Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o rosyjskiej agresji, jej korzeniach oraz wpływie dawnych idei na współczesność.
Zrozumienie ideologicznych przyczyn rosyjskiej inwazji na Ukrainę oraz historycznego, mitologicznego i emocjonalnego podglebia, z której wynurzyła się na nowo upiorna maszyna rosyjskiego imperializmu – oto zadanie, które stawia przed sobą autor książki Koniec ruskiego miru? Piotr Skwieciński – dyplomata, publicysta i wieloletni korespondent w Moskwie. Dlaczego społeczeństwo rosyjskie popiera tę wojnę? Dlaczego nie robią na nim wrażenia zbrodnie dokonane w ich imieniu? Czy historycznych paraleli należy szukać w czasach Iwana Groźnego, carów-autokratów, epoce komunizmu – czy wszędzie naraz? Książka Skwiecińskiego pomaga przemyśleć te pytania, dostarczając przy tym wielu nieoczywistych obserwacji i wniosków z perspektywy człowieka, który poznał Rosję od podszewki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Rok wydania: 2022
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Teologia Polityczna istnieje i rozwija swoją działalność dzięki wsparciu życzliwych osób, którym składamy serdeczne podziękowania.
Honorowymi darczyńcamiksiążki „Koniec ruskiego miru? O ideowych źródłach rosyjskiej agresji” zostali: Pan Rafał Kania oraz Darczyńca, który chce pozostać anonimowy. Współwydawcami tego tomu zostali:
ks. prof. Artur Aleksiejuk, Agata Lubochońska-Anusiak i Bartosz Anusiak, ks. dr hab. Przemysław Artemiuk, Rajmund Bacewicz, Emilia i Tomasz Badurkowie, Magdalena Bajer, Erwin Bakalarz, Michał Balcerzak, Antoni Bańkowski, Maria Klonowska-Baranowska i Andrzej Baranowski, Beata Mrozowska-Bartkiewicz i Jarosław Bartkiewicz, Robert Basałaj, Robert Bartkiewicz, Anna Baterowicz, Artur i Maria Bazakowie, Tomasz Berent, Katarzyna i Robert Bitnerowie, Robert Bogdański, Andrzej Bogusławski, Joanna i Michał Bojańczykowie, Ryszard Bojke, Ewa Bokiniec, prof. Włodzimierz Bolecki, Jan Bondyra, Jerzy Borkowski, ks. Jerzy Borowiec, Jolanta Bortkiewicz, Anna Borzewska-Racka, Adam Boykow, Krzysztof Bożym, Piotr Brzezicki, Patryk Brzozowski, Agata Buchholtz, Wojciech Buchner, Marta Burek, Krzysztof Bystram, Andrzej Cehak, Dominik Chachelski, Sergiusz Chądzyński, Izabela Chojnacka, Paulina i Piotr Chołdowie, Bogumiła Cichońska, Agata i Michał Cierkońscy, Michał Ciesielka, Róża i Jerzy Cieślińscy, Dariusz Cisło, Jarosław Cymerman, Małgorzata Czajkowska, Ewa Czarnecka, Adam Czepielik, Robert Czernisz, Grzegorz Czuba, Anna Czyżkowska, Jolanta Daniewska, Dorota i Piotr Dardzińscy, Wojciech Sława Darkiewicz, Ilona Darmach, Urszula i Dariusz Dąbrowscy, Dariusz Deka, prof. Dobrochna Dembińska-Siury, Piotr Derejczyk, Danuta i Krzysztof Domareccy, Jan Dondajewski, Dominika i Krzysztof Drysiowie, Waldemar Dudek, ks. bp. Antoni Dydycz, Sebastian Dymski, Paweł Dziekański, Róża i Marcin Dziekiewiczowie, Krzysztof Dziewit, Jacek Ebertowski, Danuta i Krzysztof Ebnerowie, Jadwiga i Marcin Emilewiczowie, Małgorzata Fengler, Przemysław Fenrych, Katarzyna Górska-Fingas i Bartosz Fingas, Anna i Andrzej Fister-Stoga, Małgorzata Flis, Radosław Gadzinowski, Krzysztof Galeja, Anna Gardolińska, prof. Magdalena i prof Dariusz Gawinowie, Janusz Gawlina, Rafał Gawlikowski, Krzysztof Gierałtowski, prof. Maria Gintowt-Jankowicz, Adam Gniazdowski, Paweł Gniazdowski, Ewa Golec-Nowicka, Joanna Gorecka-Kalita, Iwo Goryca, Dariusz Góra, Andrzej Górka, Roman Graczyk, Piotr Grauer, Jerzy Grela, Michał Gronkiewicz, Jolanta Domańska-Gruszka i Mirosław Gruszka, Ryszard Grzywna, Marta Gugała, Cecylia