Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wojna dobiegła końca. Spełniło się fałszywe proroctwo. Jednak smoczęta nadal mają wrogów. Mroczne zło, pogrzebane przed wiekami, zaczyna się budzić.
A młoda Nocoskrzydła mogła wygłosić pierwszą od pokoleń prawdziwą przepowiednię.
Przybędzie coś, co wstrząśnie całym naszym światem, przybędzie coś, co na popiół ziemię spali.
Gdy zaginione miasto nocy się nie znajdzie, Jadeitową Górę grom i lód obali.
Nie przegapcie kolejnej części bestsellerowej serii Skrzydła Ognia!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Witajcie w Akademii na Jadeitowej Górze!
W tej szkole będziecie uczyć się skrzydło w skrzydło ze smokami ze wszystkich plemion, dlatego chcemy udzielić wam kilku podstawowych informacji, które pomogą wam, kiedy zaczniecie poznawać inne smoki.
Każde z was zostało przydzielone do skrzydełka razem z innymi sześcioma smokami. Wszystkie skrzydełka wymieniono na następnej stronie.
Dziękujemy, że chcecie być częścią tej szkoły. Jesteście naszą nadzieją na przyszłość Pyrrii. Wy jesteście smokami, które mogę przynieść trwały pokój temu światu.
ŻYCZYMY WAM CAŁEJ MOCY SKRZYDEŁ OGNIA!
JADEITOWE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Zima
Błotoskrzydły: Ugier
Nocoskrzydły: Strażniczka Pełni
Deszczoskrzydły: Kinkażu
Piaskoskrzydły: Ghibli
Morskoskrzydły: Żółw
Nieboskrzydły: Karneola
SREBRNE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Changbai
Błotoskrzydły: Sepia
Nocoskrzydły: Nieulękła
Deszczoskrzydły: Delfin
Piaskoskrzydły: Strusia
Morskoskrzydły: Ukwiał
Nieboskrzydły: Drozd
ZŁOTE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Sopella
Błotoskrzydły: Kropiatka
Nocoskrzydły: Duży Ogon
Deszczoskrzydły: Tamaryna
Piaskoskrzydły: Onyksa
Morskoskrzydły: Szczupak
Nieboskrzydły: Płomień
MIEDZIANE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Alba
Błotoskrzydły: Moczar
Nocoskrzydły: Telepatka
Deszczoskrzydły: Kokos
Piaskoskrzydły: Widłoróg
Morskoskrzydły: Ostryga
Nieboskrzydły: Sokół
KWARCOWE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Gronostaj
Błotoskrzydły: Traszka
Nocoskrzydły: Potężny Szpon
Deszczoskrzydły: Siamang
Piaskoskrzydły: Spiekota
Morskoskrzydły: Barakuda
Nieboskrzydły: Granat
Piaskoskrzydłe
Opis: bladozłote lub białe łuski w kolorze piasków pustyni; kolec jadowy na końcu ogona; rozwidlone czarne języki.
Zdolności: potrafią długo przeżyć bez wody, atakują przeciwnika jak skorpiony kolcem jadowym na czubku ogona, potrafią się ukryć, zakopując się w piasku pustynnym, zioną ogniem.
Królowa: od końca wojny o tron Piaskoskrzydłych królowa Cierń.
Uczniowie na Jadeitowej Górze: Spiekota, Onyksa, Strusia, Widłoróg, Ghibli.
Błotoskrzydłe
Opis: grube, wytrzymałe brązowe łuski (spodnie są niekiedy bursztynowe lub złociste); mają wielkie, płaskie łby z nozdrzami na szczycie pyska.
Zdolności: potrafią zionąć ogniem (jeśli jest im dostatecznie ciepło), mogą wstrzymać oddech do godziny, ukrywają się w wielkich kałużach błota; zwykle są bardzo silne.
Królowa: królowa Pardwa.
Uczniowie na Jadeitowej Górze: Moczar, Traszka, Sepia, Kropiatka, Ugier.
Nieboskrzydłe
Opis: czerwono-złote lub pomarańczowe łuski; ogromne skrzydła.
Zdolności: to potężni wojownicy i lotnicy, potrafią zionąć ogniem.
Królowa: królowa Rubinia (chociaż niektóre smoki wciąż popierają królową Czerwień, która być może nadal żyje i się ukrywa).
Uczniowie na Jadeitowej Górze: Karneola, Płomień, Granat, Sokół, Drozd.
Morskoskrzydłe
Opis: niebieskie, zielone lub turkusowe łuski; błony pławne między szponami; skrzela na szyi; jarzące się w ciemności pasy na ogonie, pysku, brzuchu.
Zdolności: mogą oddychać pod wodą, widzą w ciemnościach, wywołują wysokie fale uderzeniem potężnego ogona; doskonali pływacy.
Królowa: królowa Korala.
Uczniowie na Jadeitowej Górze: Ukwiał, Barakuda, Szczupak, Ostryga, Żółw.
Lodoskrzydłe
Opis: łuski srebrzyste jak księżyc albo bladoniebieskie jak lód; szpony z zadziorami umożliwiające sprawne poruszanie się na lodzie; rozwidlone niebieskie języki; mocno zwężające się ogony, których koniec przypomina bicz.
Zdolności: dobrze znoszą temperatury poniżej zera i bardzo jasne światło, zioną śmiercionośnym, zamrażającym oddechem.
Królowa: królowa Lodowiec.
Uczniowie na Jadeitowej Górze: Alba, Changbai, Gronostaj, Sopella, Zima.
Deszczoskrzydłe
Opis: łuski nieustannie zmieniają kolor, zwykle przybierając żywe barwy upierzenia rajskich ptaków; chwytne ogony.
Zdolności: stosują kamuflaż, dostosowując łuski do barw otoczenia, strzykają śmiercionośnym jadem z zębów jadowych.
Królowa: królowa Gloria.
Uczniowie na Jadeitowej Górze: Delfin, Kokos, Kinkażu, Siamang, Tamaryna.
Nocoskrzydłe
Opis: fioletowo-czarne łuski i rozrzucone srebrne łuski pod skrzydłami, przypominające obsypane gwiazdami nocne niebo; czarne rozwidlone języki.
Zdolności: potrafią zionąć ogniem, znikać w ciemnościach; kiedyś słynęły z umiejętności czytania w umysłach i przepowiadania przyszłości, ale to już minęło.
Królowa: królowa Gloria (patrz najnowsze zwoje na temat exodusu Nocoskrzydłych i Turnieju o Tron wśród Deszczoskrzydłych).
Uczniowie na Jadeitowej Górze: Duży Ogon, Nieulękła, Potężny Szpon, Telepatka, Strażniczka Pełni.
Przepowiednia z Jadeitowej Góry
Wystrzegaj się smoczego mroku,
intruza, co się w snach ukrywa.
Od szponów ognia i mocy stroń.
Unikaj tej, co tożsamość skrywa.
