Koniec Zimy. Saga Skrzydła ognia. Księga 7 - Tui T. Sutherland - ebook

Koniec Zimy. Saga Skrzydła ognia. Księga 7 ebook

Tui T. Sutherland

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Misja, która jest wielkim wyzwaniem… albo śmiercionośną pomyłką. Zima przez całe życie był powodem rozczarowania dla swojej rodziny z królewskiego rodu Lodoskrzydłych. Kiedy jego siostra Sopella odleciała z Akademii na Jadeitowej Górze, uciekając przed konsekwencjami straszliwych zbrodni i najpewniej zamierzając popełnić następne, Zima zrozumiał, że oboje potrzebują drugiej szansy, żeby wszystko naprawić. Musiał tylko odnaleźć siostrę. Nowi przyjaciele Zimy, jego współszpony – Pełnia, Kinkażu i Ghibli, nie pozwolą mu samotnie wyruszyć w niebezpieczną podróż. Najwyraźniej nie rozumieją, że Lodoskrzydłe, najwspanialsze smoki spośród wszystkich plemion, same rozwiązuje swoje problemy. Kiedy ich poszukiwania doprowadzają ich prosto w zawzięte szpony królowej Czerwieni, Zima ucieszy się, że może liczyć na pomoc. Jednak nawet najodważniejsze smoki nie mogą udać się razem z nim do Królestwa Lodu, gdzie będzie musiał stawić czoło największemu zagrożeniu dla siebie – swojej własnej rodzinie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 281

Oceny
4,8 (24 oceny)
21
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FilipJankowicz2014

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajnie polecam wszystkim ❤️🤩
00

Popularność




Koniec zimy

KONIEC ZIMY

Skrzy­dła Ognia

Księga pierw­sza:Smo­cze pro­roc­two

Księga druga:Zagi­niona suk­ce­sorka

Księga trze­cia:Ukryte kró­le­stwo

Księga czwarta:Mroczny sekret

Księga piąta:Naj­ja­śniej­sza noc

Księga szó­sta:Prze­bu­dze­nie pełni

Księga siódma:koniec zimy

Cathe­rine i Elli,bo jeste­ście fan­ta­stycznei bez wąt­pie­nia mogły­by­ście oca­lić świat(zarówno przed smo­kami, jak i dla smo­ków)!

Mapa

Lek­sy­kon smoki Pyr­rii

LEK­SY­KONSMOKI PYR­RII

Uak­tu­al­niony i popra­wionyprzezGwiezd­nego Lot­nikaz Noco­skrzy­dłych

WITAJ­CIE W AKA­DE­MII NA JADE­ITO­WEJ GÓRZE!

W tej szkole będzie­cie uczyć się skrzy­dło w skrzy­dło ze smo­kami ze wszyst­kich ple­mion, dla­tego chcemy udzie­lić wam kilku pod­sta­wo­wych infor­ma­cji, które pomogą wam, kiedy zacznie­cie pozna­wać inne smoki.

Każde z was zostało przy­dzie­lone do skrzy­dełka razem z innymi sze­ścioma smo­kami. Wszyst­kie skrzy­dełka wymie­niono na następ­nej stro­nie.

Dzię­ku­jemy, że chce­cie być czę­ścią tej szkoły. Jeste­ście naszą nadzieją na przy­szłość Pyr­rii. Wy jeste­ście smo­kami, które mogę przy­nieść trwały pokój temu światu.

ŻYCZYMY WAM CAŁEJ MOCY SKRZY­DEŁ OGNIA!

JADE­ITOWE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Zima Bło­to­skrzy­dły: Ugier Noco­skrzy­dły: Straż­niczka Pełni Desz­czo­skrzy­dły: Kin­każu Pia­sko­skrzy­dły: Ghi­bli Mor­sko­skrzy­dły: Żółw Nie­bo­skrzy­dły: Kar­ne­ola

SREBRNE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Chang­bai Bło­to­skrzy­dły: Sepia Noco­skrzy­dły: Nie­ulę­kła Desz­czo­skrzy­dły: Del­fin Pia­sko­skrzy­dły: Stru­sia Mor­sko­skrzy­dły: Ukwiał Nie­bo­skrzy­dły: Drozd

ZŁOTE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Sopella Bło­to­skrzy­dły: Kro­piatka Noco­skrzy­dły: Duży Ogon Desz­czo­skrzy­dły: Tama­ryna Pia­sko­skrzy­dły: Onyksa Mor­sko­skrzy­dły: Szczu­pak Nie­bo­skrzy­dły: Pło­mień

MIE­DZIANE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Alba Bło­to­skrzy­dły: Moczar Noco­skrzy­dły: Tele­patka Desz­czo­skrzy­dły: Kokos Pia­sko­skrzy­dły: Widło­róg Mor­sko­skrzy­dły: Ostryga Nie­bo­skrzy­dły: Sokół

KWAR­COWE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Gro­no­staj Bło­to­skrzy­dły: Traszka Noco­skrzy­dły: Potężny Szpon Desz­czo­skrzy­dły: Sia­mang Pia­sko­skrzy­dły: Spie­kota Mor­sko­skrzy­dły: Bara­kuda Nie­bo­skrzy­dły: Gra­nat

PIA­SKO­SKRZY­DŁE

Opis: bla­do­złote lub białe łuski w kolo­rze pia­sków pustyni; kolec jadowy na końcu ogona; roz­wi­dlone czarne języki.

Zdol­no­ści: potra­fią długo prze­żyć bez wody, ata­kują prze­ciw­nika jak skor­piony kol­cem jado­wym na czubku ogona, potra­fią się ukryć, zako­pu­jąc się w pia­sku pustyn­nym, zioną ogniem.

Kró­lowa: od końca wojny o tron Pia­sko­skrzy­dłych kró­lowa Cierń.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Spie­kota, Onyksa, Stru­sia, Widło­róg, Ghi­bli.

BŁO­TO­SKRZY­DŁE

Opis: grube, wytrzy­małe brą­zowe łuski (spodnie są nie­kiedy bursz­ty­nowe lub zło­ci­ste); mają wiel­kie, pła­skie łby z noz­drzami na szczy­cie pyska.

Zdol­no­ści: potra­fią zio­nąć ogniem (jeśli jest im dosta­tecz­nie cie­pło), mogą wstrzy­mać oddech do godziny, ukry­wają się w wiel­kich kału­żach błota; zwy­kle są bar­dzo silne.

Kró­lowa: kró­lowa Par­dwa.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Moczar, Traszka, Sepia, Kro­piatka, Ugier.

NIE­BO­SKRZY­DŁE

Opis: czer­wono-złote lub poma­rań­czowe łuski; ogromne skrzy­dła.

Zdol­no­ści: to potężni wojow­nicy i lot­nicy, potra­fią zio­nąć ogniem.

Kró­lowa: kró­lowa Rubi­nia (cho­ciaż nie­które smoki wciąż popie­rają kró­lową Czer­wień, która być może na­dal żyje i się ukrywa).

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Kar­ne­ola, Pło­mień, Gra­nat, Sokół, Drozd.

MOR­SKO­SKRZY­DŁE

Opis: nie­bie­skie, zie­lone lub tur­ku­sowe łuski; błony pławne mię­dzy szpo­nami; skrzela na szyi; jarzące się w ciem­no­ści pasy na ogo­nie, pysku, brzu­chu.