Gugulska, Artur Gut, Michał Haake, Katarzyna Hackenberg, Magdalena i Maciej Hajdulowie, Leonard Hoffmann, Tomasz Horubała, Andrzej Iwaniuk, Jadwiga Jakubas-Przewłocka, Mariusz Janiszewski, Janina Jankowska, Adam Jankowski, Tomasz Janoś, Agata Jaros, Zbigniew Jasiołek, Beata Jastrzębska-Gawron, Przemysław Jaśkiewicz, Maciej Jesionkiewicz, Michał Jeżewski, Roman Jędrzejczyk, Cezar Jędrysko, Leszek Jurdziak, Ludwik Jurek, Roman Kaczmarek, Wojciech Kaczor, Zbigniew Kadłubek, Łukasz Kamiński, Rafał Kania, Edwin Kaniuk, Piotr Kapela, Zofia Karłowicz, Ewa i Dariusz Karłowiczowie, Andrzej Karpiński, Anna i Marek Kądzielscy, Katarzyna Kępa, Sylwia i Sergiusz Kieruzelowie, Gerard Kilroy, Andrzej Klamut , Marek Kluszczyński, Sandra i Krzysztof Knigawkowie, Jerzy Knopik, Jerzy Kolarzowski, Tomasz Kołakowski, Maria Kołek, Grzegorz Kołodziej, Marek Kołosowski, Alina Komaradzka, Waldemar Kopciuch, Barbara i Jakub Koper, Maciej Kopyciński, Marek Korczyński, Magdalena i Michał Kossakowscy, Maciej Kostrzewa, Krzysztof Kościelniak, Adam Kowalczyk, Edyta Kowalczyk-Boroń, Justyna i Paweł Kowalowie, Grażyna i Piotr Kowalscy, Maciej Kozakiewicz, Andrzej Kozicki, Joanna Kozioł, Wojciech Koziorowski, Ewa Kozłowska, Konrad Kozłowski, Janusz Król, ks. prof. Janusz Królikowski, Maciej Krupacz, Kamil Kruszewski, Mateusz Krząkała, Maciej Kubicki, Michał Kuc, Małgorzata Kujawa, Rafał Kuks, Maciej Kulikowski, Małgorzata i Damian Kuliszowie, Michał Kulisz, Marek Kunecki, Dariusz Kupiecki, Piotr Kupnicki, Bogusława Kupryjanczyk Cybis, Joanna Kurasz, Andrzej Kuraś, Adam Kwaśniewski, Anna Kwiatkowska, Filip Kwiatkowski, Mikołaj Kwiatkowski, Rafał Langda, Wojciech Langer, Andrzej Laskowski, Monica Georgii-Lassak i Franz Lassak, Adam Lausch-Hołubowicz, prof. Ryszard Legutko, Andrzej Lesiak, Adam Lewandowski, Marcin Lewandowski, Dariusz Lewandowski, Ewa Malczewska-Lis i Jakub Lis, Michał Lizak, Grzegorz Lizurej, Adam Loba, Witold J. Lukaszewski, prof. Anna Łabno, Jacek Łangowski, Wiesław Łatała, Bogna Łoś, Henryk Mach, Tomasz i Niamh Machurowie, Anna i Paweł Maciukiewiczowie, Agnieszka Madej, Sławomir Magala, Beata i Tomasz Majakowie, Dariusz Makać, Katarzyna Makówka, Elżbieta Malicka, Szymon Małecki, Maciej Manikowski, Maria i Mikołaj Marczakowie, Seweryn Marek, Zgromadzenie Księży Marianów, Joanna Żak-Markiewicz i Zbigniew Markiewicz, Aleksandra i Ignacy Masnowie, Piotr Matczak, ks. Waldemar Matusiak SChr, Michał Mazur, Paweł Mazur, Jan Melon, Marcin Melzacki, Krystyna Miadziołko, Łukasz Michalski, Adam Michczyński, Urszula Miernik, Janusz Mikołajczyk, Paweł Mikołajczyk, Wiesław Milczarczyk, Tomasz Miłek, Jarosław Modzelewski, Grażyna Mozol, Zofia Nachiło-Morbiato, Marek Nadolski, Agnieszka Nogal, Wojciech Nowak, Maciej Nowakowski, Piotr Nowicki, Tomasz Ociepka, Patryk Oiryś, Luiza i Radosław Oklesińscy, Michał Olecki, Marina i Maciej Olejnikowie, Zenon Olewicz, Przemysław Osiak, Jerzy Osiński, Marek Ostafiński, Ija i Wojciech Ostrowscy, Franciszek Paciorek, Ryszard Paciorek, Joanna i Jakub Paciorkowie, Agnieszka Pacuła, Mirosław Paczocha, Rafał Paliwoda, ks. prof. Tadeusz Panuś, Ewa i Jarosław Paradowscy, Arkadiusz Pasiuk, Waldemar Pawłowski, Maria Peisert, Robert Pelewicz, Ewa Perskawiec, Wojciech Piasecki, Szymon Piątek, Barbara Piechowska, Filip Piestrzeniewicz, Piotr Pietryga, Maria Pietrzak, Jan Pięta, Magdalena Pinkalska, Krzysztof Piotrowski, prof. Henryk Podbielski, Patryk Pogoda, Kamil Polikowski, Antoni Poniński, Grzegorz Postek, Lech Powichrowski, Michał Przeperski, Barbara i Romuald Przybyłowie, Paweł Przychodzeń, Elżbieta i Grzegorz Ratajczakowie, Małgorzata Rawa, Paulina i Adrian Rec, Piotr Remiszewski, Sławomir Rogowski, Tomasz Romańczyk, prof. Zofia Rosińska-Zielińska, Krystyna Rożek-Lesiak, Mateusz Różański, Lucyna Rusak, Wojciech Rusinek, Agata Rutkowska, Izabela Rutkowska, Dorota i Grzegorz Rzeźnikowie, Ewa i Michał Rżyskowie, Paweł Sadłowski, Barbara i Jan Sadowscy, Monika i Jerzy Saganowie, Maria Salij, Tadeusz Salij, Mariusz Sarkan, Roman Sawka, Michal Siciarek, Krzysztof Siemieński, ks. Tadeusz Siewko, Danuta Prył-Silska i Jacek Silski, Magdalena Simon-Błażewicz, Jacek Siński, Monika Skoczylas-Sroka, Krzysztof Skowron, Marcin Sławeta, Mirosław Sławiński, Anna Słota-Cichocka, Monika i Wojciech Smolakowie, Daniel Sobiesiak, Grażyna Halkiewicz-Sojak i Sławomir Sojak, Piotr Sołtysiak, Sławomir Stachowicz, Jacek Staniaszek, Kinga Jarocka-Staniszewska i Piotr Staniszewski, Kasper Starużyk, ks. Jacek Stawik, Piotr Stawiński, prof. Zbigniew Stawrowski, Tomasz Stefanek, Marcin Stefaniuk, Bożena i Krzysztof Stefankowie, Andrzej Stępień, Barbara Strycharczyk, Mirosława Stryjek, Barbara Suchorowska-Włodarczyk, Agata Supińska, Urszula i Wojciech Swakoniowie, Marcin Sychowski, Robert Szalewicz-Szalegiejew, Tadeusz Szawiel, Konrad Szczebiot, Dominik Szczęsny-Kostanecki, Anita i Michał Szczurowscy, Anna Szeliga, Natalia i Emil Szerszeniowie, Monika Szewczuk-Bogusławska, Magdalena Szewczyk , Krzysztof Szewior, Piotr Szlagowski, Tomasz Szocik, Maria Szołomicka-Gerlicz, Tomasz Szopa, Tadeusz Szwachła, Justyna Szymani, Iwona i Konrad Szymańscy, Agnieszka Szymczyk, Cezariusz Ścisiński, Maria i Mateusz Środoniowie, Jerzy Świątkiewicz, Roman Świątkowski, Anna Talarowska, Adam Talarowski, Robert Tarnacki, Dorota i Konrad Tarnopolscy, Marek Teuerle, Teresa Kamilla Thiel-Ornass, Beata Tim, o. Roman Tomanek OMI, Wojciech Tomczyk, Seweryn Tota, Małgorzata Łukasiewicz-Traczyńska i Krzysztof Traczyński, Mariusz Trębicki, Tamara Trojanowska, Iwona Trzaska, Łukasz Turkowski, Piotr Tworek, Adam Tychowski, Magdalena i Paweł Ukielscy, Agnieszka Uklańska, Hanna Urbańska, Urszula i Andrzej Wacławczykowie, Henryk Wacławik, Aleksander Waldon, Elżbieta i Jan Walewscy, Piotr Warych, Robert Wawrzeń, Izabela Wawrzyńska, bp Artur Ważny, Dariusz Wegnerski, Bartosz Wesołowski, Paweł Wędrychowski, Katarzyna Węgrzyn, Ireneusz Węgrzynowicz, Wojciech Widłak, Bogusław Wieczorek, Krzysztof Wielecki, Ewa i Rafał Wierzchosławscy, Karolina Wigura-Kuisz, Maria Wilczek, Anna Wilińska, Elżbieta i Bogdan Wiśniewscy, Lucjan Włodarczyk, Elżbieta Włostowska, Dawid Wojcieszek, Maria Wojtczak, Maria i Wojciech Woszczyńscy, Magdalena Wójcik, Monika Madej-Wójcik i Mariusz Wójcik, Dominik Wrzesień, Roman Wyborski, Wanda Wydżga-Rak, Witold Wyglendowski, Zbigniew Zagrodzki, Ewa Zając, Marek Zająkała, Aleksander Zalewski, prof. Krzysztof Zanussi, Grzegorz Zarzeczny, Dyzma Zawadzki, Dorota i Tomasz Zdziebkowscy Sławomir Ząbek, Małgorzata i Marek Zdrojewscy, Jan Zdzienicki, Marta Zielińska, Eligiusz Ziółkowski, Piotr Ziółkowski, Piotr Znojek, Jacek Zygadło, Witold Żórański oraz 31 Darczyńców, którzy chcieli pozostać anonimowi.
Wstęp
Rosjanie odruchowo wiążą [swoje] problemy i cele polityczne z najważniejszymi zagadnieniami ludzkiej egzystencji. Nie odnaleźliby żadnego sensu w losie własnego narodu, gdyby jednocześnie nie odkrywał im on losu całego świata. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że Rosjanie posiadają doprawdy najgłębszą i wszechogarniającą narodową ideę – ideę zbawienia całej ludzkości.
Dziwnie się to czyta w świecie po Buczy. Jeszcze dziwniej, gdy wie się, kto te słowa napisał.
Walter Schubart był znanym niemieckim filozofem kultury i religii. Ochotnik na froncie pierwszej wojny, kilkakrotnie odznaczony. Oficer. Zupełnie nie komunista ani w ogóle lewicowiec, ale zdecydowany przeciwnik nazizmu. Żonaty z Żydówką, po dojściu do władzy Hitlera wyemigrował do łotewskiej Rygi. I tu napisał swoje najbardziej znane dzieła, których większość związana jest z Rosją i rosyjską kulturą. Schubart był głęboko przekonany, że Rosja (oczywiście niekomunistyczna) zbawi Europę.
Rosja, ta realna, tego nie doceniła i Schubarta nie zbawiła. Po zajęciu Łotwy przez ZSRR został aresztowany. I on, i jego żona zmarli w 1942 roku w łagrach w Kazachstanie.
A długo po śmierci i po upadku komunizmu stał się Schubart bardzo popularny wśród rosyjskich nacjonalistów. Często cytuje go na przykład ulubiony filozof patriarchy Cyryla Siergiej Pieriewiezencew. Człowiek, który uważa, że przeznaczeniem Rosji było i jest utrzymywanie świata w prawdzie i uratowanie go przed Antychrystem. Bo „przez tysiąc lat Rosja jako samodzielna cywilizacja przygotowywała się tylko do jednego, za to najważniejszego czynu – do bitwy z Antychrystem”. Przy czym „Rosja była gotowa nawet sama zginąć, ale ocalić słuszną sprawę, i w ten sposób zyskać zmartwychwstanie i wieczne zbawienie. I w tym zawiera się sens istnienia Rosji”. Dlatego według Pieriewiezencewa Rosjanie to przede wszystkim nie naród, tylko „obrońcy Dobra” i „bojownicy przeciw Światowemu Złu”. Idzie on tu w ślady XIX-wiecznego słowianofila Konstantina Aksakowa, według którego „naród rosyjski to nie naród, to Ludzkość; wydaje się narodem dlatego, że jest otoczony zwykłymi narodami niemającymi innego sensu niż wyłącznie narodowy, i z tego powodu Ludzkość [Rosjan] wydaje się im być narodowością”.
Pieriewiezencew, co naturalne, poparł „operację specjalną” przeciw Ukrainie. Czy uznaje ją za tę opiewaną przez siebie ostatnią bitwę z Antychrystem – nie udało mi się ustalić na pewno, z całą pewnością jednak nie uznałby takiej interpretacji a priori za absurdalną.
I nie on jeden wśród Rosjan.
Pisząc książkę, którą trzymają Państwo w ręku, chciałem zwrócić uwagę na to, na co rzadko ostatnio zwraca się uwagę – na głębsze podstawy, na źródła zachowania rosyjskiego teraz. Na intelektualne źródła Buczy.
Dostrzegam je nie tylko tam i nie tylko te, o jakich dotąd w Polsce przy tej okazji mówiono.
Jakie? Nie powiem w tym miejscu – zachęcam do lektury całości. Zdradzę jednak, że ma to wiele wspólnego z pewną cechą Rosjan, będącą zarazem ich przekleństwem, jaką jest nadmiar autorefleksji i zastanawiania się nad sobą. Niegdysiejszy rosyjski wicepremier (i biograf Jelcyna) Alfred Koch powiedział o swoich rodakach, że „tak się sobą zachwycają, tak się do dziś upajają swoim baletem i swoją XIX-wieczną literaturą, że już nie są w stanie zrobić nic nowego. I jeśli będą dalej pogrążać się w miłości do samych siebie”, prowadzić niekończące się rozmowy na temat szczególnej roli i szczególnej duchowości swojego narodu, to nie może się to skończyć dla nich dobrze.
Zgadzam się z Kochem i zauważam, jak bardzo autodestrukcyjna wobec samych Rosjan jest ta cecha rosyjskości. Podzielam też opinię XIX-wiecznego filozofa i pisarza Władimira Sołowjowa, którego zdaniem gigantyczne i w jakiś sposób chore rosyjskie ambicje rozwikłania węzłów historii ludzkości zaplątywały Rosjan coraz bardziej i bardziej w nierozwiązywane systematycznym wysiłkiem własne realne problemy. Dostrzegam też, jak bardzo zarzucenie tych ambicji (wtedy, kiedy ma miejsce) niszczy spójność Rosjan, pozbawia ich poczucia sensu egzystencji i nihilizuje – gdyż to one właśnie pełnią funkcję sprężyny, organizującej Rosjaninowi jego wewnętrzny świat. Ale zarazem muszę powiedzieć jasno – paradoksalnie ten atrybut rosyjskości, jakim jest zdolność nie tylko do udzielania innych odpowiedzi na pytania, które zadaje sobie reszta świata, ale również do stawiania pytań zupełnie innych – takich, na które gdzie indziej nikt nie wpadł, budzi moją ciekawość i mimo wszystko szacunek.
„Rosja jest miejscem, które poddaje sprawdzianowi każdą twoją decyzję i wszystko, co wcześniej zrobiłeś; jest miejscem, gdzie każdy wybór między dobrem a złem jest niezwykle ważny, bo pokazuje twoją najgłębszą istotę” – pisze Peter Pomerantsev, długo mieszkający w Moskwie Brytyjczyk, syn rosyjsko-żydowskich dysydentów, emigrantów, autor jednej z najbardziej przenikliwych krytycznych analiz tego kraju z epoki sprzed agresji na Ukrainę.
Pisze również, że „gdy raz się tam [do Moskwy] przyjedzie, to już się tego miasta nie opuszcza”.
Ma rację.
Mam zbyt wysokie mniemanie o Czytelnikach, by wdawać się tu w wyjaśnianie, że zrozumieć coś – to nie znaczy to coś usprawiedliwić. Wolę podkreślić, że dążenie do zrozumienia jest czymś dla inteligentnego człowieka naturalnym, że zrozumienie – to dla niego jest cel sam w sobie.
Cel sam w sobie – ale nie tylko. Bo kiedy źródeł czegoś nie rozumiemy, to raczej nie będziemy wobec tego czegoś skuteczni.
Odejść od Piotra
Nie doceniamy głębokości nie tylko politycznego, ale przede wszystkim cywilizacyjnego zwrotu, który obecnie dokonuje Rosja.
Zaznaczam przy tym, że nie będąc prorokiem, nie jestem w stanie orzec, czy ów zwrot zdoła nastąpić naprawdę, czy też system putinowski się zawali, zanim zostanie osiągnięta, jak to określają Rosjanie, „toczka niewozwrata”, czyli linia, spoza której nie ma już odwrotu. Można też wyobrazić sobie sytuację, której szczerze lęka się wielu rosyjskich nacjonalistów – że system, choć się nie zawali, to de facto wróci do swej pierwotnej, ideowo amorficznej postaci, i żadnej narodowej rewolucji nie będzie.
Cytowany we wstępie Siergiej Pieriewiezencew lamentuje, że przez trzydzieści lat to rządowe instytucje i media upowszechniały wśród Rosjan „zachodnie wartości”, które teraz niby się odrzuca, tylko że w tych instytucjach i tych mediach siedzą wciąż ci sami ludzie, i to jest zaród klęski. Nacjonalistyczny pisarz Zachar Prilepin histeryzuje w tym duchu regularnie. Podobnie czyni, choć w innym stylu, przywódca Czeczenii Ramzan Kadyrow oraz ezoteryczny geopolityk Aleksander Dugin (który skądinąd nazwał muzułmanina Kadyrowa „głosem ruskiego miru”). I naprawdę wielu, wielu innych. Powstaje silne wrażenie, że oto koterie, dotąd grupujące się wokół sztandarów radykalnego rosyjskiego imperializmu czy nacjonalizmu (nie, nie sugeruję tu, że wszyscy ich uczestnicy motywowani są jedynie względami merkantylnymi, to jest znacznie bardziej złożone), wreszcie zdołały wysadzić z siodła tych, którzy dotąd w jeszcze większej mierze niż one byli beneficjentami putinowskiego systemu, a w związku z tym byli mniej skłonni do popierania rozmaitych szaleństw, mogących w konsekwencji utrudnić im spokojne konsumowanie owoców władzy. I teraz z jednej strony chcą pogłębić swoje zwycięstwo, a z drugiej – boją się powrotu do łask dotychczasowych elit.
Bardzo popularyzuje się w związku z tym ostatnio, ukute przez Dugina jeszcze kilka lat temu, określenie „szósta kolumna”. Szósta kolumna to, w odróżnieniu od piątej, nie są świadomi dywersanci przeciwnika. Nie, to ludzie szczerze subiektywnie oddani i systemowi, i Putinowi, ale oddani niejako z niewłaściwych pozycji. Subiektywnie chcąc Władimirowi Władimirowiczowi pomóc, obiektywnie mu szkodzą, bo po prostu są tacy, jacy są – skażeni zbytnią zachodniością i zbyt wysokim poziomem życia, a chęć jego zachowania skłania ich do naturalnej ugodowości wobec tegoż Zachodu.
Cała ta sytuacja może Polakowi przypominać tę, która miała miejsce w PRL pod koniec marca 1968 roku, kiedy to rozpędzającym się do skoku po wszystko moczarowcom Gomułka nagle pokazał ich miejsce, a wtedy ci zaczęli narzekać, że „Marzec skończył się jeszcze w marcu”. Oczywiście z tą różnicą, że na razie nikt w Rosji nie pokazuje „impercom” (jak nazywa się w Rosji zwolenników kontynuacji tradycji imperialnej) i nacjonalistom ich miejsca, niemniej oni śmiertelnie się tego boją.
Ponieważ nie odmawiam niektórym spośród nich daru realistycznego postrzegania pewnych wymiarów rzeczywistości, nie mogę więc stwierdzić, że na pewno nie mają racji, i putinowska Rosja nie wpłynie z powrotem do swego zastałego koryta. Jednak zamierzenia dotyczące przebudowy społeczeństwa, deklarowane po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę, zmiany realizowane przez władze w sferze ideologicznej, edukacji i narracji, są naprawdę ambitne.
My, jeśli w ogóle dostrzegamy tę zmianę, postrzegamy ją poprzez pryzmat doświadczeń historycznych pokoleń starszych, jeszcze żyjących, a wręcz jeszcze czynnych. I wydaje nam się, iż na skutek decyzji podejmowanych przez ekipę putinowską Rosja wraca do komunizmu w wersji breżniewowskiej, być może wręcz stalinowskiej. Tymczasem to jest część odpowiedzi, ale właśnie tylko część, i to nie najważniejsza. Bo to tylko część procesu.
Procesu, który prorządowi rosyjscy intelektualiści sygnalizowali z narastającym naciskiem już w ciągu ostatnich kilku lat, choć w większości trochę się bali, a trochę nie potrafili go precyzyjnie określić.
Znacznie sprawniej poradzili sobie z tym, jak to zwykle bywa, pisarze, opozycyjni rosyjscy pisarze, często lepiej od politycznych analityków czy dziennikarzy czujący intuicyjnie ruch tektonicznych płyt społecznej świadomości. Tacy jak Władimir Sorokin (Dzień oprycznika) czy ostatnio Dymitr Głuchowski (wstrząsający Outpost). Dziś to, co opisywali oni w swoich postapokaliptycznych wizjach, uznawanych często za przejaw właściwej literatom nadwrażliwości, otwarcie (choć oczywiście używając innych słów i wstawiając znak plus tam, gdzie Głuchowski z Sorokinem widzieli wyłącznie minusy kosmicznych rozmiarów) deklarują prorządowi ideolodzy, analitycy i propagandyści.
Idzie – ni mniej, ni więcej – o coś, co Rosjanie nazywają odwrotem od Piotra. O zakwestionowanie wyboru Piotra Wielkiego. O cofnięcie Rosji do czasów sprzed jego reform. Oczywiście nie w sensie technologii, tylko ideologii.
Kiedy Polak słyszy o tym, z reguły nie rozumie, o co chodzi. Bo nasze postrzeganie tych reform, sformatowane już przez Mickiewicza w jego wstrząsających opisach imperialnego Petersburga, jest diametralnie odmienne od rosyjskiego. My widzimy je najczęściej jako łże-reformy, jako imitowanie zachodniej formy (często domniemujemy spiskowo, że było to świadome, politycznie motywowane oszustwo, mające na celu zwiedzenie tegoż Zachodu, by przestał widzieć w Moskwie obcą, groźną bestię) bez przejęcia zachodniej treści.
Natomiast Rosjanie najczęściej widzą Piotra inaczej. Ci o nastawieniu prozachodnim („zapadnikowskim”) – jako władcę, który rzucił wyzwanie dominującej według nich cesze Rosji przedpiotrowej, za którą uznawali gnuśność. Wielki car ich zdaniem łamał ją i w ten sposób tworzył podstawy dla ewentualnego przyszłego doszlusowania kraju do narodów europejskich. Ci zaś o nastawieniu „niezapadnikowskim” – jako władcę, który despotycznie zerwał z wtedy już niemal tysiącletnim dziedzictwem Rusi, a potem Moskwy, brutalnie przerwał zatem kulturową ciągłość Rosji. Jego reformy „doprowadziły do utrwalenia się w Rosji powszechnego poczucia dezintegracji, spowodowanej forsowną dyfuzją obcej kultury” – konstatuje historyk filozofii Mariusz Broda i przypomina, że cechą ideologii epoki Piotra I było przedstawianie tego okresu nie jako kontynuacji dotychczasowej historii państwa moskiewskiego, tylko jako momentu wyjściowego, punktu startowego odliczania czasu; „wszystko, co było przedtem, uznawano jak gdyby za nieistniejące lub przynajmniej za nieposiadające bytu historycznego, za czas ignorancji i chaosu” – można sobie tylko wyobrazić, jakim świętokradztwem było to w oczach ówczesnych Rosjan, ukształtowanych przez doktrynę „trzeciego Rzymu” i świętości drogi, którą dotąd Moskwa szła. Car otworzył do niej na oścież drzwi dla wszystkiego, co zachodnie – w tym i trendów oraz wpływów dla niej zgubnych (a w zasadzie wszystko, co szło z Zachodu, jak i w ogóle wszystko, co kolektywny Zachód kiedykolwiek świadomie czy nieświadomie oferował Rosji, jest w tej optyce antyrosyjskie ex definitione).
Charakterystyczne, że Polacy i Rosjanie, patrzący na ten sam słynny petersburski pomnik Piotra Wielkiego, postrzegają go inaczej. Polacy (których odbiór ukształtował tu Mickiewicz w Ustępie III części Dziadów) widzą cara, który rozpuścił rumaka do dzikiego cwału, co skończy się tak, że „spadnie i pryśnie w kawały”. Rosjanie zaś najczęściej widzą, że car z potworną siłą trzyma konia za uzdę, brutalnie nad nim panuje.
Z drugiej jednak strony feralnym dziełem Piotra – według jego rosyjskich krytyków, szczególnie ze szkoły „poczwienników” (od poczwa – czyli „gleba, podłoże”; ten kierunek myślenia powstał w XIX wieku, ale pod innymi nazwami funkcjonował i w czasach komunizmu, i funkcjonuje teraz, zyskując wręcz stempel oficjalnej ideologii) – było doprowadzenie do zerwania rosyjskich elit z ludem, powstanie między nimi kulturowej przepaści.
Efektem tego zerwania – według przedstawicieli owego kierunku – było wiele nieszczęść, z finalnym bolszewizmem, który jawi im się jako bunt narodu przeciw wykorzenionym elitom (na przypomnienie faktu, że w momencie obalenia caratu już od kilkudziesięciu lat owe elity, pod wpływem dwóch kolejnych panujących, dryfowały właśnie od europejskości ku reakcyjnej staroruskości, „poczwiennicy” odpowiadają, iż ten proces był nieszczery i spóźniony, albo nie odpowiadają w ogóle). Zatem w myśl tej teorii bolszewizm od początku zawierał rozmaite, sprzeczne ze sobą polityczne elementy i mentalne warstwy; wprawdzie z biegiem czasu jego narodowe elementy wyparły te kosmopolityczne, i dlatego antykomunizm stał się ostatecznie tylko kolejną formą i ideologicznym narzędziem rusofobii, ale w rzeczywistości 1917 roku był jednak przede wszystkim nieszczęściem, owocującym wojną między Rosjanami a innymi Rosjanami, rozpadem imperium i feralnym zaindukowaniem przez leninowców tworzenia czy umacniania się nierosyjskich narodowości – z ukraińską na czele. Nieszczęściem, dwieście lat przedtem zawinionym przez Piotra.
O „zerwaniu z Piotrem”, jako o konieczności czy dziejącym się już procesie, piszą i mówią teraz otwarcie nie tylko zagorzali nacjonaliści i „impercy”, do niedawna pozostający wobec Władimira Władimirowicza w szczerej opozycji i szczerze wobec niego do niedawna nieufni, ale też przedstawiciele putinowskiego mainstreamu. Przecież, jak odkrywa filozof z Akademii Nauk Anatolij Czerniajew, konieczności przeprowadzenia „specoperacji” na Ukrainie „winni są ci nasi wrogowie, którzy przez lata narzucali nam zachodni styl myślenia, wygłaszali o tym wykłady i wydawali książki”.
Ba, o zerwaniu z Piotrem potrafią teraz pisać również intelektualiści pozycjonujący się do niedawna jako liberałowie, jak Dymitr Trenin z rosyjskiego oddziału fundacji Carnegie. W jego ujęciu idzie o zakwestionowanie „trzystuletniej tradycji uznawania Rosji nie tylko za wielkie europejskie mocarstwo, ale też za część składową ogólnoeuropejskiej cywilizacji”, i trzeba to zrobić nie tyle ze względu na obecną konfrontację z Zachodem, ile dlatego, że „Rosja długo pragnęła wpisać się w Europę, gdzie daleko nie wszyscy byli jej radzi”.
Ani dla pierwszych, ani dla drugich, ani dla trzecich scenariusz zerwania z Piotrem nie jest jednak intelektualnie i ideologicznie prosty.
Bo zarazem Piotr – to moc. To imperium. Zostawił Rosję wielokrotnie potężniejszą niż ta, którą przejął. A to zawsze dotąd było kryterium najważniejsze spośród tych, za pomocą których Rosjanie oceniali swoich władców. Dlaczego więc dziś wydaje się ono tracić tę pozycję?
Materiału do próby sformułowania odpowiedzi na to pytanie dostarcza pewna wypowiedź Stalina, zresztą w części dotycząca również Piotra, tylko – paradoksalnie – niejako z drugiej strony.
W czasie prac nad słynnym filmem Iwan Groźny reżyser Siergiej Eisenstein często konsultował się czy to z prawą ręką Stalina, Andriejem Żdanowem, czy to z samym Josifem Wissarionowiczem. I w czasie jednego z takich spotkań Żdanow, w oczywisty sposób przedstawiając Eisensteinowi to, co jemu samemu powiedział przedtem na ten temat Stalin, stwierdził, że jedynym błędem cara Iwana było to, że nie wyrżnął w pień pięciu najważniejszych rodzin bojarskich, bo gdyby to zrobił, to po jego śmierci nie nastąpiłaby w Rosji smuta.
Wszyscy interesujący się Stalinem (albo Eisensteinem) znają tę anegdotę, natomiast niewielu wie, że to zdanie miało swą kontynuację – jego dalsza część brzmiała: „i przez to smuta trwała aż do Piotra”.
Tymczasem, według dosłownie wszystkich rosyjskich i zachodnich historyków, smuta skończyła się wstąpieniem na tron Michała Romanowa, pierwszego cara z tej dynastii. Było to w 1613 roku, zaś Piotr, później nazwany Wielkim, objął władzę (formalnie, jako małoletni) w roku 1682, a realnie w roku 1689. Smuta – czyli według klasycznej definicji okres rozpadu państwa (bałaganu, bezładu i bezwładzy zagrażających wręcz jego egzystencji) oraz jego strasznych klęsk – trwała więc, według Stalina, do tej daty.
Ale przecież w tym okresie, uznawanym przez Josifa Wissarionowicza za dalszy ciąg smuty, pomiędzy objęciem władzy przez Michała Romanowa a analogicznym momentem w życiu Piotra I, Rosja przeżywała okres kulturalnego rozkwitu, co raczej nie kojarzy się z czasem upadku. Kulturalny rozkwit – to oczywiście mogło Stalina nie obchodzić. Jednak w tym samym czasie Moskwa ostatecznie odebrała Rzeczypospolitej Smoleńsk, a potem lewobrzeżną Ukrainę z Kijowem. I właśnie wtedy też już zdecydowanie i na zawsze stanęła na brzegu Pacyfiku.
I to miałaby być smuta...?
Stalin oczywiście znał te historyczne fakty, nie był bynajmniej ignorantem, odwrotnie – był erudytą. Ale mimo to uznał czasy przedpiotrowe za smutę. Dlaczego?
Wydaje się, że odpowiedź jest prosta. Zwycięstwa w walce z wrogiem zewnętrznym i podboje były w myśl jego filozofii bardzo ważne. Ale najważniejszy był odpowiedni stopień autorytaryzmu i despotyzmu wewnątrz państwa. Najważniejsze, by władzy nikt nie kontrolował i by sytuacja, w której ktoś mógłby jej bodaj pośrednio zagrozić, była całkowicie niewyobrażalna. A czasy między rokiem 1613 a 1689 w Rosji to nie był bynajmniej okres anarchii, carowie rządzili mocną ręką, ale ktoś oprócz nich miał jednak coś do powiedzenia. Z kimś musieli się liczyć. Więc w oczach Stalina to była smuta, i dopiero Piotr zapewnił Rosji odpowiedni poziom despotyzmu, pozwalający uznać, że smuty już nie ma.
Wydaje się, że teraz historia zatoczyła koło i ofiarą podobnego rozumowania został sam Piotr. Wprawdzie w swoim czasie zapewnił państwu odpowiedni poziom despotii, ale po kilkuset latach okazuje się, że jedynie doraźnie. Bo zarazem otworzył kraj na zarazki, strategicznie podminowujące tę despocję. I ten aspekt jego rządów, w opinii obecnego rosyjskiego mainstreamu, przeważa i nad zwycięstwami wojennymi, i nad doraźnym zaprowadzeniem wzorcowego autorytaryzmu, i nad powiększeniem państwa. Żeby państwo było duże, jak największe – to oczywiście ważne, nikt nie unieważnia tego, co ktoś nazwał rosyjskim fetyszyzmem terytorialnym, a o czym będę jeszcze pisał. Ale najważniejsze – żeby państwo było takie, w którym nie tylko nikt nie zagrozi władzy teraz, w danym momencie, ale w którym wręcz nie ma możliwości, by zagroził jej kiedykolwiek.
A tego Piotr, mimo starań, nie zapewnił.
I dlatego teraz musi odejść.
„Teraz mamy wszyscy stać się mentalnie czymś w rodzaju cerkiewnego diaka z ery Aleksego Michajłowicza” (drugiego z kolei cara z dynastii Romanowów z połowy XVII wieku) – skonkludował niezależny historyk Władimir Pastuchow.
Operacja ta nie jest prosta ani jednoznaczna. Bo zarazem sam Putin wielokrotnie – w tym już po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę – dawał wyraz swojemu podziwowi dla Piotra. Nie wchodził w kłopotliwe obszary wyborów cywilizacyjnych, koncentrując się na wzroście potęgi Rosji i ówczesnych zwycięstwach wojennych, bez analizowania przyczyn tych sukcesów, a jednym z nich był przecież (oprócz oczywistego geniuszu obłąkanego psychopaty, jakim był Piotr) zarządzony przezeń zwrot na Zachód. Przy czym Piotr zajmuje tak wysokie miejsce w panteonie rosyjskich bohaterów – także tych typu „gosudarstwienników”, czyli budowniczych państwa – że odejście odeń może być trudne, i nie ma żadnej pewności, czy rzeczywiście nastąpi.
Operacja nie jest więc rzeczywiście prosta. Ale skoro wydane w lipcu 2022 roku kremlowskie wytyczne dla propagandy każą mówić i pisać o tym, co dzieje się obecnie, jako o wydarzeniu na miarę chrztu Rusi – czyli „wydarzeniu, które określiło tożsamość rosyjskiego państwa” – to wydaje się jasne, że „specoperację” na Ukrainie i związane z nią okoliczności władze traktują jako coś ważniejszego od reform Piotra. Każe to traktować poważnie zapowiedzi odejścia od jego dziedzictwa.