67,90 zł
Książka Hannah Arendt to jedno z najwybitniejszych dzieł XX wieku, a analizy i przemyślenia autorki zachowują nadal niezwykłą aktualność. Jak pisze we wstępie do wydania polskiego Daniel Grinberg, w pojęciu totalitaryzmu "mieści się równie dobrze Związek Radziecki pod rządami Stalina, jak państwo Hitlera. Źródeł nowego stylu rządzenia,
porażającego obserwatorów równie skutecznym co bezwzględnym likwidowaniem społeczeństwa obywatelskiego oraz wszelkich form autonomii jednostek wobec państwa, doszukuje się ona w kondycji człowieka współczesnego".
Hannah Arendt (1906 - 1975), filozof, jedna z najbardziej wpływowych myślicielek naszych czasów. Studiowała na uniwersytecie w Marburgu, gdzie poznała Martina Heideggera, a następnie we Fryburgu i Heidelbergu. Była profesorem na uniwersytecie w Chicago oraz New School for Social Research w Nowym Jorku. Poza Korzeniami totalitaryzmu jej najbardziej znaną książką jest Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła (wyd. pol.1987).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1171
Od tłumaczy
Podstawą niniejszego wydania jest ostateczna wersja The Origins of Totalitarianism przygotowana do druku przez Hannah Arendt w 1966 roku. Różni się ona nieznacznie układem treści i zawartością od edycji poprzednich: z 1951 i 1958 roku. Korzenie totalitaryzmu są zatem pełnym i wiernym tłumaczeniem wydania trzeciego. Jedyne zmiany wprowadzone przez wydawców polegają na uzupełnieniu niektórych mało precyzyjnych przypisów bibliograficznych i dodaniu kilkudziesięciu przypisów rzeczowych dostosowanych do potrzeb czytelnika polskiego. Ponadto w celu przybliżenia postaci autorki oraz problematyki, którą się zajęła, do oryginalnego tekstu książki dodano wstęp i zestawienie bibliograficzne. Czytelnikom zainteresowanym dyskusją o totalitaryzmie lub twórczości Hannah Arendt addenda te powinny ułatwić dotarcie do interesujących ich publikacji.
Kilka słów wyjaśnienia wymaga również kwestia tłumaczenia. Mimo że myśl autorki jest zazwyczaj logiczna i precyzyjna, przekład Korzeni totalitaryzmu na język polski okazał się żmudnym i niełatwym przedsięwzięciem. Była to bowiem pierwsza książka Arendt napisana po angielsku – w języku, którego nie wszystkie subtelności opanowała wówczas w stopniu dostatecznym. Daje się to odczuć zarówno w stylu pracy, przywodzącym chwilami na myśl długie, ciężkie i zawiłe zdania, w których lubuje się język niemiecki, jak i w samym słownictwie. Używana w pracy terminologia odbiega znacznie od standardowej w anglosaskim słownictwie naukowym, a sytuację komplikuje jeszcze to, że niektórym powszechnie używanym pojęciom autorka nadaje swoiste znaczenia. W efekcie dla wielu podstawowych dla książki kategorii trudno było znaleźć zwięzłe polskie odpowiedniki. Mając do wyboru albo elegancję, albo precyzję przekładu wybieraliśmy zazwyczaj to drugie, toteż styl polskiego tłumaczenia jest zbliżony do stylistyki oryginału. Pozostaje nam tylko wyrazić nadzieję, że czytelnicy zaakceptują ten punkt widzenia.
Warszawa, czerwiec 1988
Wstęp do wydania polskiego
Dwa zdjęcia, które utkwiły mi głęboko w pamięci. Pierwsze, z roku 1933, przedstawia 27-letnią kobietę o niebanalnej urodzie, która spogląda przed siebie wzrokiem pełnym smutku i powagi, kontrastującym z jej młodzieńczym wyglądem. Na drugim, wykonanym na krótko przed śmiercią, Hannah Arendt ma pomarszczoną twarz staruszki, lecz wciąż to samo żywe spojrzenie, w którym inteligencja miesza się z bólem. W spojrzeniu tym wyczytać można współczucie dla świata, który chłonie szeroko rozwartymi oczyma. Jedną fotografię dzielą od drugiej decydujące dla dorobku pisarskiego Hannah Arendt 42 lata życia spędzone poza niemiecką ojczyzną. W tym okresie doświadczyła osobiście, czym są faszyzm, antysemityzm, wojna, bezpaństwowość (18 lat – od 1933 do 1951 roku), emigracja i związane z nią osamotnienie. Obserwowała demokrację amerykańską i nowoczesne społeczeństwo masowe ery rewolucji technologicznej, była świadkiem wojny wietnamskiej, protestów studenckich i kampanii obywatelskiego nieposłuszeństwa. Tematy te powracają na kartach jej książek w uogólnionej, filozoficznej postaci, ale źródło inspiracji wydaje się oczywiste.
To prawda, że przeżycia tego rodzaju nie były w naszej epoce niczym wyjątkowym. W biografiach europejskich intelektualistów stanowiły raczej regułę niż wyjątek. Prawdą jest jednak również, że tylko nieliczni spośród nich potrafili stawić im czoło z równą odwagą, determinacją i przenikliwością; że w tym doborowym gronie najświetniejszych umysłów tak niewiele osób miast łatwego potępiania diabła zdobyło się na wysiłek przeanalizowania tego, co się stało.
Na tle tuzinkowych ujęć przedstawiających kondycję świata i człowieka współczesnego książki Hannah Arendt odznaczają się oryginalnością, głębią i ostrością spojrzenia, niechęcią do przyjmowania wygodnych założeń oraz przekonaniem, że źródła analizowanych zjawisk tkwią głęboko w nowożytnych dziejach ludzkości. Obojętność na zmieniające się mody intelektualne czyniła z nich dogodny przedmiot ataku ze strony wąskowyspecjalizowanych uczonych, oburzonych swobodnym wkraczaniem na zarezerwowane przez nich rewiry. Ale te same cechy sprawiły zapewne, że książki te przetrwały próbę czasu lepiej niż inne. Stwierdzenie to odnosi się szczególnie do Korzeni totalitaryzmu, które nieodmiennie figurują na sporządzanych coraz częściej, w miarę dopełniania się naszego stulecia, symbolicznych listach 100, 50 czy choćby tylko 10 najwybitniejszych dzieł XX wieku. Jeśli uświadomimy sobie, że była to jedna z pierwszych prac atakujących frontalnie centralne zagadnienia epoki, że przezwyciężyć w niej autorka musiała ograniczenia wynikające nieuchronnie z braku dystansu czasowego i z niedostatku pełnowartościowych źródeł i że problemom, którymi się zajęła, poświęcono potem tysiące studiów (a ich autorzy dysponowali nieporównanie większym zasobem informacji), tak wysoka ocena książki napisanej zaledwie w kilka lat po wojnie i jeszcze przed „rewelacjami” Chruszczowa dobitnie ukazuje wielkość i niezwykłość Hannah Arendt.
Postać autorki Korzeni totalitaryzmu nie jest obca czytelnikowi polskiemu, mimo że żadna z jej książek nie ukazała się do roku 1988 w którymkolwiek z oficjalnych wydawnictw krajowych, w oficynach podziemnych zaś w całości opublikowano bodaj tylko O przemocy. Reputacja „owocu zakazanego” sprawiała, że jej niełatwe w lekturze teksty budziły zainteresowanie środowisk akademickich na długo przed pojawieniem się pierwszych dopuszczonych do druku przekładów. Największe zasługi dla popularyzacji Hannah Arendt położyła niewątpliwie „Literatura na świecie” poświęcając jej twórczości numer specjalny (1985, nr 6), nie licząc pojedynczych przekładów z lat 1982–1983. Niemniej jednak teksty tam zamieszczone – subtelne rozważania filozoficzne i wypowiedzi o kwestii żydowskiej. – nie dają pełnego wyobrażenia o oryginalności pisarki, zwłaszcza zaś o sposobie ujmowania przez nią skomplikowanych zagadnień politycznych łączącym mistrzowską analizę socjopolityczną z intuicyjnym wglądem psychologicznym, najwyraźniej może widocznym w Korzeniach totalitaryzmu i w głośnej, aczkolwiek w Polsce do niedawna zupełnie nieznanej, książce sprowokowanej przez proces Eichmanna. Na owym charakterystycznym stylu myślenia odcisnęła się na równi z indywidualnością autorki jej powikłana biografia.
Hannah Arendt przyszła na świat 14 października 1906 r. w Hanowerze, ale dzieciństwo i wczesną młodość spędziła w Königsbergu (Królewcu), o którym Kant – jego najsłynniejszy obywatel – pisał niegdyś, że z uwagi na rozmiary kontaktów zewnętrznych oraz bujność życia w rozmaitych jego przejawach „jest odpowiednim miejscem zdobywania wiedzy dotyczącej ludzi i świata nawet bez podróżowania”. Wprawdzie w porównaniu z czasami swojej niedawnej świetności, gdy był obok Berlina głównym centrum niemieckiego Oświecenia, Królewiec początków naszego wieku miał już prowincjonalny charakter, ale jednak w dalszym ciągu stanowił naturalne miejsce styku Wschodu i Zachodu Europy. Ortodoksyjni Żydzi rosyjscy uciekający ze strefy osiedlenia mieszali się tu, w stolicy Prus Wschodnich, ze swoimi „oświeconymi” pobratymcami, lojalnymi obywatelami Cesarstwa Niemieckiego.
Rodzice pisarki – zamożni, zasymilowani już przedstawiciele wyższych sfer mieszczańskich o prusko-rosyjskim rodowodzie i postępowych przekonaniach – byli postaciami typowymi dla swojej epoki. Głęboko zakorzenieni w kulturze niemieckiej przekazali swojej córce gorące umiłowanie niemieckiego języka, poezji i filozofii. Ich związek z żydostwem był tak słaby, że Hannah długo pozostawała nieświadoma swojego pochodzenia. Od dziecka odznaczała się znakomitą pamięcią, silnym charakterem i żywą inteligencją, niemieszczącą się w sztywnym gorsecie pruskiego systemu edukacyjnego. Cechy te narażały ją na częste konflikty z otoczeniem. Jeden z takich konfliktów zakończył się relegowaniem niepokornej uczennicy z gimnazjum; w konsekwencji Hannah przygotowywała się samodzielnie do matury, zdając ją na rok przed rówieśnikami.
W 1924 r. Arendt podjęła studia filozoficzne na uniwersytecie w Marburgu, gdzie Martin Heidegger – podówczas młody, 35-letni profesor – elektryzował studentów wykładami, które złożyły się na Sein und Zeit – jedno z najdonioślejszych dokonań myśli egzystencjalnej. Przyszła autorka The Human Condition, ze swą namiętnością filozofowania oraz powagą i gruntownością myślenia, wyrażającą się w zaciekłym dążeniu do uchwycenia istoty analizowanych zjawisk, nie mogła trafić lepiej. Pomiędzy młodym profesorem i jego błyskotliwą studentką od pierwszej chwili nawiązała się bliska sympatia duchowa, która przerodziła się wkrótce w głębokie obustronne uczucie. Heidegger, mający rodzinę i obawiający się skandalu, zdecydował się jednak po roku przerwać romans. Arendt opuściła zatem Marburg i kontynuowała studia we Fryburgu u Husserla, a później w Heidelbergu na seminarium Jaspersa.
Bliski kontakt z luminarzami filozofii europejskiej nie pozostał bez wpływu na styl myślenia i osobowość młodej kobiety. Pod kierunkiem Jaspersa przygotowywała rozprawę doktorską o pojęciu miłości u św. Augustyna, a jednocześnie uwagę jej coraz bardziej pochłaniała niezwykła postać Rahel Varnhagen (której berliński salon opisuje w rozdziale 2, w części I Korzeni totalitaryzmu). To właśnie studiując biografię tej zapomnianej nieco muzy niemieckiego romantyzmu Hannah, utożsamiająca się z nią podświadomie, zainteresowała się poważnie kwestią żydowską. Nowa problematyka wymagała oderwania się od spekulatywnej filozofii i zwrócenia baczniejszej uwagi na rzeczywistość schyłkowego okresu Republiki Weimarskiej. Arendt, której postawa ulega na początku lat trzydziestych wyraźnemu upolitycznieniu, traci wiarę w dogmaty asymilacjonizmu. „W społeczeństwie generalnie wrogo nastawionym do Żydów – a takie było ich położenie we wszystkich zamieszkiwanych przez nich krajach aż po wiek XX – nie moża się zasymilować nie godząc się zarazem na antysemityzm” – konkluduje w biografii Raheli Varnhagen1. W miarę postępów ruchu narodowosocjalistycznego zbliża się coraz bardziej do syjonizmu i w swej twórczości podejmuje krytykę niemieckiego Oświecenia z punktu widzenia tej ideologii.
Na dojście hitlerowców do władzy Arendt zareagowała wzmożoną aktywnością w żydowskich organizacjach charytatywnych. W przeciwieństwie do związanego z ruchem komunistycznym męża, Gerharda Sterna, który po pożarze Reichstagu zdecydował się emigrować, nie miała zamiaru opuszczać ojczyzny. Dopiero krótkotrwałe uwięzienie w połowie 1933 r. i wzrastające rozczarowanie postawą środowisk intelektualnych skłoniło ją do nielegalnego opuszczenia Niemiec. Jesienią 1933 r. 27-letnia Hannah Arendt-Stern znalazła się w Paryżu, gdzie rzuciła się natychmiast w wir aktywności emigracyjnej, prowadząc zarazem bujne życie towarzyskie. Stolica Francji przyciągała jak magnes elitę uciekinierów z III Rzeszy, toteż właśnie tu miała Arendt okazję zbliżyć się do takich ludzi, jak Walter Benjamin czy Bertold Brecht. Niepochłaniająca zbyt wiele czasu posada w organizacji syjonistycznej udzielającej pomocy uchodźcom pozwalała jej uczęszczać na seminarium Alexandre’a Kojeve’a w École des Hautes Études Sociales.
Po wyjeździe męża do Stanów Zjednoczonych związała się z Heinrichem Blücherem, wybitnym działaczem KPD, który w okresie procesów moskiewskich stopniowo oddalał się od komunizmu. Pozwoliło jej to wniknąć głębiej w zjawiska zachodzące w ruchu komunistycznym lat trzydziestych, choć wówczas bardziej pociągała ją jeszcze analiza ideologii ugrupowań skrajnej prawicy działających we Francji. Z niepokojem śledziła narastające z roku na rok uprzedzenia w stosunku do uchodźców, które przybierały postać urzędowych przepisów wymierzonych w „niepożądanych cudzoziemców”. Na ich podstawie w maju 1940 r., już po ślubie z Blücherem, wraz z tysiącami innych apatrydów Hannah została internowana w Gurs, gdzie przedtem mieścił się obóz dla powracających z Hiszpanii członków Brygad Międzynarodowych. Obserwacje i przeżycia z tego okresu miały istotny wpływ na jej wizję epoki współczesnej jako gruntownie odmiennej, „nowatorskiej” w stosunku do poprzednich. Już wówczas nosiła się z myślą napisania książki przedstawiającej „imperializm rasowy” jako praprzyczynę rozgrywającej się na jej oczach apokalipsy. Z tamtych lat pochodzą artykuły o traktatach mniejszościowych i Prouście, które po niewielkich modyfikacjach włączone zostały do ostatecznej wersji Korzeni totalitaryzmu.
W końcu 1940 r. Hannah Arendt i jej mąż otrzymali wizy amerykańskie i po przełamaniu piętrzących się trudności dotarli w maju 1941 r. do Nowego Jorku. Wbrew pozorom opanowanie języka angielskiego, a także oswojenie się z kulturą i cywilizacją Stanów Zjednoczonych nie przychodziło łatwo emigrantom z Niemiec, wywodzącym się ze środowisk inteligenckich. Wiele aspektów tej nowej dla nich rzeczywistości budziło początkowo ich głęboki sprzeciw. Obserwując życie Amerykanów, Arendt szybko doszła do wniosku, że „istnieje w tym kraju zasadnicza sprzeczność między wolnością polityczną a niewolą społeczną”2 i opinię tę podtrzymywała do końca życia. Wśród zróżnicowanych pod wieloma względami skupisk emigrantów najbliższa jej była grupa „New World”, związana z German Jewish Club w Nowym Jorku, toteż od końca 1941 r. w piśmie „Aufbau” – organie klubu – regularnie publikowała felietony nawołujące m.in. do utworzenia odrębnej żydowskiej armii u boku sprzymierzonych.
Wzrastające zainteresowanie problemem antysemityzmu przerodziło się w projekt obszernej rozprawy o stosunku do Żydów w dwudziestowiecznej Francji – od sprawy Dreyfusa po Petaina. Gromadziła niezbędne do niej materiały, a jednocześnie energicznie, choć bez powodzenia, walczyła o wydanie powierzonych jej pieczy pism zmarłego tragicznie Waltera Benjamina. W miarę napływu informacji o zbrodniach hitlerowskich w Europie uświadamiała sobie nieodwracalność zachodzących wydarzeń i nieadekwatność wszelkich proponowanych remediów, z syjonistycznym włącznie. Jej własna koncepcja sfederowanej żydowsko-arabskiej Palestyny w ramach brytyjskiego Commonwealthu nie znajdowała popleczników.
W tej sytuacji ucieczką przed rozpaczą stała się dla niej praca w komisji zajmującej się ratowaniem dorobku kulturalnego Żydów europejskich (kierowała nią do 1952 r.) oraz w wydawnictwie Schocken Books, gdzie przeforsowała m.in. pierwszą amerykańską edycję Dzienników Kafki. Artykuły i recenzje zbliżające czytelnikom „Partisan Review” bądź „Nation” dorobek dwudziestowiecznych autorów niemieckiego obszaru językowego, słabo tu wcześniej popularyzowanych, dały Arendt przepustkę do kręgów akademickich Stanów Zjednoczonych, ale nie one pochłaniały jej uwagę w połowie lat czterdziestych. Polityczny chaos spowodowany gwałtownym rozkładem hitlerowskiej Festung Europa, troska o losy cywilizacji, wiara w uzdrawiającą moc trafnej diagnozy – wszystko to skłaniało pisarkę do konkretyzacji i modyfikacji dawniejszych planów badawczych w taki sposób, aby projektowana rozprawa obok funkcji poznawczych spełniała również rolę katartyczną, uświadamiając współczesnym przyczynę katastrofy, jej samej zaś pozwalając przezwyciężyć gnębiące wielu emigrantów poczucie bezsilności.
W ciągu trwającej prawie pięć lat pracy nad Korzeniami totalitaryzmu pierwotny zamysł autorski był wielokrotnie zmieniany i rozszerzany. Wersja ostateczna pierwszego wydania w niewielkim tylko stopniu przypomina założenia wyjściowe. Datujące się jeszcze z okresu pobytu w Niemczech zainteresowanie antysemityzmem doprowadziło Arendt do podjęcia problematyki rasizmu, ta zaś z kolei do intensywnych studiów nad zagadnieniami imperializmu. Jeszcze na początku 1945 r. planowała obszerne studium historyczne demaskujące dziewiętnastowieczne źródła kryzysu współczesnego i ułożone w klasyczną heglowską triadę. Książka nosić miała tytuł: The Elements of Shame: anti-Semitism, Imperialism, Racism lub zwięźlej The Three Pillars of Hell3 i koncentrować się na przeszłości, nim jednak została ukończona, rozpoczął się proces norymberski. Napływ materiałów źródłowych dotyczących III Rzeszy sprawił teraz, że Arendt postanowiła uzupełnić tekst analizą „nowatorskiej formy rządów” hitlerowskich Niemiec. Późną jesienią 1947 r. uznała za wskazane objąć analizą również Związek Radziecki pod rządami Stalina, mimo że jeszcze w sierpniu 1942 r. chwaliła ZSRR za likwidację antysemityzmu i trafną politykę narodowościową4. Relacje Davida Rousseta oraz Polaków, którzy przeszli przez radzieckie obozy, radykalnie zmieniły jej ocenę polityki Stalina, uwypuklając zasadniczą zbieżność form i metod rządzenia zastosowanych przez nazistów i bolszewików u władzy. Wzmacniały tę wizję wydarzenia rozgrywające się współcześnie w świeżo zdominowanych przez komunistów krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Pisaniu tej części pracy towarzyszyły nasilające się oznaki zimnej wojny. Autorka określała teraz książkę jako „historię totalitaryzmu” i ostatecznie zdecydowała się na tytuł The Origins of Totalitarianism, akcentujący genetyczną stronę problemu; nie była jednak z niego w pełni zadowolona. Brzmiał zbyt akademicko i sucho, przywodząc na myśl głośne dzieło Darwina The Origins of Species (O powstawaniu gatunków), fałszywie sugerował standardowe podejście historyczne, mimo że duża część rozprawy poświęcona była analizie współczesności; nie sygnalizował jej nowatorstwa formalnego i metodologicznego, zwłaszcza zaś jej filozoficzno-moralnego wymiaru. Nieprzypadkowo wydawca angielski zdecydował się na tytuł The Burden of Our Time, który akcentował tę właśnie stronę dzieła.
Kłopoty z tytułem nie były jedynym problemem, z którym borykać się musiała autorka. Nieszablonowe ujęcie tematu i bezceremonialne traktowanie aktualnych kwestii politycznych sprawiło, że książka, oddana w pośpiechu do druku wiosną 1950 r., z trudem torowała sobie drogę do czytelników. Bostońska oficyna, do której zwróciła się pierwotnie Arendt, odrzuciła maszynopis za radą swoich harwardzkich recenzentów. Na szczęście więcej zrozumienia okazała firma Harcourt, Brace and Co. Podobnie było w Europie – znalezienie niemieckiego wydawcy zabrało cały rok, we Francji zaś, gdzie mody intelektualne dyktowała lewica, okazało się to w ogóle niemożliwe; dopiero w latach siedemdziesiątych ukazały się tam tłumaczenia tomu pierwszego i trzeciego.
Pierwsze wydanie Korzeni totalitaryzmu z 1951 r. różni się nieco od wersji ostatecznej (wydanie III z 1966 r.), na której oparta jest edycja polska: poszczególne części nie były poprzedzone odrębnymi wstępami, a bezpośrednio po rozdziale XII następowały Uwagi końcowe, wyeliminowane w wydaniach późniejszych; partie poświęcone analizie imperializmu oraz totalitaryzmu nie były tak rozbudowane jak w wersji z 1966 r. Niemniej jednak już to pierwsze wydanie zawiera te wszystkie składniki, które przesądziły o niezwykłej reputacji książki: połączenie nowatorskiej analizy historycznej z problematyką filozoficzną i etyczną doby współczesnej; odrzucenie wygodnych obiegowych sądów utrudniających dotarcie do prawdy; oryginalne, choć nie wyłożone wprost założenia metodologiczne. Jak tylu innych „mistrzów podejrzeń” ostatnich stuleci Hannah Arendt zakłada, że istota rzeczy nie pokrywa się z ich zewnętrznym wyglądem. Byt kryje się za zjawiskiem5. Sztuka interpretacji, dotarcie do prawdy polega na odrzuceniu zwodniczych pozorów, albowiem „udawanie i zamierzone zwodzenie ze strony wykonawcy, jak też złudzenie i błąd ze strony obserwatora stanowią nieuchronny moment całej sytuacji”6.
W tym zaglądaniu pod powierzchnię zjawisk oprócz rzetelnej wiedzy niezbędna jest wyobraźnia, a także wrażliwość moralna. W efekcie drobny nawet szczegół, charakterystyczny cytat czy odległe skojarzenie literackie stać się mogą punktem wyjścia obszernych wywodów prowadzących do daleko idących uogólnień. Ich celem nie jest bynajmniej tworzenie wielkich systemów ani prosta rekonstrukcja faktów, lecz samo zrozumienie rozpatrywanych kwestii. W niemieckiej tradycji filozoficznej oznacza to zwykle ich myślowe „przezwyciężenie”; dla Arendt zrozumienie jakiegoś zjawiska wymaga uświadomienia sobie i przeanalizowania jego wszelkich konsekwencji, przede wszystkim w sferze politycznej i etycznej. Jej podejście jest więc zdecydowanie odmienne od typowego podejścia historyków starających się odtworzyć genezę i chronologię wydarzeń sytuowanych w łańcuchach przyczynowo-skutkowych.
W wyjaśnianiu historycznym autorka dopatruje się usprawiedliwiania, ponieważ sugeruje ono ciągły i konieczny charakter wydarzeń prowadzących do teraźniejszości. „Przyczynowość, czyli taki zdeterminowany ciąg wydarzeń, w którym zawsze jedno zdarzenie powoduje inne i może być przez nie wytłumaczone, jest prawdopodobnie kategorią zupełnie obcą i fałszywą w dziedzinie nauk historycznych i politycznych – twierdzi w wykładach z 1954 r. – Składniki totalitaryzmu tworzą jego źródła, jeśli przez źródła nie rozumiemy «przyczyn». Same w sobie składniki prawdopodobnie nigdy niczego nie powodują. Stają się źródłami wydarzeń, jeśli ulegają krystalizacji w określonych ostatecznych formach. Wtedy i tylko wtedy możemy tropić ich dzieje wstecz. Wydarzenie rzuca światło na swą przeszłość, ale nie daje się z niej nigdy wydedukować”7.
Jak wyjaśnia Hannah Arendt w listach do Mary Underwood, tymi „skrystalizowanymi” składnikami dojrzałego imperializmu rasowego (czyli totalitaryzmu) są takie czynniki, jak antysemityzm, rasizm, upadek państwa narodowego, idea ekspansji w imię ekspansji, sojusz kapitału z motłochem. Każdy z nich przesłania istotne, a nierozstrzygnięte problemy epoki: za antysemityzmem kryje się kwestia żydowska, za rasizmem – rozwój „plemiennego nacjonalizmu” rozbijającego poczucie jedności rodzaju ludzkiego; upadek państwa narodowego jest przejawem załamania się dotychczasowej organizacji narodów europejskich oraz oświeceniowej koncepcji praw człowieka; ekspansja w imię ekspansji przesłania zagadnienie organizacji świata na skalę globalną, przed którym stanęli Europejczycy w drugiej połowie XIX wieku8. Narodowy socjalizm staje się w takim ujęciu swoistym rozwiązaniem autentycznych problemów; rozwiązaniem straszliwym i fałszywym, ale przecież na swój sposób logicznym.
Streszczanie w tym miejscu poglądów wyrażonych w Korzeniach totalitaryzmu nie wydaje się potrzebne. Czytelnik może je sobie z łatwością odtworzyć zagłębiając się po prostu w lekturę. Natomiast warto uświadomić sobie, co nowego poglądy te wnosiły do toczonych wówczas dyskusji. Jeśli przyjęto je, zwłaszcza w Europie, z mieszanymi uczuciami, to nie tyle ze względu na ich merytoryczną zasadność, co z powodu płynących z nich wniosków, sprzecznych z dominującym nurtem opinii publicznej. Wbrew rozpowszechnionej w krajach zwycięskiej koalicji tezie o zbiorowej odpowiedzialności narodu niemieckiego, pozwalającej pozostałym narodom zachować dobre samopoczucie i przekonanie o własnej wyższości moralnej, Hannah Arendt interpretowała faszyzm jako „zbiorowy wstyd ludzkości”, nawet Żydów – najciężej przezeń doświadczonych – czyniła w jakimś stopniu współodpowiedzialnymi za jego powstanie. Pierwotnie zamierzała nawet umieścić w książce rozdział poświęcony krytycznej analizie współczesnego syjonizmu i postaw wpływowych środowisk żydowskich podczas II wojny światowej. Dopiero ataki na powstające państwo izraelskie skłoniły ją do rezygnacji z tego pomysłu. Tezy jej książki zostały odebrane jako próba zdjęcia z Niemców odpowiedzialności za zbrodnie wojenne, a przecież nie tego oczekiwano od niemieckiej Żydówki o zdecydowanie antyfaszystowskiej przeszłości. W sześć lat po wojnie opinia publiczna najwyraźniej nie była jeszcze przygotowana do beznamiętnej analizy zjawiska, oddzielającej informacje od ocen i rezygnującej z wygodnej wizji faszyzmu jako zbiorowego przejściowego szaleństwa milionów.
Wprawdzie już w 1942 r. Franz Neumann akcentował wewnętrzną logikę systemów totalitarnych, ale tam, gdzie dopatrywał się on ręki „Behemota”, Arendt dostrzegała konsekwencje głębokich przeobrażeń społecznych i ideologicznych ostatnich stuleci. Specyfika i zarazem nowatorstwo jej ujęcia polega na prezentacji skomplikowanych zjawisk, w rodzaju antysemityzmu czy imperializmu, jako skutku ubocznego zmian zachodzących w samym systemie społecznym, w skomplikowanej sieci powiązań łączących rozmaite warstwy i grupy społeczeństwa. W tej finezyjnej analizie powstawania i rozpadu państwa narodowego istotną rolę przypisuje się – obok czynników natury socjologicznej – czynnikom psychologicznym, rzeźbiącym świadomość zbiorową. Antysemityzm okazuje się tu czymś zgoła nieprzypadkowym, co nie znaczy, że nieuchronnym. To efekt braku identyfikacji coraz szerszych warstw społeczeństwa z państwem narodowym w okresie malejącej przydatności samych Żydów i grup tradycyjnie ich wspierających. W porównaniu z teorią „kozła ofiarnego” czy z koncepcją „wieczystego antysemityzmu” wyjaśnienie to ma wiele zalet, lecz nie uśmierza wszelkich wątpliwości. Pomija przecież zupełnym milczeniem istnienie odrębnego pod względem charakteru żydostwa środkowo-wschodnioeuropejskiego i nie tłumaczy, dlaczego na tych terenach – o tak odmiennej strukturze klasowej i etnicznej, gdzie państwo narodowe w sensie zachodnim praktycznie nigdy nie powstało, a związek Żydów z władzą był znacznie słabszy – wrogość do Żydów narastała w podobnym rytmie.
Mechanizm imperializmu ukazany w części drugiej ma analogiczne zalety i wady co wcześniejsza analiza antysemityzmu. Jest oryginalny, wielowątkowy i misterny, lecz zarazem nie w pełni przekonywający. Kapryśny dobór źródeł i ich dość swobodna interpretacja, nacisk położony na teksty literackie, polerowanie drugorzędnych niekiedy szczegółów przy jednoczesnym pomijaniu spraw zasadniczych – wszystko to przypomina nam raz jeszcze, że mamy tu do czynienia nie ze standardową pracą historyczną dochowującą wierności sztywnym regułom postępowania badawczego, ale z niekonwencjonalną i błyskotliwą analizą opartą w dużym stopniu na intuicji. Sugestywny obraz, jaki rysuje Hannah Arendt, wydaje się więc nieco dowolny i niekompletny.
Opisywane przez nią zjawiska, takie jak polityczne usamodzielnianie się burżuazji, sojusz motłochu z kapitałem, myślenie w kategoriach rasy, powstanie ruchów ponadnarodowych, osłabienie tradycyjnej koncepcji praw człowieka składają się niewątpliwie na pejzaż polityczny epoki charakteryzującej się zaostrzoną rywalizacją mocarstw, która otrzymała miano imperialistycznej, niemniej jednak ryzykowne byłoby twierdzenie, że całkowicie ją wyjaśniają. Nie jest to bowiem lista kompletna ani w pełni ukazująca stopień ważności poszczególnych czynników. Rzucając snop światła na niektóre motywacje, pozostałe pozostawia pisarka w półmroku.
Autorzy wydanych później prac na temat imperializmu stosunkowo rzadko powołują się na poglądy zawarte w drugiej części trójksięgu, a jeszcze rzadziej posługują się użytą w nim terminologią. Tylko nieliczni spośród nich aprobują tak ostre wyodrębnienie epoki między rokiem 1884 a końcem I wojny światowej jako zasadniczo odmiennej od poprzednich. Trudno wszakże odmówić pisarce racji, gdy pokazuje, jak polityczne aspiracje triumfującego mieszczaństwa, podchwycone przez motłoch i skojarzone z filozofią polityczną Hobbesa oraz nawykowym myśleniem w kategoriach ras, doprowadziły do zniszczenia stabilnego systemu partyjnego i samego państwa narodowego, stanowiącego podstawę dziewiętnastowiecznej cywilizacji europejskiej, i tym samym utorowały drogę totalitaryzmowi.
Cokolwiek powiedzielibyśmy o zaletach i wadach tak konstruowanej wizji imperializmu i antysemityzmu, nie ulega wątpliwości, że to nie im zawdzięcza książka swą sławę i popularność. Bez części trzeciej, poświęconej interpretacji dwudziestowiecznego totalitaryzmu, traktowanego jako zwieńczenie wcześniej zarysowanych przemian, pamiętałoby dziś o niej jedynie wąskie grono specjalistów. Tragiczne wydarzenia rozgrywające się niedawno przed oczyma Europejczyków znalazły dzięki Hannah Arendt frapujące wyjaśnienie, odwołujące się do najnowszych zdobyczy nauk społecznych i opatrzone przejmującym filozoficznym komentarzem.
Kluczowa dla całej konstrukcji koncepcja totalitaryzmu nie była bynajmniej jej własnym pomysłem. Pojawiła się wszak już w 1925 roku w przemówieniach samego Mussoliniego oraz jego nadwornego filozofa – Giovanniego Gentile. Obwieszczając z dumą powstanie lostato totalitario, ideolodzy włoskiego korporacjonizmu nie mieli wątpliwości, że otwierają nową wspaniałą epokę w dziejach ludzkości. Ruch faszystowski ze swą totalną koncepcją życia (la concezione totale della vita) opanował państwo włoskie nadając mu nowy, z gruntu odmienny charakter. „Faszyzm traktuje państwo jako prawdziwą rzeczywistość jednostki (…) dla faszysty wszystko jest państwem i nie istnieje nic – ludzkiego czy duchowego – nic, co miałoby jakąś wartość, poza Państwem. W tym sensie faszyzm jest totalitarny” – głosił wódz ruchu w 1932 roku9. W Niemczech przymiotnik totalitär – synonim totalnej mobilizacji – propagowali między innymi pisarz Ernst Jünger i słynny teoretyk prawa Carl Schmitt, ale wysocy funkcjonariusze III Rzeszy posługiwali się nim raczej rzadko. Hitler napomykał sporadycznie o „tak zwanym państwie totalitarnym”, jednakże, w przeciwieństwie do duce, wyraźnie preferował sformułowanie „państwo autorytarne”.
Dla przeciwników Mussoliniego słowo totalitaryzm od początku brzmiało złowieszczo. Posługiwali się nim zatem głównie po to, aby podkreślić swój jednoznacznie negatywny stosunek do nowego ustroju. W takim zabarwieniu emocjonalnym operował tym pojęciem np. Luigi Sturzo (Italy and Fascism, London 1926), a potem inni czołowi liberałowie kontynentalni. W słownictwie naukowym większości języków europejskich, nie wyłączając rosyjskiego, termin totalitaryzm zadomowił się na dobre dopiero w końcu lat trzydziestych, wyrażając krytyczny stosunek do systemu rządów panujących we Włoszech i w Niemczech. Sporadycznie posiłkowano się nim również w odniesieniu do ZSRR. Na zastanawiające podobieństwo Związku Radzieckiego do państw faszystowskich wskazywali m.in. Hans Kohn, Rudolf Hilferding czy Leon Trocki. W Polsce już w 1928 r. prawnik Maciej Starzewski pisał o państwach „totalnych”, mając na myśli Rosję Radziecką, Włochy oraz Turcję rządzoną przez Kemala10. Jednak w publikacjach przedwojennych kontury znaczeniowe nowego pojęcia rysowały się nader mgliście. Hermann Rauschning, były dygnitarz hitlerowski, w opublikowanej w 1939 r. pracy, uważanej za pierwszą próbę naukowej analizy niemieckiego faszyzmu, traktuje nowy system rządów jako „rewolucję nihilizmu”, nie dopatrując się w nim żadnych treści pozytywnych. Zdecydowana większość badaczy niemieckich, którzy znaleźli schronienie w Stanach Zjednoczonych, koncentrowała uwagę na psychologicznych aspektach problemu (teoria „osobowości autorytarnej” Theodora Adorno, „ucieczka od wolności” Ericha Fromma, prace Wilhelma Reicha, Abrahama Maslowa, Herberta Marcuse i Bruno Bettelheima). Jedynie Franz Leopold i Siegmund Neumannowie gotowi byli rozpatrywać państwo totalne w kategoriach wypracowanych przez socjologię i politologię, toteż oni dopiero wypełnili pojęcie totalitaryzmu konkretną treścią.
Pierwsze wydanie Behemotha F.L. Neumanna, odsłaniające „strukturę i praktykę narodowego socjalizmu”, ukazało się w 1942 roku. O ile Carl Schmitt czy Eric Voegelin rozpatrywali państwo totalitarne jako czysto teoretyczną możliwość antyliberalnego systemu rządów, znoszącego rozdział między społeczeństwem a państwem dzięki mobilizacji politycznej wszystkich obywateli, o tyle Neumann nie miał żadnych wątpliwości, że koncepcja ta znalazła już w III Rzeszy praktyczne urzeczywistnienie. Interpretuje on faszyzm jako swoisty „imperializm społeczny” oparty na totalitarnej gospodarce monopolistycznej. W narodowym socjalizmie widzi nie ideologię, lecz „nową formę bytu społecznego”, w której partia posiadająca monopol władzy rządzi amorficznymi masami stosując przemoc fizyczną i duchową (wszechobecna propaganda). Kultura sprowadza się do propagandy; treści ideowe, zmienne i nieistotne, są nierozerwalnie splecione z terrorem.
Hannah Arendt przejęła i rozwinęła wiele z tych poglądów. I ona podkreśla związek propagandy z terrorem, brak programu politycznego, bezkształtność organizacyjną; w podobny sposób – umiejętnością zorganizowania zatomizowanych uprzednio mas – tłumaczy sukcesy ruchów totalitarnych. Na tym kończą się jednak podobieństwa. Pojęciu totalitaryzmu nadaje bowiem uczennica Heideggera sens szerszy i nieco odmienny. Mieści się w nim równie dobrze Związek Radziecki pod rządami Stalina, jak państwo Hitlera. Źródeł nowego stylu rządzenia, porażającego obserwatorów równie skutecznym co bezwzględnym likwidowaniem społeczeństwa obywatelskiego oraz wszelkich form autonomii jednostek wobec państwa, doszukuje się ona w kondycji człowieka współczesnego. Silniej niż poprzednicy akcentuje rolę antysemityzmu i czynników natury psychologicznej, jednak nie te elementy stanowią o oryginalności jej koncepcji. Kluczem do zrozumienia „straszliwego nowatorstwa” totalitaryzmu czyni obozy koncentracyjne, widząc w nich laboratoria totalnego panowania pracujące nad zmianą samej istoty człowieczeństwa. Tam właśnie ujawniać się miało najwyraźniej „radykalne zło” nowych systemów. Tak ujmowany totalitaryzm jest zjawiskiem stopniowalnym i odwracalnym – zależnym od skali zinstytucjonalizowanego terroru jako głównej metody rządzenia. III Rzesza stała się w pełni totalitarna dopiero w końcu lat trzydziestych, Rosja Radziecka po roku 1928 i tylko do śmierci Stalina. Oba wcielenia upodobnia do siebie nie tylko kult wodza i wszechwładza tajnej policji, lecz także ich paradoksalny charakter: „monstrualne kłamstwo”, leżące u podłoża tych systemów, powoduje zagubienie się głównych aktorów w stworzonym przez nich świecie pozorów.
Swej specyficznej wizji totalitaryzmu, odmiennej i od Orwellowskiej „kontroli myśli”11, i od „permanentnej rewolucji” Siegmunda Neumanna12, broniła autorka Man in Dark Times praktycznie do końca życia, aczkolwiek zwiększający się dystans czasowy i spory wokół kluczowego pojęcia przyczyniły się do modyfikacji pewnych jej elementów. Zarzuty pod adresem Korzeni totalitaryzmu dotyczyły początkowo przesadnego determinizmu i ulogicznienia wywodu, inwazji hipostaz, dopatrywania się supersensu w doraźnych posunięciach dyktowanych koniecznością pominięcia duchowo-religijnych aspektów zerwania z tradycją kultury europejskiej. Krytykowano zawartą w dziele wizję historyczną sugerującą odpowiedzialność mieszczańskiej liberalnej Europy za późniejszy rozwój wydarzeń, przekonanie, że presja zewnętrzna może zmienić naturę istot ludzkich jako gatunku, brak dostatecznego uzasadnienia tezy o strukturalnym podobieństwie hitleryzmu i stalinizmu.
Ten ostatni zarzut, wynikający ze znacznej przewagi ilościowej materiałów poświęconych Niemcom, wydał się Hannah Arendt na tyle istotny, że z początkiem 1952 r. przystąpiła do pracy nad książką obrazującą intelektualne i historyczne źródła bolszewizmu. W miarę wchodzenia w tę problematykę jej uwagę coraz bardziej przykuwał sam marksizm i tradycja myślenia, która go zrodziła. Podczas gdy pisząc swoje opus magnum zdecydowała się na analizę socjopolityczną, przekonana, że filozofia europejska nie jest w stanie uporać się z istnieniem „radykalnego zła”, to teraz wyzbyła się tych obaw i właśnie filozoficzna strona zagadnienia pociągała ją coraz bardziej. W efekcie zamiast „marksistowskich elementów totalitaryzmu” powstała seria esejów, która złożyła się na tom The Human Condition, zawierający podstawowe dla myśli Arendt rozróżnienie między vita activa a vita contemplativa i między tym, co społeczne, a tym, co polityczne. Produktem ubocznym tego tomu był wszakże szkic o ideologii i terrorze, który w kolejnych wydaniach Korzeni uzupełnił analizę totalitaryzmu; szkic podkreślający nowatorstwo, wewnętrzną logikę, ale i samodestruktywność rządów opartych na kłamstwie skojarzonym z terrorem.
Dalsze uzupełnienia książki były następstwem udziału autorki w zorganizowanej w Bostonie, pod auspicjami American Academy of Arts and Sciences, specjalnej konferencji poświęconej zjawisku totalitaryzmu. Konferencja ta zbiegła się przypadkowo w czasie ze śmiercią Stalina i fakt ten zaciążył w poważnej mierze nad przebiegiem obrad. Zmianę w nastawieniu do ZSRR wpływowych kół amerykańskiej opinii publicznej dobitnie ilustrował brak sporów o istotę bolszewizmu. Czternaście lat wcześniej, kiedy konferencja amerykańskich filozofów usankcjonowała ostateczne wejście nowego pojęcia do języka nauk społecznych, 400 wybitnych przedstawicieli świata nauki i kultury potrafiło protestować na łamach „New York Timesa” przeciwko zaliczeniu Związku Radzieckiego przez Johna Deweya do grona reżimów totalitarnych13; teraz jednak, po rewelacjach gen. Kriwickiego i książkach rozczarowanych komunistów, po długotrwałej kampanii senatora Mc Carthy’ego, dyskusje dotyczyły jedynie sposobu rozumienia tej nazwy.
Hannah Arendt opowiadała się raczej za interpretacją polityczną, pozwalającą odróżnić totalitaryzm od tradycyjnej dyktatury. Stanowczo odrzucała pogląd, jakoby nazizm bądź stalinizm stanowiły zastępczą „świecką religię”. Kładła nacisk na zmienność i dynamikę tych systemów. Nic dziwnego, że na wydarzenia roku 1956 zareagowała politologicznym esejem Refleksje o rewolucji węgierskiej, analizującym zmiany, jakie zaszły w Związku Radzieckim i krajach satelickich po śmierci Stalina. Tekst ten włączony został – jako epilog – do drugiego wydania Korzeni totalitaryzmu z 1958 r., jednak szybka dezaktualizacja jego treści sprawiła, że pominięto go w kolejnym wydaniu.
Tym, co w Refleksjach zasługuje na szczególną uwagę, nie jest bynajmniej analiza reform zapoczątkowanych przez Chruszczowa, ale hołd złożony budapeszteńskim powstańcom ucieleśniającym triumf prawdy nad metodycznym kłamstwem, przede wszystkim zaś – fascynacja koncepcją rad robotniczych. Jeśli w 1951 r. całą, nieśmiałą zresztą, nadzieję na przezwyciężenie destruktywnych sił naszej epoki pokładała Arendt w koncepcji przyjaznych stosunków między narodami Europy (European comity of nations), to teraz, obserwując spontaniczne rodzenie się na Węgrzech form przedstawicielskich, właśnie w radach dostrzegła alternatywę istniejącego systemu partyjnego i zabezpieczenie na przyszłość przed syrenim głosem monistycznych ideologii. Pogląd ten znalazł później wyraz w zainteresowaniu koncepcjami teoretycznymi Róży Luksemburg (rady robotnicze i spontaniczna rewolucja), w poparciu udzielonym ruchowi obywatelskiego nieposłuszeństwa w Stanach Zjednoczonych w okresie wojny wietnamskiej czy w entuzjastycznej aprobacie demokracji amerykańskiej opartej na pełnej swobodzie zrzeszania się i działania w celach politycznych.
Przełamanie pesymistycznych obaw, że reżimy totalitarne są w stanie powodować nieodwracalne zmiany w umysłach swoich ofiar czy wręcz zmieniać samą istotę człowieczeństwa, widać najdobitniej w książce Eichmann in Jerusalem (Eichmann w Jerozolimie) z 1963 r., w której nieco metafizyczną koncepcję „radykalnego zła” zastąpiła zupełnie przeciwstawną ideą „banalności zła”.
Od roku 1955 aż do śmierci w grudniu 1975 r. Arendt prowadziła wykłady i seminaria na czołowych uczelniach amerykańskich (m.in. Princeton University, Columbia University, Chicago University i od 1967 r. New School for Social Research w Nowym Jorku). Zajęcia te, przede wszystkim zaś kontakty ze studentami, przyczyniły się do wzmożonego zainteresowania pisarki życiem politycznym kraju. Uwidoczniło się to szczególnie wyraźnie w publikacjach z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ekscentryczne, niekiedy krańcowe opinie na tematy budzące powszechne zainteresowanie (np. bardzo krytyczna ocena przymusowego dowożenia białej i kolorowej młodzieży do wspólnych szkół – akcji stanowiącej trzon kampanii przeciwko dyskryminacji rasowej prowadzonej przez administrację Kennedy’ego i Johnsona) wypowiadane tonem apodyktycznym antagonizowały czasami znaczne odłamy opinii publicznej. Odbijało się to, siłą rzeczy, na reputacji Arendt i jej książek, ale dla powikłanych losów samej koncepcji totalitaryzmu nie miało większego znaczenia. Środowiska naukowe Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej (z wyjątkiem Francji, gdzie w naukach społecznych prym wiedli marksiści) kwestionowały co prawda jej wywody za spekulatywność, lecz nie podważały bynajmniej zasadności terminologii, której używała.
Kluczowe pojęcie totalitaryzmu, sprecyzowane i skodyfikowane w połowie lat pięćdziesiątych przez Carla Friedricha i Zbigniewa Brzezińskiego, zrobiło wielką karierę, nie tylko w politologii. Na „syndrom totalitarny” składać się miały następujące elementy:
1) ideologia państwowa – monopolistyczna i obowiązująca dla wszystkich obywateli;
2) jedna masowa partia zorganizowana hierarchicznie, spleciona z administracją państwową;
3) siły zbrojne wraz z całym społeczeństwem całkowicie podporządkowane partii i biurokratom;
4) zmonopolizowanie przez państwo informacji oraz środków masowego przekazu;
5) fizyczny i psychologiczny terror policyjny jako jedna z głównych metod rządzenia;
6) scentralizowane zarządzanie gospodarką.
W zestawie tym uderza całkowite pominięcie roli charyzmatycznego wodza, stonowana ocena terroru i wymienienie na pierwszym miejscu czynnika ideologicznego. Autorzy koncepcji syndromu najwyraźniej inspirowali się przede wszystkim rzeczywistością polityczną ZSRR i krajów powojennej Europy Środkowo-Wschodniej – jedynych spełniających wówczas powyższe kryteria – nie zaś historycznymi już realiami hitlerowskich Niemiec bądź Włoch Mussoliniego. Wskutek tego nieprzewidziane przez nich zmiany zachodzące w obozie komunistycznym po śmierci Stalina pociągnęły za sobą zakwestionowanie całej koncepcji wraz z towarzyszącą jej terminologią. Odwilż w ZSRR oraz wydarzenia węgierskie i polskie z 1956 r. potraktowane zostały przez krytyków tej koncepcji jako namacalny dowód błędności przyjętych założeń. Wpływy tych krytyków stopniowo wzrastały, osiągając apogeum w epoce détente z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych, gdy w politologii weszły w modę ujęcia pluralistyczne i nawet coraz mniej liczni zwolennicy Friedricha i Brzezińskiego rewidowali pod tym kątem swoje założenia.
Zarzuty formułowane pod adresem „totalitarystów” miały bardzo różnorodny charakter. Twierdzono, że posługują się bronią ideologiczną, nie zaś terminem naukowym posiadającym jakieś empiryczne odniesienie; wykazywano podobieństwo Hitlera czy Stalina do greckich tyranów bądź orientalnych despotów znanych już w starożytności; kwestionowano ustawianie Chin Ludowych czy Związku Radzieckiego w jednym szeregu z III Rzeszą i faszystowskimi Włochami, ze względu na humanistyczny jakoby charakter ideologii legitymizującej państwa komunistyczne; atakowano uproszczoną dychotomię demokracja-totalitaryzm (odpowiadającą podziałowi na społeczeństwo otwarte i zamknięte w terminologii Karla R. Poppera), skoro analizowane reżimy cieszyły się z reguły poparciem znacznej większości społeczeństwa. Pozycje krytyków osłabiał wszakże fakt, że nie mieli do zaproponowania nic lepszego: żadnego innego pojęcia, które odnosiłoby się do skrajnych reform i metod sprawowania władzy niezależnie od towarzyszących im deklaracji ideowych. Termin „państwo faszystowskie” usuwał zupełnie z pola widzenia kwestię rządów o orientacji marksistowskiej, natomiast próby operowania pojęciem reżimów autorytarnych w odniesieniu do wszystkich krajów o ustrojach niedemokratycznych prowadziły do zacierania podstawowych różnic między nimi.
Potrzebę uściślenia i rewizji sensu pojęcia totalitaryzmu dostrzegali również jego zwolennicy; w latach sześćdziesiątych zaczęto się nim bowiem posługiwać w nader dowolnych kontekstach. Nowa Lewica atakowała za jego pomocą Stany Zjednoczone prowadzące „brudną” wojnę w Wietnamie. Herbert Marcuse – prorok młodzieżowej kontestacji – szedł jeszcze dalej, głosząc, że największym zagrożeniem totalitarnym naszych czasów jest „totalna permisywność” społeczeństw zachodnich. Nowatorski charakter złowrogich dwudziestowiecznych systemów podważały coraz częściej podejmowane próby zlokalizowania źródeł totalitaryzmu w bardzo głębokiej niekiedy przeszłości: w sposobach administrowania uzależnionymi od skali wylewów antycznymi despocjami wschodnimi (tzw. hipoteza hydrauliczna K. Wittfogela i J.N. Eisenstadta); w preindustrialnych buntach chłopskich (Barrington Moore Jr); w dziedzictwie oświecenia i romantyzmu (J. Talmon, S. Schapiro); w myśli filozofów i ideologów minionych czasów (K. Popper, G.G. Iggers); w metodach mobilizacji społeczeństw podczas konfliktów wojennych.
Dyskusje politologów ujawniały daleko idące rozbieżności w ocenie samej natury analizowanego zjawiska. Totalitaryzm bywał więc przedstawiany jako specyficzna forma rządów bądź też typ społeczeństwa; jako trwały stan bądź dynamiczny proces; jako empiryczna rzeczywistość bądź jako model teoretyczny, którego urzeczywistnienia nie jest w stanie zapewnić nawet żelazna wola bezwzględnych administratorów, pozornie nieskrępowanych żadnymi ograniczeniami. Spierano się o samą możliwość i zakres samoistnej ewolucji takich systemów, o sensowność wyodrębniania ich lewicowych i prawicowych odmian i wreszcie, a może nawet przede wszystkim, o charakter i przyczyny związków marksizmu z totalitaryzmem. W tej ostatniej kwestii znaczący wkład do dyskusji wniósł Leszek Kołakowski obnażając te aspekty myśli Marksa, które uczyniły stalinizm jedną z uprawnionych wersji jego doktryny14.
W kraju, rzecz jasna, o żadnej dyskusji na ten temat nie mogło być mowy. Z oczywistych względów cenzuralnych historycy i socjologowie polscy mogli publicznie tylko odcinać się od „niewydarzonych pomysłów” zachodnich politologów. Już samo rzeczowe poruszanie tej problematyki w niektórych publikacjach Franciszka Ryszki czy Jerzego W. Borejszy uznać wypada w tej sytuacji za dowód odwagi, choć obaj autorzy nie kryją swojego krytycyzmu wobec pojęcia totalitaryzmu i wobec użytku, jaki z niego czyniono.
Gorące dyskusje, które toczyły się ze zmiennym natężeniem od końca lat sześćdziesiątych, nie doprowadziły co prawda do pełnego uzgodnienia stanowisk, ale umożliwiły przynajmniej wyklarowanie zmodyfikowanej wizji fenomenu totalitarnego. W tej nowej wizji, wolnej od sztywnego gorsetu wielopunktowych syndromów, kładzie się nacisk na likwidację społeczeństwa obywatelskiego pochłanianego przez wszechobecne państwo, na dążenie gigantycznych monopartii do mobilizacji zatomizowanych jednostek oraz na „permanentną rewolucję”, jaką nieokiełznany aktywizm ruchu generuje we wszystkich strukturach państwa. Ideologia, propaganda czy terror traktowane są w tym ujęciu raczej jako narzędzia rządzenia niż jako cechy pierwszoplanowe. Ich wyjątkowa pozycja wynikać ma ze skali realizowanych przeobrażeń. Efektywna kontrola nad prywatnym i publicznym życiem obywateli, do czego rości sobie pretensje każde państwo totalitarne, nie jest, zdaniem większości specjalistów, możliwa bez nowoczesnych środków technicznych i zaawansowanych metod indoktrynacji. Pozwala to dość precyzyjnie oddzielić tradycyjne dyktatury od reżimów nowego typu. Jednocześnie w nowszych ujęciach zdecydowanie odchodzi się od takiego obrazu systemów totalitarnych, jaki propaganda i tajne policje tych reżimów starały się usilnie narzucić swoim ofiarom – od wizji sztywnych, niezmiennych, perfekcyjnie zorganizowanych i nieludzko sprawnych machin, wykutych z jednej bryły. W tych nowszych ujęciach akcentuje się ich zróżnicowanie, dynamizm i niestabilność; dostrzega się niekiedy w nich elementy pluralizmu czy nawet zwyczajny chaos kompetencyjny. Co więcej – dopuszcza się możliwość ewolucji ku formom mniej skrajnym bez presji albo ingerencji zewnętrznej. O ile do niedawna jeszcze słowo totalitaryzm pojmowane było dosłownie i kojarzyło się z czymś bezwzględnym, nieuchronnym, wszechogarniającym i ostatecznym, o tyle dziś rozumiane jest raczej przenośnie; oznacza nie tyle pewien stan faktyczny, co samo dążenie do jego osiągnięcia; opisuje nie znieruchomiały monolit, lecz stopniowalny i odwracalny fenomen socjopolityczny. Od typowych rządów autorytarnych różni się on trzema zasadniczymi cechami: potrzebą mobilizacji mas, istotną rolą oficjalnej ideologii oraz brakiem rozwiniętego pluralizmu w niektórych przynajmniej dziedzinach życia15.
W tym nieco rozwodnionym sensie pojęcie państwa totalitarnego przetrzymało wszelkie krytyki i poczynając od drugiej połowy lat siedemdziesiątych przeżywa prawdziwy renesans. Przyczyniła się do tego klęska teorii konwergencji zakładającej stopniowe odideologizowanie i zbliżenie się do siebie rywalizujących systemów, a także takie wydarzenia, jak krwawe rządy Czerwonych Khmerów w Kampuczy (obecnie Kambodża), agresja radziecka w Afganistanie czy wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Orwellowski rok 1984 przyniósł całą falę publikacji analizujących na nowo trafność niegdysiejszych ocen i prognoz. Autorzy niektórych wypowiedzi anonsowali przy tej okazji wejście w „epokę posttotalitarną”; wspominano o „upadłym totalitaryzmie” (P. Hassner) albo o „posttotalitarnym autorytaryzmie” (R. Lowenthal), niemniej jednak przeważał pogląd, że zmiany, jakie zaszły np. w Chinach Ludowych czy w ZSRR od śmierci Mao Zedonga i Stalina, nie są aż tak poważne, by usprawiedliwiać odejście od dotychczasowej terminologii. Wystarczy zresztą rzucić okiem na nagłówki gazet, aby uświadomić sobie, że płk Kaddafi, Kim Ir Sen bądź conducatore Ceauçescu to tylko nowe wcielenia Wielkiego Brata toczącego walkę o zawładnięcie umysłami poddanych. A jeśli w walce tej zepchnięty jest on dziś do defensywy, to stało się tak w znacznej mierze za sprawą owych nielicznych przenikliwych obserwatorów, którzy wzięli na siebie obowiązek głoszenia nieprzyjemnych prawd o człowieku i świecie, który sobie stworzył – takich właśnie jak George Orwell czy Hannah Arendt.
Daniel Grinberg
1. H. Arendt, Rahel Varnhagen. The Life of a Jewess, London 1958, s. 126 (wyd. pol. Rahel Varnhagen: historia życia niemieckiej Żydówki z epoki romantyzmu, Sejny 2012). [wróć]
2. E. Young-Bruehl, Hannah Arendt. For Love of the World, New Haven-London 1982, s. 166. [wróć]
3. Zob. ibid., s. 200. [wróć]
4. Zob. H. Arendt, Die Rückkehr des russischen Judentums, „Aufbau” z 28 VIII 1942, s. 18. [wróć]
5. Zob. H. Arendt, Zjawisko (przekład: H. Buczyńska-Garewicz), „Literatura na świecie” 1983, nr 3, s. 305. [wróć]
6. Ibid., s. 306. [wróć]
7. E. Young-Bruehl, op.cit. s. 201. [wróć]
8. Zob. ibid., s. 203. [wróć]
9. Hasło Fascismo, w Enciclopedia Italiana, Roma 1932, s. 326 [wróć]
10. Por. F. Ryszka, Państwo stanu wyjątkowego, wyd. II Wrocław 1985, s. 49. [wróć]
11. Zob. G. Orwell, Rok 1984 (przekład: J. Mieroszewski), Paryż 1958. [wróć]
12. Zob. S. Neumann, Permanent Revolution. The Total State in World of War, New York-London 1942. [wróć]
13. Zob. „New York Times” z 14 VIII 1939. [wróć]
14. Zob. L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu. Powstanie – Rozwój – Rozpad, t. 1–3, Paryż 1976. [wróć]
15. Por. J. Linz, Totalitarian and Authoritarian Regimes, w: Handbook of Political Sciences, t. 3, Reading, Mass. 1975. [wróć]
Heinrichowi Blücherowi
Weder dem Vergangenen anheimfallennoch dem Zukünftigen.Es kommt darauf an gegenwärtig zu sein.
Karl Jaspers
Wstęp do pierwszego wydania
Oddzielone nieprzerwanym łańcuchem lokalnych wojen i rewolucji, dwie wojny światowe za życia jednego pokolenia, nieuwieńczone traktatem pokojowym dla zwyciężonych ani wytchnieniem dla zwycięzców, zakończyły się oczekiwaniem trzeciej wojny między pozostałymi przy życiu mocarstwami. Ta chwila oczekiwania podobna jest do ciszy, która nastaje, kiedy gaśnie wszelka nadzieja. Przestaliśmy wierzyć w możliwość przywrócenia dawnego porządku świata i dawnych tradycji lub w ponowną integrację rzesz ludzkich na pięciu kontynentach pogrążonych w chaosie spowodowanym przez gwałtowność wojen i rewolucji oraz przez postępujący rozkład tego wszystkiego, co jeszcze przetrwało. Mimo ogromnej różnorodności warunków i okoliczności lokalnych wszędzie obserwujemy narastanie tego samego zjawiska – poczucia bezdomności na nieznaną dotąd skalę, poczucia wykorzenienia o nieznanej dotąd sile.
Nasza przyszłość nigdy nie była bardziej nie do przewidzenia, nigdy nie byliśmy tak bardzo uzależnieni od sił politycznych, którym nie można ufać, że będą postępowały zgodnie z wymaganiami zdrowego rozsądku i własnego interesu – sił, które oceniane za pomocą norm minionych stuleci zdają się wcielać czyste szaleństwo. Ludzkość podzieliła się jakby na tych, którzy wierzą we wszechmoc człowieka (wierzą, że wszystko jest możliwe, jeśli się wie, jak pokierować masami), oraz tych, dla których podstawowym doświadczeniem stała się własna bezsilność.
Na poziomie uogólnień historycznych i myśli politycznej rozpowszechniony jest mało precyzyjny pogląd, że podstawowa struktura wszystkich cywilizacji weszła w fazę rozkładu. Chociaż w niektórych częściach świata może sprawiać wrażenie bardziej spójnej niż w innych, nigdzie nie widać perspektyw dla naszego stulecia ani odpowiedniej reakcji na jego okropności. Desperacka nadzieja i desperacki strach zdają się często lepiej oddawać istotę wydarzeń niż wyważone sądy oraz przemyślane analizy. O zasadniczych wydarzeniach naszej doby z równą łatwością zapominają osoby przywiązane do wiary w nieuchronność losu, jak i te, które cechuje lekkomyślny optymizm.
W książce tej staram się nie poddawać ani beztroskiemu optymizmowi, ani beznadziejnej rozpaczy. Głosi ona, że postęp i przeznaczenie to dwie strony tego samego medalu, że oba są wyrazem przesądu, a nie wiary. Została napisana z przekonaniem, że możliwe okaże się odkrycie ukrytego mechanizmu, pod wpływem którego rozpadły się wszystkie tradycyjne elementy naszego świata duchowego i politycznego, a powstał konglomerat, którego składniki utraciły swoją specyficzną wartość, stając się nierozpoznawalne i bezużyteczne dla ludzi. Podporządkowanie się owemu procesowi dezintegracji stanowi nieodpartą pokusę nie tylko dlatego, że przyobleka się w fałszywą dostojność „historycznej konieczności”, lecz także dlatego, że wszystko poza nim zaczęło wydawać się zamarłe, bezkrwiste, pozbawione znaczenia i nierzeczywiste.
Przekonanie, że wszystko, co się dzieje na ziemi, musi być zrozumiałe dla człowieka, może prowadzić do zdroworozsądkowej interpretacji dziejów za pomocą komunałów. Zrozumienie jednak to nie negowanie tego, co woła o pomstę do nieba, wnioskowanie o bezprecedensowych wydarzeniach na podstawie precedensów lub wyjaśnianie zjawisk przy użyciu takich analogii i uogólnień, że przestaje się odczuwać nacisk rzeczywistości i wstrząs wywołany przeżyciami. To raczej badanie i świadome dźwiganie ciężaru, którym obarczyły nas wydarzenia, bez zaprzeczania przy tym ich istnieniu i bez poddawania się obciążeniu z pokorą. Krótko mówiąc, zrozumienie to stawianie czoła rzeczywistości i przeciwstawianie się jej, jakakolwiek może lub mogła być.
W takim sensie musi okazać się możliwe zrozumienie i ustosunkowanie się do skandalicznego faktu, że zjawisko tak drobne (i w polityce światowej tak nieistotne), jak kwestia żydowska i antysemityzm, mogło się stać katalizatorem najpierw dla ruchu nazistowskiego, potem dla wojny światowej, a w końcu dla stworzenia fabryk śmierci. Musimy też zdobyć się na zrozumienie groteskowej niewspółmierności przyczyn i skutków na progu ery imperialistycznej, gdy trudności gospodarcze w ciągu kilkudziesięciu lat doprowadziły do głębokich przeobrażeń warunków politycznych na całym świecie; albo dziwacznej sprzeczności między jawnym, cynicznym „realizmem” ruchów totalitarnych a przejawianym przez nie lekceważeniem całej materii rzeczywistości; bądź też irytującej niezgodności między rzeczywistą potęgą współczesnego człowieka (większą niż kiedykolwiek przedtem – tak wielką, że zagraża już istnieniu jego własnego świata) a niezdolnością ludzkości do życia w stworzonych przez siebie warunkach i do zrozumienia sensu współczesnego świata.
Totalitarne dążenia do podboju całej kuli ziemskiej i nieograniczonego panowania wskazywały zgubną drogę wyjścia z pułapki. Ich realizacja mogła oznaczać zniszczenie ludzkości; gdziekolwiek dochodziły do głosu, zaczynały niszczyć samą istotę człowieczeństwa. A jednak nie ma sensu udawanie, że się nie dostrzega niszczycielskich sił działających w naszym stuleciu.
Kłopot polega na tym, że w naszej epoce doszło do takiego pomieszania dobra ze złem, iż bez imperialistycznej „ekspansji dla samej ekspansji” świat mógłby zatrzymać się w rozwoju. Bez „władzy dla samej władzy”, jako politycznego narzędzia burżuazji, być może nigdy nie ujawniłyby się zasoby ludzkiej energii; bez fikcyjnego świata totalitarnych ruchów, w których z niezrównaną jasnością znalazły wyraz niepokoje naszej doby, być może pędzilibyśmy ku przeznaczeniu nie zdając sobie w ogóle sprawy z tego, co się dzieje.
A jeśli prawdą jest, że w ostatnich stadiach totalitaryzmu ujawnia się zło absolutne (absolutne, ponieważ do jego wyjaśnienia przestają wystarczać zwykłe ludzkie motywy), prawdą jest również, że gdyby tak nie było, być może nigdy nie poznalibyśmy prawdziwych korzeni zła.
Antysemityzm (a nie zwykła nienawiść do Żydów), imperializm (a nie zwykły podbój), totalitaryzm (a nie sama dyktatura), prześcigając się w brutalności, ujawniły dobitnie, że godność ludzka potrzebuje nowych gwarancji, które można znaleźć tylko w nowej zasadzie politycznej, w nowym prawie na ziemi, którego doniosłość musi tym razem pojąć cała ludzkość, podczas gdy jego potęga musi pozostać ściśle ograniczona, musi mieć źródła w nowo określonych całościach terytorialnych i w ich ramach musi być kontrolowana.
Nie możemy sobie dłużej pozwalać na czerpanie z przeszłości tego, co było w niej dobre, i nazywanie tego po prostu dziedzictwem, a odrzucanie rzeczy złych jak martwego ciężaru, który sam czas pogrzebie w zapomnieniu. Podskórny nurt historii Zachodu wydobył się w końcu na powierzchnię i domaga się uznania go za cząstkę naszej tradycji. Oto dlaczego na nic się nie zdadzą wszystkie wysiłki zmierzające do schronienia się przed srogością teraźniejszości w nostalgii za cichą, nienaruszoną przeszłością lub w ukojeniu oczekiwanym od lepszej przyszłości.
Hannah ArendtLato 1950
CZĘŚĆ PIERWSZA
Antysemityzm
To niezwykłe stuleciezaczęło się Rewolucją, a kończy je l’Affaire.Być może kiedyś zostanie nazwanestuleciem bzdury.
Roger Martin du Gard
Wstęp
Antysemityzm, świecka ideologia XIX stulecia, która z nazwy, chociaż nie z argumentacji, była nieznana do lat siedemdziesiątych, i religijna nienawiść do Żydów wzniecana przez wzajemną wrogość dwóch ścierających się wiar to oczywiście nie to samo. I nawet to, w jakim stopniu ideologia wykorzystywała argumentację oraz oddziaływanie emocjonalne religii, jest sprawą otwartą. Koncepcja nieprzerwanego ciągu prześladowań, wygnań i rzezi od schyłku Cesarstwa Rzymskiego przez średniowiecze, epokę nowożytną, aż po czasy najnowsze, często upiększona przekonaniem, że współczesny antysemityzm to po prostu zeświecczona wersja ludowych średniowiecznych przesądówK1, jest równie zwodnicza (choć oczywiście mniej szkodliwa), jak odpowiadające jej przekonanie antysemitów o istnieniu od czasów starożytnych tajnej organizacji Żydów rządzącej lub aspirującej do rządzenia światem. Z punktu widzenia dziejów kwestii żydowskiej przepaść między późniejszym średniowieczem a epoką nowożytną jest jeszcze głębsza niż między starożytnością rzymską a wiekami średnimi lub niż traktowana często jako przełomowy moment dziejów Żydów w diasporze – przepaść oddzielająca katastrofy pierwszych krucjat od wczesnego średniowiecza. Od XV w. do końca XVI w., przez prawie dwa stulecia, kiedy to stosunki żydów z chrześcijanami układały się kiepsko, obojętność Żydów na „okoliczności i wypadki świata zewnętrznego” osiągnęła niespotykane rozmiary, judaizm zaś stał się „bardziej niż kiedykolwiek przedtem zamkniętym systemem myślenia”. Wtedy właśnie Żydzi, bez żadnego wpływu z zewnątrz, doszli do wniosku, że „zasadnicza odmienność narodu żydowskiego od innych nacji nie jest skutkiem innej wiary czy religii, lecz jego wewnętrznej natury”, i że odwieczny podział na żydów i chrześcijan prawdopodobnie miał „charakter raczej rasowy niż doktrynalny”K2. Owa zmiana w ocenie odmienności narodu żydowskiego, która upowszechniła się wśród nie-Żydów znacznie później, bo dopiero w epoce Oświecenia, była, rzecz jasna, warunkiem sine qua non narodzin antysemityzmu; warto zwrócić uwagę na to, że doszło do niej najpierw wśród samych Żydów, i to mniej więcej w tym czasie, kiedy europejskie chrześcijaństwo podzieliło się na grupy etniczne, które uzyskały polityczną samodzielność w systemie nowożytnych państw narodowych.
Historia antysemityzmu, jak historia nienawiści do Żydów, to nieodłączna część długich i zawiłych dziejów relacji między chrześcijanami a żydami żyjącymi w rozproszeniu. Dzieje te nie obchodziły praktycznie nikogo aż do połowy XIX w., kiedy to zainteresowanie nimi zbiegło się z powstaniem antysemityzmu i z jego pełną wściekłości reakcją na równouprawnienie oraz asymilację Żydów – układ to najgorszy z możliwych do powstania wiarygodnej historiografiiK3. Od tej pory wspólnym błędem żydowskiej i nieżydowskiej historiografii – chociaż popełnianym przeważnie z odmiennych pobudek – było wyodrębnianie dowodów wrogości w źródłach chrześcijańskich i żydowskich oraz uwypuklanie serii katastrof, wygnań i rzezi, którymi odznaczały się dzieje Żydów, tak jak konflikty zbrojne i niezbrojne, wojny, głód i zarazy znamionowały historię Europy. Nie trzeba dodawać, że to historiografia żydowska, nastawiona zdecydowanie polemicznie i apologetycznie, poszukiwała śladów nienawiści do Żydów w dziejach chrześcijaństwa, podczas gdy antysemici skoncentrowali się na wyszukiwaniu podobnych wypowiedzi u starożytnych powag judaizmu. Kiedy wyszła na jaw owa żydowska tradycja gwałtownego niekiedy nastawienia przeciwko chrześcijanom i nie-Żydom, „żydowska opinia publiczna była nie tylko urażona, ale i szczerze zaskoczona”K4, tak skutecznie jej rzecznicy przekonywali siebie i innych o tym, co nie było prawdą, a więc o tym, że odrębność Żydów była spowodowana wyłącznie wrogością i ciemnotą nie-Żydów. Judaizm, jak twierdzili teraz na ogół żydowscy historycy, zawsze przewyższa inne religie tolerancją i wiarą w równość wszystkich ludzi. Fakt, że ta samooszukańcza teoria – której towarzyszyło przekonanie, iż Żydzi zawsze byli biernym, cierpiącym przedmiotem chrześcijańskich prześladowań, w rzeczywistości oznaczała kontynuację i uwspółcześnienie dawnego mitu narodu wybranego i wywoływała nowe, często bardzo skomplikowane formy odrębności podtrzymujące starodawną dychotomię – musi mieć zapewne ironiczną wymowę dla tych, którzy z rozmaitych powodów usiłują upiększać przeszłość i manipulowć danymi historycznymi. Bo jeśli w ogóle Żydzi mieli ze swoimi nieżydowskimi sąsiadami coś wspólnego, co podtrzymywałoby świeżo uzyskaną równość, to była tym właśnie określona przez religię wzajemnie wroga przeszłość, równie bogata w osiągnięcia kulturalne na najwyższym poziomie, jak obfitująca w przejawy fanatyzmu oraz prymitywne przesądy na poziomie nieoświeconych mas.
Jednakże nawet irytujące stereotypy tego rodzaju żydowskiej historiografii opierają się na solidniejszej podstawie faktograficznej niż przestarzałe aspiracje społeczne i polityczne Żydów europejskich w XIX i na początku XX w. Chociaż dzieje kultury żydowskiej były nieskończenie bardziej różnorodne, niż to wtedy zakładano, a przyczyny katastrofy zależne od różnych okoliczności historycznych i geograficznych, to prawdą jest, że przyczyny te były bardziej zróżnicowane w środowisku nieżydowskim niż w żydowskich wspólnotach. O fatalnych nieporozumieniach, wciąż widocznych w popularnych prezentacjach żydowskich dziejów, zadecydowały dwa bardzo istotne czynniki. Nigdzie i nigdy, od chwili zniszczenia świątyni1, Żydzi nie mieli własnego terytorium ani własnego państwa. Ich fizyczne przetrwanie zawsze uzależnione było od ochrony nieżydowskich władz, mimo że pewne środki samoobrony – prawo noszenia broni – przyznawano „Żydom we Francji i Niemczech aż do XIII stulecia”K5. Nie oznacza to, że Żydzi zawsze byli odsunięci od władzy, ale prawdą jest, że przy każdym gwałtownym starciu, niezależnie od jego przyczyn, nie tylko byli narażeni na ataki, ale i bezsilni, toteż było zupełnie naturalne, zwłaszcza w czasach ich kompletnego odosobnienia poprzedzających przyznanie im równości politycznej, że skierowane przeciwko sobie wybuchy przemocy odczuwali jako kolejne nawroty. Co więcej, w żydowskiej tradycji katastrofy były rozpatrywane w kategoriach martyrologii, to zaś miało uzasadnienie w wydarzeniach pierwszych stuleci naszej ery, kiedy to zarówno żydzi, jak i chrześcijanie rzucili wyzwanie potędze Cesarstwa Rzymskiego, oraz w warunkach średniowiecznych, kiedy dawano Żydom możliwość wyrażenia zgody na chrzest i tym samym uniknięcia prześladowań, nawet jeśli przemoc miała wówczas podłoże polityczne i gospodarcze, a nie religijne. Taka konfiguracja faktów stworzyła złudzenie, któremu do dziś ulegają żydowscy i nieżydowscy historycy. Historiografia „zajmowała się dotychczas bardziej oddzieleniem się chrześcijan od żydów niż na odwrót”K6, zacierając ważniejszy skądinąd fakt, że dla dziejów Żydów większe znaczenie miało ich oddzielenie się od świata nie-Żydów, szczególnie od środowiska chrześcijańskiego, z tego oczywistego powodu, że samo przetrwanie narodu jako widocznej całości uzależnione było od takiej dobrowolnej separacji, a nie, jak wówczas przyjmowano, od wrogości chrześcijan i nie-Żydów. Dopiero w XIX i XX w., po równouprawnieniu i wraz z postępami asymilacji, antysemityzm zaczął odgrywać pewną rolę w utrzymywaniu spójności narodu, bo dopiero wtedy Żydzi zaczęli przejawiać chęć wejścia do nie-żydowskiego społeczeństwa.
Podczas gdy antyżydowskie uprzedzenia rozpowszechnione były szeroko wśród wykształconych Europejczyków w minionym stuleciu, to antysemityzm jako ideologia pozostał w zasadzie, z bardzo nielicznymi wyjątkami, przywilejem ekscentryków, a zwłaszcza politycznych ekstremistów i maniaków. Nawet wątpliwe produkty żydowskiej apologetyki, które nigdy nie przekonały nikogo, z wyjątkiem już przekonanych, stanowiły przykłady niebotycznej erudycji i wiedzy w porównaniu z tym, co w dziedzinie badań historycznych mieli do zaoferowania ludzie wrogo nastawieni do ŻydówK7. Kiedy po zakończeniu wojny przez ponad dziesięć lat gromadziłam materiał do tej książki, czerpiąc go z dokumentów źródłowych oraz doskonałych niekiedy monografii, nie było ani jednej książki, która przedstawiałaby temat wszechstronnie, w sposób odpowiadający elementarnym wymaganiom nauki. I od tej pory prawie nic się nie zmieniło2. Jest to tym bardziej godne ubolewania teraz, kiedy zapotrzebowanie na bezstronne, uczciwe przedstawienie historii Żydów jest większe niż kiedykolwiek przedtem. Konflikty polityczne XX w. umieściły Żydów w centrum wydarzeń; kwestia żydowska oraz antysemityzm, sprawy drugorzędne z punktu widzenia polityki światowej, stały się katalizatorami rozwoju najpierw ruchu nazistowskiego i struktury organizacyjnej III Rzeszy, w której każdy obywatel musiał udowodnić, że nie jest Żydem, potem toczonej z bezprecedensowym okrucieństwem wojny światowej i wreszcie narodzin w środku zachodniej cywilizacji nieznanej dotąd zbrodni ludobójstwa. Wydało mi się oczywiste, że prócz lamentów i oskarżeń niezbędna jest także próba zrozumienia. Książka ta jest próbą zrozumienia tego, co nawet przy wnikliwszym oglądzie budziło przede wszystkim oburzenie.
Zrozumienie jednak to nie negowanie tego, co woła o pomstę do nieba, wnioskowanie o bezprecedensowych wydarzeniach na podstawie precedensów lub wyjaśnianie zjawisk przy użyciu takich analogii i uogólnień, że przestaje się odczuwać nacisk rzeczywistości i wstrząs wywołany przeżyciami. To raczej badanie i świadome dźwiganie ciężaru, którym obarczyły nas wydarzenia, bez zaprzeczania przy tym ich istnieniu i bez poddawania się obciążeniu z pokorą, tak jakby wszystko, co się przecież naprawdę zdarzyło, skądinąd nie mogło się zdarzyć. Krótko mówiąc, to stawianie czoła rzeczywistości, pozbawione3 uprzedzeń i pełne uwagi, i przeciwstawianie się jej, jakakolwiek może lub mogła być.
Warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, osiągnięcia takiego zrozumienia jest pewna znajomość dziejów Żydów i równoległego rozwoju antysemityzmu w dziewiętnastowiecznej Europie. W kolejnych rozdziałach zajmuję się tylko tymi zjawiskami i wydarzeniami z ubiegłego stulecia, które wiążą się bezpośrednio z „korzeniami totalitaryzmu”. Wyczerpująca historia antysemityzmu nie została jeszcze napisana i wykracza poza problematykę tej książki*. Dopóki istnieje owa luka, ten fragment książki jest usprawiedliwiony nawet z punktu widzenia wymagań nauki, jako niezależny wkład do pełniejszego ujęcia historii, mimo że pierwotnie pomyślany był jako element opisu prehistorii totalitaryzmu. Poza tym to, co jest charakterystyczne dla historiografii antysemityzmu – zdominowanie jej przez nieżydowskich szaleńców oraz żydowskich apologetów i staranne unikanie tej problematyki przez renomowanych historyków – dotyczy, mutatis mutandis, niemal wszystkich czynników, z których wykrystalizowało się później nowe zjawisko totalitaryzmu. Prawie nie dostrzegł ich świat nauki ani opinia publiczna, ponieważ należały do podskórnego nurtu historii Europy, gdzie, ukryte przed społeczeństwami i uwagą światłych ludzi, potrafiły nabrać zupełnie nieoczekiwanej zjadliwości.
Ponieważ dopiero ostateczna katastrofa ujawniła i uświadomiła ludziom obecność tych podskórnych nurtów, istniała skłonność do utożsamiania totalitaryzmu z jego składnikami i korzeniami – jak gdyby każdy wybuch antysemityzmu, rasizmu czy imperializmu można było utożsamiać z „totalitaryzmem”. Złudzenie to jest tyleż mylące przy ustalaniu prawdy historycznej, ileż szkodliwe przy ferowaniu ocen politycznych. Totalitarna polityka – nie będąc bynajmniej po prostu polityką antysemicką, rasistowską, imperialistyczną bądź komunistyczną – używa i nadużywa zaczerpniętych z rzeczywistości, wybranych elementów składowych tych ideologii, takich jak walka klasowa czy konflikt interesów między Żydami a ich otoczeniem, do chwili aż zupełnie zatracą swoją pierwotną siłę oddziaływania oraz wartość propagandową. Niedocenianie roli, jaką w Stanach Zjednoczonych odgrywał i nadal odgrywa czysty rasizm w rządzeniu południowymi stanami, byłoby na pewno poważnym błędem, lecz popełnilibyśmy jeszcze większy błąd wyciągając z tego wniosek, że przez ponad sto lat ta część kraju znajdowała się pod władzą totalitarną. Jedynym bezpośrednim i niezafałszowanym następstwem dziewiętnastowiecznych ruchów antysemickich nie był nazizm, ale przeciwnie, syjonizm, który – przynajmniej w formie ideologicznej, jaką przybrał na Zachodzie był rodzajem kontrideologii, „odpowiedzią” na antysemityzm. Nie oznacza, to nawiasem mówiąc, że samoświadomość Żydów była po prostu wytworem antysemityzmu; przecież choćby pobieżna znajomość historii Żydów, której osią, od czasów babilońskiego wygnania, było pragnienie przetrwania jako odrębnego narodu wbrew przygniatającym realiom rozproszenia, powinna wystarczyć do rozwiania tego najnowszego mitu, który stał się dość modny w kręgach intelektualnych po „egzystencjalistycznej” interpretacji Żyda przez Sartre’a jako kogoś postrzeganego i określanego jako Żyd przez innych.
Najlepszej ilustracji zarówno odrębności, jak i powiązań między pretotalitarnym i totalitarnym antysemityzmem dostarcza chyba absurdalna sprawa Protokołów mędrców Syjonu. Posługiwanie się przez nazistów tym falsyfikatem jako podręcznikiem do nauki podboju świata na pewno nie należy do dziejów antysemityzmu, ale tylko ten fakt może wyjaśnić, dlaczego ta nieprawdopodobna opowieść okazała się dostatecznie wiarygodna, aby czerpała z niej pożywkę antyżydowska propaganda. Natomiast nie może to wyjaśnić, dlaczego totalitarne roszczenia do rządów nad światem przy pomocy członków i z udziałem tajnych stowarzyszeń w ogóle stały się atrakcyjnym celem politycznym. Ta ostatnia funkcja, o wiele istotniejsza z politycznego (chociaż nie propagandowego) punktu widzenia, ma źródła w imperializmie w ogóle, w jego wybuchowej kontynentalnej wersji, szczególnie zaś w postaci „pan-ruchów” (pan movements).
Książka ta jest zatem ograniczona nie tylko w czasie i przestrzeni, ale także w zakresie przedmiotu. Zajmuje się historią Żydów w Europie Środkowej i Zachodniej, od czasów dworskich Żydów po sprawę Dreyfusa, z punktu widzenia jej znaczenia dla narodzin antysemityzmu i wpływu na niego. Przedstawia ruchy antysemickie, silnie zakorzenione w ówczesnej rzeczywistości na tle specyficznych stosunków łączących Żydów z nie-Żydami, a więc z jednej strony na tle roli, jaką Żydzi odgrywali w rozwoju państwa narodowego, a z drugiej – ich związków z nieżydowską częścią społeczeństwa. Pojawienie się pierwszych partii antysemickich w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX w. wyznacza moment, w którym sprawa wykracza poza ograniczony, konkretny konflikt interesów związany z doświadczeniem jednostek i wchodzi na drogę wiodącą do „ostatecznego rozwiązania”. Od tej chwili, w erze imperializmu, po której nastąpił okres ruchów i rządów totalitarnych, nie sposób odizolować kwestii żydowskiej lub ideologii antysemickiej od problemów zupełnie niezwiązanych z realiami nowożytnej historii Żydów. I to nie tylko dlatego ani nawet nie zasadniczo dlatego, że sprawy te odgrywały główną rolę w polityce światowej, ale dlatego, że sam antysemityzm stał się teraz narzędziem służącym do wyższych celów. Cele te zdecydowanie przerastały partykularne interesy zarówno Żydów, jak i wrogo do nich nastawionych środowisk, mimo że ich osiągnięcie wymagało, aby Żydzi występowali w roli głównych ofiar.
Imperialistyczne i totalitarne wersje dwudziestowiecznego antysemityzmu znajdzie czytelnik w drugiej i trzeciej części tej pracy.
Hannah ArendtLipiec 1967
1. Świątynia w Jerozolimie została zburzona w ٧٠ r. n.e. za panowania cesarza Tytusa. [Uwaga: wszystkie przypisy gwiazdkowe zamieszczone u dołu strony pochodzą od tłumaczy lub od redakcji wydania polskiego.] [wróć]
2. W ciągu 36 lat dzielących nas od pierwszej edycji Korzeni totalitaryzmu w badaniach nad dziejami Żydów dokonał się znaczny postęp. Przestarzałe prace Graetza i Dubnowa zastąpiły nowsze opracowania z fundamentalną wielotomową edycją World History of the Jewish People (Jerusalem 1964–1980) na czele. Nowożytne dzieje Żydów przedstawiają kompetentnie Paul R. Mendes-Flohr i Jehuda Reinhart w opublikowanej niedawno książce The Jew in the Modem World. A Documentary History (New York-Oxford 1980). W powodzi publikacji poświęconych tragicznym i powikłanym losom „narodu wybranego” w XX w. wyróżniają się prace: Salo Barona, The Russian Jews under Tsars and Soviets (New York 1970); Herel Fein, Accounting for Genocide (New York 1979); Paula Hilberta, The Destruction of the European Jewry (Chicago 1961); Lucy Dawidowicz, The War Aga-inst the Jews. 1933–1945 (New York 1975) oraz historie ruchu syjonistycznego pióra Waltera Laquexura i Shlomo Avineri. Interesującą polemikę z poglądami H. Arendt na temat holocaustu, zwłaszcza zaś z opiniami wyrażonymi w książce Eichmann in Jerusalem, zawiera książka Jacoba Robinsona, And Crooked Shall Be Made Straight. The Eichmann Trial and Hannah Arendt’s Narration (Philadelphia 1965). [wróć]
3. Od chwili napisania tych słów powstało kilka wybitnych prac poświęconych tej problematyce. Należą do nich książki Leona Poliakova (m.in. tłumaczona na wiele języków trzytomowa L’Histoire de l’antisémitisme)’, George’a L. Mosse’a, Towards the Final Solution. A History of European Racism (New York 1978); Normana Cohna, Warrant for Genocide. The Myth of Jewish World Conspiracy and the Protocols of the Elders of Zion (London 1967). [wróć]
ROZDZIAŁ I
Antysemityzm jako zniewaga dla zdrowego rozsądku
Wielu ludzi wciąż jeszcze uważa za przypadek, że rdzeniem ideologii nazistowskiej był antysemityzm, że polityka nazistów, konsekwentnie i bezkompromisowo, zmierzała do prześladowań i wreszcie do zagłady Żydów. Dopiero zgroza na widok rozmiarów katastrofy, a bardziej jeszcze bezdomność i poczucie wykorzenienia tych, którzy przetrwali, sprawiły, że „kwestia żydowska” stała się tak widoczna w życiu politycznym. To, co sami naziści uważali za swoje najważniejsze odkrycie, tj. rolę Żydów w polityce światowej, oraz dziedzinę, na której koncentrowała się ich uwaga, czyli prześladowanie Żydów na całym świecie, opinia publiczna uważała za pretekst do pozyskania mas albo za interesujący przykład demagogii.
Można zrozumieć tę niechęć do poważnego potraktowania tego, co głosili sami naziści. Trudno o aspekt historii współczesnej bardziej irytujący i niezrozumiały od faktu, że spośród wszystkich wielkich nierozstrzygniętych zagadnień politycznych naszego stulecia akurat ów pozornie drobny i nieistotny problem żydowski ma wątpliwy zaszczyt wprawienia w ruch całej tej piekielnej machiny. Taka rozbieżność przyczyny i skutków obraża nasz zdrowy rozsądek, nie wspominając już o poczuciu równowagi i harmonii historyków. W zestawieniu z samymi wydarzeniami wszystkie wyjaśnienia antysemityzmu sprawiają wrażenie pośpiesznie i przypadkowo wymyślonych dla przykrycia sprawy, która tak poważnie zagraża naszemu poczuciu proporcji i zaufaniu do rozsądku.
Jedno z tych pośpiesznych wyjaśnień polega na utożsamianiu antysemityzmu z wybujałym nacjonalizmem i jego ksenofobicznymi wybuchami. Tymczasem, niestety, współczesny antysemityzm nasilał się w miarę słabnięcia tradycyjnego nacjonalizmu, a osiągnął punkt szczytowy akurat w tym czasie, kiedy załamał się europejski system państw narodowych i ich chybotliwa równowaga.
Jak już zauważono, naziści nie byli zwyczajnymi nacjonalistami. Nacjonalistyczną propagandę kierowali do swoich sympatyków, a nie do przekonanych członków partii. Przeciwnie, tym ostatnim nigdy nie wolno było rezygnować z konsekwentnie ponadnarodowego podejścia do polityki. „Nacjonalizm” nazistów pod niejednym względem był podobny do szerzonej ostatnio propagandy nacjonalistycznej w Związku Radzieckim, również służącej wyłącznie do podtrzymywania uprzedzeń mas. Ograniczony charakter nacjonalizmu, prowincjonalizm państwa narodowego, wzbudzał u nazistów autentyczną, nigdy nieprzezwyciężoną odrazę. Wciąż powtarzali, że ich „ruch”, mający zasięg międzynarodowy, tak jak ruch bolszewicki, jest dla nich ważniejszy niż jakiekolwiek państwo związane z konieczności z określonym terytorium. Zresztą nie tylko naziści, ale i pięćdziesiąt lat dziejów antysemityzmu to dowody przeciwko utożsamianiu antysemityzmu z nacjonalizmem. Pierwsze partie antysemickie działające w ostatnich dziesięcioleciach XIX w. były zarazem jednymi z pierwszych, które nawiązywały kontakty międzynarodowe. Od samego początku zwoływały międzynarodowe kongresy i dbały o koordynację działań w skali międzynarodowej lub przynajmniej europejskiej.
Ogólne tendencje, takie jak jednoczesny schyłek państw narodowych i nasilenie się antysemityzmu, nie dają się przekonująco wyjaśnić przez wskazanie jedynej przyczyny. W takich przypadkach historyk ma zwykle do czynienia z bardzo skomplikowaną sytuacją historyczną, w której wyodrębnienie jakiegoś czynnika jako „ducha epoki” sprawia mu niesłychaną trudność. Istnieją jednak pewne przydatne zasady ogólne. Dla naszych celów najważniejszą z nich jest wielkie odkrycie przez Tocqueville’aK8 motywów gwałtownej nienawiści ludu francuskiego do arystokracji w przededniu rewolucji, nienawiści, która nasunęła Burke’owi spostrzeżenie, że rewolucja francuska dotyczyła bardziej „kondycji dżentelmena” niż instytucji króla. Zdaniem Tocqueville’a, Francuzi nienawidzili tracących władzę arystokratów bardziej niż kiedykolwiek przedtem właśnie dlatego, że gwałtownej utracie rzeczywistego znaczenia nie towarzyszył dostrzegalny upadek ich fortun. Dopóki arystokraci zachowywali ogromne wpływy w sądownictwie, byli nie tylko tolerowani, ale i szanowani. Kiedy szlachta utraciła swoje przywileje, a wśród nich przywilej wyzysku i ucisku poddanych, lud dostrzegł w niej pasożyta, niespełniającego żadnej rzeczywistej funkcji w rządzeniu krajem. Innymi słowy, nigdy sam ucisk czy wyzysk nie jest główną przyczyną niechęci; bogactwo bez widocznych funkcji jest zdecydowanie bardziej nieznośne, ponieważ nikt nie rozumie, dlaczego powinno być tolerowane.
Podobnie antysemityzm osiągnął punkt szczytowy, kiedy Żydzi utracili już funkcje publiczne i wpływy, a pozostało im tylko bogactwo. Kiedy Hitler doszedł do władzy, banki niemieckie były już prawie judenrein (a przecież w tej właśnie dziedzinie Żydzi dzierżyli kluczowe pozycje przez ponad sto lat), a niemieccy Żydzi jako całość, po długim okresie systematycznej poprawy statusu społecznego i wzrostu liczebnego, znikali tak szybko, że statystycy przewidywali ich całkowite zniknięcie w ciągu kilkudziesięciu lat. Co prawda, statystyka niekoniecznie odbija rzeczywiste procesy historyczne, jednak zastanawiające jest, że z punktu widzenia ludzi zajmujących się nią zawodowo, nazistowskie prześladowania i eksterminacje mogą sprawiać wrażenie bezsensownego procesu, który prawdopodobnie i tak by nastąpił.
To samo odnosi się do prawie wszystkich krajów Europy Zachodniej. Sprawa Dreyfusa wybuchła nie za czasów II Cesarstwa, kiedy Żydzi francuscy osiągnęli szczyty powodzenia i wpływów, lecz w III Republice, gdy właściwie zniknęli z eksponowanych stanowisk (chociaż nie ze sceny politycznej). Antysemityzm austriacki przybrał gwałtowne formy nie za rządów Metternicha i Franciszka Józefa, lecz w powojennej Republice Austriackiej, kiedy było zupełnie oczywiste, że żadna inna grupa nie odczuwa tak silnie jak Żydzi utraty wpływów i prestiżu wskutek zniknięcia monarchii habsburskiej.
Prześladowania grup odsuniętych od władzy lub tracących ją nie są zapewne zbyt miłym widowiskiem, ale nie sama nikczemność ludzka jest ich przyczyną. To właśnie sensowne przeświadczenie, że siła powinna być funkcjonalna i czemuś służyć, instynktownie nakazuje ludziom okazywać posłuszeństwo rzeczywistej władzy lub tolerować ją, a nienawidzić ludzi posiadających bogactwo bez władzy. Społeczeństwo funkcjonuje i utrzymuje swoisty porządek nawet w warunkach ucisku i wyzysku. Jedynie bogactwo bez władzy lub chłodna obojętność uprzywilejowanych wywołuje wrażenie ich zbędności, pasożytowania, a w konsekwencji nieznośności istniejącej sytuacji, gdyż wtedy przecięte zostają wszystkie nici wiążące ludzi ze sobą. Bogactwu, które nie wyzyskuje, brak nawet takich więzi jak te, które istnieją między wyzyskiwaczem a wyzyskiwanym; chłodna obojętność nie pociąga za sobą nawet minimum zainteresowania uciskającego uciskanym.
Jednak schyłek zachodnio- i środkowoeuropejskiego żydostwa stwarza jedynie atmosferę, w której rozgrywają się dalsze wypadki. Sam ten schyłek tłumaczy je w równie małym stopniu, jak fakt utraty władzy przez francuską arystokrację mógłby tłumaczyć rewolucję francuską. Znajomość takiej prawidłowości przydatna jest wyłącznie do odrzucenia zdroworozsądkowej sugestii, jakoby gwałtowną nienawiść lub nagłą rebelię mogło spowodować tylko istnienie wielkiej potęgi bądź popełnienie wielkich nadużyć i że wskutek tego zorganizowana nienawiść do Żydów musiała być reakcją na ich znaczenie i siłę.
Poważniejsze, ponieważ wydaje się słuszne bardziej wartościowym ludziom, jest inne zdroworozsądkowe złudzenie: Żydów jako całkowicie pozbawioną znaczenia grupę wplątaną w ogólne nierozwiązywalne konflikty epoki można było obciążyć odpowiedzialnością i ostatecznie przedstawić jako ukrytych sprawców wszelkiego zła. Najlepiej ilustruje i zarazem demaskuje takie wyjaśnienie, drogie sercom wielu liberałów, dowcip opowiadany po pierwszej wojnie światowej. Antysemita stwierdza, że Żydzi spowodowali wojnę. Odpowiedź brzmi: tak, Żydzi i cykliści. Dlaczego cykliści? – pyta pierwszy. A dlaczego Żydzi? – odpowiada drugi.