Zdol­no­ści: mogą oddy­chać pod wodą, widzą w ciem­no­ściach, wywo­łują wyso­kie fale ude­rze­niem potęż­nego ogona; dosko­nali pły­wacy.

Kró­lowa: kró­lowa Korala.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Ukwiał, Bara­kuda, Szczu­pak, Ostryga, Żółw.

LODO­SKRZY­DŁE

Opis: łuski sre­brzy­ste jak księ­życ albo bla­do­nie­bie­skie jak lód; szpony z zadzio­rami umoż­li­wia­jące sprawne poru­sza­nie się na lodzie; roz­wi­dlone nie­bie­skie języki; mocno zwę­ża­jące się ogony, któ­rych koniec przy­po­mina bicz.

Zdol­no­ści: dobrze zno­szą tem­pe­ra­tury poni­żej zera i bar­dzo jasne świa­tło, zioną śmier­cio­no­śnym, zamra­ża­ją­cym odde­chem.

Kró­lowa: kró­lowa Lodo­wiec.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Alba, Chang­bai, Gro­no­staj, Sopella, Zima.

DESZ­CZO­SKRZY­DŁE

Opis: łuski nie­ustan­nie zmie­niają kolor, zwy­kle przy­bie­ra­jąc żywe barwy upie­rze­nia raj­skich pta­ków; chwytne ogony.

Zdol­no­ści: sto­sują kamu­flaż, dosto­so­wu­jąc łuski do barw oto­cze­nia, strzy­kają śmier­cio­no­śnym jadem z zębów jado­wych.

Kró­lowa: kró­lowa Glo­ria.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Del­fin, Kokos, Kin­każu, Sia­mang, Tama­ryna.

NOCO­SKRZY­DŁE

Opis: fio­le­towo-czarne łuski i roz­rzu­cone srebrne łuski pod skrzy­dłami, przy­po­mi­na­jące obsy­pane gwiaz­dami nocne niebo; czarne roz­wi­dlone języki.

Zdol­no­ści: potra­fią zio­nąć ogniem, zni­kać w ciem­no­ściach; kie­dyś sły­nęły z umie­jęt­no­ści czy­ta­nia w umy­słach i prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści, ale to już minęło.

Kró­lowa: kró­lowa Glo­ria (patrz naj­now­sze zwoje na temat exo­dusu Noco­skrzy­dłych i Tur­nieju o Tron wśród Desz­czo­skrzy­dłych).

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Duży Ogon, Nie­ulę­kła, Potężny Szpon, Tele­patka, Straż­niczka Pełni.

Prze­po­wied­nia z Jade­ito­wej Góry

PRZE­PO­WIED­NIA Z JADE­ITO­WEJ GÓRY

Wystrze­gaj się smo­czego mroku,intruza, co się w snach ukrywa.Od szpo­nów ognia i mocy stroń.Uni­kaj tej, co toż­sa­mość skrywa.

Przy­bę­dzie coś, co wstrzą­śnie całym naszym świa­tem,przy­bę­dzie coś, co na popiół zie­mię spali.Gdy zagi­nione mia­sto nocy się nie znaj­dzie,Jade­itową Górę grom i lód obali.

Pro­log

Pro­log

Dwa lata temu…

To był jeden z tych błę­kit­nych i sło­necz­nych dni, kiedy po pro­stu musisz pola­tać. Z samego rana niebo sięga do cie­bie przez okno i wyciąga cię na zewnątrz, ciska tobą coraz wyżej i wyżej, pro­sto w obję­cia wpa­da­ją­cego pod skrzy­dła wia­tru. Musisz wzbi­jać się i krę­cić beczki i nur­ko­wać, bo rów­nie ide­alny dzień może się wię­cej nie powtó­rzyć.

I cza­sem trzeba zabrać ze sobą młod­szego brata i wrzu­cić jego ostrożny ogon w pasz­czę cudow­nego nie­bez­pie­czeń­stwa, bo wiatr ryczy, niebo jest fan­ta­styczne, a słońce obie­cuje, że nie może się wyda­rzyć nic naprawdę złego.

Grad ze śmie­chem wykrę­cił salto w powie­trzu.

– Wła­dam wszyst­kimi prą­dami powietrz­nymi! – krzyk­nął. – Dasz radę mnie zła­pać? Nie, nie dasz! Nikt nie zdoła! Jestem władcą nieba!

– Myślę, że Nie­bo­skrzy­dłe nie zgo­dzi­łyby się z tobą! – zawo­łał Zima. Obró­cił się, żeby rozej­rzeć się po ota­cza­ją­cej ich bez­chmur­nej, błę­kit­nej pustce.

– Prze­stań się mar­twić! – zbesz­tał go Grad, obró­cił się i zapi­ko­wał.

Ni­gdzie w zasięgu wzroku nie było żad­nych smo­ków. To był ide­alny dzień na pierw­szą wyprawę Zimy na tery­to­riom Nie­bo­skrzy­dłych, zwłasz­cza jeśli naprawdę chciał zna­leźć wyskrobka.

– Nie mam wra­że­nia, żeby tu było bez­piecz­nie – zauwa­żył Zima, kiedy wylą­do­wali. Jego łapy zanu­rzyły się w sto­sie liści, więc pod­sko­czył, przy­glą­da­jąc im się podejrz­li­wie. – Fuj! Co to za sze­lesz­czące rze­czy walają się tu po ziemi?

– One spa­dają z drzew – wyja­śnił ze śmie­chem Grad. – Nie ma powodu do paniki, bra­ciszku. Jeste­śmy tu z powodu two­jej dzi­wacz­nej obse­sji, więc zacznij się wresz­cie eks­cy­to­wać! – Wziął głę­boki wdech, wcią­ga­jąc zapa­chy lasu, i gło­śno kich­nął.

– Ciii! – upo­mniał go Zima. – To Kró­le­stwo Nieba! Wszę­dzie mogą się czaić żoł­nie­rze wroga!

– Mie­liby się wyle­gi­wać w lesie w pobliżu gniazda wyskrob­ków? – odparł z powąt­pie­wa­niem Grad. – Wąt­pię.

Szturch­nął ogo­nem skrzy­dło brata. Zima miał tylko trzy lata, ale był prze­śmieszny – dro­cze­nie się z nim było o wiele zabaw­niej­sze niż prze­ko­ma­rza­nie się z ich sio­strą. Poza tym bar­dzo się sta­rał, a mimo to wciąż zaj­mo­wał zbyt niskie miej­sce w ran­kingu. Bie­da­czy­sko. Grad chciałby, żeby brat tro­chę sobie odpu­ścił. Nie każdy może być naj­lep­szy we wszyst­kim, cho­ciaż pew­nie fakt, że jego star­szy brat wła­śnie taki jest, nie­szcze­gól­nie poma­gał Zimie.

Mimo nie­po­koju Zima nie potra­fił ukryć pod­nie­ce­nia, które odma­lo­wało się na jego pasz­czy.

– Naprawdę jest tu gniazdo wyskrob­ków? – Zamru­gał, patrząc na drzewa, jakby miał nadzieję, że jakiś wyskro­bek spad­nie z gałęzi.

– Tak doniósł patrol – odparł Grad, wzru­sza­jąc skrzy­dłami. – Podobno widziano co naj­mniej pięć wyskrob­ków, a to zwy­kle ozna­cza, że mają w pobliżu gniazdo.