Przybędzie coś, co wstrząśnie całym naszym światem,
przybędzie coś, co na popiół ziemię spali.
Gdy zaginione miasto nocy się nie znajdzie,
Jadeitową Górę grom i lód obali.
Trzy lata wcześniej…
Królewska Wylęgarnia powinna być ciepłym, bezpiecznym i spokojnym miejscem, w którym jaja spoczywały do czasu wylęgu. Nie powinna być śmiertelną pułapką, która przyprawiała o gęsią skórkę.
– To nie jest śmiertelna pułapka! – protestowała Korala, kiedykolwiek Skrzele poruszał ten temat. – Morskoskrzydłe księżniczki i książęta wylęgają się tam od tysięcy lat. Ja się tam wylęgłam i było tam spokojnie i pięknie. To część naszego dziedzictwa. To tradycja Morskoskrzydłych. Z wylęgarnią wszystko jest w porządku, problemem są nasze bezużyteczne straże.
– Robią, co tylko mogą – sprzeciwił się Skrzele. – Nie można wymagać od smoków zbyt wiele.
– Nie oczekuję, że podadzą mi trzy księżyce na tacy – warknęła Korala. – Jedyne, co muszą robić, to chronić moje jaja, dopóki nie wykluje się dziedziczka tronu. CZY TO TAKIE TRUDNE?
Skrzele nie odpowiedział. Nie wiedział, dlaczego w ostatnich pięciu latach stracili sześć żeńskich jaj. Nie wiedział, jak zmarły jego kolejne trzy córki. Korala była pewna, że w pałacu był zabójca, lecz on sam nie rozumiał, kto mógłby chcieć zabić tyle nienarodzonych księżniczek.
Kiedy płynął przez Pałac w Głębinie, czuł ból w sercu na myśl o tych wszystkich smoczętach, które stracili. Korala tak bardzo starała się o dziedzica, że składała jaja już każdego roku. Pałace przepełnione były synami, którzy przeżyli wyklucie. Książęta byli wszędzie, do tego stopnia, że na ich kwatery przeznaczono całe skrzydło Pałacu w Głębinie.
Skrzele starał się zapamiętać ich imiona i ich rozróżniać – Korala nie zawracała sobie tym głowy – ale było ich już dwudziestu czterech, plus trzech kolejnych, którzy mieli się wykluć. Czasami chciał, by nie posiadali nadanego przez animusa zmysłu dotyku, który pozwalał odróżnić męskie jaja od żeńskich. Zastanawiał się, czy ułatwiał on, czy utrudniał zabójcom zadanie, gdy wyraźnie oddzielali jaja w wylęgarni. Wtedy jednak zaczął się zastanawiać, czy miało to jakiekolwiek znaczenie. Bez możliwości rozróżnienia jaj być może zabójca zniszczyłby je wszystkie.
Skrzydła zaniosły go do wylęgarni, tak jak zawsze ostatnimi czasy, a bywało, że nawet pięć razy dziennie. Jak dotąd najnowszy plan Korali się sprawdzał – już niedługo młode się wyklują, całe i zdrowe. Wtedy zostaną zabrane z Królewskiej Wylęgarni, co będzie dla niego prawdziwą ulgą… chociaż – biorąc pod uwagę, co się stało z poprzednimi księżniczkami – nie był pewien, czy gdziekolwiek będą bezpieczne.
Nowy Przewodniczący Rady Opieki nad Smoczętami był nerwowy, ale oddany swojej pracy. Uchowiec miał do pomocy zastępcę i na zmianę pełnili obowiązki w wylęgarni tak, że jaja księżniczek były bezustannie strzeżone. Uchowiec i Lucjana byli dwoma najbardziej zaufanymi żołnierzami Skrzela; osobiście ich wybrał.
A mimo to… nie mógł się powstrzymać, by ich nie sprawdzać. Tak dla pewności. Dla bezpieczeństwa.
Uchylił drzwi i wpłynął do ciemnego pomieszczenia w kształcie jaja. Jego skrzydła zadrgały w przypływach ciepłej, wypełniającej wylęgarnię wody, która utrzymywała idealną dla jaj temperaturę.
Uchowcu? – zapytał w wodnej mowie.
Wszędzie panowała cisza. Marmurowy posąg jego córki, Orki, pochylał się nad gniazdami, czuwając nad przyszłymi braćmi i siostrami. Skrzele chciałby, żeby posąg mógł strzec ich z taką zaciekłością, jaka malowała się na jego obliczu. Chciałby, żeby Orka nadal żyła, by sama mogła ich strzec.
Jednakże gdyby żyła, Korala byłaby martwa. Pokręcił głową. Nigdy nie zrozumie, dlaczego Orka wyzwała matkę na pojedynek o tron w tak młodym wieku. Gdyby tylko poczekała… mieliby przed sobą jeszcze tyle lat jako rodzina.
Chyba że zabójca również ją by zabił.
Zadrżał i wpłynął głębiej do pomieszczenia.
Uchowiec leżał przy gnieździe, w którym spoczywały jaja księżniczek, okrywając je rozłożonymi skrzydłami.
Uchowcu?
Zaniepokojony Skrzele pośpieszył do niego. Uchowiec nigdy się nie kładł; prawie w ogóle nawet nie siadał. Był zawsze czujnym, zawsze wzorowym żołnierzem.
Skrzele potrząsnął ramieniem przyjaciela. Ze słabym jękiem Uchowiec usiadł, a Skrzele zauważył, że przewodniczący rady ma dziwnie pobielałe skrzela. Jego oczy nabiegły krwią, a spod łusek dobywały się drobinki piany.
Przepraszam. Uchowiec błysnął fluorescencyjnymi łuskami pod skrzydłami. Czekałem, aż ktoś przyjdzie. Ale nie opuszczę jaj… na pewno, obiecuję. Będą bezpieczne. Rozpostarł skrzydła, by ponownie okryć nimi gniazdo, lecz się zachwiał.
Jesteś chory – powiedział Skrzele. Nie powinieneś tutaj być. Sprowadzę pomoc.
Tak… nie! Uchowiec ponownie błysnął łuskami. Boję się, że… usnę… wszystko wiruje.
Dasz radę dotrzeć do sali uzdrowień? – zapytał Skrzele. Jeśli zostanę tutaj i będę strzegł jaj?
Może.
Uchowiec spróbował popłynąć, poruszając skrzydłami, lecz jego ciałem wstrząsnęły w jednej chwili potężne dreszcze. Westchnął gwałtownie i zwinął się w kłębek na gładkiej podłodze wylęgarni.
W porządku, zostań tu. Pilnuj jaj i nie zasypiaj. Znajdę kogoś i poślę go po pomoc.
Skrzele tak szybko, jak tylko mógł, popłynął do drzwi, a potem w górę po rampie, aż dotarł na piętro pałacu.
