Kopuła - Paweł Jakubowski - ebook + książka

Kopuła ebook

Paweł Jakubowski

4,0

Opis

Po Kataklizmie niedobitki ludzi schroniły się do pięciu Kopuł-miast. W jednej z nich członkowie Partii rządzącej zbierają się na posiedzeniu, aby omówić najbardziej palące problemy: deficyt żywności, zaginięcie Wielkiego Nadzorcy i przede wszystkim zagrożenie ze strony enigmatycznej i złowrogiej organizacji zwanej Dyrektoriatem. Tylko czy członkowie Partii aby na pewno skupiają się na właściwym problemie… Powieść w znakomitej większości zachowuje jedność miejsca, czasu i akcji oraz zawiera znikomą liczbę opisów, opierając się prawie tylko na samych dialogach bohaterów. Swego czasu na podstawie książki powstał spektakl wystawiany na deskach Teatru NieMa (aktualnie nie jest grany, ale na pewno dam znać w aktualnościach, jeśli to się zmieni.)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 203

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght ©­ Pa­weł Ja­ku­bow­ski

Zdję­cie au­tora

Elż­bieta Wie­czo­rek

Ilu­stra­cja na okładce

To­masz Pa­nek

fa­ce­book.com/To­masz­Pa­nek­Gra­fika

Skład

Krzysz­tof Abra­mow­ski

Redak­cja

Pa­weł No­wa­kow­ski

Korekta

Agata Bo­ro­wicka, Anna No­wa­kow­ska

ISBN (wer­sja dru­ko­wana): 978-83-947263-6-2

ISBN (ebook): 978-83-947263-7-9

Wy­daw­nic­two Pa­weł Ja­ku­bow­ski

Szcze­cin 2023

www: ja­ku­bow­ski.szcze­cin.pl

fan­page: fa­ce­book.com/paw­jak

in­sta­gram: @pa­wel.ja­ku­bow­ski­_au­tor

Tik­Tok: @pa­wel.ja­ku­bow­ski.au­tor

A te­raz coś z zu­peł­nie in­nej beczki.

Mon­thy Py­thon Fly­ing Cir­cus

Z za­pi­sków Wiel­kiego Ar­chi­tekta:

…lu­dzie by tego nie prze­trwali. Dla­tego za­pro­jek­to­wa­łem i ka­za­łem wy­bu­do­wać pięć Ko­puł. Ukry­łem je głę­boko pod zie­mią, w naj­wyż­szej ta­jem­nicy przed Dy­rek­to­ria­tem. Każda z Ko­puł po­mie­ści pięć ty­sięcy miesz­kań­ców. Ich pan­cerz po­wi­nien ochro­nić ze­bra­nych tam lu­dzi przed ska­że­niem i bom­bar­do­wa­niem. Przez rok. Na tyle też star­czy zgro­ma­dzo­nej tam żyw­no­ści. Do tego czasu mu­si­cie zna­leźć nowe roz­wią­za­nie. Je­stem głę­boko prze­ko­nany, że ta­kowe ist­nieje, choć za­pewne nie bę­dzie ła­twe do od­kry­cia. Nie mo­że­cie jed­nak spo­czy­wać. Los tych lu­dzi bę­dzie za­le­żał od was. Na wa­szych bar­kach spo­czywa wielka od­po­wie­dzial­ność. To od was bę­dzie za­le­żeć czy prze­trwamy, czy nie. Pa­mię­taj­cie, że je­śli zgi­niemy bez śladu, Dy­rek­to­riat wy­prze się wszyst­kiego, czego się do­pu­ścił i do­pil­nuje, żeby to nas obar­czyć od­po­wie­dzial­no­ścią za do­pro­wa­dze­nie do Ka­ta­kli­zmu. Mu­si­cie zro­bić wszystko, co w wa­szej mocy i wię­cej, żeby oca­lić na­szą rasę!

Nie zo­sta­wiam was z pu­stymi rę­kami. Gdyby stało się tak, że nie bę­dzie­cie wi­dzieli już wyj­ścia, otwórz­cie ko­pertę ode mnie – w każ­dej z pię­ciu Ko­puł znaj­duje się jedna. Znaj­dzie­cie tam Roz­wią­za­nie. Za­kli­nam was jed­nak, żeby ko­pertę otwo­rzyć tylko w ob­li­czu ab­so­lut­nej osta­tecz­no­ści! Raz, że dzia­ła­nie Roz­wią­za­nia jest jed­no­ra­zowe i po za­sto­so­wa­niu go przez wła­dze jed­nej z Ko­puł, nie może być użyte w żad­nej in­nej Ko­pule; dwa, że po jego za­sto­so­wa­niu doj­dzie do pew­nych nie­od­wra­cal­nych kon­se­kwen­cji, o któ­rych nie mogę tu­taj na­pi­sać. Długo za­sta­na­wia­łem się, czy wy­ja­wić wam Roz­wią­za­nie. Żadna z pię­ciu ko­pert nie po­winna zo­stać otwarta. Zde­cy­do­wa­łem się jed­nak po­wie­rzyć wam tę moż­li­wość, ufa­jąc, że zro­zu­mie­cie, iż ko­perta nie zwal­nia was od od­po­wie­dzial­no­ści, ona ją na was na­kłada. Nie spo­czy­waj­cie w szu­ka­niu spo­sobu oca­le­nia. Ko­perta to ab­so­lutna osta­tecz­ność!

+ + +

Po­miesz­cze­nie było nie­wiel­kie. Oświe­tlało je słabe świa­tło ze zwi­sa­ją­cej z su­fitu nie­osło­nię­tej ża­rówki. Po­cząt­kowo miało peł­nić rolę składu. Do tej pory znaj­do­wały się tu wszel­kiego ro­dzaju na­rzę­dzia, bu­tle po pro­pan-bu­ta­nie, stare nie­dzia­ła­jące kla­wia­tury i mo­ni­tory oraz inne bez­u­ży­teczne rze­czy. Jed­nak z po­wodu prze­lud­nie­nia Ko­puły i braku od­po­wied­nich do tego po­miesz­czeń człon­ko­wie Par­tii za­adap­to­wali po­koik na miej­sce swo­ich po­sie­dzeń. Ka­zali prze­nieść tu sejf, w któ­rym spo­czy­wało Roz­wią­za­nie od Wiel­kiego Ar­chi­tekta i usta­wić po­środku nie­wielki sto­lik, który był te­raz za­wa­lony sto­sem pa­pie­rów. Na ścia­nach przy­kle­jono kilka pla­ka­tów przed­sta­wia­ją­cych Wiel­kiego Ar­chi­tekta, Wiel­kiego Nad­zorcę, a także in­nych pod­czas ofi­cjal­nego otwar­cia Ko­puły i od­da­nia jej do użytku. Wy­jąt­kiem była groźna ilu­stra­cja przed­sta­wia­jąca po­stać w kom­bi­ne­zo­nie ochron­nym i ma­sce ga­zo­wej, trzy­ma­jąca w rę­kach dy­szę wy­lo­tową mio­ta­cza pło­mieni. Duże czer­wone li­tery gło­siły: „DY­REK­TO­RIAT TO TWÓJ WRÓG!”. Przy stole stało sie­dem krze­seł, sześć na­prze­ciwko sie­bie i jedno u szczytu. Przed każ­dym znaj­do­wał się sto­jak z na­zwą sta­no­wi­ska: „Wielki Nad­zorca”, „Wielki Se­kre­tarz”,

„Wielki Rach­mistrz”, „Wielki Łącz­nik”, „Wielki Straż­nik”, „Wielki Mier­ni­czy” i „Wielki In­wen­ta­ry­za­tor”. Poza Wiel­kim Se­kre­ta­rzem nie było w tej chwili ni­kogo. Mieli zja­wić się za chwilę. Je­dyny obecny męż­czy­zna był ubrany w sfa­ty­go­wany swe­ter, zno­szone spodnie dre­sowe na szel­kach i adi­dasy. Dla pod­kre­śle­nia swo­jej rangi za­ło­żył jed­nak do­dat­kowo czer­woną mu­chę w czarne gro­chy i pół­prze­zro­czy­sty da­szek osła­nia­jący oczy od świa­tła. Ce­cho­wały go wiecz­nie opa­da­jące na nos oku­lary. Pi­sał coś za­pa­mię­tale, co ja­kiś czas mru­cząc do sie­bie i gry­ząc koń­cówkę dłu­go­pisu, kiedy je­dyne w po­koju drzwi otwo­rzyły się i do środka pew­nym kro­kiem wszedł Wielki Straż­nik. Jak za­wsze jego obo­wiąz­kowy cha­rak­ter zmu­sił go do przyj­ścia odro­binę za wcze­śnie.

– Wi­tam pana, pa­nie Wielki Se­kre­ta­rzu! – rzekł gromko od progu.

– Wi­tam sza­now­nego pana Wiel­kiego Straż­nika – ukło­nił się Wielki Se­kre­tarz. – Wi­tam sza­now­nego pana Wiel­kiego Straż­nika. Tra­dy­cyj­nie win­szuję sza­now­nemu panu punk­tu­al­no­ści. Do­brze, że cho­ciaż jedna osoba spo­śród na­szego grona po­trafi jesz­cze po­ja­wić się na po­sie­dze­niu o cza­sie.

– Dzię­kuję panu, pa­nie Wielki Se­kre­ta­rzu – od­po­wie­dział krótko nowo przy­były i za­jął swoje miej­sce.

– Za­wsze pod­kre­ślam, że punk­tu­al­ność świad­czy o po­dej­ściu po­szcze­gól­nych człon­ków Par­tii do po­sie­dzeń i do po­zo­sta­łych współ­ko­le­gów.

Wielki Straż­nik utkwił nie­ru­chomo wzrok na jed­nym z pla­ka­tów. Sie­dział wy­pro­sto­wany, co jesz­cze bar­dziej pod­kre­ślało jego atle­tyczną bu­dowę. Ubrany był w nieco pod­nisz­czony mun­dur po­lowy, który mimo wszystko do­da­wał mu cha­ry­zmy. Po­dob­nie jak ka­bura z bro­nią przy pa­sie. Z ca­łego ob­li­cza biła siła i opa­no­wa­nie, a ana­li­tyczne spoj­rze­nie zda­wało się nie­ustan­nie oce­niać każ­dego roz­mówcę.

Obaj sie­dzieli do­brą chwilę w mil­cze­niu, prze­ry­wa­nym je­dy­nie ci­chymi po­mru­kami Wiel­kiego Se­kre­ta­rza, który zda­wało się, że coś so­bie ra­cho­wał. Wresz­cie drzwi się otwo­rzyły i do środka wkro­czyli Wielki In­wen­ta­ry­za­tor i Wielki Rach­mistrz. Ten pierw­szy od­zna­czał się sporą tu­szą, co zda­wało się pa­so­wać do zaj­mo­wa­nego przez niego sta­no­wi­ska. Miał na so­bie otłusz­czony far­tuch i dziwną czapkę, jaką nie­gdyś no­siły sprze­daw­czy­nie w skle­pach rzeź­ni­czych. Jego pu­cu­ło­wata twarz wy­da­wała się pełna sku­pie­nia, a małe oczy bez­u­stan­nie się po­ru­szały, jakby w po­szu­ki­wa­niu roz­wią­zań na co­raz to nowe pię­trzące się pro­blemy. Wielki Rach­mistrz był chyba naj­star­szy ze wszyst­kich. Jego twarz za­zwy­czaj zdo­bił pe­łen za­kło­po­ta­nia, ale i po­czci­wo­ści uśmiech. Ele­gancki kie­dyś gar­ni­tur po­sia­dał wiele spruć i łat. Rach­mistrz ni­gdy nie no­sił in­nego. Z przed­niej kie­szeni ster­czały dwa ołówki. W chu­dej po­marsz­czo­nej ręce trzy­mał nie­wielki sta­ro­modny ne­se­ser. Wy­da­wał się te­raz być czymś bar­dzo po­ru­szony, wręcz prze­stra­szony. Nowo przy­byli roz­ma­wiali przy­ci­szo­nymi gło­sami, ale jak tylko otwo­rzyli drzwi ma­ga­zynu czy też sali ob­rad, za­mil­kli na­tych­miast. Za­pa­dła chwila kło­po­tli­wej ci­szy. Wielki Se­kre­tarz zsu­mo­wał ja­kieś liczby, za­pi­sał je na kartce, po czym wresz­cie uniósł głowę.

– …tak, zga­dza się, te­raz się wszystko zga­dza… Wi­tam sza­now­nych ko­le­gów! – Po­pra­wił pal­cem oku­lary, które za­raz z po­wro­tem zsu­nęły mu się na czu­bek nosa.

– Wi… wi­tamy! Wi­tamy! – za­jąk­nął się Wielki Rach­mistrz.

– Wi­taj­cie Wielki Se­kre­ta­rzu! – rzekł tu­bal­nym gło­sem Wielki In­wen­ta­ry­za­tor, po czym skie­ro­wał swoje spoj­rze­nie ku Wiel­kiemu Straż­ni­kowi, do­piero po dłuż­szej prze­rwie ode­zwał się po­now­nie. – Wi­taj­cie Wielki Straż­niku!

– I ja wi­tam pana, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze – od­parł czło­nek Par­tii za­le­d­wie na mo­ment od­ry­wa­jąc wzrok od pla­katu: – I pana rów­nież, pa­nie Wielki Rach­mi­strzu.

– Na­tu­ral­nie… na­tu­ral­nie! – po­wie­dział nie wie­dzieć czemu Rach­mistrz.

In­wen­ta­ry­za­tor usiadł od razu, nie cze­ka­jąc na ni­kogo. Na­to­miast jego to­wa­rzysz sta­nął za krze­słem, jakby nie­pewny czy może za­jąć swoje miej­sce.

– Pro­szę sia­dać, pa­nie ko­lego – za­chę­cił go Se­kre­tarz i wró­cił do swo­ich ob­li­czeń, jakby od nie­chce­nia do­dał jesz­cze: – Nieco na ostat­nią chwilę, ale jed­nak o cza­sie… Nie tak, jak co po­nie­któ­rzy… – za­czął Se­kre­tarz.

– Sza­nowny ko­lego… – bąk­nął tym­cza­sem Wielki Rach­mistrz w stronę Wiel­kiego In­wen­ta­ry­za­tora… – Jesz­cze tego… chcia­łem… od­no­śnie sprawy, którą oma­wia­li­śmy… tej, którą… przed wej­ściem…

Wielki Straż­nik nie­znacz­nie zwró­cił głowę ku za­gad­nię­temu przez Rach­mi­strza ko­le­dze.

– To nie jest naj­lep­szy mo­ment, sza­nowny ko­lego – od­parł Wielki In­wen­ta­ry­za­tor, zer­ka­jąc zna­cząco ku Straż­ni­kowi. – Za­raz za­czyna się po­sie­dze­nie.

– Ale, nie wiem… – za­czerp­nął po­wie­trza Rach­mistrz.

– Wiem – uśmiech­nął się z iry­ta­cją In­wen­ta­ry­za­tor. – Za­cho­wuj­cie się ko­lego jak usta­li­li­śmy. Za­cho­wuj­cie jak do tej pory. Wró­cimy do tej sprawy póź­niej.

– No tak… – przy­tak­nął Rach­mistrz.

– Wła­śnie tak – przy­tak­nął In­wen­ta­ry­za­tor.

Wielki Straż­nik udał, że w ogóle nie za­in­te­re­so­wał się tą wy­mianą zdań.

– Wła­ści­wie po­win­ni­śmy już za­czy­nać, ale po­nie­waż nie ma jesz­cze wszyst­kich… – za­wie­sił głos Wielki Se­kre­tarz.

– Wielki… – chciał coś po­wie­dzieć Rach­mistrz, ale za­raz za­milkł, spo­glą­da­jąc py­ta­jąco na In­wen­ta­ry­za­tora.

Ten ski­nął przy­zwa­la­jąco głową i do­koń­czył.

– Wielki Nad­zorca, nie­stety, i dzi­siaj nie po­jawi się na po­sie­dze­niu.

– No tak… – Wes­tchnął Se­kre­tarz. – To zro­zu­miałe, je­śli jego stan na­dal wy­maga re­kon­wa­le­scen­cji…

– Oba­wiam się, że na­dal wy­maga – prze­rwał In­wen­ta­ry­za­tor.

– Bar­dziej jed­nak mia­łem na my­śli po­zo­sta­łych – do­koń­czył Se­kre­tarz i wska­zał brodą pu­ste krze­sła – na­szą współ­ko­le­żankę i na­szego współ­ko­legę.

– Zdaje się o wilku mowa – rzekł swoim tu­bal­nym gło­sem In­wen­ta­ry­za­tor, wska­zu­jąc na ko­lejną po­stać, która uka­zała się w drzwiach.

Wielki Łącz­nik była ko­bietą. Miała na so­bie białą ko­szulę w fio­le­towe i szare gro­chy oraz spód­nicę się­ga­jącą ko­lan. Uwa­dze ze­bra­nych nie uszło to, że na jej raj­sto­pach pu­ściło oczko. Nie­duże, ale jed­nak. Włosy spi­nała z tyłu spinka, na szyi spo­czy­wały ogromne słu­chawki. Cały ubiór i pro­sta fry­zura znacz­nie ją po­sta­rzały, w rze­czy­wi­sto­ści była do­syć młoda.

– Wi­tamy spóź­nial­ską ko­le­żankę – ode­zwał się z prze­ką­sem Wielki Se­kre­tarz.

– Ze­gar w po­koju łącz­no­ści wska­zy­wał, że wciąż mam pięć mi­nut, kiedy wy­cho­dzi­łam na po­sie­dze­nie. – Wzru­szyła ra­mio­nami i usia­dła na swoim miej­scu.

– Może ze­gar się nieco spie­szy… – uśmiech­nął się nie­pew­nie Rach­mistrz.

– Ra­czej późni, je­śli już, sza­nowny pa­nie ko­lego – po­pra­wił In­wen­ta­ry­za­tor.

– No tak… – po­trzą­snął głową Rach­mistrz. – Oczy­wi­ście, oczy­wi­ście. Późni. Oczy­wi­ście, że się późni. Na­tu­ral­nie, że się nie spie­szy, tylko późni…

– Naj­wy­raź­niej na­leży po­li­czyć sie­dem do ośmiu mi­nut na drogę tu­taj – wtrą­cił Wielki Straż­nik. – Za­zwy­czaj jest pani, pani Wielka Łącz­niczko, dwie, trzy mi­nuty spóź­niona.

– Być może – od­parła Łącz­nik. – A być może, to ze­gary ko­le­gów źle cho­dzą. Ale skoro już tu je­stem, to mo­żemy za­czy­nać.

– No tak – po­ki­wał głową Se­kre­tarz. – Gdyby jesz­cze tylko nasz wspólny ko­lega Wielki Mier­ni­czy ze­chciał za­szczy­cić nas swoją obec­no­ścią, mo­gli­by­śmy rze­czy­wi­ście za­cząć…

– Za­cznijmy bez niego – oświad­czyła Wielka Łącz­nik.

– No tak, naj­pierw sama się pani ko­le­żanka spóź­nia, a te­raz…

– za­czął Se­kre­tarz.

– Ko­le­żanka ma ra­cję – prze­rwał Wielki Straż­nik. – Nie bę­dziemy cze­kać w nie­skoń­czo­ność.

– Ko­lega Wielki Mier­ni­czy może do­łą­czyć w trak­cie – po­parł przed­mówcę In­wen­ta­ry­za­tor.

– Hmm… Czy nie ma żad­nych sprze­ci­wów? – Se­kre­tarz spoj­rzał w stronę Rach­mi­strza.

– Nie… chyba nie. Zdaje się, że nie – od­po­wie­dział Rach­mistrz.

– No do­brze… – Se­kre­tarz spoj­rzał w swoje no­tatki, od­chrząk­nął, po­pa­trzył po ze­bra­nych, wresz­cie znowu spoj­rzał w no­tatki. – Tak. Za­czniemy może… jak zwy­kle, zresztą… czyli ro­zu­miem, że Wielki Nad­zorca dzi­siaj znowu nie po­jawi się na po­sie­dze­niu?

Py­ta­nie było skie­ro­wane do In­wen­ta­ry­za­tora. Nie wie­dzieć czemu Rach­mistrz po­ru­szył się nie­spo­koj­nie na swoim krze­śle.

– Oba­wiam się, że nie­stety nie – od­parł spo­koj­nie In­wen­ta­ry­za­tor.

– To już trze­cie ze­bra­nie, na któ­rym się nie po­ja­wił – za­uwa­żyła Łącz­nik.

– Czwarte – po­pra­wił Straż­nik.

– A może i czwarte – zgo­dziła się Łącz­nik, cho­ciaż jej spoj­rze­nie zdra­dzało, że nie spodo­bało jej się, że zo­stała po­pra­wiona.

– Tak, tak, czwarte, gwoli ści­sło­ści – przy­tak­nął Rach­mistrz.

– Czy mo­gli­by­śmy do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej? – spy­tał Se­kre­tarz.

– Cze­goś wię­cej na te­mat? – od­po­wie­dział py­ta­niem na py­ta­nie In­wen­ta­ry­za­tor.

– No wie pan ko­lega… – Se­kre­tarz ode­tchnął głę­biej. – Wielki Nad­zorca nie po­ja­wia się już na czwar­tym z ko­lei po­sie­dze­niu. Je­dyne co wiemy, to że nęka go ja­kaś bli­żej nie­okre­ślona cho­roba. Być może zwią­zana z prze­mę­cze­niem. Być może zwią­zana z prze­mę­cze­niem… tak, to zdaje się do­kład­nie pana słowa.

Se­kre­tarz dla pew­no­ści za­czął kart­ko­wać swoje no­tatki, ale nie mógł zna­leźć tego, czego szu­kał.

– Zga­dzam się z pa­nem Wiel­kim Se­kre­ta­rzem – rzekł Wielki Straż­nik. – Wszy­scy je­ste­śmy za­nie­po­ko­jeni sta­nem Wiel­kiego Nad­zorcy, a tylko pan, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, i pan, pa­nie Wielki Rach­mi­strzu, mają kon­takt z Wiel­kim Nad­zorcą. Chcemy do­wie­dzieć się wię­cej. Chcemy zo­ba­czyć jak Wielki Nad­zorca się czuje.

– Ja nie mam kon­taktu z Wiel­kim Nad­zorcą! – za­opo­no­wał ze stra­chem Rach­mistrz. – Ja go tylko zna­la­złem… nie­dy­spo­no­wa­nego. To ko­lega Wielki In­wen­ta­ry­za­tor ob­jął Wiel­kiego Nad­zorcę swoją opieką.

– Taak – rzekł spo­koj­nie i po­woli Wielki In­wen­ta­ry­za­tor. – Wielki Nad­zorca jest te­raz pod moją opieką. Jego stan…

– Wi­tam ko­le­gów i ko­le­żankę… – rzekł od progu Wielki Mier­ni­czy, ski­nął wszyst­kim, od­dzielne ski­nie­nie prze­zna­czył pani Łącz­nik. – Prze­pra­szam naj­moc­niej za spóź­nie­nie. Praca. Wi­dzę, że za­częli ko­le­dzy i ko­le­żanka beze mnie. Bar­dzo do­brze. Czy wiele stra­ci­łem?

Mier­ni­czy miał na so­bie uwa­lany sma­rem i miej­scami nad­pa­lony nie­bie­ski kom­bi­ne­zon ro­bo­czy. Z tyl­nej kie­szeni zwi­sały rę­ka­wice, z przodu ster­czała żółta roz­kła­dana miarka. Jego twarz była brudna i spo­cona. Włosy roz­czo­chrane, miej­scami zle­pione. Pod­szedł zmę­czo­nym kro­kiem do sto­lika i za­jął swoje miej­sce – mię­dzy In­wen­ta­ry­za­to­rem, a Straż­ni­kiem, na­prze­ciwko pani Łącz­nik.

– No więc dla­czego się sza­nowny ko­lega spóź­nił, je­śli mo­żemy za­py­tać? – ode­zwał się Se­kre­tarz.

– Jak, zdaje się, wspo­mnia­łem – praca – od­parł nowo przy­były.

– Ach, praca – rzekł iro­nicz­nie Se­kre­tarz.

– Tak, praca – ski­nął głową Mier­ni­czy.

– Czy mo­żemy po­wró­cić do te­matu Wiel­kiego Nad­zorcy – bar­dziej oświad­czył niż za­py­tał Straż­nik.

– Bar­dzo pro­szę – od­po­wie­dział Wielki Mier­ni­czy. – Wiele stra­ci­łem?

– Nie tak znowu wiele – po­wie­działa Łącz­nik. – Do­piero co za­czę­li­śmy.

– Wła­śnie – uśmiech­nął się nie­szcze­rze Se­kre­tarz. – Do­piero co za­czę­li­śmy. Czy mógł­bym sza­now­nego pana ko­legę pro­sić na przy­szłość o ta­kie or­ga­ni­zo­wa­nie so­bie czasu pracy, aby się sza­nowny pan ko­lega nie spóź­niał na po­sie­dze­nia? Zwłasz­cza że to nie pierw­szy raz. Nie mu­szę chyba przy­po­mi­nać, że po­sie­dze­nia są jed­nym z naj­waż­niej­szych, je­śli nie naj­waż­niej­szym w ogóle obo­wiąz­kiem każ­dego członka Par­tii.

– Sza­nowny ko­lego Se­kre­ta­rzu – od­rzekł Wielki Mier­ni­czy – do­sko­nale zdaję so­bie sprawę, że po­sie­dze­nia są bar­dzo ważną czę­ścią na­szej pracy, ale nie mu­szę chyba przy­po­mi­nać jak ważne i od­po­wie­dzialne za­da­nie spo­czywa na mo­ich bar­kach. Skom­pli­ko­wana struk­tura pan­ce­rza Ko­puły spra­wia, że czas mo­jej pracy jest nie­nor­mo­wany i mu­szę być za­wsze do­stępny. Kosz­tem prze­ry­wa­nego snu, po­sił­ków, a cza­sem na­wet spóź­nień na ko­lejne po­sie­dze­nia. Nie­zmier­nie mi z tego po­wodu przy­kro, ale nie ma in­nego wyj­ścia.

Se­kre­tarz skrzy­wił się, ale nic już nie po­wie­dział.

– Na­tu­ral­nie ro­zu­miemy ko­legę i nie mamy do ko­legi by­naj­mniej pre­ten­sji – ode­zwał się In­wen­ta­ry­za­tor.

– Do rze­czy – znie­cier­pli­wił się Wielki Straż­nik. – Pro­szę pana, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, o po­wró­ce­nie do te­matu cho­roby Wiel­kiego Nad­zorcy.

– A może naj­pierw pa­nie ko­lego Wielki Straż­niku po­wie­cie nam, kiedy bę­dzie można wejść do Strefy Za­mknię­tej? – za­pe­rzył się na­raz In­wen­ta­ry­za­tor.

– To praw­do­po­dob­nie nie bę­dzie moż­liwe jesz­cze przez długi czas – od­po­wie­dział Straż­nik. – A te­raz pro­szę od­po­wie­dzieć na moje py­ta­nie.

– Ach tak – uniósł brwi In­wen­ta­ry­za­tor. – Przez długi czas… a jak długi to bę­dzie czas, gdy­by­ście mo­gli ko­lego spre­cy­zo­wać?

– Ko­lego Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze – wtrą­ciła się Łącz­nik. – Ja rów­nież chcia­ła­bym usły­szeć co nieco o ta­jem­ni­czej cho­ro­bie Wiel­kiego Nad­zorcy.

– Wła­śnie – przy­tak­nął Se­kre­tarz. – W na­sze po­sie­dze­nie wkradł się nie­po­rzą­dek. Wkradł się nie­po­rzą­dek. Trzy­majmy się ja­kiejś usta­lo­nej ko­lej­no­ści. Pro­po­nuję naj­pierw omó­wić kwe­stie zwią­zane z Wiel­kim Nad­zorcą, po­tem przej­dziemy do ra­por­tów, po­tem do ewen­tu­al­nych py­tań i wnio­sków. Py­tań i wnio­sków. Pro­szę kon­ty­nu­ować, pa­nie ko­lego Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze.

– Kon­ty­nu­ować – wcią­gnął po­wie­trze i po­wtó­rzył In­wen­ta­ry­za­tor. – No więc, to nie jest żadna ta­jem­ni­cza cho­roba.

– Nie jest, nie jest – przy­tak­nął gor­li­wie Rach­mistrz.

– Wła­śnie – uśmiech­nął się In­wen­ta­ry­za­tor. – To jest zwy­kła, nie­ta­jem­ni­cza cho­roba zwią­zana z prze­mę­cze­niem Wiel­kiego Nad­zorcy. Wszy­scy wiemy, jak ciężko pra­co­wał Wielki Nad­zorca i z ja­kimi stre­sami mu­siał so­bie ra­dzić…

– Wszy­scy ciężko pra­cu­jemy – wtrą­cił Se­kre­tarz.

– Tak – od­parł In­wen­ta­ry­za­tor. – Ow­szem, nie­mniej Wielki Nad­zorca pra­co­wał… pra­cuje naj­cię­żej z nas wszyst­kich. Musi opie­ko­wać się całą Ko­pułą. Nic więc dziw­nego, że chwi­lowo opadł z sił i po­trze­buje odro­biny od­po­czynku.

– Nic więc dziw­nego – kiw­nął głową Rach­mistrz.

– Ta odro­bina od­po­czynku trwa już czwarty dzień – za­uwa­żył Wielki Straż­nik. – Jak długo to jesz­cze może po­trwać?

– Trudno po­wie­dzieć… – In­wen­ta­ry­za­tor roz­ło­żył ręce. – Za­pewne nie­zbyt długo, ale nie wiem do­kład­nie. Ta­kie przej­ściowe zmę­cze­nie może się prze­dłu­żać, może też ustą­pić zu­peł­nie na­gle, z go­dziny na go­dzinę.

– Czy mo­żemy zo­ba­czyć się z Wiel­kim Nad­zorcą? – drą­żył da­lej Straż­nik.

– Oba­wiam się, że by­łoby to nie­wska­zane – od­po­wie­dział In­wen­ta­ry­za­tor. – Wielki Nad­zorca wy­raź­nie za­ży­czył so­bie, żeby nikt mu nie prze­szka­dzał. Ja sam rów­nież za­glą­dam do niego nie­zwy­kle rzadko. Wła­ści­wie tylko raz dzien­nie, żeby przy­nieść mu jego dzienną ra­cję żyw­no­ściową.

– Czyli chce pan, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, aby­śmy wie­rzyli panu na słowo – stwier­dził Straż­nik. – Mamy uwie­rzyć, że nikt oprócz pana, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, nie może od­wie­dzić Wiel­kiego Nad­zorcy?

– Cóż, ta­kie było wy­raźne ży­cze­nie Wiel­kiego Nad­zorcy. – In­wen­ta­ry­za­tor wy­trzy­mał wni­kliwe spoj­rze­nie ko­legi. – Nie wiem, czym była po­dyk­to­wana ta prośba, ale je­śli ma to po­móc Wiel­kiemu Nad­zorcy wy­zdro­wieć, to ja je­stem go­towy się do niej za­sto­so­wać. I wcale nie mu­szą mi ko­le­dzy wie­rzyć na słowo, pro­szę się spy­tać tu­taj ko­legi Wiel­kiego Rach­mi­strza, który pierw­szy zna­lazł Wiel­kiego Nad­zorcę nie­dy­spo­no­wa­nego i który za­pewne po­twier­dzi wszystko to, co po­wie­dzia­łem.

– Tak, tak – go­rąco przy­tak­nął Wielki Rach­mistrz. – Po­twier­dzam, wszystko po­twier­dzam!

– Co do­kład­nie pan po­twier­dza? – Wielki Straż­nik nie­spo­dzie­wa­nie łyp­nął groź­nie na Wiel­kiego Rach­mi­strza.

– Co po­twier­dzam? – spy­tał nie­pew­nie za­py­tany i spoj­rzał na In­wen­ta­ry­za­tora, jakby pro­sił go o ra­tu­nek. – Jak to co po­twier­dzam? No wszystko po­twier­dzam.

– Wszystko, czyli co, pro­szę pana, pa­nie Wielki Rach­mi­strzu? – kon­ty­nu­ował Straż­nik.

– No wszystko to, co po­wie­dział mój sza­nowny przed­mówca – wy­brnął Rach­mistrz, uśmie­cha­jąc się przy tym z nie­ja­kim za­kło­po­ta­niem.

– Sami wi­dzi­cie, Wielki Straż­niku – po­wie­dział Wielki In­wen­ta­ry­za­tor.

– Jak na ra­zie to zu­peł­nie nic nie wi­dzę – wark­nął Straż­nik. – Nie do­wie­dzia­łem się jak do tej pory zu­peł­nie nic!

– Wy­gląda na to, że bę­dziemy mu­sieli po­ra­dzić so­bie tym­cza­sowo bez Wiel­kiego Nad­zorcy – rzekł po­jed­naw­czo Wielki Mier­ni­czy.

– Rze­czy­wi­ście na to wy­gląda – zgo­dził się Wielki Se­kre­tarz.

– Tak – do­dał Wielki In­wen­ta­ry­za­tor.

– No do­brze… – za­sta­no­wił się Se­kre­tarz. – Ro­zu­miem, że bę­dzie nas pan, pa­nie ko­lego Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, na bie­żąco in­for­mo­wał o sta­nie zdro­wia Wiel­kiego Nad­zorcy.

– Ależ oczy­wi­ście!

– Jaki na ra­zie jest to stan? – spy­tał Wielki Mier­ni­czy.

– Stan Wiel­kiego Nad­zorcy jest… – In­wen­ta­ry­za­tor za­sta­no­wił się chwilę – sta­bilny.

– Sta­bilny? – po­wtó­rzył Mier­ni­czy.

– Sta­bilny – po­wtó­rzył In­wen­ta­ry­za­tor.

– A coś wię­cej? – za­su­ge­ro­wała Wielka Łącz­nik.

– Stan Wiel­kiego Nad­zorcy okre­ślił­bym te­raz jako – od­rzekł Wielki In­wen­ta­ry­za­tor – re­la­tyw­nie do­bry, ale jesz­cze nie w pełni zdrowy, na­to­miast sta­bilny, z lekką ten­den­cją do po­prawy.

– Z lekką ten­den­cją do po­prawy! – ucie­szył się Rach­mistrz.

– Pa­mię­tajmy jed­nak, że to się cały czas zmie­nia – kon­ty­nu­ował In­wen­ta­ry­za­tor. – Więc na ra­zie jest jesz­cze za wcze­śnie, żeby wy­ro­ko­wać w tej spra­wie i prze­wi­dy­wać ter­min wy­zdro­wie­nia pa­cjenta.

– Przed chwilą wspo­mi­nał pan, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, że stan jest sta­bilny – za­uwa­żył Wielki Straż­nik. – A te­raz mówi pan, że ten stan się może w każ­dej chwili zmie­nić.

– Bo tak jest – od­parł In­wen­ta­ry­za­tor. – Stan jest sta­bilny, ale w każ­dej chwili może to ulec zmia­nie. Może się zde­sta­bi­li­zo­wać.

Wielki Rach­mistrz za­krył ręką usta w ge­ście obawy o zdro­wie Wiel­kiego Nad­zorcy.

– Są­dzę, że w tej spra­wie nie wnie­siemy już nic no­wego – rzekł Wielki Se­kre­tarz. – Być może, w ob­li­czu za­ist­nia­łej sy­tu­acji, za­ist­nia­łej sy­tu­acji, bę­dziemy mu­sieli wy­brać spo­śród nas Tym­cza­so­wego Nad­zorcę, wcze­śniej jed­nak…

– Zgła­szam swoją kan­dy­da­turę! – wy­pa­liła na­tych­miast Wielka Łącz­nik.

– No tak, no tak… – Se­kre­tarz zer­k­nął do swo­ich no­ta­tek. – Bar­dzo do­brze. Zna­ko­mi­cie. Nie­mniej jed­nak, za­nim zde­cy­du­jemy czy i kto zo­sta­nie Tym­cza­so­wym Nad­zorcą, pro­po­nuję wcze­śniej, aby wszy­scy ze­brani przed­sta­wili swoje ra­porty. Co sza­nowni współ­ko­le­dzy i współ­ko­le­żanka na to? Mu­simy jed­nak trzy­mać się ja­kie­goś wcze­śniej usta­lo­nego po­rządku, prawda.

– Zgoda! – od­parł krótko Wielki Straż­nik.

– Zgo… zgoda – uśmiech­nął się Wielki Rach­mistrz.

– Niech bę­dzie – nie­chęt­nie, ale zgo­dził się Wielki In­wen­ta­ry­za­tor.

– Do­brze, ale pro­szę ko­niecz­nie pa­mię­tać o mo­jej kan­dy­da­tu­rze na sta­no­wi­sko Tym­cza­so­wego Nad­zorcy – za­zna­czyła pani Łącz­nik. – Naj­le­piej niech to Wielki Se­kre­tarz gdzieś za­no­tuje.

– Na­tu­ral­nie – od­parł Wielki Se­kre­tarz i za­pi­sał coś na jed­nej z kar­tek.

– Wo­lał­bym naj­pierw roz­strzy­gnąć kwe­stię Tym­cza­so­wego Nad­zorcy – po­wie­dział Wielki Mier­ni­czy, ale zro­bił to za ci­cho i jego pro­test prze­padł po­śród in­nych gło­sów.

– Wy­śmie­ni­cie, sza­nowni współ­ko­le­dzy i sza­nowna współ­ko­le­żanko – ucie­szył się Wielki Se­kre­tarz. – Pro­szę mi dać chwilę na przy­go­to­wa­nie so­bie kar­tek do no­to­wa­nia… zna­ko­mi­cie, już wszystko mam. Zdaje się mo­żemy za­czy­nać.

– Może ja będę pierw­sza – zgło­siła się Łącz­nik. – Za­cznę od ra­portu z Ko­puły RW-620…

– Ko­le­żanko, ko­le­żanko… – wstrzy­mał ją Se­kre­tarz, jed­no­cze­śnie po­pra­wia­jąc oku­lary. – Do­ce­niam ko­le­żanki chęć ini­cja­tywy, chęć ini­cja­tywy, nie­mniej mu­simy za­cho­wać pe­wien po­rzą­dek, ro­zu­mie ko­le­żanka. Pewną ko­lej­ność. Bez po­rządku zrobi nam się tu­taj zu­pełny ba­ła­gan. Zu­pełny ba­ła­gan. Pro­po­nuję za­cząć skła­da­nie ra­por­tów od mo­jej le­wej ręki, czyli od pana Wiel­kiego Rach­mi­strza, aby po­tem, zgod­nie z ru­chem wska­zó­wek ze­gara, ra­porty mo­gły przed­sta­wić ko­lejne osoby. W ten spo­sób bę­dzie sza­nowna ko­le­żanka druga, a sza­nowny ko­lega Wielki In­wen­ta­ry­za­tor bę­dzie ostatni. Czy nikt nie ma nic prze­ciwko temu?

– Nie – stwier­dził Wielki In­wen­ta­ry­za­tor.

– Zdaje się, że nie – przy­tak­nął Wielki Mier­ni­czy.

– Byle by­śmy w końcu za­częli – burk­nął Wielki Straż­nik. Wielka Łącz­nik wzru­szyła tylko ra­mio­nami.

– A za­tem ja mam być pierw­szy, tak? – za­py­tał Wielki Rach­mistrz.

– Tak, zdaje się, że tak wła­śnie przed chwilą za­pro­po­no­wa­łem, za­pro­po­no­wa­łem – od­rzekł Wielki Se­kre­tarz.

– Pro­simy – za­chę­cił Wielki Mier­ni­czy.

Wielki Rach­mistrz od­chrząk­nął.

– Do­brze… A za­tem, obecna liczba lud­no­ści w na­szej Ko­pule, jak wska­zują moje naj­ak­tu­al­niej­sze spisy, wy­nosi pięć ty­sięcy pięć­set osiem­na­ście osób. Przy­go­to­wa­łem…

– Je­den mo­men­cik… – prze­rwał Wielki Se­kre­tarz. – Mam tu­taj no­tatki z po­przed­niego po­sie­dze­nia… O, tu­taj. Nie da­lej jak wczo­raj stwier­dził pan, że liczba lud­no­ści wy­nosi pięć ty­sięcy pięć­set dwa­dzie­ścia trzy osoby. Wszystko mam tu­taj za­pi­sane. Jak pan ko­lega może za­uwa­żyć, bar­dzo po­waż­nie pod­cho­dzę do skła­da­nych przez sza­now­nych ko­le­gów i sza­nowną ko­le­żankę ra­por­tów. Do skła­da­nych przez sza­now­nych ko­le­gów i sza­nowną ko­le­żankę ra­por­tów. Słu­cham i spo­rzą­dzam no­tatki z tego, co pan ko­lega i po­zo­stali rów­nież, re­fe­rują.

– Bar­dzo miło z pana ko­legi strony… – Wielki Rach­mistrz skło­nił się lekko.

– Kwe­stia po­waż­nego po­dej­ścia do te­matu – od­parł Wielki Se­kre­tarz. – Ale nie o tym chcia­łem… Skąd ta róż­nica? Pięć ty­sięcy pięć­set dwa­dzie­ścia trzy mi­nus pięć ty­sięcy pięć­set osiem­na­ście daje nam wy­nik pięć. Co się stało z tymi pię­cioma oso­bami?

– Cóż… – za­czął mó­wić po­woli Rach­mistrz. – Mie­li­śmy w ostat­nim cza­sie dwa uro­dze­nia i, nie­stety, sie­dem zgo­nów…

– Sie­dem zgo­nów? – za­py­tał z uda­wa­nym zdzi­wie­niem Mier­ni­czy.

– Nie­stety… – kon­ty­nu­ował nie­pew­nym gło­sem Rach­mistrz. – Lu­dzi w na­szej Ko­pule zli­czam, jak za­pewne wszyst­kim wia­domo, co drugi dzień. Więc owe sie­dem zgo­nów na­leży przy­pi­sać nie­ko­niecz­nie dniowi dzi­siej­szemu, na­leży je ra­czej roz­ło­żyć na dzień dzi­siej­szy i dzień wczo­raj­szy. Po­dob­nie z uro­dze­niami. Ta­kie są prawa sta­ty­styki. Krzywa uro­dzeń i zgo­nów nieco się waha. Raz prze­wa­żają uro­dze­nia, raz zgony, w wy­niku czego mamy przy­rost do­datni lub ujemny. Nie­stety wy­gląda na to, że w ciągu dwóch ostat­nich dni mamy do czy­nie­nia z prze­wagą zgo­nów, co wpły­nęło na kształt mo­jego dzi­siej­szego ra­portu. Je­żeli jed­nak spoj­rzymy na to z szer­szej per­spek­tywy… po­wiedzmy ostat­nich dwóch mie­sięcy, to wy­niki nie są wcale ta­kie nie­ko­rzystne. Liczba lud­no­ści waha się mniej wię­cej na sta­łym po­zio­mie pię­ciu ty­sięcy pię­ciu­set sie­dem­na­stu osób. Czyli, w za­sa­dzie, je­żeli spoj­rzymy na moje ra­porty z per­spek­tywy dwóch mie­sięcy, to na­wet od­no­to­wa­li­śmy przy­rost. Wpraw­dzie o jedną osobę, ale za­wsze przy­rost.

– Po­gra­tu­lo­wać! – rzu­cił z uzna­niem Wielki Mier­ni­czy.

– Dzię­kuję pa­nie ko­lego – szcze­rze ura­do­wał się Wielki Rach­mistrz. – Po praw­dzie to nie jest to moja za­sługa. Ja tylko do­ko­nuję spisu stanu fak­tycz­nego.

– No tak – Wielki Se­kre­tarz jesz­cze raz prze­kart­ko­wał swoje no­tatki – ale je­śli spoj­rzymy na pana ko­legi ra­porty z jesz­cze szer­szej per­spek­tywy… Na po­czątku było nas sześć ty­sięcy sto osiem­dzie­siąt dwie osoby. Sześć ty­sięcy sto osiem­dzie­siąt dwie osoby mi­nus pięć ty­sięcy pięć­set osiem­na­ście osób daje nam wy­nik sze­ściu­set sześć­dzie­się­ciu czte­rech, je­śli do­brze po­li­czy­łem… tak, zdaje się, że tak. Skąd taka wielka róż­nica? Pro­szę nam to wy­tłu­ma­czyć. Liczba lud­no­ści po­waż­nie spa­dła, od­kąd wpro­wa­dzi­li­śmy się do Ko­puły. Nie mo­żemy po­zwo­lić, aby ta ten­den­cja się utrzy­mała, je­śli chcemy prze­trwać.

– Wi­dzi ko­lega – od­rzekł Wielki Rach­mistrz – jak wspo­mnia­łem, ja tylko do­ko­nuję spisu stanu fak­tycz­nego. Jak ko­lega Wielki Se­kre­tarz do­brze wie, je­ste­śmy tu już nie­mal trzy lata…

– A Ko­puła była za­pro­jek­to­wana na rok – wtrą­cił Wielki Mier­ni­czy.

– Tak, tak, oczy­wi­ście zdaję so­bie z tego sprawę – od­po­wie­dział Se­kre­tarz. – Zdaję so­bie z tego sprawę. Nie­mniej je­ste­śmy tu, gdzie je­ste­śmy i upły­nęło tyle czasu, ile upły­nęło. Mu­simy ra­dzić so­bie w ta­kich wa­run­kach, ja­kie nas za­stały. Ja chciał­bym tylko sza­nowni ko­le­dzy, dojść prawdy. Po­znać przy­czyny, żeby można im było za­po­biec w przy­szło­ści. Żeby można im było za­po­biec w przy­szło­ści.

– No więc, jak ko­lega Wielki Mier­ni­czy ra­czył za­uwa­żyć, prze­by­wamy tu­taj już trzy lata, pod­czas gdy Ko­puła była za­pro­jek­to­wana na rok – Wielki Rach­mistrz uchwy­cił się słów Wiel­kiego Mier­ni­czego jak koła ra­tun­ko­wego. – Wa­runki są, ja­kie są, jak sam pan ko­lega Wielki Se­kre­tarz ra­czył za­uwa­żyć. Lu­dzie ro­dzą się, do­ra­stają, sta­rzeją się, wresz­cie… umie­rają. Każdy z nas, prę­dzej czy póź­niej, kie­dyś umrze. Czy tego chcemy, czy nie. Taka jest ko­lej rze­czy i nie można ode mnie wy­ma­gać, abym pró­bo­wał to zmie­nić. A co do po­wo­dów śmierci… Są różne. Bar­dzo różne. Przy­po­mi­nam, że na po­czątku by­li­śmy atako… Zgi­nęło nie­mało pod­wład­nych Wiel­kiego Straż­nika.

– Tak. – Wielki Straż­nik przy­mknął na chwilę oczy. – Moi żoł­nie­rze od­dali swoje ży­cia w obro­nie Ko­puły i jej miesz­kań­ców.

– Wła­śnie! – pod­chwy­cił Rach­mistrz. – Ci lu­dzie… bo­ha­te­ro­wie, można śmiało po­wie­dzieć. Zgi­nęli w obro­nie nas wszyst­kich! Po­świę­cili się. Zgi­nęli na służ­bie, wy­peł­nia­jąc swoje obo­wiązki. Tra­giczną śmier­cią. Nic nie mo­żemy już dla nich zro­bić. Mo­żemy je­dy­nie współ­czuć ich ro­dzi­nom. Bo wielu z nich miało ro­dziny. Osie­ro­cili dzieci, zo­sta­wili żony…

– Do rze­czy, pa­nie Wielki Rach­mi­strzu – rzu­cił lekko po­iry­to­wany sło­wami ko­legi Straż­nik.

– Inni też mają do przed­sta­wie­nia swoje ra­porty – zgo­dziła się ze Straż­ni­kiem Łącz­nik. – Nie mniej ważne, je­śli wręcz nie waż­niej­sze.

– Do rze­czy… – po­wtó­rzył Rach­mistrz. – A za­tem krótko pod­su­mo­wu­jąc. Po­le­głych żoł­nie­rzy było nie­mało. Nie można mnie wi­nić za ich śmierć…

Mó­wiący spoj­rzał wy­mow­nie na pla­kat przed­sta­wia­jący po­stać w kom­bi­ne­zo­nie, ale bar­dzo szybko od­wró­cił wzrok w inną stronę.

– Po­zo­stałe ubytki w ma­te­riale ludz­kim to głów­nie nie­szczę­śliwe wy­padki, także zgony ze sta­ro­ści. Nie mo­żemy lek­ce­wa­żyć zgo­nów ze sta­ro­ści! Zda­rzały się rów­nież… mó­wię to z tru­dem, ale na­leży o tym wresz­cie gło­śno po­wie­dzieć. Zda­rzały się sa­mo­bój­stwa. Te­raz ich liczba znacz­nie spa­dła, ale… brak świa­tła sło­necz­nego, pewne nie­do­statki… ale to już na­leży do ra­por­tów po­zo­sta­łych sza­now­nych ko­le­gów i ko­le­ża­nek par­tyj­nych… Ale udało się je ogra­ni­czyć. Szczę­śli­wie. Znacz­nie ogra­ni­czyć. Tak. Wresz­cie, pro­szę nie za­po­mi­nać o eks­pe­dy­cjach wy­sy­ła­nych na ze­wnątrz w celu spraw­dze­nia po­ziomu ska­że­nia… Ci lu­dzie, na­wet je­śli wra­cali… umie­rali. Prę­dzej czy póź­niej. Mó­wię to z praw­dzi­wym smut­kiem. Summa sum­ma­rum te wszyst­kie oko­licz­no­ści spra­wiają, że suma zgo­nów w ciągu tych trzech lat prze­wyż­szyła sumę uro­dzeń. Nie można mnie o to wi­nić. Ja tylko spi­suję stan fak­tyczny, aby go przed­ło­żyć przed par­tyj­nym cia­łem.

Wielki Rach­mistrz za­koń­czył wy­wód peł­nym za­kło­po­ta­nia i bez­rad­no­ści uśmie­chem.

– Ja tu­taj we­zmę ze swo­jej strony ko­legę w obronę – ode­zwał się Wielki Mier­ni­czy. – Liczba nie­szczę­śli­wych wy­pad­ków jest spora. Biję się w pierś, wiele z nich miało miej­sce wśród mo­ich pra­cow­ni­ków. Nie­mniej to wła­śnie dzięki nie za­wsze bez­piecz­nej, ale wy­tę­żo­nej i peł­nej po­świę­ce­nia pracy pan­cerz Ko­puły wy­trzy­mał tyle, ile wy­trzy­mał, czyli pra­wie trzy lata, a przy­po­mnę, że był za­pro­jek­to­wany tylko na rok.

– O wła­śnie – wska­zał ręką na Mier­ni­czego Wielki Rach­mistrz. – Nie można mnie za to wi­nić. Ja tylko spi­suję stan fak­tyczny. Ro­bię, co mogę.

– No tak – po­dra­pał się dłu­go­pi­sem Wielki Se­kre­tarz. – Fak­tycz­nie, je­śli pod­su­mo­wać po­le­głych żoł­nie­rzy, ochot­ni­ków wy­sła­nych na ze­wnątrz i po­zo­stałe czyn­niki, które pan ko­lega ze­chciał wy­mie­nić… Rze­czy­wi­ście liczba miesz­kań­ców Ko­puły by się z grub­sza zga­dzała… Do­brze, że udało się ogra­ni­czyć te sa­mo­bój­stwa…

– Bar­dzo do­brze! – za­krzyk­nął Wielki Mier­ni­czy.

– Wszystko dzięki za­twier­dzo­nemu, na któ­rymś z po­przed­nich po­sie­dzeń de­kre­towi – przy­po­mniał star­szy z człon­ków Par­tii – sta­now­czo po­tę­pia­ją­cemu akty i próby sa­mo­bój­cze, kwa­li­fi­ku­jąc je jako prze­stęp­stwo.

– Pa­mię­tam – przy­tak­nął Wielki Se­kre­tarz. – Cho­dzi o de­kret nu­mer dzie­więć­set osiem­na­ście, zdaje się. Nie­które jed­nostki za­po­mi­nają, że ży­cie jed­nostki nie na­leży do jed­nostki tylko do ogółu. Sa­mo­bój­stwo jest za­tem dys­po­no­wa­niem czymś, co do jed­nostki nie na­leży – ży­ciem jed­nostki – i, zgod­nie ze wspo­mnia­nym de­kre­tem, jest równe mor­der­stwu… ale nie za­głę­biajmy się te­raz w to za­gad­nie­nie. Czy jest coś jesz­cze, co chciałby sza­nowny pan ko­lega do­dać do swo­jego ra­portu?

– Wła­ści­wie to tak… – Wielki Rach­mistrz uśmiech­nął się, tym ra­zem ta­jem­ni­czo.

Się­gnął do swo­jego ne­se­seru i wy­jął zeń gruby ze­szyt. Wielka Łącz­nik zer­k­nęła cie­ka­wie, niby mi­mo­cho­dem, żeby zo­ba­czyć, co jesz­cze jej par­tyjny ko­lega trzyma w teczce. Ze zdzi­wie­niem od­no­to­wała, że po­śród in­nych do­ku­men­tów spo­czywa tam pi­sto­let. Tak przy­naj­mniej jej się wy­da­wało, bo doj­rzała tylko samą kolbę, a Rach­mistrz bar­dzo szybko za­mknął ne­se­ser. Tak czy ina­czej nic gło­śno nie po­wie­działa.

– Spo­rzą­dzi­łem re­jestr wszyst­kich miesz­kań­ców – mó­wił da­lej Rach­mistrz, pod­no­sząc w górę ze­szyt. – Każ­demu, co do jed­nego, miesz­kań­cowi Ko­puły przy­zna­łem nu­mer. Pro­szę bar­dzo, po­daję przy­kład. Gór­czew­ska Anna dzie­więć je­den zero cztery sześć osiem sie­dem pięć dwa. To na przy­szłość bar­dzo uła­twi mi pracę. W ten spo­sób ła­twiej bę­dzie mi zli­czać wszyst­kich miesz­kań­ców i unik­nąć po­my­łek ta­kich, jak na przy­kład po­li­cze­nie dwa razy tej sa­mej osoby, co się nie­rzadko zda­rzało. Oczy­wi­ście przy tak czę­stych spi­sach, te po­myłki za­wsze prę­dzej czy póź­niej były de­ma­sko­wane, nie­mniej te­raz znacz­nie zmniej­szy to mar­gi­nes błędu i z pew­no­ścią uła­twi mi pracę. Wy­star­czy, że nu­mery lu­dzi, któ­rych już zli­czy­łem będę za­zna­czał so­bie w ta­beli, a nie po­mie­szają mi się one z nu­me­rami osób, któ­rych jesz­cze nie po­li­czy­łem. Po­nadto, je­śli ktoś umrze, wy­kre­ślę jego nu­mer, do któ­rego bę­dzie można jed­nak za­wsze wró­cić i w ra­zie po­trzeby bę­dzie wia­domo, kto do­kład­nie umarł. Zna­jąc na­zwi­sko nie­bosz­czyka ła­twiej bę­dzie usta­lić też, ja­kie były oko­licz­no­ści jego śmierci, py­ta­jąc o niego jego bli­skich i ko­le­gów oraz ko­le­żanki z pracy. To znacz­nie uła­twi moją pracę.

Rach­mistrz umilkł. Wielka Łącz­nik po­gar­dli­wie wy­dęła wargi. In­wen­ta­ry­za­tor uśmiech­nął się pod no­sem, ale na­tych­miast spo­waż­niał. Straż­nik wy­da­wał się słu­chać, nie oka­zał jed­nak po so­bie żad­nej re­ak­cji. Mier­ni­czy po­ki­wał z uzna­niem głową, na co Rach­mistrz uśmiech­nął się z wdzięcz­no­ścią.

– Tak – od­chrząk­nął po chwili Se­kre­tarz. – Bar­dzo do­brze. Bar­dzo do­brze. Po­myślmy, po­myślmy. Czy to już wszystko, ko­lego Wielki Rach­mi­strzu?

– Po chwili za­sta­no­wie­nia do­cho­dzę do wnio­sku, że to już wszystko – od­po­wie­dział znowu nie­pew­nym gło­sem Rach­mistrz.

– Zna­ko­mi­cie, zna­ko­mi­cie… Gra­tu­luję ini­cja­tywy. – Se­kre­tarz splótł ręce i przy­ło­żył wska­zu­jące palce do ust. – To może oka­zać się bar­dzo przy­datne. Ogra­ni­czy mar­gi­nes błędu, jak sam pan ko­lega ra­czył zresztą za­uwa­żyć. Bar­dzo do­brze. Tak. Jesz­cze raz gra­tu­luję.

– Dzię­kuję, ko­lego Wielki Se­kre­ta­rzu. – Na twa­rzy Rach­mi­strza po­ja­wił się wy­raz ulgi.

– Ro­zu­miem, że mar­gi­nes błędu i tak był nie­wielki, mimo to uda się go, dzięki ko­legi po­my­słowi, jesz­cze bar­dziej ogra­ni­czyć? – spy­tał na ko­niec Wielki Se­kre­tarz.

– Tak, w rze­czy sa­mej – przy­tak­nął go­rąco Rach­mistrz.

– Do­brze. – Wielki Se­kre­tarz za­my­ślił się na do­brą chwilę, zu­peł­nie nie­ru­cho­mie­jąc, a w końcu jakby się prze­bu­dził i pod­jął. – Po­pro­szę te­raz pa­nią ko­le­żankę Wielką Łącz­nik o jej ra­port.

– Bar­dzo pro­szę, ko­lego Wielki Se­kre­ta­rzu – od­parła ko­bieta. – Wie­ści ze wszyst­kich Ko­puł są bar­dzo do­bre. Za­cznę może od Ko­puły RF-601. Wielki Łącz­nik Ko­puły RF-601 do­niósł mi, że sy­tu­acja Ko­puły nie ule­gła zmia­nie. Pan­cerz Ko­puły, cho­ciaż lekko nad­we­rę­żony, dzięki wy­tę­żo­nej pracy Wiel­kiego Mier­ni­czego i jego maj­strów jest w do­brym sta­nie. Wszyst­kie drobne usterki i uszko­dze­nia są na­pra­wiane na bie­żąco. Liczba lud­no­ści waha się mniej wię­cej na tym sa­mym sta­łym po­zio­mie pię­ciu ty­sięcy, co jest równe po­cząt­ko­wej licz­bie miesz­kań­ców Ko­puły. Z ra­por­tów Wiel­kiego Straż­nika Ko­puły RF-601 wy­nika, że Dy­rek­to­riat na­dal nie od­krył jej lo­ka­li­za­cji.

– Nie od­krył! – ucie­szył się Wielki Rach­mistrz.

– A jak nasi ko­le­dzy i ko­le­żanki z Ko­puły RF-601, je­śli wolno spy­tać, ra­dzą so­bie w kwe­stii żyw­no­ści? – za­py­tał Wielki In­wen­ta­ry­za­tor. – W końcu po­cząt­kowe za­pasy były prze­wi­dziane tylko na rok.

– Nie­stety nie wiem – od­po­wie­działa Wielka Łącz­nik. – Mój ko­lega na dru­giej stro­nie li­nii nie był na tyle szcze­gó­łowy i nie po­wie­dział nic od­no­śnie ra­portu Wiel­kiego In­wen­ta­ry­za­tora Ko­puły RF-601.

– Ro­zu­miem… – za­my­ślił się Wielki In­wen­ta­ry­za­tor. – Czy mogę ko­le­żankę po­pro­sić o prze­sła­nie za­py­ta­nia w tej spra­wie?

– Ależ oczy­wi­ście. – Wielka Łącz­nik wzięła jedną z kar­tek ze stołu. – Czy mogę po­pro­sić o dłu­go­pis?

– Służę – od­parł Wielki Se­kre­tarz. – Pro­szę mi go tylko po­tem zwró­cić i na przy­szłość przy­go­to­wy­wać się nieco le­piej do na­szych po­sie­dzeń.

Wielka Łącz­nik uśmiech­nęła się kwa­śno i za­pi­sała coś na pa­pie­rze.

– Spo­dziewa się pan, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, kło­po­tów z żyw­no­ścią w naj­bliż­szym cza­sie? – spy­tał niby od nie­chce­nia Wielki Straż­nik.

– Ależ nie, ab­so­lut­nie! – po­krę­cił głową za­py­tany. – Skąd przy­szło wam to ko­lego do głowy?

– Chce się pan, pa­nie Wielki In­wen­ta­ry­za­to­rze, spy­tać o radę Wiel­kiego In­wen­ta­ry­za­tora Ko­puły RF-601 w spra­wie żyw­no­ści, po­my­śla­łem więc, że być może nie ma pan dla nas naj­lep­szych wie­ści – od­parł na po­zór spo­koj­nie za­py­tany.

– Wi­dzi­cie pa­nie ko­lego… – In­wen­ta­ry­za­tor za­wie­sił na chwilę głos. – Pod­władni ko­legi do­stają zwięk­szone przy­działy… Żyw­ność miała wy­star­czyć na rok, a tym­cza­sem mi­jają już pra­wie trzy lata. Poza tym na­sza Ko­puła była i jest, zgod­nie z ra­por­tami ko­legi Wiel­kiego Rach­mi­strza nieco prze­lud­niona. Dzięki moim sta­ra­niom nie ma mowy o żad­nym kry­zy­sie, ale być może, po­wta­rzam, być może, bę­dziemy zmu­szeni ży­wić na­szych żoł­nie­rzy tak samo jak i po­zo­sta­łych miesz­kań­ców. Ko­niec z rów­nymi i rów­niej­szymi, pa­nie ko­lego.

– To wy­klu­czone – od­parł Wielki Straż­nik. – Moi żoł­nie­rze co­dzien­nie na­ra­żają swoje ży­cie i są wy­sta­wieni na da­leko trud­niej­sze wa­runki niż po­zo­stali miesz­kańcy Ko­puły.

– Czyli jed­nak wkrótce mo­żemy spo­dzie­wać się kło­po­tów z żyw­no­ścią? – ode­zwał się Wielki Mier­ni­czy. – Sły­sza­łem, że dzi­siaj po­ja­wiły się pewne pro­blemy przy wy­da­wa­niu…

– Nie, nie, nie! – prze­rwał na­tych­miast Wielki In­wen­ta­ry­za­tor. – Nic z tych rze­czy.

– Pań­skim obo­wiąz­kiem jest za­pew­nie­nie nam wy­ży­wie­nia! – za­ata­ko­wała Wielka Łącz­nik.

– Ko­le­dzy! Ko­le­dzy! Ko­le­dzy! – za­stu­kał dłu­go­pi­sem w stół Wielki Se­kre­tarz. – I ko­le­żanko! Po ko­lei. Mu­simy się trzy­mać ja­kie­goś usta­lo­nego po­rządku. Ina­czej wkrad­nie nam się tu­taj zu­pełny ba­ła­gan. Nie mo­żemy na to po­zwo­lić. Nie mo­żemy na to po­zwo­lić! Doj­dziemy i do ra­portu Wiel­kiego In­wen­ta­ry­za­tora. Je­stem prze­ko­nany, że udzieli nam on wszel­kich in­for­ma­cji.

– Na­tu­ral­nie – przy­tak­nął Wielki In­wen­ta­ry­za­tor.

– Tym­cza­sem – kon­ty­nu­ował Wielki Se­kre­tarz – po­zwólmy na­szej współ­ko­le­żance do­koń­czyć jej spra­woz­da­nie. Pro­simy.

Wielka Łącz­nik ski­nęła głową i pod­jęła:

– Przejdźmy za­tem do Ko­puły RH-618. Jej siły zbrojne od­parły ko­lejny atak Dy­rek­to­riatu, za­da­jąc nie­przy­ja­cie­lowi do­tkliwe straty.

– Dy­rek­to­riat! – wy­krzyk­nął prze­stra­szony Rach­mistrz.

– Spo­koj­nie, ko­lego – po­wie­dział tro­skli­wym gło­sem In­wen­ta­ry­za­tor. – Ko­le­żanka wła­śnie mówi, że nie­bez­pie­czeń­stwo zo­stało za­że­gnane.

– Całe szczę­ście! – wy­szep­tał nie do końca jed­nak prze­ko­nany Rach­mistrz.

– Tak – po­twier­dziła słowa In­wen­ta­ry­za­tora Łącz­nik. – Nie­przy­ja­ciel jest bar­dzo uparty, ale nie może sfor­so­wać li­nii obron­nej Ko­puły RH-618. Ko­lejne ofen­sywy za­ła­mują się i wróg po­nosi co­raz to nowe ofiary.

– Je­śli do­brze pa­mię­tam, pani Wielka Łącz­nik – ode­zwał się Wielki Straż­nik – ataki Dy­rek­to­riatu na Ko­pułę RH-618 z różną in­ten­syw­no­ścią, ale trwają już od bar­dzo dawna. Czy wia­domo coś o stra­tach w sze­re­gach żoł­nie­rzy Ko­puły? Któ­ryś atak może w końcu nie zo­stać od­party.

– O nie… – za­ła­mał ręce Wielki Rach­mistrz.

– Z tego, co do­niósł mi Łącz­nik Ko­puły RH-618 – Wielka Łącz­nik przy­brała bar­dzo kom­pe­tentny ton głosu – nie ist­nieje ry­zyko nie­od­par­cia ataku. Rze­czy­wi­ście Dy­rek­to­riat…

– Dy­rek­to­riat! – wy­krzyk­nął Rach­mistrz.

– …Dy­rek­to­riat – pod­jęła mó­wiąca – ata­kuje z upo­rem god­nym po­dziwu, jed­nak obrona Ko­puły jest mocna, skon­cen­tro­wana i nie­ugięta. Żoł­nie­rze Wiel­kiego Straż­nika nie ustą­pili ani o krok. Wielki Łącz­nik nie mó­wił nic o stra­tach wła­snych, ale do­my­ślam się, że były mi­ni­malne lub na­wet równe zeru.

– Być może tak za­żarte ataki świad­czą o roz­pacz­li­wiej sy­tu­acji, w ja­kiej zna­lazł się nie­przy­ja­ciel – rzekł wy­raź­nie uspo­ko­jony Wielki Straż­nik. – Ata­kują z taką za­ja­dło­ścią, bo koń­czy im się żyw­ność lub pa­liwo, lub po­wie­trze. Lub wszystko na­raz. Moim zda­niem wkrótce te ataki się skoń­czą i nasi ko­le­dzy, i ko­le­żanki z Ko­puły RH-618 będą mo­gli ode­tchnąć. Mu­szą tylko wy­trzy­mać jesz­cze tro­chę.

– Wła­ści­wie po­wtó­rzył pan Straż­nik moje zda­nie w tej spra­wie – za­pew­niła Wielka Łącz­niczka.

Wielki Rach­mistrz uspo­koił się nieco, ale chyba jesz­cze nie do końca.

– To są… – Wielki Se­kre­tarz za­wie­sił głos. – To są w za­sa­dzie fan­ta­styczne wie­ści! Nie dość, że nasi ko­le­dzy i ko­le­żanki po­nie­śli mi­ni­malne straty wła­sne, to jesz­cze za­dali do­tkliwy cios si­łom Dy­rek­to­riatu. Zna­ko­mi­cie! Czy mamy jesz­cze ja­kieś wie­ści z Ko­puły RH-618, sza­nowna pani ko­le­żanko?

– To już wszystko – od­rze­kła Wielka Łącz­nik. – Cała Ko­puła zmo­bi­li­zo­wała się do obrony i wszyst­kie inne obo­wiązki odło­żono na spo­koj­niej­szy okres.

– Który we­dług wszel­kiego praw­do­po­do­bień­stwa nie­długo na­dej­dzie – wtrą­cił Straż­nik.

– Tak – zgo­dziła się Łącz­nik.

– To zro­zu­miałe – stwier­dził Se­kre­tarz. – Trudno wy­ma­gać od na­szych ko­le­gów i ko­le­ża­nek z Ko­puły RH-618, aby w ta­kiej chwili zaj­mo­wali się do­kład­nym spi­sem lud­no­ści czy in­nymi spra­wami. A za­tem przejdźmy do na­stęp­nej Ko­puły.

– Żywię tylko na­dzieję, że nie za­po­mnieli o od­czy­tach z po­mia­rów stanu pan­ce­rza izo­la­cyj­nego – do­dał jesz­cze Wielki Mier­ni­czy.

– Je­stem pewna, że nie. Może za­tem przejdę do RM-603 – po­wie­działa Łącz­nik i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, mó­wiła da­lej. – Z Ko­puły RM-603 płyną do nas ko­lejne opty­mi­styczne wie­ści! Z usta­leń Wiel­kiego Rach­mi­strza wy­nika, że na­dal utrzy­muje się tam do­datni przy­rost na­tu­ralny i wkrótce liczba miesz­kań­ców może prze­kro­czyć pięć ty­sięcy pięć­set!

– Brawa dla Ko­puły RM-603! – za­krzyk­nął Wielki Mier­ni­czy i sam za­czął kla­skać, ale poza nie­śmia­łym aplau­zem Wiel­kiego Rach­mi­strza nikt się nie przy­łą­czył.

– Znowu za­cho­dzi py­ta­nie, jak Wielki In­wen­ta­ry­za­tor ra­dzi so­bie z za­pa­sami żyw­no­ści przy ro­sną­cej licz­bie lud­no­ści – za­gad­nął In­wen­ta­ry­za­tor. – Ze­chce­cie ko­le­żanko i do Ko­puły RM-603 wy­słać moje za­py­ta­nie o po­rady w tej spra­wie. Są­dzę, że wszelka wy­miana do­świad­czeń może być po­ży­teczna.

– Oba­wiam się In­wen­ta­ry­za­to­rze, że w tym wy­padku moja de­pe­sza nie­wiele po­może – od­rze­kła Łącz­nik. – Wielki Łącz­nik Ko­puły RM-603 prze­ka­zał mi, że ich In­wen­ta­ry­za­tor ra­dzi so­bie po­dob­nymi spo­so­bami, co pan. Wy­ła­puje pod­ziemne szczury, któ­rych mięso jest od­po­wied­nio prze­twa­rzane, nie­dawno ru­szyła także farma grzybna. Pod­ziem­nych szczu­rów jest tam, zdaje się, na­wet wię­cej niż w na­szej Ko­pule. Przede wszyst­kim jed­nak klu­czem do suk­cesu, tak jak i u nas, jest roz­sądne ra­cjo­no­wa­nie i dys­po­no­wa­nie zgro­ma­dzo­nymi za­so­bami.

– Hmm… no tak, tak. – za­my­ślił się Wielki In­wen­ta­ry­za­tor.

– Prze­wi­duje pan ko­lega kło­poty w kwe­stii żyw­no­ści? – pod­jął znowu te­mat Mier­ni­czy.

– Tę sprawę omó­wimy, kiedy przyj­dzie ko­lej mo­jego ra­portu – od­parł spo­koj­nie za­gad­nięty.

– Wła­śnie – ucie­szył się Se­kre­tarz. – Celna uwaga. Dzię­kuję sza­now­nemu ko­le­dze. Pro­simy o dal­sze wie­ści z Ko­puły RM-603.

– Je­śli cho­dzi o Ko­pułę RM-603 to by­łoby w za­sa­dzie na tyle. Ich pan­cerz jest w do­brym sta­nie. In­wen­ta­ry­za­tor, jak się rze­kło, nie zgła­sza żad­nych pro­ble­mów od­no­śnie żyw­no­ści. Nie wy­daje się też, żeby RM-603 mu­siała się oba­wiać ata­ków Dy­rek­to­riatu. Poza pierw­szym od­par­tym ata­kiem na sa­mym po­czątku uru­cho­mie­nia Ko­puły, nie wi­dziano ani jed­nego nie­przy­ja­ciela od prze­szło dwóch i pół roku.

– Do­brze sły­szeć – uśmiech­nął się nie­pew­nie Rach­mistrz.

– Wie pan, pa­nie Wielki Rach­mi­strzu – ode­zwał się Straż­nik. – Ni­gdy nic nie wia­domo. Brak ata­ków może być tylko próbą uśpie­nia czuj­no­ści na­szych par­tyj­nych ko­le­gów i ko­le­ża­nek z Ko­puły RM-603.

– Próbą uśpie­nia czuj­no­ści… – szep­nął Rach­mistrz i po­bladł na­tych­miast. – Może chcą tylko uśpić na­szą czuj­ność… Może ata­kują ich wła­śnie te­raz! A my nic nie wiemy…

– Ko­lego Wielki Straż­niku – ode­zwał się swoim tu­bal­nym gło­sem In­wen­ta­ry­za­tor – pro­szę nie strasz­cie na­szego współ­ko­legi. To zby­teczne. Ko­lego Rach­mi­strzu, my­ślę, że nie­przy­ja­ciel za­nie­chał wszel­kich ata­ków na na­szych ko­le­gów i ko­le­żanki w Ko­pule RM-603.

– Za­nie­chał? My­śli ko­lega? – Rach­mistrz po­wiódł do­okoła prze­stra­szo­nym spoj­rze­niem.

– Cie­szę się, że w Ko­pule RM-603 wszystko przed­sta­wia się do­brze – ode­zwał się Straż­nik. – Przy­po­mi­nam jed­no­cze­śnie, że usy­pia­nie czuj­no­ści to jedna z czę­ściej sto­so­wa­nych tak­tyk na­szego nie­przy­ja­ciela, czego nie­raz mie­li­śmy do­wód w prze­szło­ści. Chcia­łem tylko uczu­lić na to wszyst­kich obec­nych. Za­pew­niam jed­nak, że Wielki Straż­nik z Ko­puły RM-603 to mój do­bry ko­lega jesz­cze sprzed Ka­ta­kli­zmu. Nie­raz miał do czy­nie­nia z Dy­rek­to­ria­tem i je­stem pe­wien, że nie da się nie­przy­ja­cie­lowi za­sko­czyć.

– Zna­ko­mi­cie… Trzy­majmy się jed­nak fak­tów – rzu­cił Se­kre­tarz. – Póki co nie mamy żad­nych nie­po­ko­ją­cych wie­ści w tej spra­wie z Ko­puły RM-603, czy tak?

– Zga­dza się – przy­tak­nęła Łącz­nik.

– A za­tem pro­po­nuję nie za­mar­twiać się na za­pas – po­wie­dział w stronę Wiel­kiego Straż­nika Wielki Se­kre­tarz. – Je­stem prze­ko­nany, że pań­ski ko­lega Wielki Straż­nik z Ko­puły RM-603 nie spo­czywa na lau­rach i jest cały czas czujny. Na­to­miast ko­legę upra­szam – Wielki Se­kre­tarz zwró­cił się do Wiel­kiego Rach­mi­strza – o za­cho­wa­nie odro­biny spo­koju i przyj­mo­wa­nie ra­por­tów z więk­szą dozą zim­nej krwi. Nie od dziś nam wia­domo, że je­ste­śmy w sta­nie wojny i po­win­ni­śmy być przy­go­to­wani na roz­ma­ite wie­ści. Po­stawa pana ko­legi, po pierw­sze, za­raża nie­po­trzeb­nym nie­po­ko­jem współ­ko­le­gów i współ­ko­le­żankę, a po dru­gie, jest nie­godna członka Par­tii, który po­wi­nien da­wać in­nym przy­kład i pre­zen­to­wać wo­bec nie­przy­ja­ciela po­stawę nie­ugiętą i bez­kom­pro­mi­sową.

– Prze­pra­szam, pa­nie ko­lego. – Wielki Rach­mistrz przy­brał zbo­lałą minę. – Za­pew­niam, że to już się wię­cej nie po­wtó­rzy.

– Mam taką na­dzieję – od­parł Wielki Se­kre­tarz. – Zdaje się, że zo­stały nam jesz­cze wie­ści z ostat­niej Ko­puły.

– Tak – ski­nęła głową Łącz­nik. – Z RW-620. RW-620 po­dob­nie jak RH-618, je­śli ko­le­dzy pa­mię­tają, od­piera ataki nie­przy­ja­ciela.

Wielki Rach­mistrz znowu po­bladł i po­ru­szył bez­gło­śnie war­gami, ale nic nie po­wie­dział.

– W prze­ci­wień­stwie jed­nak do Ko­puły RH-618 ataki na RW-620 nie są aż tak czę­ste, co nie zna­czy jed­nak, że są mniej groźne. Łą­czy­łam się dzi­siaj z Wiel­kim Łącz­ni­kiem, który po­in­for­mo­wał mnie tylko, że od kilku ty­go­dni Dy­rek­to­riat ich nie ata­kuje. Być może nie­przy­ja­ciel wy­ko­rzy­stuje ten czas na prze­gru­po­wa­nie się, być może z po­wodu znacz­nych strat wy­co­fał się na do­bre. Wielki Łącz­nik prze­ka­zał mi także, że wcze­śniej­sze po­nie­sione straty wśród cy­wi­lów… jak wiemy Dy­rek­to­riat do­pusz­cza się strasz­nych be­stialstw…

– Strasz­nych be­stialstw! – za­ła­mał ręce Rach­mistrz.

– Sza­nowny ko­lego, upo­mi­nam pana! – wska­zał Rach­mi­strza dłu­go­pi­sem Se­kre­tarz.

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam…

– Nie­mniej straty wśród cy­wi­lów w RW-620 roz­wią­zały pro­blem żyw­no­ści w tej Ko­pule i obec­nie nie bra­kuje jej dla ni­kogo – do­koń­czyła Wielka Łącz­nik.

– Szczę­ście w nie­szczę­ściu – sko­men­to­wał Wielki Se­kre­tarz.

– Ale współ­czu­jemy oczy­wi­ście ro­dzi­nom po­le­głych – za­pew­nił Wielki Mier­ni­czy.

– Na­tu­ral­nie – zgo­dził się na­tych­miast Wielki In­wen­ta­ry­za­tor.

– Pro­po­nuję uczcić po­le­głych mi­nutą ci­szy – za­pro­po­no­wał Mier­ni­czy.

– Sza­nowny ko­lego, uwa­żam, że to zby­teczne – za­opo­no­wał Se­kre­tarz. – To są te same ofiary, o któ­rych do­nio­sły nam po­przed­nie ra­porty. Uczci­li­śmy po­le­głych mi­nutą ci­szy około trzech ty­go­dni temu. Niech no spraw­dzę do­kład­nie… mam to gdzieś za­pi­sane w no­tat­kach.

– To zby­teczne, pro­szę nie spraw­dzać – po­wie­dział Mier­ni­czy. – My­śla­łem, że cho­dzi o nowe ofiary. Skoro to te same ofiary, to rze­czy­wi­ście chyba nie ma sensu czcić ich mi­nutą ci­szy po raz drugi.

– Kon­ty­nu­ujmy – bar­dziej oświad­czył niż za­pro­po­no­wał Wielki Straż­nik.

– Są też do­bre wie­ści z Ko­puły RW-620 – pod­jęła Łącz­nik. – Wielki Straż­nik Ko­puły wy­ko­rzy­stał okres spo­koju i jego lu­dzie po­chwy­cili gra­su­ją­cego w Ko­pule mor­dercę.

– Mor­dercę! – wy­krzyk­nął Wielki Rach­mistrz.

– Po­przed­nie ra­porty… – Wielki Se­kre­tarz do reszty za­gu­bił się w swo­ich no­tat­kach. – Nie przy­po­mi­nam so­bie, żeby w po­przed­nich ra­por­tach była mowa o mor­dercy.

Łącz­nik wzru­szyła ra­mio­nami.

– Mój ko­lega z RW-620 naj­wy­raź­niej nie chciał nas mar­twić i po­sta­no­wił do­nieść mi o ca­łej spra­wie, kiedy zo­sta­nie już ona roz­wią­zana.

– Aha, ro­zu­miem – po­ki­wał głową Se­kre­tarz.

– W kil­ku­ty­sięcz­nej spo­łecz­no­ści za­wsze znajdą się ja­cyś de­ge­ne­raci – orzekł Straż­nik.

– Czy moż­liwe, aby mor­derca był agen­tem Dy­rek­to­riatu? – spy­tał Se­kre­tarz. – Wia­domo prze­cież, że Dy­rek­to­riat ata­kuje od ze­wnątrz, ale i od we­wnątrz.

– Agent Dy­rek­to­riatu… – pi­snął Rach­mistrz, ale za­raz spu­ścił oczy pod groź­nym spoj­rze­niem Wiel­kiego Se­kre­ta­rza.

– Słuszne spo­strze­że­nie, pa­nie Wielki Se­kre­ta­rzu – ski­nął z apro­batą głową Wielki Straż­nik. – Pro­simy o wy­ja­śnie­nia w tej spra­wie pani Wielka Łącz­niczko.

– Na ra­zie nie stwier­dzono, aby ujęty osob­nik był agen­tem Dy­rek­to­riatu. Ofiary były zu­peł­nie przy­pad­kowe. Wielki Straż­nik Ko­puły RW-620 nie może jed­nak cał­kiem wy­klu­czyć tej moż­li­wo­ści. Trwają prze­słu­cha­nia, my­ślę, że w ciągu kilku naj­bliż­szych dni bę­dzie osta­tecz­nie wia­domo, czy mor­derca współ­pra­co­wał, czy nie współ­pra­co­wał z Dy­rek­to­ria­tem.

– Je­stem pe­wien, że tak – stwier­dził Wielki Straż­nik. – Zbyt duży zbieg oko­licz­no­ści.