Kordian - Juliusz Słowacki - ebook + audiobook

Kordian audiobook

Juliusz Słowacki

2,8

Opis

„Kordian”, a właściwie „Kordian. Część pierwsza trylogii. Spisek koronacyjny” to dramat romantyczny, napisany przez Juliusza Słowackiego w 1833 r. w Genewie, a wydany anonimowo w 1834 r. w Paryżu.

Tytułowego bohatera poznajemy jako piętnastoletniego chłopca. Kordian jest młodzieńcem przedwcześnie dojrzałym. Cały swój wolny czas poświęca rozważaniom nad sensem własnej egzystencji. Przeżywa rozczarowania do romantycznej miłości. Podejmuje nieudaną próbę samobójczą.

Następnie Kordian wyrusza do Anglii i Włoch. Podczas tej podróży przekonuje się, że światem rządzi pieniądz. Że za pieniądze można kupić wszystko, nawet miłość. Na szczycie góry Mont Blanc, przełomowej dla utworu, Kordian przechodzi metamorfozę. Z nieszczęśliwego kochanka przemienia się w gorliwego patriotę. Postanawia poświęcić się w imię ojczyzny i zabić cara...

Dramat „Kordian” jest krytyką niezdolności do romantycznego czynu spiskowca, obezwładnionego moralną rozterką legalizmu i polemiką z postawą Konrada z „Dziadów” Mickiewicza.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 14 min

Lektor: Tomasz CzarneckiMałgorzata Regent
Oceny
2,8 (60 ocen)
13
11
3
19
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliusz Słowacki

Kordian

Część pierwsza trylogiiSpisek koronacyjny

Warszawa 2015

Motto

Więc będę śpiewał i dążył do kresu;

Ożywię ogień, jeśli jest w iskierce.

Tak Egipcjanin w liście z aloesu

Obwija zwiędłe umarłego serce;

Na liściu pisze zmartwychwstania słowa;

Chociaż w tym liściu serce nie ożyje,

Lecz od zepsucia wiecznie się zachowa,

W proch nie rozsypie... Godzina wybije,

Kiedy myśl słowa tajemną odgadnie,

Wtenczas odpowiedź będzie w sercu – na dnie.

Juliusza Słowackiego – Lambro

Przygotowanie

Roku 1799 dnia 31 grudnia w nocy. Chata sławnego niegdyś czarnoksiężnika Twardowskiego w górach Karpackich – przy chacie obszerny dziedziniec – dalej skały – w dole bezlistne bukowe lasy. Ciemność przerwana błyskawicami. CZAROWNICA czesze włosy i śpiewa...

CZAROWNICA

Z gwiazd obłąkanych,

Z włosów czesanych

Iskry padają

Jak z polskiej szabli;

Widzą je diabli,

Odpowiadają

Błyskami chmur.

Lecą – świst piór

Buki ugina.

SZATAN zlatuje w postaci pięknego anioła.

SZATAN

Ha, czarownico! czy biła godzina?

CZAROWNICA

Która?

SZATAN

Godzina, której żaden człowiek

Dwa razy w życiu nie słyszy.

CZAROWNICA

Uderzy

Za dziesiątym mgnieniem powiek

Z babilońskiej ludów wieży.

A gdy bić będzie, choć głucha, usłyszę.

Lecz gdzież są, panie, twoi towarzysze?

Leniwo śpieszą z błękitu podniebień;

Żółw, z którego to zgrzebło utoczył mi tokarz

Prędzej chodził...

SZATAN

To zgrzebło, pokaż mi je – pokaż!...

Łzy mi płyną... poznaję Twardowskiego grzebień,

On mię zgrzebłem tym czesał, gdy w psa wlazłszy skórę

U nóg mu się łasiłem. Odejdź, moja pani;

Goście sproszeni zlecą się na Łysą Górę.

CZAROWNICA odchodzi. SZATAN woła:

Szatani!

Błyska dziesięć razy i dziesięć tysięcy szatanów spada

Spadł z nieba deszcz szatanów, niech ziemię polewa;

Jeśli jeszcze na ziemi są edeńskie drzewa,

Niech rosną, to jesienią człowiek owoc zbierze...

Siadajcie! cóż między wami

Nie widać Mefistofela?

ASTAROTH

Zaszedł na grób przyjaciela.

Na grobie Twardowskiego odmawia pacierze.

SZATAN

Taki się teraz zrobił czuły i pobożny

Jak poeta... Lecz księżyc zabłysnął dwurożny,

Czas przystąpić do dzieła...

DIABLI

Co nam król rozkaże?

SZATAN

Obejrzeć trzeba koła w wiekowym zegarze,

Krwią dziecięcia namaścić gwichty i sprężyny;

Niech nam bije wyraźnie lata, dnie, godziny.

Przynieście go, postawcie... Co? czy nie zepsuty?

ASTAROTH

Wszystkie koła, wszystkie druty

Całe, rdza wieków nie trawi;

Godzinnik z hostii, co dławi,

Po nim żądło Lewiatana

Przez wieki wieków się toczy,

Na dnie wskazuje ząb smoczy,

Na godziny żądło osy;

I dotąd trwa nieprzerwana

Włosień siwa z kós szatana,

Któremu zbielały włosy

Od strachu, gdy grom z obłoku...

Pamiętacie?... A sprężyna

Z ojczyzny Tella, Kalwina,

Na ludzkim wsadzona oku,

Chodzi jak na dyjamencie

W kołek i sprężyn zamęcie

Zamknięta grzesznika dusza,

Kurant po kurancie jąka.

Noga kossacza pająka

Wszystkie sprężyny porusza

Jak wahadło...

SZATAN

Dość opisów.

Gehenno, Astarocie, najstraszliwsi z bisów,

Jak asesory sądu, gdy zegar bić zacznie,

Liczcie wieki, dnie, lata...

Zegar bije, szatani liczą

Świecie! świecie! świecie!

Wąż wieczności łuskami w okrąg ciebie gniecie,

Zębem zatrutym boki ogryza nieznacznie;

I wieki mrą nad tobą, zasypując pyłem

Umarłych pamiątek.

Ja widziałem twój początek.

Ta garść gliny, powietrzem opasana zgniłem,

Ten trup chaosu, w trumnie zamknięty błękitów,

Strawiony zgnilizną czasów,

Okrył się rdzami kruszców i kością granitów,

Porósł mchem kwiatów i lasów;

Potem wydał robaki, co mu łono toczą

I myślą.

Biada im! jeśli marzeń ziemią nie okryślą,

Kołem widzenia – biada, jeśli je przekroczą...

GEHENNA

Królu, wiek dziewiętnasty uderzył.

SZATAN

Astaroth

Niech liczy lata; może ten, co za obłokiem

Gromy ciska, chcąc wesprzeć jaki ziemski naród,

Może wiek który ludziom skrócił jednym rokiem,

Może ukradł szatanom dzień jeden, godzinę;

Więc się o nią upomnę u Boga

Lub buntowną chorągiew rozwinę.

We mnie i w przyrodzeniu zgwałconym ma wroga.

ASTAROTH

Tysiąc ośmset lat wybiło.

SZATAN

Więc się koło tortury całe obróciło?

Każdy ząb jej rozdziera, każda szruba ciśnie.

Teraz, gdy niebo zabłyśnie,

Błyskawica trwa dłużej niż te wszystkie lata,

Zbiegłe męczarnią dla świata;

A każdy rok jak ślimak sunął się leniwo

Dla nędzarzy, dla głupich kochanków nadziei;

A gdy śliną osrebrzył ślad zbiegłej kolei,

Ślizgał się po niej człowiek pamiątką przerżchliwą.

Obłąkani w przeszłości żeglarze

Brali imię dziejopisów;

Sztuką ich było pisać wielkie kalendarze,

Pełne królewskich imion i dat, i napisów.

Inni myślą ścigali treść myśli,

Filozofy – głęboko myśleli,

Aż nad ciemną przepaścią zawiśli,

Obudzili się, w przepaść spojrzeli

I zawołali: „Ciemno! ciemno! ciemno!”

To hosanna dla nas szatanów,

To śpiew naszych kościelnych organów;

Kto myślał przez godzinę, jest lub będzie ze mną.

Wiek, co przyjdzie, ucieszy szatany.

MEFISTOFEL wchodzi.

MEFISTOFEL

Nasz szatan prorokuje w cudotwornym stroju,

Ma płaszcz cały Woltera dziełami łatany

I pióro gęsie Russa sterczy na zawoju.

SZATAN

Mefistofelu, przyszła do działania pora,

Wybierz jaką igraszkę wśród ziemskiej czeredy.

Już nie znajdziesz cichego wśród Niemców doktora,

Po szwajcarskich się górach nie snują Manfredy

I mnichy długim postem po celach nie chudną.

Więc obłąkaj jakiego żołnierza.

MEFISTOFEL

Trudno!...

Żołnierz to ryba, która kruczkom nie dowierza

I ma rozsądek zdrowy, przy takiej latarni

Obaczy kurzą nogę diabła kusiciela.

SZATAN

Samiż tylko rycerze ujdą nam bezkarni?

Słuchaj! wśród narodów wiela

Jednemu się ludowi dzień ogromny zbliża.

Idź tam, jego rycerze noszą krzywe szable

Jako księżyc dwurożny, jako rogi diable;

I rękojeść tych kordów nie ma kształtu krzyża.

Pomóż im – oni mają walkę rozpoczynać

Taką, jakąśmy niegdyś z panem niebios wiedli.

Oni się będą modlić, zabijać, przeklinać.

Oni na ojców mogiłach usiedli

I myślą o zemsty godzinie.

Ten naród się podniesie, zwycięży i zginie;

Miecze na wrogach połamie,

A potem wroga myślą zabije,

Bo myśl jego ogniste ma ramię,

Ona jak powróz wrogi uwiąże za szyje

I związanych postawi na takim pręgierzu,

Że wszystkie ludy wzrokiem dosięgną i plwaniem.

MEFISTOFEL

Królu, niechaj poszukam w diabelskim psałterzu

Modlitwy na dzień, co się zowie zmartwychwstaniem;

Zmówię ją za ów naród... Dziś pierwszy dzień wieku,

Dziś mamy prawo stwarzać królów i nędzarzy

Na całą rzekę stuletniego cieku.

Więc temu narodowi stwórzmy dygnitarzy,

Aby nimi zapychał każdą rządu dziurę.

A gdy wzrośnie ich potęga,

Ten naród, jak piękna księga,

W starą oprawiona skórę,

Pargaminowym świecić będzie czołem.

SZATAN

Dobra rada, stańcie kołem,

Stwarzajmy ludzi do rządu.

Zawołajcie czarownicy...

SZATAN daje rozkazy, diabli pracują

Żywioły ziemi i lądu,

W atmosferowej szklennicy

Zamknięte i w jeden zlane,

Przez chemików połamane;

Kwasorody, gaz węglowy

Zlewam w kocioł platynowy;

Dmijcie, duchy!...

Gromy biją w kocioł

W żywioł ziemi

Dorzucić szpilek Kaprala

Z główkami laku, któremi

Kreśli plany, królów zwala,

Szpilek czterdzieście tysięcy

Rzućcie w kocioł...

SZATAN

I nic więcéj?

SZATAN

Nic...

DIABLI

Coś z rozumu Kaprala?...

SZATAN

Nic.

DIABLI

Skończony.

SZATAN

Niechaj leci!

Gromy biją, duch ulatuje

Stary – jakby ojciec dzieci,

Nie do boju, nie do trudu;

Dajmy mu na pośmiewisko

Sprzeczne z naturą nazwisko,

Nazwijmy od słowa ludu,

Kmieciów, czyli nędznych chłopów.

Teraz, jak z niebieskich stropów,

Rzućcie wodza ludziom biednym.

DIABLI

Panie! czy skończysz na jednym?

SZATAN

Wrzucić do kotła dyjament,

Dyjament w ogniu topnieje;

Wylać sekretny atrament

Z Talleyranda kałamarza,

Co w niewidzialność blednieje

Od okularów rozsądku...

I dąć w kocioł... w kotła wrzątku

Obaczemy, co się stwarza.

DIABLI

Już gotowy! mimo czary

Wyszedł jakiś człowiek godny,

Złe w tym kotle były wary,

Płyn za rzadki lub za chłodny.

SZATAN

To nic – to nic! takich trzeba

Biednym ludziom rzucać z nieba;

Będą przed nim giąć kolana,

Jest to stara twarz Rzymiana,

Na pieniądzu wpół zatarta.

Dajmy mu na pośmiewisko

Sprzeczne z naturą nazwisko;

Ochrzcijmy imieniem Czarta.

Teraz puśćcie! niechaj leci!

DIABLI

Lepszy będzie człowiek trzeci.

SZATAN

Teraz z konstelacji raka

Odłamać oczy i nogi,

Dodać kogucie ostrogi

I z trwożliwego ślimaka

Oderwane przednie rogi...

Cóż tam w kotle?

DIABLI

Ktoś z rycerzy.

SZATAN

Wódz! chodem raka przewini,

Jak ślimak rogiem uderzy,

Sprobuje – i do skorupy

Schowa rogi, i do skrzyni

Miejskiej zniesie planów trupy,

Czekając, aż kur zapieje.

Rzucić w kocioł Lachów dzieje,

Słownik rymowych końcówek;

Milijon drukarskich czcionek,

Sennego maku trzy główek.

Coż tam?

DIABLI

Starzec, jak skowronek,

Zastygły pod wspomnień bryłą,

Na pół zastygłą, przegniłą.

Poeta – rycerz – starzec – nic,

Dziewięciu Feba sułtanic

Eunuch...

SZATAN

Przyśpieszajmy dzieła,

Bo z tamtej krakowskiej wieży

Słyszę dzwon rannych pacierzy;

W powietrzu się rozpłynęła

Woń kadzideł katedralnych.

CZAROWNICA

Przeklęte wasze dzieło! Wicher diablej mowy

Rozczesał z mojej chaty włos słomianej głowy;

Czy mi na nią dachówek dacie z hostii mszalnych?

Zawierucha wierzbowe gałązki obrywa,

Ludzie nie znajdą rószczek na kwietną niedzielę.

SZATAN

Milcz, padalcze! – Czas upływa,

Twórzmy razem wielkich wiele.

Co nakażę, rzucać w tygle.

Rdzę pozostałą

Na Omfalii igle,

Od krwią wilgotnych Herkulesa palców;

Z rdzy się narodzi niemało

Wymuskanych rycerzy – ospalców –

DIABLI

Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię

Jak chmura...

SZATAN

Spieszmy nowe tworzyć brzemię,

Nim jutrznia błyśnie ponura;

Nim się żywioły ochłodzą,

Rzucić język Balaama oślicy;

A ci, co się z niego wyrodzą,

Narodowej się chwycą mównicy.

Mówców plemię...

DIABLI

Tłum! tłum! tłum poleciał na ziemię

Jak zwichrzone szpaków stado.

SZATAN

Widzicie tę postać bladą,

Z mętów kotła już na pół urodną;

Twarz uwiędła i wzrok w czarnym kole;

Paszczę myśli otwiera wciąż głodną,

Wiecznie dławi księgarnie i mole;

I na krzywych dwóch nogach się chwieje

Jak niepewne rządowe systema.

Chce mówić; posłuchajmy, co na świat posieje?...

TWÓR

pokazując z kotła głowę

Czy lepiej, kiedy jest król? czy kiedy go nie ma?...

SZATAN

Precz z tym sfinksem, co prawi zagadki!

Sam jej diabeł rozwiązać nie umie;

Niech w szkolarzów zasiewa ją tłumie,

Oplątaną w dziejowe wypadki;

Niech z ministerialnej ławy,

Nad rozlewem żyźniącym krwi Nilu,

Ze złamanych kolumien podstawy

Gada hieroglifem stylu.

ASTAROTH

Panie! Patrz, tam z kotła pary

Znów się jakiś twór wylęga.

Twarz ma okropnej poczwary,

Przez pierś jeneralska wstęga.

SZATAN

Witajcie go! oto twór

Niszczyciel, jakby horda Nogajca.

On w stolicy owłada dział mur,

On z krwi na wierżch wypłynie – to zdrajca!

A gdy zabrzmi nad miastem dział huk,

On rycerzy ginących porzuci;

Z arki kraju wyleci jak kruk,

Strząśnie skrzydła, do arki nie wróci...

Kraj przedany on wyda pod miecz.

GŁOS W POWIETRZU

W imię Boga! precz stąd! precz!...

Wszystko znika.

CHÓR ANIOŁÓW

Ziemia – to plama

Na nieskończoności błękicie;

Ciemna gwiazda w słonecznych gwiazd świcie,

Grób odwieczny potomków Adama.

ARCHANIOŁ

Onego czasu jedna z gwiazd wiecznego gmachu

Obłąkała się w drodze, jam ją zgonił lotem,

Czułem w dłoni jej serce bijące z przestrachu,

Jak serce ptaka ludzkim dotkniętego grotem;

I drzącą położyłem przed tronem Jehowy.

A Bóg rzekł do mnie świato-tworzącymi słowy:

„Krew ludzka skrzydła twoje rumieni”.

Padłem twarzą na boskie podnóże,

Na proch gwiazd, na kobierce z promieni...

„Boże! Boże! Boże!

Skrzydeł pióry otarłem o ziemię,

Krwawa była – widziałem! widziałem!

Za grzechy ojców w groby kładące się plemię,

Lud konał... gwiazda gasła... za gwiazdą leciałem –

Lud skonał...

Czas, byś go podniósł, Boże, lub gromem dokonał.

A jeśli Twoja dłoń ich nie ocali,

Spraw, by krwi więcej niżli łez wylali...

Zmiłuj się nad nimi, Panie!”

A Bóg rzekł: „Wola moja się stanie...”

CHÓR ANIOŁÓW

Ziemia – to plama

Na nieskończoności błękicie,

A Bóg ją zetrze palcem lub wleje w nią życie

Jak w posąg gliniany Adama.

Prolog

PIERWSZA OSOBA PROLOGU

Boże! zeszlij na lud twój, wyniszczony bojem,

Sen cichy, sen przespany, z pociech jasnym zdrojem;

Niechaj widmo rozpaczy we śnie go nie dręczy.

Rozwieś nad nim kotarę z rąbka niebios tęczy,

Niech się we łzach nie budzi przed dniem zmartwychwstania;

A mnie daj łzy ogromne i męki niespania,

Po mękach wręcz mi trąbę sądnego anioła;

A kogo przed tron Boga ta trąba zawoła,

Niechaj stanie przed Tobą. Daj mi siłę, Boże,

A komu palec przekleństw na czoło położę,

Niech nosi znak na czole... Pozwól, Panie, tuszyć,

Że słowem zdołam cielce złote giąć i kruszyć...

Z brązu wzniosę posągi, gdzie pokruszę gipsy.

A kto ja jestem? – Jestem duch Apokalipsy –

Obróćcie ku mnie oczu zamglonych i twarzy...

Oto stoję wśród siedmiu złocistych lichtarzy

Podobny do człowieka... szata w długość szczodra

Spływa do stóp; pas złoty przewiązał mi biodra,

Głowę kryje włos biały, jak śniegi, jak wełna;

Z oczu skra leci ogniów dyjamentu pełna,

Nogi mam jak miedź świeżym ogniskiem czerwona,

Głos huczy jako woda wezbraniem szalona,

W ręku siedem gwiazd niosę, a z ust mi wytryska

Miecz ostry obosieczny, a twarz moja błyska

Jak słońce w całej mocy wyświecone kołem.

A gdy przede mną na twarz upadniecie czołem,

Powiem wam: „Jestem pierwszy... i ostatnim będę...”

DRUGA OSOBA PROLOGU

Ja wam zapał poety na nici rozprzędę,

Wy śmiejcie się z zapału mego towarzysza...

Kto on? – do tureckiego podobny derwisza;

Owe siedem lichtarzy, jest to siedem grodów,

Stoi wśród siedmiu złotem nalanych narodów,

Wygnaniec. – A włos czarny w siwość mu zamienia

Nie wiek, ale zgryzota... W oczach blask natchnienia,

W ręku gwiazdy... to myśli, z których jasność dniowa;

Miecz w ustach obosieczny, jest to sztylet słowa,

Którym zabija ludzi głupich... albo wrogów.

TRZECIA OSOBA PROLOGU

Zwaśnionych obu spędzam ze scenicznych progów.

Dajcie mi proch zamknięty w narodowej urnie,

Z prochu lud wskrzeszę, stawiam na mogił koturnie

I mam aktorów wyższych o całe mogiły.

Z przebudzonych rycerzy zerwę całun zgniły,

Wszystkich obwieję nieba polskiego błękitem,

Wszystkich oświecę duszy promieniem i świtem

Urodzonych nadziei – aż przejdą przed wami

Pozdrowieni uśmiechem, pożegnani łzami.

Część pierwszaAkt pierwszy

Scena I

KORDIAN, młody 15-letni chłopiec, leży pod wielką lipą na wiejskim dziedzińcu, GRZEGORZ, stary sługa, nieco opodal czyści broń myśliwską. Z jednej strony widać dóm wiejski, z drugiej ogród... za ogrodzeniem dziedzińca staw, pola – i lasy sosnowe.

KORDIAN

zadumany

Zabił się – młody... Zrazu jakaś trwoga

Kładła mi w usta potępienie czynu,

Była to dla mnie posępna przestroga,

Abym wnet gasił myśli zapalone;

Dziś gardzę głupią ostrożnością gminu,

Gardzę przestrogą, zapalam się, płonę,

Jak kwiat liściami w niebo otwartemi

Chwytam powietrze, pożeram wrażenia.

Myśl Boga z tworów wyczytuję ziemi

I głazy pytam o iskrę płomienia.

Ten staw odbite niebo w sobie czuje

I myśli nieba błękitem.

Ta cicha jesień, co drzew trzęsie szczytem,

Co na drzewach liście truje

I różom rozwiewa czoła,

Podobna do śmierci anioła,

Ciche wyrzekła słowa do drzew: Gińcie drzewa!

Zwiędły – opadły.

Myśl śmierci z przyrodzenia w duszę się przelewa;

Posępny, tęskny, pobladły,

Patrzę na kwiatów skonanie

I zdaje mi się, że mię wiatr rozwiewa.

Cicho. Słyszę po łąkach trzód błędnych wołanie.

Idą trzody po trawie chrzęszczącej od szronu

I obracają głowy na niebo pobladłe,

Jakby pytały nieba: „Gdzie kwiaty opadłe?

Gdzie są kwitnące maki po wstęgach zagonu?”

Cicho, odludnie, zimno... Z wiejskiego kościoła

Dzwon wieczornych pacierzy dźwiękiem szklannym bije,

Ze skrzepłych traw modlitwy żadnej nie wywoła,

Ziemia się modlić będzie, gdy słońcem ożyje...

Otom ja sam, jak drzewo zwarzone od kiści,

Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści;

Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa tłumy.

Celem uczuć – zwiędnienie; głosem uczuć – szumy

Bez harmonii wyrazów... Niech grom we mnie wali!

Niech w tłumie myśli jaką myśl wielką zapali...

Boże! zdejm z mego serca jaskółczy niepokój,

Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj...

Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem,

A stanę się tej myśli narzędziem, zegarem,

Na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem,

Rozdzwonię wyrazami i dokończę życiem.

po chwili

Jam się w miłość nieszczęsną całym sercem wsączył...

myśli – potem nagle obraca się doGRZEGORZA

Grzegorzu, porzuć strzelbę czyścić...

GRZEGORZ

Jużem skończył.

Co mi panicz rozkaże?

KORDIAN

Chodź tutaj, mój stary...

Nudzę się...

GRZEGORZ

Nie nowina; cóż ja pocznę na to?

Chcesz panicz, powiem bajkę, szlachetnie bogatą,

Mam ja w szkatule mózgu dykteryjki, czary

Po babce mojej starej, co w Bogu spoczywa. –

Chcesz pan tej, co się gada? czy tej, co się śpiéwa?...

KORDIAN milczy; GRZEGORZ mówi następującą bajkę:

Było sobie niegdyś w szkole

Piękne dziecię, zwał się Janek.

Czuł zawczasu bożą wolę,

Ze starymi suszył dzbanek.

Dobry z niego byłby wiarus,

Bo w literach nie czuł smaku;

Co dzień stary bakalarus

Łamał wierzby na biedaku,

I po setnej, setnej próbie

Rzekł do matki: „Oj, kobiéto!

Twego Janka w ciemię bito,

Nic nie wbito – weź go sobie!...”

Biedna matka wzięła Jana,

Szła po radę do plebana,

Przed plebanem w płacz na nowo;

A księżulo słuchał skargi

I poważnie nadął wargi,

Po ojcowsku ruszał głową.

Wysłuchawszy pacierz złego:

„Patrz mi w oczy” – rzekł do żaka –

„Nic dobrego! nic dobrego!”

Potem hożą twarz pogładził,

Dał opłatek i piętaka

I do szewca oddać radził...

Jak poradził, tak matczysko

I zrobiło... Szewc był blisko...

Lecz Jankowi nie do smaku

Przy szewieckiej ślipać igle.

Diabeł mięszał żółć w biedaku,

Śniły mu się dziwy, figle;

Zwyciężyła wilcza cnota,

Rzekł: „W świat pójdę o piętaku!”

A więc tak jak był – hołota,

Przed terminem rzucił szewca

I na strudze do Królewca

Popłynął...

Jak do wody wpadł i zginął...

Matka w płacz, łamała dłonie;

A ksiądz pleban na odpuście

Przeciw dziatkom i rozpuście

Grzmiał jak piorun na ambonie;

W końcu dodał: „Bogobojna

Trzódko moja, bądź spokojna,

Co ma wisieć, nie utonie”.

Mały Janek gdzie się chował

Przez rok cały, zgadnąć trudno.

Wsiadł na okręt i żeglował,

I na jakąś wyspę ludną

Przypłynąwszy – wylądował...

Owdzie król przechodził drogą.

Jaś pokłonił się królowi

I dworzanom, i ludowi;

A kłaniając szastał nogą

Tak układnie, że król stary

Włożył na nos okulary.

I wnet tymże samym torem,

Dwór za królem, lud za dworem

Powkładali szkła na oczy...

Owoż król ten posiadł sławę,

Jakoby miał wzrok proroczy;

I choć stracił oko prawe,

Tak kunsztownie lewym władał,

Że człowieka zaraz zbadał,

Na co mierzy, na co zdatny:

Czy zeń ma być rządca kraju,

Czy podstoli, czy też szatny

Lecz tą razą, wbrew zwyczaju...

Król pan oczom nie dowierza,

Czy żak Janek na tancerza?

Czy na rządcę dobry kraju?

Więc zapytał: „Mój kochanku,

Jak masz imię?”

„Janek”.

„Janku,

Coż ty umiesz?”

„Psom szyć buty”.

„A czy dobrze?”

„Oj tatulu!

Czyli raczej, panie królu!

Jak szacuję, ręczyć mogę,

Że but każdy ostro kuty

I na jedną zrobię nogę,

Czyli raczej na łap dwoje...

To na zimę. – Z letnich czasów

But o jednym szwie wystroję.

Na opłatku, bez obcasów;

A robota takiej wiary,

Że psy puszczaj na moczary,

Suchą nogą przejdą stawy”.

„Masz więc służbę, złotem płacę” –

Rzekł do Janka pan łaskawy

I za sobą wiódł w pałace.

A gdy dzień zaświtał czwarty,

Szły na łowy w butach charty;

A szewc chartów w aksamicie

Przy królewskiej jechał świcie;

Złoty order miał na szyi,

W trzy dni został szambelanem,

W sześć dni rządcą prowincyji,

W dni dwanaście został panem.

Starą matkę wziął z chałupy,

Król frejliną ją mianował.

A plebana pożałował

W biskupy...

KORDIAN

Cha! cha! cha! przednia powieść.

GRZEGORZ

A widzi pan, widzi,

Jak zabawiłem gadką... Niech się pan nie wstydzi,

W tej powieści moralna kryje się nauka.

KORDIAN

Jaka? Powiedz mi, stary.

GRZEGORZ

A któż jej wyszuka?

Dość, że jest sens, powiadam.

KORDIAN

Wierzę.

GRZEGORZ

Trzeba wiary.

Bo widzi panicz, kiedy gada sługa stary,

To w słowach dziecku dawać nie będzie trucizny.

Błąkałem się ja długo z dala od ojczyzny

I tak mi było ciężko od tęsknego żalu,

Że żołnierze ciesali kołki na wąsalu;

Odcinając się szablą, nie brałem pociechy,

Bo żadnych kłosów ludziom nie wysieją śmiechy,

A smutek niby mądra książka w sercu żyje

I mówi wiele rzeczy, i człowiek nie gnije

Jak muchomor pod sosną, lecz zbiera po szczypcie

Przestrogę do przestrogi... Byłem ja w Egipcie!

Ponoś no o tej walce nie mówiłem panu?

Czy wolno?

KORDIAN

Mów! mów, stary.

GRZEGORZ

kręcąc wąsa

Daj go tam szatanu

Kaprala... tęgi człowiek!... Wywiódł wojsko w pole,

Nie w pole, w piaski raczej; równo jak po stole,

Otwarto na wsze strony, kędyś wzrok obrócił,

Oko biegnąc po piaskach Boga szuka w niebie.

Wódz szyki w pięć kwadratów sprawił ku potrzebie

I niby pięć gwiazd jasnych na pustynię rzucił.

Mnie, świecącemu w jednej, widać było cztery.

Przed walką, przypominam, śmiech nas ruszył szczery;

Bo, trzeba panu wiedzieć, na wojska ogonie

Snuły się z bagażami osły... przy bagażach

Przywlekli się z Francyji w bagnetów zachronie

Mędrkowie, co to baśnie piszą w kalendarzach.

Gardziliśmy jak Niemcem tą chmurą komorów,

Tą psiarnią, co jak truflów wietrzyła kamieni;

Więc gdy do walki wiele stanęło pozorów,

Zawołaliśmy głośno: „Osły i uczeni,

Chowajcie się w kwadraty! dalej za pas nogi!”

Dalibóg, korzystali z łagodnej przestrogi;

Przyznam się jednak panu, że choć żołnierz bitny,

Przed walką byłem nieco nad zwyczaj ponury. –

Jak dziś pamiętam, z dala lał się Nil błękitny,

Dalej jakiegoś miasta widać było mury;

I nad głowami niebo czyste, bez obłoku,

A powietrze, choć bardzo jasne, grało w oku,

Nad katafalkiem niby od gromnic płomyki...

Lecz co najbardziej ludu zadziwiło szyki,

To były owe wielkie, murowane góry;

Stąd by je było widzieć, gdyby nie Karpaty

I gdyby z nieba można zetrzeć wszystkie chmury.

Wtem wódz przyjechał konno... zagrzmiały wiwaty,

Acz bez winnych kielichów. Wódz wskazał na wieże

I rzekł: „Soldats!”, co znaczy, powiedział: „Żołnierze!”

Słyszałem wszystko; wódz rzekł: „Patrzcie, wojownicy!

Ze szczytu piramidy – co znaczy: z dzwonnicy –

Ze szczytu tych piramid sto wieków was widzi”.

Więc spojrzałem, gdzie wskazał po nieba błękicie;

Aż tu patrz... niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi,

Opowiem... Klnę się panu, na piramid szczycie,

Jak w kościołach sławnego malują Michała,

Taki stał rycerz w zbroi, promiennego ciała,

I płomienistą dzidą przebijał z wysoka

Wijącego się z dala na pustyni smoka,

Co ku nam leciał w chmurze kurzawy i piasku.

Sto dział zagrzmiało, oczy zgubiłem od blasku.

A kiedym wzrok odpytał, aż tu mameluki

Krzywymi nas szablami dziobią gdyby kruki,

To końmi do ucieczki obróceni wrzkomo,

Siadają na bagnetach jak małpy.

KORDIAN

Coż daléj?...

GRZEGORZ

A wstydźże się pan pytać, każdemu wiadomo,

Żeśmy zawsze łamane parole wygrali,

I gdyby nie ta dżuma... Ale pan nie słucha!...

KORDIAN

zamyślony, mówi sam do siebie:

Wstyd mi! Starzec zapala we mnie iskrę ducha.

Nieraz z myślą zburzoną w ciemne idę lasy,

Szczęk broni rzucam w sosen rozchwianych hałasy,

Widzę siebie wśród świateł czarodziejskich sławy.

Wśród promienistych szyków; szyki wstają z ziemi.

Ziemia wstaje jak miasto odgrzebane z lawy...

Głupstwo... dzieciństwo marzeń... myślami takiemi

Nie śmiałbym się wynurzyć przed starców rozsądkiem,

Więc szukam – kogo? – sługi, co rozwlekłym wątkiem

Snuje głupie powieści.

myśli, potem nagle do GRZEGORZA

Idź sobie, Grzegorzu!

Jak się panna na konną przechadzkę wybierze,

Dasz mi znać.

GRZEGORZ

Panicz może dziś nie dospał w łożu?

Bo starego odpędza jak natrętne zwierzę.

Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana,

Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie

I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana

Było to piękne wcale i szlachetne dziecię!

Smutno skończył!

KORDIAN

Cóż, umarł?

GRZEGORZ

A gdzie tam, mój panie!

KORDIAN

Więc żyje!

GRZEGORZ

Oj nie żyje! Gdy nas Rosyjanie

Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę

I na Sybir zawiedli... Dwóchset naszych było.

Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode;

A jak wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło;

Jeden drugiemu nigdy nie powie jak „Bracie”,

Chleb łamią jak opłatki, w jednej chodzą szacie.

Ten, o którym rzecz wiodę, zwał się Kazimierzem.

Otóż kiedy się Moskal pastwił nad żołnierzem,

Pan Kazimierz za wszystkich cierpiał, potem z głowy

Dobył myśli – zawołał na tajemne zmowy

I odkrył zamiar wcale dostojny, bo śmiały.

Nie szydź, panie, kto kupi niewolą włos biały,

Ten rozpaczy szalonej w ludziach nie potępi.

Więc on myślał, że straże kozackie wytępi,

Zmarłym wydrze żelazo i polskie wiarusy

Do Polski odprowadzi... Poznali się Rusy

Na malowanych lisach; wywiedli na pole;

Cały nas pułk Baszkirów ostąpił w półkole,

Wołga stała za nami... pułkownik tatarski

Przeczytał głośno niby jakiś dekret carski,

A w tym dekrecie stało, aby polskie jeńce

Rozdzielić na dziesiątki i w pułki powcielać.

Wtenczas nasze wiarusy wziąwszy się za ręce

Krzyknęli: „Nie pójdziemy!...” – Zamiast nas wystrzelać,

Czy wierzysz pan, że owe tatarskie szatany

Rzucali nam na szyje rzemienne arkany,

Właśnie jakby na koni zdziczałych tabuny.

Oh! co czułem, to z sobą poniosę do truny!

Związaliśmy się wszyscy rękoma co siły...

Pamiętam, z prawej strony – nie, z lewej, od serca –

Stał przy mnie żołnierz wiekiem, ranami pochyły,

Ku niemu zwinął koniem baszkirski morderca;

Więc biedak rękę moją na kształt szabli ścisnął.

Potem ociężał na niej, bezwładny obwisnął,

Patrzę mu w twarz, posiniał cały na kształt trupa,

Oczy wybiegły, szyja związana powrozem.

Tu Baszkir zaciął konia, koń spięty dał słupa,

Skoczył – a starzec jak koń uwiązany lozem

Pociągnął się po piasku, po krzemiennej warście.

Widziałem na krzemieniach włosów siwych garście,

Z krwi wyrwane kroplami... Koń leciał jak strzała,

Już trup zniknął – a jeszcze widać było konia

I myśl przy koniu starca krwawego widziała.

Staliśmy jak garść kłosów pożółkłych śród błonia;

Głuche było milczenie, zgroza, obłąkanie.

Piszcząc, kołem jak krucy krążyli poganie,

Wybierali oczyma, gdzie powrozem skiną,

Śmierć dając, chcieli zabić przedśmiertną godziną.

Wtem, panie! nasz Kazimierz! ów Kazimierz młody!

Skoczył w tłumy Baszkirów i z tłumu wyskoczył

Z pułkownikiem tatarskim, rzucił się do wody;

Tak ujętego wroga między dwie kry wtłoczył,

A kry się zbiegły, głowa z Baszkira odpadła

Jak mieczem odrąbana i na krze usiadła

Z otwartymi oczyma...

KORDIAN

A Kazimierz?

GRZEGORZ

Zginął...

KORDIAN

Grzegorzu, czy nie pomnisz zmarłego nazwiska?

GRZEGORZ

Nie wiem: On pod imieniem Kazimierza słynął,

Co mu tam dziś nazwisko po śmierci? Pan ściska

Rękę starego sługi...

KORDIAN

Boże! jak ten stary

Rósł zapałem w olbrzyma; lecz ja nie mam wiary,

Gdzie ludzie oddychają, ja oddech utracam.

Z wyniosłych myśli ludzkich niedowiarka okiem

Wsteczną drogą do źródła mętnego powracam.

Dróg zawartych przesądem nie przestąpię krokiem.

Teraz czas świat młodzieńca zapałem przemierzyć

I rozwiązać pytanie: żyć? alboli nie żyć?

Jam bezsilny! nie mogę, jak Edyp zabójca,

Rozwiązać wszystkich sfinksów zagadki na świecie;

Rozmnożyły się sfinksy, dziś tajemnic trójca

Liczna jak ziarna piasku, jak łąkowe kwiecie;

Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył,

Ale zyskał na głębi... wierzchem człowiek płynie,

Lecz jeśli drogi węzłem żeglarskim nie mierzył,

Nie wie, czy bieg jest biegiem, gdy brzeg z oczu ginie...

Chyba, że w owej drodze jak milowe słupy

Mija stare przesądy – zbladłe wieków trupy.

Nie, to są raczej krzyże przy ubitej drodze,

Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze

I żegna się, i pokłon oddaje – gdy mija...

Potem mędrkowie prostsze wytkną ludziom szlaki,

Z wolna na drogę nową zjeżdżają prostaki;

Na zapomnianym krzyżu bocian gniazdo zwija,

Mech rośnie, pod nim dzieci w piasku sadzą kwiaty;

Nieraz krzyż, u stóp samych podgryziony laty,

Pada, zabija dzieci z sielskiego pobliża,

A lud płacze, że zwalić nie pamiętał krzyża.

Więc idę na świat rąbać nadpróchniałe drewna.

Miłość? zapomnę o niej – wśród światowej burzy

Pozostanie głos wspomnień... jak pieśń dzika, rzewna,

Jak pieśń żurawia, co się opóźnił w podróży

I samotny szybuje po błękicie nieba.

Ostatni, z licznych szczęsnych tłumów odbłąkany.

Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba.

Jak Kolumb na nieznane wpływam oceany

Z myślą smutną i z sercem rozbitym...

LAURA

wołając z ganka:

Kordianie!...

KORDIAN

Ten głos rozwiewa złote zapału świtanie.

Zamknięty jestem w kole czarów tajemniczem,

Nie wyjdę z niego... Mogłem być czymś... będę niczem...

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.