34,00 zł
Lucian Boia - urodzony w 1944 r. w Bukareszcie historyk jest jednym z najważniejszych, a zarazem najbardziej poczytnych i cenionych współczesnych rumuńskich intelektualistów. Znany głównie ze swych prac poświęconych Rumunii, tym razem bierze na warsztat przyszłość świata, a w nim – zwłaszcza Zachodu. Na pozór niewielka książka, złożona z krótkich, nieraz prowokacyjnie zatytułowanych rozdziałów, kryje w sobie rozmach myśli i przenikliwość rzadko spotykane. Czas zweryfikował niektóre z przytaczanych prognoz, wiele diagnoz i scenariuszy jawi się jednak wciąż zaskakująco świeżo, podobnie jak język, jakim o nich Boia pisze - jednocześnie wolny od politycznej poprawności i chęci antagonizowania. Jak będzie wyglądał jutrzejszy świat? Jakie miejsce będzie w nim zajmował Zachód? Jaka przyszłość czeka demokrację? Ile wolności i sprawczości będzie miał człowiek jutra? Niezależnie od odpowiedzi, jakie przyniesie czas, autor spieszy z pocieszeniem, bo wszak „człowiek jest istotą najbardziej zdolną do adaptacji; tak że bez obaw – przystosuje się doskonale do wszelkich możliwych historii i nie będzie miał żadnego powodu, by żałować, że kiedyś istniał”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 98
Tytuł oryginału
Sfârşitul Occidentului? Spre lumea de mâine
Redaktor prowadząca
Elżbieta Brzozowska
Redakcja
Bernadeta Lekacz
Korekta
Aleksandra Marczuk-Radoszek
Projekt okładki i stron tytułowych
AKC / Ewa Majewska
© Copyright by Humanitas, 2013
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2024
© Copyright for the Polish translation by Bogumił Luft
Wydanie pierwsze, Warszawa 2024
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-782-2
TAK NAM ZOSTAŁO PRZEZNACZONE: żyjemy na rozdrożu. Ta epoka fascynuje lub zbija z tropu, w zależności od sposobu jej postrzegania i zdolności przystosowawczych poszczególnych ludzi. Pewna historia się zamyka, a inna się rysuje. To nie jest koniec świata, ale jest to coś, co w każdym razie go przypomina: koniec pewnego świata. W chwili zachodu pewnego świata majaczą jak przez mgłę niewyraźne zarysy świata nowego.
Podobne końce, po których następowały nowe początki, zdarzały się już na przestrzeni wieków, ale nigdy w takim stopniu i z taką intensywnością. Upadek Imperium Rzymskiego dostarcza porównania najbardziej działającego na wyobraźnię. Runęła wtedy wielka cywilizacja o bogatej tradycji, a na jej ruinach wyrosło średniowiecze, które otworzyło z kolei drogę do cywilizacji współczesnej. Ale ten proces trwał wieki. Teraz koło historii obraca się nieporównanie szybciej. A przemiany obejmują całą planetę.
Splatają się dwa główne zjawiska: przyspieszenie historii i zrównywanie świata. Wystarczyłoby to pierwsze – budzące wrażenie przyspieszenie – by jutrzejszy świat zupełnie nie przypominał świata wczorajszego. Dobrze widać, jak – w czasie zaledwie dwóch dekad – internet i telefonia komórkowa, by pozostać tylko przy tych dwóch przykładach, zmieniły zarówno zachowania poszczególnych ludzi, jak i życie społeczne w jego całokształcie.
Zrównanie świata, działające na zasadzie „naczyń połączonych”, prowadzi do wzmocnienia i coraz bardziej będzie potęgować przemiany wynikające już z samego przyspieszenia. Świat był kiedyś niewiarygodnie duży; teraz stał się niewiarygodnie mały. Cywilizacje tradycyjne rozwijały się odrębnie, utrzymując ograniczone kontakty z tymi, które były najbardziej zbliżone geograficznie, oraz w pełnej niewiedzy wzajemnej na temat tych bardziej odległych. Ani Chiny, ani Czarna Afryka, ani Ameryka przedkolumbijska nie miały do czynienia ze światem grecko-rzymskim lub ze średniowiecznym Zachodem. Pierwsza podróż dookoła świata – ekspedycja Magellana – trwała trzy lata, między rokiem 1519 a 1522. Jeszcze w wieku XVIII świat mierzył sobie, w sensie czasoprzestrzennym, nie mniej niż dwa lata. Rewolucja przemysłowa skróciła odległości. W 1873 roku Juliusz Verne proponował „podróż dookoła świata w osiemdziesiąt dni” i nie była to gołosłowna fikcja, a rezultat kalkulacji opartej na rzeczywistych możliwościach w tych czasach. Dziś w sensie fizycznym moglibyśmy odbyć podróż dookoła globu w jakieś dwa dni, ale z wielu powodów nie potrzebujemy tego robić: komunikacja elektroniczna jest natychmiastowa i zaspokaja dużą część naszych potrzeb.
Świat się „ścieśnił”, zrósł, przestrzenie zaczęły się przenikać. Poczynając od „wielkich odkryć geograficznych” (nazywamy je „odkryciami” oczywiście z perspektywy zachodniej) i aż do wczoraj różne regiony globu „gromadziły się” na skutek wymuszonych działań Zachodu w kierunku przez niego otwartym i narzuconym. Zachód oferował autorytatywnie i jednocześnie uwodzicielsko dominujący model, oczywiście technologię, ale i wszystkie zasadnicze wartości: etyczne, polityczne, kulturalne. Ostatnie alternatywne konstrukcje, które zburzył, to system komunistyczny i utopia „Trzeciego Świata”. Teraz ów kiedyś niestrudzony aktor historii zaczyna zdradzać objawy zmęczenia. Wypełnił już swoją misję wynalezienia społeczeństwa technologicznego i zjednoczenia globu. Coraz intensywniejszy proces zrównywania planety zmierza do ograniczania wciąż jeszcze wyjątkowej roli Zachodu. Zobaczymy, czy ją unicestwi całkowicie, czy tylko częściowo, i w jakim tempie. Przyspieszenie historii już teraz powoduje pęknięcie w ramach cywilizacji zachodniej. Zapowiadają się jednak jeszcze głębsze zmiany, biorąc pod uwagę całą ludzkość i rosnący wpływ „innych” na jutrzejszy świat.
TO PRAWIE PEWNE: nic nie będzie już tak jak dawniej. To jedyne zdanie, które ma duże szanse, że nie zostanie zaprzeczone z upływem czasu. Ale co będzie i jak będzie, pozostaje wielką niewiadomą. Przyszłość nie istnieje, jest jak biała kartka, na której coś zostanie zapisane, ale nie wiemy, co to takiego. Oczywiście często wyobrażamy sobie, że wiemy lub że możemy przynajmniej podejrzewać, a wtedy pojawiają się przeróżne scenariusze. Jak dotąd wszelkie wizje przyszłości i wszystkie przepowiednie okazały się błędne, a niektóre wręcz humorystyczne. Czasem przypadkiem ktoś trafia prawidłowo w sedno, ale co znaczy pojedyncze sedno wobec całej rozciągłości czasów, które nadejdą? Inaczej mówiąc – nie wiemy zbyt dobrze, co się wydarzy nawet jutro, w przyszłości, która dopiero wyłania się z teraźniejszości. Wielki kryzys naftowy 1973 roku, zawalenie się systemu komunistycznego, atak terrorystyczny z września 2001 roku, kryzys finansowy, który wybuchł w roku 2007, „arabska wiosna” z 2011 roku, czyli inaczej mówiąc – przełomowe wydarzenia, najważniejsze zwroty i kryzysy „historii najnowszej” następowały niespodzianie w świecie całkowicie nieprzygotowanym, by im stawić czoła.
Nieliczne dzisiejsze przepowiednie na temat przyszłości, które się kiedyś potwierdzą, gubią się w gąszczu różnorodnych scenariuszy. Które z nich wybrać? W czerwcu 1944 roku Niemcy mieli informację, że alianci wylądują w Normandii, ale były również bardziej przekonywające informacje, że nie wylądują – a więc działali według zgubnego dla nich wariantu. Również kryzys roku 2007 był przez niektórych przewidywany, ale kto by to brał pod uwagę, skoro tak wiele innych głosów opowiadało się za czymś wręcz przeciwnym? Nie mamy żadnego sposobu, by odróżnić scenariusze prawidłowe od błędnych. Parę dziesięcioleci temu sensację wywołała książka Francisa Fukuyamy Koniec historii i ostatni człowiek [oryg. The End of History and the Last Man]. Autor wieszczył „zamrożenie” historii dokładnie w chwili, gdy ta przyspieszała swój bieg, oraz zjednoczenie świata wokół modelu zachodniego właśnie w momencie, gdy Zachód zbliżał się do równi pochyłej swego schyłku. Byłoby sprawiedliwe, aby miliony nabywców tej książki dostały zwrot swoich pieniędzy!
Temu wszystkiemu trudno zaprzeczyć i dyskusja w tej kwestii powinna zostać zamknięta: przyszłości nie możemy przewidzieć! Fakt, że możemy dziś wrzucić wszystkie informacje do komputera i otrzymujemy błyskawicznie odpowiedzi, nie zmienia w niczym istoty problemu. Komputer jest szybszy niż umysł ludzki, ale w żadnym przypadku nie jest bardziej inteligentny. Poda nam rozwiązania szybciej i da ich nam więcej, ale nie będą one właściwsze.
Niemożność zarysowania przyszłości wiąże się po prostu z mnóstwem czynników, które wchodzą w grę w toku historii. W praktyce jest to niezliczona liczba „elementów” i niezliczona – powiedziałbym, że jeszcze liczniejsza! – liczba możliwych kombinacji między nimi. Swój udział w tym wszystkim mają też „czarne łabędzie” – wyjątkowe i nieprzewidziane zdarzenia zdolne wywołać nieoczekiwane procesy – określone tym mianem przez Nassima Taleba, autora teorii na ten temat, w nawiązaniu do nazwy paradoksalnego gatunku australijskich ptaków. Można by zidentyfikować w historii liczne i wpływowe „czarne łabędzie”1.
Są jednak z pewnością również prawidłowości i na nie stawiają „uprzedzacze”. W połowie XIX wieku Brytyjczyk Henry Thomas Buckle postawił sobie za cel uczynienie z historii nauki jak najbardziej ścisłej nie co do wydarzeń, ale co do procesów społecznych. I znalazł wsparcie w dyscyplinie naukowej, która stawiała wówczas pierwsze kroki: w statystyce. A ta postawiła do jego dyspozycji całą mnogość prawidłowości ciągnących się w czasie i nienaruszanych przez wydarzenia lub indywidualne wybory ludzi. Na przykład taka, a nie inna liczba samobójstw z roku na rok. Lub taka, a nie inna liczba listów wysłanych bez adresów. Nie wiemy, jakie to konkretnie osoby zginą jutro w wypadkach drogowych i oczywiście również owe osoby nie oczekują zakończenia życia tak szybko. Ale znamy w możliwym do zaakceptowania przybliżeniu liczbę ofiar takich wypadków (a dla historii liczba jest ważniejsza niż każdy człowiek z osobna). Można tworzyć różne projekty, głównie ekonomiczne i demograficzne. Są one oczywiście bardziej wiarygodne na krótką metę niż na średnią metę i bardziej na średnią metę niż w dłuższej perspektywie.
Ale jeśli pojawia się coś, co łamie prawidłowość? Na przykład dwie wojny światowe (tak jak to się zdarzyło w wieku XX), których nikt nie przewidywał, a w każdym razie nie w tych proporcjach, jakie osiągnęły. Wszystkie pojedyncze „czarne łabędzie” lub zorganizowane struktury zbiorowe oddziałują wzajemnie na siebie i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co wyniknie z tych wzajemnych oddziaływań. Są też „czarne łabędzie”, które ponoszą porażkę, bo inne czynniki nie odpowiadają na ich wyzwanie. W głębokiej starożytności inżynierowie z Aleksandrii wymyślili maszynę parową. Wymyślili ją na próżno. Na przemysłowe wykorzystanie siły pary trzeba będzie jeszcze poczekać dwa tysiąclecia. W przeciwieństwie do tego internet, również i on nieprzewidziany, podbił świat zdumiewająco szybko. Ale także struktury przewidywalne, łącząc się na różne sposoby, mogą wywoływać całkowicie nieoczekiwane procesy. Przyczyny drobne i przyczyny istotne mieszają się ze sobą i w końcu nie można zmierzyć rzeczywistej wagi każdej z nich.
Dla wielu historyków zamach w Sarajewie był tylko pretekstem do wybuchu pierwszej wojny światowej, bo jej rzeczywistym powodem okazały się napięcia międzynarodowe tych czasów. Oczywiście gdyby stosunki między mocarstwami były sielankowe, zamach nie doprowadziłby do krwawego starcia. Pozostaje jednak pytanie, czy wojna wybuchłaby też bez owego zamachu? Przezwyciężano wcześniej liczne kryzysy, niektóre nawet o poważniejszym charakterze (jak wojny bałkańskie w latach 1912–1913). Między konkurującymi blokami pozostawała równowaga mocarstw, która zapewniała pokój przez kilka dziesięcioleci. Nie było zapisane w gwiazdach, że bez Sarajewa też niechybnie doszłoby do konfliktu. Można dywagować na różne sposoby na ten temat. Co, jeśliby zamach się nie udał? Gdyby Franciszek Ferdynand nie pojechał do Sarajewa? Lub gdyby – interpretacja bardziej wyrafinowana – ćwierć wieku wcześniej arcyksiążę Rudolf, następca tronu Austro-Węgier, nie popełnił samobójstwa wraz ze swą ukochaną Marią Vetserą, otwierając drogę do Sarajewa Franciszkowi Ferdynandowi?
Nie wątpię, że będzie wielu historyków, którzy uznają za niepoważne takie wirtualne scenariusze. Ale właśnie one ilustrują niemożność jakichkolwiek przewidywań. Oczywiście „uprzedzacze” stawiają na struktury „zdyscyplinowane” i abstrahują od czynników zakłócających. Jednak właśnie przy pominięciu szokujących zdarzeń prosta współzależność takich struktur może przynieść duże niespodzianki. Dopiero teraz zaczynamy wyjaśniać ostatni kryzys finansowy. Dlaczego jednak nie „wyjaśniliśmy go”, zanim się wydarzył?
W STOSUNKU DO HISTORII człowiek jest w sytuacji paradoksalnej. Historia jest jego i tylko jego dziełem. Przyszłość pozostaje otwarta, nie narzuca obowiązkowej drogi, zależy tylko od tego, jakie decyzje podejmują ludzie. A mimo to nie mamy żadnej możliwości jej kontrolowania, wpływania na nią, kierowania jej w określonym kierunku. A to dlatego, że niezliczone czynniki, które się gromadzą, oraz skomplikowane współoddziaływania między nimi przynoszą wypadkową nieco abstrakcyjną, ponad wolą i wyborami ludzi. Z tego powodu wszelkie próby zmieniania przebiegu historii były żałośnie nieudane. Woluntaryzm – w polityce lub ekonomii – musi być stosowany z umiarem, bo w przeciwnym razie rozbija się o mur. Historia godzi się toczyć tylko swoją drogą (lub ścieżkami niezbyt odległymi).
Gdy przyszłość staje się przeszłością, możemy próbować rozpoznawać i wyjaśniać to, czego uprzednio nie mieliśmy jak przewidzieć. Ale przeszłość też nie jest doskonale przejrzysta. Oczywiście gdy wiemy, co się wydarzyło, mamy w swoim zasięgu wybór czynników, które były za to odpowiedzialne, i możemy je usytuować w jakimś porządku. Ale nawet wtedy mechanizm pozostaje zbyt skomplikowany i jest możliwy do zinterpretowania na różne sposoby. W różnych epokach i przez różnych historyków wszystkie wydarzenia i wszystkie procesy były oceniane tak lub inaczej, w różnym stopniu odmiennie, aż do stawiania tez całkowicie sprzecznych. Nie wiemy, skąd mamy czerpać informacje o wadze każdego elementu składającego się na tkankę historii. Z tego prostego powodu, że przeszłość nie może być poddana eksperymentowi, a więc wszelkie wnioski wynikają z czysto intelektualnych rozważań i nie ma jak ich udowodnić. Czy zdarzyłyby się wojny napoleońskie bez Napoleona? Czy doszłoby do drugiej wojny światowej bez Hitlera? Można odpowiedzieć „tak” lub „nie” albo rysując różne wyjścia pośrednie. I wszystkie mogą być wiarygodnie uargumentowane. Oczywiście ten stan niepewności historii nie przeszkadza nam w zamiarze jej jak najwierniejszej rekonstrukcji i w próbie zrozumienia jej zawiłości. Ale jeśli przeszłość jest tak oporna, to co powiemy o przyszłości, która jak dotąd nie istnieje?
P