Królestwo na wrzosowisku - Emily Brontë - ebook

Królestwo na wrzosowisku ebook

Emily Brontë

4,8

Opis

Pierwsza polska biografia Emily Bronte. Autor głośnej książki Charlotte Brontë i jej siostry śpiąceodsłania nieznane faktyz życia pisarki. Okazuje się, że ukrywała ważny sekret, o którym nie przeczytamy w żadnej z poświęconych jej książek. Nie udało jej się zabrać go do grobu – pamięć o nim przechowały prywatne dokumenty świadków oraz ich potomków. Ujawnienie tej tajemnicy nie zakłóca obrazu dziewczyny, którą widzimy na tych wietrznych wzgórzach; rozsnuwa jedynie mgłę, która dotąd spowijała jej postać. Otóż ktoś w życiu Emily Bronte był – był naprawdę…

 

Książka zawiera nigdy dotąd nietłumaczone na język polski wiersze i opowiadania Emily Bronte.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 782

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aleksandra_Furman

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa, polecam
00
Dominika198

Nie oderwiesz się od lektury

Książka napisana bardzo plastycznym językiem, zawiera wiele mało znanych szczegółow z codzienności rodziny Bronte. Zachwyca bogactwo źródeł, do których autor dotarł. Pomimo faktu, iż zdaje się tworzyć hipotezy dotyczące prywatnego życia Emily na podstawie wątłych przesłanek lektura "Królestwa na wrzosowisku" jest porywająca.
00

Popularność




Od Au­to­ra

Gdy przy­mie­rza­łem się do na­pi­sa­nia tej ksi­ążki, ro­bi­łem to bar­dziej z cie­ka­wo­ści, nie wie­dząc, czy w efek­cie nie wyj­dzie z tego rzecz nie­wie­le bar­dziej in­te­re­su­jąca niż ubo­gie ka­len­da­ria za­miesz­cza­ne na po­cząt­ku licz­nych bio­gra­fii Emi­ly Bron­të. Lecz po­głębio­na lek­tu­ra jej po­ezji – za­le­d­wie w ułam­ku przy­bli­żo­nej pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi kil­ko­ma prze­kła­da­mi Lud­mi­ły Mar­ja­ńskiej – szyb­ko uświa­do­mi­ła mi, że udo­stęp­nie­nie jej pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi wraz z ko­men­ta­rzem sy­tu­ującym naj­wa­żniej­sze utwo­ry w da­nym mo­men­cie ży­cia po­et­ki uza­sad­nia­ją ko­niecz­no­ść ta­kiej pu­bli­ka­cji. A im bar­dziej za­głębia­łem się w ma­te­riał źró­dło­wy, tym bar­dziej sta­wa­ło się dla mnie ja­sne, jak bar­dzo Emi­ly Bron­të nie zo­sta­ła jesz­cze roz­po­zna­na.

Po­nie­waż nie lu­bi­ła pi­sać li­stów i nie na­wi­ąza­ła żad­nych re­la­cji to­wa­rzy­skich mo­gących to zmie­nić, wy­ra­ża­ła się w twór­czo­ści li­te­rac­kiej – przede wszyst­kim w po­ezji, któ­ra da­jąc do­stęp do jej świa­ta we­wnętrz­ne­go, czy­ni Emi­ly po­sta­cią nie mniej in­try­gu­jącą niż jej ro­dze­ństwo, Char­lot­te, Bran­wel­la i Anne. Nie tyl­ko z uwa­gi na od­wa­żne, ra­dy­kal­ne po­glądy, nie­spo­ty­ka­ne u ko­biet ży­jących w jej epo­ce. Oka­zu­je się, że w tle tej pe­łnej na­mi­ęt­no­ści po­ezji ma­ja­czą kon­kret­ne zda­rze­nia, prze­oczo­ne przez bio­gra­fów.

Ist­nie­je bo­wiem w bio­gra­fii Emi­ly Bron­të se­kret, o któ­rym nie prze­czy­ta­my w żad­nej z po­świ­ęco­nych jej ksi­ążek. Nie za­bra­ła go jed­nak do gro­bu, a pa­mi­ęć o nim prze­cho­wa­ły pry­wat­ne do­ku­men­ty świad­ków oraz ich po­tom­ków. Ujaw­nie­nie tej ta­jem­ni­cy z pry­wat­ne­go ży­cia ca­łko­wi­cie zmie­nia po­gląd na oso­bo­wo­ść Emi­ly, de­cy­zje, któ­re po­dej­mo­wa­ła, a ta­kże na jej twór­czo­ść. Nie za­kłó­ca ob­ra­zu dziew­czy­ny, któ­rą wi­dzi­my na tych wietrz­nych wzgó­rzach; roz­snu­wa je­dy­nie mgłę, któ­ra spo­wi­ja jej po­stać. War­to zo­ba­czyć ten wi­dok, tak jak zda­rza­ło się wi­dy­wać go miej­sco­wym wie­śnia­kom za­miesz­ku­jącym wrzo­so­wi­sko West Ri­ding.

Emi­ly Bron­të (po pra­wej) na słyn­nym por­tre­ciewy­ko­na­nym przez bra­ta Bran­wel­la (1834)Na­tio­nal Por­tra­it Gal­le­ry

Ta ksi­ążka to za­rów­no bio­gra­fia Emi­ly Bron­të, jak i spoj­rze­nie jej ocza­mi na naj­bar­dziej nie­zwy­kłą kar­tę w hi­sto­rii li­te­ra­tu­ry bry­tyj­skiej. Od po­cząt­ku, kie­dy to pew­ne­go wie­czo­ra czwór­ka dzie­ci wy­my­śli­ła so­bie świa­ty, któ­re po­sta­no­wi­li za­lud­nić bo­ha­te­ra­mi, aż po spek­ta­ku­lar­ny fi­nał, gdy sła­wa Jane Eyre po­nio­sła ich daw­ne ma­rze­nia w sze­ro­ki świat. Hi­sto­ria ta ogląda­na ocza­mi Emi­ly ró­żni się od tej, któ­rą utrwa­li­ła Char­lot­te Bron­të – to spoj­rze­nie nie pi­sa­rza, lecz oso­by pry­wat­nej. To za­pro­sze­nie na ple­ba­nię w Ha­worth, za­nim gło­sy w niej roz­brzmie­wa­jące za­milk­ną na za­wsze.

Dzi­ęku­ję Do­ro­cie Tu­kaj, bez któ­rej ksi­ążka ta nie po­wsta­ła­by.

Dzi­ęku­ję Gra­ha­mo­wi Bar­ke­ro­wi za in­spi­ru­jącą wy­mia­nę my­śli i na­uko­wą kon­sul­ta­cję.

Dzi­ęku­ję mo­je­mu ta­cie, Zbi­gnie­wo­wi Ostrow­skie­mu, za za­an­ga­żo­wa­nie i cen­ne rady pod­czas re­dak­cji tek­stu.

Dzi­ęku­ję rów­nież tym, któ­rzy mi po­ma­ga­li: pani ku­stosz Sa­rah Lay­cock oraz Lin­dzie Pier­son i Amy Row­bot­tom z Bron­të Par­so­na­ge Mu­seum w Ha­worth, Sa­rah Po­well z West York­shi­re Ar­chi­ve Se­rvi­ce w Brad­ford, Si­mo­no­wi Ro­ur­ke, Gi­nie Bird­sall i An­ge­li Spe­ight z Lo­cal Stu­dies Li­bra­ry w Ke­igh­ley, Amy Bow­ler z Uni­ver­si­ty of Not­tin­gham w Not­tin­gham, Pe­te­ro­wi Hen­der­so­no­wi, ku­ra­to­ro­wi zbio­rów The Hugh Wal­po­le Col­lec­tion z King’s Scho­ol w Can­ter­bu­ry, Ju­lie Akhurst z Pon­den Hall, Mar­cie Mi­rek i Ka­ta­rzy­nie Tu­raj-Ka­li­ńskiej.

.

Choć stro­fo­wa­na, lecz za­wsze po­wra­cam

Do pierw­szych uczuć zro­dzo­nych we mnie,

Po­ścig za wie­dzą, bo­gac­twem – zo­sta­wiam

Dla ma­rzeń o tym, co nie sta­nie się:

Dzi­siaj nie będę szu­kać cie­ni­ste­go kra­ju,

Któ­re­go ogrom po­nu­ry na­ra­sta,

A wi­zje wscho­dzą, rzędy za rzęda­mi,

Świat nie­re­al­ny dziw­nie bli­sko sta­je.

Będę szła, lecz nie śla­dem bo­ha­te­rów,

I nie ście­żka­mi czy­stej mo­ral­no­ści,

Ani też wśród pół-świet­nych twa­rzy,

Za­mglo­nych kszta­łtów mi­nio­nej prze­szło­ści.

Będę szła tam za gło­sem mej na­tu­ry –

Nie chcę in­ne­go prze­wod­ni­ka tu,

Gdzie sza­re sta­da w do­li­nach pa­pro­ci,

Gdzie dzi­ki wiatr wie­je na zbo­czu góry.

Co te sa­mot­ne góry w so­bie kry­ją?

Wi­ęcej tam chwa­ły i żalu ni­żbym rze­kła:

Zie­mia, co zdol­na wzru­szyć j e d n o ser­ce

Po­mie­ści oba, i nie­bo i pie­kło.

El­lis Bell (Emi­ly Jane Bron­të),

przeł. Anna Ostrow­ska-Pa­ton

Dla Piotr­ka –

uczeń po­wi­nien być na­uczy­cie­lem

PRZED­MO­WA

.

16 cali

To, co naj­sil­niej przy­ci­ąga do tej ro­dzi­ny oraz w te stro­ny, to ob­raz dziew­czy­ny snu­jącej się sa­mot­nie po wzgó­rzach – w sło­ńcu, w desz­czu, w je­sien­nej wi­chu­rze, śnie­żnej za­mie­ci. Dziew­czy­ny ubra­nej w dłu­gi płaszcz z kap­tu­rem, chro­ni­ący ją przed po­dmu­cha­mi, sie­kącym desz­czem i śnie­żną za­wie­ru­chą. Ob­raz tak nie­po­dob­ny do żad­ne­go ze zna­nych li­te­rac­kich ob­ra­zów. Pierw­szy, jaki ry­su­je się nam przed ocza­mi na dźwi­ęk tego na­zwi­ska. Sym­bol tej le­gen­dy – Emi­ly Bron­të.

W sierp­niu 2016 roku na stro­nie in­ter­ne­to­wej „The Ha­ir­pin” uka­zał się ar­ty­kuł Kszta­łt trum­ny Emi­ly. Au­tor­ka, Lau­ra June, roz­wa­ża­jąc na wstępie fe­no­men Emi­ly Bron­të, zwra­ca uwa­gę, że w za­sa­dzie naj­bar­dziej po­ci­ąga­jącą jest nie­zmien­nie od lat nie­wiel­ka ilo­ść in­for­ma­cji, ja­kie o niej mamy. „I to jest praw­do­po­dob­nie po­wód, dla któ­re­go pra­gnie­my ją po­si­ąść”, jak na­pi­sa­ła w 1972 roku Eli­za­beth Har­dwick na ła­mach „New York Re­view of Bo­oks”. – „Nikt i żad­na ilo­ść fak­tów nie może przy­dać cia­ła po­sta­ci Emi­ly Bron­të. Jest pra­wie nie­mo­żli­we, by dało się ją oswo­ić, zwi­zu­ali­zo­wać”. O Emi­ly, tak wątłej i nie­zgłębio­nej, za­wsze pi­sze się w po­wi­ąza­niu z jej cia­łem [w zna­cze­niu: zwło­ka­mi]. Jest jak szkie­let. Jest bez­cie­le­sna”[1].

Tak jest rze­czy­wi­ście. W swym ar­ty­ku­le June, zgod­nie z su­ge­stią za­war­tą w ty­tu­le, wy­do­by­wa z mro­ku wie­ków je­den z naj­bar­dziej za­gad­ko­wych fak­tów do­ty­czących pi­sar­ki, któ­ry do­sko­na­le do­pe­łnia jej go­tyc­ki wi­ze­ru­nek utrwa­lo­ny w li­te­ra­tu­rze. Otóż trum­na Emi­ly Bron­të mia­ła sze­ro­ko­ść 16 cali[2], przy dłu­go­ści 5 stóp i 7 cali[3]. Wiej­ski cie­śla, Wil­liam Wood, „po któ­re­go po­sła­no, by zro­bił trum­nę (...) za­pi­saw­szy po­mia­ry, po­wie­dział, że ni­g­dy w ży­ciu nie ro­bił tak wąskiej skrzy­ni dla do­ro­słe­go”[4]. Ta­kie wy­mia­ry wska­zu­ją, że po­cho­wa­na mia­ła ja­kieś 14 cali w ra­mio­nach i bio­drach oraz 5 stóp i 5 cali wzro­stu. „Co to dla nas ozna­cza?”, pyta Lau­ra June. –

Że była wy­chu­dzo­na, bo była bar­dzo cho­ra? (...) Czy tak mała sze­ro­ko­ść świad­czy­ła o jej ete­rycz­no­ści? (...) Jaka jest sze­ro­ko­ść prze­ci­ęt­nej trum­ny? Czy w roku 1848 mo­gła być o wie­le mniej­sza wsku­tek tego, że lu­dzie byli drob­niej­si i go­rzej odży­wie­ni? Czy szes­na­ście cali to na­praw­dę tak mało? W ko­ńcu cho­ro­wa­ła na gru­źli­cę, a pięć stóp sie­dem cali to wi­ęcej niż śred­ni wzrost.

Skon­sul­to­wa­ła ten za­gad­ko­wy szcze­gół z Jo­na­sem Za­hnem kie­ru­jącym za­kła­dem pro­duk­cji tru­mien Nor­th­wo­od Ca­sket Com­pa­ny w Be­aver Dam w sta­nie Wi­scon­sin.

Za­py­ta­łam go, czy to mo­żli­we, żeby jej [trum­na] mia­ła szes­na­ście cali sze­ro­ko­ści.

– Tak – po­wie­dział. – Lu­dzie byli wte­dy drob­niej­si. (...) Była to epo­ka, za­nim po­ja­wi­ły się stan­dar­do­we roz­mia­ry tar­ci­cy, tak więc do­stęp­ne były de­ski pro­sto spod piły. Były tak duże, jak pień drze­wa [z któ­re­go je uci­ęto]. To­też zwy­cza­jo­wo przy­ci­na­no je, ro­bi­ąc skrzy­nię do­kład­nie w ta­kim roz­mia­rze, ja­kie­go po­trze­bo­wa­ła zma­rła oso­ba. Mie­rzo­no oso­bę, a na­stęp­nie zbi­ja­no trum­nę. Wów­czas była ona bar­dzo pro­stą drew­nia­ną skrzyn­ką. I była cia­sno do­pa­so­wa­na. Dzi­siaj... po­nie­waż są wy­sta­wie­nia zwłok... chce­my, żeby zma­rła oso­ba wy­gląda­ła na wy­god­nie uło­żo­ną. Daw­niej zo­sta­wa­ła wło­żo­na do skrzy­ni, wie­ko za­bi­ja­no i szyb­ko od­by­wał się po­grzeb. Trum­nę wy­ście­la­no co naj­wy­żej po­dusz­ką, cza­sem ko­cem, z bar­dzo prak­tycz­ne­go po­wo­du.

Prze­rwał.

– Kła­dzio­no koc na dnie, żeby, hm... za­trzy­mać pły­ny, któ­re wy­cie­ka­ły z nie­bal­sa­mo­wa­nych zwłok.

Nie­usa­tys­fak­cjo­no­wa­na tymi wy­ja­śnie­nia­mi, za­si­ęgnęła kon­sul­ta­cji u Jim­my’ego Ol­so­na –

wła­ści­cie­la i kie­row­ni­ka za­kła­du po­grze­bo­we­go Ol­son Fu­ne­ral Home w She­boy­gan w sta­nie Wi­scon­sin, któ­ry ofe­ru­je na­tu­ral­ny po­chó­wek zgod­nie z przy­bie­ra­jącym na sile, ale wci­ąż jesz­cze nie­wiel­kim opo­rem prze­ciw­ko no­wo­cze­sne­mu uprze­my­sło­wio­ne­mu pro­ce­so­wi grze­ba­nia istot ludz­kich. Na­tu­ral­nie grze­ba­ne cia­ła skła­da­ne są w zie­mię albo w pro­stych skrzy­niach, albo w ca­łu­nach – jak mówi Ol­son, jest to „po­wrót do na­tu­ry” – bez che­mi­ka­liów, bez bal­sa­mo­wa­nia. Stu­dio­wał ta­kże hi­sto­rię do­mów po­grze­bo­wych i po­chów­ków.

– Czy wi­dzia­ła pani zdjęcia lu­dzi z epo­ki wik­to­ria­ńskiej w trum­nach? – za­py­tał. – To da pani lep­sze wy­obra­że­nie o tym, jak wy­gląda­ły.

Na­kre­ślił żywy ob­raz tego, co dzia­ło się z cia­łem Emi­ly w ci­ągu trzech dni mi­ędzy śmier­cią a po­chów­kiem w ko­ście­le, za­le­d­wie kil­ka kro­ków od miej­sca, gdzie zma­rła. Bez bal­sa­mo­wa­nia cia­ło mu­sia­ło­by w mia­rę szyb­ko tra­fić pod zie­mię. Zwło­ki szyb­ko się roz­kła­da­ją, tym szyb­ciej, im są mniej­sze.

– Nie roz­kła­da­my się od ze­wnątrz, ale od środ­ka – po­wie­dział Ol­son („przy­po­mi­nam pani”, po­wie­dział, ale praw­da była taka, że ni­g­dy o tym nie my­śla­łam – prze­ży­łam wie­le lat, nie my­śląc o tym).

– To ma sens – po­wie­dzia­łam.

– Skła­da­my się głów­nie z wody – ci­ągnął. – W za­le­żno­ści od wa­run­ków – kli­ma­tu, ro­dza­ju trum­ny, po­ło­że­nia cmen­ta­rza, wiel­ko­ści cia­ła – ca­łko­wi­ty roz­kład może za­jąć od ośmiu do pi­ęt­na­stu lat. Za­bal­sa­mo­wa­ne cia­ło w ci­ężkiej trum­nie i be­to­no­wej kryp­cie trzy­ma się znacz­nie dłu­żej, ale mimo to i tak do­cho­dzi do roz­kła­du.

Po stu sze­śćdzie­si­ęciu ośmiu la­tach z Emi­ly ewi­dent­nie już nic nie po­zo­sta­ło. Jak wszy­scy mó­wią, Emi­ly Bron­të trud­no jest uchwy­cić, po­nie­waż ona nie ist­nie­je.

Brak li­stów. Za­gi­nio­ne ju­we­ni­lia. Znisz­czo­ne lub za­gi­nio­ne por­tre­ty. Ubo­gie świa­dec­twa z pierw­szej ręki, gdyż mało komu ją po­da­wa­ła. Po­zo­sta­ła w wier­szach. I po­wie­ści, któ­rą – po­mi­mo sprze­ci­wu za ży­cia – jej star­sza sio­stra ob­da­ro­wa­ła ją po­śmiert­nie.

Po­nie­waż wie­my o niej tak nie­wie­le, po­zwa­la uru­cho­mić wo­dze wy­obra­źni. Od stu sie­dem­dzie­si­ęciu lat Emi­ly Bron­të jest naj­pi­ęk­niej­szym ma­rze­niem, ja­kie śni li­te­ra­tu­ra. Bio­gra­fom daje swo­bo­dę. Czy­tel­ni­kom po­zwa­la się z sobą do­sko­na­le uto­żsa­miać. Była za­wsze ma­rze­niem spe­łnio­nym i praw­do­po­dob­nie nim po­zo­sta­nie, gdyż na to, że od­naj­dą się ja­kieś do­dat­ko­we świa­dec­twa po­da­ne jej wła­sną ręką, nie ma co li­czyć.

Na tle udo­ku­men­to­wa­nych bio­gra­fii Char­lot­te, Bran­wel­la i Anne bio­gra­fia Emi­ly wy­da­je się enig­ma­tycz­na. Po­nie­waż bar­dzo rzad­ko opusz­cza­ła ro­dzin­ną ple­ba­nię i uko­cha­ny pej­zaż, pod­sta­wo­we fak­ty z jej ży­cia da się ująć w kil­ku punk­tach. Naj­wi­ęcej py­tań jest na­tu­ry psy­cho­lo­gicz­nej. Czy mo­żna zbu­do­wać jej wia­ry­god­ny por­tret, od­rzu­ciw­szy do­my­sły? I co zo­sta­nie z Emi­ly Bron­të, je­śli po­zo­sta­nie się wy­łącz­nie przy do­wie­dzio­nych fak­tach?

Ar­ty­kuł Lau­ry June za­my­ka kon­klu­zja, któ­rą mo­żna by uznać za sym­bo­licz­ną:

– Czy sądzi pan, że trum­na sze­ro­ko­ści szes­na­stu cali jest na­praw­dę wąska? – za­py­ta­łam Ol­so­na w pew­nej chwi­li.

– Nie­zu­pe­łnie – po­wie­dział.

*

Oto mam te­raz przed sobą hi­sto­rię po­tężnej i na­mi­ęt­nej du­szy, któ­ra obok wsze­la­kiej przy­go­dy, przy­pra­wia­jącej czło­wie­ka o smu­tek lub ra­do­ść, zda­wa­ła się prze­cho­dzić z od­wró­co­ną gło­wą. Mó­wię o Emi­ly Bron­të; pierw­sze 50 lat tego stu­le­cia nie wy­da­ło żad­nej ko­bie­ty o wi­ęk­szym lub bar­dziej nie­za­prze­czal­nym ge­niu­szu.[5]

To sło­wa El­len Nus­sey, naj­bli­ższej przy­ja­ció­łki Char­lot­te Bron­të, jed­nej z nie­wie­lu osób, któ­rym Emi­ly po­zwo­li­ła się do sie­bie zbli­żyć.

El­len Nus­sey w wie­ku 65 latszkic E. Tay­lor do ksi­ążki Ma­rion Har­land Char­lot­te Bron­të at Home (1899)

Na rok przed swą śmier­cią bli­sko osiem­dzie­si­ęcio­let­nia Nus­sey na­kre­śli­ła ostat­nie wspo­mnie­nia po­świ­ęco­ne ro­dzi­nie Bron­të. Uczy­ni­ła to dla Cle­men­ta Shor­te­ra, któ­ry pra­co­wał nad ksi­ążką Char­lot­te Bron­të and Her Circ­le. Ta, opu­bli­ko­wa­na w 1896 roku, pra­ca była pierw­szą bio­gra­fią au­to­ry­zo­wa­ną przez męża pi­sar­ki, Ar­thu­ra Bel­la Ni­chol­l­sa, któ­ry udo­stęp­nił Shor­te­ro­wi całe ar­chi­wum. Bio­graf ka­żde­mu z ro­dzi­ny Bron­të (a ta­kże oso­bom będącym w ich naj­bli­ższym kręgu) prze­zna­czył osob­ny roz­dział. Ten po­świ­ęco­ny Emi­ly za­my­ka list, jaki otrzy­mał od El­len. W owym cza­sie enig­ma­tycz­na po­stać Emi­ly Bron­të zdąży­ła ob­ro­snąć już w licz­ne le­gen­dy. Dla El­len były one nie­istot­ne. Do­brze pa­mi­ęta­ła Emi­ly, a po­nie­waż zna­ła ją, wie­dzia­ła, że dziew­czy­na tych mi­tów nie po­trze­bu­je; i bez nich była oso­bą ab­so­lut­nie wy­jąt­ko­wą i fa­scy­nu­jącą. Na pew­no za­gad­ko­wą, ale jed­no­cze­śnie bli­ską i nie tak wy­ob­co­wa­ną, jak mo­gło się z po­zo­ru nie­któ­rym wy­da­wać. Jej list do Shor­te­ra to naj­wa­żniej­szy tekst po­świ­ęco­ny Emi­ly Bron­të. Nie tyl­ko z uwa­gi na bez­cen­ne świa­dec­twa na­ocz­ne­go świad­ka. Ta­kże dla­te­go, że wci­ąż, rów­nież w ostat­nich la­tach, bio­gra­fo­wie snu­ją ko­lej­ne teo­rie na te­mat Emi­ly, ja­ko­by mia­ła ona cier­pieć na de­pre­sję, ano­rek­sję, ty­ra­ni­zo­wać dom i być oso­bą ogrom­nie w ży­ciu nie­szczęśli­wą. El­len Nus­sey przy­bli­ża praw­dzi­wą Emi­ly.

„Tak mało wia­do­mo o Emi­ly Bron­të”, pi­sze, „że ka­żdy naj­mniej­szy szcze­gół bu­dzi za­in­te­re­so­wa­nie. Jej eks­tre­mal­na po­wści­ągli­wo­ść zda­wa­ła się nie­mo­żli­wa do sfor­so­wa­nia, a mimo to była ona oso­bą nie­zmier­nie miłą; wręcz zmu­sza­ła do ufa­nia w jej mo­ral­ną siłę. Nie­wie­le osób ma dar ta­kie­go pa­trze­nia i uśmie­cha­nia się, jak ona. Kto wi­dział choć jed­no z jej rzad­kich wy­ra­zi­stych spoj­rzeń, mu­siał to za­pa­mi­ętać na całe ży­cie, była w nich taka głębia du­szy i uczuć, a jed­no­cze­śnie wstyd przed od­sło­ni­ęciem się – siła pa­no­wa­nia nad sobą nie­spo­ty­ka­na u in­nych. Ona była, w najści­ślej­szym tego sło­wa zna­cze­niu, pra­wem dla sie­bie i bo­ha­ter­sko żyła z tym pra­wem w zgo­dzie. (...) Na szczy­cie wrzo­so­wi­ska lub w głębo­kim wąwo­zie Emi­ly ra­do­wa­ła się w du­chu jak dziec­ko; a gdy mia­ła na wła­sny ra­chu­nek zro­bić coś do­bre­go, po­tra­fi­ła w roz­mo­wie try­skać ży­ciem i czer­pać ra­do­ść ze spra­wia­nia ko­muś przy­jem­no­ści. Mia­ła też w so­bie fi­glar­ny urok, ujaw­nia­jący się pod­czas wy­cie­czek na wrzo­so­wi­ska. Lu­bi­ła pro­wa­dzić Char­lot­te gdzieś, gdzie sama nie od­wa­ży­ła­by się pó­jść z wła­snej woli. Char­lot­te śmier­tel­nie się bała nie­zna­nych zwie­rząt, a Emi­ly z przy­jem­no­ścią pod­pro­wa­dza­ła ją w ich po­bli­że, po czym mó­wi­ła jej, co i jak zro­bi­ła, ra­do­śnie śmie­jąc się z jej prze­ra­że­nia. Gdy Emi­ly chcia­ła wzi­ąć ksi­ążkę, któ­rą zo­sta­wi­ła w sa­lo­nie, wpa­da­ła po nią znie­nac­ka, nie pa­trząc na ni­ko­go, zwłasz­cza je­śli byli tam ja­cyś go­ście. Spo­śród wi­ka­rych, któ­rych trak­to­wa­ła z kon­wen­cjo­nal­ną uprzej­mo­ścią, je­dy­nym wy­jąt­kiem był pan We­ight­man. Jej umie­jęt­no­ść gra­nia była nie­sa­mo­wi­ta; styl, do­tyk i eks­pre­sja jak u pro­fe­so­ra, któ­ry w te­mat lek­cji wło­żył ser­ce i du­szę. Dwa psy, Ke­eper i Flos­sy[6], za­wsze cze­ka­ły ci­cho u boku Emi­ly i Anne, gdy te ja­dły na śnia­da­nie szkoc­ką owsian­kę na mle­ku, i za­wsze do­sta­wa­ły swo­ją por­cję pod ko­niec po­si­łku. Bied­ny sta­ry Ke­eper, wier­ny przy­ja­ciel i wiel­bi­ciel Emi­ly, zda­wał się ją ro­zu­mieć, jak­by sam był czło­wie­kiem. Pew­ne­go wie­czo­ru, kie­dy czwór­ka przy­ja­ciół usia­dła bli­sko sie­bie wo­kół ko­min­ka w sa­lo­nie, Ke­eper wci­snął się mi­ędzy Char­lot­te i Emi­ly i usa­do­wił się na ko­la­nach Emi­ly; a kie­dy to miej­sce oka­za­ło się zbyt cia­sne, prze­ci­snął się na ko­la­na go­ścia[7], ukła­da­jąc się tam wy­god­nie. Nie­wzru­szo­na cier­pli­wo­ść go­ścia pod­bi­ła ser­ce Emi­ly, nie­spo­dzie­wa­jącej się, że to jej bli­sko­ść spra­wi­ła, iż ten pod­dał się woli psa. Cza­sa­mi Emi­ly roz­ko­szo­wa­ła się po­pi­sa­mi Ke­epe­ra – tak go pod­pusz­cza­ła, że za­cho­wy­wał się jak sza­lo­ny i ry­czał gło­sem lwa. Było to przed­sta­wie­nie dość prze­ra­ża­jące jak na zwy­kły sa­lon. Na po­grze­bie Emi­ly Ke­eper opła­ki­wał ją uro­czy­ście i już ni­g­dy nie był tak ra­do­sny jak kie­dyś”.[8]

To ostat­nie wspo­mnie­nie El­len o Emi­ly Bron­të. Ale w prze­szło­ści prze­ka­za­ła ich wi­ęcej pierw­szym bio­gra­fom sióstr, od­no­sząc się do ró­żnych okre­sów ich krót­kie­go ży­cia, gdy zda­rza­ło jej się by­wać na ple­ba­nii w Ha­worth. W tym miej­scu war­to przy­wo­łać jesz­cze jed­no, któ­rym po­dzie­li­ła się z sir Tho­ma­sem We­mys­sem Re­idem, au­to­rem dru­giej bio­gra­fii Char­lot­te. Od­no­si się bo­wiem do bar­dzo zło­żo­nej oso­bo­wo­ści śred­niej sio­stry Bron­të:

Emi­ly, któ­ra była o dwa lata od niej młod­sza, po­dob­nie jak Char­lot­te mia­ła brzyd­ką cerę; ale była wy­so­ka i zgrab­na, zaś jej oczy były wprost nie­zwy­kłej uro­dy. Przez całe ży­cie jej tem­pe­ra­ment był bar­dziej niż oso­bli­wy. Odzie­dzi­czy­ła po ojcu nie­ma­ło z jego eks­cen­trycz­no­ści, któ­rej nie ha­mo­wa­ły oj­cow­skie ma­nie­ry. O jej nie­chęci do ob­cych już wspo­mi­na­no. Kie­dy wi­ka­riu­sze, któ­rzy sta­no­wi­li je­dy­ne to­wa­rzy­stwo w Ha­worth, tra­fia­li na ple­ba­nię, uni­ka­ła ich, jak­by ich or­szak roz­no­sił ja­kąś za­ra­zę. W rzad­kich przy­pad­kach, gdy wy­cho­dzi­ła w świat, przy oso­bach nie­zna­nych nie od­zy­wa­ła się ani sło­wem. Ta jej po­wści­ągli­wo­ść była tak sil­na, że na­wet we wła­snej ro­dzi­nie, gdzie sama czu­ła się swo­bod­nie, da­wa­ło się w niej wy­czuć coś na kszta­łt lęku.[9]

A tak pu­blicz­nie przed­sta­wi­ła swą sio­strę sama Char­lot­te:

W na­tu­rze Emi­ly spo­tka­ły się nad­zwy­czaj­na siła i pro­sto­ta. Pod nie­wy­szu­ka­ną kul­tu­rą, pro­sto­li­nij­ny­mi upodo­ba­nia­mi oraz bez­pre­ten­sjo­nal­ną po­wierz­chow­no­ścią spo­czy­wa­ła ukry­ta moc oraz ogień, zdol­ne oży­wić umy­sł i roz­pa­lić krew bo­ha­te­ra, nie po­sia­da­ła jed­nak mądro­ści ży­cio­wej; jej siły nie za­adap­to­wa­ły się do prak­tycz­nych stron ży­cia; nie zdo­ła­ła­by obro­nić swych naj­bar­dziej oczy­wi­stych praw, sko­rzy­stać ze swej naj­bar­dziej pra­wo­wi­tej prze­wa­gi. Po­mi­ędzy nią a świa­tem za­wsze mu­siał stać tłu­macz. Wola jej była sil­na i zwy­kle sprzecz­na z jej do­brem. Jej tem­pe­ra­ment był wiel­ko­dusz­ny, ale ta­kże go­rący i gwa­łtow­ny; jej duch – we wszyst­kim nie­ugi­ęty.[10]

Ale „«nikt nie ra­do­wał się za­ba­wą bar­dziej niż ci­cha Emi­ly, za­wsze obec­na i roz­ba­wio­na, jej twarz pro­mie­nia­ła, jak za­wsze, kie­dy się do­brze ba­wi­ła», po­wie­dzia­ła mi El­len Nus­sey”, wspo­mi­na A. Mary F. Ro­bin­son[11].

Jest wresz­cie po­wie­ść Shir­ley. „Od daw­na wia­do­mo, że Char­lot­te w Shir­ley „na­ry­so­wa­ła tu w po­sta­ci bo­ha­ter­ki ty­tu­ło­wej po­stać swej sio­stry Emi­lii, jej nie­złom­ny cha­rak­ter i nie­prze­ci­ęt­ne aspi­ra­cje”, pi­sał Sta­ni­sław Helsz­ty­ński w szki­cu Sio­stry Bron­të po stu la­tach, pierw­szym pol­sko­języcz­nym ese­ju oma­wia­jącym tę twór­czo­ść[12].

Eli­za­beth Ga­skell wspo­mi­na­ła:

Mó­wi­ąc o swej zma­rłej sio­strze, pan­na Bron­të oznaj­mi­ła mi, że wie­le cech cha­rak­te­ru Shir­ley za­po­ży­czy­ła wła­śnie od niej; spo­sób, w jaki sie­dzia­ła na dy­wa­nie, czy­ta­jąc z ra­mie­niem wo­kół szyi swe­go chro­pa­we­go bul­do­ga; to, jak kie­dyś przy­zwa­ła ob­ce­go psa, prze­bie­ga­jące­go obok ze zwie­szo­nym łbem i wy­wie­szo­nym języ­kiem, by mi­ło­sier­nie dać mu łyk wody, a on ugry­zł ją roz­wście­czo­ny, lecz ona za­cho­wa­ła szla­chet­ną przy­tom­no­ść umy­słu, po­szła pro­sto do kuch­ni i chwy­ciw­szy jed­no z roz­ża­rzo­nych do czer­wo­no­ści że­la­zek do rur­ko­wa­nia uży­wa­nych przez Tab­by, przy­pie­kła miej­sce ukąsze­nia, i nie po­wie­dzia­ła o tym ni­ko­mu, do­pó­ki nie­bez­pie­cze­ństwo nie zo­sta­ło nie­omal zu­pe­łnie za­że­gna­ne, gdyż oba­wia­ła się prze­ra­że­nia, ja­kie mo­gło­by nękać ich mniej od­por­ne umy­sły. Wszyst­ko to, po­strze­ga­ne przez czy­tel­ni­ków Shir­ley jako spryt­nie ob­my­śla­ne fik­cyj­ne za­jścia, spi­sy­wa­ła Char­lot­te ze łza­mi w oczach; był to praw­dzi­wy, do­słow­ny za­pis po­stępo­wa­nia Emi­ly.[13]

W ten spo­sób otrzy­ma­li­śmy pierw­szą po­wie­ść bio­gra­ficz­ną o Emi­ly, fik­cyj­ną, lecz prze­cież na­pi­sa­ną przez jej wła­sną sio­strę!

Shir­ley od chwi­li swej pre­mie­ry zwró­ci­ła oczy czy­tel­ni­ków na Ha­worth, a tym sa­mym jej au­tor­ka mu­sia­ła po­go­dzić się z utra­tą swe­go in­co­gni­to. W mar­cu 1850 roku do rąk Char­lot­te tra­fił „wy­ci­nek z ame­ry­ka­ńskiej ga­ze­ty”, któ­ry, jak pi­sa­ła do El­len Nus­sey, „na rów­ni mnie roz­ba­wił i wzru­szył – wzmian­ku­je bo­wiem o tych, któ­rych już nie ma na tym świe­cie”. Zo­stał, jak mówi, „na­pi­sa­ny przez emi­gran­ta z Ha­worth – znaj­dziesz w nim oso­bli­wą mie­sza­ni­nę praw­dy i nie­do­kład­no­ści”[14]. War­to przy­wo­łać ów zle­pek in­for­ma­cji za­czerp­ni­ętych za­rów­no z ży­cia, jak i z po­wie­ści, by po­ka­zać, że Shir­ley od po­cząt­ku była czy­ta­na jako bio­gra­fia, a w po­wie­ścio­wych bo­ha­ter­kach roz­po­zna­wa­no sio­stry Bron­të – Char­lot­te i Emi­ly:

Chcia­łbym po­wie­dzieć parę słów o au­tor­ce Jane Eyre (...) uro­dzi­łem się i wy­cho­wa­łem o rzut ka­mie­niem od jej domu lat dzie­ci­ęcych i sie­dzi­by ojca. Jej oj­cem jest pro­boszcz z Ha­worth (w Shir­ley Brier­field), wio­ski po­ło­żo­nej dzie­si­ęć mil na za­chód od Brad­ford w hrab­stwie York­shi­re. Pe­łnił on po­słu­gę ka­pła­ńską w pa­ra­fii przez oko­ło trzy­dzie­ści lat (chrzcił mnie) i był bar­dzo sza­no­wa­ny przez lu­dzi cho­dzących do ko­ścio­ła. Często sły­sza­łem jego ka­za­nia. W ci­ągu ostat­nich kil­ku lat nie­wie­le ich gło­sił, bo wzrok od­ma­wiał mu po­słu­sze­ństwa, a na krót­ko nie­mal ca­łkiem go utra­cił. Przy­wró­co­no mu go jed­nak, gdy się ucie­kł [sic!] do szpi­ta­la dla cho­rych na oczy. Ma on dużą gło­wę i wy­ra­zi­ste rysy; ale te­raz jest sta­ry i wło­sy ma już bia­łe.

Po­nie­waż dni spędza­łem głów­nie w mły­nie, nie pa­mi­ętam spe­cjal­nie jego dzie­ci. Znam tyl­ko tro­je, dwie cór­ki i syna. Syn wró­cił do domu rok lub dwa lata temu, wła­śnie uko­ńczyw­szy na­uki. Uwa­ża­no go za zdol­ne­go ar­ty­stę.

Dwie sio­stry miesz­ka­ją w Brad­ford od wie­lu lat, choć od­by­ły pod­róż po Eu­ro­pie. Kie­dy są w domu, często mo­żna je obie zo­ba­czyć, jak uda­ją się ze swym ulu­bio­nym psem na co­dzien­ną prze­chadz­kę po Fiel­dhe­ad. Ple­ba­nia stoi na szczy­cie cmen­ta­rza, tak jak opi­sa­no w Shir­ley. Opi­sy oko­li­cy są zgod­ne z praw­dą, a ta­kże i na­zwy są praw­dzi­we. Znam nie­któ­re z nich. Znam też nie­któ­re po­sta­cie z Shir­ley tak do­brze, jak wła­sne­go ojca.[15]

„Po­stać sa­mej Shir­ley to stwo­rzo­ny przez Char­lot­te por­tret Emi­ly”, pod­kre­śla Ga­skell. –

trze­ba nam pa­mi­ętać, jak sła­bo ją zna­li­śmy w po­rów­na­niu z sio­strą, któ­ra na pod­sta­wie ści­ślej­szej zna­jo­mo­ści stwier­dzi­ła, że „była ona nie­kła­ma­nie do­bra i na­praw­dę wspa­nia­ła”, i któ­ra usi­ło­wa­ła uka­zać jej cha­rak­ter w Shir­ley Ke­el­dar ta­kim, ja­kim by­łby on wów­czas, gdy­by Emi­ly Bron­të dane było do­stąpić zdro­wia oraz po­my­śl­no­ści.

Na wra­żli­wo­ść Emi­ly Bron­të i jej sta­lo­we ner­wy bez wąt­pie­nia miał wpływ su­ro­wy pej­zaż ota­cza­jący jej ro­dzin­ny dom. Ale ta­kże lo­kal­ne oby­cza­je, a do ta­kich na­le­ża­ło na przy­kład wy­ko­py­wa­nie tru­mien z gro­bów i ich pa­le­nie. Z sa­mej ra­cji, że pra­wie wszyst­kie okna ple­ba­nii wy­cho­dzą na cmen­tarz, a za­kry­stian John Brown zaj­mo­wał się rów­nież na­grob­ka­mi i był przy­ja­cie­lem domu, ta ru­ty­no­wa ma­ka­brycz­na prak­ty­ka bez wąt­pie­nia na­le­ża­ła też do zwy­kłych wi­do­ków, z ja­ki­mi sty­ka­ła się Emi­ly Bron­të i jej ro­dze­ństwo. Wpraw­dzie z ja­ki­chś przy­czyn ba­da­cze nie wspo­mi­na­ją o tym w bio­gra­fiach ro­dzi­ny Bron­të, zwy­czaj ten był prak­ty­ko­wa­ny w Ha­worth i, być może, oko­li­cy. O tym dla­cze­go tak ro­bio­no, pi­sze Emi­ly He­aton w po­wie­ści Whi­te Win­dows – bo­daj pierw­szej zbe­le­try­zo­wa­nej hi­sto­rii Emi­ly i jej ro­dze­ństwa:

– Wie­le razy wi­dzia­łem wy­ko­pa­ne trum­ny go­to­we do spa­le­nia. (...)

– Mó­wią, że w sa­mej sta­rej części po­cho­wa­no oko­ło czter­dzie­stu ty­si­ęcy lu­dzi. Wi­dzisz, kie­dy ro­dzi­na wy­mie­ra­ła, wy­ko­py­wa­li ich i po­now­nie sprze­da­wa­li gro­by. (...)

– Su­sey jest strasz­nie prze­ra­żo­na, że po­cho­wa­cie ją na cmen­ta­rzu; nie chce być wy­ko­pa­na i spa­lo­na. (...) Wi­dzisz, gdy boli ją gło­wa, cza­sa­mi nie może za­snąć, wsta­je i wy­gląda przez okno, i wia­do­mo, może zo­ba­czyć cmen­tarz. A nie może spać wła­śnie wte­dy, kie­dy się szy­ku­je pa­le­nie. Wi­dzie­li­śmy przy­go­to­wa­ne trum­ny, kie­dy się ba­wi­li­śmy w cho­wa­ne­go mi­ędzy gro­ba­mi.[16]

Emi­ly Bron­të jest jed­ną z naj­wy­żej ce­nio­nych w świe­cie po­etek. Jej ge­niusz po­etyc­ki in­spi­ro­wał samą Emi­ly Dic­kin­son. Na­pi­sa­no o niej wie­le ksi­ążek. Choć naj­częściej były to bio­gra­fie, roz­wa­ża­no w nich głów­nie twór­czo­ść. I nie by­ło­by w tym nic nad­zwy­czaj­ne­go; wie­lu na­wet bar­dzo daw­nych pi­sa­rzy cie­szy się po­nad­cza­so­wą sła­wą, a ich ży­cie i dzie­ło łączą się w jed­no i in­spi­ru­ją ko­lej­ne po­ko­le­nia. Nie by­ło­by, gdy­by nie dwa fak­ty: nie­mal ca­łko­wi­ty brak in­for­ma­cji na te­mat jej ży­cia i brak ja­kich­kol­wiek śla­dów po­zwa­la­jących uznać, że rze­czy­wi­ście to ona jest au­tor­ką po­wie­ści Wi­chro­we Wzgó­rza, opu­bli­ko­wa­nej pod pseu­do­ni­mem i – co na­le­ży pod­kre­ślić – przy­pi­sa­nej jej przez star­szą sio­strę po­śmiert­nie. A jed­nak po­wa­żni hi­sto­ry­cy li­te­ra­tu­ry z ca­łe­go świa­ta po­dej­mo­wa­li i wci­ąż po­dej­mu­ją pró­bę re­kon­struk­cji tej bio­gra­fii. Roz­wi­ja­ją szcząt­ko­we in­for­ma­cje za­czerp­ni­ęte z li­stów Char­lot­te Bron­të, uzu­pe­łnia­jąc je o bio­gra­ficz­ną in­ter­pre­ta­cję wier­szy Emi­ly i po­wie­ści Wi­chro­we Wzgó­rza. Nie­któ­rzy po­su­wa­ją się jesz­cze da­lej, two­rząc po­wie­ści bio­gra­ficz­ne czy pi­sa­ne w pierw­szej oso­bie „dzien­ni­ki” – zwol­nie­ni z oko­wów hi­sto­rii li­te­ra­tu­ry, dają upust wła­snej fan­ta­zji. I choć ta­kie po­de­jście w zwy­kłych wa­run­kach ró­żni­ło­by te pra­ce, w tym wy­pad­ku często mo­żna mi­ędzy nimi po­sta­wić znak rów­no­ści. We wszyst­kich pra­cach na te­mat Emi­ly Bron­të fak­ty są z ko­niecz­no­ści do­mnie­my­wa­ne. Po cóż więc w ogó­le za­wra­cać so­bie nią gło­wę? Zwłasz­cza iż dys­po­nu­je­my bo­ga­to udo­ku­men­to­wa­nym ży­ciem jej ro­dze­ństwa, Char­lot­te i Bran­wel­la, czy na­wet Anne, któ­ra po­zo­sta­wi­ła po so­bie ga­rść li­stów, z któ­rych wie­le wy­czy­tać mo­żna o jej na­tu­rze.

Tu jed­nak nie o hi­sto­rię li­te­ra­tu­ry cho­dzi, lecz o wia­rę. Tak, wia­rę. W to, że uda się wnik­nąć w tę stre­fę mro­ku, roz­wiać mgłę nie­do­mó­wień, prze­mil­cze­nia i zro­zu­mieć, co mo­ty­wo­wa­ło wy­ob­co­wa­ną, stro­ni­ącą od lu­dzi ko­bie­tę do na­pi­sa­nia tak re­ali­stycz­nej i męskiej w swej na­tu­rze i po­glądach ksi­ążki. A po­nie­waż ścia­ny ple­ba­nii w Ha­worth nie prze­mó­wią, zaś le­gen­da Wi­chro­wych Wzgórz będzie fa­scy­no­wać ko­lej­ne po­ko­le­nia, hi­sto­rię tę mo­żna snuć bez ko­ńca. Ale czy na pew­no błądze­nie wśród za­ga­dek i po­si­łko­wa­nie się wła­sną wy­obra­źnią to je­dy­na mo­żli­wo­ść ob­co­wa­nia z Emi­ly Bron­të? Czy jej ży­cie pry­wat­ne musi być wi­ąza­ne z tym, o czym mowa w Wi­chro­wych Wzgó­rzach? Co po­zo­sta­ło­by z Emi­ly Bron­të bez Wi­chro­wych Wzgórz?

Opie­ra­nie bio­gra­fii pi­sa­rza na do­słow­nej in­ter­pre­ta­cji jego utwo­rów jest za­wsze nie­bez­piecz­ne. W przy­pad­ku ro­dze­ństwa Bron­të losu tego unik­nęła je­dy­nie Char­lot­te, któ­ra z jed­nej stro­ny po­zo­sta­wi­ła po so­bie ol­brzy­mią ko­re­spon­den­cję, z dru­giej zaś wszyst­kie jej po­wie­ści ob­fi­cie czer­pią z bio­gra­fii, w zwi­ąz­ku z czym do­brze uzu­pe­łnia­ją su­che fak­ty o prze­my­śle­nia pi­sar­ki. Nie­licz­ne bio­gra­fie Anne naj­częściej ba­zu­ją na po­wie­ści Agnes Grey, lecz w tym wy­pad­ku nie szko­dzi to bio­gra­fii pi­sar­ki, bo­wiem ksi­ążka ta rze­czy­wi­ście opo­wia­da o wy­da­rze­niach z jej ży­cia pod­czas pra­cy w cha­rak­te­rze gu­wer­nant­ki. Na­to­miast kil­ka bio­gra­fii Bran­wel­la sta­no­wi praw­dzi­we cu­rio­sum – do­słow­na in­ter­pre­ta­cja jego mło­dzie­ńczej pro­zy – sag o Mie­ście Szkla­nym i kró­le­stwie An­grii – wy­pro­wa­dzi­ła au­tor­ki tych ksi­ążek da­le­ko poza Ha­worth i dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ne re­alia an­giel­skiej wio­ski.

Szu­ka­nie Wi­chro­wych Wzgórz w bio­gra­fii Emi­ly oka­za­ło się rów­nie ja­ło­we. Nie tyl­ko dla­te­go, iż ist­nie­ją twar­de (li­te­rac­kie) do­wo­dy na to, że po­wie­ść na­pi­sał Bran­well[17]. Przede wszyst­kim świat Wi­chro­wych Wzgórz i świat po­ezji Emi­ly Bron­të to dwa ró­żne świa­ty i pró­ba ich łącze­nia, czy też od­na­le­zie­nia w jej wier­szach ży­wio­łów, któ­re żądzą tą po­wie­ścią, jest za­wsze da­rem­na. Jak po­da­je The Oxford Com­pa­nion to the Bron­tës: „W swej po­ezji po­ru­sza­ła się swo­bod­nie po­mi­ędzy Gon­da­lem a świa­tem rze­czy­wi­stym; a choć na­tchnie­nia do Wi­chro­wych Wzgórz mo­gła do­star­czyć go­tyc­ka moc Gon­da­lu w po­łącze­niu ze Scot­tem i Szek­spi­rem, po­wie­ść jest so­lid­nie osa­dzo­na w ro­dzi­mym śro­do­wi­sku nar­ra­to­ra, przed­sta­wi­cie­la kla­sy śred­niej epo­ki wik­to­ria­ńskiej”[18]. Trud­no do­praw­dy zro­zu­mieć sta­wia­ną przez wie­lu tezę, iż kto­kol­wiek te wier­sze na­pi­sał, na­pi­sał też Wi­chro­we Wzgó­rza. Nikt tego le­piej nie pod­su­mo­wał niż Char­lot­te: „Moja sio­stra Emi­ly jest nie­zrów­na­ną po­et­ką, ale nie je­stem pew­na, jaką jest pi­sar­ką” [19]. Jesz­cze za ży­cia ich wszyst­kich, co war­to pod­kre­ślić.

Po­wie­ść, choć na­sy­co­na szcze­gól­nym mi­sty­cy­zmem, na­pi­sa­na jest in­nym języ­kiem, w in­nym sty­lu, a w tre­ści upar­cie trzy­ma się zie­mi. Ali­ce Law zwra­ca­ła uwa­gę, że

re­ali­stycz­na fik­cja była zu­pe­łnie nie­zgod­na z jej [Emi­ly] po­de­jściem. To wła­śnie na wrzo­so­wi­skach, albo na­wet po­nad nimi prze­by­wa­ła tak dłu­go, szy­bu­jąc gdzieś w to­wa­rzy­stwie fan­ta­stycz­nych po­sta­ci; nie zni­ża­jąc się do pi­jac­kie­go bre­dze­nia Hin­dleya Earn­sha­wa, de­mo­nicz­nych ma­chi­na­cji He­athc­lif­fa, nie zaj­mu­jąc się na­wet spo­koj­ny­mi, prak­tycz­ny­mi, pro­za­icz­ny­mi po­czy­na­nia­mi pani Nel­ly Dean. Wy­obra­źnia Emi­ly była za­lud­nio­na isto­ta­mi z zu­pe­łnie in­ne­go świa­ta. Ona była jak Bla­ke, ma­rzy­cie­lem naj­czyst­szych unie­sień. Mężczy­źni i ko­bie­ty zwy­kłe­go ro­dza­ju, to jest tacy, jak by­wa­ją mężczy­źni i ko­bie­ty, nie prze­ma­wia­li do niej; uni­ka­ła ich przy ka­żdej oka­zji, w rze­czy sa­mej ucie­ka­ła przed nimi.

Ze słów sa­mej Emi­ly ja­sno wy­ni­ka, że „nie była na tyle za­in­te­re­so­wa­na żad­ny­mi re­al­ny­mi ko­ńmi ani staj­nia­mi, żeby je opi­sy­wać, żeby je opi­sy­wać na skrzy­dla­tych ru­ma­kach jej ogni­stej wy­obra­źni”[20].

Ist­nie­je coś ta­kie­go jak tem­pe­ra­ment twór­czy, któ­ry wie­le nam po­wie o na­tu­rze au­to­ra, cza­sem na­wet wi­ęcej niż sama tre­ść utwo­rów. W przy­pad­ku Emi­ly Bron­të i Wi­chro­wych Wzgórz mamy mniej wi­ęcej taką sy­tu­ację, jak gdy­by do Emi­ly Dic­kin­son pró­bo­wać pod­pi­ąć dzie­ło w ro­dza­ju Chło­pów Rey­mon­ta. Po­rów­na­nie ty­leż za­sad­ne, iż w obu przy­pad­kach mamy do czy­nie­nia z wy­kwint­ną po­ezją i re­ali­stycz­ny­mi po­wie­ścia­mi, ob­fi­cie czer­pi­ący­mi z oto­cze­nia, któ­re było zna­ne au­to­ro­wi z au­top­sji, bru­tal­nych w tre­ści, na­pi­sa­nych w spo­rych par­tiach miej­sco­wą gwa­rą, pe­łnych ob­sce­nicz­nych wy­ra­żeń. Nic z tych rze­czy nie wy­stępu­je w ca­łej zna­nej twór­czo­ści Emi­ly Bron­të, któ­rą sy­gno­wa­ła wła­snym imie­niem i na­zwi­skiem.

