Król Lear - William Shakespeare - ebook

Król Lear ebook

William Shakespeare

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Król Lear, władca Brytanii, abdykuje i postanawia podzielić królestwo między trzy córki. Regana i Goneryla starają się przypodobać ojcu, aby podział był dla nich jak najbardziej korzystny. Najmłodsza Kordelia nie zamierza prawić Learowi fałszywych komplementów, czym ściąga na siebie jego gniew. Król ofiarowuje swój majątek starszym córkom, niedługo jednak uświadamia sobie ich wyrachowanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 118

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
legzuda

Nie oderwiesz się od lektury

Mój ulubiony dramat Shakespeare'a. Utwór dający do myślenia.
00

Popularność




Osoby

LEAR, król Bry­ta­nii

KRÓL FRAN­CJI

KSIĄŻĘ BUR­GUN­DII

KSIĄŻĘ KORN­WA­LII, mał­żo­nek Regany

KSIĄŻĘ ALBANY, mał­żo­nek Gone­ryli

HRA­BIA KENTU

HRA­BIA GLO­UCE­STERU

EDGAR, syn Glo­uce­stera

EDMUND, bękart, syn Glo­uce­stera

CURAN, dwo­rza­nin

OSWALD, major­domo Gone­ryli

Sta­rzec, dzier­żawca Glo­uce­stera

Medyk

Bła­zen

Ofi­cer w służ­bie Edmunda

Szlach­cic ze świty Kor­de­lii

Herold

Słu­dzy księ­cia Korn­wa­lii

GONE­RYLA

REGANA

KOR­DE­LIA

Ryce­rze ze świty Leara, Ofi­ce­ro­wie, Gońcy, Żoł­nie­rze i Słu­dzy

Scena: Bry­ta­nia

Akt I

Scena I

Scena I

Sala tro­nowa w pałacu Króla Leara.

Wcho­dzą KENT, GLO­UCE­STER i EDMUND.

Kent

Sądzi­łem, że książę Albany bliż­szy jest sercu króla niż książę Korn­wa­lii.

Glo­uce­ster

I nam się zawsze tak wyda­wało, lecz dziś przy podziale kró­le­stwa nie dał poznać, któ­rego z ksią­żąt wyżej ceni; gdyż czę­ści są tak równo wywa­żone, że choćby badać je naj­wni­kli­wiej, nie doj­dzie się, która z nich ma więk­szą war­tość.

Kent

Czy to nie twój syn, hra­bio?

Glo­uce­ster

Wycho­wa­nie jego, panie, na mnie spo­czy­wało: a tyle razy rumie­ni­łem się, uzna­jąc go za swego, aż ogo­rza­łem cał­kiem.

Kent

Nie chwy­tam tego, panie.

Glo­uce­ster

Lecz pochwy­ciła to matka owego mło­dzieńca, a wnet zaokrą­gliło się jej łono i wcze­śniej, by rzec prawdę, zna­la­zła syna dla swej koły­ski niźli męża dla swego łoża. Czy zwę­szy­łeś wystę­pek?

Kent

Nie mogę pra­gnąć jego napra­wie­nia, skoro przy­niósł tak piękny sku­tek.

Glo­uce­ster

Lecz mam pra­wego syna, o rok star­szego niźli ten, a prze­cież nie jest mi on droż­szy, choć ów tu nic­poń przy­był dość bez­czel­nie na świat, nim posłano po niego. Lecz matkę miał piękną i wiele było miłych igra­szek przy jego poczę­ciu, tak więc skur­wy­syn musi być uznany. Czy znasz tego szla­chet­nego pana, Edmun­dzie?

Edmund

Nie, panie mój.

Glo­uce­ster

To hra­bia Kentu: miej go odtąd w pamięci jako mego czci­god­nego przy­ja­ciela.

Edmund

Służby moje skła­dam waszej lor­dow­skiej mości.

Kent

Muszę poko­chać cię i zna­leźć spo­sob­ność, by cię lepiej poznać.

Edmund

Panie, będę usil­nie pra­gnął na to zasłu­żyć.

Glo­uce­ster

Przez lat dzie­więć był poza kra­jem i wyje­dzie ponow­nie. Król nad­cho­dzi.

Uro­czy­sty głos trąby.

Wcho­dzą Czło­wiek nio­sący dia­dem, KRÓL LEAR, KSIĄŻĘ ALBANY, KSIĄŻĘ KORN­WA­LII, GONE­RYLA, REGANA, KOR­DE­LIA i Świta.

Lear

Wpro­wadź tu wład­ców Fran­cji i Bur­gun­dii, Glo­uce­ste­rze.

Glo­uce­ster

Tak uczy­nię, mój monar­cho.

Wycho­dzą Glo­uce­ster i Edmund.

Lear

Tym­cza­sem mroczny zamiar obja­wimy.

Podaj­cie mapę. Wiedz­cie, że kró­le­stwo

Nasze na czę­ści trzy podzie­li­li­śmy

I jest pra­gnie­niem naszym nie­odmien­nym,

By wszyst­kie tro­ski i mozoły wła­dzy

Spa­dły na młod­sze i sil­niej­sze barki,

Gdy my, wyzbyci brze­mie­nia, będziemy

Peł­znąć ku śmierci. Nasz synu z Korn­wa­lii

I nie mniej miły nam synu z Albany,

Jest naszą wolą, aby w tej godzi­nie

Obwie­ścić córek naszych pełne wiano

I tak zapo­biec już dziś wszyst­kim przy­szłym

Spo­rom. Pano­wie Fran­cji i Bur­gun­dii,

Wielcy rywale do serca naj­młod­szej

Córki mej, długo już na dwo­rze naszym

Za sprawą serca swego prze­by­wają

I winni rychłą otrzy­mać odpo­wiedź.

Powiedz­cie, córy (gdy dziś się zrze­kamy

Potęgi naszej, krain i trosk wła­dzy),

Która, by rzec tak, naj­bar­dziej nas kocha?

Aby­śmy mogli tam szczo­drość oka­zać,

Gdzie przy­wią­za­nie naturę wspo­maga.

Ty, Gone­rylo, naj­star­sza, mów pierw­sza.

Gone­ryla

Panie, miłuję cię bar­dziej, niż słowa

Mogą wyra­zić, a droż­szy mi jesteś

Nad wzrok, sze­roką swo­bodę i wol­ność,

Nad naj­cen­niej­sze rze­czy i naj­rzad­sze,

Nie mniej niż żywot, łaska, zdro­wie, pięk­ność

I honor wła­sny, tak jak tylko może

Dziecko miło­wać, ojciec być kocha­nym.

Miło­ścią, któ­rej nie umie obja­wić

Tchnie­nie zbyt słabe, mowa zbyt uboga,

Ponad wsze­laką rzecz cie­bie miłuję.

Kor­de­lia

Cóż ma Kor­de­lia rzec? Kochać i mil­czeć.

Lear

Wło­ści leżą­cych w gra­ni­cach tych linii,

Ich rów­nin żyznych i borów cie­ni­stych,

Rzek peł­nych ryby i roz­le­głych pastwisk

Cie­bie czy­nimy panią i na wieki

Potom­stwu księ­cia Albany i twemu

Je odda­jemy. Cóż rzek­nie Regana,

Druga z cór miłych, mał­żonka Korn­wa­lii?

Regana

Zechciej mnie cenić na równi z mą sio­strą,

Gdyż uczy­niono nas z jed­nego kruszcu.

Miłość mą traf­nie umiała wyra­zić,

Choć nazbyt słabo: wyznaję, że jestem

Wro­giem rado­ści wszel­kiej, nawet skry­tej

W naj­droż­szych zmy­słów zaka­mar­kach; umiem

Cie­szyć się szcze­rze tylko twą miło­ścią,

Mój władco miły.

Kor­de­lia

na stro­nie

O biedna Kor­de­lio!

Lecz nie, gdyż pewna jestem, że na szali

Zaważy wię­cej miłość niż wymowa.

Lear

Tobie i twoim potom­kom zostaje

Na wie­ku­iste dzie­dzic­two bogata

Trze­cia część mego pięk­nego kró­le­stwa,

Nie mniej roz­le­gła, cenna i zasobna

Niźli ta, którą dano Gone­ryli.

Teraz, rado­ści nasza, choć ostat­nia

I naj­drob­niej­sza, któ­rej miłość młodą

Pra­gną zagar­nąć współ­za­wod­ni­czące

Win­nice Fran­cji i mleko Bur­gun­dii:

Cóż powiesz, aby zyskać więk­szy udział

Niż owe, które wzięły sio­stry? Prze­mów.

Kor­de­lia

Nic, panie mój.

Lear

Nic?

Kor­de­lia

Nic.

Lear

Nic ci niczego nie da. Prze­mów znowu.

Kor­de­lia

Nie­szczę­sna, serca wydźwi­gnąć nie umiem

Ku moim war­gom: kocham twój maje­stat

Zgod­nie z naturą, ni mniej, ani wię­cej.

Lear

Cóż to, Kor­de­lio! Mów przy­chyl­niej nieco,

Ina­czej los swój zbu­rzysz.

Kor­de­lia

Dobry panie,

Ty mnie począ­łeś, cho­wa­łeś, kocha­łeś:

Ja odpła­ca­łam ci tak, jak się godzi,

Słu­cham cię, kocham i cześć ci oddaję.

Czemu me sio­stry mają mężów, jeśli

Cie­bie jed­nego, jak mówią, kochają?

Skoro traf zechce, że poślu­bię kogoś,

Ten z panów, który weź­mie mą przy­sięgę,

Wraz z nią unie­sie miło­ści połowę,

Połowę sta­rań mych i obo­wiąz­ków.

Ni­gdy w mał­żeń­stwo nie wstą­pię jak sio­stry,

By ojca kochać jedy­nie.

Lear

Czy z serca mówisz?

Kor­de­lia

Tak, mój dobry panie.

Lear

Tak młoda i tak nie­czuła?

Kor­de­lia

Tak młoda, panie mój, i tak szczera.

Lear

Nie­chaj tak będzie; twa szcze­rość zosta­nie

Wia­nem twym, bowiem, na święty blask słońca,

Na skryte święta Hekate i nocy,

Na wszel­kie wpływy ciał nie­bie­skich, które

Ist­nieć nam każą i żywot nasz koń­czą,

Klnę się, że całą mą tro­skę ojcow­ską,

Więzy rodzinne i krwi naszej jed­ność

Odrzu­cam oto i odpy­cham cie­bie

Od mego serca, jak obcą, na wieki.

A bar­ba­rzyń­ski Scyta lub ów, który

Potom­stwo swoje pożera, by sycić

Głód, będzie sercu mojemu przy­ja­zny,

Godny opieki mej i zmi­ło­wa­nia

Na równi z tobą, ongi moją córką.

Kent

Monar­cho dobry mój –

Lear

Zamilk­nij, Ken­cie!

Nie wchodź pomię­dzy smoka i gniew jego.

Ją uko­cha­łem naj­bar­dziej; wie­rzy­łem,

Że pod opieką jej znajdę wytchnie­nie.

Precz, zejdź mi z oczu! Nie­chaj nie odnajdę

Spo­koju w gro­bie, jeśli nie pozba­wię

Jej ojcow­skiego serca dziś! Wezwij­cie

Tu władcę Fran­cji. Prę­dzej! I Bur­gun­dii!

Książę Korn­wa­lii i ty, mój Albany,

Do wiana obu córek mych przy­łącz­cie

Ową część trze­cią. Ta zaś nie­chaj pychę

Zaślubi, skoro zwać ją chce szcze­ro­ścią.

Obda­rzam obu was moją potęgą,

Miej­scem naj­wyż­szym i całym prze­py­chem

Maje­sta­towi należ­nym. Dla sie­bie

Zatrzy­mać pra­gnę świtę stu ryce­rzy,

Z któ­rymi gościć będę mie­siąc cały

U was, kolejno. Zacho­wamy tylko

Imię kró­lew­skie oraz dosto­jeń­stwo

Z nim powią­zane. Wła­dza zaś, skarb cały

I rząd nad wszyst­kim niech do was należą,

Mili syno­wie: co potwier­dzam, dzie­ląc

Ów dia­dem mię­dzy was.

Kent

Kró­lew­ski Learze,

Któ­rego czci­łem, gdyż byłeś mym władcą,

Umi­ło­wa­łem, gdyż byłeś mi ojcem,

Słu­cha­łem ślepo, gdyż byłeś mym panem,

A wspo­mi­na­łem w modłach jak patrona –

Lear

Łuk nacią­gnięty, ucie­kaj przed strzałą.

Kent

Wypuść ją raczej; nie­chaj roz­wi­dlony

Grot w sercu utkwi, gdyż nie­okrze­sa­nym

Kent się okaże, skoro Lear osza­lał.

Cóż chcesz uczy­nić, star­cze? Czyż­byś sądził,

Że obo­wią­zek onie­mieje z trwogi,

Gdy przed pochleb­stwem kłoni się potęga?

Honor iść musi w parze z otwar­to­ścią

Tam, gdzie maje­stat padł jak długi w głup­stwo.

Odwróć swój wyrok i zważ po namy­śle,

Jak masz poskro­mić ów ohydny pośpiech.

Jeśli się mylę, życiem to opłacę.

Naj­młod­sza córka nie naj­mniej cię kocha,

O próż­nym sercu nie świad­czy głos cichy,

Choć nie odbija roz­gło­śnego echa

Próżni.

Lear

Dość, Ken­cie, jeżeli żyć pra­gniesz!

Kent

Życie me zawsze było tylko stawką

W grze, którą wio­dłem prze­ciw twoim wro­gom.

Bez trwogi oddam je, gdy bez­pie­czeń­stwo

Twe ma być ceną.

Lear

Precz! Nie chcę cię widzieć!

Kent

Byś widział lepiej, Learze, daj mi zostać

I być źre­nicą twą.

Lear

Na Apol­lina –

Kent

Cóż, na Apol­lina?

Królu, twych bogów wzy­wasz nada­rem­nie.

Lear

O ty wasalu nie­wierny!

Kła­dzie dłoń na mie­czu.

Ksią­żęta Albany i Korn­wa­lii

Stój, panie!

Kent

Zabij leka­rza, a wyna­gro­dze­nie

Oddaj plu­ga­wej cho­ro­bie. Twe dary

Odbierz; ina­czej, póki żyję, będę

Wołał, że czy­nisz źle.

Lear

Więc słu­chaj, zdrajco!

Pod­da­nym jesteś, roz­ka­zuję: słu­chaj!

Ponie­waż chcia­łeś, aby­śmy łamali

Przy­sięgi nasze, dotąd nie­ła­mane,

A butną pychą gnany, wejść pra­gną­łeś.

Mię­dzy nasz wyrok i naszą potęgę,

Czego ni god­ność nasza, ni natura

Ścier­pieć nie mogą, weź za to zapłatę.

Pięć dni dajemy, byś się zaopa­trzył

W to, co osłoni cię przed wro­gim świa­tem,

I niech na szó­sty dzień nasze kró­le­stwo

Ujrzy z oddali grzbiet twój nie­na­wistny.

Jeśli się znaj­dzie twe wygnane ciało

Dnia dzie­sią­tego na­dal w naszych wło­ściach,

Śmierć wnet napo­tkasz. Precz! Na Jupi­tera,

Tego wyroku nic już nie odwróci.

Kent

Skoro tak rze­kłeś, żegnaj mi, mój panie,

Gdyż wol­ność mieszka tam, a tu wygna­nie.

do Kor­de­lii

Nie­chaj cię strzegą, panienko, bogo­wie

Za pra­wość myśli i poczci­wość w mowie!

do Gone­ryli i Regany

Niech czyn wasz spro­sta przy­siąg obfi­to­ści,

A sku­tek piękny sło­wom o miło­ści.

Tak się, ksią­żęta, Kent z wami roz­staje,

Nio­sąc w kraj nowy dawne oby­czaje.

Wycho­dzi.

Fan­fara. Powraca GLO­UCE­STER z KRÓ­LEM FRAN­CJI, KSIĘ­CIEM BUR­GUN­DII i Orsza­kiem.

Glo­uce­ster

Panie mój, oto Fran­cja i Bur­gun­dia.

Lear

Panie Bur­gun­dii,

Cie­bie pierw­szego zapy­tuję, który

Z tym oto kró­lem współ­za­wod­ni­czy­łeś

O naszą córkę. Mów, jakie naj­mniej­sze

Wiano jej musi towa­rzy­szyć, abyś

Nie ustał w two­ich miło­snych zabie­gach?

Książę Bur­gun­dii

Wasza kró­lew­ska mość, nie żądam wię­cej,

Niż twój maje­stat chce jej ofia­ro­wać,

Mniej dać nie pra­gnąc.

Lear

Szla­chetny Bur­gun­dzie,

Tak ją ceni­łem, gdyż była mi droga,

Lecz dziś sta­niała. Panie, oto ona:

Jeśli coś w owej nie­wiel­kiej postaci

Lub ona cała, z dodat­kiem nie­ła­ski

Naszej i niczym wię­cej, może wzbu­dzić

Szczerą przy­chyl­ność waszej łaska­wo­ści,

Oto jest, bierz ją.

Książę Bur­gun­dii

Nie wiem, co mam odrzec.

Lear

Czy dowie­dziaw­szy się o jej przy­wa­rach,

Braku przy­ja­ciół, naszej nie­na­wi­ści,

O wia­nie naszej klą­twy, o przy­się­dze,

Którą od naszej krwi ją odję­li­śmy,

Chcesz ją odrzu­cić, czy wziąć?

Książę Bur­gun­dii

Wybacz, królu,

Lecz wybór dła­wią te oko­licz­no­ści.

Lear

Więc ją pozo­staw, panie, klnę się bowiem

Na moce owe, które mnie stwo­rzyły,

Że znasz jej wiano.

do Króla Fran­cji

Cie­bie, wielki królu,

Nazbyt miłuję, abym się odwa­żył

Z tym cię połą­czyć, czego nie­na­wi­dzę.

Bła­gam, god­niej­szą znajdź ścieżkę miło­ści,

Nie­pro­wa­dzącą ku nędz­nicy, któ­rej

Natura sama nie­mal uznać nie chce

Za swoje dzieło.

Król Fran­cji

Jest to nie­po­jęte,

Że owa, która dotąd była zawsze

Oczkiem w twej gło­wie, przed­mio­tem twych pochwał,

Twej sędzi­wo­ści osłodą naj­droż­szą,

Mogła popeł­nić nagle, w jed­nej chwili,

Czyn tak potworny, który ogo­ło­cił

Ją z tylu sukien twej łaski. Z pew­no­ścią

Czyn jej występny musiał być tak wielki,

Że ją w potwora prze­mie­nił, lub może

Uczu­cie, które dla niej daw­niej mia­łeś,

W proch obró­ciło się. Albo­wiem cudu

Potrzeba, aby umysł mój uwie­rzył

W jej złość.

Kor­de­lia

Ubła­gać pra­gnę twój maje­stat

(Skoro mną gar­dzisz za brak owej gład­kiej,

Pokręt­nej sztuki mówie­nia bez wiary,

Gdyż zwy­kle czy­nię to, co pra­gnę czy­nić,

Zanim prze­mó­wię), abyś chciał obwie­ścić,

Że mnie nie plami złość, mord lub nik­czem­ność,

Ni czyn nie­skromny, lub też krok nie­godny,

Który mi zabrał twą miłość i łaskę,

Lecz nie­do­sta­tek, który mnie wzbo­gaca:

Brak przy­po­chleb­nych oczu i języka,

Któ­rego mieć bym nie pra­gnęła wcale,

Choć go nie mając, stra­ci­łam twą przy­jaźń.

Lear

Lepiej byś wcale się nie naro­dziła,

Skoro nie chcia­łaś mnie bar­dziej ucie­szyć.

Król Fran­cji

Więc to jedy­nie? Owa powścią­gli­wość,

Która tak czę­sto sło­wem nie okra­sza

Swo­ich zamia­rów? Mój panie Bur­gun­dii,

Cóż rzek­niesz damie tej? Miłość miło­ścią

Nie jest, zmą­cona innymi wzglę­dami,

Które są obce jej. Czy pra­gniesz wziąć ją?

Sama jest wia­nem swym.

Książę Bur­gun­dii

Wielki monar­cho,

Daj tylko wiano, które dać pra­gną­łeś,

A oto ujmę wnet rękę Kor­de­lii,

Księżny Bur­gun­dii.

Lear

Nic. Przy­sią­głem. Posta­no­wi­łem.

Książę Bur­gun­dii

A więc żałuję, że stra­ciw­szy ojca,

Musisz utra­cić także i mał­żonka.

Kor­de­lia

Nie­chaj ów Bur­gund odej­dzie w pokoju!

Pozór i złoto nad wszystko miłuje,

Więc żoną jego nie będę.

Król Fran­cji

Kor­de­lio piękna, w nędzy naj­bo­gat­sza,

Naj­wy­bor­niej­sza, cho­ciaż porzu­cona,

Znie­na­wi­dzona, a naj­uko­chań­sza!

Cie­bie i cnoty twe oto przyj­muję,

Słusz­nie to bio­rąc, czego inni nie chcą.

Bogo­wie! Ich to chłód zadzi­wia­jący

Zbu­dził miło­ści mej pło­mień gorący.

Twa córka, królu, pozba­wiona wiana,

Panią jest pięk­nej Fran­cji i jej pana.

Żad­nemu z ksią­żąt Bur­gun­dii wod­ni­stej

Nie dam bez­cen­nej, bied­nej panny czy­stej.

Pozdrów ich, choć zła spra­wili ci wiele,

Ból tu poże­gnasz, tam czeka wesele.

Lear

Twoją jest, Fran­cjo; zabierz ją co prę­dzej,

Gdyż naszą nie jest i nie chcemy wię­cej

Widzieć jej lica. Opuść­cie me wło­ści

Bez bło­go­sła­wieństw, łaski i miło­ści.

Pójdź, szla­chetny Bur­gun­dzie.

Fan­fara.

Wycho­dzą Lear, Książę Bur­gun­dii, Książę Korn­wa­lii,

Książę Albany, Glo­uce­ster i Orszak.

Król Fran­cji

Poże­gnaj sio­stry twe.

Kor­de­lia

Klej­noty ojca, Kor­de­lia ze łzami

Odcho­dzi od was; choć wiem, kim jeste­ście,

Lecz sio­strą będąc, nie chcę wypo­mi­nać

Wad waszych. Ojca otocz­cie miło­ścią,

Tuląc do waszej piersi, tak wymow­nej.

Lecz gdy­bym biedna w łaskach pozo­stała,

Lep­sze bym miej­sce dla niego wybrała.

Żegnam was obie.

Regana

Nie ucz nas naszej powin­no­ści.

Gone­ryla

Lepiej

Uczy­nisz, łaski zdo­by­wa­jąc pana,

Któ­rego los ci zesłał jak jał­mużnę;

Gdyż tę, co mogła bra­kiem serca zgrze­szyć,

Może podob­nym bólem los ucie­szyć.

Kor­de­lia

Mister­nie skryty pod­stęp czas odczyta

I na jaw z hańbą wyj­dzie złość ukryta.

Szczę­ścia wam życzę!

Król Fran­cji

Pójdź, piękna Kor­de­lio.

Wycho­dzą Król Fran­cji i Kor­de­lia.

Gone­ryla

Sio­stro, mam ci wiele do powie­dze­nia o tym, co doty­czy naj­ści­ślej nas obu. Sądzę, że ojciec pra­gnie odje­chać jesz­cze przed zmro­kiem.

Regana

Z całą pew­no­ścią; do cie­bie. Do nas przy­bę­dzie w przy­szłym mie­siącu.

Gone­ryla

Czy dostrze­głaś, jak kapry­śna jest jego sta­rość? Nie­mało powie­działo nam to, co dziś ujrza­ły­śmy. Zawsze kochał naszą sio­strę naj­bar­dziej, a jakże myl­nie osą­dził ją dziś i odtrą­cił. Widać to jak na dłoni.

Regana

Winić tu trzeba star­czy brak roz­sądku, ale prze­cież ni­gdy nie umiał pano­wać nad sobą.

Gone­ryla

Zawsze, nawet w naj­lep­szych cza­sach, gdy cie­szył się peł­nym zdro­wiem, był poryw­czy. Dziś możemy ocze­ki­wać od jego wieku nie tylko wad, będą­cych skut­kiem daw­nych nawy­ków, lecz i nie­po­skro­mio­nego uporu, wła­ści­wego star­com o burz­li­wym uspo­so­bie­niu.

Regana

Musimy być przy­go­to­wane na to, że będzie nagle sta­wał dęba, jak w chwili wygna­nia Kenta.

Gone­ryla

Albo jak przy roz­sta­niu z kró­lem Fran­cji. Bła­gam cię, dzia­łajmy wspól­nie: jeśli ojciec na­dal zechce wła­dać, mając podobne uspo­so­bie­nie, jego odej­ście od rzą­dów będzie dla nas tylko utra­pie­niem.

Regana

Musimy to roz­wa­żyć.

Gone­ryla

Trzeba dzia­łać, i to nie­zwłocz­nie.

Wycho­dzą.

Scena II

Scena II

Zamek Hra­biego Glo­uce­steru.

Wcho­dzi EDMUND z listem.

Edmund

Ty jesteś moją bogi­nią, Naturo,

I słu­żyć pra­gnę twym pra­wom jedy­nie.

Czy muszę wcho­dzić pod prę­gierz zwy­czaju

I dać się wyzuć z praw obłu­dzie ludów,

Bowiem wyprze­dził mnie brat o dwa­na­ście

Czy też czter­na­ście księ­ży­ców? I czemu

Mam być bękar­tem? A dla­czego nędz­nym,

Skoro me kształty są rów­nie foremne,

Umysł tak bystry i postać tak godna

Jak u potomka tej cno­tli­wej damy?

Czemu pięt­nują nas tą nie­pra­wo­ścią?

Nie­prawi? Nędzni? Bękarty? Nędz­nicy?

Skoro spło­dzo­nych ukrad­kiem w roz­ko­szy

Natura pięk­niej nas wypo­sa­żyła

I wię­cej wlała życia w nas niż w rze­sze

Głup­ców spło­dzo­nych mię­dzy snem a jawą,

Na łożu stę­chłym, w nudzie i znu­że­niu?

Pra­wo­wi­tego Edgara ziem pra­gnę;

Ojciec nasz kocha bękarta Edmunda

Na równi ze swym pra­wo­wi­tym synem.

Jakie to piękne słowo „pra­wo­wity”!

Mój pra­wo­wity, otóż jeśli list ten

Osią­gnie cel swój i wes­prze mój zamysł,

Wów­czas prze­ro­śnie poni­żony Edmund

Pra­wo­wi­tego: – Wzniosę się! Roz­kwitnę!

Bogo­wie, stój­cie przy bękar­tach!

Wcho­dzi GLO­UCE­STER.

Glo­uce­ster

Kent tak wygnany! A król Fran­cji w gnie­wie

Wyru­szył! Nocą król także odje­chał!

Moc swą sam skru­szył! Żyć będzie z jał­mużny!

A wszystko czy­nił jak ostrogą kłuty!

– Edmun­dzie, witaj! Jakież to nowiny?

Edmund

Żad­nych, za przy­zwo­le­niem waszej dostoj­no­ści.

Chce ukryć w kie­szeni list.

Glo­uce­ster

Czemu tak nagle ukry­łeś ów list w kie­szeni?

Edmund

Nie znam żad­nych nowin, panie mój.

Glo­uce­ster

Cóż to za pismo czy­ta­łeś?

Edmund

Nic, panie mój.

Glo­uce­ster

Nie? Więc czemu z tak strasz­li­wym pośpie­chem pra­gną­łeś ukryć w kie­szeni ów papier? Nic, dzięki swej przy­ro­dzo­nej wła­ści­wo­ści, nie musi kryć się. Przyj­rzyjmy się temu: daj, jeśli to nic, obędę się bez oku­la­rów.

Edmund

Bła­gam cię, panie, zechciej mi daro­wać; jest to list od mego brata i nie zdą­ży­łem go jesz­cze prze­czy­tać do końca, lecz z tego, na co zer­k­ną­łem, wnio­skuję, że nie powi­nie­neś go widzieć.

Glo­uce­ster

Daj mi ten list.

Edmund

Postą­pię rów­nie nie­wła­ści­wie, zatrzy­mu­jąc go, jak odda­jąc. Zawar­tość jego, jak to pobież­nie ode­bra­łem, jest godna potę­pie­nia.

Glo­uce­ster

Zobaczmy, zobaczmy.

Edmund

By uspra­wie­dli­wić mego brata, chcę wie­rzyć, że napi­sał to jedy­nie, by spraw­dzić i wypró­bo­wać mą uczci­wość.

Glo­uce­ster

Czyta.

Owa cześć odda­wana rzą­dom star­ców napeł­nia gory­czą naj­lep­sze lata naszego życia, utrzy­mu­jąc dostatki z dala od nas, póki sta­rość nie odbie­rze nam całej rado­ści z nich. Zaczy­nam poj­mo­wać, jak nędzną i głu­pią nie­wolą jest ów ucisk star­czej tyra­nii, która rzą­dzi nie dzięki swej potę­dze, lecz jedy­nie dla­tego, że godzimy się ją cier­pieć. Przy­bądź do mnie, a powiem ci wię­cej w tym przed­mio­cie. Gdyby ojciec nasz mógł spać tak długo, póki go nie zbu­dzę, otrzy­mał­byś na wieki połowę jego dostat­ków i żył oto­czony miło­ścią brata twego Edgara.

– Ha! Sprzy­się­że­nie! „Spać tak długo, póki go nie zbu­dzę – otrzy­mał­byś połowę jego dostat­ków”. Mój syn Edgar! Jak mogła ręka jego to nakre­ślić, a serce i umysł spło­dzić? Jak to otrzy­ma­łeś? Któż ci to przy­niósł?

Edmund

Nikt mi tego nie przy­niósł, panie mój; w tym cała zawi­łość. Wrzu­cono go przez okno do mej izby.

Glo­uce­ster

Czy pewien jesteś, że nakre­śliła to ręka twego brata?

Edmund

Gdyby to doty­czyło rze­czy dobrej, panie mój, odwa­żył­bym się przy­siąc, że jego; lecz patrząc na to, pra­gnął­bym wie­rzyć, że nie.

Glo­uce­ster

Jego?

Edmund

Jego ręka, panie mój, lecz mam nadzieję, że serce jego nie podyk­to­wało tre­ści tego listu.

Glo­uce­ster

Czy ni­gdy dotąd nie wspo­mniał ci o tym w roz­mo­wie?

Edmund

Ni­gdy, panie mój. Lecz czę­sto sły­sza­łem go mówią­cego, że słusz­nym byłoby, skoro syno­wie osią­gną wiek męski, a ojco­wie poczną chy­lić się ku sta­ro­ści, aby ojciec zdał się na opiekę syna, a syn zarzą­dzał jego dobrami.

Glo­uce­ster

O, nędz­nik! Nędz­nik! Słowo w słowo tak to wyło­żył w liście! Nik­czemny nędz­nik! Wyrodny, ohydny, zwie­rzęcy nędz­nik! Gor­szy niż zwie­rzę! Idź go odszu­kać, chłop­cze. Wrzucę go do lochu. Ohydny nędz­nik! Gdzież jest teraz?

Edmund

Nie wiem dokład­nie, panie mój. Sta­niesz na pew­niej­szym grun­cie, jeśli raczysz powścią­gnąć wzbu­rze­nie prze­ciw memu bratu, póki nie dowiesz się od niego, co miał na myśli. Lecz gdy­byś wystą­pił gwał­tow­nie prze­ciw niemu i fał­szy­wie oce­nił jego zamiary, uczy­ni­łoby to wielki wyłom w twej czci i ugo­dziło w samo serce jego synow­skiego posłu­szeń­stwa, roz­szar­pu­jąc je na strzępy. Życie dam w zastaw, że napi­sał to, aby wypró­bo­wać mą miłość do waszej czci­god­no­ści, nie mając żad­nych zło­wro­gich zamia­rów.

Glo­uce­ster

Tak sądzisz?

Edmund

Jeśli wasza czci­god­ność uzna to za słuszne, ukryję cię w miej­scu, z któ­rego usły­szysz naszą roz­mowę, abyś bez dal­szego odwle­ka­nia zyskał pew­ność już dziś wie­czór, dzięki świa­dec­twu wła­snych uszu.

Glo­uce­ster

Nie do wiary, aby był takim potwo­rem –

Edmund

I nie jest nim, z pew­no­ścią.

Glo­uce­ster

– wobec ojca, który kocha go tak bar­dzo i taką mu czu­łość oka­zuje. Nie­biosa, zie­mio! Edmun­dzie, bła­gam cię, odszu­kaj go i spraw, abym poznał jego myśli. Ułóż wszystko według swej woli. Oddał­bym god­no­ści i mają­tek, by zyskać pew­ność.

Edmund

Panie, odszu­kam go nie­zwłocz­nie, prze­pro­wa­dzę rzecz tak, jak na to zezwolą oko­licz­no­ści, i powia­do­mię cię.

Glo­uce­ster

Owe nie­dawne zaćmie­nia słońca i księ­życa nie wróżą nam niczego dobrego. Choć zna­jo­mość Natury może tłu­ma­czyć je tak lub ina­czej, jed­nak skutki ich chłosz­czą samą Naturę. Miłość ostyga, przy­jaźń w gniew się zmie­nia, bra­cia są poróż­nieni, w mia­stach roz­ru­chy, narody w nie­zgo­dzie, zdrada w pała­cach, roze­rwane więzy krwi mię­dzy ojcem a synem. Owa prze­po­wied­nia spraw­dza się na mym nędz­niku: oto syn prze­ciw ojcu; król powstał prze­ciw prawu przy­ro­dzo­nemu: oto ojciec prze­ciw dziecku. Minęły już nasze naj­lep­sze lata, a spi­ski, fałsz, zdrada i całe to ruinę nio­sące wzbu­rze­nie odpro­wa­dzą nas do nie­spo­koj­nego grobu. Odnajdź tego nędz­nika, Edmun­dzie. Nie stra­cisz na tym: uczyń to z roz­wagą. A szla­chetny Kent o szcze­rym sercu wygnany! Jego występ­kiem uczci­wość! Zadzi­wia­jące.

Wycho­dzi.

Edmund

W tym leży dosko­na­łość głu­poty świata, że gdy los nasz nie­do­maga, czę­sto, skut­kiem naszego wła­snego postę­po­wa­nia, winimy za nasze klę­ski słońce, księ­życ i gwiazdy, jak gdy­by­śmy byli nędz­ni­kami z koniecz­no­ści, głup­cami za sprawą Nieba, łotrami, zło­dzie­jami i zdraj­cami dzięki wła­dzy gwiazd, a pija­kami, kłam­cami i cudzo­łoż­ni­kami: zmu­szeni do tego wpły­wem pla­net. I tak, całą naszą nik­czem­ność skła­damy na karb mocy nad­przy­ro­dzo­nych. Godny podziwu wybieg czło­wieka-kur­wi­panka, który za swe lubieżne skłon­no­ści zrzuca odpo­wie­dzial­ność na gwiazdę! Ojciec mój scze­pił się z moją matką pod ogo­nem Smoka, a naro­dzi­łem się pod Ursa Major1; z czego wynika, że jestem poryw­czy i lubieżny. Ach, cóż tam! Był­bym, kim jestem, choćby naj­bar­dziej dzie­wi­cza z gwiazd nie­bo­skłonu mru­gała nad mym bękar­cim poczę­ciem. Edgar –

Wcho­dzi EDGAR.

I oto jest, jak nie­spo­dziane roz­wią­za­nie w daw­nej kome­dii: nie­chaj mnie pro­wa­dzi łotrow­ska melan­cho­lia, pełna wes­tchnień, jak gdy­bym był Sza­lo­nym Tom­kiem. O! Zaćmie­nia te słusz­nie wywró­żyły, że się poróż­nimy. Fa, sol, la, mi.

Edgar

Witaj, bra­cie Edmun­dzie! W jakich to poważ­nych roz­trzą­sa­niach się zagłę­bi­łeś?

Edmund

Roz­my­ślam, bra­cie, o prze­po­wiedni, którą prze­czy­ta­łem oneg­daj, doty­czą­cej tego, co ma nastą­pić po owych zaćmie­niach.

Edgar

Czyżby zaj­mo­wało cię to?

Edmund

Uwierz mi, że nie­szczę­sne skutki, o któ­rych pisano, poja­wiły się już. Na przy­kład: wza­jemna nie­chęć dzieci i rodzi­ców, śmierć, dro­ży­zna, uwiąd daw­nych przy­jaźni, roz­łamy w pań­stwie, groźby i wyrze­ka­nie na króla i moż­nych, bez­za­sadne podej­rze­nia, wygna­nie przy­ja­ciół, roz­przę­że­nie kohort, zdrady mał­żeń­skie i sam nie wiem, co jesz­cze.

Edgar

Od jak dawna stu­diu­jesz astro­lo­gię?

Edmund

Cze­kaj, cze­kaj. Kiedy ostat­nio widzia­łeś się z ojcem?

Edgar

Zeszłego wie­czora.

Edmund

Czy mówi­łeś z nim?

Edgar

Tak, przez dwie godziny.

Edmund

Czy roz­sta­li­ście się w przy­jaźni? Czy nie odkry­łeś nie­chęci w jego sło­wach lub obli­czu?

Edgar

Żad­nej.

Edmund

Zasta­nów się, czym mogłeś go obra­zić i, pro­szę cię, uni­kaj go, póki czas nie ostu­dzi jego wzbu­rze­nia, które w tej chwili jest tak wiel­kie, że nie uła­go­dzi­łaby go nawet wyrzą­dzona ci krzywda.

Edgar

To sprawka jakie­goś nędz­nika.

Edmund

Oba­wiam się, że tak. Bła­gam cię, oka­zuj jak naj­więk­szą powścią­gli­wość, póki gniew jego nie osty­gnie. Ukryj się u mnie, a dopro­wa­dzę cię w spo­sob­nej chwili do miej­sca, z któ­rego usły­szysz, co jego dostoj­ność powie o tym. Bła­gam, idź już, oto mój klucz. A jeśli będziesz chciał się odda­lić stam­tąd, wyjdź uzbro­jony.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Wielką Niedź­wie­dzicą (łac.) [przyp. red.]. [wróć]