Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy w 1900 roku w różnych punktach Chojnic, niewielkiego miasteczka w Prusach Zachodnich, zostają znalezione fragmenty ciała gimnazjalisty Ernsta Wintera, lokalna społeczność przeżywa wstrząs. Podejrzenie szybko pada na żydowskiego rzeźnika, który według pogłosek zabił osiemnastolatka i wykorzystał jego krew do wypieku macy. Z czasem nastroje antysemickie nabrzmiewają do tego stopnia, że rząd ogłasza najwyższą w historii Cesarstwa Niemieckiego nagrodę za pomoc w schwytaniu sprawcy. Helmut Walser Smith w swojej pasjonującej książce, sytuującej się na przecięciu reportażu historycznego i eseju antropologicznego, analizuje rytualny wymiar przemocy wymierzonej w Żydów i przygląda się rozwojowi dyskursu antysemickiego, składającego się z plotek przekazywanych z ust do ust, artykułów w prasie oraz innych materiałów inspirowanych ówczesnymi wydarzeniami.
Autor „Kręgów przemocy” z detektywistyczną skrupulatnością rekonstruuje wypadki w Chojnicach, wpisując je w szerszy kontekst historyczny, społeczny i kulturowy. Efektem tej próby jest fascynujące studium przypadku, które dzięki wielości perspektyw rzuca nowe światło na mit mordu rytualnego – jeden z najmroczniejszych składników europejskiej wyobraźni.
Helmut Walser Smith – profesor historii na Uniwersytecie Vanderbilta specjalizujący się w tematyce antysemityzmu, nacjonalizmu i Zagłady. Stypendysta Fundacji Guggenheima. Za „Kręgi przemocy” otrzymał Nagrodę Fraenkela. Mieszka w Nashville w stanie Tennessee.
Seria roz:poznania
W serii roz:poznania prezentujemy przekrojowe opowieści o najważniejszych problemach współczesności, historyczne dociekania, których przedmiotem jest przeszłość, ale stawką – przyszłość, analizy społeczne i krytyczne interpretacje zjawisk w szeroko pojętej kulturze. Zawsze z nieoczywistej perspektywy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 374
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Meike
Prędzej góry staną się płaskie...
Prolog
Większość zjawisk historycznych i naturalnych nie jest jednak tak prosta albo nie pokrywa się z takimi uproszczeniami, na jakie chętnie gotowi byśmy byli przystać.
Primo Levi (przełożył Stanisław Kasprzysiak)
Krótko mówiąc, jeden wyraz przewodzi i przyświeca naszym pracom badawczym: „zrozumieć”.
Marc Bloch (przełożyła Wanda Jedlicka)
Do morderstwa doszło w niedzielę w nocy 11 marca 1900 roku w Konitz, spokojnym niewielkim miasteczku na wschodnich krańcach Cesarstwa Niemieckiego, leżącym obecnie na terenie Polski. Początkowo nikt nie zwrócił uwagi, że coś jest nie w porządku. Dwa dni później znaleziono jednak pierwsze fragmenty ciała. Ktoś odciął je piłą lub nożem, zawinął w papier pakowy i pozostawił w różnych częściach miasta: tułów w jednym miejscu, prawe ramię w innym. Szczegóły zbrodni wywołały niepokój wśród mieszkańców Konitz, podobnie zresztą jak coraz głośniejsze antysemickie oskarżenia. Przybierający na sile chór głosów oskarżał o morderstwo ludność żydowską.
Żydzi ubili chrześcijanina,
Tam gdzie Mojżeszowa świątynia.
Ciało zaszyli w worze
I zatopili w jeziorze,
Nie widząc w tym żadnej swej winy[1].
Oskarżenia, rzucane przez sąsiada przeciwko sąsiadowi, skupiały się na fantazyjnej opowieści miejscowego rzeźnika, która z kolei opierała się na dawnym przesądzie o mordzie rytualnym. Zgodnie z nim każdego roku z okazji Paschy Żydzi mieli mordować chrześcijańskie dzieci, a ich krwi używać do wypiekania macy. Chodziły słuchy, że Żydzi są spragnieni chrześcijańskiej krwi, a mordy rytualne planują z dużym wyprzedzeniem. Wiele lat później pisarz ekspresjonistyczny Ernst Toller wspominał, jak głośnym echem tamte wydarzenia odbiły się w jego rodzinnym miasteczku, oddalonym od Konitz o sto kilometrów. „Żydzi w Konitz zamordowali chrześcijańskiego chłopca”, wołali za nim koledzy ze szkoły, „a z jego krwi upiekli macę”[2].
Oskarżenia o mord rytualny szybko doprowadziły do aktów przemocy, z początku sporadycznych, z czasem coraz ostrzejszych, ostatecznie zakończonych serią poważnych antysemickich rozruchów. Dla żydowskich mieszkańców Konitz ich spokojne, rodzinne miasteczko stało się nagle niebezpiecznym miejscem, „strefą wojny”, w której „strach w ogóle było wychodzić z domu”[3]. Niepokój ogarnął także miejscowe władze. W obawie, że nie zdołają zapanować nad zamieszkami, wezwały armię, żeby przywróciła porządek i otoczyła ochroną Żydów, którzy w dziesięciotysięcznym miasteczku stanowili nieco ponad trzystuosobową grupę. Kiedy zjawiło się wojsko, zazwyczaj posłuszni obywatele Prus Zachodnich obrzucili żołnierzy kamieniami, wyzywając ich od „obrońców Żydów”. „Gdyby nie wojsko”, wspominał jeden z żydowskich mieszkańców miasteczka, „wydarliby nas nocą z łóżek”[4].
Antysemicka przemoc w Konitz w 1900 roku, jak teraz wiemy, zapowiadała katastrofę na zupełnie inną skalę, kiedy to państwo nie tylko nie broniło ludności żydowskiej, ale prześladowało ją i doprowadziło niemal do jej całkowitej zagłady. Czterdzieści lat po tym, jak uczestnicy rozruchów w Konitz skandowali „śmierć Żydom!”, rząd nowoczesnego państwa, wspomagany przez grono chętnych do pomocy katów oraz zwykłych ludzi, podjął próbę wcielenia tej groźby w życie: najpierw podczas kierowanego przez władze ogólnokrajowego pogromu w noc kryształową (9 listopada 1938 roku), gdy rozbijano witryny żydowskich sklepów, podpalano synagogi, a samych Żydów bito i mordowano; następnie przy pomocy szwadronów śmierci zwanych Einsatzgruppen i specjalnych oddziałów policji, które podczas drugiej wojny światowej z niesłychanym okrucieństwem dokonywały czystek w żydowskich miasteczkach i wioskach we wschodniej Europie, a także przy użyciu metod przemysłowych, najpierw dość prymitywnych, lecz z czasem coraz bardziej wyrafinowanych, które z obozów w Chełmnie, Bełżcu, Sobiborze, Treblince, na Majdanku i w Auschwitz uczyniły prawdziwe fabryki śmierci.
Ale dla Niemców w 1900 roku Auschwitz było czymś naprawdę nie do pomyślenia. Gdyby ktoś im oświadczył, że w ciągu najbliższego półwiecza ich kraj rozpęta dwie wojny światowe i będzie usiłował unicestwić cały naród, którego przedstawiciele są ich sąsiadami, z trudem przyszłoby im w to uwierzyć, a na pewno wzbudziłoby to ich szczere oburzenie. Czasy, w których żyli – podobnie jak nasze – były pełne sprzeczności i w równym stopniu charakteryzowały się złowieszczymi zapowiedziami kataklizmu, co optymistycznym duchem postępu. Jak jednak przypomina Peter Gay, dla Żydów i Niemców przyszłość „szykowała wyłącznie gabinet samych okropności”[5].
W 1900 roku Niemcy zdążyli już zostawić za sobą surowy autorytaryzm rządów Ottona von Bismarcka, nazywanego żelaznym kanclerzem, choć były przywódca wciąż pozostawał obiektem ich czci. Bismarck oddał stery kraju w 1890 roku, a osiem lat później zmarł w swojej posiadłości na wschód od Hamburga. Jego zniknięcie ze sceny politycznej otworzyło drogę znacznie bardziej ambitnemu i nieobliczalnemu zarazem cesarzowi Wilhelmowi II (sam Bismarck porównał go kiedyś do balonu napełnionego helem, który nieustannie trzeba trzymać na uwięzi). Młody cesarz, otoczony przez arystokratyczną świtę, coraz bardziej marginalizował kolejnych poślednich kanclerzy. Podczas epoki wilhelmińskiej, jak zaczęto nazywać okres po 1890 roku, cesarz stał na straży ustroju zwanego monarchią konstytucyjną, nadając współczesną postać pruskiej polityce, którą Immanuel Kant streścił niegdyś słowami: „Zastanawiajcie się, ile tylko chcecie i nad czym tylko chcecie, lecz bądźcie posłuszni!”[6]. Monarcha sprawował władzę nad armią, prowadził politykę zagraniczną, trzymał pieczę nad prawem i porządkiem w kraju. Kanclerz odpowiadał bezpośrednio przed cesarzem, nie przed parlamentem. Reichstag, wybierany wyłącznie głosami dorosłych mężczyzn, ustalał jednak wysokość podatków i opłat celnych, w związku z czym kanclerz nie mógł bez niego swobodnie rządzić. Chociaż Niemcy nie były wówczas awangardą demokracji, istnienie Reichstagu gwarantowało demokratyczność praktyk stosowanych przez niemieckich polityków, które – jak przekonuje historyczka Margaret Lavinia Anderson – z czasem stały się powszechnie uznaną normą w tamtejszym społeczeństwie[7]. Najsilniejszą reprezentację w Reichstagu miała Niemiecka Partia Centrum, która wytrwale broniła konstytucji, natomiast największym poparciem cieszyła się Socjaldemokratyczna Partia Niemiec nawołująca do postępowych reform, w tym przyznania kobietom praw wyborczych.
Efekty tej demokratyzacji, aczkolwiek jeszcze niepewne, stawały się coraz lepiej widoczne. W 1900 roku władza panów feudalnych i wszechmocnych kapitalistów zdawała się słabnąć, a siłowe metody przełamywania sporów politycznych, na przykład poprzez delegalizację partii politycznych i uchylanie powszechnych praw wyborczych, przestano traktować jako coś oczywistego. Uchwalono nowoczesny kodeks cywilny, który wzmacniał prawa obywateli, w tym Żydów, i wprowadzał postępowe rozwiązania, takie jak kabiny do głosowania i koperty na karty wyborcze, mające zagwarantować tajny przebieg wyborów. W innych dziedzinach też nic nie zdawało się zapowiadać tak ponurej przyszłości, jaka czekała Niemcy. Po sporadycznych okresach kryzysu pomiędzy 1873 a 1896 rokiem gospodarka odzyskała siły i w 1900 roku była w znakomitej kondycji. Na przełomie wieków mieszkańcy Cesarstwa angażowali się w działalność rozmaitych organizacji obywatelskich: ruchów reform społecznych, towarzystw dobroczynnych, lig patriotycznych, klubów rekreacyjnych. Organizacje te – nierzadko robiące wokół siebie sporo wrzawy, czasami szowinistyczne, czasami ekskluzywne – świadczyły o istotnym znaczeniu sfery publicznej. Powodów do optymizmu dostarczała również powszechna edukacja. W 1900 roku społeczeństwo niemieckie odznaczało się jednym z najwyższych na świecie odsetków osób umiejących czytać i pisać, porównywalnym z występującym obecnie w Stanach Zjednoczonych. Niemieckie szkoły podstawowe i gimnazja cieszyły się poważaniem, a z powodu surowej dyscypliny budziły również strach. Z kolei uczelnie wyższe przyciągały studentów z całej Europy, w tym z Rosji, a także ze Stanów Zjednoczonych. W.E.B. Du Bois na przykład znalazł na niemieckich uniwersytetach wytchnienie od rasistowskich ograniczeń systemu edukacyjnego w swoim ojczystym kraju. Co więcej, niemieccy uczeni dokonywali co rusz ważnych odkryć i w pierwszych dwóch dekadach XX wieku otrzymali więcej Nagród Nobla niż przedstawiciele innych większych krajów razem wzięci[8].
Ponieważ jednak „przeszłość to prolog tylko”[9], jak mówi Antonio do Sebastiana w Burzy Williama Shakespeare’a, dalsze czyny musiały dopiero zostać zapisane i nikt jeszcze nie wiedział, jak potoczą się wypadki.
Niektórzy historycy słusznie wskazują, że jednostki obdarzone bardziej wrażliwym duchem już w tamtych latach przeczuwały nadciągającą katastrofę. Wielbiciele twórczości dramaturgicznej Henrika Ibsena mówili o „demonicznym charakterze swojej epoki”, a część myślicieli, wśród których najdobitniej wybrzmiewał głos Nietzschego, uważała, że antysemityzm przenika do głębi istotę niemieckości. Problem antysemityzmu, jego pochodzenia i uporczywego trwania nie dawał też spokoju Aby’emu Warburgowi, znakomitemu historykowi sztuki, potomkowi zamożnej żydowskiej rodziny bankierów z Hamburga. Autor Narodzin Wenus, zainspirowany sprawą mordu rytualnego w Konitz, uczynił z niej punkt wyjścia do rozważań na temat trudnego położenia Żydów w oświeconym społeczeństwie, którego tkankę od czasu do czasu przekłuwa ostrze atawistycznych lęków[10].
Warburgowskie ujęcie antysemityzmu nie straciło na aktualności. Powstaje bowiem pytanie, jak można wytłumaczyć uprzedzenia, nienawiść i przemoc obecne w nowoczesnych społeczeństwach, takich jak nasze, w przypadku ludzi podobnych do nas samych, którzy żyli nie w mrocznych wiekach, lecz w czasach, kiedy równowaga opinii nie pozwalała już na jawne manifestowanie nienawiści.
Nie jest to jednak jedyny ani najpopularniejszy sposób potraktowania tego problemu. Daniel J. Goldhagen w głośnej książce Gorliwi kaci Hitlera opisuje Niemców żyjących w Trzeciej Rzeszy jako przynależących do „całkowicie odmiennej kultury”, a studiowanie ich losów porównuje do „lądowania na nieznanym brzegu”[11]. Antysemityzm Trzeciej Rzeszy był jego zdaniem mocno zakorzeniony w Drugiej Rzeszy i ówczesnym społeczeństwie przesiąkniętym „eliminacyjnym antysemityzmem”. Jak jednak trafnie zauważyli krytycy Goldhagena, we Francji podczas sprawy Dreyfusa i bezpośrednio po niej panował jeszcze większy antysemityzm, w Rosji raz po raz dochodziło do krwawych pogromów, tymczasem w Niemczech przełomu wieków polityczny antysemityzm pomału ustępował, a inne jego przejawy w coraz większym stopniu stanowiły wyraz społecznego snobizmu albo lokowały się na ideologicznych obrzeżach. Dopiero pierwsza wojna światowa i okres Republiki Weimarskiej zmieniły ten stan rzeczy. W ostatecznym rozrachunku Hitler wziął się jednak z marginesu sceny politycznej, nie z jej centrum, a nadchodząca katastrofa czerpała swoją ideologiczną dynamikę z przekonań wyznawanych przez skrajne, radykalnie nacjonalistyczne środowiska.
Sprawa z Konitz to pojedyncze, przykładowe wydarzenie, zaledwie jeden z epizodów w dziejach antysemityzmu, więc jej analiza nie przyniesie odpowiedzi na to, jaki stosunek do Żydów mieli wszyscy mieszkający wtedy w Niemczech chrześcijanie, ani nie wyjaśni, czy Niemcy już wówczas dążyły do unicestwienia ludności żydowskiej. Ukazuje nam ona jednak coś, co zarówno Goldhagen, jak i jego krytycy pominęli w swoich rozważaniach, a co będę określał tutaj mianem „procesu”.
W wyniku owego procesu uśpiony antysemityzm wychodzi na światło dzienne, prywatna wrogość i sąsiedzkie spory przeistaczają się w krwawe sceny prześladowań. W jednym przypadku złe podszepty i pogłoski o czyjejś złośliwości trafiają w próżnię, w innym rozpętują bieg morderczych wypadków. Uprzednia obecność antysemityzmu, nacjonalizmu czy rasizmu ma niewątpliwie wpływ na ich rozwój, ale samego rezultatu nie można w pełni zrozumieć przy użyciu stałego wskaźnika postaw, antysemickich czy innych. Przyglądając się natomiast procesowi, widzimy, jak w jednym punkcie zbiegają się rozmaite siły historyczne: jak lokalne animozje urastają do rangi potężnych symboli, co skutkuje jeszcze większymi antagonizmami; jak złośliwe opowieści i krążące po gospodach plotki przeistaczają się w publiczne spektakle przemocy i jak dopasowują się do istniejących wcześniej przekonań politycznych oraz religijnych. Widzimy również, jak społeczne oskarżenia wpływają na zmiany w układzie władzy i jak wspomagają określone programy polityczne, a także jak uwikłani w nie ludzie zaczynają uznawać własne kłamstwa za obiektywną prawdę.
Zamieszki w Konitz, najpoważniejszy incydent antysemicki w wilhelmińskich Niemczech, ukazują te mechanizmy w działaniu[12]. Skupiając się na wzorcach antysemityzmu na poziomie lokalnym, możemy odtworzyć, jak ujęła to kiedyś Shulamit Volkov, „szczególne warunki” pozwalające mu rozkwitać[13]. Z wyjątkiem badaczy analizujących antysemityzm w centrach wielkich miast historycy niechętnie prowadzili badania na małą skalę, w wysokiej rozdzielczości[14]. Najobszerniejsze i jak dotąd najlepsze studia nad niemieckim antysemityzmem skupiały się zazwyczaj na poglądach czołowych antysemitów, na antysemityzmie poszczególnych środowisk lub instytucji bądź na antysemickiej polityce[15]. Prace te, choć niezwykle ważne, nie pokazują, jak to się stało, że antysemityzm wniknął tak głęboko w tkankę życia codziennego. W wymiarze lokalnym widać to znacznie dokładniej niż w badaniach ogólnych[16]. Dzięki temu prawda historyczna jawi się nam, by posłużyć się słowami polsko-amerykańskiej pisarki Evy Hoffman, jako „bardziej wielowarstwowa, złożona i zróżnicowana”[17].
Urodziłem się w małym niemieckim miasteczku ponad sześćdziesiąt lat po wydarzeniach w Konitz, a dorastałem w małym miasteczku w Stanach Zjednoczonych – obydwa przypominały wielkością Konitz. Wydawało mi się, że z grubsza rozumiem, jak to się dzieje, że zwykłych mieszkańców takich miejscowości ogarnia gniew i kierowani pragnieniem zemsty zwracają się przeciwko własnym sąsiadom. Ale pomimo wieloletnich studiów nad długą historią niemieckiego antysemityzmu nie byłem do końca przygotowany na to, w jakim stopniu uprzedzenia przenikały chrześcijańską społeczność Konitz. Wszystkie mnożące się plotki i pomówienia, które krążyły w miasteczku, mogłem prześledzić dzięki niezwykle bogatym materiałom archiwalnym z dochodzenia w sprawie morderstwa. Notatki prokuratorów, jak również raporty starosty powiatowego oraz akta rozpraw sądowych dotyczących osób oskarżonych o krzywoprzysięstwo stały się fragmentami starych zdjęć rentgenowskich, które ułożone razem dają pełniejszy obraz sytuacji, bardziej czytelny niż dla samych mieszkańców Konitz. Dzięki tym materiałom możemy zrozumieć, jakie siły działały w małym niemieckim miasteczku podczas śledztwa w sprawie morderstwa oraz antysemickich zamieszek. Możemy zobaczyć, jak fabrykowano kolejne opowieści, kto je rozpowszechniał i z jakich powodów. Możemy również przeanalizować charakter przemocy, która sama w sobie stanowiła rodzaj rytuału.
Przyjrzymy się więc antysemityzmowi w działaniu. Czasami, jak wiadomo, antysemityzm pozostaje czymś abstrakcyjnym. W poprzednich epokach, choć zdarza się to też obecnie, ludzie mówili bezosobowo o jakichś „Żydach”. W Konitz jednak antysemityzm przybrał boleśnie konkretną postać, ponieważ chrześcijanie denuncjowali Żydów, których dobrze znali. Teraz mamy okazję, by usłyszeć ich głosy, podążyć za oskarżeniami i odtworzyć relacje pomiędzy poszczególnymi sąsiadami. Pozwala nam to dostrzec pewne prawidłowości, a z nich wyłania się określony mechanizm: obserwujemy, jak chrześcijańska społeczność małego miasteczka redefiniuje siebie, niszczy łączące ją więzi i zamienia swoich sąsiadów we wrogów.
Przedstawione w Kręgach przemocy dokumenty pozwalają nam także przeanalizować na nowo sprawę morderstwa i zrozumieć, jak rozmaite uprzedzenia dotyczące Żydów, pochodzenia społecznego, seksualności oraz tak zwanego umysłu przestępcy wypaczyły przebieg śledztwa, zaślepiając policję oraz ludność miasteczka, jeśli chodzi o tożsamość prawdziwego mordercy.
Przypisy końcowe
Skróty
AZJ – „Allgemeine Zeitung des Judentums”
BLHA – Brandenburgisches Landeshauptarchiv (Brandenburskie Główne Archiwum Krajowe)
CVdSjG – Centralverein deutscher Staatsbürger jüdischen Glaubens (Centralne Stowarzyszenie Obywateli Niemieckich Wyznania Żydowskiego)
DZ – „Danziger Zeitung”
GStAPK – Geheimes Staatsarchiv Preussischer Kulturbesitz (Tajne Archiwum Państwowe Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego)
IdR – „Im deutschen Reich”
JP – „Jüdische Presse”
LA – Landratsamt (starostwo powiatowe)
MVAA – „Mitteilungen aus dem Verein zur Abwehr des Antisemitismus”
SZ – „Die Staatsbürger-Zeitung”
Prolog