Nie­stety teraz, gdy wylą­do­wali wśród drzew, nie miał poję­cia, w jaki spo­sób znajdą jedno takie stwo­rze­nie dla Zimy. Grad ni­gdy nie widział wyskrobka na wła­sne oczy. W lesie uno­siły się setki zapa­chów futer­ko­wych stwo­rzeń, ale on nie miał poję­cia, które nale­żały do wyskrob­ków, a które do wie­wió­rek. Tylko jed­nego był pewien: żadne nie nale­żały do niedź­wie­dzi polar­nych.

– Co zro­bisz, jeśli rze­czy­wi­ście zła­piemy jed­nego? – zapy­tał Grad, obra­ca­jąc oba­lony pień i spraw­dza­jąc pod nim. Nie. Nie było tam żad­nych wyskrob­ków. – Wiesz, że żaden nie prze­żyje w Kró­le­stwie Lodu. Nie będziesz mógł go zatrzy­mać.

– Chcę go tylko obej­rzeć – odpo­wie­dział Zima. – Widzia­łeś kie­dyś wyskrobka z bli­ska? Czy­ta­łem, że noszą zwie­rzęce skóry na swo­jej wła­snej. Czy to nie dziwne? Po co mie­liby to robić?

– Z tego samego powodu, dla któ­rego matka nosi naszyj­nik z zębów Nie­bo­skrzy­dłych – wyja­śnił z peł­nym prze­ko­na­niem Grad. – Żeby robić wra­że­nie bar­dziej nie­bez­piecz­nych i odstra­szyć ewen­tu­al­nych dra­pież­ni­ków. To oczy­wi­ste.

Zima zer­k­nął na niebo.

– A skoro mowa o Nie­bo­skrzy­dłych…

– Wszystko jest w naj­lep­szym porządku – odpo­wie­dział z upo­rem Grad; aż go kor­ciło, żeby dźgnąć szpo­nem zatro­skany pysk Zimy. – Dzieli nas kilka gór od pałacu kró­lo­wej Czer­wieni. Nikt nas tu nie znaj­dzie.

– Ale czy ojciec się nie roz­gniewa? – zapy­tał Zima, drżąc.

Grad nastro­szył skrzy­dła, jakby pró­bo­wał otrzą­snąć z łusek myśl o rodzi­cach.

– A kogo to obcho­dzi? Pew­nego dnia będę zastępcą głów­no­do­wo­dzą­cego armią Lodo­skrzy­dłych. Kró­lowa Lodo­wiec już to zapo­wie­działa. Rodzice nic mi nie mogą zro­bić.

– Za to mnie jak naj­bar­dziej – mruk­nął Zima.

– Nie, jeśli wesp­niesz się dosta­tecz­nie wysoko w ran­kingu – odpo­wie­dział Grad, szcze­rząc zęby w uśmie­chu. – A doko­nasz tego, jeżeli będziesz dzielny, silny i śmiały.

– Myśla­łem, że będąc bystrym i wypeł­nia­jąc roz­kazy.

Grad zbył to mach­nię­ciem ogona.

– Smoki z trze­ciego kręgu i niż­szego mogą mar­twić się wypeł­nia­niem roz­ka­zów. Smoki z pierw­szego muszą przy­go­to­wać się do tego, żeby pew­nego dnia dowo­dzić. Poza tym jestem naj­lep­szym wojow­ni­kiem w Kró­le­stwie Lodu. Nawet jeśli nas zła­pią, myślę, że pora­dzę sobie z paroma Nie­bo­skrzy­dłymi.

– Serio? – roz­legł się kpiący głos za ich grzbie­tami. – A co powiesz na czter­na­ście Nie­bo­skrzy­dłych smo­ków?

Grad obró­cił się bły­ska­wicz­nie. Czer­wone i poma­rań­czowe smoki wyśli­zgi­wały się spo­mię­dzy drzew i usta­wiały w kręgu. Ich oczy błysz­czały zło­tym świa­tłem. Smoki trzy­mały ogromne skrzy­dła cia­sno przy cia­łach, żeby nie zaha­czać nimi o gałę­zie.

Serce mu się zaci­snęło. To nie mogło dziać się naprawdę. Pech to coś, co ni­gdy nie zawi­tało w życiu Grada, a to był naj­więk­szy pech, jaki potra­fił sobie wyobra­zić.

Nie był w sta­nie wal­czyć w poje­dynkę z czter­na­stoma Nie­bo­skrzy­dłymi wojow­ni­kami. A już na pewno nie zdo­ła­łaby jed­no­cze­śnie zadbać o bez­pie­czeń­stwo młod­szego brata.

– Zastępca głów­no­do­wo­dzą­cego armii Lodo­skrzy­dłych? – zapy­tała ciem­no­czer­wona smo­czyca o nie­zwy­kle dłu­giej szyi i ogo­nie. Drobne rubiny lśniły mię­dzy łuskami wokół jej oczu. Więk­sze klej­noty postu­ki­wały o sie­bie w kol­cza­stych srebr­nych pier­ście­niach na jej szpo­nach. – Zatem nie­zła z cie­bie zdo­bycz, co? Matka bar­dzo chęt­nie cię pozna.

– Puść­cie nas – zażą­dał Zima. – Kró­lowa Lodo­wiec jesz­cze przed ran­kiem zatknie wasze głowy na piki, jeśli waży­cie się nas choćby tknąć.

– Och, jest bar­dzo do was przy­wią­zana, co? – powie­działa smo­czyca, uno­sząc brwi. – To zde­cy­do­wa­nie nasz ulu­biony rodzaj jeń­ców. Łapać ich! – roz­ka­zała pozo­sta­łym Nie­bo­skrzy­dłym.

– Może i nas zła­pie­cie, ale ile z was naj­pierw zgi­nie? – rzu­cił Grad, nabie­ra­jąc z sykiem powie­trza. – Wiesz, co się dzieje, kiedy chuch­nię­cie mro­zem trafi cię w oczy? Wiesz, jakie to uczu­cie patrzeć, jak tylna łapa pęka ci niczym sopel? Albo ile czasu potrzeba, żeby odmro­żone uszy poczer­niały i odpa­dły? – mówił lodo­wa­tym tonem, a jego groźby cięły powie­trze mię­dzy nimi jak mroźny wiatr.

Zima uniósł ogon i nabrał powie­trza, samemu szy­ku­jąc się do zio­nię­cia mro­zem.

– W takim razie parę smo­ków zgi­nie – odparła smo­czyca ze wzru­sze­niem ramion. Pozo­stałe Nie­bo­skrzy­dłe popa­trzyły po sobie ner­wowo. – Ale osta­tecz­nie i tak zosta­nie­cie naszymi więź­niami.

– Mam inny pomysł – zapro­po­no­wał Grad. – Weź­cie mnie i wypuść­cie Zimę, a nikt nie będzie musiał umrzeć.

– Co?! – wykrzyk­nął Zima.

– Nie potrze­bu­je­cie go – powie­dział Grad, nie zwa­ża­jąc na brata. – Jest zupeł­nie do niczego. Kró­lowa Lodo­wiec nie odda za niego żad­nych jeń­ców. Nikogo w Kró­le­stwie Lodu nawet nie obej­dzie, jeśli nie zoba­czą go ni­gdy wię­cej w życiu. I nie spraw­dzi się nawet na are­nie kró­lo­wej. Led­wie potrafi wal­czyć. Zgi­nie w oka­mgnie­niu.

Zima miał taką minę, jakby świat roz­padł się pod jego łapami.

– To prawda? – szep­nął. – Gra­dzie, naprawdę tak myślisz?

– Skoro jest cał­kiem do niczego, to czemu mar­twisz się tym, czy go wypu­ścimy? – zapy­tała Nie­bo­skrzy­dła.

Grad wzru­szył skrzy­dłami.

– Możesz mnie uznać za sen­ty­men­tal­nego. To mój młod­szy brat i naprawdę go lubię, cho­ciaż nie chciał­bym sta­nąć do walki, mając go za wspar­cie. Poza tym wiem, że ja przy­dam się do wymiany jeń­ców, pod­czas gdy z niego przed upły­wem mie­siąca zostaną same kości na waszej are­nie.

– Rety – powie­działa Nie­bo­skrzy­dła, rzu­ca­jąc Zimie roz­ba­wione i lito­ściwe spoj­rze­nie. – Chyba wola­ła­bym zgi­nąć w walce niż słu­chać, jak brat mówi o mnie w taki spo­sób.

– Nie jestem do niczego – zapro­te­sto­wał zacie­kle Zima. – Walcz ze mną, a sama się prze­ko­nasz!

– Zmy­kaj do domu! – odparł Grad, ude­rza­jąc brata w skrzy­dło. – Chcesz się na coś przy­dać? To świet­nie. Wynoś się stąd. Leć powie­dzieć rodzi­com, gdzie jestem.

– Nie zosta­wię cię – zapro­te­sto­wał Zima łamią­cym się gło­sem. – Nie oddam im cie­bie, nawet nie pró­bu­jąc cię ura­to­wać…

– Wła­śnie, że oddasz – prze­rwał mu Grad. – To praw­dziwa wojna, bra­ciszku. Odleć i pozwól wal­czyć praw­dzi­wym wojow­ni­kom. Nikt nie chce patrzeć, jak mio­tasz się żało­śnie, a potem umie­rasz bez sensu.

– O rety, nie mogę tego dłu­żej słu­chać – orze­kła Nie­bo­skrzy­dła. – Lodo­skrzy­dły, pozwolę ci odle­cieć. Możesz powie­dzieć kró­lo­wej Lodo­wiec, że kró­lowa Czer­wień roz­waży wymianę, jeśli przy­śle posła i roz­pocz­nie nego­cja­cje.

Cie­kawe, na kogo chcą się wymie­nić? – zasta­na­wiał się Grad. Lodo­skrzy­dłe nie miały żad­nych waż­nych poli­tycz­nie więź­niów. Gdzie by ich trzy­mały? Lodowy Pałac jest za zimny dla wszyst­kich smo­ków z innych ple­mion, żaden by tam nie prze­żył zbyt długo.

Ode­pchnął Zimę, sta­ra­jąc nie zwa­żać na cier­pie­nie w oczach brata.

– Odleć – wark­nął. – W tej chwili.

Wie­dział, że jedyny spo­sób, żeby zmu­sić Zimę do odle­ce­nia, to być tak okrut­nym, jak to moż­liwe. Zni­żył głos i wbił ostat­nie ostrze:

– Nie maż się jak Desz­czo­skrzy­dły na oczach naszych wro­gów.

Zima cof­nął się z mię­śniami napię­tymi jak u wilka przed ata­kiem. Popa­trzył w oczy Grada przez jedną długą, ostat­nią chwilę, po czym obró­cił się i sko­czył w powie­trze. Jego bla­do­nie­bie­skie łuski zabły­sły poma­rań­czo­wo­czer­wono, kiedy odbiło się w nich słońce, a potem pomknął w górę i skrę­cił na zachód.

Jest bez­pieczny, z ulgą pomy­ślał Grad. Nawet jeśli teraz mnie nie­na­wi­dzi, to przy­naj­mniej żyje. Zima nie był bez­u­ży­teczny, ale prawda była taka, że jego obecna ranga spra­wiała, że nie byłby wart rato­wa­nia. Poza tym Grad rze­czy­wi­ście nie chciał patrzeć, jak jego brat umiera na nie­sław­nej are­nie Czer­wieni.

Nie­bo­skrzy­dła uśmiech­nęła się, kiedy Grad odwró­cił się do niej.

– Ależ jeste­śmy cywi­li­zo­wani, nie uwa­żasz? Niech ktoś ogłu­szy tego Lodo­skrzy­dłego i zawlecz­cie go do wię­zie­nia.

– To nie jest koniecz… – zaczął pro­te­sto­wać Grad, ale nagle poczuł ból w gło­wie i wszystko pociem­niało mu przed oczami.

***

Obu­dził się w jasnej sali tro­no­wej, tak jasnej, że natych­miast roz­bo­lała go głowa, cho­ciaż blask słońca odbi­ja­ją­cego się od lodu ni­gdy mu nie prze­szka­dzał. Tu jed­nak słońce odbi­jało się żarem od każ­dej krzy­wi­zny w sali, a wszyst­kie powierzch­nie wyglą­dały, jakby zostały wyło­żone zło­tem – jar­marcz­nym, krzy­kli­wym, żół­tym i zde­cy­do­wa­nie za bar­dzo błysz­czą­cym.

– No, naresz­cie – roz­legł się w pobliżu znie­cier­pli­wiony głos. – Jesteś potwor­nie nudny. Mam nadzieję, że teraz zamie­rzasz być nad­zwy­czaj eks­cy­tu­jący, żeby mi to wyna­gro­dzić.

Grad pod­cią­gnął skrzy­dła i wstał powoli, masu­jąc głowę. Łań­cu­chy cią­żyły mu na łapach, dziwne meta­lowe pasy unie­moż­li­wiały pełne roz­ło­że­nie skrzy­deł. Jed­nakże nie ota­czali go żadni straż­nicy; w sali prze­by­wał tylko jesz­cze jeden smok oprócz niego. Grad uniósł wzrok i popa­trzył na tron.

Poma­rań­czowe łuski. Błysz­czące rubiny. Dia­dem ze złota i dia­men­tów. Żółte oczy zer­kały na niego przez woal dymu. Grad wdział kró­lową Nie­bo­skrzy­dłych tylko raz, i to z daleka, w cza­sie bitwy, ale to nie­wąt­pli­wie była ona.

– Dzień dobry, Wasza Wyso­kość – powie­dział. – Przy­kro mi, że spo­ty­kamy się w takich oko­licz­no­ściach.

Przy­glą­dała mu się przez chwilę i nie­ocze­ki­wany uśmiech uniósł kąciki jej pasz­czy.

– Zamiast w walce? – domy­śliła się.

Odpo­wie­dział podob­nym uśmiesz­kiem.

– Tak. Wolę spo­ty­kać swo­ich wro­gów na polu bitwy, cho­ciaż wtedy zna­jo­mość nie trwa zbyt długo.

– Aro­gancki – powie­działa kró­lowa Czer­wień. – Jak wszyst­kie Lodo­skrzy­dłe. Odno­tuj to sobie – rzu­ciła przez ramię.

Grad zoba­czył wtedy, że cie­nie poru­szyły się za kró­lową, jakby coś powoli prze­py­chało się przez ścianę. Zamru­gał, gdy prze­szedł go dziwny dreszcz upior­nego stra­chu, ale kiedy spoj­rzał znowu, obok kró­lo­wej Czer­wieni stała zwy­czajna Nie­bo­skrzy­dła wojow­niczka i pisała na małym zwoju.

Nie zauwa­żył tej smo­czycy – może całe to złoto ośle­piło go nieco, więc ją wcze­śniej prze­ga­pił. Miała łuski w poma­rań­czo­wym kolo­rze, bar­dzo podob­nym do złota w Sali, i cie­płe, bursz­ty­nowe oczy. Spra­wiała wra­że­nie mło­dej i cichej. Kiedy w końcu się ode­zwała, mówiła łagod­nym tonem.

– Na pewno chcesz to zro­bić, Wasza Wyso­kość? – zapy­tała.

– Tak, jest nie­bez­pieczny w obec­nym sta­nie – odpo­wie­działa z sykiem kró­lowa Czer­wień. – Każdy to widzi. Nie mogę posłu­żyć się nim na are­nie, jeśli mam go póź­niej wymie­nić, a nie chcę mieć na gło­wie zamie­sza­nia zwią­za­nego z próbą ucieczki albo akcją ratun­kową.

– Rozu­miesz jed­nak, że nie wia­domo, jakie to może mieć kon­se­kwen­cje? – zapy­tała wojow­niczka. – To zna­czy, jeśli będziemy się trzy­mać two­ich… nie­ty­po­wych wymo­gów, Wasza Wyso­kość.

– Mówi­łam, że będę posłu­gi­wać się tobą tylko w nad­zwy­czaj­nych przy­pad­kach. – Kró­lowa mach­nęła ogo­nem. – A to taki wła­śnie przy­pa­dek.

– Dobrze więc. W takim razie już po nim – odpo­wie­działa Nie­bo­skrzy­dła. – Nikt ni­gdy nie zdoła go zna­leźć. Możesz mi zaufać.

Kró­lowa Czer­wień prych­nęła.

– Ufa­nie smo­kom nie jest moim ulu­bio­nym zaję­ciem, ale ten jeden raz zary­zy­kuję. Lodo­skrzy­dły należy do cie­bie.

Nie­bo­skrzy­dła uśmiech­nęła się krzywo do Grada i po raz pierw­szy w życiu Lodo­skrzy­dłemu zro­biło się zimno. Mróz prze­nik­nął go aż do szpiku kości.

Pode­szła do niego i się­gnęła po coś, co miała na szyi, ale jej oczy za bar­dzo go hip­no­ty­zo­wały, żeby mógł uciec, wal­czyć albo choćby krzyk­nąć.

Te oczy nie wyglą­dały już jak nor­malne oczy Nie­bo­skrzy­dłego. Były bar­dzo czarne, jak naj­mrocz­niej­sza otchłań w oce­anie, i zbli­żały się, by połknąć go w cało­ści.

Część pierw­sza

CZĘŚĆ PIERW­SZA

ZIMNY WIATR

Roz­dział 1

Zima roz­cza­ro­wał rodzinę po raz pierw­szy, gdy miał dwa lata.

A przy­naj­mniej wtedy pierw­szy raz wie­dział, że ich roz­cza­ro­wał. Może na każdy kroku ich roz­cza­ro­wy­wał, a oni to ukry­wali za suro­wymi, wyma­ga­ją­cymi minami, z któ­rymi patrzyli na wszyst­kie smo­częta z kró­lew­skiego rodu.

Pamię­tał świt tam­tego dnia, pora­nek jego jede­na­stego polo­wa­nia – mróz w powie­trzu, blady fio­let nieba, dwa księ­życe wiszące wysoko, pod­czas gdy cie­niutki sierp trze­ciego zsu­nął się już za hory­zont. Śnieżna sowa przy­sia­dła na jed­nym z wystę­pów pałacu, wbi­ja­jąc szpony w lód. Świ­dro­wała Zimę spoj­rze­niem, jakby spo­dzie­wała się jego hańby.

Jego sio­stra, Sopella, brała udział w polo­wa­niu, tak samo jak jego brat, Grad, dwa inne smo­częta kró­lo­wej Lodo­wiec, jeden z kró­lew­skich wujów Zimy, trzech dwo­rzan oraz rodzice Zimy – Tun­dra i Narwal. Wszy­scy zebrali się na dzie­dzińcu lodo­wego pałacu, przy­tu­pu­jąc i macha­jąc skrzy­dłami, gdy cudowne mroźne powie­trze wypeł­niło im płuca. Gło­śne skrzy­pie­nie śniegu pod szpo­nami zakłó­cało ciszę poranka.

Zima pamię­tał, jak spoj­rzał na matkę, gdy syk­nęła, żeby zwró­cić jego uwagę.

– Upo­lo­wana zwie­rzyna trafi na stół samej kró­lo­wej – wark­nęła Tun­dra. – Ten, kto pierw­szy upo­luje niedź­wie­dzia polar­nego, zosta­nie zapro­szony do jej stołu tego wie­czoru. – Zer­k­nęła z bły­skiem w oku na Sopellę, która zwi­nęła się obok Zimy.

Sopella też miała dopiero dwa lata, ale już wie­działa, jaką przy­szłość zapla­no­wali dla niej rodzice. Tak samo jak Zima, cho­ciaż podej­rze­wał, że nie powi­nien tego wie­dzieć.

Nie pamię­tał, w jaki spo­sób się dowie­dział. Pod­słu­chał rodzi­ców szep­czą­cych, gdy myśleli, że jest za mały, żeby zro­zu­mieć? Czy sam się domy­ślił, obser­wu­jąc przez lata ich zacho­wa­nie?

Tak czy ina­czej, wie­dział. Pew­nego dnia Sopella rzuci wyzwa­nie ich ciotce, kró­lo­wej Lodo­wiec, żeby prze­jąć tron. To dla­tego się wylę­gła i z myślą o tym prze­zna­cze­niu ją szko­lono – żeby zabiła Lodo­wiec i sama została kró­lową. Jedyne pyta­nie brzmiało: kiedy?

Z każ­dym rokiem Lodo­wiec sta­wała się star­sza, więk­sza i sil­niej­sza. W dodatku Sopella musiała ude­rzyć, zanim córki Lodo­wiec zaczną się ubie­gać o tron. Tylko córki, sio­stry, sio­strze­nice i bra­ta­nice mogą sta­rać się o tron; kuzynki już nie. Tak jak nie mogły zro­bić tego bra­towe, bo ina­czej Tun­dra sama rzu­ci­łaby wyzwa­nie kró­lo­wej.

Dla­tego rodzice Zimy nie mogli cze­kać w nie­skoń­czo­ność, ale musieli mieć także pew­ność, że Sopella jest gotowa. Będzie miała tylko jedną szansę. Zabije albo umrze, tak to dzia­łało.

Sopella unio­sła pysk i odpo­wie­działa matce takim samym jak jej spoj­rze­niem – wynio­słym i wyra­cho­wa­nym.

– To będę ja – odpo­wie­działa nie­mal znu­dzo­nym tonem. – Zna­leźć niedź­wie­dzia polar­nego? Łatwi­zna. Mam znacz­nie lep­sze powo­nie­nie od tych dwóch. – Mach­nęła lek­ce­wa­żąco ogo­nem na Grada i Zimę.

– To się jesz­cze zoba­czy! – odpo­wie­dział Grad.

Uśmiech­nął się sze­roko, prze­ska­ku­jąc z łapy na łapę, pełen ener­gii jak to zawsze on. Zima czę­sto żało­wał, że część pew­no­ści sie­bie brata nie spły­nęła na niego.

Piątka smo­cząt ruszyła przo­dem; odda­liły się od pałacu, obie­ra­jąc pięć róż­nych kie­run­ków. W ich wieku każde polo­wa­nie wciąż było spraw­dzia­nem, szansą udo­wod­nie­nia wła­snej war­to­ści i wspię­cia się wyżej w ran­kin­gach. Oczy­wi­ście Grad nie musiał się już wyżej wspi­nać; znaj­do­wał się na samym szczy­cie, odkąd był nie­spełna dwu­lat­kiem. Tra­fił na szczyt listy dokład­nie w dniu, kiedy wykluły się Sopella i Zima.

Zima wie­dział, że to ryzy­kowne, ale posta­no­wił zapo­lo­wać nad morzem. Cza­sem można było zna­leźć niedź­wie­dzia polar­nego na wysep­kach w pobliżu wybrzeża, dry­fu­ją­cego na górach lodo­wych albo pły­wa­ją­cego mię­dzy nimi. Po dzie­się­ciu polo­wa­niach na­dal nie zła­pał żad­nego niedź­wie­dzia polar­nego i w efek­cie zaj­mo­wał tak niskie miej­sce w ran­kin­gach, jak jesz­cze nikt z rodziny. („Grad zabił niedź­wie­dzia polar­nego za pierw­szym razem, kiedy zabra­li­śmy go na polo­wa­nie”, zauwa­żyła chłodno jego matka pod­czas ner­wo­wych rodzin­nych posił­ków, prze­su­wa­jąc misę z ocie­ka­ją­cym mię­sem po stole. „Sopella zabiła już trzy. To oczy­wi­ste, że musisz bar­dziej się posta­rać”).

Przy­glą­dał się falom przez długą chwilę, mając nadzieję, że zoba­czy wynu­rza­jący się łeb. Nic nie poru­szało się poza samym morzem i odbi­ciem słońca w falach.

W końcu Zima skrę­cił w stronę naj­więk­szej z wyse­pek, nie­wiele więk­szej od lodo­wego pałacu, ale peł­nej jaskiń, w któ­rych mogły ukry­wać się niedź­wie­dzie.

I nagle… Jest!

Zwie­rzę stało nad brze­giem morza i patrzyło na połu­dnie. To była ogromna niedź­wie­dzica, a jej wypło­wiałe białe futro miało lekko żół­tawy odcień. Wiatr uno­sił zapach Zimy w prze­ciw­nym kie­runku niż niedź­wie­dzica, a poza tym Zima szy­bo­wał, dla­tego na razie nie usły­szała go ani nie poczuła jego zapa­chu. W oka­mgnie­niu dopad­nie ją i zatopi szpony w jej kłę­bie. Będzie wal­czyła, ale on zwy­cięży.

Wresz­cie przy­nie­sie do domu niedź­wie­dzia polar­nego i jeśli się pośpie­szy, to może wła­śnie on usią­dzie obok kró­lo­wej pod­czas kola­cji tego wie­czoru, kiedy Lodo­wiec będzie jadła jego niedź­wie­dzia.

Zakrę­cił w górę, gotowy zaraz zapi­ko­wać… i wtedy dostrzegł ruch kątem oka. Prze­chy­lił głowę w stronę jaskiń.

Para malut­kich niedź­wiad­ków wyszła chwiej­nym kro­kiem na śnieg. Jeden potknął się i wycią­gnął jak długi, gdy roz­je­chały mu się łapy, a drugi zamru­czał zachwy­cony i zaczął wal­czyć z bra­tem. Niedź­wiadki tarzały się, siłu­jąc się dla zabawy, a matka obró­ciła do nich głowę, pory­ku­jąc.

Zima się zawa­hał. Nie bądź głup­cem, powie­dział sobie. Po pro­stu zabij i młode. W ten spo­sób na pewno zaim­po­nu­jesz rodzi­com.

Jed­nakże coś jesz­cze przy­glą­dało się niedź­wie­dziom. Stwo­rze­nie było dobrze scho­wane wysoko na ska­łach nad jaski­niami, ale bystre oczy Lodo­skrzy­dłego pozwo­liły Zimie wypa­trzyć je, gdy się poru­szyło.

Wyskro­bek! Wyskro­bek tutaj? Tak daleko na pół­nocy?

Stwo­rze­nie było owi­nięte w tak wiele futer, że w pierw­szej chwili Zima wziął je za jesz­cze jed­nego małego niedź­wiadka. Nie można było jed­nak pomy­lić tych spryt­nych, chu­dych, brą­zo­wych łap z wiel­kimi, nie­zdar­nymi łapami niedź­wie­dzia. Wyskro­bek trzy­mał coś w rodzaju włóczni i wpa­try­wał się w niedź­wie­dzie polarne, więc też nie zauwa­żył uno­szą­cego się nad nim smoka.

Zima przyj­rzał się wyspie i spo­strzegł drew­niane kanu, które wycią­gnięto na kamie­ni­stą plażę. Z jak daleka przy­pły­nął ten wyskro­bek po ark­tycz­nych wodach? Czy polo­wał na niedź­wie­dzie tak samo jak Zima?

A jeśli tak, to czemu nie ata­ko­wał? Dla­czego opu­ścił włócz­nię, jakby był gotowy się pod­dać?

Zima przyj­rzał się uważ­nie, kie­ru­jąc wzrok w tym samym kie­runku co wyskro­bek. Spo­sób, w jaki przy­glą­dał się niedź­wiad­kom… Czy wahał się tak samo jak Zima? Czy jemu też zro­biło się żal mło­dych?

To z pew­no­ścią była idio­tyczna myśl. Wyskrobki nie czuły żalu. Głodny wyskro­bek nie oszczę­dziłby życia niedź­wie­dzicy tylko po to, żeby chro­nić życie małych niedź­wiad­ków. Prawda?

Zima żało­wał, że nie może porwać wyskrobka, żeby przyj­rzeć mu się uważ­niej.

– Co z tobą nie tak? – roz­legł się nagle wrzask Tun­dry na nie­bie. Zima pra­wie wysko­czył z łusek. – Polu­jesz czy zwie­dzasz? Jesteś Lodo­skrzy­dłym czy Desz­czo­skrzy­dłym? Zabij tego niedź­wie­dzia!

Zima obró­cił się i ze zgrozą zoba­czył, że oboje rodzice i wuj lecą w jego stronę i wszy­scy mają znie­sma­czone wyrazy pysków. Tuż za nimi leciała Sopella z niedź­wie­dzim tru­chłem w szpo­nach.

Zapi­ko­wał sza­leń­czo w stronę niedź­wie­dzicy, ale hałas ostrzegł ją przed nie­bez­pie­czeń­stwem – już bie­gła sto­kiem i zapę­dzała młode do jaskini. Zima zama­chał skrzy­dłami i rzu­cił się, wycią­ga­jąc łapy… ale zamknął szpony na pustce, kiedy trzy niedź­wie­dzie znik­nęły w cia­snym, skal­nym przej­ściu, w które smok ni­gdy nie zdo­łałby się wci­snąć.

Zima skro­bał przez chwilę w wej­ście do pie­czary, ale nic nie mógł zro­bić. Niedź­wie­dzie umknęły.

Pil­no­wał się, żeby nie spoj­rzeć na wyskrobka. Gdyby rodzice zorien­to­wali się, że tu jest, zmu­si­liby Zimę do zabi­cia go na kola­cję, a z jakie­goś powodu on nie chciał tego robić. Nie mógł sobie wyobra­zić, że miałby zjeść te małe łapki albo łebek z wiel­kimi, ciem­nymi oczami. Dreszcz prze­szedł mu po skrzy­dłach.

– Jak mogłeś pozwo­lić, żeby ci uciekł?! – ryk­nął Narwal, lądu­jąc obok niego.

Ojciec Zimy ude­rzył łapą w klif i mała śnieżna lawina zwa­liła się na głowę smo­czę­cia.

– Mia­łeś go pod nosem! Nie mogłeś liczyć na łatwiej­szą ofiarę!

– Może zmar­twił się małymi niedź­wiad­kami – zasu­ge­ro­wała Sopella, lądu­jąc z łosko­tem i bry­zga­jąc niedź­wie­dzią krwią na wszyst­kie strony. – Może nie chciał, żeby zostały same bez mamusi, biedne malu­sie futrzane kuleczki – kpiła trium­fal­nie.

– Nie­prawda! – krzyk­nął Zima. – Ja tylko… tylko przez chwilę im się przy­glą­da­łem. Zła­pał­bym ją, gdyby…

Spoj­rzał bez­rad­nie na łapy. Wie­dział, że rodzice i tak by to zgło­sili, nawet gdyby nie było innych świad­ków. Wyzna­wali surowy kodeks hono­rowy Lodo­skrzy­dłych. Zgod­nie uznali, że jedyny spo­sób, by go wzmoc­nić, to ujaw­nie­nie wszyst­kich jego sła­bo­ści. Wstyd i strach to potężna broń w kształ­to­wa­niu mło­dego smoka. Jeśli wszy­scy będą nim roz­cza­ro­wani, to z pew­no­ścią bar­dziej się postara, żeby dowieść swo­jej war­to­ści.

I dowiodę, obie­cy­wał sobie żar­li­wie w myślach. Będę lep­szy. Wespnę się w ran­kingu. Nie popeł­nię wię­cej takiego błędu.

Ten incy­dent spra­wił, że wylą­do­wał w pią­tym kręgu, wyprze­dza­jąc tylko jed­no­roczne smo­częta z rodzin, które led­wie były uzna­wane za ary­sto­kra­tyczne. Mie­sią­cami matka zmu­szała go do ucze­nia się na pamięć dłu­gich sag o smo­kach, które pod­jęły się Dia­men­to­wej Próby, żeby wró­cić do pierw­szego kręgu, w tym setkę wer­sów roz­trzą­sa­ją­cych to, jak maka­bryczną śmier­cią mogli zgi­nąć. Próba to ostat­nia deska ratunku, po którą rzadko się­gano, ale matka jasno dała mu do zro­zu­mie­nia, że żadne z jej smo­cząt nie dożyje siód­mej rocz­nicy dnia wylęgu na niż­szym kręgu niż drugi, nawet jeśli ozna­czało to odwo­ła­nie się do sta­ro­żyt­nego, tajem­ni­czego i naj­praw­do­po­dob­niej śmier­cio­no­śnego rytu­ału.

Kiedy taka groźba zawi­sła nad jego głową, posta­rał się wspiąć krok po kroku z powro­tem w ran­kingu i pra­co­wał nad tym naj­dłu­żej, jak zdo­łał.

A potem utrata Grada – a wła­ści­wie porzu­ce­nie Grada, zosta­wie­nie go swo­jemu losowi bez walki – prze­kre­śliła wszyst­kie jego sta­ra­nia i Zima musiał zacząć pracę od początku, od szó­stego kręgu.

I zasłu­ży­łem sobie na to, pomy­ślał. To przeze mnie zna­leź­li­śmy się w tych górach. To przeze mnie został zła­pany. To była moja głu­pia, tchórz­liwa decy­zja, żeby go tam zosta­wić.

Teraz jed­nak wszystko się zmie­niło. Teraz wie­dział, że Grad żyje; nie zgi­nął, jak wszy­scy myśleli. Kró­lowa Czer­wień wię­ziła go, ukryła w jakimś sekret­nym miej­scu. Sopella tar­go­wała się o życie Grada, zanim Zima pokrzy­żo­wał jej plany. Zgo­dziła się zabić smo­częta prze­zna­cze­nia w zamian za Grada… ale Zima ją powstrzy­mał.

Co zna­czyło, że jeśli Czer­wień zabije teraz Grada, będzie to jesz­cze bar­dziej wina Zimy.

Zaci­snął łapy w pię­ści.

Może zdoła go odna­leźć, zanim do tego doj­dzie. Gdyby zna­lazł Czer­wień, może wciąż miałby szansę ura­to­wać brata.

Otarł kro­ple desz­czu z pyska i nabrał powie­trza. Ulewa była nie­ustanna i obrzy­dliwa. Wolał wyjącą śnie­życę od tego kapią­cego, wil­got­nego obrzy­dli­stwa. Ściółka leśna plu­skała pod jego szpo­nami, mokre gałę­zie ude­rzały go w skrzy­dła, gdy koły­sały się na burzy.

Pod nim jego wyskro­bek stał w otwar­tych drzwiach klatki, którą wybu­do­wał Zima. Ban­dyta zer­kał na smoka i burzę.

– Wypusz­czam cię – powie­dział nie­cier­pli­wie Zima. – Nie stój tak. Szu­ka­jąc Grada, nie mogę nosić ze sobą wyskrobka, zwłasz­cza takiego, który nie­ustan­nie leży i roz­czula się nad sobą.

Potrzą­snął klatką i wyskro­bek się wzdry­gnął.

Zima spę­dził wiele dni, pla­nu­jąc, budu­jąc klatkę i upięk­sza­jąc ją z myślą o swoim pierw­szym wyskrobku. Jed­nakże Ban­dyta w ogóle jej nie doce­niał. Ni­gdy nie korzy­stał z huś­tawki i nie bie­gał w koło­wrotku. Zwy­kle cho­wał się pod futrami i pisz­czał albo pró­bo­wał uciec.

– Nie tego wła­śnie chcia­łeś? – zapy­tał ostro Zima.

Ban­dyta był naj­bar­dziej roz­cza­ro­wu­ją­cym zwie­rza­kiem wszech cza­sów, ale Zima nie mógł nic pora­dzić na to, że na­dal się o niego trosz­czył. W prze­ciw­nym wypadku zosta­wiłby go na Jade­ito­wej Górze, żeby ktoś go sobie zjadł.

Zima na­dal pamię­tał wyraz twa­rzy tego pierw­szego wyskrobka-myśli­wego, cho­ciaż minęły lata. Cie­ka­wość i nie­mal smo­cze współ­czu­cie w oczach. Miał nadzieję, że pew­nego dnia zoba­czy coś podob­nego w oczach Ban­dyty… ale teraz to nie miało już zna­cze­nia. Liczył się tylko Grad.

– No już, wychodź – wark­nął Zima.

Szturch­nął Ban­dytę szpo­nem, ale ten usko­czył i cof­nął się w głąb klatki, cho­wa­jąc głowę. Zimie zro­biło się żal stwo­rze­nia i wściekł się na sie­bie z powodu swo­jej sła­bo­ści, kiedy miał waż­niej­sze tro­ski na gło­wie.

– Wiem, że pada, ale to lep­sze niż Kró­le­stwo Lodu, uwierz mi.

Jeśli zabiorę go ze sobą do Kró­le­stwa Lodu, zamar­z­nie na śmierć albo zosta­nie pożarty pierw­szego dnia. Kró­lowa Lodo­wiec pozwo­liła mu trzy­mać egzo­tyczne stwo­rze­nie w aka­de­mii, ale o ile on widział w wyskrobku egzo­tycznego pupila, o tyle jego rodzice naj­pew­niej zoba­czy­liby sma­ko­wity kąsek.

– Zimo! – Usły­szał krzyk gdzieś za drze­wami.

Pió­ro­pusz ognia oświe­tlił pasz­cze czwórki smo­ków, które bie­gły do niego przez las. Zdu­miał go widok pozo­sta­łych człon­ków jego skrzy­dełka z Aka­de­mii na Jade­ito­wej Górze. Ghi­bliego, Żół­wia, Kin­każu… i Pełni.

Zdła­wił nagłe wzru­sze­nie na jej widok.

Tego wła­śnie mi teraz trzeba – bandy lodow­ców, które będą mnie spo­wal­niać.

– Na śnieżne potwory, co wy tu robi­cie? – zapy­tał ostro.

Jak go zna­leźli? I po co?

– Szu­ka­li­śmy cię – odpo­wie­działa zwy­czaj­nie Peł­nia.

Napo­tkała jego spoj­rze­nie; oczy błysz­czały jej w poje­dyn­czych pro­mie­niach księ­ży­co­wego świa­tła, prze­bi­ja­ją­cego się przez burzowe chmury. Zawsze patrzyła na niego, jakby widziała w nim wię­cej niż inni. Jakby widziała ośle­pia­jące wierz­chołki gór­skie tam, gdzie jego rodzice widzieli grudkę sza­rego lodu.

– I zna­leź­li­śmy cię! – dodała Kin­każu. – Jeste­śmy nie­sa­mo­wici!

Zama­chała skrzy­dłami, a Ghi­bli znowu zio­nął ogniem. Zima zauwa­żył, że zro­biła się jasno­żółta z fioł­ko­wymi cęt­kami. Idio­tyczne stwo­rze­nia – oto czym były Desz­czo­skrzy­dłe, wszyst­kie co do jed­nego. Eks­tra­wa­ganc­kie i idio­tyczne z uczu­ciami roz­la­nymi po całych łuskach. Ich towa­rzy­stwo było żenu­jące.

Zer­k­nął na Ban­dytę. Nie mógł pozwo­lić, żeby te smoki go roz­pro­szyły.

– Nie wra­cam na Jade­itową Górę – oznaj­mił sta­now­czo. Bez względu na to, co powie­dzą, nie zmieni zda­nia. – Wyru­szam szu­kać mojego brata.

– Tak myśla­łam – powie­działa Peł­nia cicho, ale z prze­ko­na­niem. – Chcemy ci pomóc.

– Tak? – zapy­tał Żółw, przy­tu­pu­jąc.

– Tak! – ura­do­wała się Kin­każu. – Nie wie­dzia­łam, że chcemy, ale teraz zde­cy­do­wa­nie chcę!

Za nic w świe­cie. W żad­nym razie. Nie mogę prze­by­wać z nimi, nawet z Peł­nią. To zna­czy zwłasz­cza z Peł­nią.

Zauwa­żył, że Ghi­bli przy­gląda mu się uważ­nie, jakby obmy­ślał jego następny ruch. Pia­sko­skrzy­dły robił to nie­usta­nie w cza­sie, kiedy dzie­lili jaski­nię na Jade­ito­wej Górze, dla­tego jego towa­rzy­stwo było dość nie­po­ko­jące. Zima już wyobra­żał sobie, jakie to będzie uczu­cie, gdy czarne oczy Ghi­bliego będą obser­wo­wały każdy jego ruch na dro­dze do odna­le­zie­nia Grada.

– Nie może­cie pójść ze mną – powie­dział. – Wybie­ram się do kró­lo­wej Lodo­wiec. Muszę jej wszystko wyja­śnić i uzy­skać od niej pomoc w odna­le­zie­niu Grada.

Może odda­łaby pod jego roz­kazy oddział żoł­nie­rzy. Albo wysła­łaby wła­snych wojow­ni­ków na poszu­ki­wa­nie Grada. Tak czy ina­czej, wie­dział, że potrze­buje wspar­cia kró­lo­wej Lodo­skrzy­dłych, żeby ura­to­wać brata. To byłoby mądre posu­nię­cie, prawda?

– A nie lepiej byłoby udać się do Kró­le­stwa Nieba? – zapy­tała Kin­każu. – Twój brat musi gdzieś tam prze­by­wać uwię­ziony, nie? Mogli­by­śmy wszy­scy go poszu­kać w jaski­niach gór­skich czy innych takich miej­scach.

– Albo mogli­by­śmy pole­cieć za Sopellą – odparł Ghi­bli. – Spró­bo­wać dowie­dzieć się cze­goś wię­cej na temat tego, co powie­działa jej Czer­wień.

Wła­śnie tego Zima nie potrze­bo­wał: więk­szej ilo­ści moż­li­wo­ści do wyboru. Wię­cej wąt­pli­wo­ści. Ghi­bli miał rację – Sopella była jed­nym smo­kiem, który wie­dział coś na temat Grada i Czer­wieni. Podą­że­nie za nią mia­łoby sens, tyle że…

– Nie wiem, dokąd pole­ciała – odparł z gory­czą Zima.

Miał nadzieję, że z powro­tem do Kró­le­stwa Lodu, cho­ciaż musiała wie­dzieć, że kró­lowa Lodo­wiec roz­gnie­wałby się na nią za to, że zła­mała sojusz obo­wią­zu­jący na Jade­ito­wej Górze.

– Mam pewne podej­rze­nie – powie­dział Ghi­bli. No jasne, że miał. – Nie­stety to ci się nie spodoba – dodał, kiwa­jąc głową w stronę Kin­każu. – Myślę, że pole­ciała do lasu desz­czo­wego. Wie, że Czer­wień naj­bar­dziej nie­na­wi­dzi Glo­rii. Wie to każdy, kto sły­szał, co Glo­ria zro­biła z jej pasz­czą. Dla­tego myślę, że Sopella mogła uznać, że jeśli zabije Glo­rię, to Czer­wień wyba­czy jej to, że nie udało jej się zabić pozo­sta­łych.

Przez chwilę wszy­scy mil­czeli.

Na trzy­kroć prze­klęte księ­życe, pomy­ślał Zima. On ma rację. Tak wła­śnie pomy­ślałaby Sopella. Ona jest mądra, nie­bez­pieczna i woli polo­wać w poje­dynkę. Zna­la­złaby spo­sób, żeby samej roz­wią­zać pro­blem, zamiast biec po pomoc.

Nad ich gło­wami zagrzmiało.

– W takim razie ja z pew­no­ścią wybie­ram się do lasu desz­czo­wego – oznaj­miła Kin­każu. – Nie pozwolę jej zabić mojej wspa­nia­łej kró­lo­wej.

Nagle Peł­nia krzyk­nęła z bólu i padła do przodu, ude­rza­jąc skrzy­dłami o zie­mię.

Zima pod­szedł do niej, ale Kin­każu była szyb­sza i już zła­pała Noco­skrzy­dłą w swoje skrzy­dła.

– Peł­nio?! – krzyk­nęła, zata­cza­jąc się lekko.

Świa­tło bły­ska­wicy oświe­tliło czarny pysz­czek Pełni, kiedy go unio­sła w niebo. Coś dziw­nego stało się z jej oczami – były puste, wyglą­dały jak jezioro ścięte lodem.

A potem zaczęła mówić zupeł­nie nie­swoim gło­sem.

Wystrze­gaj się smo­czego mroku,

intruza, co się w snach ukrywa.

Od szpo­nów ognia i mocy stroń.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki