Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
Miał wszystko. Teraz nie ma nic.
Tristan Hart jest królem życia. Ma wszystko: urodę, piękną dziewczynę, pieniądze, mnóstwo znajomych, a do tego jeszcze talent do gry w kosza. Byłby ideałem, gdyby nie fakt, że jest też potwornym dupkiem.
Kira Beetle to jego przeciwieństwo. Większość czasu zajmuje jej nauka, udzielanie korepetycji i tworzenie kolejnych tekstów do gazetki szkolnej. Pewnego dnia dziewczyna zostaje wyznaczona do relacjonowania meczów drużyny Tristana, który obiera ją sobie za cel szyderstw. Kira długo nie daje się stłamsić – aż do jednej imprezy, kiedy wskutek działań Tristana rozpada się jej relacja z przyjacielem. Niedługo potem rozbawiony Hart wsiada pijany za kółko… i rozbija swój samochód na drzewie. Kiedy po pobycie w szpitalu Tristan wraca do domu, jego sytuacja się zmienia. Ma zaległości w nauce, a ojciec wścieka się, że chłopak zniszczył sobie przyszłość. W ciągu kilku chwil Hart z króla wszystkiego stał się królem niczego… A jedyną osobą, która może mu teraz pomóc, jest Kira.
Laura Passer – rodowita wrocławianka. Absolwentka Politechniki Wrocławskiej, z wykształcenia inżynierka. Na co dzień pracuje w branży budowlanej. Debiutowała w 2021 r. powieścią „Księżniczka”. Jej pisarskimi idolami są Jo Nesbø i Małgorzata Musierowicz. Uwielbia czytać książki, jeść czekoladę i oglądać „Przyjaciół”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 468
Copyright © Laura Passer, 2024
Projekt okładki
Justyna Knapik
Redaktor prowadzący
Jadwiga Mik
Redakcja
Renata Bubrowiecka
Korekta
Wiktoria Garczewska,
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8352-471-9
Warszawa 2024
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
1.
KIRA
Spojrzałam krzywo na Charliego. To było trzecie krzywe spojrzenie, które rzuciłam mu w ciągu kilku minut, ale wciąż nie załapał.
– Czy możesz przestać wyżerać mi frytki?
Walnęłam go w końcu po łapach. Syknął z niezadowoleniem, ale po chwili znowu sięgnął po kolejną.
– Daj spokój, są już praktycznie zimne, a tak przynajmniej się nie zmarnują.
Dopiero teraz zauważyłam, że w zasadzie tylko wgapiam się w posiłek, którego prawie nie tknęłam.
– Masz rację – odparłam z westchnieniem, podsuwając mu całą tackę. – Nie mam ochoty.
– Znowu się stresujesz? – odgadł od razu.
– Nie poszło mi zbyt dobrze na ostatnim egzaminie – przyznałam. – Dzień wcześniej przeciągnęły mi się korepetycje z pierwszakiem, który był totalnie odporny na wiedzę. Wróciłam do domu padnięta. Krótka drzemka zamieniła się w dwugodzinny sen i tak dalej. – Machnęłam ręką. – Jeżeli go uwalę…
– ...to nic się nie stanie. – Charlie przewrócił oczami. – Jest początek października, zdążysz wszystko nadrobić.
– Oby. W marcu mam ostatnią szansę1, żeby złożyć podanie na studia. Muszę być przygotowana.
– Dasz radę, nie zadręczaj się.
Nie odpowiedziałam. Złapałam zimną frytkę i wsadziłam sobie do ust, by udać, że temat jest zakończony. Nie chciałam zamęczać przyjaciela swoimi żalami. Niby rozumiał, w jakiej jestem sytuacji i jak ważne są dla mnie wyniki, ale chyba niezupełnie.
– Coś mnie ominęło?
Nawet nie zauważyłam, kiedy na stołówkę wpadła Angela. Klapnęła na siedzeniu obok Charliego, czyli naprzeciw mnie.
– Nic nowego. Kira znowu panikuje. – Westchnął.
Angie poprawiła czarne włosy, wsuwając kosmyki za uszy, i zrobiła kwaśną minę.
– Serio? Chyba pobiłaś swój nowy rekord. Ledwo zaczął się rok szkolny, a ty już rozsiewasz wisielczy nastrój. Zostaw coś na Halloween. Uważam, że powinnaś wyluzować i trochę się odprężyć.
– Na wyluzowanie przyjdzie jeszcze czas – mruknęłam.
– Kiedy? Na emeryturze?
– Kiedy tylko dostanę zasrane stypendium. Łatwo wam mówić, bo waszych rodziców stać na opłacenie czesnego.
– W porządku. – Angie machnęła niecierpliwie ręką.
Dla niej nie istniały słowa „problemy”, „pieniądze”, „obowiązki”. I nie chodziło tylko o stopień zamożności. Raczej o jej odrealnione podejście do życia. Może dlatego tak dobrze się uzupełniałyśmy.
Nagle w szum przyciszonych rozmów w stołówce wdarł się huk drzwi uderzających o framugę i do środka wpadło kilku rozbawionych uczniów. Ich przekrzykiwanie się i śmiechy zwróciły uwagę wszystkich. Kiedy spojrzałam na przybyłych, prawie cofnęło mi się jedzenie.
– Super, a tych kto z cyrku wypuścił? – fuknęłam.
Angie roześmiała się na moje słowa.
– Zwyciężyli w ostatnim meczu. Będą się teraz napawać przez tydzień – wyjaśnił Charlie.
– Kupa mięśni, zero mózgu – skwitowałam.
Matthew Torres, Eric Brown i Lance Hadrick. Fundamenty naszej szkolnej drużyny koszykarskiej.
– Tris ponoć zdobył dwadzieścia osiem punktów – dodał Charlie. – To dobrze wróży przed sezonem.
Ach, no tak. Jeszcze król tego małpiego cyrku, Tristan Hart.
Wszedł ostatni, ale i tak zrobił największe wrażenie. To na niego czekały najgłośniejsze owacje. Koledzy wstawali z ławek, przybijali mu piątki, klepali po plecach. Dziewczyny rzucały mu się na szyję, piszcząc z podekscytowania. Je pewnie mniej obchodził wynik meczu, a bardziej to, co Tristan miał pod koszulką. Albo w spodniach.
– Camille zaraz mu z radości obciągnie – wyzłośliwiła się Angie, patrząc na blondynkę wiszącą właśnie na szyi Trisa.
– Nie bądź wulgarna – powiedział Charlie z udawanym niesmakiem.
Ale nasza przyjaciółka miała chyba rację. Camille szeptała coś Tristanowi na ucho, na co tylko uśmiechał się nieznacznie. Śmiem twierdzić, że jego dziewczynie mogłoby się to nie spodobać.
Koszykarze kroczyli przez stołówkę, jakby była co najmniej ich własnością. Tristan mierzył wszystkich leniwym wzrokiem, aż zatrzymał go… na mnie. Oczywiście był wysoki jak każdy koszykarz – mierzył pewnie ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Kiedy przerzucił torbę przez ramię, jego luźny T-shirt napiął się na wydatnych mięśniach, a kosmyk czarnych włosów opadł mu na czoło. Zdmuchnął go, lekko mrużąc oczy. Nawet stąd mogłam dostrzec wachlarz długich rzęs. Okalały stalowe spojrzenie ciemnoniebieskich, prawie granatowych tęczówek. Nie jak niebo, nie jak morze. Raczej jak lód, jak skała. Mimo tej subtelnej oprawy w jego spojrzeniu nie było nic łagodnego. Jego usta przecięło właśnie coś na kształt złowieszczego uśmiechu. Asymetryczne usta. Z wąską górną wargą i dolną bardziej wydatną. To ta dolna nadawała mu wyraz nadętego bufona. Nie odwróciłam wzroku, choć zapewne tego by chciał.
– Kira, nie igraj z ogniem – upomniała mnie Angie.
– Daj spokój. Byle dupek mnie nie wystraszy – powiedziałam na tyle wyraźnie, by odczytał to z ruchu moich warg. Cóż, w świecie Tristana Harta albo byłeś z nim, albo przeciwko niemu. Mnie odpychało od tego rodzaju ludzi, więc można było się domyślić, w której grupie mnie widział.
Koszykarze zmierzali w naszą stronę, a Tristan wciąż wlepiał we mnie gały.
– Gdzie siadamy? – spytał go Eric i wskazał stolik obok. – Tutaj?
Hart przystanął i spojrzał na mnie.
– Niee. Tu jest chyba sekcja dla biednych kujonek.
Cała trójka roześmiała się i przeszła mimo nas. Chłopak zerknął jeszcze przez ramię, szczerząc się w podłym uśmiechu.
– Teraz już w ogóle straciłam apetyt – powiedziałam do przyjaciół.
Koszykarze usiedli w rogu stołówki przy najdłuższym stoliku. Po chwili dołączyło do nich kilku innych graczy.
– Na szczęście został niecały rok i pożegnamy to smętne towarzystwo. – Angela objęła wzrokiem całą jadłodajnię, a potem stolik Harta. Przechyliła nieznacznie głowę. – Choć nie zaprzeczę, są przystojni.
– Uroda niestety nie idzie w parze z inteligencją – przypomniałam.
– Racja – odparła zawiedziona.
– Obie jesteście aspołecznymi dziwadłami. – Charlie cmoknął z prawdziwą dezaprobatą.
– Właśnie, Chuck – odpowiedziałam, używając zdrobnienia, którego nienawidził. – Co ty, taki towarzyski chłopak, robisz tu jeszcze z nami?
Na jakąś sekundę się zmieszał, po czym uśmiechnął się rozbrajająco.
– Pilnuję, byście nie wypadły na margines społeczny.
Sięgnęłam po butelkę z wodą i niechętnie zerknęłam w bok. Koszykarze rozpanoszyli się już na dobre. Nie dało się ignorować ich przekrzykiwania się i głupich żartów. O proszę. Camille już siedzi obok Tristana. Sądząc po ułożeniu jej ręki, wytrwale szuka czegoś pomiędzy jego nogami. Niewątpliwie zadowolony z tego obrotu spraw, nachylał się do jej ucha i coś szeptał. Pewnie omawiali budowę komórkową pantofelka.
– Jest bezczelny. Przecież Cynthia w każdej chwili może go przyłapać. – Angela również dostrzegła tę żenującą scenę.
– O wilku mowa...
Charlie kiwnął głową w stronę drzwi wejściowych, gdzie pojawiła się właśnie Cynthia Snyder we własnej osobie. Odrzuciła burzę falistych blond włosów i zaczęła się rozglądać po sali. Niestety, instynkt samozachowawczy Tristana działał stuprocentowo sprawnie. Od razu ją wyczuł. Zauważyłam, jak w jednej sekundzie odepchnął Camille i warknął do niej: „Zjeżdżaj stąd”. Dziewczyna nieco się naburmuszyła, ale chyba była jedną z tych, które pozwalały dawać sobą pomiatać. Niezadowolona, wstała jednak od stolika i wróciła do swoich koleżanek. Szczerze jej współczułam. Być na każde skinienie i dostawać jedynie ochłapy... Czy jej koleżanki spojrzały na nią wymownie? Z pobłażliwością? Nie. Rozchichotane dorwały się do niej, by usłyszeć, co też niesamowitego miał do powiedzenia Hart. Czy naprawdę wystarczył dobry wygląd, by panienki traciły rozum? Najwyraźniej. Ach, no i pieniądze. Zapomniałabym o tym. Tristan Hart miał ich pod dostatkiem. A raczej jego rodzice. Prowadzili agencję nieruchomości, która z roku na rok rozbudowywała swoje struktury. Hart-Estate to duża firma w branży, znana nie tylko w naszym mieście, Risedale. Tristan miał więc mocne zaplecze finansowe, choć nawet gdyby go nie miał, zostałaby mu koszykówka. O dobrego zawodnika uniwersytety się zabijały i choć Tristan ledwo zdawał z przedmiotów, to grał świetnie. Niestety, westchnęłam głośniej, niż zamierzałam, o dobrych uczniów uczelnie aż tak bardzo nie zabiegały... Zabawne, że coś, co było dla mnie nierealne, ktoś miał na wyciągnięcie ręki.
Z tego wszystkiego nie zauważyłam, kiedy Cynthia zdążyła władować się na kolana swojego chłopaka. Patrzyła na mnie piorunująco – najwyraźniej opatrznie zrozumiała mój nieobecny wzrok skierowany na Tristana. I dobrze. Puściłam do niej oczko z rozbawieniem, ale tylko fuknęła, zaznaczając ostentacyjnie swój teren. No cóż, akurat ja byłam jej najmniejszym zmartwieniem.
1 Amerykańskie egzaminy SAT są podobne do polskiej matury, ale można je zdawać wielokrotnie (w wyznaczonych terminach), aż do uzyskania zadowalającego wyniku.
2.
KIRA
Do domu wracałam o osiemnastej, mimo że lekcje skończyłam już dawno. Sporo czasu zajęły mi praca w naszym szkolnym czasopiśmie, a potem korepetycje z dziewczyną z jedenastej klasy. Charlie miał rację, był dopiero październik, a ja już nałożyłam na siebie mnóstwo obowiązków. Ale był to przecież nasz ostatni rok – ostatnia możliwość, by pokazać swoje atuty.
Moje marzenie i cel na następny rok: studia na uniwersytecie w Austin. Żeby się tam dostać, należało się czymś wyróżniać. Nie byłam utalentowanym sportowcem, nie miałam bogatego ojca, nie miałam znanej matki. Mogłam polegać jedynie na swoich wynikach w nauce i zaangażowaniu w działalność pozaszkolną. Naprawdę mocno liczyłam na stypendium naukowe. Mówiąc prosto z mostu – uratowałoby mi dupę. Inaczej będę musiała zaciągnąć kredyt studencki. Nie było innej możliwości, gdyż moich rodziców nie było stać na tak wysokie czesne.
Zależało mi na studiowaniu dziennikarstwa bądź nauk politycznych, więc oczywiście pierwszą myślą było wstąpienie do szkolnej gazetki. Uwielbiałam to. Już od dziewiątej klasy, kiedy rozpoczęłam liceum. Naczelnej redaktorce nie uśmiechało się zatrudniać świeżaka. Nie chciała mnie jednak zbywać, więc dała do poprowadzenia… horoskop. Tak, wymyślałam, w kim zakocha się Wodnik w następnym tygodniu, a z kim pokłócą się Ryby. Od tego czasu minęły dwa lata, teraz to już była całkiem inna praca.
Korepetycje natomiast już nie były moim marzeniem. Dowiedziałam się jednak, jak przychylnie uczelnie patrzą na osoby, które pomagają innym w nauce, więc oczywiście zaraz się tego podjęłam. To zasadniczo szkoła przydzielała mi uczniów – mieliśmy tu całkiem niezły system, jeśli chodzi o douczanie. Teraz miałam trzy osoby, czyli mniej więcej sześć dodatkowych godzin w tygodniu.
I najgorsze. Praca. Dorabiałam sobie weekendami do, powiedzmy, kieszonkowego. Nie uzbierałabym w ten sposób nawet na jeden semestr, ale miło było mieć już jakieś swoje pieniądze, a nie wiecznie prosić o nie rodziców. Dlatego w wybrane dni, najczęściej właśnie w weekendy, pracowałam w kinie, gdzie pilnowałam porządku, sprzątałam po seansach, a czasem obsługiwałam kasę. Plus był też taki, że mogłam pierwsza obejrzeć wszystkie nowości.
Cholera, prawie przegapiłabym przystanek. Na szczęście kierowca znał mnie dobrze i kiwnął mi ręką, żebym wysiadła. Złapałam swój plecak i szybko wypadłam z autobusu. Tak, autobusu. Auto było tym luksusem, na który nie mogłam sobie pozwolić. Wolałam odkładać każdy grosz na później. Nie było to wprawdzie zbyt dobrze odbierane, ale cóż… Nie obchodziło mnie zdanie innych. Zresztą rano często zabierał mnie Charlie, a czasem Angela.
Od domu dzieliło mnie zaledwie kilka minut. Już widziałam nasz podjazd z małym trawnikiem. Szarobeżowy piętrowy domek w zabudowie szeregowej nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle innych. Ten sam deweloper, ten sam projekt. Niestety, to nie było osiedle bogaczy, gdzie każdy miał osobny domek dla gości i basen sportowy. Nie byliśmy jednak biedakami. Nie szukałam jedzenia ani ciuchów po śmietnikach, a nasz dom nie był z karton-gipsu. Brak własnego auta również nie czynił mnie marginesem społecznym. Połowa nastolatków z mojej szkoły żyła podobnie. To cholerne studia jawiły się jako pochłaniacze pieniędzy. A mnie interesował jedynie uniwersytet w Austin, najlepszy w stanie Teksas.
Najpierw otworzyłam furtkę, potem kamienną ścieżką doszłam do werandy. Drzwi do domu nie były zamknięte. O tej porze mogłam zastać już wszystkich. Zrzuciłam trampki w holu, a moje stopy poczuły niesamowitą ulgę po tylu godzinach w butach.
– Kira, to ty?! – usłyszałam głos matki dobiegający z kuchni.
Poczułam również przyjemny zapach obiadu, przez co zaburczało mi momentalnie w brzuchu. Tych kilka zimnych frytek to nie był zbyt zbilansowany posiłek.
– Jestem, mamo – odpowiedziałam, rzucając plecak koło schodów prowadzących na górę.
Weszłam od razu do kuchni i po prostu walnęłam się na wolne krzesło obok ojca i Lilly.
– Jest po szóstej – powiedział tata z lekką przyganą, unosząc głowę znad talerza.
– Wiem, tato. Posiadam zegarek.
– Nie powinnaś się tak przemęczać – mruknął, kiedy mama postawiła przede mną porcję parującego purée z duszoną wołowiną.
Nie zdążyłam skomentować jego słów, bo od razu zajęłam się pałaszowaniem.
– Boże, jak ona żre. Jak prosię. – Zniesmaczyła się moja siostra.
Lilly miała niespełna czternaście lat i samoświadomość kobiety trzydziestoletniej. Oraz głowę pełną niedorzecznych marzeń.
Kiedy zaspokoiłam pierwszy głód, otarłam wierzchem dłoni usta i wstałam, by wyciągnąć z lodówki coś do picia. Padło na sok pomarańczowy.
– Przyzwyczajajcie się. Mam sporo zajęć pozalekcyjnych. A ty? – Pociągnęłam młodą za kitkę. – Już nie objadasz się frytkami?
– Skończyłam z tłustym żarciem.
Wskazała na glazurowane marchewki na swoim talerzu.
– Zamierzam zdrowo się odżywiać, dbać o linię i uprawiać jakiś sport.
Widziałam, jak mama przewróciła oczami. Lilly co miesiąc miała nowy plan na życie.
– Teraz jest moda na krągłości.
– Ale Charles lubi wysportowane dziewczyny – bąknęła pod nosem.
– Masz na myśli… mojego Charliego?
Odstawiłam szklankę soku na stół i popatrzyłam na nią zdziwiona.
– Nie Charliego, tylko Charlesa.
Ach, zapomniałam o tym jej etapie bycia niesamowicie dorosłą, w którym do naszych rodziców zaczęła mówić po imieniu oraz używała pełnych imion interesujących ją chłopaków.
– I nie jest twój – dodała z niezadowoleniem.
– Miałam na myśli to, że jest moim przyjacielem. I skąd wiesz, że lubi wysportowane dziewczyny?
– Widziałam, jak gapił się na te siatkarki, kiedy oglądaliście mecz.
– Charlie… To znaczy Charles... – poprawił się ojciec, kiedy zobaczył mordercze spojrzenie Lilly – chyba nie jest odpowiednim chłopcem dla ciebie.
– A niby dlaczego? – fuknęła.
– Ponieważ jesteś dla niego za młoda. To Kira powinna się w końcu nim zainteresować. Chyba cię lubi – zwrócił się do mnie.
Och, co za wtopa. Widziałam błagalne spojrzenie matki, ale było już za późno. Wściekła Lilly rzuciła widelcem o talerz.
– Wcale jej nie lubi. A Kira chyba nawet nie lubi chłopców – syknęła, biegnąc już po schodach do swojego pokoju.
– Brawo, tato – westchnęłam. – Teraz nie będzie się do mnie odzywać przez tydzień. – Podrapałam się po głowie. – Poproszę Charliego, żeby wpadł do nas w weekend. Może ją to udobrucha.
– Niby co takiego powiedziałem?
– Robercie, wydaje mi się, że zasugerowałeś, że wymarzony w tym miesiącu chłopak naszej młodszej córki nie jest nią zainteresowany. Swoją drogą, Kiro, ojciec miał rację. – Puściła do mnie oko. – Nie rozumiem, czemu Charlie nie może być twoim chłopakiem...
– Jest tylko moim przyjacielem – powiedziałam twardo. – Zresztą tak jak i Angeli.
Byliśmy nierozłączną trójką już od dłuższego czasu i ciągle ktoś sugerował między nami uczucie. Charlie i ja, Charlie i Angela, Angela i ja albo w ogóle miłosny trójkąt. Czy przyjaźń z chłopakiem to wciąż był dla ludzi taki kulturowy szok?
3.
TRISTAN
Za piętnaście minut zaczynał się trening, a ja wciąż szukałem miejsca dla mojej hybrydki, hondy CR-V. Przy każdym parkowaniu żałowałem, że nie wziąłem jakiegoś zgrabnego sportowego auta. Cóż jednak mogłem powiedzieć? Uwielbiałem wielkie samochody. Wielkie, warczące, ciężkie. Sportowe gówna na dwie osoby były dla wyżelowanych lalusiów.
Jest.
Tuż pod budynkiem zauważyłem wolne miejsce. Niebieska koperta. Dobra, pieprzyć to. Przecież nie naślą na mnie policji.
Zaparkowałem w samym środku, wziąłem torbę treningową i zamknąłem drzwi. Ruszyłem w stronę bramy wejściowej, kiedy z innego auta krzyknął do mnie jakiś okularnik:
– Hart! To miejsce dla niepełnosprawnych! – zapieklił się. – Masz na to papier?
Zmierzyłem go z góry na dół.
– Ty również nie wyglądasz mi na kalekę – burknąłem.
– To przez moje oczy, ignorancie. – Wskazał na swoje denkowate okulary.
– Mnie jakoś świetnie dojrzałeś. – Machnąłem ręką. – Nie dramatyzuj. Poćwiczysz wzrok, szukając wolnego miejsca.
Wpadłem do szkoły, darując już sobie słuchanie jego utyskiwań. Szatnia była pusta, a ja słyszałem już odgłos rozmów. Świetnie, trener Peters znowu będzie się przypierdalał. Przebrałem się w strój do kosza i popędziłem na salę.
– Hart!
Zaczyna się…
– Jak miło, że do nas dołączyłeś.
– Szukałem miejsca do zaparkowania. Ktoś mógłby pomyśleć o powiększeniu tego zapyziałego parkingu.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś jeździł do szkoły autobusem.
Chłopacy stali w rzędzie, wykonując ćwiczenia rozgrzewające. Ruszyłem, by do nich dołączyć.
– Coś musi jednak odróżniać nas od nauczycieli – powiedziałem półgębkiem tak, żeby usłyszeli mnie tylko koledzy. Mimo wszystko wolałbym nie wylecieć z drużyny. Ci roześmiali się na moje słowa, więc szybko dodałem głośniej, patrząc na ogromny zegar wiszący na ścianie: – To zaledwie pięć minut, trenerze.
– Nie jesteś królem, Tristanie. Masz być na czas tak jak wszyscy inni.
– Tak jest – mruknąłem na odczepnego, dołączając do reszty.
Stanąłem obok Erica.
– A może powinien tak do mnie mówić, skoro dzięki mnie „jego” drużyna wygra w tym roku mistrzostwa stanowe...
Eric uśmiechnął się lekko.
– Na ziemię i do skłonu! Najpierw lewa stopa, potem prawa. Mocniej, naciągajcie mięśnie. Teraz druga noga do tyłu. Klatka do przodu.
Wykonywaliśmy ćwiczenia jedno po drugim. Po kilku minutach mieliśmy się ustawić w szeregu, co oznaczało, że będą samobóje.
– Sprint do ściany i z powrotem – krzyknął trener.
Zgadłem.
– Dwadzieścia boisk.
Odgwizdał i ruszyliśmy biegiem.
W końcu poczułem przyjemne palenie w mięśniach. Przyspieszyłem. Zapiekło bardziej. Noga za nogą, ręce wzdłuż tułowia, ruchome, przeciwnie do aktywnej nogi. Ramiona do przodu, lekkie pochylenie. Jeszcze szybciej. Odbicie od ściany, chwila na odwrót i z powrotem. I tak w kółko. Widziałem Erica, który biegł tuż obok. Dobrze, to dawało mi motywację. Znowu przyspieszyłem. Nasze kroki odbijały się echem po sali, buty piszczały przy ślizgu do ściany, słychać było coraz szybsze oddechy i sapanie. Jeszcze szybciej. Sylwetki chłopaków jawiły się już w tyle za mną. Tak, byłem pierwszy. Byłem pierwszy, bo byłem pierwszy zawsze, wszędzie. Byłem pierwszy, bo byłem zwycięzcą.
– Dwadzieścia – wydyszałem, dotykając ostatni raz ściany, po czym padłem na podłogę z wycieńczenia.
– Dziś to, co lubicie najbardziej, czyli obrona – powiedział z ironią Peters.
Po sali przebiegł pomruk niezadowolenia.
– No już, już. Lecimy. Krok obronny i bieg tyłem. Raz-dwa.
Przewróciłem oczami. Dziś piłki do kosza możemy nawet nie ujrzeć. Po godzinie jednak trener zlitował się nad nami i podzielił nas na dwie drużyny.
– Hart, Brown, Torres, Lake i Sorensen! – krzyknął do pierwszej drużyny. – Bierzcie zielone kamizelki.
– Zajebiście – burknąłem do Browna. – Lake, który ledwo odróżnia piłkę do kosza od tej do siatki.
– Słyszałem to – odpowiedział niezbyt wysoki jak na koszykarza blondyn.
– I dobrze. Powiedz mi, Lake, obciągasz trenerowi czy jest jakaś inna tajemnica, z powodu której trzyma cię jeszcze w drużynie?
Nie odezwał się. Zapewne dlatego, że wiedział, iż mam rację. Wściekły przeszedł na naszą część boiska. Zrobiliśmy to samo i nałożyłem zieloną kamizelkę z numerem trzynastym. Dla mnie każdy numer był szczęśliwy. Trener odgwizdał początek gry. Nogi same mnie niosły, wszystko robiłem już jak w transie. Bieg, kozłowanie, podanie, bieg. Ustawienie się, piłka nad głową, nadgarstek. Kosz.
– Punkt dla zielonych.
I znowu. Podanie do Torresa, bieg, piłka pod koszem i znowu punkt. Brown, Torres i Hadrick byli najlepszymi graczami. Oczywiście oprócz mnie. Może dlatego szybko znaleźliśmy wspólny język i stali się moimi przyjaciółmi. Teraz Hadrick był w przeciwnej drużynie i skutecznie próbował mnie blokować. Prawie skutecznie. Brown przekozłował pół boiska. Podał mi piłkę, a ja przekozłowałem na drugą stronę. Złapałem ją w ręce, chcąc rzucić za trzy. Nagle przede mną wyrósł Hadrick. Chwila wahania. Szybko zerknąłem w bok. Kurwa, wolna była jedynie ta ciamajda Lake. Zmyliłem Hadricka i rzuciłem do kosza. Niestety, brakowało dosłownie kilku centymetrów.
– Hart, do kurwy nędzy! – usłyszałem jojczenie Lake’a. – Byłem wolny.
– Hart! – krzyknął trener z drugiej strony. Ja pierdolę. Uwzięli się? – Nie jesteś sam na boisku. Od teraz tylko podajesz! Żadnych rzutów.
– Co?! – odkrzyknąłem wściekły. – To chyba żart?
– Naucz się grać w zespole!
Na końcu języka miałem odpowiednią ripostę, ale postanowiłem się w niego ugryźć. Jeszcze ponad pół roku będę musiał znosić gadanie tego zacietrzewionego starego dziada.
Wycofałem się. Podawałem wciąż do Lake’a i Sorensena. Byli do niczego. Na koniec przegraliśmy do dziesięciu. To byli nasi rezerwowi? Podpora drużyny?
– Masz dziurawe ręce czy, kurwa, usnąłeś?! – wydarłem się, wchodząc do męskiej szatni po treningu.
Pojawiłem się tam ostatni, kiedy wszyscy już pozajmowali prysznice. Musiałem odbyć jeszcze rozmowę z trenerem. A raczej słuchać jego zbędnego narzekania na mój rzekomy egoizm. Popatrzyłem wymownie na Lake’a, choć doskonale wiedział, do kogo mówię.
– Odpuść, Hart – powiedział, patrząc spode łba.
– Ty odpuszczasz za nas dwoje.
Podszedłem do niego na wyciągnięcie ręki. Chciał się obrócić, ale popchnąłem go na szafkę.
– Może pomyliłeś sale? Może chciałeś trenować z czirliderkami?
– Tristan, daj spokój – rzucił któryś z chłopaków za mną. – Miał kiepski dzień.
– Kiepski dzień? – prychnąłem.
Znowu go popchnąłem, tym razem mocniej, by dotarło. Uderzył plecami o szafki. Nawet się nie bronił, żałosna ciota.
– Masz okres? Mamusia nie przytuliła na dobranoc? – Odwróciłem się do reszty drużyny. – Dla większości tego składu to ostatni rok w szkole, ostatni sezon i ostatni moment, by pokazać się z jak najlepszej strony. Tu nie ma miejsca na kiepskie dni. I nie ma w tej drużynie miejsca dla miernot.
– W samo sedno, chłopaki.
Brown rozłożył ręce, patrząc na wszystkich. Potem wyciągnął dłoń w moją stronę, bym przybił mu żółwika. Tak też zrobiłem. Lake i reszta cieniasów nie mieli już nic do powiedzenia.
Pod prysznic wchodziłem w zasadzie ostatni. Nie spieszyło mi się, był środek tygodnia, nie odbywała się żadna impreza. W domu czekały na mnie tylko puste ściany. W tygodniu starzy pracowali praktycznie do nocy. Czasem ojcu zdarzało się wrócić wcześniej, ale jego zrzędzenie było jeszcze gorsze. Jeśli go zastanę, to najpierw przepyta mnie z całego treningu, z tego, co robiliśmy, co ćwiczyliśmy, ile graliśmy i ile zdobyłem punktów. Fakt, że zostałem odsunięty od rzutów, należało więc skrzętnie pominąć. Mimo że był to jedynie mecz treningowy.
Wszedłem pod gorący strumień wody. Umyłem włosy, a potem zacząłem namydlać ciało.
– Mogę się przyłączyć? – usłyszałem cienki głosik i nagle czyjeś ręce objęły mnie w pasie.
– Jasna cholera! – Podskoczyłem przestraszony i się obróciłem. – Cynthia, zwariowałaś?
Roześmiała się, widząc moją przerażoną minę. Złapała mnie za szyję i stanąwszy na palcach, pocałowała w usta.
– Niespodzianka! Nie podoba ci się? – wymruczała.
Była całkiem naga, więc oczywiście, że mi się podobało.
– Jak tu weszłaś?
– Też skończyłyśmy trening. Ukradłam pani Davis klucze od wspólnych drzwi. – Znowu zachichotała.
Tak się składało, że po drugiej stronie znajdowały się damskie szatnie i prysznice, choć przejście na co dzień było zamknięte.
Rozejrzałem się po łazience. Byliśmy na końcu, ale któryś z chłopaków brał jeszcze prysznic. Miałem nadzieję, że szybko się ulotni i jej nie zauważy. Na razie szum wody skutecznie zagłuszał wszystko.
– Ciii. – Położyłem palec na jej ustach. Nachyliłem się do jej ucha. – Dobrze, że jesteś. Przyda mi się odprężenie.
– Ach tak? – droczyła się.
Wziąłem jej pierś w dłoń. Cynthia miała świetne ciało, idealne.
– Ci kretyni z mojej drużyny doprowadzają mnie do szału. Tak samo jak ten podstarzały trener.
– Daaruj. – Przewróciła oczami. – Nie chcę znowu o nich słuchać.
Położyła rękę na moim brzuchu i pchnęła mnie lekko na ścianę. Przesuwała dłoń w dół, aż zacisnęła ją na najbardziej spragnionej dotyku części mojego ciała.
– Zaraz ja doprowadzę cię do czegoś innego.
Uśmiechnąłem się i podgryzłem jej dolną wargę.
– Na kolana – szepnąłem.
– A jak tego nie zrobię?
Zassała mój język.
– Mam cię zmusić? – spytałem prowokacyjnie.
Oblizała usta i powoli się zsunęła. Woda w oddali ucichła. Ostatni ziomek wychodził z łazienki. Całe szczęście, bo kiedy Cynthia wzięła mnie do buzi, dosłownie ryknąłem:
– Ja pieprzę!
Mimowolnie złapałem ją za włosy. Cynthia była królową oralu. Dobrze, że w porę ją odsunąłem, bo skończyłbym w jej gardle zbyt szybko. Wstała z kolan, a ja od razu obróciłem ją twarzą do ściany. Rozchyliłem jej nogi i wbiłem się w nią tak gwałtownie, że aż zajęczała. Odchyliła głowę, szukając moich ust. Zaczęliśmy się całować, a nasze obijające się o siebie ciała robiły coraz więcej hałasu, tak jak i jęki Cynthii.
– Ciszej – syknąłem. – Chcesz, żeby Peters nas przyłapał?
– Myślę, że byłby to dla niego wstrząsający widok – odparła z zadowoleniem.
– Znając ciebie, jeszcze byś go zaprosiła do udziału. – Przygryzłem jej ucho.
– Czemu nie? Pewnie już od dawna wali samotnie do pornosów. – Roześmiała się. – Ciekawe, jakiego ma…
Mocniej uderzyłem w nią biodrami, nie dając jej dokończyć.
– Ciebie powinien interesować tylko jeden facet. – Złapałem za jej gardło. – Ten, który właśnie cię pieprzy.
Nie odpowiedziała. Jej jęki rozeszły się po całym pomieszczeniu. Cholera, każdy mógł nas w tej chwili przyłapać, każdy. Uśmiechnąłem się do własnych myśli. Może faktycznie byłoby zabawnie, gdyby wpadł tu trener. Bo cóż… miałem to totalnie w dupie.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI