Ucieczka Groźby. Saga Skrzydła ognia. Księga 8 - Tui T. Sutherland - ebook

Ucieczka Groźby. Saga Skrzydła ognia. Księga 8 ebook

Tui T. Sutherland

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Groźba zawsze była lojalna. Najpierw wobec królowej Czerwieni, nawet kiedy ta wykorzystywała jej śmiercionośne ogniste łuski do zabijania niezliczonych smoków na swoje pełnej przemocy arenie. Teraz jest wierna Łupkowi, jedynemu smokowi, który kiedykolwiek był jej przyjacielem. Dlatego kiedy Czerwień zagrozi Akademii na Jadeitowej Górze i wszystkiemu, co jest drogie Łupkowi, Groźba wyrusza, żeby znaleźć byłą królową, powstrzymać ją i uratować sytuację bez względu na wszystko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 260

Oceny
4,9 (27 ocen)
24
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:

Popularność




Mapa

Lek­sy­kon smoki Pyr­rii

Uak­tu­al­niony i popra­wiony przez Gwiezd­nego Lot­nika z Noco­skrzy­dłych

WITAJ­CIE W AKA­DE­MII NA JADE­ITO­WEJ GÓRZE!

W tej szkole będzie­cie uczyć się skrzy­dło w skrzy­dło ze smo­kami ze wszyst­kich ple­mion, dla­tego chcemy udzie­lić wam kilku pod­sta­wo­wych infor­ma­cji, które pomogą wam, kiedy zacznie­cie pozna­wać inne smoki.

Każde z was zostało przy­dzie­lone do skrzy­dełka razem z innymi sze­ścioma smo­kami. Wszyst­kie skrzy­dełka wymie­niono na następ­nej stro­nie.

Dzię­ku­jemy, że chce­cie być czę­ścią tej szkoły. Jeste­ście naszą nadzieją na przy­szłość Pyr­rii. Wy jeste­ście smo­kami, które mogę przy­nieść trwały pokój temu światu.

ŻYCZYMY WAM CAŁEJ MOCY SKRZY­DEŁ OGNIA!

JADE­ITOWE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Zima Bło­to­skrzy­dły: Ugier Noco­skrzy­dły: Straż­niczka Pełni Desz­czo­skrzy­dły: Kin­każu Pia­sko­skrzy­dły: Ghi­bli Mor­sko­skrzy­dły: Żółw Nie­bo­skrzy­dły: Kar­ne­ola

SREBRNE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Chang­bai Bło­to­skrzy­dły: Sepia Noco­skrzy­dły: Nie­ulę­kła Desz­czo­skrzy­dły: Del­fin Pia­sko­skrzy­dły: Stru­sia Mor­sko­skrzy­dły: Ukwiał Nie­bo­skrzy­dły: Drozd

ZŁOTE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Sopella Bło­to­skrzy­dły: Kro­piatka Noco­skrzy­dły: Duży Ogon Desz­czo­skrzy­dły: Tama­ryna Pia­sko­skrzy­dły: Onyksa Mor­sko­skrzy­dły: Szczu­pak Nie­bo­skrzy­dły: Pło­mień

MIE­DZIANE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Alba Bło­to­skrzy­dły: Moczar Noco­skrzy­dły: Tele­patka Desz­czo­skrzy­dły: Kokos Pia­sko­skrzy­dły: Widło­róg Mor­sko­skrzy­dły: Ostryga Nie­bo­skrzy­dły: Sokół

KWAR­COWE SKRZY­DEŁKO

Lodo­skrzy­dły: Gro­no­staj Bło­to­skrzy­dły: Traszka Noco­skrzy­dły: Potężny Szpon Desz­czo­skrzy­dły: Sia­mang Pia­sko­skrzy­dły: Spie­kota Mor­sko­skrzy­dły: Bara­kuda Nie­bo­skrzy­dły: Gra­nat

Smoki

PIA­SKO­SKRZY­DŁE

Opis: bla­do­złote lub białe łuski w kolo­rze pia­sków pustyni; kolec jadowy na końcu ogona; roz­wi­dlone czarne języki.

Zdol­no­ści: potra­fią długo prze­żyć bez wody, ata­kują prze­ciw­nika jak skor­piony kol­cem jado­wym na czubku ogona, potra­fią się ukryć, zako­pu­jąc się w pia­sku pustyn­nym, zioną ogniem.

Kró­lowa: od końca wojny o tron Pia­sko­skrzy­dłych kró­lowa Cierń.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Spie­kota, Onyksa, Stru­sia, Widło­róg, Ghi­bli.

BŁO­TO­SKRZY­DŁE

Opis: grube, wytrzy­małe brą­zowe łuski (spodnie są nie­kiedy bursz­ty­nowe lub zło­ci­ste); mają wiel­kie, pła­skie łby z noz­drzami na szczy­cie pyska.

Zdol­no­ści: potra­fią zio­nąć ogniem (jeśli jest im dosta­tecz­nie cie­pło), mogą wstrzy­mać oddech do godziny, ukry­wają się w wiel­kich kału­żach błota; zwy­kle są bar­dzo silne.

Kró­lowa: kró­lowa Par­dwa.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Moczar, Traszka, Sepia, Kro­piatka, Ugier.

NIE­BO­SKRZY­DŁE

Opis: czer­wono-złote lub poma­rań­czowe łuski; ogromne skrzy­dła.

Zdol­no­ści: to potężni wojow­nicy i lot­nicy, potra­fią zio­nąć ogniem.

Kró­lowa: kró­lowa Rubi­nia (cho­ciaż nie­które smoki wciąż popie­rają kró­lową Czer­wień, która być może na­dal żyje i się ukrywa).

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Kar­ne­ola, Pło­mień, Gra­nat, Sokół, Drozd.

MOR­SKO­SKRZY­DŁE

Opis: nie­bie­skie, zie­lone lub tur­ku­sowe łuski; błony pławne mię­dzy szpo­nami; skrzela na szyi; jarzące się w ciem­no­ści pasy na ogo­nie, pysku, brzu­chu.

Zdol­no­ści: mogą oddy­chać pod wodą, widzą w ciem­no­ściach, wywo­łują wyso­kie fale ude­rze­niem potęż­nego ogona; dosko­nali pły­wacy.

Kró­lowa: kró­lowa Korala.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Ukwiał, Bara­kuda, Szczu­pak, Ostryga, Żółw.

LODO­SKRZY­DŁE

Opis: łuski sre­brzy­ste jak księ­życ albo bla­do­nie­bie­skie jak lód; szpony z zadzio­rami umoż­li­wia­jące sprawne poru­sza­nie się na lodzie; roz­wi­dlone nie­bie­skie języki; mocno zwę­ża­jące się ogony, któ­rych koniec przy­po­mina bicz.

Zdol­no­ści: dobrze zno­szą tem­pe­ra­tury poni­żej zera i bar­dzo jasne świa­tło, zioną śmier­cio­no­śnym, zamra­ża­ją­cym odde­chem.

Kró­lowa: kró­lowa Lodo­wiec.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Alba, Chang­bai, Gro­no­staj, Sopella, Zima.

DESZ­CZO­SKRZY­DŁE

Opis: łuski nie­ustan­nie zmie­niają kolor, zwy­kle przy­bie­ra­jąc żywe barwy upie­rze­nia raj­skich pta­ków; chwytne ogony.

Zdol­no­ści: sto­sują kamu­flaż, dosto­so­wu­jąc łuski do barw oto­cze­nia, strzy­kają śmier­cio­no­śnym jadem z zębów jado­wych.

Kró­lowa: kró­lowa Glo­ria.

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Del­fin, Kokos, Kin­każu, Sia­mang, Tama­ryna.

NOCO­SKRZY­DŁE

Opis: fio­le­towo-czarne łuski i roz­rzu­cone srebrne łuski pod skrzy­dłami, przy­po­mi­na­jące obsy­pane gwiaz­dami nocne niebo; czarne roz­wi­dlone języki.

Zdol­no­ści: potra­fią zio­nąć ogniem, zni­kać w ciem­no­ściach; kie­dyś sły­nęły z umie­jęt­no­ści czy­ta­nia w umy­słach i prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści, ale to już minęło.

Kró­lowa: kró­lowa Glo­ria (patrz naj­now­sze zwoje na temat exo­dusu Noco­skrzy­dłych i Tur­nieju o Tron wśród Desz­czo­skrzy­dłych).

Ucznio­wie na Jade­ito­wej Górze: Duży Ogon, Nie­ulę­kła, Potężny Szpon, Tele­patka, Straż­niczka Pełni.

Prze­po­wied­nia z Jade­ito­wej Góry

PRZE­PO­WIED­NIA Z JADE­ITO­WEJ GÓRY

Wystrze­gaj się smo­czego mroku,intruza, co się w snach ukrywa.Od szpo­nów ognia i mocy stroń.Uni­kaj tej, co toż­sa­mość skrywa.

Przy­bę­dzie coś, co wstrzą­śnie całym naszym świa­tem,przy­bę­dzie coś, co na popiół zie­mię spali.Gdy zagi­nione mia­sto nocy się nie znaj­dzie,Jade­itową Górę grom i lód obali.

Pro­log

Pro­log

Sie­dem lata temu…

Żaden smok nie był bez­pieczny w Pod­nieb­nym Pałacu, ale zde­cy­do­wa­nie naj­więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwo zagra­żało cór­kom kró­lo­wej Czer­wieni.

Czy może teraz nale­ża­łoby już powie­dzieć „córce” – w licz­bie poje­dyn­czej?

Rubi­nia nie widziała swo­jej sio­stry Tur­ma­lin od trzech dni.

Nie widziała jej od czasu nocy, kiedy razem wybrały się pola­tać i wysoko na roz­gwież­dżo­nym nie­bie jarzą­cym się świa­tłem dwóch księ­ży­ców Tur­ma­lin szep­nęła, że jest pra­wie gotowa.

– Nie bądź idiotką. Masz dopiero dzie­sięć lat, a poza tym ni­gdy nie będziesz gotowa – odpo­wie­działa szep­tem Rubi­nia. – Ona zabiła wła­sną matkę, a poza tym wszyst­kie trzy swoje sio­stry i jede­na­ście naszych. Nie da się jej poko­nać.

– Nie może wiecz­nie być kró­lową – powie­działa Tur­ma­lin.

– Ona już jest kró­lową od zawsze – odparła Rubi­nia.

– Dwa­dzie­ścia cztery lata to długi czas, ale nie aż tak bar­dzo. Kró­lowa Oaza dłu­żej rzą­dziła i sama zobacz, co się z nią stało.

– Zamie­rzasz napu­ścić na matkę wyskrobka? – spy­tała Rubi­nia. – Bo jestem pewna, że z przy­jem­no­ścią coś prze­kąsi, nim cię zabije.

– Zawsze tak będzie – syk­nęła Tur­ma­lin. Ciem­no­po­ma­rań­czo­wymi skrzy­dłami odrzu­ciła chmury na boki. – Dopóki jedna z nas nie rzuci jej wyzwa­nia i nie wygra. Zosta­ły­śmy teraz tylko ty i ja. Jeste­śmy jedyną nadzieją dla Nie­bo­skrzy­dłych na przy­zwo­itą kró­lową. Rubi­nio, jeśli ją poko­nam i zostanę kró­lową, mogli­by­śmy wyplą­tać się z tej wojny.

Rubi­nia nie była tego taka pewna. Poznała Pożogę i podej­rze­wała, że Pia­sko­skrzy­dła nie wypu­ści tak łatwo sojusz­ni­ków ze szpo­nów. To jed­nak nie miało zna­cze­nia, bo nie było szansy, żeby Tur­ma­lin mogła wygrać walkę z ich matką.

– Pro­roc­two zaj­mie się wojną – prze­ko­ny­wała sio­strę. – Naj­ja­śniej­sza noc jest już za cztery dni…

– Jasne. – Tur­ma­lin prze­wró­ciła oczami. – Pocze­kam, aż ura­tuje nas garstka jaj, z któ­rych nawet jesz­cze nic się nie wykluło. Rubi­nio, nie chcę cze­kać, aż coś mi się przy­da­rzy. Chcę sama pokie­ro­wać wła­snym życiem.

– Nie chcę patrzeć, jak umie­rasz – wark­nęła Rubi­nia.

Sio­stra zawi­sła na chwilę w powie­trzu przed nią. Gwiazdy błysz­czały w jej oczach, gdy przy­glą­dała się Rubi­nii.

Zasta­na­wia się, czy sama nie chcę zagar­nąć tronu, pomy­ślała Rubi­nia. Myśli, że pró­buję ją znie­chę­cić, bo coś pla­nuję. Jasne, bo jestem aż tak głu­pia.

– Nie martw się, na razie niczego nie zro­bię – obie­cała jej Tur­ma­lin. – Może po kolej­nych paru mie­sią­cach tre­ningu. Ale czuję się naprawdę silna. Ostat­nio poko­na­łam Cyno­bra w poje­dynku. Chcesz posłu­chać?

Rubi­nia wysłu­chała dłu­giej opo­wie­ści, w któ­rej Tur­ma­lin opi­sała każdy swój ruch, jakby to była rela­cja na żywo. Przez godzinę szy­bo­wały wokół szczy­tów w księ­ży­co­wym bla­sku. I ani razu Tur­ma­lin nie wspo­mniała nic o tym, że może opu­ścić pałac.

A potem prze­pa­dła. I naj­bar­dziej nie­po­ko­jące było to, że nikt nawet nie wspo­mi­nał o jej nie­obec­no­ści. Jej eska­dra na­dal prze­by­wała w pałacu, tre­no­wała i polo­wała. Jakby nie wyda­rzyło się nic dziw­nego. Żadne patrole jej nie szu­kały, nikt nie prze­szu­ki­wał lasów, nie wysy­łano listów do innych kró­lo­wych z zapy­ta­niem, czy nie widziały (albo czy nie porwały) star­szej księż­niczki Nie­bo­skrzy­dłych.

Po pro­stu prze­pa­dła jak kamień w wodę.

Rubi­nia stała w pokoju, który dzie­liła z sio­strą, przy­glą­da­jąc się sto­sowi koców, pod­rzu­co­nych nie­dbale zwo­jów, falu­ją­cym w oknie żół­tym zasło­nom ze zło­tymi frę­dzel­kami.

Ni­gdzie nie było roz­bry­zgów krwi. Żad­nych śla­dów walki. Żad­nego listu w rodzaju: „Ach, wysko­czy­łam do jed­nej z naszych dal­szych pla­có­wek na parę dni, do zoba­cze­nia wkrótce”.

Czy Tur­ma­lin zmie­niła zda­nie i ucie­kła? Czy mogła udać się do Szpo­nów Pokoju?

Rubi­nia wie­działa jed­nak, że nic takiego się nie wyda­rzyło. Jej star­sza sio­stra nie była z tych smo­ków, które ucie­kają. A co wię­cej, kró­lowa Czer­wień ni­gdy by nie pozwo­liła, żeby ruch poko­jowy dorwał w swoje szpony jej córkę. Prę­dzej zna­la­złaby Szpony Pokoju i wszyst­kie wybiła.

Cięż­kie szpony zaci­skały się na wnętrz­no­ściach Rubi­nii, coraz moc­niej wbi­ja­jąc się z każdą minutą nie­obec­no­ści Tur­ma­lin.

Jeśli matka dowie­działa się, że Tur­ma­lin zamie­rzała rzu­cić jej wyzwa­nie…

Co ich matka zro­biła?

– Księż­niczko Rubi­nio.

Aż pod­sko­czyła z zasko­cze­nia. Obró­ciła się w miej­scu. Straż­nik w drzwiach odchrząk­nął.

– Kró­lowa ocze­kuje cię w sali tro­no­wej. Natych­miast.

– Ocze­kuje? – powtó­rzyła Rubi­nia.

Wyraz jego pyska jasno mówił, że nie pochwala tego pyta­nia.

„Ni­gdy nie oka­zuj im, że się boisz” – tak powie­działa jej Tur­ma­lin. Zacho­wuj się jak kró­lowa, żeby pew­nego dnia wiwa­to­wali, gdy pode­rżniesz matce gar­dło.

Jed­nakże teraz Tur­ma­lin prze­pa­dła. I może wła­śnie dla­tego, że zacho­wy­wała się jak kró­lowa.

– Dzię­kuję – powie­działa Rubi­nia, kiwa­jąc głową do straż­nika, gdy go mijała.

Bicie serca dud­niło jej przez ramiona aż do koniusz­ków skrzy­deł. Tunel wyda­wał jej się za mały, jakby była roz­mia­rów tysiąc­let­niego smoka, a nie pię­cio­let­niego smo­czę­cia.

Cokol­wiek przy­da­rzyło się Tur­ma­lin… Czy teraz to samo czeka mnie?

Smoki tło­czyły się przy wej­ściu do sali tro­no­wej i szep­tały. Wszyst­kie wypro­sto­wały szyje i skrzy­dła, gdy nade­szła Rubi­nia. W ich oczach lśniła cie­ka­wość. Musiały wie­dzieć, że Tur­ma­lin zagi­nęła, nawet jeśli nikt o tym nie mówił. Musiały się zasta­na­wiać, tak samo jak Rubi­nia, czy kró­lowa Czer­wień posta­no­wiła pozbyć się wszyst­kich poten­cjal­nie zagra­ża­ją­cych jej następ­czyń tronu.

Tyle że ja prze­cież nikomu nie zagra­żam! Nie zagra­żam!

Rubi­nia pochy­liła głowę, wcho­dząc do sali, zmru­żyła oczy z powodu jasno­ści świa­tła sło­necz­nego, odbi­ja­ją­cego się od wyło­żo­nych zło­tem ścian. Miała wra­że­nie, że wcho­dzi na stos pogrze­bowy; potworny żar i zapach smo­czego ognia pro­mie­niu­jący od stło­czo­nych dwo­rzan zamknął się wokół jej łusek.

Kró­lowa Czer­wień nie zabi­łaby córki na oczach wszyst­kich smo­ków, prawda?

– Ach, Rubi­nia. – Głos kró­lo­wej poniósł się śpiew­nie ponad gło­sami innych i w całej sali zapa­dło mil­cze­nie. – Naresz­cie. Dwo­rza­nie, wielu z was nie zna mojej córki, Rubi­nii, ponie­waż wyje­chała, żeby tre­no­wać, a nawet kiedy tu jest, to sie­dzi w swo­jej jaskini jak zaspany nie­to­perz. Jeśli jed­nak kie­dy­kol­wiek ją widzie­li­ście, to pew­nie z nosem w zwoju. I cho­ciaż w niczym mnie nie przy­po­mina, jakimś cudem jest moją córką.

Roz­le­gły się posłuszne, grzecz­no­ściowe okla­ski.

– No dobrze, zatem są tu już wszy­scy! To zna­czy wszy­scy ważni. Mam taką eks­cy­tu­jącą nowinę do ogło­sze­nia. Rubi­nio, nie czaj się pod ścianą jak roz­trzę­siona sto­noga. Chodź, stań obok braci. Chcę, żebyś ty zoba­czyła to w szcze­gól­no­ści.

Tłum roz­stą­pił się, żeby prze­pu­ścić Rubi­nię, gor­liwe poma­rań­czowe i bursz­ty­nowe oczy obdzie­rały ją z łusek, gdy prze­my­kała. Zna­la­zło się led­wie tyle miej­sca, żeby sta­nęła mię­dzy Cyno­brem a Jastrzę­biem; obaj nad nią góro­wali. Jej pozo­stali dwaj bra­cia stali obok Jastrzę­bia. Znaj­do­wały się tu wszyst­kie dzieci Czer­wieni oprócz Tur­ma­lin.

Cyno­ber prych­nął i odsu­nął się od niej nieco, ale Jastrząb szturch­nął ją przy­jaź­nie. Rubi­nia zawsze odno­siła wra­że­nie, że Jastrząb w pogodny spo­sób oka­zuje jej ser­decz­ność, bo wie, że ona wkrótce umrze. Widział, jak pozo­stałe jego sio­stry zgi­nęły w szpo­nach Czer­wieni. Rubi­nia podej­rze­wała, że jego dobry humor wypły­wał z bez­piecz­nej pew­no­ści, że on ni­gdy nie mógłby zająć tronu, więc nie warto go zabi­jać.

Ich matka pałała jak tru­jąca poma­rań­cza na swym tro­nie, patrząc z góry na zgro­ma­dzone w sali smoki. Ostre iskierki dia­men­tów nad jej oczami i wzdłuż kra­wę­dzi skrzy­deł odbi­jały świa­tło.

Rubi­nii zaparło dech w piersi na widok zwa­li­stego smoka obok kró­lo­wej – to była Pożoga, ich sprzy­mie­rze­niec z ple­mie­nia Pia­sko­skrzy­dłych. Krzy­wiła pysk z nie­smaku i nudy. Wszyst­kim pole­cono zwra­cać się do niej „kró­lowo Pożogo”, ale Rubi­nia nie potra­fiła myśleć o niej w taki spo­sób. Przede wszyst­kim nie wygrała jesz­cze wojny… a poza tym w świe­cie Rubi­nii ist­niała tylko jedna kró­lowa, która zaci­skała na nim swoje śmier­cio­no­śne łapy.

Po dru­giej stro­nie kró­lo­wej Czer­wieni stał wysoki, dziwny stos czar­nych kamieni, które wyglą­dały, jakby dymiły.

– Naresz­cie – powie­działa Czer­wień, prze­wra­ca­jąc oczami. Jej znie­cier­pli­wie­nie wobec Rubi­nii roz­le­wało się na cały dwór.

Śmiech zawi­ro­wał w tłu­mie.

– Pośpiesz się! – wark­nęła Pożoga.

Kró­lowa Czer­wień mach­nęła ogo­nem i roz­cią­gnęła skrzy­dła z wystu­dio­wa­nym roz­le­ni­wie­niem. Rubi­nia miała czas, żeby się zasta­no­wić, czy eks­cy­tu­jąca nowina ma coś wspól­nego z Tur­ma­lin. („To eks­cy­tu­jące, zamor­do­wa­łam córkę! Czemu na tym poprze­stać? Po co komu w ogóle córki, prawda?”).

– Mogli­ście sły­szeć o pew­nym… pro­roc­twie – powie­działa kró­lowa Czer­wień. – Bred­nie o wyjąt­ko­wych smo­czę­tach, które wyklują się w naj­ja­śniej­szą noc i zakoń­czą wojnę. I mogli­ście zauwa­żyć, że naj­ja­śniej­sza noc nastąpi dzi­siaj. Prawda, że to strasz­nie eks­cy­tu­jące? W każ­dej chwili maleńcy boha­te­ro­wie mogą wyczoł­gać się ze swo­ich jaj! No, chyba że… wyda­rzy się coś zwy­czaj­nie potwor­nego. Rzecz jasna.

Rzu­ciła spoj­rze­nie Pożo­dze i uśmiech­nęła się zło­wrogo.

– Nie wie­cie zaś, że ktoś pró­bo­wał ukraść Nie­bo­skrzy­dłe jajo zeszłej nocy.

Stłu­mione okrzyki roz­le­gły się w całej sali.

– No wła­śnie! – powie­działa kró­lowa Czer­wień. – Paskudny Lodo­skrzy­dły zło­dziej dotarł aż tutaj i uciekł z jajem. Tak się składa, że z naj­więk­szym jajem w wylę­garni.

Powie­trze iskrzyło, jakby w każ­dej chwili mogło buch­nąć pło­mie­niami. Rubi­nia pró­bo­wała wyobra­zić sobie życie Nie­bo­skrzy­dłego wycho­wy­wa­nego poza Kró­le­stwem Nieba. Zło­dziej nie mógł zabrać go do Kró­le­stwa Lodu. Nie­bo­skrzy­dły ni­gdy by tam nie prze­żył.

Zatem nale­żał do Szpo­nów Pokoju? Zbie­rały smo­częta z prze­po­wiedni? Czy smo­czę w skra­dzio­nym jaju miało ich wszyst­kich oca­lić?

– Och, nie mar­tw­cie się – powie­działa jej matka. – Kró­lowa Pożoga odszu­kała go, zabiła i znisz­czyła jajo. W końcu nie prze­pa­damy zbyt­nio za maleń­kimi boha­te­rami. Zwłasz­cza takimi, któ­rzy mogliby pró­bo­wać nam powie­dzieć, co mamy robić. Zatem! – Kla­snęła i napięta atmos­fera w sali zawi­bro­wała jak cię­ciwa łuku. – Na wszelki wypa­dek kró­lowa Pożoga i ja wpa­dły­śmy na cudowny pomysł. Zadbamy, by żadne Nie­bo­skrzy­dłe smo­częta nie wykluły się w naj­ja­śniej­szą noc. Ani jedno! W żad­nym razie. Przy­nie­ście je! – zawo­łała.

Rubi­nia patrzyła skon­ster­no­wana, jak sied­miu straż­ni­ków wcho­dzi i każdy nie­sie jajo. Czer­wone i poma­rań­czowe kształty ruszały się pod cie­niutką powierzch­nią sko­ru­pek. Widać już było pęk­nię­cia roz­cią­ga­jące się na trzech jajach.

Kró­lowa Czer­wień zmru­żyła oczy.

– Powinno być ich osiem – zasy­czała.

– Znaj­dziemy je, Wasza Wyso­kość – odpo­wie­dział naj­wyż­szy straż­nik. – Obie­cuję. Ona nie uciek­nie daleko. W dodatku to było naj­mniej­sze z lęgu.

Nad sto­sem obok kró­lo­wej poniósł się szmer. Jeden z kamieni dygo­tał przez chwilę, aż w końcu stur­lał się i prze­le­ciał w pod­sko­kach przez pod­łogę, po czym zatrzy­mał się u łap Rubi­nii.

– Dobrze – powie­działa kró­lowa Czer­wień z swoją typową ziry­to­waną miną, która mówiła „teraz świę­tu­jemy, więc zabiję kogoś póź­niej”. – Mam tu kogoś po pro­stu cudow­nego, kogo chcę wam wszyst­kim przed­sta­wić, i mam wra­że­nie, że to ide­alny spo­sób. Och, to napię­cie!

Z noz­drzy Pożogi buch­nął dym znie­cier­pli­wie­nia.

– Wiecz­nie te wido­wi­ska – mruk­nęła. – Nie możesz po pro­stu spraw­nie i szybko zabić i mieć to już z głowy?

Kró­lowa Czer­wień udała, że jej nie sły­szy. Była zajęta zdej­mo­wa­niem kamieni z wierz­chu stosu i pro­wi­zo­rycz­nego daszku. Spod kamieni znowu dobie­gło szu­ra­nie.

Tam sie­dzi coś żywego, pomy­ślała Rubi­nia i nagle mała główka wysko­czyła znad kra­wę­dzi stosu, rap­tem o włos od szpo­nów kró­lo­wej. Czer­wień odsko­czyła gwał­tow­nie, a Rubi­nia była zaszo­ko­wana wido­kiem cze­goś, co wyglą­dało jak prze­błysk stra­chu w jej oczach.

Wycią­gnęła szyję, żeby lepiej widzieć. Co takiego mogło prze­stra­szyć matkę? Ona niczego się nie boi.

Wyglą­dało jak zwy­czajne smo­czę, miało z rok, może pół­tora i nie­zwy­kle jasne łuski w odcie­niu mie­dzi.

Potem jed­nak smo­czę obró­ciło główkę i napo­tkało spoj­rze­nie Rubi­nii.

Oczy tego malu­cha.

Były nie­bie­skie.

Naj­dziw­niej­sze, naj­bar­dziej upiorne nie­bie­skie oczy, jakie Rubi­nia widziała w swoim życiu, daleko wykra­cza­jące poza kolor nieba. Jakby ktoś zebrał niebo i zanu­rzył je w ogniu, aż zaczęło pło­nąć od środka.

Tak wła­śnie, pomy­ślała Rubi­nia. Smo­czę wyglą­dało, jakby pło­nęło od środka. Nawet jego łuski dymiły.

Ponad głową Rubi­nii Cyno­ber i Jastrząb wymieli się spoj­rze­niami.

– Wie­dzia­łeś o tym? – wark­nął cicho Jastrząb pośród licz­nych szep­tów nio­są­cych się po sali. – Myśla­łem, że nie żyje. Powinna nie żyć.

– Nie kwe­stio­nuj decy­zji kró­lo­wej – mruk­nął w odpo­wie­dzi Cyno­ber, patrząc przed sie­bie, i zde­ner­wo­wany zaci­snął zęby.

– To wyna­tu­rze­nie – syk­nął Jastrząb. – Prawo Nie­bo­skrzy­dłych naka­zuje nam zabi­jać takie stwo­rze­nia zaraz po wyklu­ciu.

Rubi­nia przy­po­mi­nała sobie jak przez mgłę, że coś wyda­rzyło się ponad rok temu – z jaja wykłuły się bliź­nięta, a matka pró­bo­wała uciec z oboj­giem. Wrzawa w pałacu trwała tygo­dniami. Do Rubi­nii docie­rały jed­nak tylko okru­szyny plo­tek, zwy­kle przez Tur­ma­lin, jeśli szczę­ście jej sprzy­jało.

Myślała, że wszy­scy zgi­nęli… bliź­nięta i matka.

Czy to mogło być smo­czę, które ma za dużo ognia?

Dziwne smo­czę pisnęło. Pró­bo­wało wspiąć się po ścia­nie z kamieni, trze­po­tało z nadzieją malut­kimi skrzy­deł­kami.

Czer­wień zła­pała dłu­gie meta­lowe berło oparte o jej tron i dźgnęła nim malutką smo­czycę w pierś.

– Siad! – wark­nęła.

Smo­czę z krzy­kiem pole­ciało do tyłu. Kiedy Czer­wień zabrała berło, Rubi­nia zauwa­żyła, że okrą­głe zakoń­cze­nie leciutko się sto­piło w miej­scu, gdzie doty­kało łusek smo­czę­cia. Nie­po­ko­jący zapach sto­pio­nego metalu dołą­czył do skwaru panu­ją­cego w sali tro­no­wej.

– Wasza Wyso­kość – ode­zwał się przy­sa­dzi­sty smok w kolo­rze rdzy, sto­jący pra­wie na samym prze­dzie tłumu.

To był jeden z naj­star­szych smo­ków w pałacu i słu­żył jako doradca babce Rubi­nii, kiedy tamta była jesz­cze kró­lową. Zawsze na widok Rubi­nii dziw­nie kła­pał zębami, komen­to­wał jej przedziw­nie długą szyję i powta­rzał, że sekre­tem dłu­giego życia jest jedze­nie codzien­nie koziej nerki. Mimo to nie pamię­tała jego imie­nia. Ona i Tur­ma­lin nazy­wały go „Ner­ko­wym Odde­chem”.

– Ehm – odchrząk­nął z ważną miną Ner­kowy Oddech, cze­ka­jąc, aż ucichną pomruki i wszy­scy na niego spoj­rzą. – Wasza Wyso­kość, zapew­nij nas, pro­szę, że to nie jest to, na co wygląda.

Kró­lowa Czer­wień posłała mu pro­mienny uśmiech, w któ­rym wyszcze­rzyła wszyst­kie zęby.

– Czy to wygląda, jak­bym zdo­była nową, prze­cu­dow­nie nie­bez­pieczną zabawkę? Bo wła­śnie to widzi­cie. – Mach­nęła skrzy­dłem w teatral­nym geście, wska­zu­jąc smo­czę. – Patrz­cie, oto moja nowa przy­szła orę­dow­niczka!

Smo­czę znowu wysu­nęło łebek, przy­glą­da­jąc się wszyst­kim swo­imi zło­wiesz­czymi nie­bie­skimi oczami. Zer­k­nęła na skrzy­dło Czer­wieni nad sobą i się­gnęła po nie, ale kró­lowa trzy­mała je poza jej zasię­giem.

– Wasza Wyso­kość jest naj­mą­drzej­sza spo­śród wszyst­kich smo­ków – powie­dział Ner­kowy Oddech. – Każda twoja myśl jest genialna i wszyst­kie twoje decy­zje są pod każ­dym wzglę­dem ide­alne. Ale… czy jesteś pewna, że to bez­pieczne? Zacho­wać przy życiu… tego potwora?

– To nie jest jakiś tam potwór – oznaj­miła zado­wo­lona z sie­bie Czer­wień. – To mój potwór. I jest bar­dzo uży­teczny. Pro­szę, kocha­nie, pokaż im, co potra­fisz. – Kró­lowa wzięła jedno jajo od straż­nika i podała je jak gdyby ni­gdy nic smo­czę­ciu.

A przy­naj­mniej… sta­rała się, żeby wyglą­dało to nie­fra­so­bli­wie, bo Rubi­nia zauwa­żyła, jak sta­ran­nie Czer­wień unika kon­taktu ze szpo­nami smo­czę­cia, jak szybko cof­nęła łapy.

Smo­czę popa­trzyło na jajo, które było pra­wie jed­nej czwar­tej jej wzro­stu. Była zacie­ka­wiona i odro­binę zachwy­cona, jakby ni­gdy wcze­śniej nie dostała zabawki.

Po sko­ru­pie zaczęło prze­pły­wać drobne drże­nie, pół­prze­zro­czy­sta biel przy­ga­sała i sza­rzała, poma­rań­czowy kształt w środku zady­go­tał, a potem poczer­niał, stał się czarny jak węgiel, czarny jak śmierć, jak spa­lone kikuty drzew, i wkrótce całe jajo poczer­niało i nikt nie widział już niczego w środku.

W Sali zapa­dła cisza.

Nikt nie ode­zwał się sło­wem. Nikt nie jest w sta­nie się ode­zwać, pomy­ślała Rubi­nia. Sama miała wra­że­nie, że nie może oddy­chać. Jakby bez­piecz­niej było już ni­gdy nie nabie­rać powie­trza.

Jajo zamie­niło się w stos popiołu w łapach smo­czę­cia.

Smo­czę popa­trzyło na swoje łapy z nie­od­gad­nio­nym wyra­zem pyszczka. Było zasko­czone? Zado­wo­lone z sie­bie? Wie­działo, że w tak pro­sty spo­sób, jedy­nie trzy­ma­jąc jajo, zdo­łało prze­ra­zić wszyst­kie smoki w sali tro­no­wej?

Prze­chy­liło odro­binę głowę, żeby zer­k­nąć na kró­lową, i wtedy Rubi­nia spo­strze­gła coś zna­jo­mego w jego dziw­nych oczach.

To smo­czę, które miało w sobie za dużo ognia, mar­twiło się, że Czer­wień może się na nie roz­gnie­wać.

Dopiero Pożoga prze­rwała mil­cze­nie.

– Impo­nu­jące – wark­nęła. – A teraz zaj­mij się pozo­sta­łymi albo daj mi je samej potłuc.

Czer­wień się­gnęła ber­łem i zbu­rzyła ścianę z kamieni zagra­dza­jącą drogę smo­czę­ciu.

– Idź dotknąć pozo­sta­łych jaj, Groźbo – roz­ka­zała.

Groźba, pomy­ślała Rubi­nia. Potwór ma imię.

Groźba zer­k­nęła na jaja, potem na łapy i wresz­cie na kró­lową Czer­wień. Była malutka w porów­na­niu z dwiema kró­lo­wymi.

– Ale… – ode­zwała się i gorące powie­trze w cichej sali połknęło jej gło­sik. – Ale ja je… spło­nę­łam.

– Jesteś moją orę­dow­niczką – powie­działa zim­nym tonem kró­lowa Czer­wień. – Rób, co ci każę.

Groźba wahała się chwilę, roz­glą­da­jąc się po murze łusek, skrzy­deł i nie­przy­ja­znych oczu. Zro­biła krok przed sie­bie i straż­nicy pośpiesz­nie odło­żyli jaja na pod­łogę, po czym odsu­nęli się szybko.

Groźba zatrzy­my­wała się przy każ­dym jaju po kolei, kła­dła na nim łapy, aż smo­czę w środku było mar­twe.

Ona może to zro­bić każ­demu, zdała sobie sprawę Rubi­nia. Może pew­nie zabić doro­słego smoka, tylko go doty­ka­jąc. To naj­bar­dziej śmier­cio­no­śna broń, jaką matka kie­dy­kol­wiek zna­la­zła.

Fala zgrozy prze­wa­liła się przez jej łuski.

Czy to wła­śnie przy­da­rzyło się Tur­ma­lin?

Nie mogła ode­rwać wzroku od mor­der­czego smo­czę­cia.

Czy z mojej sio­stry został gdzieś sto­sik popiołu?

Kiedy Groźba się­gnęła do ostat­niego jaja, Rubi­nia wresz­cie ode­rwała od niej wzrok i spoj­rzała na kró­lowe.

Czer­wień przy­glą­dała się Rubi­nii z zado­wo­lo­nym i zło­wiesz­czym wyra­zem pyska. Jej spoj­rze­nie mówiło: „Kto teraz odważy się rzu­cić mi wyzwa­nie? Ty, moja córko-marzy­cielko? Śmiało, spró­buj. Jeśli choćby o tym pomy­ślisz, teraz już wiesz, czyje łapy odnajdą cię w środku nocy”.

Miała rację. Nikt teraz nie powstrzyma Czer­wieni.

Rubi­nia ni­gdy nie zosta­nie kró­lową.

Groźba zawsze tam będzie, zagro­że­nie cza­jące się za tro­nem, dymiące łuski, cze­ka­jące na każ­dego smoka, który zdra­dzi choćby krztynę ambi­cji.

Zatem jej nie zdra­dzę, pomy­ślała Rubi­nia. Nie będę marzyć o tro­nie. Będę posłuszna, lojalna, zgodna, będę taka, jaką Czer­wień mnie zechce. Wszystko, byle zacho­wać życie i zna­leźć się jak naj­da­lej od tego potwora.

Wygra­łaś, matko.

Smo­czę zabrało łapy z ostat­niego dymią­cego jaja i spoj­rzało na kró­lową Czer­wień z głod­nym wyra­zem oczu. Rubi­nia roz­po­znała także i to spoj­rze­nie – pytało: „A teraz już mnie kochasz?”.

– Dosko­nale – powie­działa kró­lowa Czer­wień, wysu­wa­jąc bły­ska­wicz­nie język mię­dzy zębami. – Eks­cy­tu­jąca demon­stra­cja. Speł­nie­nie wszyst­kich moich nadziei. Jak to powie­działaś, kró­lowo Pożogo, to byłoby tyle, jeśli idzie o pro­roc­two, prawda? Groźbo, wra­caj na miej­sce.

Mam nadzieję, że wiesz, jak pano­wać nad swoją nową orę­dow­niczką, matko. Bo ona sta­nowi zagro­że­nie nie tylko dla mnie, pomy­ślała Rubi­nia.

Tłum smo­ków cof­nął się, sta­ra­jąc się trzy­mać z dala od Groźby, kiedy smo­czę szło powoli do małego wię­zie­nia z kamieni.

To smo­czę może znisz­czyć cały świat, dodała w myślach Rubi­nia.

Część pierw­sza

CZĘŚĆ PIERW­SZA

ŁUSKI OGNIA

Roz­dział 1

Głę­boko w jaskini Jade­ito­wej Góry ukry­wał się naj­bar­dziej nie­bez­pieczny smok Pyr­rii.

I nie był z tego faktu szcze­gól­nie zado­wo­lony.

– Tylko do czasu, aż Rubi­nia odleci – mru­czała Groźba, krą­żąc po jaskini. – To wła­śnie powie­dział. Wiele godzin temu. Powie­dział, że przyj­dzie po mnie, kiedy tylko zrobi się bez­piecz­nie. Ha! Jak­bym to ja miała bać się jej. Nikogo się nie boję! Na trzy księ­życe, minęła już wiecz­ność. Ile czasu zaj­muje zabra­nie ciała?

I dla­czego wła­ści­wie miała się ukry­wać? Chcia­łaby się tego dowie­dzieć.

Ow­szem, została wypę­dzona z Kró­le­stwa Nieba, ale kró­lowa Rubi­nia nie mogła jej wygnać z Jade­ito­wej Góry. Łupek sam powie­dział, że to nie jest Pod­niebny Pałac. Powie­dział: „Masz wszel­kie prawo, żeby tu prze­by­wać”.

Czy to była prawda?

Czy rze­czy­wi­ście miała prawo prze­by­wać gdzie­kol­wiek po tym wszyst­kim, co zro­biła?

Ona jed­nak chciała tylko być z Łup­kiem. Prze­by­wać w jego pobliżu, nie­da­leko, oddy­chać tym samym powie­trzem co on, patrzeć na to samo niebo. Nie pro­siła o zbyt wiele. A jeśli przy oka­zji to ozna­czało, że nikogo wię­cej już nie skrzyw­dzi, to prze­cież wła­śnie tego wszy­scy od niej chcieli, prawda?

Może nie? Może kró­lowa Rubi­nia życzyła sobie, żeby Groźba była nie­szczę­śliwa i samotna?

Cóż. Groźba wypu­ściła z sykiem smużkę dymu i poma­sze­ro­wała do wyj­ścia z jaskini, żeby wyj­rzeć na zewnątrz. Gdyby jaki­kol­wiek smok spró­bo­wał trzy­mać ją z dala od Łupka, to już ona sto­pi­łaby mu głowę. Nawet jeśli ten smok byłby kró­lową Nie­bo­skrzy­dłych!

No, chyba że Łupek powie­działby, żebym tego nie robiła, pomy­ślała.

Groźba znowu zaczęła krą­żyć po klau­stro­fo­bicz­nie małej jaskini, potrzą­sa­jąc skrzy­dłami z powodu bli­sko­ści kamien­nych ścian.

Była taka chwila wiele mie­sięcy temu, pod­czas cha­osu, jaki zapa­no­wał przy zmia­nie kró­lo­wej u Nie­bo­skrzy­dłych, kiedy Groźba myślała, że sytu­acja się zmieni. Po tym, jak pomo­gła Łup­kowi i pozo­sta­łym uciec z areny Czer­wieni, pole­ciała z powro­tem do pałacu, a na miej­scu oka­zało się, że kró­lowa Czer­wień i kró­lowa Pożoga znik­nęły, a całe ple­mię pogrą­żyło się w panice. Kto będzie teraz rzą­dził? Co się stało z ich nie­po­ko­naną kró­lową?

Ulga, gdy zja­wiła się kró­lowa Rubi­nia i zajęła tron… Groźba pamię­tała to dosko­nale, aż krzy­wiła się z lito­ści na myśl o sobie – głu­piej, peł­nej nadziei smo­czycy, którą kie­dyś była. Razem ze wszyst­kimi myślała sobie „Nowa kró­lowa! Taka, która nie jest prze­ra­ża­jąca! Teraz wszystko się zmieni!”.

I rze­czy­wi­ście, wszystko się zmie­niło. Ogól­nie rzecz bio­rąc, na lep­sze dla wszyst­kich oprócz Groźby.

Nie było żad­nych podzię­ko­wań, żad­nych uro­czy­sto­ści ani medali. Głu­pia, naiwna smo­czyca, którą Groźba była, miała na to nadzieję. Głu­pia naiwna smo­czyca, którą była, oka­zała się naprawdę bar­dzo głu­pia.

Co wię­cej, w ogóle nie odno­to­wano, że Groźba pomo­gła smo­czę­tom prze­zna­cze­nia poko­nać kró­lową Czer­wień.

Oczy­wi­ście to one odwa­liły więk­szość roboty, ale ja naprawdę im pomo­głam. Nikt tego nie zauwa­żył?

Zamiast tego pierw­szym roz­ka­zem Rubi­nii w roli kró­lo­wej było ska­za­nie Groźby na bani­cję.

Na­dal sły­szała jej syk:

– Nie chcę cię ni­gdy wię­cej tu widzieć!

I na­dal pamię­tała to dziwne uczu­cie, ten zawrót głowy jak przy upadku, jakie wtedy ją ogar­nęło – jakby odcięto jej skrzy­dła.

Aż do tam­tej chwili Rubi­nia zawsze była… Może nie była przy­ja­zna, ale też nie wroga. Przede wszyst­kim była cicha. Nie wcho­dziła Groź­bie w drogę, kiwała do niej uprzej­mie głową, gdy mijały się w kory­ta­rzach albo gdy wycho­dziła z sali, bo Groźba została wezwana na roz­mowę z Czer­wie­nią. Szcze­rze mówiąc, ni­gdy nie zacho­wy­wała się po kró­lew­sku. Skąd się wzięła ta wład­cza, zde­cy­do­wana smo­czyca?

– Ale… dla­czego? – zapy­tała wtedy Groźba, sta­ra­jąc się nie zwa­żać na wyraz pysków straż­ni­ków, któ­rzy ota­czali Rubi­nię. Dla­czego robili wra­że­nie takich zado­wo­lo­nych?

– Bo jesteś mor­der­czy­nią – odpo­wie­działa Rubi­nia, jakby to powinno być oczy­wi­ste.

Ale czy my wszy­scy nie jeste­śmy mor­der­cami? – zasta­na­wiała się wtedy Groźba. Czy wszy­scy nie robi­li­śmy strasz­nych rze­czy, bo tak nam kazała kró­lowa Czer­wień? Możesz zna­leźć jed­nego smoka, który się jej sprze­ci­wił? Dla­czego tylko ja jedna zostanę uka­rana za posłu­szeń­stwo?

Potem spoj­rzała w oczy Rubi­nii i zdała sobie sprawę, że to było coś oso­bi­stego. Rubi­nia jej nie­na­wi­dziła. Groźba dotąd o tym nie wie­działa, nawet teraz nie była pewna powo­dów. Czy obie nie były lojal­nymi Nie­bo­skrzy­dłymi pod­da­nymi? Czy nie wypeł­niały zawsze roz­ka­zów Czer­wieni? Czy spo­śród wszyst­kich smo­ków Rubi­nia nie powinna naj­le­piej rozu­mieć, co takiego robiła Groźba?

– Odejdź natych­miast – powie­działa wtedy Rubi­nia. – Albo zgiń. Co wolisz.

A jak zamie­rzasz mnie zmu­sić? Groźba poczuła, jak pod jej łuskami wzbiera ogni­sta furia. Mogła­bym na miej­scu cię zabić i byłoby to dla mnie rów­nie łatwe jak oddy­cha­nie. Mogła­bym zabić wszyst­kich w tej jaskini, po pro­stu roz­kła­da­jąc skrzy­dła.

I omal tego nie zro­biła. Miała na to naprawdę, naprawdę wielką ochotę. Jedyne, co ją powstrzy­mało, to myśl o Łupku.

Powie­dział, że spo­strzegł w niej dobro. Co pew­nie zna­czyło, że nie chciałby, żeby pod­pa­lała dużą grupę smo­ków za każ­dym razem, gdy się wściek­nie.

Uwa­żał, że może być kimś wię­cej niż mor­der­czą zabawką w szpo­nach kró­lo­wej Czer­wieni, więc dla niego stała się kimś wię­cej.

A w każ­dym razie się sta­rała.

To było jed­nak trudne. Smoki potra­fią być okropne. Nie­które naprawdę zasłu­gi­wały na pod­pa­le­nie.

Nie lubiła, gdy kazano jej sie­dzieć w jaskini przez wiele godzin tylko dla­tego, że jej widok mógłby roz­gnie­wać Rubi­nię. Kró­lowa Nie­bo­skrzy­dłych przy­była na Jade­itową Górę, by zabrać ciało uczen­nicy, która zgi­nęła, Kar­ne­oli. Zatem ow­szem, pew­nie od początku wizyty nie będzie w dobrym humo­rze. Groźba rozu­miała, że Łup­kowi i jego przy­ja­cio­łom może być łatwiej, jeśli ona nie wej­dzie kró­lo­wej w drogę, dzięki czemu wizyta Rubi­nii prze­bie­gnie tak gładko, jak to moż­liwe.

Ale DLA­CZEGO TO TRWA TAK DŁUGO?!

Groźba znowu pode­szła do wej­ścia do jaskini i zer­k­nęła w słabo oświe­tlony tunel.

W głębi tunelu, bli­żej środka góry, roz­le­gało się słabe plu­ska­nie i śmie­chy nio­sące się echem znad pod­ziem­nego jeziora. Mor­sko­skrzy­dli ucznio­wie uznali, że jezioro to ich pry­watny klub, i teraz cią­gle tam prze­by­wali. Groźba zawsze sta­ran­nie ich uni­kała. Uni­kała wszyst­kich uczniów, jak tylko się dało.

Wszy­scy tutaj bali się jej, ale nikt nie uwa­żał na nią tak jak w Kró­le­stwie Nieba. Tylko Nie­bo­skrzy­dłe wie­działy, jak obcho­dzić ją sze­ro­kim łukiem. Smoki z pałacu Czer­wieni były eks­per­tami w uni­ka­niu Groźby. Dokąd­kol­wiek poszła, otwie­rała się wokół niej pusta prze­strzeń.

Tutaj to ona musiała uwa­żać. To ona była odpo­wie­dzialna za to, żeby scho­dzić innym z drogi. Cho­ciaż ich prze­ra­żała, ucznio­wie zapo­mi­nali o jej obec­no­ści.

A gdyby wpa­dła na kogoś? A gdyby przy­pad­kiem musnęła ogo­nem czy­jeś skrzy­dło?

Jak Łupek patrzyłby na nią wtedy?

Powie­dział, że zasłu­gi­wała na drugą szansę… Ale wie­działa, że gdyby popa­rzyła jed­nego z jego uczniów, nie dosta­łaby trze­ciej szansy.

Groźba zaci­skała i wykrę­cała szpony, myśląc o smo­czę­tach, które Łupek tu chro­nił. Czy kochał je bar­dziej od niej. Musiał… Powi­nien… Dla­czego mia­łoby być ina­czej? To były nie­winne sym­bole lep­szej przy­szło­ści, o któ­rej zawsze mówił. Żadne z nich nie zamor­do­wało… – jej umysł wzbra­niał się przed kon­kret­nymi licz­bami – … mnó­stwa smo­ków.

Ale też żadne nie ura­to­wało mu życia! Jemu i jego przy­ja­cio­łom!

To nie miało zna­cze­nia. Na­dal jej nie­na­wi­dzili ci olśnie­wa­jący przy­ja­ciele, któ­rzy stali mię­dzy nią a Łup­kiem jak nie­bie­skie, zie­lone i złote pło­mie­nie, sro­żąc się podejrz­li­wie za każ­dym razem, gdy choćby na niego spoj­rzała.

Na pia­skach for­tecy Pożogi, po tym, jak go ura­to­wała, na oczach wszyst­kich ple­mion Łupek powie­dział:

– Może Groźba jest naszymi skrzy­dłami ognia.

Przez jedną nie­po­jętą chwilę myślała: „Może jestem, może to zre­kom­pen­suje wszystko, co zro­bi­łam. Może, ratu­jąc Łupka, ura­to­wa­łam świat”.

Może wszy­scy mi teraz wyba­czą. Może wszy­scy mnie teraz poko­chają.

Nie­stety nic takiego się nie stało.

Po zakoń­cze­niu wojny Groźba mie­sią­cami szu­kała kró­lo­wej Czer­wieni na całym kon­ty­nen­cie. I gdzie­kol­wiek się poja­wiła, smoki ucie­kały z krzy­kiem na jej widok. Albo mdlały. Albo rzu­cały w nią włócz­niami i kamie­niami, i wszyst­kimi ostrymi albo cięż­kimi przed­mio­tami, jakie wpa­dły im w łapy. Raz obe­rwała w pysk zde­chłym kro­ko­dy­lem, któ­rym cisnął ktoś z głębi bagien Bło­to­skrzy­dłych.

To dziwne zdać sobie sprawę, że takie rze­czy ranią bar­dziej od środka niż od zewnątrz.

To dziwne zdać sobie sprawę, że smok, któ­rego łusek nie można zra­nić, może skry­wać tak wiele bole­snych ran w środku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki