35,93 zł
Koniec wielkiej wojny nie oznacza końca rozlewu krwi. Gdy cichnie bitewny zgiełk dawni towarzysze broni stają się nowymi wrogami, a zemsta sensem istnienia.
Nira, zwiadowczyni z korpusu ekspedycyjnego armii Maeid i weteranka brutalnego konfliktu, zostaje zdradzona przez najbliższych jej ludzi.
Od śmierci ratuje ją Harlan - skazaniec, który na obliczu nosi symbole wszystkich popełnionych zbrodni.
Razem ruszają szlakiem krwawej zemsty, która zaprowadzi ich do starożytnego królestwa, a nawet dalej - głęboko pod jego powierzchnię.
Tylko w głębokim mroku znajdą światło i ukojenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 368
Spis cyklu
Serce loduKrew kamieniaHarlan, wasza kolej, do środka! – zawołał wartownik.
Ciepło. W środku było ciepło. Namiot zaprojektowano w ten sposób, by zmieścił palenisko. W ogóle wyglądało tutaj jak w pałacowej komnacie – dywany na podłodze, regały obciążone księgami, stojaki, na których pyszniła się broń i zbroje. Wreszcie pokaźne biurko, za którym siedział generał. Obok stał drugi mężczyzna.
– No proszę, kogo wygrzebali nam z błota! – powiedział.
Był to pułkownik Ramdan z II Armii, człowiek postawny, choć przy Harlanie zdawać się mógł chuderlakiem. Niezbyt przystojny, o gęstej czuprynie czarnych kręconych loków i pokaźnym nosie, odziedziczonym po matce – tawirskiej kurtyzanie, która dzięki umiejętnościom łóżkowym dochrapała się godności cesarskiej baronessy. Ten wielki nochal nadawał oficerowi wygląd przyczajonego sępa.
– Wystarczy, Korad – rzekł generał, skrobiąc piórem po wielkim arkuszu papieru. – Mamy z panem Harlanem do załatwienia jedną krótką sprawę. A potem dalej, do następnych obowiązków.
Generał Raymund Kareer, zwany Jednookim Orłem Cesarstwa. Starzec, który wyglądał, jakby wciąż mógł pokonać z tuzin młodych zapaśników podczas otwartych zawodów. Zdobny płytowy napierśnik jeszcze bardziej powiększał jego sylwetkę. Gdyby siwy Orzeł zgolił brodę i wąs, wyglądałby na dwadzieścia, trzydzieści lat młodszego.
– Harlan. Po prostu Harlan – mówił Kareer, patrząc w dokument przed sobą. – Podle urodzony. Według tego, co tutaj mam, liczy lat czterdzieści pięć, z czego dwadzieścia siedem spędził w więzieniach. Sześć lat temu zwolniony z odsiadywania wyroku po wcieleniu go do Cesarskiej Kompanii Karnej. Ochotnik. Pełne pięć lat służby w ciężkiej piechocie. Straty jego oddziału sięgnęły osiemdziesięciu procent.
Tak, dokładnie – pięć lat służby, z czego rok spędzony tutaj, w Zachodniej Arganii. Przez rok brał udział w tłumieniu kolejnego argańskiego powstania, tym razem dowodzonego przez Gallana Rakiticia, pomniejszego szlachetkę. Gdy możne rody tego kraju lata temu pozwoliły na rozbiór państwa, chłopstwo i drobna, marna szlachta nie wyraziły na to zgody. Od tamtej pory cesarz Lodryg, a potem jego córka, cesarzowa Natalia, musieli tłumić powstanie po powstaniu, bunt po buncie.
Argania, niegdyś dumna kraina gęstych lasów, wielkich równin i cudownych jezior, kraina, w której hodowano najlepsze konie na całym kontynencie, kraina, w której wynaleziono nowoczesne techniki walki ciężkiej jazdy, płodozmian i wódkę, była teraz peryferyjną prowincją Cesarstwa Orlańskiego, cierpiącą z powodu coraz to nowych buntów i powstań. A Harlan wraz z cesarską armią w deszczu i błocie tłumił ostatnie z nich.
Kilka większych bitew, trzy oblężenia, wojna podjazdowa, palenie kolejnych siół i zagród. Po drodze epidemia, ale ograniczona do podlejszej części armii. Wreszcie zwycięstwo i uporządkowanie zbuntowanych, niebezpiecznych ziem. No i śmierć samego Rakiticia. Nie w bitwie, na polu walki, gdzie legenda przywódcy mogła zagwarantować mu nieśmiertelność.
Nie.
Śmierć podła i banalna. W czasie uczty. Z przepicia. Taka, o której lepiej zapomnieć.
Samo ciało wodza buntowników gdzieś zaginęło. W armii orlańskiej szeptano, że zostało wykradzione i spalone, tak by grób Gallana nie stał się obiektem kultu i kolejnych pielgrzymek chętnych do walki buntowników. Szemrano więc, że śmierć ta nie była przypadkiem. I że nie kto inny jak cesarscy zabójcy tego konkretnego wieczoru napełniali przywódcy buntowników kielich.
Harlana to jednak nie obchodziło. Przez całą kampanię interesowała go tylko walka. Walka w deszczu, błocie i krwi.
– Ilu buntowników zabiłeś, Harlan? – zapytał generał.
– Pięćdziesięciu sześciu – odparł natychmiast żołnierz. Liczył.
– A członków własnego oddziału? – dodał z rozbawieniem pułkownik.
Harlan spojrzał na niego. Uśmiechnął się. Paskudnie.
– Tylko jednego – rzekł, nie kryjąc satysfakcji. – Pozwalał sobie na niewybredne uwagi pod adresem Jej Cesarskiej Wysokości. Zmiażdżyłem mu czaszkę uderzeniem pięści. – Dla efektu uniósł mocarną dłoń. – Ale żeby być pewnym, poprawiłem jeszcze klocem drewna. Niewiele tego po wszystkim zostało.
W namiocie zapadła krótka chwila milczenia. Ogień trzaskał w palenisku.
– Zwierzęta takie jak ty należy trzymać w klatce! – syknął Ramdan. – Dziwię się zresztą, że cię nie powiesili. Cesarscy sędziowie bywają zbyt pobłażliwi.
– Znaki wytatuowane na twoim obliczu są symbolem hańby zbrodni, jakie popełniałeś – powiedział generał, uspokajając gestem podkomendnego. – Ale walczyłeś w służbie Cesarstwa Orlańskiego. Za to należy ci się nagroda. – Zwinął dokument i opieczętował go, potem wyciągnął ku Harlanowi. – Twoje zbrodnie są straszliwe, ale prawo jest prawem. W imieniu Jej Cesarskiej Wysokości daję ci wolność. Od teraz jesteś obywatelem Orlanu, z pełnią przysługujących praw. Pamiętaj, że to nie jest żadna łaska. Takie jest prawo Cesarstwa i to jego litera cię uwalnia, nie ja.
Harlan i tak pochylił głowę. Lekko. Nie w podziękowaniu, lecz z szacunku dla starego żołnierza. Generał machnął ręką.
– Idź do mistrza tatuaży – rzucił. – Niech wykona na twoim obliczu ostatni symbol, znak wolności. Tak aby żaden stróż prawa nie miał wątpliwości, iż ma do czynienia z człowiekiem, który odpokutował za zbrodnie. Masz prawo zachować broń i zbroję, a także otrzymasz żołd, żebyś mógł nabyć rumaka. Odmaszerować!
Harlan wyprężył się na baczność, po czym wykonał salut – prawą pięścią uderzył się w pierś. Generał wstał i odpowiedział tym samym.
– Chwała Cesarstwu – rzekł Harlan.
– Wieczna chwała! – odpowiedział Kareer. – Zejdź mi już z oczu.
Harlan odwrócił się i, wciąż naprężony, opuścił namiot. Rozluźnił się dopiero po wyjściu na wilgoć i chłód. Wszędzie błoto. Błoto i kałuże wypełnione wodą i uryną, ludzką oraz końską. I ten przeklęty siąpiący deszcz, który mężczyzna czuł na łysej czaszce, na przemakającym odzieniu.
Wartownik nadal stał przy wejściu do namiotu. Obrzucił wychodzącego pełnym pogardy spojrzeniem. Harlan wciągnął powietrze głęboko do płuc.
– Czujesz to? – zapytał strażnika. – Zapach wolności.
– Smród błota, zgnilizny i trupów. Krwi i szczyn – odparł lekceważąco żołnierz.
– Owszem – przyznał Harlan. – Cudowny, prawda?
Nira zanurzyła głowę w kuble z lodowatą wodą. Trwała tak przez długą chwilę.
Zimno przynosiło ulgę na tyle wielką, że brak powietrza zdawał się tylko drobną niewygodą. Wreszcie jednak dziewczyna wyciągnęła głowę, kaszlnęła. Wtedy ból powrócił, ulga stała się jedynie wspomnieniem.
Nira kucała w błocie i oddychała ciężko. Czaszka pulsowała bólem, oczy też. Dziewczyna wciąż była lekko pijana, wiedziała więc, że najgorsze męki dopiero przed nią.
Zanurzyła znowu głowę w wiadrze. Było jej wszystko jedno.
Gdy się wyprostowała, stał przy niej Hers. Uśmiechnięty i radosny. Jak zawsze.
– Boli? – zapytał.
– A niech cię szlag! – odparła z westchnieniem.
– To nieładnie tak się zwracać do kolegi z oddziału. Ale wybaczam ci. Masz, napij się. – Sięgnął do pasa, wydobył niewielką wojskową manierkę, odkorkował i podał dziewczynie.
Nira wzdrygnęła się.
– Co to?
– Nie alkohol, pij.
W manierce znajdował się zimny sok pomarańczowy. W jaki sposób Hers go zdobył w tej przeklętej zimnej krainie – nie wiedziała, ale piła pełnymi, łapczywymi łykami.
Smakował niczym ambrozja ze staroserańskich mitów. Czuła słodki smak, miękki, przyjemny miąższ owoców. Przynosiło to chwilową ulgę, przypominało dom.
Oczami wyobraźni zobaczyła gałęzie uginające się pod ciężarem pomarańczy, przyjemne ciepło słońca na twarzy, morską wodę barwy jasnej zieleni i błękitu. Archipelag Maeida. Dom.
Potem przestała pić i znowu znalazła się w zimnej, skrwawionej, poranionej wojną krainie.
Jak okiem sięgnąć wielki obóz cesarskiej armii zwijał się. Kampania wygrana, buntownicy rozbici, więc wojsko mogło wracać do codziennej służby. W Arganii pozostanie kilka garnizonów, a pilnowaniem codziennego porządku na okupowanych ziemiach zajmą się, tak jak i wcześniej, prywatne armie argańskich arystokratów, tych samych, którzy podpisali ostateczny układ z Cesarstwem na zachodzie, Złotą Hordą na północy i Wielkim Grodem na wschodzie, ostatecznie przypieczętowując los swej ojczyzny.
Cesarscy mogli pakować się do domu. Podobnie jak oddział Niry, najemnicy, sprowadzeni tu po to, by cesarzowa mogła okazać swoje wpływy i potęgę imperium.
Pozostawała też kwestia jeńców. Po każdej bitwie udawało się schwytać wielu powstańców, jednak rozpuszczenie ich do domów nie wchodziło w grę. Imperium nie mogło sobie pozwolić na blamaż. Tam, gdzie wcześniej nie zadziałał szacunek wobec sztandaru z różą na szkarłatno--czarnym polu, musiał zadziałać strach. Zwykły, zwierzęcy, cuchnący kałem i moczem lęk. A nic nie wywołuje większego strachu jak publiczna brutalna egzekucja.
Nira wciąż miała przed oczami ten widok, gdy po jednej z potyczek na skraju obozu głównej armii generał Kareer zarządził masowe kaźnie. Ponad tysiąc powstańców, tak mężczyzn, jak i kobiet, nabijano na pale, rwano piersi i członki rozżarzonymi obcęgami, wieszano lub przybijano do drzew i rozpruwano brzuchy, wywlekając wnętrzności.
Egzekucjami zajmowali się legioniści w czarnych płaszczach – karne bataliony, do których trafiały szumowiny, bandyci, mordercy, ci wszyscy, których imperium pragnęło się pozbyć, ale też nie chciało marnować takiego surowca. Służyli więc w pierwszej linii, a ci, którzy przetrwali, po bitwach zajmowali się egzekucjami i torturami. Na rozkaz, bo w cesarskich legionach panował porządek, jednak to, co miało być w zamyśle generalicji upodleniem, dla tych degeneratów stanowiło nagrodę za wojenny trud.
Cesarscy pilnowali katowanych kilka godzin, po czym poszli pić. Wtedy też dziewczyny z oddziału Niry zaczęły ćwiczyć na konających strzelanie z łuków i kusz.
Lecz to nie była okrutna rozrywka. To było okazanie łaski.
Nira odegnała te myśli. Miała poczucie, że znowu zwymiotuje. Nie wiedziała tylko, czy to z powodu kaca, czy wspomnień.
– Co... co się wczoraj działo? – zapytała górującego nad nią oficera.
– W sumie nic szczególnego. Siłowałaś się na rękę z tym cesarskim sierżantem, a gdy po ósmej przegranej wściekły nazwał cię głupią suką, trzasnęłaś go w łeb i przybiłaś mu dłoń do blatu stołu. Wtedy zaczęła się prawdziwa awantura – kontynuował Hers. – Wszyscy ze wszystkimi. Było zabawnie do chwili, gdy przybiegli przyłączyć się do zabawy cesarscy medycy, ale zamiast się bić, musieli opatrywać rannych. Ten sierżant stracił dłoń. Beznadziejna sprawa, stracić łapę już po zakończeniu wojny. Ale co zrobić. Maeidzkie dziewczyny nie pieszczą się z byle kim!
„Maeidzkie dziewczyny”. Właściwie to Maeidzki Korpus Ekspedycyjny. Dar królowej Wysp dla Jej Cesarskiej Wysokości. Dwudziestu zwiadowców, trzydziestu żołnierzy lekkiej jazdy. Tyle co nic. Tani, symboliczny gest, pokazanie, że Wyspy nie żywią wrogości wobec nowej cesarzowej, a wręcz przeciwnie – przyjmują jej obecność na tronie z radością, jako kolejny przykład kobiecej siły. Babska solidarność. I sprytny sposób na chwilowe oddalenie łapczywego spojrzenia Cesarstwa od niewielkiego archipelagu.
– Nic z tego nie pamiętam, Hers – szepnęła boleśnie Nira.
Mężczyzna spoważniał.
– Z tego miejsca lepiej niewiele pamiętać.
Miał rację. Argania była smutną krainą. Piękną, ale smutną. Gdy tu przybyli, równiny, lasy, wzgórza i błękitne jeziora jawiły jej się niemal jako raj na Braharze! Jednak potem ujrzała prawdziwe oblicze tego kraju. Arystokratów, którzy zdradzili własny naród po to, by przypodobać się Cesarstwu i ocalić majątki oraz pozycję. Chłopów, których traktowano gorzej niż zwierzęta, co sprzyjało ich przyłączaniu się do buntu. W gruncie rzeczy Niry nie dziwiło, że narodowe odrodzenie, jakie Argania przeżywała od początku zaborów, nie wypływało z najwyższych warstw, nie było domeną zamożnych kupców i szlacheckich latyfundystów, lecz chłopstwa, drobnych rzemieślników, myśliwych i leśników. Tych, którzy poza wiarą w odrodzoną na nowo Arganię nie mieli nic.
Nira ponownie zanurzyła głowę w wiadrze, potrząsnęła nią i wyciągnęła, rozchlapując wodę, gdy już zabrakło jej powietrza. Jasne włosy lepiły się do policzków i karku.
Ktoś do nich podszedł. Kroki były lekkie, ale nie na tyle, by pozostać bezgłośnymi. Człowiek o niewielkiej wadze, obciążony zbroją. Dziewczyna spojrzała w tamtym kierunku.
To była Lydia, dowódczyni lekkiej jazdy. Drobniejsza niż Nira, niższa. Łuskowa zbroja nadawała jej sylwetce dziwny, nieforemny kształt. Usta dziewczyny wykrzywiał charakterystyczny dla niej złośliwy, sukowaty uśmiech.
– Źle się czujemy? – zapytała niemal z triumfem.
– Kto nie pije, temu wątroba gnije – odparła Nira zasłyszaną w obozie ludową mądrością prosto z Arganii.
– Trzeźwiej szybko, musimy pakować łupy. Dla królowej.
Hers pokiwał głową.
– Właściwie to chyba tylko po to tu byliśmy. Żeby nabić kabzę Jej Wysokości królowej matce – rzucił.
– Dobrze wiedziałeś, że nie jesteśmy tu tylko z bratnią pomocą – ucięła Lydia. – Swoją drogą, nie możesz narzekać. Też przywieziesz żonie coś ładnego. Może uda ci się nawet przegonić w łaskach pozostałych mężów.
– Moja żona ma na razie tylko jednego męża.
Lydia pokiwała głową.
– Może to i lepiej. Ja mam trzech i choć czasami jest ciekawie, to jest z nimi nie lada ból głowy. No dobrze, lecz się, Nira. Zwiadowcy nie powinni widzieć swojej dowódczyni w takim stanie – zakończyła i odeszła.
– A to pinda! Nawet teraz nie mogła sobie odmówić – syknęła Nira, gdy tamta była już daleko.
– Rywalizujecie nie od dziś. To było oczywiste, że ci dopiecze. Zwłaszcza że dasz królowej matce o wiele większe łupy niż ona.
To była prawda. Oddział Lydii nie zebrał tylu darów, co zwiadowcy Niry. A to z powodu charakteru służby. Gdy dowodząca konnicą Lydia i jej podkomendni walczyli w pierwszej linii, zwiadowcy mieli wolną rękę i z każdej wyprawy mogli przywieźć coś nowego. Konnym zostawiono ochłapy.
– Niech ją szlag! – odparła dziewczyna i znów włożyła głowę do wiadra.
– Szykuj się – rzucił Hers, gdy na powrót się wynurzyła. – Im szybciej opuścimy to miejsce, tym lepiej. Sok sobie zachowaj.
– A ty?
– Posiadłość mojej żony leży na żyznych ziemiach. Mamy pełno pomarańczy. Tyle, że czasem nie mogę patrzeć na ten przeklęty sok.
Najlepszym lekarstwem na kaca nie był jednak ani sok, ani zimna woda czy piwo, którego później spróbowała.
Najlepszym lekarstwem okazał się Hers.
Rozpletli swoje ciała, zwarte jeszcze chwilę temu w miłosnym uścisku, czy też bardziej w miłosnych zapasach. Rozpletli je i ułożyli się obok siebie, a Nira uspokajała oddech, czując jeszcze przyjemne mrowienie w podbrzuszu i wilgoć między udami. Myślami była w niedalekiej przeszłości, w chwilach, gdy paznokciami orała plecy mężczyzny, a on zakrył dłonią jej usta, tłumiąc krzyk. Znajdowali się w maleńkim namiocie w samym środku obozu. Nie mogli i nie chcieli robić hałasu. Nie oni.
Dotknęła go.
– Twoja żona musi być z ciebie zadowolona – szepnęła.
– Trudno powiedzieć – odparł. – Nie jest tak... głośna w tych sprawach jak ty. Wolałbym... – zawahał się.
– Co byś wolał?
– Wolałbym, żebyś ty była moją żoną.
Poczuła, że wraca kac.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
COPYRIGHT © BY Arkady Saulski, 2019 COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2020
WYDANIE I
ISBN 978-83-7964-604-3
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta
ILUSTRACJA NA OKŁADCE Alicja Kapustka
PROJEKT OKŁADKI ORAZ ILUSTRACJE Szymon Wójciak
REDAKCJA Rafał Dębski
KOREKTA Magdalena Byrska
SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]
SPRZEDAŻ INTERNETOWA
ZAMÓWIENIA HURTOWE Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]
WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow