Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwsza polska biografia Emily Bronte. Autor głośnej książki Charlotte Brontë i jej siostry śpiąceodsłania nieznane faktyz życia pisarki. Okazuje się, że ukrywała ważny sekret, o którym nie przeczytamy w żadnej z poświęconych jej książek. Nie udało jej się zabrać go do grobu – pamięć o nim przechowały prywatne dokumenty świadków oraz ich potomków. Ujawnienie tej tajemnicy nie zakłóca obrazu dziewczyny, którą widzimy na tych wietrznych wzgórzach; rozsnuwa jedynie mgłę, która dotąd spowijała jej postać. Otóż ktoś w życiu Emily Bronte był – był naprawdę…
Książka zawiera nigdy dotąd nietłumaczone na język polski wiersze i opowiadania Emily Bronte.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 782
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Od Autora
Gdy przymierzałem się do napisania tej książki, robiłem to bardziej z ciekawości, nie wiedząc, czy w efekcie nie wyjdzie z tego rzecz niewiele bardziej interesująca niż ubogie kalendaria zamieszczane na początku licznych biografii Emily Brontë. Lecz pogłębiona lektura jej poezji – zaledwie w ułamku przybliżonej polskiemu czytelnikowi kilkoma przekładami Ludmiły Marjańskiej – szybko uświadomiła mi, że udostępnienie jej polskiemu czytelnikowi wraz z komentarzem sytuującym najważniejsze utwory w danym momencie życia poetki uzasadniają konieczność takiej publikacji. A im bardziej zagłębiałem się w materiał źródłowy, tym bardziej stawało się dla mnie jasne, jak bardzo Emily Brontë nie została jeszcze rozpoznana.
Ponieważ nie lubiła pisać listów i nie nawiązała żadnych relacji towarzyskich mogących to zmienić, wyrażała się w twórczości literackiej – przede wszystkim w poezji, która dając dostęp do jej świata wewnętrznego, czyni Emily postacią nie mniej intrygującą niż jej rodzeństwo, Charlotte, Branwella i Anne. Nie tylko z uwagi na odważne, radykalne poglądy, niespotykane u kobiet żyjących w jej epoce. Okazuje się, że w tle tej pełnej namiętności poezji majaczą konkretne zdarzenia, przeoczone przez biografów.
Istnieje bowiem w biografii Emily Brontë sekret, o którym nie przeczytamy w żadnej z poświęconych jej książek. Nie zabrała go jednak do grobu, a pamięć o nim przechowały prywatne dokumenty świadków oraz ich potomków. Ujawnienie tej tajemnicy z prywatnego życia całkowicie zmienia pogląd na osobowość Emily, decyzje, które podejmowała, a także na jej twórczość. Nie zakłóca obrazu dziewczyny, którą widzimy na tych wietrznych wzgórzach; rozsnuwa jedynie mgłę, która spowija jej postać. Warto zobaczyć ten widok, tak jak zdarzało się widywać go miejscowym wieśniakom zamieszkującym wrzosowisko West Riding.
Emily Brontë (po prawej) na słynnym portreciewykonanym przez brata Branwella (1834)National Portrait Gallery
Ta książka to zarówno biografia Emily Brontë, jak i spojrzenie jej oczami na najbardziej niezwykłą kartę w historii literatury brytyjskiej. Od początku, kiedy to pewnego wieczora czwórka dzieci wymyśliła sobie światy, które postanowili zaludnić bohaterami, aż po spektakularny finał, gdy sława Jane Eyre poniosła ich dawne marzenia w szeroki świat. Historia ta oglądana oczami Emily różni się od tej, którą utrwaliła Charlotte Brontë – to spojrzenie nie pisarza, lecz osoby prywatnej. To zaproszenie na plebanię w Haworth, zanim głosy w niej rozbrzmiewające zamilkną na zawsze.
Dziękuję Dorocie Tukaj, bez której książka ta nie powstałaby.
Dziękuję Grahamowi Barkerowi za inspirującą wymianę myśli i naukową konsultację.
Dziękuję mojemu tacie, Zbigniewowi Ostrowskiemu, za zaangażowanie i cenne rady podczas redakcji tekstu.
Dziękuję również tym, którzy mi pomagali: pani kustosz Sarah Laycock oraz Lindzie Pierson i Amy Rowbottom z Brontë Parsonage Museum w Haworth, Sarah Powell z West Yorkshire Archive Service w Bradford, Simonowi Rourke, Ginie Birdsall i Angeli Speight z Local Studies Library w Keighley, Amy Bowler z University of Nottingham w Nottingham, Peterowi Hendersonowi, kuratorowi zbiorów The Hugh Walpole Collection z King’s School w Canterbury, Julie Akhurst z Ponden Hall, Marcie Mirek i Katarzynie Turaj-Kalińskiej.
Choć strofowana, lecz zawsze powracam
Do pierwszych uczuć zrodzonych we mnie,
Pościg za wiedzą, bogactwem – zostawiam
Dla marzeń o tym, co nie stanie się:
Dzisiaj nie będę szukać cienistego kraju,
Którego ogrom ponury narasta,
A wizje wschodzą, rzędy za rzędami,
Świat nierealny dziwnie blisko staje.
Będę szła, lecz nie śladem bohaterów,
I nie ścieżkami czystej moralności,
Ani też wśród pół-świetnych twarzy,
Zamglonych kształtów minionej przeszłości.
Będę szła tam za głosem mej natury –
Nie chcę innego przewodnika tu,
Gdzie szare stada w dolinach paproci,
Gdzie dziki wiatr wieje na zboczu góry.
Co te samotne góry w sobie kryją?
Więcej tam chwały i żalu niżbym rzekła:
Ziemia, co zdolna wzruszyć j e d n o serce
Pomieści oba, i niebo i piekło.
Ellis Bell (Emily Jane Brontë),
przeł. Anna Ostrowska-Paton
Dla Piotrka –
uczeń powinien być nauczycielem
PRZEDMOWA
16 cali
To, co najsilniej przyciąga do tej rodziny oraz w te strony, to obraz dziewczyny snującej się samotnie po wzgórzach – w słońcu, w deszczu, w jesiennej wichurze, śnieżnej zamieci. Dziewczyny ubranej w długi płaszcz z kapturem, chroniący ją przed podmuchami, siekącym deszczem i śnieżną zawieruchą. Obraz tak niepodobny do żadnego ze znanych literackich obrazów. Pierwszy, jaki rysuje się nam przed oczami na dźwięk tego nazwiska. Symbol tej legendy – Emily Brontë.
W sierpniu 2016 roku na stronie internetowej „The Hairpin” ukazał się artykuł Kształt trumny Emily. Autorka, Laura June, rozważając na wstępie fenomen Emily Brontë, zwraca uwagę, że w zasadzie najbardziej pociągającą jest niezmiennie od lat niewielka ilość informacji, jakie o niej mamy. „I to jest prawdopodobnie powód, dla którego pragniemy ją posiąść”, jak napisała w 1972 roku Elizabeth Hardwick na łamach „New York Review of Books”. – „Nikt i żadna ilość faktów nie może przydać ciała postaci Emily Brontë. Jest prawie niemożliwe, by dało się ją oswoić, zwizualizować”. O Emily, tak wątłej i niezgłębionej, zawsze pisze się w powiązaniu z jej ciałem [w znaczeniu: zwłokami]. Jest jak szkielet. Jest bezcielesna”[1].
Tak jest rzeczywiście. W swym artykule June, zgodnie z sugestią zawartą w tytule, wydobywa z mroku wieków jeden z najbardziej zagadkowych faktów dotyczących pisarki, który doskonale dopełnia jej gotycki wizerunek utrwalony w literaturze. Otóż trumna Emily Brontë miała szerokość 16 cali[2], przy długości 5 stóp i 7 cali[3]. Wiejski cieśla, William Wood, „po którego posłano, by zrobił trumnę (...) zapisawszy pomiary, powiedział, że nigdy w życiu nie robił tak wąskiej skrzyni dla dorosłego”[4]. Takie wymiary wskazują, że pochowana miała jakieś 14 cali w ramionach i biodrach oraz 5 stóp i 5 cali wzrostu. „Co to dla nas oznacza?”, pyta Laura June. –
Że była wychudzona, bo była bardzo chora? (...) Czy tak mała szerokość świadczyła o jej eteryczności? (...) Jaka jest szerokość przeciętnej trumny? Czy w roku 1848 mogła być o wiele mniejsza wskutek tego, że ludzie byli drobniejsi i gorzej odżywieni? Czy szesnaście cali to naprawdę tak mało? W końcu chorowała na gruźlicę, a pięć stóp siedem cali to więcej niż średni wzrost.
Skonsultowała ten zagadkowy szczegół z Jonasem Zahnem kierującym zakładem produkcji trumien Northwood Casket Company w Beaver Dam w stanie Wisconsin.
Zapytałam go, czy to możliwe, żeby jej [trumna] miała szesnaście cali szerokości.
– Tak – powiedział. – Ludzie byli wtedy drobniejsi. (...) Była to epoka, zanim pojawiły się standardowe rozmiary tarcicy, tak więc dostępne były deski prosto spod piły. Były tak duże, jak pień drzewa [z którego je ucięto]. Toteż zwyczajowo przycinano je, robiąc skrzynię dokładnie w takim rozmiarze, jakiego potrzebowała zmarła osoba. Mierzono osobę, a następnie zbijano trumnę. Wówczas była ona bardzo prostą drewnianą skrzynką. I była ciasno dopasowana. Dzisiaj... ponieważ są wystawienia zwłok... chcemy, żeby zmarła osoba wyglądała na wygodnie ułożoną. Dawniej zostawała włożona do skrzyni, wieko zabijano i szybko odbywał się pogrzeb. Trumnę wyścielano co najwyżej poduszką, czasem kocem, z bardzo praktycznego powodu.
Przerwał.
– Kładziono koc na dnie, żeby, hm... zatrzymać płyny, które wyciekały z niebalsamowanych zwłok.
Nieusatysfakcjonowana tymi wyjaśnieniami, zasięgnęła konsultacji u Jimmy’ego Olsona –
właściciela i kierownika zakładu pogrzebowego Olson Funeral Home w Sheboygan w stanie Wisconsin, który oferuje naturalny pochówek zgodnie z przybierającym na sile, ale wciąż jeszcze niewielkim oporem przeciwko nowoczesnemu uprzemysłowionemu procesowi grzebania istot ludzkich. Naturalnie grzebane ciała składane są w ziemię albo w prostych skrzyniach, albo w całunach – jak mówi Olson, jest to „powrót do natury” – bez chemikaliów, bez balsamowania. Studiował także historię domów pogrzebowych i pochówków.
– Czy widziała pani zdjęcia ludzi z epoki wiktoriańskiej w trumnach? – zapytał. – To da pani lepsze wyobrażenie o tym, jak wyglądały.
Nakreślił żywy obraz tego, co działo się z ciałem Emily w ciągu trzech dni między śmiercią a pochówkiem w kościele, zaledwie kilka kroków od miejsca, gdzie zmarła. Bez balsamowania ciało musiałoby w miarę szybko trafić pod ziemię. Zwłoki szybko się rozkładają, tym szybciej, im są mniejsze.
– Nie rozkładamy się od zewnątrz, ale od środka – powiedział Olson („przypominam pani”, powiedział, ale prawda była taka, że nigdy o tym nie myślałam – przeżyłam wiele lat, nie myśląc o tym).
– To ma sens – powiedziałam.
– Składamy się głównie z wody – ciągnął. – W zależności od warunków – klimatu, rodzaju trumny, położenia cmentarza, wielkości ciała – całkowity rozkład może zająć od ośmiu do piętnastu lat. Zabalsamowane ciało w ciężkiej trumnie i betonowej krypcie trzyma się znacznie dłużej, ale mimo to i tak dochodzi do rozkładu.
Po stu sześćdziesięciu ośmiu latach z Emily ewidentnie już nic nie pozostało. Jak wszyscy mówią, Emily Brontë trudno jest uchwycić, ponieważ ona nie istnieje.
Brak listów. Zaginione juwenilia. Zniszczone lub zaginione portrety. Ubogie świadectwa z pierwszej ręki, gdyż mało komu ją podawała. Pozostała w wierszach. I powieści, którą – pomimo sprzeciwu za życia – jej starsza siostra obdarowała ją pośmiertnie.
Ponieważ wiemy o niej tak niewiele, pozwala uruchomić wodze wyobraźni. Od stu siedemdziesięciu lat Emily Brontë jest najpiękniejszym marzeniem, jakie śni literatura. Biografom daje swobodę. Czytelnikom pozwala się z sobą doskonale utożsamiać. Była zawsze marzeniem spełnionym i prawdopodobnie nim pozostanie, gdyż na to, że odnajdą się jakieś dodatkowe świadectwa podane jej własną ręką, nie ma co liczyć.
Na tle udokumentowanych biografii Charlotte, Branwella i Anne biografia Emily wydaje się enigmatyczna. Ponieważ bardzo rzadko opuszczała rodzinną plebanię i ukochany pejzaż, podstawowe fakty z jej życia da się ująć w kilku punktach. Najwięcej pytań jest natury psychologicznej. Czy można zbudować jej wiarygodny portret, odrzuciwszy domysły? I co zostanie z Emily Brontë, jeśli pozostanie się wyłącznie przy dowiedzionych faktach?
Artykuł Laury June zamyka konkluzja, którą można by uznać za symboliczną:
– Czy sądzi pan, że trumna szerokości szesnastu cali jest naprawdę wąska? – zapytałam Olsona w pewnej chwili.
– Niezupełnie – powiedział.
Oto mam teraz przed sobą historię potężnej i namiętnej duszy, która obok wszelakiej przygody, przyprawiającej człowieka o smutek lub radość, zdawała się przechodzić z odwróconą głową. Mówię o Emily Brontë; pierwsze 50 lat tego stulecia nie wydało żadnej kobiety o większym lub bardziej niezaprzeczalnym geniuszu.[5]
To słowa Ellen Nussey, najbliższej przyjaciółki Charlotte Brontë, jednej z niewielu osób, którym Emily pozwoliła się do siebie zbliżyć.
Ellen Nussey w wieku 65 latszkic E. Taylor do książki Marion Harland Charlotte Brontë at Home (1899)
Na rok przed swą śmiercią blisko osiemdziesięcioletnia Nussey nakreśliła ostatnie wspomnienia poświęcone rodzinie Brontë. Uczyniła to dla Clementa Shortera, który pracował nad książką Charlotte Brontë and Her Circle. Ta, opublikowana w 1896 roku, praca była pierwszą biografią autoryzowaną przez męża pisarki, Arthura Bella Nichollsa, który udostępnił Shorterowi całe archiwum. Biograf każdemu z rodziny Brontë (a także osobom będącym w ich najbliższym kręgu) przeznaczył osobny rozdział. Ten poświęcony Emily zamyka list, jaki otrzymał od Ellen. W owym czasie enigmatyczna postać Emily Brontë zdążyła obrosnąć już w liczne legendy. Dla Ellen były one nieistotne. Dobrze pamiętała Emily, a ponieważ znała ją, wiedziała, że dziewczyna tych mitów nie potrzebuje; i bez nich była osobą absolutnie wyjątkową i fascynującą. Na pewno zagadkową, ale jednocześnie bliską i nie tak wyobcowaną, jak mogło się z pozoru niektórym wydawać. Jej list do Shortera to najważniejszy tekst poświęcony Emily Brontë. Nie tylko z uwagi na bezcenne świadectwa naocznego świadka. Także dlatego, że wciąż, również w ostatnich latach, biografowie snują kolejne teorie na temat Emily, jakoby miała ona cierpieć na depresję, anoreksję, tyranizować dom i być osobą ogromnie w życiu nieszczęśliwą. Ellen Nussey przybliża prawdziwą Emily.
„Tak mało wiadomo o Emily Brontë”, pisze, „że każdy najmniejszy szczegół budzi zainteresowanie. Jej ekstremalna powściągliwość zdawała się niemożliwa do sforsowania, a mimo to była ona osobą niezmiernie miłą; wręcz zmuszała do ufania w jej moralną siłę. Niewiele osób ma dar takiego patrzenia i uśmiechania się, jak ona. Kto widział choć jedno z jej rzadkich wyrazistych spojrzeń, musiał to zapamiętać na całe życie, była w nich taka głębia duszy i uczuć, a jednocześnie wstyd przed odsłonięciem się – siła panowania nad sobą niespotykana u innych. Ona była, w najściślejszym tego słowa znaczeniu, prawem dla siebie i bohatersko żyła z tym prawem w zgodzie. (...) Na szczycie wrzosowiska lub w głębokim wąwozie Emily radowała się w duchu jak dziecko; a gdy miała na własny rachunek zrobić coś dobrego, potrafiła w rozmowie tryskać życiem i czerpać radość ze sprawiania komuś przyjemności. Miała też w sobie figlarny urok, ujawniający się podczas wycieczek na wrzosowiska. Lubiła prowadzić Charlotte gdzieś, gdzie sama nie odważyłaby się pójść z własnej woli. Charlotte śmiertelnie się bała nieznanych zwierząt, a Emily z przyjemnością podprowadzała ją w ich pobliże, po czym mówiła jej, co i jak zrobiła, radośnie śmiejąc się z jej przerażenia. Gdy Emily chciała wziąć książkę, którą zostawiła w salonie, wpadała po nią znienacka, nie patrząc na nikogo, zwłaszcza jeśli byli tam jacyś goście. Spośród wikarych, których traktowała z konwencjonalną uprzejmością, jedynym wyjątkiem był pan Weightman. Jej umiejętność grania była niesamowita; styl, dotyk i ekspresja jak u profesora, który w temat lekcji włożył serce i duszę. Dwa psy, Keeper i Flossy[6], zawsze czekały cicho u boku Emily i Anne, gdy te jadły na śniadanie szkocką owsiankę na mleku, i zawsze dostawały swoją porcję pod koniec posiłku. Biedny stary Keeper, wierny przyjaciel i wielbiciel Emily, zdawał się ją rozumieć, jakby sam był człowiekiem. Pewnego wieczoru, kiedy czwórka przyjaciół usiadła blisko siebie wokół kominka w salonie, Keeper wcisnął się między Charlotte i Emily i usadowił się na kolanach Emily; a kiedy to miejsce okazało się zbyt ciasne, przecisnął się na kolana gościa[7], układając się tam wygodnie. Niewzruszona cierpliwość gościa podbiła serce Emily, niespodziewającej się, że to jej bliskość sprawiła, iż ten poddał się woli psa. Czasami Emily rozkoszowała się popisami Keepera – tak go podpuszczała, że zachowywał się jak szalony i ryczał głosem lwa. Było to przedstawienie dość przerażające jak na zwykły salon. Na pogrzebie Emily Keeper opłakiwał ją uroczyście i już nigdy nie był tak radosny jak kiedyś”.[8]
To ostatnie wspomnienie Ellen o Emily Brontë. Ale w przeszłości przekazała ich więcej pierwszym biografom sióstr, odnosząc się do różnych okresów ich krótkiego życia, gdy zdarzało jej się bywać na plebanii w Haworth. W tym miejscu warto przywołać jeszcze jedno, którym podzieliła się z sir Thomasem Wemyssem Reidem, autorem drugiej biografii Charlotte. Odnosi się bowiem do bardzo złożonej osobowości średniej siostry Brontë:
Emily, która była o dwa lata od niej młodsza, podobnie jak Charlotte miała brzydką cerę; ale była wysoka i zgrabna, zaś jej oczy były wprost niezwykłej urody. Przez całe życie jej temperament był bardziej niż osobliwy. Odziedziczyła po ojcu niemało z jego ekscentryczności, której nie hamowały ojcowskie maniery. O jej niechęci do obcych już wspominano. Kiedy wikariusze, którzy stanowili jedyne towarzystwo w Haworth, trafiali na plebanię, unikała ich, jakby ich orszak roznosił jakąś zarazę. W rzadkich przypadkach, gdy wychodziła w świat, przy osobach nieznanych nie odzywała się ani słowem. Ta jej powściągliwość była tak silna, że nawet we własnej rodzinie, gdzie sama czuła się swobodnie, dawało się w niej wyczuć coś na kształt lęku.[9]
A tak publicznie przedstawiła swą siostrę sama Charlotte:
W naturze Emily spotkały się nadzwyczajna siła i prostota. Pod niewyszukaną kulturą, prostolinijnymi upodobaniami oraz bezpretensjonalną powierzchownością spoczywała ukryta moc oraz ogień, zdolne ożywić umysł i rozpalić krew bohatera, nie posiadała jednak mądrości życiowej; jej siły nie zaadaptowały się do praktycznych stron życia; nie zdołałaby obronić swych najbardziej oczywistych praw, skorzystać ze swej najbardziej prawowitej przewagi. Pomiędzy nią a światem zawsze musiał stać tłumacz. Wola jej była silna i zwykle sprzeczna z jej dobrem. Jej temperament był wielkoduszny, ale także gorący i gwałtowny; jej duch – we wszystkim nieugięty.[10]
Ale „«nikt nie radował się zabawą bardziej niż cicha Emily, zawsze obecna i rozbawiona, jej twarz promieniała, jak zawsze, kiedy się dobrze bawiła», powiedziała mi Ellen Nussey”, wspomina A. Mary F. Robinson[11].
Jest wreszcie powieść Shirley. „Od dawna wiadomo, że Charlotte w Shirley „narysowała tu w postaci bohaterki tytułowej postać swej siostry Emilii, jej niezłomny charakter i nieprzeciętne aspiracje”, pisał Stanisław Helsztyński w szkicu Siostry Brontë po stu latach, pierwszym polskojęzycznym eseju omawiającym tę twórczość[12].
Elizabeth Gaskell wspominała:
Mówiąc o swej zmarłej siostrze, panna Brontë oznajmiła mi, że wiele cech charakteru Shirley zapożyczyła właśnie od niej; sposób, w jaki siedziała na dywanie, czytając z ramieniem wokół szyi swego chropawego buldoga; to, jak kiedyś przyzwała obcego psa, przebiegającego obok ze zwieszonym łbem i wywieszonym językiem, by miłosiernie dać mu łyk wody, a on ugryzł ją rozwścieczony, lecz ona zachowała szlachetną przytomność umysłu, poszła prosto do kuchni i chwyciwszy jedno z rozżarzonych do czerwoności żelazek do rurkowania używanych przez Tabby, przypiekła miejsce ukąszenia, i nie powiedziała o tym nikomu, dopóki niebezpieczeństwo nie zostało nieomal zupełnie zażegnane, gdyż obawiała się przerażenia, jakie mogłoby nękać ich mniej odporne umysły. Wszystko to, postrzegane przez czytelników Shirley jako sprytnie obmyślane fikcyjne zajścia, spisywała Charlotte ze łzami w oczach; był to prawdziwy, dosłowny zapis postępowania Emily.[13]
W ten sposób otrzymaliśmy pierwszą powieść biograficzną o Emily, fikcyjną, lecz przecież napisaną przez jej własną siostrę!
Shirley od chwili swej premiery zwróciła oczy czytelników na Haworth, a tym samym jej autorka musiała pogodzić się z utratą swego incognito. W marcu 1850 roku do rąk Charlotte trafił „wycinek z amerykańskiej gazety”, który, jak pisała do Ellen Nussey, „na równi mnie rozbawił i wzruszył – wzmiankuje bowiem o tych, których już nie ma na tym świecie”. Został, jak mówi, „napisany przez emigranta z Haworth – znajdziesz w nim osobliwą mieszaninę prawdy i niedokładności”[14]. Warto przywołać ów zlepek informacji zaczerpniętych zarówno z życia, jak i z powieści, by pokazać, że Shirley od początku była czytana jako biografia, a w powieściowych bohaterkach rozpoznawano siostry Brontë – Charlotte i Emily:
Chciałbym powiedzieć parę słów o autorce Jane Eyre (...) urodziłem się i wychowałem o rzut kamieniem od jej domu lat dziecięcych i siedziby ojca. Jej ojcem jest proboszcz z Haworth (w Shirley Brierfield), wioski położonej dziesięć mil na zachód od Bradford w hrabstwie Yorkshire. Pełnił on posługę kapłańską w parafii przez około trzydzieści lat (chrzcił mnie) i był bardzo szanowany przez ludzi chodzących do kościoła. Często słyszałem jego kazania. W ciągu ostatnich kilku lat niewiele ich głosił, bo wzrok odmawiał mu posłuszeństwa, a na krótko niemal całkiem go utracił. Przywrócono mu go jednak, gdy się uciekł [sic!] do szpitala dla chorych na oczy. Ma on dużą głowę i wyraziste rysy; ale teraz jest stary i włosy ma już białe.
Ponieważ dni spędzałem głównie w młynie, nie pamiętam specjalnie jego dzieci. Znam tylko troje, dwie córki i syna. Syn wrócił do domu rok lub dwa lata temu, właśnie ukończywszy nauki. Uważano go za zdolnego artystę.
Dwie siostry mieszkają w Bradford od wielu lat, choć odbyły podróż po Europie. Kiedy są w domu, często można je obie zobaczyć, jak udają się ze swym ulubionym psem na codzienną przechadzkę po Fieldhead. Plebania stoi na szczycie cmentarza, tak jak opisano w Shirley. Opisy okolicy są zgodne z prawdą, a także i nazwy są prawdziwe. Znam niektóre z nich. Znam też niektóre postacie z Shirley tak dobrze, jak własnego ojca.[15]
„Postać samej Shirley to stworzony przez Charlotte portret Emily”, podkreśla Gaskell. –
trzeba nam pamiętać, jak słabo ją znaliśmy w porównaniu z siostrą, która na podstawie ściślejszej znajomości stwierdziła, że „była ona niekłamanie dobra i naprawdę wspaniała”, i która usiłowała ukazać jej charakter w Shirley Keeldar takim, jakim byłby on wówczas, gdyby Emily Brontë dane było dostąpić zdrowia oraz pomyślności.
Na wrażliwość Emily Brontë i jej stalowe nerwy bez wątpienia miał wpływ surowy pejzaż otaczający jej rodzinny dom. Ale także lokalne obyczaje, a do takich należało na przykład wykopywanie trumien z grobów i ich palenie. Z samej racji, że prawie wszystkie okna plebanii wychodzą na cmentarz, a zakrystian John Brown zajmował się również nagrobkami i był przyjacielem domu, ta rutynowa makabryczna praktyka bez wątpienia należała też do zwykłych widoków, z jakimi stykała się Emily Brontë i jej rodzeństwo. Wprawdzie z jakichś przyczyn badacze nie wspominają o tym w biografiach rodziny Brontë, zwyczaj ten był praktykowany w Haworth i, być może, okolicy. O tym dlaczego tak robiono, pisze Emily Heaton w powieści White Windows – bodaj pierwszej zbeletryzowanej historii Emily i jej rodzeństwa:
– Wiele razy widziałem wykopane trumny gotowe do spalenia. (...)
– Mówią, że w samej starej części pochowano około czterdziestu tysięcy ludzi. Widzisz, kiedy rodzina wymierała, wykopywali ich i ponownie sprzedawali groby. (...)
– Susey jest strasznie przerażona, że pochowacie ją na cmentarzu; nie chce być wykopana i spalona. (...) Widzisz, gdy boli ją głowa, czasami nie może zasnąć, wstaje i wygląda przez okno, i wiadomo, może zobaczyć cmentarz. A nie może spać właśnie wtedy, kiedy się szykuje palenie. Widzieliśmy przygotowane trumny, kiedy się bawiliśmy w chowanego między grobami.[16]
Emily Brontë jest jedną z najwyżej cenionych w świecie poetek. Jej geniusz poetycki inspirował samą Emily Dickinson. Napisano o niej wiele książek. Choć najczęściej były to biografie, rozważano w nich głównie twórczość. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego; wielu nawet bardzo dawnych pisarzy cieszy się ponadczasową sławą, a ich życie i dzieło łączą się w jedno i inspirują kolejne pokolenia. Nie byłoby, gdyby nie dwa fakty: niemal całkowity brak informacji na temat jej życia i brak jakichkolwiek śladów pozwalających uznać, że rzeczywiście to ona jest autorką powieści Wichrowe Wzgórza, opublikowanej pod pseudonimem i – co należy podkreślić – przypisanej jej przez starszą siostrę pośmiertnie. A jednak poważni historycy literatury z całego świata podejmowali i wciąż podejmują próbę rekonstrukcji tej biografii. Rozwijają szczątkowe informacje zaczerpnięte z listów Charlotte Brontë, uzupełniając je o biograficzną interpretację wierszy Emily i powieści Wichrowe Wzgórza. Niektórzy posuwają się jeszcze dalej, tworząc powieści biograficzne czy pisane w pierwszej osobie „dzienniki” – zwolnieni z okowów historii literatury, dają upust własnej fantazji. I choć takie podejście w zwykłych warunkach różniłoby te prace, w tym wypadku często można między nimi postawić znak równości. We wszystkich pracach na temat Emily Brontë fakty są z konieczności domniemywane. Po cóż więc w ogóle zawracać sobie nią głowę? Zwłaszcza iż dysponujemy bogato udokumentowanym życiem jej rodzeństwa, Charlotte i Branwella, czy nawet Anne, która pozostawiła po sobie garść listów, z których wiele wyczytać można o jej naturze.
Tu jednak nie o historię literatury chodzi, lecz o wiarę. Tak, wiarę. W to, że uda się wniknąć w tę strefę mroku, rozwiać mgłę niedomówień, przemilczenia i zrozumieć, co motywowało wyobcowaną, stroniącą od ludzi kobietę do napisania tak realistycznej i męskiej w swej naturze i poglądach książki. A ponieważ ściany plebanii w Haworth nie przemówią, zaś legenda Wichrowych Wzgórz będzie fascynować kolejne pokolenia, historię tę można snuć bez końca. Ale czy na pewno błądzenie wśród zagadek i posiłkowanie się własną wyobraźnią to jedyna możliwość obcowania z Emily Brontë? Czy jej życie prywatne musi być wiązane z tym, o czym mowa w Wichrowych Wzgórzach? Co pozostałoby z Emily Brontë bez Wichrowych Wzgórz?
Opieranie biografii pisarza na dosłownej interpretacji jego utworów jest zawsze niebezpieczne. W przypadku rodzeństwa Brontë losu tego uniknęła jedynie Charlotte, która z jednej strony pozostawiła po sobie olbrzymią korespondencję, z drugiej zaś wszystkie jej powieści obficie czerpią z biografii, w związku z czym dobrze uzupełniają suche fakty o przemyślenia pisarki. Nieliczne biografie Anne najczęściej bazują na powieści Agnes Grey, lecz w tym wypadku nie szkodzi to biografii pisarki, bowiem książka ta rzeczywiście opowiada o wydarzeniach z jej życia podczas pracy w charakterze guwernantki. Natomiast kilka biografii Branwella stanowi prawdziwe curiosum – dosłowna interpretacja jego młodzieńczej prozy – sag o Mieście Szklanym i królestwie Angrii – wyprowadziła autorki tych książek daleko poza Haworth i dziewiętnastowieczne realia angielskiej wioski.
Szukanie Wichrowych Wzgórz w biografii Emily okazało się równie jałowe. Nie tylko dlatego, iż istnieją twarde (literackie) dowody na to, że powieść napisał Branwell[17]. Przede wszystkim świat Wichrowych Wzgórz i świat poezji Emily Brontë to dwa różne światy i próba ich łączenia, czy też odnalezienia w jej wierszach żywiołów, które żądzą tą powieścią, jest zawsze daremna. Jak podaje The Oxford Companion to the Brontës: „W swej poezji poruszała się swobodnie pomiędzy Gondalem a światem rzeczywistym; a choć natchnienia do Wichrowych Wzgórz mogła dostarczyć gotycka moc Gondalu w połączeniu ze Scottem i Szekspirem, powieść jest solidnie osadzona w rodzimym środowisku narratora, przedstawiciela klasy średniej epoki wiktoriańskiej”[18]. Trudno doprawdy zrozumieć stawianą przez wielu tezę, iż ktokolwiek te wiersze napisał, napisał też Wichrowe Wzgórza. Nikt tego lepiej nie podsumował niż Charlotte: „Moja siostra Emily jest niezrównaną poetką, ale nie jestem pewna, jaką jest pisarką” [19]. Jeszcze za życia ich wszystkich, co warto podkreślić.
Powieść, choć nasycona szczególnym mistycyzmem, napisana jest innym językiem, w innym stylu, a w treści uparcie trzyma się ziemi. Alice Law zwracała uwagę, że
realistyczna fikcja była zupełnie niezgodna z jej [Emily] podejściem. To właśnie na wrzosowiskach, albo nawet ponad nimi przebywała tak długo, szybując gdzieś w towarzystwie fantastycznych postaci; nie zniżając się do pijackiego bredzenia Hindleya Earnshawa, demonicznych machinacji Heathcliffa, nie zajmując się nawet spokojnymi, praktycznymi, prozaicznymi poczynaniami pani Nelly Dean. Wyobraźnia Emily była zaludniona istotami z zupełnie innego świata. Ona była jak Blake, marzycielem najczystszych uniesień. Mężczyźni i kobiety zwykłego rodzaju, to jest tacy, jak bywają mężczyźni i kobiety, nie przemawiali do niej; unikała ich przy każdej okazji, w rzeczy samej uciekała przed nimi.
Ze słów samej Emily jasno wynika, że „nie była na tyle zainteresowana żadnymi realnymi końmi ani stajniami, żeby je opisywać, żeby je opisywać na skrzydlatych rumakach jej ognistej wyobraźni”[20].
Istnieje coś takiego jak temperament twórczy, który wiele nam powie o naturze autora, czasem nawet więcej niż sama treść utworów. W przypadku Emily Brontë i Wichrowych Wzgórz mamy mniej więcej taką sytuację, jak gdyby do Emily Dickinson próbować podpiąć dzieło w rodzaju Chłopów Reymonta. Porównanie tyleż zasadne, iż w obu przypadkach mamy do czynienia z wykwintną poezją i realistycznymi powieściami, obficie czerpiącymi z otoczenia, które było znane autorowi z autopsji, brutalnych w treści, napisanych w sporych partiach miejscową gwarą, pełnych obscenicznych wyrażeń. Nic z tych rzeczy nie występuje w całej znanej twórczości Emily Brontë, którą sygnowała własnym imieniem i nazwiskiem.
Na dorobek Emily Brontë składa się około stu dziewięćdziesięciu wierszy[21], dziewięć miniatur prozą napisanych jako wypracowania z języka francuskiego w Brukseli, cztery tak zwane notatki urodzinowe oraz trzy ocalałe króciutkie listy. Nie jest to mało, jak na pisarkę, która umiera w wieku zaledwie trzydziestu lat. Co jeszcze ważniejsze – dorobek ten obejmuje zaledwie dwanaście lat, widać z tego, że przez cały ten czas świat wewnętrzny Emily nie zmieniał się. Na pewno rozwijał się warsztat literacki, ale jej postawa życiowa, dystans do rzeczywistości, skupienie na życiu domowym i tym wewnętrznym – fikcyjnym świecie wyspy Gondal, który kreowała wraz z Anne (analogicznie jak Branwell i Charlotte przez lata razem współtworzyli sagę o Angrii) – stanowiły niezachwiane fundamenty. One właśnie czyniły ją taką, a nie inną – ukochaną siostrą; wyrozumiałą, szanującą cudzą odmienność, akceptującą człowieka takim, jakim jest, niezłomną w swych zasadach, lecz łagodnym wzrokiem spoglądającą na cudze błędy, nigdy nie osądzającą. Te chrześcijańskie cechy charakteru Emily sprawiały, że na plebanii w Haworth była tą, na którą każde z jej rodzeństwa mogło liczyć. Potwierdziły to upływające lata i bardziej lub mniej dramatyczne wydarzenia, które zaważyły na życiu osobistym Charlotte i Branwella. Skąd ta pewność? Stąd, że niektóre fakty z życia Emily Brontë zostały udokumentowane świadectwami pewnymi. Są szczątkowe, ale bezdyskusyjne. Czy złożone w całość, bez ilustrowania ich wątkami powieści, okażą się równie interesujące, jak życiorysy jej rodzeństwa?
Nawet jeśli jest to życiorys skromniejszy, z całą pewnością dotyczy osoby niezwykłej. Jest wart próby rekonstrukcji chociażby z tego powodu, iż to Emily roztaczała ten parasol ochronny nad niespokojnymi duchami starszego rodzeństwa, jej cicha obecność była jak lampa zawieszona w mroku. Czy w naszych relacjach może być coś cenniejszego?
Prolog
Początek będzie jak z baśni:
W odległości trzech mil od plebanii w Haworth rezydowała społeczność wiejska ze swoim niekończącym się zbiorem opowieści i legend, w większości opartych na prawdzie, choć niektóre zostały mocno ubarwione przez lata częstego opowiadania.
Za wrzosowiskami na zachód od plebanii leżało pokryte bujną zielenią „dno” doliny Worth i osada Ponden. Latem dzikie kwiaty i mchy kryły zdradzieckie bagna, zaś w porze zimowych mgieł i chłodów śnieg zakrywał grubą warstwą stare kamieniołomy na zboczach porośniętych wrzosem. Same mury oddalonych od siebie okolicznych farm miały co opowiadać. Straszne historie o pożądaniu ziemi i dziedzictwa, o rodzinnych waśniach karmionych gorzką pomstą, o kobietach uwiedzionych i zmuszonych do małżeństwa, a potem umierających młodo w połogu albo marniejących od suchot.
W roku 1870 dolina Worth została zalana, tworząc tak zwany zbiornik Ponden i zmieniając tym samym całą scenerię, tak dobrze znaną rodzinie Brontë.[22]
Czterdzieści sześć lat wcześniej, 2 września 1824 roku, późnym popołudniem najmłodsze dzieci pastora Patricka Brontë, siedmioletni Branwell, sześcioletnia Emily i pięcioletnia Anne, pod opieką służącej na plebanii w Haworth, Sarah Garrs, udały się na przechadzkę po wrzosowisku. (Starsze dziewczynki, Maria, Elizabeth i Charlotte, od kilku miesięcy przebywały już w szkole z internatem). Około godziny osiemnastej, gdy znajdowali się jakieś cztery mile od domu, w pobliżu majątku Ponden Hall doszło do niezwykłego zdarzenia. Najpierw „zapadła złowieszcza cisza i chmury poczerniały, po czym z wielkim rykiem eksplodowało trzęsawisko na Crow Hill nad Ponden, wyrzucając ogromne głazy, które staczały się kaskadą w dół doliny, gdzie można je do dziś spotkać na okolicznych polach”[23].
Znajdujący się w bezpiecznej odległości ojciec doskonale odmalował grozę tego, co się stało w kazaniu wygłoszonym dziesięć dni później w kościele św. Michała i Wszystkich Aniołów:
Ponieważ dzień był wyjątkowo ładny, wysłałem w towarzystwie sług moje małe dzieci, które były niezdrowe, żeby zaczerpnęły trochę świeżego powietrza na błoniach; zabawiły tam nieco dłużej, niż się spodziewałem, więc poszedłem do izby na górze, żeby wyjrzeć, czy nie wracają. Niebiosa nad torfowiskami szybko pociemniały. Słyszałem w oddali daleki pomruk grzmotu i widziałem, że coraz częściej się błyska. Chociaż dziesięć minut wcześniej powietrze prawie stało w miejscu, teraz wichura szybko przybierała na sile i niosła ze sobą chmury pyłu i ścierni; tymczasem spadło parę dużych kropel deszczu, wyraźnie obwieszczając, że nadciąga solidna ulewa. Moja mała rodzina gdzieś się zdołała schronić, ale tego nie wiedziałem. Z dotkliwym przejęciem śledziłem każdy ruch nadchodzącej burzy. W domu było zupełnie cicho. W tych oto okolicznościach usłyszałem głęboki, oddalony odgłos wybuchu, coś przypominającego grzmot, ale jednak w jakiś sposób innego, i poczułem, jak lekko drży podłoga izby i szyba okna, w które patrzyłem; wywarło to na mnie wówczas niezwykłe wrażenie; a teraz nie mam żadnych wątpliwości, że był to efekt trzęsienia ziemi w miejscu wybuchu.[24]
Ale, zauważa Juliet Barker, „czego nie powiedział, a o czym później doniosła rodzina Sarah Garrs, to, że kiedy zdał sobie sprawę, że jego dzieci są w prawdziwym niebezpieczeństwie, wyruszył na ich poszukiwanie”. Złapane przez burzę w całej jej grozie „były przerażone, i schowały się pod płaszcz Sarah, a pan Brontë poszedł ich szukać i znalazł je na ganku (...) zatrwożony, dopóki ich nie odnalazł”[25]. Wtedy dotarło doń, że to, iż uszły z życiem, to prawdziwy cud: wysoki na siedem stóp strumień błota, torfu i wody przetoczył się przez dolinę z Crow Hill w kierunku Ponden.
Właśnie widzieliśmy próbkę potężnej mocy Boga: wyciągnął swój miecz i wymachiwał nim nad naszymi głowami, jednakowoż cios pozostał zawieszony w Jego miłosierdziu – jednak nie spadł na nas. Równie dobrze mógłby wstrząsnąć całym Haworth i zatopić je tak, jak te obszary niezamieszkane wrzosowisk, na które spadły pociski jego zemsty. Bądźcie wdzięczni, że zostaliście oszczędzeni. Nie wzgardźcie tym miłosiernym, lecz napominającym głosem Boskiej Mądrości.[26]
Tym boskim głosem, który wszczął alarm, „i w ten sposób uratował życie dzieci, które w przeciwnym razie zostałyby zmiecione z powierzchni ziemi”[27], był siódmy dziedzic Ponden Hall, Robert Heaton. Polował akurat „z innymi dżentelmenami na wrzosowisku na krótko przed zdarzeniem, ale rychło się stamtąd wynieśli z obawy przed nadciągającą burzą”[28]. Sam pospieszył do domu, gdzie z wielkim niepokojem wyglądała go młoda żona, Alice, tuląc ich dwuletniego synka, Roberta, a przerażone dzieci podążyły za nim i w ostatniej chwili znalazły schronienie na ganku.
„...przerażone dzieci podążyły za nim i w ostatniej chwili znalazły schronienie na ganku”.Ponden Hall
Wydarzenie odbiło się szerokim echem. W lokalnej prasie pewien autor odnotował z wielką ekscytacją: „Na Crowhile ziemia sie rospękła i wybchła nad Pondin w Yorkshire i naczyniło to dosydź durzo szkud, a woda dopłyneła aż do Leedes” – jak dodaje Mary Butterfield, „ogólny chaos i popłoch bez wątpienia wpłynął na ortografię”[29]. Sam pastor Brontë udał się nazajutrz do Crow Hill, by ocenić zniszczenia. Te były ogromne:
Powódź zerwała jeden solidny kamienny most, dwa inne naruszyła, położyła całe pola zbóż, zniszczyła żywopłoty i murki i zatopiła kilka domów, a cztery czy pięć młynów stanęło z powodu całkowitego zablokowania mechanizmów. Dwie wielkie połacie torfowiska zatonęły bez śladu, spłukane w doliny przez ogromną objętość wody, wchłoniętej przez nieosuszany torf podczas dużych opadów deszczu w poprzednich dniach. Skutki można było odczuć aż w Leeds: z rzeki Aire w okolicy Horsforth[30] wyłowiono 200 kamieni[31] okoni i pstrągów, zatrutych, czy raczej zaduszonych przez wielkie ilości torfu, błota i osadów, które wypłynęły z miejsca wybuchu torfowiska. Praktycznie cały przemysł wełniany w okolicy został na kilka dni sparaliżowany, ponieważ woda była tak zanieczyszczona, że nie można było jej używać.[32]
Swoje sprawozdanie Patrick przekazał „Leeds Intelligencer” (9 września) i „Leeds Mercury” (11 września 1824). Poświęcił mu też wspomniane kazanie, które następnie uprościł i przekazał do druku Thomasowi Inkersleyowi, wydawcy swych wcześniejszych książek[33]. Mimo iż zespół badaczy z czasopisma „Leeds Mercury” oszacował, iż wybuch torfu był wynikiem wylewu wody, Patrick nadal obstawał, że było to trzęsienie ziemi. Trudno się temu dziwić, dla niego było to trzęsienie ziemi.
Ale nie to czyni to zdarzenie godnym wzmianki w biografii Emily, lecz to, że prawdopodobnie wtedy po raz pierwszy znalazła się przed drzwiami Ponden Hall. – „Ten właśnie dom był, jak sądzę, jedynym miejscem, w którym dzieci z rodziny Brontë bywały z wizytą”, pisze Elizabeth Gaskell w Życiu Charlotte Brontë, „a wkrótce wizyty te ustały”. Biografka nie ma jednak racji. Jak na baśń przystało – ów wybuch, który ściągnął Emily i Branwella w to miejsce, które ocaliło ich przed niechybną zgubą, będzie miał konsekwencje w późniejszych latach ich życia.
Przypisy