Koniec współuzależnienia - Melody Beattie - ebook + książka

Koniec współuzależnienia ebook

Melody Beattie

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Poprawione i zaktualizowane wydanie bestsellerowego poradnika dla tych, którzy nie radzą sobie z destrukcyjnym zachowaniem swoich bliskich.

Ta książka kryje w sobie klucz do zrozumienia współuzależnienia – zatracenia się w imię pomocy innym kosztem własnego życia i własnego szczęścia.

Współczujące i wnikliwe spojrzenie autorki doprowadziło miliony czytelników do uświadomienia sobie, że nie są w stanie zmienić drugiego człowieka i że uzdrawianie zaczyna się od troski o własny dobrostan.

Poprawione wydanie zawiera zupełnie nowy rozdział poświęcony traumie i lękom – tematom, które Melody Beattie od dawna uważała za ważne w kontekście współuzależnienia – dzięki czemu książka jest dziś jeszcze bardziej aktualna niż wtedy, gdy ukazała się po raz pierwszy ponad 35 lat temu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 415

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nałuCo­de­pen­dent No More. How to Stop Con­trol­ling Others and Start Ca­ring for Your­self
Co­py­ri­ght © Me­lody Be­at­tie, 2022 In­ter­na­tio­nal Ri­ghts Ma­na­ge­ment: Su­sanna Lea As­so­cia­tes on be­half of Spie­gel & Grau, LLC Co­py­ri­ght © 2023 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Przed­mowę do no­wego wy­da­nia, roz­działy 1 i 20 tłu­ma­czył Łu­kasz Je­żyk
Pro­jekt okładki, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-990-0
Wy­dawca: Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Książkę tę de­dy­kuję so­bie

oraz wszyst­kim tym, któ­rzy na­uczyli się cze­goś ode mnie

i po­zwo­lili mi uczyć się od nich.

Nie jest ła­two zna­leźć szczę­ście w so­bie,

ale nie można go zna­leźć ni­g­dzie in­dziej.

Agnes Rep­plier

Przed­mowa do no­wego wy­da­nia(2022)

W dniu świę­tego Wa­len­tego 1986 roku Terry Spahn, są­siad pra­cu­jący w wy­daw­nic­twie Ha­zel­den, przy­szedł do mo­jego domu w Stil­l­wa­ter w sta­nie Min­ne­sota, aby – na prośbę re­dak­cji – ode­brać z mo­ich rąk plik stron wy­dru­ko­wa­nych na dru­karce ro­ze­tko­wej, które miały się prze­obra­zić w książkę pt. Ko­niec współ­uza­leż­nie­nia.

Za­pi­sa­łam do­ku­ment na dys­kietce na kom­pu­te­rze Kay­pro, jed­nym z pierw­szych tego typu urzą­dzeń oso­bi­stych, ja­kie po­ja­wiły się na świe­cie. By­łam za­ko­chana w tej no­wej tech­no­lo­gii, bo po­zwa­lała mi bez końca ulep­szać mój tekst, ale też ofe­ro­wała moż­li­wość gra­nia w Ponga, co sku­tecz­nie roz­pra­szało mnie w pi­sa­niu (edy­tory tek­stu, które zna­łam do tej pory, nie po­sia­dały ta­kich do­dat­ko­wych funk­cji). Z tych też po­wo­dów Terry mu­siał do mnie przyjść i oso­bi­ście prze­jąć ode mnie rę­ko­pis. Trzy­ma­łam go kur­czowo i tań­czy­łam z nim wo­kół Terry’ego, który pró­bo­wał wy­rwać go z mo­ich rąk, ale osta­tecz­nie od­pu­ści­łam i po­zwo­li­łam po­dzie­lić się tą książką ze świa­tem.

Mi­nęło sporo czasu od tam­tego dnia w Stil­l­wa­ter, ale Ko­niec współ­uza­leż­nie­nia na­dal po­zo­staje książką żywą i ak­tu­alną. Praw­dzi­wość jej pod­sta­wo­wych za­ło­żeń zo­stała wie­lo­krot­nie po­twier­dzona. Wciąż je­stem też za­do­wo­lona z tego, jak opo­wie­dzia­łam te hi­sto­rie i w jaki spo­sób do­cho­dzi­łam do za­sad­ni­czych wnio­sków.

A jed­nak przez ostat­nie dwie de­kady – głów­nie w związku z roz­wo­jem tech­no­lo­gicz­nym, który miał roz­le­gły wpływ na na­szą co­dzien­ność – za­uwa­ży­łam, że pewne wy­ra­że­nia i źró­dła, do któ­rych od­no­si­łam się w tej książce, stały się nieco prze­sta­rzałe, co po­wo­do­wało, że nie­raz aż się wzdry­ga­łam. Z jed­nej strony opo­wie­dzia­łam swoją hi­sto­rię z nad­mierną po­wścią­gli­wo­ścią, z dru­giej nie­kiedy prze­sad­nie się roz­wo­dzi­łam (tak w ży­ciu, jak w książce) na te­mat tego, czy to w po­rządku – ale czy na­prawdę w po­rządku – ko­chać sa­mych sie­bie, a je­śli tak, to co to wła­ści­wie dla nas zna­czy.

W la­tach 80., kiedy pro­wa­dzi­łam ba­da­nia i pra­co­wa­łam nad tą książką, mie­li­śmy zu­peł­nie inny po­ziom świa­do­mo­ści na te­mat pro­ble­mów, któ­rymi się zaj­mo­wa­łam, ale już wtedy za­czę­li­śmy kwe­stio­no­wać pewne za­ło­że­nia, które do­tąd bra­li­śmy za pew­nik. Ko­biety prze­sta­wały być trak­to­wane wy­łącz­nie w spo­sób przed­mio­towy, zy­sku­jąc prawa i pod­mio­to­wość. A całe spo­łe­czeń­stwo od­czu­wało głód wie­dzy, która mo­głaby po­móc lu­dziom zna­leźć sens ży­cia w dy­na­micz­nie zmie­nia­ją­cym się świe­cie. W księ­gar­niach nie było jesz­cze wtedy osob­nych pó­łek z po­rad­ni­kami na te­mat roz­woju oso­bi­stego, ale lu­dzie za­czy­nali się in­te­re­so­wać swoim ży­ciem we­wnętrz­nym. Cho­ciaż naj­waż­niej­sze tezy tej książki po­zo­stały nie­za­chwiane, po­dej­ście do nie­któ­rych z oma­wia­nych w niej za­gad­nień stało się na tyle ar­cha­iczne, że zna­cząco przy­sło­niło prak­tyczny wy­miar lek­tury. Książka wy­ma­gała od­świe­że­nia.

– Są­dzisz, że młodsi czy­tel­nicy będą w ogóle wie­dzieli, kim jest Bob Ne­whart? – za­py­ta­łam re­dak­torkę, od­no­sząc się do motta, które po­prze­dza je­den z roz­dzia­łów.

– Nie – od­po­wie­działa – ale będę wie­dzieli, jak go wy­go­oglo­wać.

• • •

Od kiedy Ko­niec współ­uza­leż­nie­nia po raz pierw­szy po­ja­wił się na rynku, w moim ży­ciu także za­szło dużo zmian, które zmo­dy­fi­ko­wały mnie i moje prze­ko­na­nia: prze­pro­wadzka do Ka­li­for­nii, śmierć mo­jego by­łego męża (ojca mo­ich dzieci) oraz mo­jego ojca – dwóch z trzech osób, które stały się po­wo­dem mo­jego współ­uza­leż­nie­nia, a także opieka nad moją matką i jej odej­ście (to był ty­powy przy­kład re­la­cji, która opie­rała się tak na mi­ło­ści, jak i nie­na­wi­ści).

Naj­do­tkliw­sza była jed­nak dla mnie strata mo­jego syna Shane’a, na­stęp­nego dnia po jego dwu­na­stych uro­dzi­nach. Bez wąt­pie­nia do­świad­cze­nie to ze­pchnęło mnie w ot­chłań roz­pa­czy, a trauma, którą prze­szłam, wy­nisz­czyła mnie we­wnętrz­nie.

Dzięki tej okrop­nej pró­bie zro­zu­mia­łam, w jaki spo­sób prze­bie­gają trauma, stany lę­kowe i re­ak­cje zwią­zane z ze­spo­łem stresu po­ura­zo­wego (PTSD), wy­stę­pu­jące w po­łą­cze­niu ze współ­uza­leż­nie­niem. Oczy­wi­ście nie od­czu­wa­łam żad­nej wdzięcz­no­ści w sto­sunku do tych lek­cji, kiedy po­bie­ra­łam z nich na­ukę. O trau­mie prak­tycz­nie w ogóle jesz­cze się nie mó­wiło, po­zo­sta­wała za­re­zer­wo­wana dla prze­żyć żoł­nie­rzy po­wra­ca­ją­cych z wojny; aż do 11 wrze­śnia 2001 roku, kiedy do­świad­czy­li­śmy jej w spo­sób ko­lek­tywny. Or­ga­ni­za­cje wspie­ra­jące lo­kalne spo­łecz­no­ści za­częły do­strze­gać, że mę­tlik i lęki, które gnież­dżą się w nas w kon­se­kwen­cji do­ra­sta­nia w ro­dzi­nach z pro­ble­mami al­ko­ho­lo­wymi, w na­stęp­stwie na­pa­ści sek­su­al­nych lub prze­mocy psy­chicz­nej, prze­ja­wiają się w ten sam spo­sób, w jaki wy­stę­pują one u osób po do­świad­cze­niach wo­jen­nych. Oso­bi­ście zda­łam so­bie sprawę, że mu­szę za­jąć się tym, co po­zo­stało we mnie z traumy, aby od­na­leźć wła­sną me­todę po­wrotu do zdro­wia i we­wnętrzny spo­kój.

To osta­tecz­nie po­pchnęło mnie do na­pi­sa­nia no­wego roz­działu tej książki: Uspo­kój się. Cie­szę się, że to zro­bi­łam.

• • •

Pra­cu­jąc nad tym wy­da­niem, po­sta­no­wi­łam ujaw­nić także moją wła­sną hi­sto­rię zwią­zaną ze współ­uza­leż­nie­niem. Po­nie­waż w 1986 roku na­dal żyły jesz­cze osoby, z po­wodu któ­rych by­łam współ­uza­leż­niona, ukry­łam je i samą sie­bie pod płasz­czy­kiem fik­cjo­nal­nej nar­ra­cji. Czu­łam, że nie mam prawa opo­wia­dać ich hi­sto­rii. Ale w tym wy­da­niu już mogę je za­wrzeć. Nie ro­bię tego po to, by mó­wić źle o zmar­łych; w mo­jej opo­wie­ści nie mu­szę już ni­kim ich za­stę­po­wać. Mo­żemy bo­wiem z tro­ską i ze współ­czu­ciem mó­wić prawdę o na­szych do­świad­cze­niach, nie de­pre­cjo­nu­jąc in­nych ani sa­mych sie­bie.

In­nym ce­lem re­edy­cji tej książki było zdję­cie odium pa­to­lo­gii z opi­sy­wa­nej pro­ble­ma­tyki - po­przez do­strze­że­nie lu­dzi w od­dzie­le­niu od ich cier­pień, od przy­le­pio­nej do nich ety­kietki, od ich zma­gań i cho­rób. Spek­trum nie­któ­rych za­cho­wań za­leży od tego, w ja­kich oko­licz­no­ściach ży­cia się znaj­du­jemy... ja­kie­kol­wiek by one były. Choć trzeba za­uwa­żyć, że więk­szość li­te­ra­tury sku­pia się na współ­uza­leż­nie­niu wy­wo­ły­wa­nym przez czy­jeś uza­leż­nie­nie sub­stan­cjalne, można zna­leźć także opisy i przy­padki, które nie do­ty­czą che­micz­nego uza­leż­nie­nia. Za­cho­wa­nia zwią­zane z po­wro­tem do zdro­wia omó­wione w tej książce mogą do­ty­czyć roz­ma­itych czyn­ni­ków, które pro­wa­dzą do współ­uza­leż­nie­nia.

• • •

Im je­stem star­sza, tym głę­biej się prze­ko­nuję, że na­szą ele­men­tarną po­win­no­ścią w ży­ciu jest zna­le­zie­nie spo­sobu na to, aby po­go­dzić się z sa­mym sobą, z prze­szło­ścią i te­raź­niej­szo­ścią – nie­za­leż­nie od tego, z czym mu­simy się mie­rzyć i jak czę­sto to ro­bimy. Po­nadto na­leży także świa­do­mie prak­ty­ko­wać mi­łość wła­sną. Co­dzien­nie. Przez całe ży­cie. Nie jest to rów­no­znaczne z nar­cy­zmem czy nie­zno­śnie sa­mo­lub­nym sto­sun­kiem do ży­cia i na­szych re­la­cji. Mi­łość wła­sna jest czymś skrom­niej­szym, bar­dziej dys­kret­nym. Przy­zwy­cza­isz się do niej. Ja ją po­lu­bi­łam; ty także mo­żesz ją po­lu­bić.

W dniu świę­tego Wa­len­tego 2022 roku prze­ka­za­łam wy­dawcy nowe, po­pra­wione i zak­tu­ali­zo­wane wy­da­nie Końca współ­uza­leż­nie­nia. Czuję, że to moja spu­ści­zna i długo ocze­ki­wany pre­zent dla nas, jako że koń­czy się chaos mi­nio­nej epoki i wkra­czamy w Erę Wod­nika.

Niech Bóg bło­go­sławi ni­niej­sze wy­da­nie.

Wstęp

Po raz pierw­szy ze­tknę­łam się ze współ­uza­leż­nio­nymi na po­czątku lat sześć­dzie­sią­tych. Osoby cier­piące z po­wodu za­cho­wa­nia in­nych osób nie były jesz­cze wtedy okre­ślane mia­nem współ­uza­leż­nio­nych, a lu­dzi uza­leż­nio­nych od al­ko­holu i in­nych środ­ków odu­rza­ją­cych nie na­zy­wano jesz­cze uza­leż­nio­nymi od sub­stan­cji che­micz­nych. Cho­ciaż nie wie­dzia­łam, czym jest współ­uza­leż­nie­nie, wie­dzia­łam na ogół, kim są współ­uza­leż­nieni. Jako al­ko­ho­liczka i nar­ko­manka, szłam przez ży­cie prze­bo­jem, przy­czy­nia­jąc się do po­więk­sza­nia liczby współ­uza­leż­nio­nych.

Współ­uza­leż­nieni byli złem ko­niecz­nym. Mieli wro­gie na­sta­wie­nie, sta­rali się usta­wicz­nie mnie kon­tro­lo­wać i ma­ni­pu­lo­wać moim za­cho­wa­niem, wy­twa­rzali we mnie po­czu­cie winy, trudno się było z nimi po­ro­zu­mieć, bo nie mó­wili wprost, o co im cho­dzi, byli nie­przy­jemni i nie­mili, a cza­sami wręcz agre­sywni i – ogól­nie bio­rąc – prze­szka­dzali mi w osią­gnię­ciu do­brego sa­mo­po­czu­cia, unie­moż­li­wia­jąc za­spo­ko­je­nie po­trzeby al­ko­holu i nar­ko­ty­ków. Wrzesz­czeli na mnie, cho­wali przede mną pro­chy, stro­ili głu­pie miny, wy­le­wali mi al­ko­hol do zlewu, chcieli wie­dzieć, dla­czego to ro­bię i py­tali, co się ze mną dzieje. Za­wsze jed­nak byli przy mnie, go­towi wy­cią­gnąć mnie z ba­gna, w które sama wla­złam. Współ­uza­leż­nieni nie ro­zu­mieli mnie, a nie­zro­zu­mie­nie to było wza­jemne. Nie ro­zu­mia­łam sama sie­bie, a co do­piero ich.

Pro­fe­sjo­nal­nie na­to­miast po raz pierw­szy ze­tknę­łam się ze współ­uza­leż­nio­nymi wiele lat póź­niej, w roku 1976. W owym cza­sie w Min­ne­so­cie nar­ko­mani i al­ko­ho­licy stali się ludźmi uza­leż­nio­nymi od sub­stan­cji che­micz­nych, ich ro­dziny i przy­ja­ciele in­nymi zna­czą­cymi oso­bami, a ja po­wra­ca­jącą do zdro­wia nar­ko­manką i al­ko­ho­liczką. Pra­co­wa­łam wów­czas jako in­struk­torka w ośrodku dla che­micz­nie uza­leż­nio­nych w Min­ne­apo­lis, jed­nym z punk­tów sieci in­sty­tu­cji, pro­gra­mów i agen­cji, które po­ma­gają ta­kim oso­bom wró­cić do nor­mal­nego ży­cia. Po­nie­waż je­stem ko­bietą, a więk­szość in­nych zna­czą­cych osób sta­no­wią ko­biety, a także po­nie­waż by­łam naj­młod­sza wie­kiem i sta­żem i nikt z mo­ich współ­pra­cow­ni­ków nie chciał tego ro­bić, szef po­le­cił mi zor­ga­ni­zo­wać grupy sa­mo­po­mocy dla żon osób uza­leż­nio­nych.

Nie by­łam przy­go­to­wana do tego za­da­nia. W dal­szym ciągu uwa­ża­łam, że współ­uza­leż­nieni mają wro­gie na­sta­wie­nie do uza­leż­nio­nych, sta­rają się ich kon­tro­lo­wać i ma­ni­pu­lo­wać ich za­cho­wa­niem, wy­twa­rzają w nich po­czu­cie winy, trudno się z nimi po­ro­zu­mieć i tak da­lej.

Wi­dzia­łam w swo­jej gru­pie osoby, które czuły się od­po­wie­dzialne za cały świat, ale które nie chciały wziąć na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści za swoje wła­sne ży­cie.

Wi­dzia­łam osoby, które stale da­wały in­nym, ale nie po­tra­fiły nic od ni­kogo brać. Wi­dzia­łam osoby, które po­świę­cały się tak bar­dzo i tak długo, że w końcu ogar­niała je złość i wy­czer­pa­nie. Wi­dzia­łam osoby, które da­wały z sie­bie tyle, że w końcu zo­sta­wały z ni­czym. Wi­dzia­łam na­wet ko­bietę, która tak się za­an­ga­żo­wała i cier­piała tak bar­dzo, że zmarła „ze sta­ro­ści”, śmier­cią na­tu­ralną, w wieku 33 lat. Była matką pię­ciorga dzieci i żoną al­ko­ho­lika, który po raz trzeci tra­fił do wię­zie­nia.

Pra­co­wa­łam z ko­bie­tami, które do­sko­nale wie­działy, jak trosz­czyć się o wszyst­kich wo­kół sie­bie, ale nie bar­dzo wie­rzyły, że po­tra­fią się za­jąć same sobą.

Wi­dzia­łam ludz­kie wraki, lu­dzi bez­myśl­nie mio­ta­ją­cych się wśród na­wału za­jęć. Wi­dzia­łam lu­dzi pra­gną­cych uszczę­śli­wić in­nych, mę­czen­ni­ków, sto­ików, ty­ra­nów, lu­dzi przy­po­mi­na­ją­cych pnący się bluszcz, ta­kich, któ­rzy po­dobni byli do uschnię­tego po­woju i ta­kich, któ­rzy – jak pi­sze w jed­nej ze swych sztuk H. Sac­kler – „mieli ścią­gnięte nie­szczę­ściem twa­rze”.

Więk­szość współ­uza­leż­nio­nych miała ob­se­sję na punk­cie in­nych. Mo­gli oni re­cy­to­wać dłu­gie li­sty win i uczyn­ków tych osób, opo­wia­dać, co osoby te my­ślały, czuły, ro­biły i mó­wiły, a o czym nie my­ślały, czego nie czuły, nie ro­biły i nie mó­wiły. Współ­uza­leż­nieni do­sko­nale wie­dzieli, co al­ko­ho­lik czy nar­ko­man po­wi­nien, a czego nie po­wi­nien ro­bić, a przy tym za­sta­na­wiali się bez prze­rwy, dla­czego robi to, czego nie po­wi­nien ro­bić, a nie robi tego, co po­wi­nien ro­bić.

A jed­nak ci współ­uza­leż­nieni, któ­rzy tak świet­nie orien­to­wali się w tym, co my­ślą i czują inni, nie po­tra­fili do­strzec tego, co się dzieje w ich wła­snej psy­chice. Nie umieli zde­fi­nio­wać swo­ich uczuć. Nie byli świa­domi swo­ich my­śli. Nie wie­dzieli też, co zro­bić, by roz­wią­zać swoje wła­sne pro­blemy – je­śli w ogóle mieli ja­kieś pro­blemy nie­zwią­zane z al­ko­ho­li­kami.

Była to straszna grupa. Cier­pieli, na­rze­kali i sta­rali się kon­tro­lo­wać wszystko i wszyst­kich, tylko nie sie­bie sa­mych. A poza kil­koma ci­chymi pio­nie­rami te­ra­pii ro­dzin­nej nikt z do­rad­ców (nie wy­klu­cza­jąc mnie) nie wie­dział, jak im po­móc. Co prawda wiele się działo w dzie­dzi­nie te­ra­pii uza­leż­nie­nia od sub­stan­cji che­micz­nych, ale po­moc kon­cen­tro­wała się na uza­leż­nio­nych. Li­te­ra­tura przed­miotu była uboga, a szko­le­nia spe­cja­li­stów od­by­wały się rzadko. Czego po­trze­bo­wali współ­uza­leż­nieni? Czego chcieli? Czyż nie byli po pro­stu cie­niami al­ko­ho­li­ków, go­śćmi pa­cjen­tów ośrod­ków od­wy­ko­wych? Dla­czego sami nie sta­rali się współ­pra­co­wać ze spe­cja­li­stami? Al­ko­ho­lik miał przy­naj­mniej wy­mówkę tłu­ma­czącą jego za­cho­wa­nie – był prze­cież pi­jany. Inne zna­czące osoby nie miały żad­nej wy­mówki. Były trzeźwe.

Wkrótce za­czę­łam po­dzie­lać obie­gowe opi­nie na te­mat współ­uza­leż­nio­nych. Gło­siły one, że ci zwa­rio­wani współ­uza­leż­nieni są bar­dziej cho­rzy niż al­ko­ho­licy, a za­tem w tym, że al­ko­ho­licy piją, nie ma nic dziw­nego, bo któż wy­trzy­małby bez pi­cia ze zwa­rio­waną żoną czy mę­żem?

By­łam już wtedy od pew­nego czasu trzeźwa. Za­czy­na­łam ro­zu­mieć sie­bie, ale w dal­szym ciągu nie ro­zu­mia­łam współ­uza­leż­nio­nych. Sta­ra­łam się ich zro­zu­mieć, ale nie po­tra­fi­łam. Udało mi się to do­piero kilka lat póź­niej, kiedy paru al­ko­ho­li­ków tak wcią­gnęło mnie w swój pe­łen cha­osu świat, że prze­sta­łam żyć swoim wła­snym ży­ciem. Prze­sta­łam my­śleć. Nie by­łam już zdolna do po­zy­tyw­nych uczuć, zo­stały mi tylko wście­kłość, nie­na­wiść, lęk, de­pre­sja, bez­rad­ność, roz­pacz i po­czu­cie winy. Chwi­lami chcia­łam skoń­czyć ze sobą. Stra­ci­łam zu­peł­nie ener­gię. Więk­szość czasu zaj­mo­wało mi za­mar­twia­nie się spra­wami in­nych i ob­my­śla­nie spo­so­bów kon­tro­lo­wa­nia ich. Nie mo­głam po­wie­dzieć „stop” (chyba że cho­dziło o zu­peł­nie błahe czyn­no­ści) na­wet wtedy, kiedy za­le­żało od tego moje ży­cie. Sto­sunki z przy­ja­ciółmi i ro­dziną le­gły w gru­zach. Czu­łam się strasz­nie spo­nie­wie­rana. Uwa­ża­łam, że je­stem ofiarą tych lu­dzi. By­łam bez­na­dziej­nie za­gu­biona i nie mia­łam po­ję­cia, jak do tego do­szło. Nie wie­dzia­łam, co się wła­ści­wie ze mną stało. My­śla­łam, że zwa­riuję. A przy tym wszyst­kim uwa­ża­łam, że winni są ci, któ­rzy mnie ota­czają.

Nie­stety, nikt – oprócz mnie sa­mej – nie zda­wał so­bie sprawy, że znaj­duję się w ta­kim sta­nie. Swoje kło­poty utrzy­my­wa­łam w ta­jem­nicy przed in­nymi. W od­róż­nie­niu od al­ko­ho­li­ków i in­nych zwią­za­nych ze mną osób z za­bu­rze­niami, nie roz­ra­bia­łam i nie ocze­ki­wa­łam, że ktoś do­pro­wa­dzi to wszystko do po­rządku i na­prawi to, co po­psu­łam. Prawdę mó­wiąc, w po­rów­na­niu z al­ko­ho­li­kami pre­zen­to­wa­łam się świet­nie. By­łam prze­cież tak od­po­wie­dzialna, tak można było na mnie po­le­gać. Cza­sami sama nie by­łam pewna, czy rze­czy­wi­ście mam pro­blemy. Oczy­wi­ście, czu­łam się podle, ale nie wie­dzia­łam, dla­czego nie układa mi się ży­cie.

Za­czę­łam to ro­zu­mieć, kiedy przez dłuż­szy czas nie mo­głam otrzą­snąć się z roz­pa­czy. Jak wiele in­nych osób, które su­rowo oce­niają bliź­nich, zo­rien­to­wa­łam się w pew­nym mo­men­cie, że oto znaj­duję się już od dawna w do­kład­nie ta­kiej sy­tu­acji, jak ci, któ­rych osą­dza­łam. Do­piero wtedy za­czę­łam ro­zu­mieć współ­uza­leż­nio­nych. Sta­łam się prze­cież jedną z nich.

Za­czę­łam się stop­niowo, po­woli wy­do­by­wać z ota­cza­ją­cej mnie ze­wsząd czar­nej ot­chłani. W trak­cie tej mo­zol­nej wspi­naczki za­czę­łam do tego stop­nia in­te­re­so­wać się sprawą współ­uza­leż­nie­nia, że stało się to moją pa­sją. Te­mat ten bu­dził moją cie­ka­wość jako in­struk­torki osób współ­uza­leż­nio­nych i jako pi­sarki. Mia­łam w tym także oso­bi­sty in­te­res. Co dzieje się z ta­kimi ludźmi jak ja? Jak to prze­biega? Dla­czego? I, co naj­waż­niej­sze, czego po­trzeba współ­uza­leż­nio­nym, żeby po­czuli się le­piej i nie wró­cili do po­przed­niego stanu? Były to py­ta­nia, na które pra­gnę­łam zna­leźć od­po­wiedź.

Roz­ma­wia­łam z in­struk­to­rami, te­ra­peu­tami i współ­uza­leż­nio­nymi. Czy­ta­łam wszyst­kie do­stępne książki na ten i po­krewne te­maty. Prze­czy­ta­łam po­now­nie li­te­ra­turę te­ra­peu­tyczną, która wy­trzy­mała próbę czasu, szu­ka­jąc w niej po­rad i wska­zó­wek. Cho­dzi­łam na spo­tka­nia Al-Anon, grupy sa­mo­po­mocy wzo­ru­ją­cej się na Dwu­na­stu Kro­kach Ano­ni­mo­wych Al­ko­ho­li­ków, ale stwo­rzo­nej dla osób, które cier­piały z po­wodu pi­cia in­nych.

W końcu zna­la­złam to, czego szu­ka­łam. Za­czę­łam do­strze­gać pewne rze­czy, ro­zu­mieć je i zmie­niać się. Ży­cie za­częło się dla mnie na nowo. Wkrótce za­czę­łam pro­wa­dzić inną grupę dla współ­uza­leż­nio­nych w in­nym ośrodku w Min­ne­apo­lis. Tym ra­zem jed­nak mia­łam przy­naj­mniej ogólne po­ję­cie o tym, co ro­bię.

W dal­szym ciągu uwa­ża­łam, że współ­uza­leż­nieni mają wro­gie na­sta­wie­nie do uza­leż­nio­nych, sta­rają się ich kon­tro­lo­wać i ma­ni­pu­lo­wać ich za­cho­wa­niem i mają wszel­kie po­zo­stałe ce­chy, które do­strze­ga­łam u nich wcze­śniej. Na­dal wi­dzia­łam w nich te wszyst­kie szcze­gólne skrzy­wie­nia oso­bo­wo­ści, które przed­tem rzu­cały mi się w oczy. Tym ra­zem jed­nak przy­glą­da­łam im się bar­dziej wni­kli­wie.

I ow­szem, lu­dzie ci oka­zy­wali wro­gość, ale do­świad­czyli tylu przy­kro­ści i do­znali tylu ran, że oka­zy­wa­nie wro­go­ści stało się dla nich je­dy­nym środ­kiem obrony przed cio­sami. Wy­bu­chali gnie­wem, ale każdy, kto mu­siałby zno­sić tyle co oni, byłby tak samo draż­liwy.

Sta­rali się wszystko kon­tro­lo­wać, po­nie­waż wszystko wo­kół nich i we­wnątrz nich po­grą­żone było w cha­osie i wy­my­kało się kon­troli. Wy­da­wało się, że tamy wznie­sione wo­kół nich i osób je ota­cza­ją­cych mogą w każ­dej chwili pu­ścić, co spo­wo­do­wa­łoby gi­gan­tyczną ka­ta­strofę. A nikt oprócz nich zda­wał się tego nie za­uwa­żać.

Wi­dzia­łam osoby, które pró­bo­wały kie­ro­wać za­cho­wa­niem in­nych, po­nie­waż wy­da­wało im się, że jest to je­dyny spo­sób prze­pro­wa­dze­nia pew­nych spraw. Pra­co­wa­łam z ludźmi, któ­rzy nie byli bez­po­średni i nie mó­wili wprost, o co im cho­dzi, po­nie­waż układy, w któ­rych przy­szło im żyć, wy­da­wały się nie do­pusz­czać szcze­ro­ści w roz­mo­wie.

Pra­co­wa­łam z ludźmi, któ­rym wy­da­wało się, że ogar­nia ich obłęd, po­nie­waż uwie­rzyli w tyle kłamstw, że nie wie­dzieli już, co jest rze­czy­wi­sto­ścią.

Po­zna­łam lu­dzi tak po­chło­nię­tych pro­ble­mami in­nych, że nie star­czało im czasu na do­strze­że­nie swo­ich wła­snych pro­ble­mów i za­ję­cie się ich roz­wią­za­niem. Lu­dzie ci tak in­ten­syw­nie, a przy tym czę­sto z wielką szkodą dla sie­bie trosz­czyli się o in­nych, że za­po­mnieli, jak mają trosz­czyć się o sie­bie sa­mych. Współ­uza­leż­nieni czuli się od­po­wie­dzialni za tak wiele spraw, po­nie­waż bli­skie im osoby nie po­czu­wały się do od­po­wie­dzial­no­ści pra­wie za nic.

• • •

Po­zna­łam zbo­la­łych, zdez­o­rien­to­wa­nych lu­dzi, któ­rzy po­trze­bo­wali zro­zu­mie­nia, otu­chy i in­for­ma­cji. Po­zna­łam lu­dzi, któ­rzy byli ofia­rami al­ko­ho­li­zmu, cho­ciaż sami nie pili. Spo­ty­ka­łam wśród nich osoby, które roz­pacz­li­wie pró­bo­wały uzy­skać ja­kąś wła­dzę nad swo­imi prze­śla­dow­cami. Uczyły się one ode mnie, ja zaś uczy­łam się od nich.

Po pew­nym cza­sie za­czę­łam na­bie­rać no­wych prze­ko­nań na te­mat współ­uza­leż­nio­nych. Za­częło do mnie do­cie­rać, że choć nie są oni bar­dziej cho­rzy ani bar­dziej nie­prze­wi­dy­walni niż al­ko­ho­lilcy, to cier­pią tak samo albo i bar­dziej. Dzieje się tak dla­tego, że mu­szą zno­sić ból bez znie­czu­le­nia, które daje al­ko­hol, nar­ko­tyki czy inne stany eu­fo­rii osią­gane przez osoby uza­leż­nione. A mi­łość do osoby znaj­du­ją­cej się w kło­po­tach spra­wia ból, który może być bar­dzo głę­boki.

„Uza­leż­niony od sub­stan­cji che­micz­nych part­ner tak bar­dzo rani na­sze uczu­cia, że zwi­jamy się z bólu. W tej męce ulgę przy­nieść może tylko gniew albo spo­ra­dyczne ucieczki od rze­czy­wi­sto­ści w kra­inę fan­ta­zji” – pi­sze Ja­net Ge­rin­ger Wo­ititz w książce Co-de­pen­dency. An Emer­ging Is­sue [Współ­uza­leż­nie­nie. Na­ra­sta­jący pro­blem][1].

Współ­uza­leż­nieni są tacy dla­tego, że od­bie­rają i prze­ży­wają to wszystko na trzeźwo.

Nic więc dziw­nego, że za­cho­wują się jak wa­riaci. Kto za­cho­wy­wałby się ina­czej, ży­jąc z ta­kimi ludźmi, z ja­kimi oni żyją?

Współ­uza­leż­nio­nym trudno jest otrzy­mać po­moc i in­for­ma­cje, któ­rych po­trze­bują i na które za­słu­gują. Trudno jest prze­ko­nać al­ko­ho­li­ków (czy osoby uza­leż­nione od in­nych sub­stan­cji), że po­trzebna jest im po­moc, ale jesz­cze trud­niej prze­ko­nać współ­uza­leż­nio­nych – któ­rzy w po­rów­na­niu z al­ko­ho­li­kami wy­glą­dają nor­mal­nie, cho­ciaż wcale się tak nie czują – że oni też mają pro­blemy.

Cier­pie­nia współ­uza­leż­nio­nych nie rzu­cają się w oczy, bo prze­sła­niają je za­cho­wa­nia osób uza­leż­nio­nych. Je­śli udaje się im po­wró­cić do zdro­wia, to dzieje się to rów­nież nie­jako na dru­gim pla­nie i rzadko zwraca uwagę osób po­stron­nych. Do nie­dawna te­ra­peuci i in­struk­to­rzy (tacy jak ja) nie wie­dzieli, jak im po­móc. Nie­kiedy oskar­żano ich, nie­kiedy igno­ro­wano, nie­kiedy ocze­ki­wano, że w ja­kiś cu­downy spo­sób zmie­nią się. To ostat­nie, ar­cha­iczne po­dej­ście nie spraw­dziło się w od­nie­sie­niu do al­ko­ho­li­ków i nie spraw­dza się w od­nie­sie­niu do współ­uza­leż­nio­nych. Rzadko trak­to­wano ich jako jed­nostki, któ­rym po­trzebna jest po­moc. Rzadko opra­co­wy­wano dla nich zin­dy­wi­du­ali­zo­wane, od­po­wied­nie do ich pro­ble­mów i cier­pień pro­gramy le­cze­nia. A prze­cież al­ko­ho­lizm i inne ro­dzaje uza­leż­nień mają to do sie­bie, że wszy­scy, któ­rzy znajdą się w kręgu ich od­dzia­ły­wa­nia, stają się ich ofia­rami po­trze­bu­ją­cymi po­mocy, na­wet je­śli nie piją, nie za­ży­wają nar­ko­ty­ków, nie ob­że­rają się, nie upra­wiają na­ło­gowo ha­zardu czy też nie za­spo­ka­jają in­nego we­wnętrz­nego przy­musu.

Dla­tego wła­śnie na­pi­sa­łam tę książkę. Jest ona owo­cem mo­ich ba­dań, mo­ich oso­bi­stych i za­wo­do­wych do­świad­czeń, mego prze­ję­cia się tym te­ma­tem. Wy­ra­żam w niej swoje oso­bi­ste, miej­scami nie wolne od pew­nych uprze­dzeń, opi­nie.

Nie je­stem eks­per­tem i książka ta nie jest prze­zna­czona dla eks­per­tów. Bez względu na to, czy osoba, któ­rej po­zwo­li­łeś(-aś) wcią­gnąć cię w cho­robę, jest al­ko­ho­li­kiem, ha­zar­dzi­stą, pra­co­ho­li­kiem, sek­so­ho­li­kiem, prze­stępcą, bun­tow­ni­czym na­sto­lat­kiem/ /na­sto­latką, neu­ro­tycz­nym ro­dzi­cem, in­nym współ­uza­leż­nio­nym, zmaga się z za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia czy też łą­czy w so­bie ce­chy kilku z tych ty­pów uza­leż­nień, jest to książka dla cie­bie – osoby współ­uza­leż­nio­nej.

Nie jest to książka o tym, jak po­móc bli­skiej ci oso­bie, uza­leż­nio­nej od al­ko­holu czy ma­ją­cej pro­blemy z pi­ciem, cho­ciaż je­śli po­czu­jesz się le­piej, to wzro­sną rów­nież jej szanse wy­zdro­wie­nia[2]. Ta książka trak­tuje o twoim naj­waż­niej­szym i praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej przez cie­bie lek­ce­wa­żo­nym obo­wiązku, a mia­no­wi­cie o za­ję­ciu się swoją wła­sną osobą. Jest to książka o tym, co masz ro­bić, aby za­cząć czuć się le­piej.

Sta­ra­łam się ze­brać tu naj­lep­sze, naj­bar­dziej po­mocne opi­nie i prze­my­śle­nia na te­mat współ­uza­leż­nie­nia. Włą­czy­łam wy­po­wie­dzi lu­dzi, któ­rych uwa­żam za eks­per­tów, aby przed­sta­wić ich po­glądy. Opi­sa­łam też au­ten­tyczne hi­sto­rie pew­nych osób, aby po­ka­zać, jak lu­dzie ra­dzą so­bie z kon­kret­nymi pro­ble­mami. Cho­ciaż zmie­ni­łam na­zwi­ska i pewne szcze­góły, które mo­głyby uła­twić iden­ty­fi­ka­cję bo­ha­te­rów tych hi­sto­rii i na­ru­szyć w ten spo­sób ich prawo do pry­wat­no­ści, za­rę­czam, że są one ab­so­lut­nie praw­dziwe.

• • •

Scott Egle­ston, zna­jomy, który jest spe­cja­li­stą w za­kre­sie zdro­wia psy­chicz­nego, opo­wie­dział mi pewną przy­po­wieść. Usły­szał ją od ko­goś, kto usły­szał ją od ko­goś in­nego. A oto ona:

Dawno, dawno temu pewna ko­bieta przy­była do mę­drca ży­ją­cego w gór­skiej ja­skini. Po­wie­działa mu, że chce się uczyć pod jego kie­run­kiem i po­siąść wszelką wie­dzę. Mę­drzec ob­ło­żył ją sto­sami ksią­żek i zo­sta­wił samą, aby mo­gła je w spo­koju stu­dio­wać. Wra­cał jed­nak do ja­skini każ­dego ranka, aby prze­ko­nać się, ja­kie po­czy­niła po­stępy. W ręce dzier­żył ciężki kij. Za każ­dym ra­zem za­da­wał jej to samo py­ta­nie: – Czy po­sia­dłaś już całą wie­dzę? – Za każ­dym ra­zem otrzy­my­wał też tę samą od­po­wiedź: – Jesz­cze nie. – Wtedy ude­rzał ją w głowę ki­jem. Po­wta­rzało się to przez wiele mie­sięcy. W końcu pew­nego ranka, kiedy – otrzy­maw­szy prze­czącą od­po­wiedź – pod­niósł kij i za­mie­rzył się na nią, ko­bieta wy­cią­gnęła rękę, zła­pała kij i po­wstrzy­mała cios.

Szczę­śliwa, że unik­nęła ude­rze­nia, ale jed­no­cze­śnie prze­stra­szona, że zo­sta­nie skar­cona za swe za­cho­wa­nie, spoj­rzała na mę­drca. Ku swemu wiel­kiemu za­sko­cze­niu, zo­ba­czyła, że ten uśmie­cha się. – Gra­tu­luję – po­wie­dział. – Zda­łaś eg­za­min. Te­raz wiesz już wszystko, czego ci po­trzeba.

– Jak to? – spy­tała.

– Do­wie­dzia­łaś się, że ni­gdy nie do­wiesz się wszyst­kiego – od­parł. – A przy tym do­wie­dzia­łaś się, jak unik­nąć bólu.

O tym wła­śnie jest ta książka – o tym, jak unik­nąć bólu i uzy­skać kon­trolę nad swoim ży­ciem.

Na­uczyło się tego wielu lu­dzi. Ty też mo­żesz się tego na­uczyć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

Wstęp
[1] Ja­net Ge­rin­ger Wo­ititz, Che­mi­cal De­pen­dency: In­si­dious In­va­der of In­ti­macy, w: S. We­gsche­ider-Cruse et al., Co-De­pen­dency. An Emer­ging Is­sue, Hol­ly­wood: He­alth Com­mu­ni­ca­tions, 1984, s. 59.
[2] Toby Rice Drews, Get­tings Them So­ber, t. 1, So­uth Pla­in­field: Bridge Pu­bli­shing, 1980, s. XV.