Trzy małe smoczęta, wszystkie mniej więcej dwuletnie, siłowały się w głównym hallu, kopiąc i piszcząc radośnie. To jego synowie, zdał sobie sprawę Skrzele, sprzed dwóch wylęgów. (W tej grupie było tylko jedno żeńskie jajo, lecz księżniczka nie dotrwała nawet do połowy okresu inkubacji, przypomniał sobie z żalem).
Rozbłysnął jaskrawo łuskami, by zwrócić ich uwagę, na co, mrugając, odwrócili się do niego.
Potrzebuję pomocy – błysnął. Kto mi pomoże?
Książęta zerknęły na siebie nerwowo, po czym jeden z nich podpłynął nieco bliżej.
Ja! – odpowiedział. Ja to zrobię, ojcze!
Dobrze – powiedział Skrzele. Dziękuję…
Zawahał się.
Żółwiu – błysnęło smoczę. Jestem Żółw.
Wiem – odparł Skrzele, chociaż nie do końca był pewien. Żółwiu, to bardzo ważne. Chcę, żebyś znalazł Lucjanę i przysłał ją natychmiast do Królewskiej Wylęgarni. Powiedz, by się pośpieszyła i przybyła tak szybko, jak tylko przywiodą ją skrzydła. Zrobisz to?
Pewnie. – Żółw skinął głową, otwierając szeroko zielone oczy.
Liczę na ciebie, Żółwiu – powiedział Skrzele, dotykając ramienia syna. To naprawdę bardzo ważne. Wiem, że dasz sobie radę. Będę czekał, dobrze?
Tak, panie – odparł Żółw, lekko drżąc.
Idź więc. Szybko!
Żółw boleśnie powoli popłynął w stronę kuchni. Skrzele upomniał się, że ten smoczek to książę. Nie zawiedzie. Znajdzie Lucjanę, zastępczynię Uchowca, która przypilnuje jaj, podczas gdy on zabierze Uchowca do Sali uzdrowień.
Skrzele pognał z powrotem do wylęgarni. Uchowiec był wciąż przytomny i kucał nad jajami ze szponami przyciśniętymi do piersi. Skrzele z niepokojem dostrzegł, że na szyi przyjaciela jest narośl – duże, okrągłe wybrzuszenie, którego kilka chwil temu jeszcze nie było. Dotknął jej lekko, na co Uchowiec wzdrygnął się gwałtownie. Narośl była nieznośnie gorąca.
Skrzele nie miał pojęcia, co to była za choroba. Czy to bezpieczne, żeby tutaj był? Czy mógł zainfekować jaja?
Musiał wydostać Uchowca z wylęgarni. Dla bezpieczeństwa jaj, ale i dlatego, że przewodniczący rady wyglądał na coraz bliższego śmierci.
Pośpiesz się, Żółwiu.
Czekali w bolesnej ciszy.
Czy narośl się powiększyła?
Żółwiu, gdzie jesteś?
No szybciej, szybciej.
Wybrzuszenie powiększało się powoli, sprawiając, że łuski Uchowca sterczały pod dziwnym kątem. Narośl wyglądała teraz, jakby w każdej chwili mogła wybuchnąć.
Nic ci nie będzie – błysnął do Uchowca. Pomoc nadchodzi.
Ale Pomoc nie nadeszła. Czas płynął, powoli ciągnąc za sobą swój długi, długi ogon. Nikt się nie zjawił.
Uchowiec zaczął pojękiwać cicho i chrapliwie, jakby czyjeś szpony drapały go po ścianie gardła. Nie odrywał wzroku od jaj, trzymając skrzydła ciasno przy ciele i kołysząc się lekko.
Żółwiu, pomyślał Skrzele z bezsilną furią. To była jego wina. Jakże bezsensowne polecenie mu wydał. Powinien był wysłać wszystkie smoczęta, by odnalazły Lucjanę. Nie… powinien był powiedzieć im, by znalazły któregokolwiek dorosłego smoka albo wezwały jednego z uzdrowicieli. Albo kiedy tylko zobaczył, że Uchowiec jest chory, mógł sam popłynąć po uzdrowiciela. Teraz widział, że wystarczyłoby czasu, by popłynął tam i z nim wrócił. Jednak z każdą mijającą chwilą Uchowiec był coraz bliżej upadku. Prawda była taka, że Skrzele mógł zrobić wszystko, tylko nie to, co właściwie zrobił. Popełnił okropny błąd.
Ale gdzie jest Żółw? Jeśli nie mógł znaleźć Lucjany, to czy sam nie potrafił znaleźć mądrzejszego wyjścia?
Niech ktoś przyjdzie. Proszę, proszę, ktokolwiek…
W końcu czekanie stało się nie do zniesienia. Uchowiec umrze, jeśli wkrótce nie zajmie się nim uzdrowiciel… być może już było za późno. Skrzele nie mógł dłużej czekać.
Nie odchodź – błysnął Uchowiec, kiedy Skrzele ruszył do drzwi.
Nie mogę pozwolić ci tak umrzeć – odpowiedział Skrzele. Nie zasypiaj, dopóki nie wrócę.
Pełen obaw zawahał się przy drzwiach. W tym stanie Uchowiec nie był żadną przeszkodą dla zabójcy. Ale nie będzie go zaledwie chwilę… to byłoby prawdziwe nieszczęście i pech, gdyby zabójca zjawił się w ciągu zaledwie tych kilku chwil.
Popłynął. Płynął, by ratować życie Uchowca i swoich córek. Przemknął przez pałac niczym tajfun, zmierzając prosto do komnat uzdrowicieli. Jego synowie zniknęli z głównego hallu; nigdzie też nie widział Żółwia ani Lucjany.
POMOCY – błysnął najjaśniej, jak mógł, kiedy tylko dotarł na piętro uzdrowicieli. Zaciekawione smoki natychmiast pojawiły się przy nim, a w wodzie wzniosły się bąbelki pełnych szoku westchnień, gdy wyjaśnił im stan, w jakim znajduje się Uchowiec.
Trzech z nich chwyciło swoje torby i pośpieszyło za nim w dół, do Królewskiej Wylęgarni.
Kiedy znaleźli Uchowca, był nieprzytomny, a jego skrzydła falowały z prądem wody. Przez chwilę Skrzele myślał, że ktoś rozciął mu kark, lecz zaraz zdał sobie sprawę, że krew ściekająca po łuskach przyjaciela wypływała z narośli, która pękła.
Uzdrowiciele szybko podpłynęli do niego, po czym zatrzymali się i z rozpaczą na pyskach się odwrócili.
Nie – błysnął nieświadomie Skrzele. Nie, nie!
Dwa jaja zostały zniszczone, wyraźnie przez potężne i ciężkie szpony. Smoczęta w nich były martwe.
Kolejne dwie stracone księżniczki.
Skrzele zawył z bólu i furii. Ryczał, aż zawiodło go gardło. Wtedy zawrócił gwałtownie i odpłynął. Już nigdy nie chciał widzieć Królewskiej Wylęgarni.
Znajdźcie mojego syna, Żółwia – warknął do jednego ze smoków w korytarzu.
Wypłynął na górę i zobaczył grupę smoków zbliżających się od strony ogrodów… Królowa Korala wracała właśnie z Pałacu Letniego i ze spotkania z Żagwią.
Jak miał jej powiedzieć o tym, co się stało… ponownie?
Ona jednak dostrzegła to w minie, gdy popłynął do niej od drzwi. Nagle osunęła się, jakby przygnieciona ogromnym ciężarem, na polu anemonów. Przesunęła skrzydła do przodu i zakryła oczy szponami. Nie chciała widzieć, jak przekazuje jej te wieści w wodnej mowie.
Przykro mi – błysnął mimo to. Tak mi przykro.
Nie poruszyła się, nie podniosła wzroku.
Skrzele odwrócił się, gdy jakiś ruch przyciągnął jego uwagę. Zobaczył Żółwia, który, rozglądając się, płynął powoli przez ogród. Bracia płynęli za nim, żartując, śmiejąc się i szturchając.
Skrzele rzucił się przez ogród, złapał Żółwia za skrzydło i odwrócił go przodem do siebie.
GDZIEŚ TY BYŁ?!!! – ryknął.
Żółw drgnął i zakrył oczy pod wpływem intensywności błysku jego łusek.
Nie mogę jej znaleźć – odpowiedział nerwowo. Ja… ja wciąż jej szukam.
TUTAJ?
Skrzele wskazał szponami niemal pustą część rafy, dokąd zabierano rannych żołnierzy, by mogli wypocząć i w otoczeniu piękna i barw leczyć rany. Miał ochotę rozerwać to piękno na strzępy; pragnął zniszczyć całą koralową rafę i zabić wszelkie stworzenia, które w niej mieszkały.
Cóż… nie mogłem znaleźć jej nigdzie w pałacu, więc… nie wiedziałem, gdzie mam jej szukać! Ale staram się!
Już za późno – warknął Skrzele. Twoje nowe siostry nie żyją i to twoja wina.
Żółw pobladł.
Ale… jak… Ja nie…
Byłeś zbyt powolny.
Skrzele cofnął się, wbijając wściekły wzrok w pozostałych dwóch książąt, którzy skulili się za skałą i patrzyli na nich szeroko otwartymi oczami.
Przepraszam. – Żółw pochylił głowę, obracając w palcach kawałek korala. Ja… nie wiedziałem, jak wygląda Lucjana. I nikt nie wiedział, gdzie może być…
Nie powinieneś zgłaszać się do czegoś, czego nie jesteś w stanie zrobić – powiedział ostro Skrzele. Nie powinieneś proponować pomocy, jeśli masz być bezużyteczny.
Naprawdę się starałem – odparł Żółw, nerwowo poruszając szponami. Naprawdę, naprawdę mocno. Przepraszam, tato.
Zawiodłeś.
Skrzele wbił w niego wzrok. Na widok rozdzierającej rozpaczy na pysku małego smoka poczuł ukłucie wyrzutów sumienia… jednak jego gniew był teraz zbyt silny, by mógł go powstrzymać.
Bardzo mnie rozczarowałeś.
Być może pewnego dnia wybaczy synowi. Być może pewnego dnia będzie w stanie znów myśleć trzeźwo. Nawet teraz gdzieś w głębi wiedział, że obwinianie dwuletniego smoczka za swoje własne błędy było złe. Pewnego dnia, kiedy jego rozpacz minie, może uda mu się znaleźć słowa, by mu o tym powiedzieć. Ale nie dzisiaj.
Skrzele odwrócił się od zszokowanego Żółwia i podpłynął do Korali. Patrzyła na niego pustymi, smutnymi oczami.
Co takiego zrobił? – zapytała słabo.
Posłałem go po pomoc, ale zamiast ją sprowadzić, błąkał się we wszystkich niewłaściwych miejscach.
To tylko książę – odparła. Czego się spodziewałeś?
Sięgnęła przed siebie i chwyciła jeden z jego szponów.
Skrzele, kolejna na pewno przeżyje.
Och, Koralo – powiedział. Może nie powinniśmy…
Tym razem sama z nią zostanę – przerwała mu Korala z mocą. Nikt oprócz mnie tego nie zrobi. Miałam rację co do niekompetentnych straży.
To nie była wina Uchowca – zaprotestował.
To bez znaczenia – odpowiedziała królowa, wskazując palcem pałac. Już rozkazałam zgładzić jego i Lucjanę.
Koralo! – zawołał zszokowany Skrzele. Próbował się od niej odsunąć, lecz wtedy jeszcze mocniej chwyciła za jego szpony.
Utrzymam przy życiu naszą następną córkę – powiedziała. Dla jej bezpieczeństwa zostanę z nią w wylęgarni. Ale potrzebuję, byś sprawował za mnie władzę w królestwie.
Zrobię wszystko – obiecał ze smutkiem. Kiedy była w tym stanie, nie mógł się z nią spierać, nie teraz.
Przez cały czas będę obok niej. A jeśli będzie trzeba, będę trwać przy niej przez całe jej życie. Oczy królowej zapłonęły, a ich blask odbił się na jej łuskach. Nigdy nie zostawię jej samej. Będzie doskonała, Skrzele, zobaczysz.
Spojrzała w dół, na miejsce, w którym wylądowała, gdzie morze anemonów kołysało się, przesłaniając jej szpony długimi różowo-niebieskimi kosmykami.
I nazwiemy ją Ukwiał.
Koszmar wzniósł się znad góry, ogromny i migoczący.
Żółw jeszcze nigdy nie widział tak ogromnego smoka; nigdy nie widział takich oczu o tak przeszywającym spojrzeniu. W jednej chwili wiedział, że ten smok może go zabić i prawdopodobnie w mgnieniu oka to zrobi.
Przerażenie zalewało go niczym fale podczas sztormu, coraz większe i większe.
Muszę się ukryć. Muszę się ukryć.
Rozpaczliwie pragnął zniknąć, rozpłynąć się na ciemnym niebie, jakby nigdy go tam nie było. Żałował, że nie potrafi kamuflować się tak, jak Deszczoskrzydłe.
Dlaczego kiedykolwiek pozwoliłem innym mnie dostrzec? Byłbym bezpieczniejszy, gdybym był nudny i przeciętny. Właśnie tak to się dzieje – kiedy ktoś cię zobaczy, wkrótce wszyscy będą cię widzieć. A pewnego dnia do tego „kogoś” dołączy smok, który chce cię zabić.
Nie potrafił sobie wytłumaczyć, skąd ta pewność.
Mroczny Prześladowca uśmiechał się, patrząc na smoczęta poniżej. Właściwie to wyglądał na absolutnie zachwyconego, a nie jakoś szczególnie owładniętego chęcią mordu. A mimo to, kiedy przesunął wzrokiem po Żółwiu, książę miał wrażenie, że w jego oczach dostrzegł ślad nienawiści, głębokiej i zażartej.
Z jakiegoś powodu ten największy, najpotężniejszy Nocoskrzydły, jaki kiedykolwiek żył, z całego serca go nienawidził. Żółw był tego pewien.
Zabije mnie przy pierwszej lepszej okazji.
Nie takiego końca się spodziewał. Żółw zawsze uwielbiał opowieści. Te historyczne, o animusach i te o wojnie, o podniebnych piratach lub ukrytych skarbach, o wyskrobkach mówiących w języku smoków, o zaginionych plemionach na odległych ziemiach.
Jednakże najbardziej uwielbiał opowieści o bohaterach – a szczególnie o tych na zwojach, które spisała jego matka. Ponieważ była zbyt zajęta panowaniem w królestwie, spisywaniem zwojów i chronieniem dziedziczek tronu, królowa Korala nie miała czasu interesować się którymkolwiek ze swoich trzydziestu dwóch synów. Czytanie jej zwojów było jedynym sposobem, by się do niej zbliżyć.
Uwielbiał zwoje o odważnych smokach ratujących świat i pokonujących siły zła. Jeden z jego ulubionych opowiadał o smoku imieniem Indygo, który uratował całe plemię przed obłąkanym zabójcą. Inny opisywał mało znaczącego ogrodnika o imieniu Droplet, który odkrył sekretną inwazję Błotoskrzydłych i pokonał je, zanim znalazły ukryte pałace.
Im dłużej Żółw czytał te historie, tym bardziej wyobrażał sobie swoją własną opowieść, w której był bohaterem. Opowieść, w której sam walczył ze szwadronami Nieboskrzydłych i zastępami Piaskoskrzydłych. Opowieść, w której stał u bram pałacu i rzucał włócznią, przeszywając nią swoich wrogów, silnych jak wieloryby, podczas gdy jego starsi bracia i reszta plemienia tchórzliwie chowali się w środku. Opowieść, na końcu której jego rodzice wiwatowali na jego cześć i go obejmowali. A potem jego matka spisywała zwój, który był tylko o nim.
Mocarny i Potężny Żółw
Żółw – Opowieść o bohaterze bohatersko dokonującym typowo bohaterskich czynów
O tym, jak Żółw swoją niesamowitością ocalił królestwo
Czasami, kiedy był sam lub kiedy nie uważał na zajęciach w klasie, w tajemnicy spisywał fragmenty swojej historii na odłamkach łupków, które ukrywał w swoim pokoju. Marzył o tym, że pewnego dnia będzie mógł pokazać matce cały manuskrypt, a wtedy ona powie: „Och, synu, wiem, że kiedyś to jedna z moich córek będzie rządziła naszym królestwem… ale to ty jesteś prawdziwym dziedzicem, na którego czekałam: kolejnym pisarzem w naszej rodzinie”.
Bohater albo pisarz. A może i to, i to? To byłoby jego miejsce w świecie.
Wtedy jednak, zbyt szybko i ukrytą w dziwnym kształcie, dostał swoją szansę. Jedyną możliwość, by uratować sytuację i zostać bohaterem w oczach rodziców… jednak o tym dowiedział się, kiedy było już za późno, a on zawiódł.
Zawiódł, a oni go znienawidzili. Nigdy już tej szansy nie dostanie.
Tamtej nocy, kiedy nie udało mu się odnaleźć Lucjany i ocalić swoich niewyklutych jeszcze sióstr, zniszczył każdy fragment opowieści, który kiedykolwiek spisał, i poprzysiągł sobie, że nigdy już nic nie napisze. Przestał marzyć. Przestał wyobrażać sobie, że taki bezużyteczny smok jak on kiedykolwiek zdoła wszystkich uratować lub dokonać czegoś wspaniałego.
Nie był żadnym bohaterem ani żadnym gawędziarzem. Był idiotą, który potknął się o własne szpony już w pierwszym rozdziale, musiał być ratowany w czwartym, niemal zrujnował cały plan w dziewiątym, a na koniec uciekł lub – jeśli był naprawdę bardzo głupi – umarł.
Ukrył więc swoją jedyną prawdziwą moc i został dokładnie tam, gdzie powinien być: pod powierzchnią wody, wśród gromady swoich braci. Zwyczajnych i niezapadających w pamięć. Będzie smokiem, po którym nikt się niczego nie spodziewa i który nikogo więcej już nigdy nie rozczaruje.
Takie podejście nawet długo się sprawdzało… dopóki nie zaczęło mu zależeć na kilku innych smokach i dopóki nie postanowił zrobić kilku niewielkich rzeczy, by im pomóc. I dokąd go to doprowadziło?
Prosto pod łapy najbardziej przerażającego smoka, jakiego kiedykolwiek znał świat.
Właśnie teraz poniosę bezsensowną śmierć. Będę tym, którego poświęca się, by prawdziwi bohaterowie mogli ocalić świat.
Skrzydła drżały mu tak bardzo, że nie mógł utrzymać się w powietrzu. Opadł obok Pełni i Ghibliego, wbijając szpony w ziemię. Zima i Groźba wciąż unosili się w powietrzu, bijąc skrzydłami i błyskając złotymi i srebrnymi łuskami w świetle księżyca.
Muszę się ukryć, pomyślał Żółw.
Ale jak ktokolwiek mógł ukryć się przed najbardziej niebezpiecznym smokiem na ziemi – telepatą, animusem i widzącym, który przewidywał przyszłość?
Moich myśli jednak nie potrafi czytać. Żółw opuścił wzrok na trzy kamienie z gwiezdnego ognia, które chroniły go przed każdym telepatą. Miał może milisekundę, nim Mroczny Prześladowca przewidzi jego plan i go powstrzyma.
Nie odrywając wzroku od górującego nad nimi Nocoskrzydłego, drapnął pazurami po ziemi. Jego szpony zamknęły się na czymś małym i szorstkim – złamanym patyku z drzewa, które upadło, kiedy otworzyła się góra.
Ukryj mnie, pomyślał z paniką. Ukryj mnie przed nim.
Mroczny Prześladowca rozpostarł ogromne skrzydła i uśmiechnął się szeroko do Groźby.
– Ach, tak jest nieskończenie lepiej – powiedział. – Miło mi cię w końcu poznać, Groźbo. Bardzo dziękuję ci za pomoc.
Groźba ryknęła z furią i rzuciła się na niego z wyciągniętymi szponami i płomieniami buchającymi z nozdrzy.
– Groźbo! – wrzasnęła Pełnia, gdy pysk Nocoskrzydłego spowił ogień.
– Och nie, nie – powiedział Mroczny Prześladowca, rozganiając kłęby dymu. Przycisnął jeden ze szponów do piersi Groźby i trzymał ją na wyciągnięcie łapy, gdy rzucała się, próbując go ugryźć. – Bardzo to odważne Groźbo, ale nu-nu. Po pierwsze, jestem twoim przyjacielem, chociaż zdaję sobie sprawę, że jesteś w tym wszystkim nowa. Po drugie… niezniszczalne łuski! Nie wiedziałaś o tym? Z pewnością ten szczegół pojawił się gdzieś w długich i przerażających opowieściach o Mrocznym Prześladowcy. Nic nie możesz mi zrobić, mała iskierko. Uspokój się więc i zacznijmy od nowa.
Groźba cofnęła się i oddychając ciężko, przesunęła łapą po łuskach w miejscu, gdzie Prześladowca ją dotknął. Unoszący się z jej skrzydeł dym zmieniał się w niewielkie obłoki nad ich głowami.
Serce Żółwia nadal tłukło szaleńczo. Mroczny Prześladowca odwrócił się do Pełni, a jego wzrok ominął Żółwia, jakby Morskoskrzydłego księcia w ogóle tam nie było. Żółw jednak nie czuł się bezpiecznie, nie do końca ukryty… jeszcze nie.
Mroczny Prześladowca zamarł i zmarszczył czoło.
– Czy nie było was… więcej? – zapytał, dotykając palcem skroni. – Nie było z wami kogoś, kogo szczególnie chciałem zobaczyć?
Pełnia rozejrzała się zdumiona.
„Szczególnie chciałem zobaczyć”… Czy on ma na myśli MNIE? Potrzebuję lepszego zaklęcia, pomyślał Żółw w panice. Mocniej uchwycił się patyka. Dopóki jestem blisko tej gałązki lub jej dotykam, zaklinam ją, by ukryła moje istnienie przed Mrocznym Prześladowcą. To oznacza, że mnie nie widzi i nie słyszy. Nie pamięta, że cokolwiek o mnie wiedział, nie słyszy o mnie w rozmowach innych i nie widzi mnie nigdzie w swojej przyszłości. Zaklinam tę gałązkę, by całkowicie wymazała smoka, który ją trzyma, ze świadomości Mrocznego Prześladowcy.
Zmarszczka zniknęła z czoła ogromnego Nocoskrzydłego.
– Pełnia! – zawołał, uśmiechając się do niej promiennie. – W końcu się spotykamy! Czy to nie cudowne? Wow, jesteś o wiele mniejsza, niż sądziłem!
– To właściwie ty – powiedział Ghibli, w końcu odzyskując głos. – Jesteś… o wiele większy, niż pewnie pamiętasz.
Mroczny Prześladowca spojrzał w dół, wysunął pazury i machnął ogonem, zrzucając ze zbocza lawinę kamieni. Tak naprawdę nie był wielki jak góra, chociaż na początku Żółwiowi właśnie tak się wydawało. Był jednak przynajmniej trzy razy większy od któregokolwiek z dorosłych smoków, jakie kiedykolwiek widział.
– Tak, naprawdę jestem – odparł Prześladowca, wyraźnie zachwycony. – Dwa tysiące lat powolnego wzrostu. Muszę być największym smokiem, jaki kiedykolwiek żył. I również najstarszym… Na wszystkie blaski księżyca, jestem okropnie stary!
– Wystrzegaj się smoczego mroku – powiedziała Pełnia, cofając się o krok. – Intruza, co się w snach ukrywa…
– Och, to nie ja! – zaprzeczył wielki smok. – Pełnio, daj spokój, przecież o tym wiesz. Nie wślizguję się do snów innych smoków, nie licząc naprawiania twoich koszmarów. Zgaduję, że ta część proroctwa była o królowej Czerwień, która – jak zapewne pamiętasz – była po uszy pełna mroku. Jednak z drugiej strony „Przybędzie coś, co wstrząśnie całym naszym światem”… To absolutnie ja! Patrz na to. – Tupnął z taką siłą, że zadrżała ziemia.
Żółw zachwiał się, a rosnące w pobliżu niego drzewo się przewróciło.
Mroczny Prześladowca uśmiechnął się do Pełni.
– Imponujące, prawda? – Zamyślił się na chwilę. – Zdaje się, że taki wzrost to pozytywna strona życia przez dwa tysiące lat, nawet jeśli całe je przespałem. NA SZPONIASTY KSIĘŻYC, jestem taki GŁODNY. Macie może jakieś jedzenie?
– Jak się wydostałeś? – zapytał Zima.
Spojrzenie, jakie rzucił mu Mroczny Prześladowca było równie nieprzyjazne jak to, którym obrzucił Żółwia.
Lodoskrzydłych też nie lubi, zdał sobie sprawę Żółw.
Jednakże odpowiedź ogromnego smoka była serdeczna.
– Och, to wszystko dzięki Groźbie – powiedział i postukał Nieboskrzydłą po głowie.
Groźba mrugała szybko, a jej szpony na zmianę zaciskały się i rozluźniały.
– Kiedy podpaliła mój zwój, wróciła do mnie cała magia i mogłem jej użyć, by się uwolnić – wyjaśnił Prześladowca. – Czy to nie miłe z jej strony?
Skrzydła Groźby opadły. Wyglądała, jakby właśnie uratowała małe smoczątko z pułapki, by w następnej chwili patrzeć, jak zostaje pożarte przez ogromnego białego żarłacza.
Żółw chciał ją pocieszyć. Chciał wzlecieć do góry i powiedzieć jej, że to nie była jej wina, lecz jego skrzydła wciąż drżały zbyt mocno, by mógł się poderwać. Poza tym jeszcze nie do końca przekonał siebie samego, że magia działała. A co, jeśli Prześladowca mimo wszystko go widział? Nie chciał przyciągać uwagi smoka, tak na wszelki wypadek.
– Czekaj… – powiedziała Pełnia. – To znaczy… że mnie okłamałeś. – Rozwinęła skrzydła i wskazała Prześladowcę. – Kazałeś zniszczyć zwój, jeśli będzie wyglądało na to, że wpadnie w złe szpony. Zabrzmiało to tak, że wtedy zostaniesz uwięziony na wieki, ale będzie warto, jeśli dzięki temu inni będą bezpieczni. Tylko że ty od początku chciałeś, żebym zniszczyła zwój. Wiedziałeś, że to przywróci ci całą moc! Oszukałeś mnie!
– Tak, to prawda – odparł smok. – Ale szczęście dla mnie, że to zrobiłem, prawda? Inaczej moglibyście nigdy mnie nie uwolnić. To niezbyt miłe, Pełnio. Powiedziałbym, że postąpiłem właściwie. – Spojrzał na nią, po raz pierwszy bez uśmiechu, a jego oczy zalśniły dziwnie.
– Nazwałeś nas przyjaciółmi – powiedziała Pełnia. – Nie powinno się oszukiwać przyjaciół.
– Tak, cóż, nie powinno się też pozostawiać przyjaciół uwięzionych pod górą na resztę ich nieśmiertelnego życia – odpowiedział energicznie Prześladowca. – Punkt dla Mrocznego Prześladowcy. Posłuchajcie, nie mogę dłużej gadać, jestem taki głodny. Złapmy coś do jedzenia, a potem możecie pokazać mi Jadeitową Górę! Jest tam kilka smoków, które naprawdę chciałbym spotkać. – Wzniósł się w powietrze, po czym odwrócił się i wskazał Pełnię. – Daj spokój, Pełnio! Po prostu chcę znów mieć przyjaciół, korzystać z głosu, polować i latać. Możemy darować sobie te wszystkie skręcające szpony „och nie, ale jesteś taki groźny i zły” na później? Co wy na to…? Dacie mi szansę?
Pełnia spojrzała na Ghibliego. Wyglądała na rozdartą.
– Nie pójdę z tobą – powiedziała Groźba. – Nie jesteś dla mnie królową!
– Ja również – dodał Zima. – Lodoskrzydłe opowiadają o tobie legendy. Wiemy, co nam zrobiłeś. A ja nie przyjmuję rozkazów od…
– Nie zmuszam cię do zrobienia czegokolwiek, książę Zimo – przerwał mu Prześladowca, odwracając się do niego. – Ale myślę, że wiesz, że te legendy nie mówią całej prawdy. Wiesz, że smok nie powinien być oceniany przez to, co mówią o nim inne smoki. A im więcej czasu ze mną spędzacie, tym bardziej uważam, że odkryjecie, że jestem absolutnie fantastycznym smokiem. – Uśmiechnął się, ukazując wszystkie zęby.
Zima na moment dotknął skroni, po czym spojrzał na niego z nowym wyrazem w swych niebieskich oczach.
– Masz rację – powiedział. – Zacznijmy od nowa.
– Zimo? – zapytał Ghibli. Wzbił się w powietrze i zatrzymał przy nim, dotykając skrzydłami skrzydeł srebrnego smoka. – Wszystko w porządku?
– Oczywiście – odparł Zima i przechylił lekko głowę w stronę Mrocznego Prześladowcy. – Staram się już zbyt szybko nie oceniać smoków. Wysłuchajmy go.
– To nie brzmi jak Zima, którego znam – powiedział Ghibli do Pełni. – Czy tobie też wydaje się to dziwne?
– Nie znasz mnie aż tak dobrze – rzucił Zima, prychając z nozdrzy obłokiem lodowych kryształów. – Smoki mogą się zmienić! Ja się zmieniłem. Być może on też.
– Bez wątpienia – wtrącił Prześladowca. – Miałem mnóstwo czasu, by pomyśleć o swoich błędach.
Ghibli odsunął się od nich ze zmartwioną miną.
– Pełnio… – powiedział ostrożnie, jakby zmierzał ku jedynej wyspie na ogromnym, pustym morzu.
Podleciała do niego i pochyliła głowę, by spojrzeć Zimie w oczy.
– Zrobiłeś mu coś? – zapytała Prześladowcę Pełnia.
– Oczywiście, że nie! – zaprotestował smok.
– Nie! Nic mi nie zrobił! – zawołał równocześnie Zima.
– Mroczny Prześladowco – powiedziała Pełnia. – Musisz mi obiecać… nie możesz rzucać zaklęć na moich przyjaciół.
– Jestem naprawdę urażony – powiedział Zima wyniośle. – Jestem smokiem o bardzo otwartym umyśle.
Groźba i Ghibli prychnęli zgodnie.
– Pełnio – zwrócił się do niej Prześladowca. – Nie marnowałbym mojej magii animusa… i mojej duszy… na jakieś małe zaklęcie, by uciszyć Lodoskrzydłego. To znaczy… bądźmy poważni. Nie pamiętacie tego, co było istotą zwoju? Który sam stworzyłem?
– Ochrona twojej duszy – powiedziała z wahaniem Pełnia. Okrążyła Zimę, przyglądając się mu uważnie. – Ale…
– Przestań się tak martwić! – Mroczny Prześladowca trącił ją swoim ogromnym skrzydłem. – Rany, przypominacie mi kogoś, kogo kiedyś znałem. Nie możecie się ze mną cieszyć? To wspaniały dzień! Świętujmy go! Posłuchaj… jeśli jeszcze poczuję potrzebę, by użyć swojej magii animusa, dam ci znać.
– I obiecujesz nie krzywdzić moich przyjaciół? – spytała Pełnia.
Prześladowca westchnął potężnie, wzbijając w powietrze tabun liści, które zawirowały u stóp Żółwia.
– Boli mnie, że w ogóle mnie o to prosisz – powiedział. – Ale oczywiście. Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, obiecuję, że ta trójka to teraz najbezpieczniejsze smoki w całej Pyrrii. – Machnął pazurami w stronę Ghibliego, Zimy i Groźby.
Pełnia otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła, po czym razem z Ghiblim równocześnie spojrzeli na Żółwia.
Żółw podpełzł bliżej, przyciskając brzuch do ziemi, i potrząsnął głową.
– Zapolujmy teraz, jak proponuje Mroczny Prześladowca – powiedział Ghibli, trącając Pełnię. – Potem zastanowimy się, co dalej. – Znacząco spojrzał na Żółwia.
O nie. Ten wzrok zawierał wiadomość. Ghibli oczekiwał, że on coś zrobi, i Żółw obawiał się, że to „coś” nie oznacza „Żółw wróci do Królestwa Morza, znajdzie głęboki rów i zostanie w nim na zawsze”. Nieprzyjemne, wywołujące mdłości uczucie zaczęło budzić się w jego brzuchu.
– Dobry pomysł – zgodził się Zima.
Pełnia skinęła głową i ona również rzuciła Żółwiowi znaczące spojrzenie.
Na wszystkie księżyce, czego niby od niego oczekiwali? Że zaatakuje Prześladowcę, tak jak zrobiła to Groźba? To najwyraźniej nic nie da. Skoro Groźba nie mogła go zranić, on tym bardziej nie będzie w stanie tego zrobić.
Czyżby chcieli, żeby ich też ukrył? Skrzywił się. Powinien był wcześniej o tym pomyśleć. Dobry przyjaciel, lepszy smok – bohater – pomyślałby o ochronie wszystkich, a nie tylko o ukryciu siebie. Ale oni wszyscy chcieli rozmawiać z Mrocznym Prześladowcą, prawda? Ja chciałem się tylko schować. Przecież zawsze to robię.
Kiedy smoki odleciały, skręcając na południowy zachód, Ghibli obrócił się w spirali, ponownie spojrzał na Żółwia i machnął ogonem w stronę Jadeitowej Góry.
Och, uświadomił sobie Żółw. Chcą, żebym ostrzegł szkołę. Z pewnością potrafię to zrobić i niczego nie zepsuć. Chyba.
Groźba przez chwilę buntowniczo zawisła za nimi na niebie, po czym podleciała do Żółwia.
– Ty nie lecisz? – zapytała. – Nie musimy wszyscy podążyć za tym wielkim i potężnym panem Straszna Gęba?
Żółw pokręcił głową.
– On mnie nie widzi – szepnął. – Ukryłem się przed nim.
Oblicze Groźby się rozjaśniło.
– Oczywiście – powiedziała. – To świetnie! Posiadasz magię animusa! Możesz go zabić!
– Och – odparł Żółw skołowany. – Nie, ja… ja nikogo… nie zabijam.
Przez jego głowę przemknął obraz łusek i krwi, a kiedy spojrzał w dół, zobaczył, że jego szpony zakrzywiają się niebezpiecznie. Podskoczył i poruszył nimi, dopóki znów nie wyglądały jak zwyczajne pazury.
– To nie w moim stylu – dodał i ogarnięty paniką wylądował z głuchym łupnięciem.
– Wiem, wiem, to w moim stylu – powiedziała Groźba. – Ale przez tę jego magię ja nie mogę tego zrobić, WRRR. Dlatego ty musisz. Nie martw się, to nie takie trudne. To będzie prawdziwa ulga… to znaczy dla mnie… bo ogarnia mnie takie dziwne uczucie… Nie wiem, jak je nazwać, ale jest przemożne, ciężkie i irytujące. I wypełnia mnie całą, i myślę, że to wszystko jest okropne, i to przeze mnie. Że może wszystkie złe rzeczy na świecie dzieją się przeze mnie. Naprawdę go nie lubię, więc jeśli sprawisz, że zniknie, to będzie wspaniale.
– Myślę, że to, co opisujesz, nazywa się „poczuciem winy” – powiedział Żółw. – Ale to nie twoja wina, że nas oszukał. Nadal uważam, że dobrze postąpiłaś, paląc ten zwój.
– Cóż, dzięki, ale cały wszechświat się z tobą nie zgadza – odparła, wskazując głową szczelinę na zboczu góry.
– Groźbo! – zawołał jeden ze smoków.
– Powodzenia – szepnęła Groźba. – Niech to będzie coś naprawdę ekstra, na przykład, żeby wybuchły mu wnętrzności. Albo odpadł mu pysk. Żartuję! No, tylko trochę. To znaczy wybuchające wnętrzności byłyby nawet super, prawda? Nieważne, to twoja decyzja! Zniszcz go i ocal świat! Na trzy księżyce, szkoda, że sama nie mogę tego zrobić. – Wzbiła się w powietrze i odleciała, szybka jak błyskawica.
Żółw zadrżał.
Ocalić świat? To też nie w moim stylu. Z pewnością dałbym ciała. To o wiele, o wiele za duża presja.
To oczywiste, że nie jestem bohaterem.
Podniósł wzrok na skryte w cieniu szczyty Jadeitowej Góry.
Ale wiem, gdzie takich znaleźć.
Słońce zaczęło skradać się za górami, nerwowo oświetlając szczyty swoimi promieniami, jakby się upewniało, że Mroczny Prześladowca na pewno zniknął. Na północy widać było chmury i szarą mgłę deszczu pod nimi, lecz Jadeitowa Góra nadal była sucha, wyraźnie widoczna i skąpana w słońcu.
Żółw ostrożnie włożył patyk – guzowaty i na wpół obdarty z kory, najbardziej zwyczajną i wyglądającą na nieistotną rzecz na świecie – do zawieszonej na szyi sakiewki. Zacisnął jej rzemień dwa razy mocniej niż zazwyczaj i nakrył ją szponami, gdy spoczęła na jego piersi. Niepokój skręcał mu żołądek.
Lepiej, żebym tego nie zgubił.
Wcześniej gubił już dotknięte przez animusa przedmioty. Właściwie to było trochę żenujące. Kiedy miał trzy lata, jego (o wiele, wiele starsi) bracia żartowali sobie z niego, że jest najwolniejszym księciem w Królestwie Morza. „Zdaje się, że ktoś dał ci właściwe imię, ha ha!”, „Uważaj, bo złapie cię błazenek!”, „Pływasz jak ogórek morski!”.
Dlatego Żółw rzucił zaklęcie na purpurowy wodorost, trzykrotnie zawinął go wokół ramienia, by uczynił go nieco szybszym od niektórych jego braci. Nie mógł sprawić, że sam będzie najszybszy – to przyciągnęłoby uwagę. A uwaga to ostatnie, czego chciał. Ale będzie szybszy od pozostałych dwóch z jego wylęgu, Głowonoga i Modrego. Mógł być odrobinę szybszy od kilku czterolatków i właśnie na tym poprzestanie. Wtedy nie będzie nikim nadzwyczajnym, a jego bracia zaczną drażnić kogoś innego.
Podziałało. Po kilku kolejnych wyścigach znudzili się i dali mu spokój. Nadal jednak żałował, że kilka tygodni później zgubił wodorost. Pewnej nocy, kiedy spał, zsunął mu się z ramienia i odpłynął. Żółw często zastanawiał się czy jakiś konik morski zaplątał się gdzieś w niego i teraz sunie nad morskim dnem.
Wiedział, że powinien być mądrzejszy co do przedmiotów, które zaklina. Powinien wybierać rzeczy, których nie mógłby zgubić, i takie, które wytrzymają dłuższy czas. Zazwyczaj jednak nie myślał o swoich zaklęciach z wyprzedzeniem, by wystarczająco dokładnie je zaplanować. Jego zaklęcia były niewielkie, zaledwie takie, by uczyniły jego życie łatwiejszym, i generalnie używał czegokolwiek, co wpadło mu w szpony, gdy jakiegoś potrzebował.
Jak na przykład zupełnie zwyczajnie wyglądający kamień rzeczny, który miał w sakiewce, a który teraz obijał się o patyk. Potrafił leczyć powierzchowne rany i różne bóle, a Żółw zaklął go, by poczuć się lepiej po długim dniu latania. Ale to była głupia rzecz do zaczarowania, co do tego Groźba miała rację. Gdyby kiedykolwiek go zgubił, nigdy by go nie odnalazł. To samo dotyczyło patyka… dlatego musiał uważać.
Poleciał w stronę głównego wejścia na Jadeitową Górę, gdzie wylądował pierwszego dnia jako uczeń. Pamiętał, jaki był wtedy podekscytowany. Nowa szkoła! Nikt go tutaj nie znał. To było idealne miejsce, by stać się statystą w opowieściach innych smoków. Nikt niczego od niego nie oczekiwał. Będzie daleko od Głowonoga i Modrego, którzy wiedzieli o jego największej porażce i z pewnością cały czas o niej myśleli, nawet, jeśli nigdy o niej nie wspominali. Tutaj mógł się wtopić w tłum, być przeciętnym… i mieć na oku swoją małą siostrę Ukwiał, która od czasu ataku na Pałac Letni dziwnie się zachowywała.
Nic z tego nie poszło do końca tak, jak to zaplanował. Z jego własnej winy. Gdyby nie poleciał za pozostałymi smokami z jego skrzydełka, mógłby teraz spać razem ze wszystkimi Morskoskrzydłymi uczniami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki