynęły nieoczyszczone ścieki. Alkoholizm i choroby były tam plagą. (Pierwszego roku pobytu w Petersburgu Mannerheim zaraził się tyfusem, cierpiał też na dolegliwości żołądkowe). Działalność związków zawodowych była zakazana, co przyciągało robotników do rewolucyjnego podziemia[41]. Dwudziestego drugiego stycznia 1905 roku wojsko carskie zabiło tysiące uczestników pokojowego protestu. Ludzie na ulicach zaczęli skandować: „Nie ma cara!”. Krwawa Niedziela zapoczątkowała koszmarny rok: zamordowano wielkiego księcia, Rosja poniosła klęskę w Mandżurii, rewolucja objęła całe imperium[42]. Siedemnastego października car Mikołaj II, by ją powstrzymać, został zmuszony do podpisania manifestu przyznającego swobody obywatelskie i ogłaszającego wybory do Dumy. Wydawało się, że Rosja wkroczyła na drogę demokratycznych reform. Jednak zdaniem Szkwarowa był to początek „tragedii”. W jego przekonaniu demokracja przynosiła Rosji jedynie chaos i upadek – i wtedy, i teraz.
„Patrz w przeszłość, wkraczaj w przyszłość” to motto wydawnictwa Szkwarowa, Rosyjskiej Encyklopedii Wojskowej. Misją oficyny jest wskrzeszenie wiary w „niezłomną siłę i potęgę Rosji”. Szkwarow publikuje książki z historii wojskowości, biografie słynnych dowódców i powieści historyczne. Znajduje w nich odbicie jego tęsknota za przeszłością i rządami carów. Jego zainteresowanie chwałą imperium nie ograniczyło się do historycznego rewizjonizmu, zajął się także rekonstrukcją. Chciał fizycznie wskrzesić przeszłość. Do tej pory zbudował albo odremontował cztery cerkwie i czasownie w okolicach Petersburga. Po obiedzie zawiózł mnie czterdzieści kilometrów na zachód od miasta, przez zielone przedmieście carskich letnich pałaców, do oryginalnego budynku stojącego na zalesionej działce.
Wzniesiono go w 1891 roku i był kiedyś łaźnią Wołyńskiego Pułku Piechoty. Szkwarow go niedawno odnowił, mieści się tu restauracja oraz małe muzeum wojskowe, w którym znajdują się rarytasy z jego kolekcji. Szkwarow zamierzał wybudować tu hotel, wykopać staw i postawić pomnik wojenny. Ten nowo powstały kurort o tematyce militarnej nazywa się Placówką Wołyńską.
Zasiedliśmy przy wygodnym narożnym stole w pustej eleganckiej restauracji stylizowanej na dziewiętnastowieczny klub oficerski. Wnętrze zdobiły obrazy olejne i mapy historyczne. Szkwarow dał znak, żeby puszczono muzykę – wojskowy walc. Kelner postawił przed nami marynowane grzyby i śledzie, następnie podał barszcz i szaszłyki z jagnięciny na wielkich żelaznych szpikulcach. Szkwarow zamówił dla mnie wódkę. Po kilku kieliszkach nabrałem odwagi, by podważyć jego absurdalną koncepcję, że car mógłby przywrócić Rosji dawną potęgę. W przeszłości doprowadziło to do katastrofy. Mikołaj II był w powszechnej opinii imbecylem: człowiekiem małostkowym, o reakcyjnych poglądach, nieufnym, niekompetentnym w sprawach wojskowych. „Nie zapominajmy o szalonym mnichu Rasputinie, który opanował dwór” – upierałem się. Pod władzą tego cara, jak się wyraził pewien historyk, Rosja stała się „autokracją bez autokraty”[43].
Szkwarow zaciągał się marlboro, obmyślając odpowiedź. „Kochał swoją rodzinę” – odparł. „Był łagodnym carem. Nie interesował się polityką; kosztowała go zbyt wiele wysiłku”. Na ścianie za nim wisiał wzruszający portret cara z synkiem Aleksiejem. Chłopczyk o policzkach jak brzoskwinie był chory na hemofilię, a Rasputin twierdził, że potrafi go uleczyć. Nieco defensywnym tonem Szkwarow dodał: „Mannerheim chciał przywrócić w Rosji monarchię”. Rzeczywiście, baron zachowywał głęboką lojalność wobec Mikołaja II. Na jego koronacji miał zaszczyt pełnić funkcję jego osobistego ochroniarza. W swoim domu w Helsinkach, gdzie obecnie mieści się muzeum, wyeksponował nawet zdjęcie Mikołaja II z autografem. Na pytania zdumionych gości odpowiadał po prostu: „Był moim cesarzem”[44]. Ale podobnie jak Szkwarow nie dostrzegał wyjątkowej niekompetencji władcy, który storpedował reformy mogące zmodernizować i ustabilizować społeczeństwo rosyjskie.
– A co z demokracją? – zapytałem. – Nie sądzi pan, że mogłaby obecnie pomóc w stabilizacji Rosji?
– Gdyby zaprowadzić tu demokrację, mielibyśmy rewolucję – powiedział Szkwarow. – Nie możemy żyć bez silnej ręki.
„Silna ręka” (silnaja ruka) to zwrot, który często słyszy się w Rosji od końca podchmielonej epoki Borysa Jelcyna. Wielu Rosjan uważa Putina za „stabilizatora”, który przywrócił porządek i prestiż kraju. Uwięził nieposłusznych oligarchów, uciszył niezależne media, manipulował wyborami, gnębił partie opozycyjne i dysydentów. Kreml znacjonalizował w praktyce przemysł naftowy i agresywnie umacnia na nowo swoją pozycję w Azji Środkowej, próbując roztoczyć kontrolę nad przepływem ropy naftowej i gazu – to wygrana w Nowej Wielkiej Grze. Pod rządami Putina Rosja stała się demokracją bez demokraty. Szkwarowowi ta zmiana się spodobała.
Jego Nowa Rosja zaczęła w dużej mierze przypominać starą. Teraz jednak władcy Rosji nie wywodzą się z arystokracji, w której żyłach płynie błękitna krew, ale z szeregów cechującej się zimną krwią tajnej policji. Putin przebył kolejne szczeble awansu w KGB i jego następczyni, Federalnej Służbie Bezpieczeństwa (FSB). Pod koniec jego pierwszej kadencji prezydenckiej byli agenci KGB stanowili jedną czwartą wysokich urzędników państwowych[45]. Szkwarow, który ma przyjaciół w FSB, też z uznaniem powitał tę nową elitę.
– W strukturach KGB są nadzwyczaj inteligentni ludzie – powiedział. – Większość z nich to prawdziwi rosyjscy patrioci.
Państwowe Muzeum Ermitażu ma jedną z najbogatszych i najstarszych w świecie kolekcji dzieł sztuki i artefaktów kultury. Mieści się w sześciu budynkach, z których największym jest dawny Pałac Zimowy. Wszedłszy tylnym wejściem od nabrzeża, musiałem poddać się kontroli wykrywaczami metali i minąć niejednego ochroniarza, zanim znalazłem się w majestatycznym sanktuarium tej placówki. Powitała mnie Anna Gałaszkowa, blondynka w średnim wieku, rzecznik prasowa muzeum. Usiedliśmy na ciemnych zabytkowych fotelach w długim, bogato zdobionym korytarzu przed gabinetem dyrektora.
– Mannerheim to dla Rosji bardzo kontrowersyjna postać – powiedziała niepewną angielszczyzną. – Nie każdy patrzy nań pozytywnie.
Napomknęła, że ukazał się artykuł krytykujący Ermitaż za urządzenie wystawy poświęconej człowiekowi, którego wielu weteranów wojennych uważa za faszystę.
– Ale był on też przecież wybitnym oficerem imperium – przypomniałem.
– Był szalenie przystojny – stwierdziła z zachwytem, przykładając rękę do piersi. – I kochał kobiety.
Na wystawie, którą w ubiegłym roku otwarto w Muzeum Gwardii, zaprezentowano około czterystu eksponatów, w tym słynną fotografię Mannerheima ochraniającego Mikołaja II podczas koronacji, jego szpadę kawalergarda, prywatne listy, notes z okresu wojny rosyjsko-japońskiej oraz artefakty i zdjęcia z wyprawy do Azji. Znalazły się też przykłady radzieckiej propagandy określającej Mannerheima jako „krwawego pijaka”, „kata” i „pokornego sługę” Hitlera[46].
O umówionej porze wkroczyłem przez masywne dębowe drzwi do imponującego gabinetu dwa razy wyższego niż normalne pomieszczenie. Jego czerwone ściany zdobiły wielkie osiemnastowieczne arrasy przedstawiające idylliczne sceny z wiejskiego życia. Wisiał tam również portret Katarzyny Wielkiej, która prywatną kolekcję sztuki nazwała swoją pustelnią – hermitage. Pod nim stało biurko, na którym piętrzyła się półmetrowa sterta papierów, książek i różnych bibelotów.
Za tą barykadą siedział Michaił B. Piotrowski, dyrektor Ermitażu i potomek dynastii muzealników. Jego ojciec, wybitny archeolog, był dyrektorem muzeum w latach 1964–1990. Syn niczym książę dorastał w Pałacu Zimowym i w 1992 roku objął po ojcu stanowisko dyrektora. Ma falujące siwe włosy, nosi okulary, jest przenikliwy i dowcipny.
– Dlaczego muzeum urządziło wystawę poświęconą człowiekowi budzącemu w Rosji takie kontrowersje? – zapytałem. – Dowodził armią, która zabiła ćwierć miliona rosyjskich żołnierzy.
– W Rosji wszystko budzi kontrowersje – stwierdził lekkim tonem Piotrowski.
Wyjaśnił mi, że do priorytetów Ermitażu należy ponowne przedstawienie historii Rosji w sposób skłaniający do myślenia. Muzeum może pomóc w wyprostowaniu będącego skutkiem kilkudziesięciu lat radzieckiej propagandy powszechnego pomieszania pojęć wokół przeszłości kraju. W tym duchu Piotrowski chciał przedstawić Mannerheima jako „postać prawdziwie rosyjską”, co za czasów radzieckich byłoby herezją. Ekspozycja wpisuje się w akcję odrodzenia – w ostatnich latach ukazało się w Rosji wiele książek i filmów dokumentalnych, zorganizowano też wiele wystaw poświęconych byłemu carskiemu gwardziście. „Mitologia Mannerheima”, jak określił to Piotrowski, ukształtowała się nawet wokół licznych romansów barona, jego waleczności oraz przywiązania do Petersburga. Pomimo nacisków Hitlera Mannerheim odmówił wydania fińskim oddziałom rozkazu do ataku na miasto. Wielu Rosjan wierzy, że kierowała nim miłość do Petersburga, ale Piotrowski wiedział, że wynikło to z jego „mądrych przemyśleń” na temat strategii wojskowej. W każdym razie, jak stwierdził, „Mannerheim jest dziś w Petersburgu bardzo modny”.
Dyrektor wyraził się z dużym uznaniem o wkładzie Mannerheima do etnografii i geografii Azji. Życzył mi powodzenia w moich wojażach. Poprowadzono mnie z powrotem bogato zdobionym korytarzem do wielkich drewnianych drzwi. Za nimi były marmurowe schody i Pałac Zimowy. Tysiące turystów w dużych grupach prowadzonych przez przewodników torowało sobie drogę przez wspaniałe sale zdobione złotem, gdzie z sufitów zwisały skrzące się kryształowe żyrandole. Przepych tysiąca sal pałacu mieszczących najwspanialsze skarby sztuki znane cywilizacji zbijał z tropu.
Dwa razy w miesiącu Mannerheim pełnił służbę w Pałacu Zimowym. Maszerował pięć kilometrów wzdłuż nabrzeża Newy do pałacu, gdzie przywdziewał swój paradny mundur: białą tunikę ze srebrnym kołnierzem i szewronami, obcisłe spodnie z koźlej skóry (które wilgotne wciągano na gołe ciało), buty wojskowe, szkarłatną kamizelkę i hełm z godłem imperium, dwugłowym orłem nazywanym przez gwardzistów „gołębiem”. Przez Salę Marszałkowską szedł do gabinetu cara. Nocą pełnił wartę przy jego sypialni, gdzie etiopscy służący w regularnych odstępach czasu przynosili kawę.
Prowadził życie arystokratycznego playboya. „Do tej pory trwało wystawne ucztowanie: codziennie bale i inne imprezy – pisał do wuja. – Jeśli ktoś chce tu, w Petersburgu, zyskać pozycję społeczną, zdobyć znajomych i nawiązać użyteczne kontakty, musi bywać na wszystkich balach i przyjęciach socjety”[47]. Często można było go spotkać w klubie polo na Wyspie Krestowskiej. Był smakoszem. Louis Sparre, mąż siostry Mannerheima Evy, wspominał, że baron zabrał go na obiad do pałacu wielkiego księcia, gdzie jedli kawior i lody[48]. „Już mnie zaczyna męczyć to życie milionera” – skarżył się Sparre swojej żonie.
Ale konsumpcja na pokaz, jakiej oddawali się arystokraci, maskowała tylko nędzę i przemoc panujące w Rosji na przełomie wieków. Od października 1905 roku do kwietnia 1906 roku wojsko i policja zabiły piętnaście tysięcy osób, raniły dwadzieścia tysięcy i zlikwidowały zbuntowaną republikę chłopską nad Wołgą[49]. Brutalne carskie represje dotknęły też rodzinę Gustafa Mannerheima.
W 1903 roku jego brat Carl, prawnik niekryjący swych przekonań, został wydalony z Finlandii za poglądy polityczne. Gustaf napisał do niego, że z każdym dniem „pozostawanie w służbie [cara – przyp. E.E.T.] budzi coraz większy wstręt”[50]. Myślał nawet o wystąpieniu z korpusu oficerskiego[51]. Małżeństwo mu się rozpadło, nic go nie trzymało w Petersburgu, przyjął więc tajną misję zaproponowaną przez Palicyna. „Wyprawa do spokojnych i cywilizowanych Chin jest znacznie mniej niebezpieczna niż dowodzenie obecnie pułkiem w Rosji” – napisał później z drogi do ojca[52].
Mannerheim zwrócił na siebie uwagę Sztabu Generalnego rok wcześniej, kiedy zaproponował misję rozpoznawczą do Mongolii. Dobrze się nadawał do pracy wywiadowczej: świetnie jeździł konno, znał kilka języków, mężnie się spisywał na polu bitwy i mógł podróżować z fińskim paszportem. „Dostałem rozkazy, żeby ukrywać, iż jestem oficerem – pisał – i podróżować jako fiński cywil będący członkiem różnych towarzystw naukowych”.
Krążyły wtedy pogłoski o buddyjskiej cywilizacji spoczywającej pod piaskami pustyń Azji Środkowej. Wszystkie wielkie mocarstwa wysyłały tam ekspedycje archeologiczne. Niejednokrotnie nauka splatała się z działalnością szpiegowską. Brytyjczycy uprawiali ją pod przykrywką „badań geograficznych”, Rosjanie woleli „ekspedycje naukowe”, a z Japonii przyjeżdżali podejrzani „mnisi” poszukujący swoich buddyjskich korzeni. Mannerheim, zamierzając nadać swojej misji pozory wyprawy naukowej, skontaktował się z senatorem Ottonem Donnerem, wybitnym fińskim uczonym, przewodniczącym Towarzystwa Fińsko-Ugryjskiego. Donner zlecił mu zebranie archeologicznych i etnograficznych eksponatów dla nowego muzeum w Helsinkach.
Zawodowy żołnierz bez przygotowania naukowego przestudiował dwa angielskie podręczniki, Hints to Travellers (Wskazówki dla podróżników) i Notes and Queries on Anthropology (Uwagi i pytania dotyczące antropologii), by przyswoić sobie „praktyczną wiedzę niezbędną podróżnikowi”[53]. Zapoznał się też z relacjami z pierwszej ręki spisanymi przez Marca Polo, Mikołaja Przewalskiego, Svena Hedina i Aurela Steina. Długie godziny spędził w archiwach Sztabu Generalnego. Gdy wybrał się do Szwecji, by odwiedzić swego brata Carla, kupił tam najnowszy aparat fotograficzny Ernemann Klapp oraz części zapasowe. Zamówił w Paryżu pięćset płyt fotograficznych i tanie podarki, w tym pozytywki, stereoskopy à images pornographiques oraz zdjęcia kolorowych kobiet. Wyobrażał sobie, że „tubylcom bardzo się spodobają”[54].
Dwa tygodnie przed wyruszeniem w podróż wybrał się do Björnholmen koło Helsinek, by pożegnać się z ojcem i siostrą. „Gustaf wszystko i wszystkich fotografuje, bardzo chce się nauczyć” – wspominała Sophie[55]. Szóstego czerwca 1906 roku zebrał swoje szesnaście kufrów i wsiadł do pociągu odjeżdżającego o północy do Moskwy.
Ostatnią kolację w Petersburgu zjadłem w chińskiej restauracji Chopstick w Grand Hotel Europe przy Newskim Prospekcie. Hotel otwarto w 1875 roku, nosił wtedy nazwę Hôtel de l’Europe, miał barokową fasadę i luksusowe secesyjne wnętrza. Mannerheim często się tu zatrzymywał, kiedy nie miał stałego mieszkania w mieście. Za czasów radzieckich w budynku mieściły się szpital, sierociniec i urzędy państwowe. W 1991 roku znów znalazł się tutaj hotel. Zakrojone na szeroką skalę prace restauracyjne wskrzesiły niedawno jego arystokratyczną atmosferę. Teraz był luksusowym przybytkiem bajecznie bogatych Rosjan. Przed budynkiem parkowała flota czarnych mercedesów.
Za rogiem mieści się Teatr Michajłowski, niegdyś ośrodek kultury francuskiej w Petersburgu. Język francuski był popularny na carskim dworze, Mannerheim mówił w domu z żoną po francusku. (Jego rosyjski był podobno bardzo kiepski). W pięknie odrestaurowanym teatrze obejrzałem wspaniałe wykonanie Jeziora łabędziego. O dziesiątej wieczorem wyszedłem z zatłoczonego, dusznego teatru na świeże, chłodne powietrze. Pospiesznie zabrałem z hostelu swój bagaż i pojechałem na Dworzec Moskiewski.
Był szósty czerwca – setna rocznica wyjazdu Mannerheima z Petersburga. Nerwowo utorowałem sobie drogę, mijając oddział antyterrorystów strzegący wejścia na dworzec, i wsiadłem do nocnego pociągu. W dusznym przedziale miałem za towarzyszy dwóch pulchnych rosyjskich biznesmenów i kobietę o płomiennie kasztanowych włosach. Za oknem w ostrygowym świetle letniej nocy przesuwały się ponure przedmieścia, które ustąpiły miejsca północnym lasom. O dwudziestej czwartej rozległ się z trzeszczących głośników porywający hymn narodowy – wersja dawnego hymnu radzieckiego – po czym w wagonie zapadła cisza.
Zamknąwszy oczy, próbowałem sobie wyobrazić Petersburg sprzed wieku, na krawędzi brutalnej rewolucji, oraz ulgę, jaką musiał poczuć Mannerheim, uciekając przed swoimi kłopotami. A potem zaświtała mi niepokojąca myśl, że moje kłopoty dopiero miały się zacząć.
2. Azerbejdżan: nagroda Nobla
Wszystko, od szybu do knota, było dziełem Nobla.
Robert W. Tolf, The Russian Rockefeller[56]
Mannerheim wyjechał z Moskwy pociągiem do Niżniego Nowgorodu, tętniącego życiem rzecznego portu zatłoczonego parowcami, statkami towarowymi, spławianym drewnem i tankowcami. Zanim wsiadł na parowiec, zdążył zwiedzić imponujący kreml z czerwonej cegły. Przebycie dwóch tysięcy dwustu kilometrów w dół Wołgi do Morza Kaspijskiego zajęło pięć dni. „Podróż jest bardzo przyjemna. Krótkie postoje. Szybko się posuwamy – pisał Mannerheim. – Jedna miła dla oka sceneria zastępuje drugą, piękne, specyficzne krajobrazy powoli się zmieniają, przechodząc stopniowo z pagórków porośniętych lasem w płaski, żółty, piaszczysty step”. Rozproszone prowincjonalne miasta składały się z nędznych drewnianych domów z zapuszczonymi ogrodami „połączonych pełnymi kurzu ulicami, źle wybrukowanymi albo niebrukowanymi w ogóle”. Nawet większe porty – Kazań, Symbirsk, Samara, Saratow i Carycyn (obecnie Wołgograd) – nie robiły wrażenia. „Miasta szczycą się nędznymi tramwajami konnymi ciągniętymi przez zabiedzone zwierzęta”.
Baron poznał na pokładzie młodego, wysokiego księdza katolickiego z Saksonii, który płynął do Saratowa, gdzie w latach sześćdziesiątych XVIII wieku osiedlili się niemieccy koloniści. Rozmawiali o sytuacji politycznej. Pofałdowane tereny rolnicze między Samarą i Saratowem były najuboższymi i najbardziej skorymi do buntu rejonami imperium. Ostatniej jesieni podczas próby rebelii oddziały chłopskie zniszczyły w okolicach Saratowa więcej szlacheckich majątków niż gdziekolwiek indziej. Zaatakowano ich tak wiele, że świadek tamtych wydarzeń wspominał „widok stepu rozjarzonego nocą płonącymi dworami”[57].
„Jedyną nadzieją dla Rosji jest utworzenie partii na wzór niemieckiego Katolickiego Centrum” – stwierdził ksiądz. Ale na próżno by szukać politycznego centrum w kraju rozdzieranym klasową nienawiścią, gdzie autorytarny reżim doprowadził do brutalizacji stosunków społecznych. Mannerheim w swoim dzienniku całkiem przemilcza spalone dwory i grasujących chłopów. Odnotował tylko, jak na snoba przystało, że towarzysze podróży to ludzie „bardzo pośledniego gatunku”.
W Astrachaniu, u ujścia Wołgi, spotkał swoją dawną przyjaciółkę z Petersburga i jej „niepozornego” męża. Razem popłynęli starym parowcem przez Morze Kaspijskie do odległego o dziewięćset czterdzieści kilometrów Baku. Po uciążliwej podróży zatrzymali się następnego dnia w połowie drogi, w Pietrowsku.
Mannerheim opisywał Pietrowsk jako „niewielkie białe kąpielisko wciśnięte między Kaukaz a Morze Kaspijskie. Ubogie i opustoszałe”. Była tu jednak piękna plaża z grubym piaskiem, o który rozbijały się morskie bałwany. Mannerheim zdecydował się na „odświeżającą kąpiel w morzu. Fale mnie przewracały i przyjemnie masowały”. Raczył się napojami w pobliskiej kawiarence razem z przyjaciółmi z Petersburga, którym zrobił zdjęcie na plaży. Jeden niepokojący szczegół na fotografii wytwornej pary sugeruje, że na Kaukazie nie było tak znów spokojnie: z kieszeni marynarki męża wystaje rękojeść rewolweru.
Chciałem popłynąć Wołgą śladami barona. Wiele kompanii ma w swojej ofercie tygodniowe rejsy luksusowymi statkami z Moskwy lub Niżniego Nowgorodu, ale z Astrachania do Baku, stolicy Azerbejdżanu, nie było połączenia promowego ani lotniczego. Podróż lądem też wydawała się niemożliwa. Zarówno linia kolejowa, jak i szosa biegły przez Czeczenię spustoszoną działaniami wojennymi. „Kąpielisko” Mannerheima stało się miejscem krwawej łaźni. W Pietrowsku (obecnie Machaczkale), stolicy Republiki Dagestanu wchodzącej w skład Federacji Rosyjskiej, nieustannie dochodziło do zamachów terrorystycznych, porwań i wymiany ognia między siłami bezpieczeństwa a separatystami. „Niestety – przestrzegano na jednej z turystycznych stron internetowych – władze mogą się okazać dla podróżnych jeszcze większym zagrożeniem niż rebelianci, bandyci i gangi”.
Znalazłem się więc na pokładzie samolotu linii Aerofłot, rejs numer 147. Podróż z Moskwy do Baku trwała trzy godziny. Czytałem przewodnik oraz „Moscow Times”. Niemal pod koniec lotu zauważyłem kątem oka połać złotawobrązowej ziemi. Wyjrzałem przez okienko. Nad Półwyspem Apszerońskim wisiała warstwa mgły. Półwysep w kształcie sztyletu wbija się na siedemdziesiąt kilometrów w Morze Kaspijskie. Poplamiony jest oleistymi stawami i słonymi jeziorami, których brzegi pokrywa biały osad. Otoczona zielenią Zatoka Bakijska wcina się w południową część półwyspu. Tysiące czarnych wież wiertniczych obsiadło okolicę jak stada komarów, wysysając czarną krew ziemi. Zaraz wyląduję w największym naftowym mieście wszech czasów. „Jeśli ropę naftową nazwiemy królem – pisał w 1906 roku pewien podróżnik – to Baku będzie jej tronem”[58].
Była republika radziecka leży na udokumentowanych złożach zawierających od siedmiu do trzynastu miliardów baryłek. W ciągu dekady produkcja zwiększyła się ponad trzykrotnie, a rok 2006 był rekordowy – wydobycie ropy wzrosło o pięćdziesiąt procent, natomiast PKB o ponad trzydzieści procent[59]. Pomimo naftowego bogactwa Azerowie są zadziwiająco ubodzy: przeciętna płaca wynosi sto dwadzieścia pięć dolarów miesięcznie, a połowa ludności ośmiomilionowego kraju żyje poniżej minimum socjalnego. Siedząca obok mnie przysadzista kobieta w średnim wieku była jedną z tysięcy osób migrujących do Rosji w poszukiwaniu pracy. Tuż przed lądowaniem poszła do toalety i wróciła w nowej bluzce, ze starannie ułożoną fryzurą. Zaczęła nakładać grubą warstwę makijażu, po czym wyciągnęła gruby zwitek studolarowych banknotów. Śliniąc kciuk, odliczyła trzy tysiące dolarów.
Wyszedłszy z klimatyzowanego terminalu, o mało się nie udławiłem pierwszym haustem powietrza w Baku. Było suche i duszące. Słońce oślepiało, nie mogłem powstrzymać się od mrugania. Przed przylotem zamówiłem samochód z kierowcą, żeby się dostać do miasta. Podczas jazdy, która nie trwała długo, zauważyłem osiedle nowych willi nad jadowicie zielonym jeziorem oraz cały las wież wiertniczych. Pojęcie „park przemysłowy” nabrało nowego znaczenia. Na zakręcie wznosił się billboard z portretem mężczyzny o wielkim haczykowatym nosie i sumiastym wąsie przypominającego Groucho Marksa. „Nasz prezydent” – powiedział szofer.
Ilham Alijew w drodze sfałszowanych wyborów przejął prezydenturę od swojego schorowanego ojca Hejdara, byłego oficera KGB i członka Biura Politycznego – była to pierwsza dynastyczna sukcesja w postradzieckiej Azji Środkowej. Wizerunki obu mężczyzn są w Baku tak wszechobecne jak odór ropy naftowej.
Zajechaliśmy przed „projekt Stalina”, szare szkaradzieństwo z betonu wznoszące się o kwartał od nadmorskiej promenady. Na brudnej klatce schodowej cuchnęło jak w rynsztoku. Skrzypiąca, trzęsąca się winda wwiozła nas na szóste piętro. Przyjemnie zaskoczyło mnie czyste, duże mieszkanie, które wynająłem od mówiącego po rosyjsku Tatara. Pokoje były jasne, przewiewne i klimatyzowane. Koło zegara z obrazkiem świętego meczetu w Mekce zauważyłem kieliszki i karafkę. Happy hour i hadżdż koegzystują w Baku pokojowo.
Popołudnie spędziłem zwiedzając stare miasto. Otoczona murami dzielnica położona na wzgórzu po zachodniej stronie zatoki to labirynt domów o płaskich dachach, zapomnianych meczetów, tatarskich pałaców i sklepików dla turystów. Po wąskich uliczkach biegają koty i dzieci. Dalej na południowy wschód znajduje się „Boomtown”, malownicza dzielnica europejska, która wyrosła po pierwszym boomie naftowym w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Są tu starannie wytyczone ulice, parki, teatry i okazałe rezydencje zbudowane sto lat temu przez naftowych baronów. Dziś w dzielnicy tej, gdzie malowniczo się łączą różne style architektoniczne, od secesji do osmańskiego, skupia się życie pracujących w Baku cudzoziemców. Są tu dziesiątki barów o zawyżonych cenach, drogich apartamentów, restauracji i hoteli dla naftowców z zagranicy.
Wieczorem nadmorska promenada zaludniła się tłumami spacerowiczów napawających się chłodną bryzą od Morza Kaspijskiego, zabawiających się w wesołych miasteczkach, słuchających ulicznych muzykantów. Siadłem na falochronie, chłonąc tę karnawałową atmosferę. Ahmed, dwudziestotrzyletni Pakistańczyk, pozdrowił mnie po angielsku. Był niski, ciemnoskóry, uśmiechał się szeroko i niewinnie. Postawił mi napój gazowany i chciał się zaprzyjaźnić.
Okazało się, że jest kupcem z Dżalalabadu, a w Baku przebywa już od siedmiu miesięcy, zajmując się importem artykułów sportowych do Europy Wschodniej. Nie lubił jednak miasta ani jego mieszkańców. „Azerowie nie są dobrymi muzułmanami” – stwierdził. Sam był Pusztunem i sunnitą „przestrzegającym tradycji”, jak mnie kilkakrotnie zapewnił. Bulwersowało go picie wódki i widok skąpo odzianych azerskich dziewcząt. „Czy to muzułmanka? – zapytał, wskazując na biuściastą dziewczynę w bluzeczce na ramiączkach. – W Pakistanie by ją zabili!”. Poskarżył się, że tam, gdzie mieszka, nie ma nawet meczetu.
– Jestem porządnym muzułmaninem – powiedział. – Nie piję, nie palę, nie pieprzę.
– Ja też – stwierdziłem, szukając usilnie jakiejś wspólnej cechy. – Też nie palę.
„Admirał Korniłow” zawinął do Zatoki Bakijskiej późnym wieczorem 15 lipca 1906 roku. „Miasto położone jest amfiteatralnie na wschodnim zboczu wzgórz – pisał Mannerheim. – Światła błyskają z daleka i z bliska otoczone tajemniczym kształtem wzgórz i oświetlają niekończące się rzędy wież wiertniczych, które wyłaniają się z ciemnej ziemi niczym armia duchów”.
Rok wcześniej dwie trzecie bakijskich pól naftowych podpalono podczas makabrycznej fali walk etnicznych. „Płomienie palących się wież i szybów strzelały w górę, przechodząc w ohydną chmurę dymu wiszącą nad tym piekłem – wspominał jeden z ocalałych z rzezi. – Po raz pierwszy w życiu uświadomiłem sobie, co mogą znaczyć słowa «rozpętało się piekło»”[60]. Od jakiegoś czasu zaogniał się konflikt między muzułmanami a chrześcijanami, Azerami a Ormianami. Władze rosyjskie dolewały oliwy do ognia, uzbrajając azerską większość, liczyły bowiem na zdławienie ormiańskich nacjonalistów. Azerom nie w smak było bogactwo i status wielu wykształconych Ormian, którzy bardzo skorzystali na boomie naftowym. Naftowi magnaci sprzed wieku z nielicznymi godnymi odnotowania wyjątkami byli mocno nieciekawym towarzystwem. Syn jednego z azerskich nafciarzy określił ich jako „kastę, która pod względem barbarzyńskiego luksusu, rozpasania, despotyzmu i ekstrawagancji nie ma równych sobie”[61]. Bolszewicy też dokładali starań, żeby przekształcić Baku w kocioł rewolucji.
W maju 1905 roku miasto sparaliżował strajk generalny i krwawe walki na tle etnicznym. Azerowie zaatakowali wille bogatych Ormian, którzy zareagowali z równą zaciekłością. Pewien magnat naftowy przez trzy dni odpierał ataki i ze swojego powtarzalnego winchestera położył trupem około czterdziestu muzułmanów, zanim dziki tłum podpalił jego rezydencję i zmasakrował rodzinę. „Odór zwłok zapierał dech w piersi – czytamy w jednej z relacji. – Kobiety z szaleństwem w oczach szukały swoich dzieci, mężowie przerzucali zwały gnijącego mięsa”[62]. Kozacy przemierzali konno ulice, strzelając na chybił trafił do ludzi, żeby przywrócić porządek. Baku zyskało miano „największej plamy krwi na tajemniczym, buntowniczym i skrwawionym Kaukazie”[63]. Do końca lata zniszczono tysiąc szybów naftowych, zginęło około dwóch tysięcy ludzi. Pierwszy boom naftowy w Baku dobiegł końca.
– Miasto z pewnością zawdzięcza przemysłowi naftowemu bujny rozwój budownictwa – zauważyłem. – Wysokościowce wyrastają jak grzyby po deszczu.
Steinar Gil uśmiechnął się, rozbawiony moim naiwnym spostrzeżeniem. „Trochę buduje się legalnie, ale w większości jest to pranie brudnych pieniędzy” – wyjaśnił.
Odważny ambasador Norwegii zyskał sławę dzięki swojej bezceremonialności. Racząc się specjalnościami kuchni włoskiej podczas lunchu w szpanerskim hotelu SAS Radisson, opowiadał o korupcji, fałszowanych wyborach, prześladowaniach politycznych, mordowaniu dziennikarzy, waśniach etnicznych. Był to mój drugi dzień w Baku.
– Dwa sektory są w tragicznej sytuacji – opowiadał. – Służba zdrowia i oświata. Są nie tylko niedofinansowane i zdezorganizowane, szerzy się łapownictwo i korupcja. Bez łapówki niczego się nie załatwi. Kiedy student dostaje dyplom, nigdy nie wiadomo, czy zdobył odpowiednie kwalifikacje. Dyplom można po prostu kupić.
Co roku pierze się ogromne sumy pieniędzy – prawdopodobnie setki milionów dolarów, ale tego nikt nie wie – wyprowadzanych z kasy państwowej. „To kraj wydobywający ropę naftową nie od dziś, od stu trzydziestu lat, ale nie stworzył żadnej technologii ani przemysłu” – powiedział Gil. Znikoma część naftowego bogactwa spływa w dół, do społeczeństwa albo inwestowana jest w różne branże przemysłu.
Wieczorem poszedłem się napić do Ocean Deck Bar and Grill, knajpy ekspatów w Parku Małakanskim. Bar znajduje się na środku stawu na wyspie, wiedzie do niego droga na grobli. Dwóch wytrawnych szkockich naftowców siedziało w towarzystwie czterdziestoparoletniego Amerykanina. Wszyscy byli w średnim wieku, rumiani, i rozmawiali o swojej pracy w Arabii Saudyjskiej. Amerykanin o imieniu Scott mieszkał sam w dawnej rezydencji naftowego barona tuż za rogiem. Według ogłoszeń w „Baku Post” za wynajem apartamentu w tej okolicy płaciło się cztery tysiące dolarów miesięcznie. Scott opisywał swoje ogromne jacuzzi otoczone białym marmurem jak rzymska łaźnia. Przestronny salon miał sklepiony sufit i pozłacane gzymsy. „Jedno wielkie bezguście – stwierdził Scott, obejmując szklankę z piwem. – Mieszkam w burdelu”. Niektóre rzeczy się nie zmieniają – w 1906 roku pewien przybysz odwiedzający miasto boomu naftowego uskarżał się, że „wszystko świadczy o smutnej wulgarności nuworyszy”[64].
Następnego ranka minibus w kolorze turkusowym zawiózł mnie do źródła bogactw Azerbejdżanu – a także jego nieszczęść, jak twierdzą niektórzy. Minibus należący do British Petroleum wspiął się na zachodnie wzgórza górujące nad nieczynnymi już polami naftowymi Bibi Eibat. W 1900 roku pole to eksplodowało od samoczynnych wytrysków ropy. Jedna z tych fontann trysnęła na siedemdziesiąt pięć metrów w górę, aż czarna mgła opadła na odległe o dziesięć kilometrów Baku[65]. Świat nie oglądał dotąd takiego widowiska. To samo można powiedzieć o spustoszeniach, jakie tu nastąpiły: Bibi Eibat to dziś przemysłowe cmentarzysko, gdzie zardzewiałe czarne wieże wznoszą się jak nagrobki nad spaloną słońcem ziemią i żółtozielonymi lagunami.
Na szczycie wzgórza ostry zakręt wyprowadził nas na południowy cypel położonej w dole zatoki. Od razu zobaczyliśmy trzy wielkie przybrzeżne platformy wiertnicze. Znajdujące się na lądzie pola naftowe zostały już w znacznym stopniu wyczerpane, najbardziej lukratywne wiercenia odbywają się więc na morzu, przy brzegu. Minibus jechał dalej na południe, mijając płowiejące billboardy z Hejdarem Alijewem, opuszczone szyby wiertnicze oraz dziesiątki dźwigów pracujących przy budowie stupięćdziesięciometrowej stalowej wieży nowej platformy. Dotarliśmy w końcu do Sangaczalu, odległego o czterdzieści pięć kilometrów od Baku największego w świecie terminalu naftowego. Zajmuje obszar dwustu pięćdziesięciu sześciu hektarów, składa się z ogromnych białych zbiorników zawierających po osiemset tysięcy baryłek ropy oraz czterech mniejszych, połączonych labiryntem rurociągów. Są tu również podgrzewacze ropy i separatory gazu. Jedyna flara płonie na wysokości dwudziestu pięter ponad terminalem. Na tle imponującego Garadagu – Czarnej Góry – smukły komin i pomarańczowy płomień wyglądają jak zoroastriański totem.