Na do­ro­bek Emi­ly Bron­të skła­da się oko­ło stu dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu wier­szy[21], dzie­wi­ęć mi­nia­tur pro­zą na­pi­sa­nych jako wy­pra­co­wa­nia z języ­ka fran­cu­skie­go w Bruk­se­li, czte­ry tak zwa­ne no­tat­ki uro­dzi­no­we oraz trzy oca­la­łe kró­ciut­kie li­sty. Nie jest to mało, jak na pi­sar­kę, któ­ra umie­ra w wie­ku za­le­d­wie trzy­dzie­stu lat. Co jesz­cze wa­żniej­sze – do­ro­bek ten obej­mu­je za­le­d­wie dwa­na­ście lat, wi­dać z tego, że przez cały ten czas świat we­wnętrz­ny Emi­ly nie zmie­niał się. Na pew­no roz­wi­jał się warsz­tat li­te­rac­ki, ale jej po­sta­wa ży­cio­wa, dy­stans do rze­czy­wi­sto­ści, sku­pie­nie na ży­ciu do­mo­wym i tym we­wnętrz­nym – fik­cyj­nym świe­cie wy­spy Gon­dal, któ­ry kre­owa­ła wraz z Anne (ana­lo­gicz­nie jak Bran­well i Char­lot­te przez lata ra­zem wspó­łtwo­rzy­li sagę o An­grii) – sta­no­wi­ły nie­za­chwia­ne fun­da­men­ty. One wła­śnie czy­ni­ły ją taką, a nie inną – uko­cha­ną sio­strą; wy­ro­zu­mia­łą, sza­nu­jącą cu­dzą od­mien­no­ść, ak­cep­tu­jącą czło­wie­ka ta­kim, ja­kim jest, nie­złom­ną w swych za­sa­dach, lecz ła­god­nym wzro­kiem spo­gląda­jącą na cu­dze błędy, ni­g­dy nie osądza­jącą. Te chrze­ści­ja­ńskie ce­chy cha­rak­te­ru Emi­ly spra­wia­ły, że na ple­ba­nii w Ha­worth była tą, na któ­rą ka­żde z jej ro­dze­ństwa mo­gło li­czyć. Po­twier­dzi­ły to upły­wa­jące lata i bar­dziej lub mniej dra­ma­tycz­ne wy­da­rze­nia, któ­re za­wa­ży­ły na ży­ciu oso­bi­stym Char­lot­te i Bran­wel­la. Skąd ta pew­no­ść? Stąd, że nie­któ­re fak­ty z ży­cia Emi­ly Bron­të zo­sta­ły udo­ku­men­to­wa­ne świa­dec­twa­mi pew­ny­mi. Są szcząt­ko­we, ale bez­dy­sku­syj­ne. Czy zło­żo­ne w ca­ło­ść, bez ilu­stro­wa­nia ich wąt­ka­mi po­wie­ści, oka­żą się rów­nie in­te­re­su­jące, jak ży­cio­ry­sy jej ro­dze­ństwa?

Na­wet je­śli jest to ży­cio­rys skrom­niej­szy, z całą pew­no­ścią do­ty­czy oso­by nie­zwy­kłej. Jest wart pró­by re­kon­struk­cji cho­cia­żby z tego po­wo­du, iż to Emi­ly roz­ta­cza­ła ten pa­ra­sol ochron­ny nad nie­spo­koj­ny­mi du­cha­mi star­sze­go ro­dze­ństwa, jej ci­cha obec­no­ść była jak lam­pa za­wie­szo­na w mro­ku. Czy w na­szych re­la­cjach może być coś cen­niej­sze­go?

Pro­log

Po­czątek będzie jak z ba­śni:

W od­le­gło­ści trzech mil od ple­ba­nii w Ha­worth re­zy­do­wa­ła spo­łecz­no­ść wiej­ska ze swo­im nie­ko­ńczącym się zbio­rem opo­wie­ści i le­gend, w wi­ęk­szo­ści opar­tych na praw­dzie, choć nie­któ­re zo­sta­ły moc­no ubar­wio­ne przez lata częste­go opo­wia­da­nia.

Za wrzo­so­wi­ska­mi na za­chód od ple­ba­nii le­ża­ło po­kry­te buj­ną zie­le­nią „dno” do­li­ny Worth i osa­da Pon­den. La­tem dzi­kie kwia­ty i mchy kry­ły zdra­dziec­kie ba­gna, zaś w po­rze zi­mo­wych mgieł i chło­dów śnieg za­kry­wał gru­bą war­stwą sta­re ka­mie­nio­ło­my na zbo­czach po­ro­śni­ętych wrzo­sem. Same mury od­da­lo­nych od sie­bie oko­licz­nych farm mia­ły co opo­wia­dać. Strasz­ne hi­sto­rie o po­żąda­niu zie­mi i dzie­dzic­twa, o ro­dzin­nych wa­śniach kar­mio­nych gorz­ką po­mstą, o ko­bie­tach uwie­dzio­nych i zmu­szo­nych do ma­łże­ństwa, a po­tem umie­ra­jących mło­do w po­ło­gu albo mar­nie­jących od su­chot.

W roku 1870 do­li­na Worth zo­sta­ła za­la­na, two­rząc tak zwa­ny zbior­nik Pon­den i zmie­nia­jąc tym sa­mym całą sce­ne­rię, tak do­brze zna­ną ro­dzi­nie Bron­të.[22]

Czter­dzie­ści sze­ść lat wcze­śniej, 2 wrze­śnia 1824 roku, pó­źnym po­po­łud­niem naj­młod­sze dzie­ci pa­sto­ra Pa­tric­ka Bron­të, sied­mio­let­ni Bran­well, sze­ścio­let­nia Emi­ly i pi­ęcio­let­nia Anne, pod opie­ką słu­żącej na ple­ba­nii w Ha­worth, Sa­rah Garrs, uda­ły się na prze­chadz­kę po wrzo­so­wi­sku. (Star­sze dziew­czyn­ki, Ma­ria, Eli­za­beth i Char­lot­te, od kil­ku mie­si­ęcy prze­by­wa­ły już w szko­le z in­ter­na­tem). Oko­ło go­dzi­ny osiem­na­stej, gdy znaj­do­wa­li się ja­kieś czte­ry mile od domu, w po­bli­żu ma­jąt­ku Pon­den Hall do­szło do nie­zwy­kłe­go zda­rze­nia. Naj­pierw „za­pa­dła zło­wiesz­cza ci­sza i chmu­ry po­czer­nia­ły, po czym z wiel­kim ry­kiem eks­plo­do­wa­ło trzęsa­wi­sko na Crow Hill nad Pon­den, wy­rzu­ca­jąc ogrom­ne gła­zy, któ­re sta­cza­ły się ka­ska­dą w dół do­li­ny, gdzie mo­żna je do dziś spo­tkać na oko­licz­nych po­lach”[23].

Znaj­du­jący się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści oj­ciec do­sko­na­le od­ma­lo­wał gro­zę tego, co się sta­ło w ka­za­niu wy­gło­szo­nym dzie­si­ęć dni pó­źniej w ko­ście­le św. Mi­cha­ła i Wszyst­kich Anio­łów:

Po­nie­waż dzień był wy­jąt­ko­wo ład­ny, wy­sła­łem w to­wa­rzy­stwie sług moje małe dzie­ci, któ­re były nie­zdro­we, żeby za­czerp­nęły tro­chę świe­że­go po­wie­trza na bło­niach; za­ba­wi­ły tam nie­co dłu­żej, niż się spo­dzie­wa­łem, więc po­sze­dłem do izby na gó­rze, żeby wyj­rzeć, czy nie wra­ca­ją. Nie­bio­sa nad tor­fo­wi­ska­mi szyb­ko po­ciem­nia­ły. Sły­sza­łem w od­da­li da­le­ki po­mruk grzmo­tu i wi­dzia­łem, że co­raz częściej się bły­ska. Cho­ciaż dzie­si­ęć mi­nut wcze­śniej po­wie­trze pra­wie sta­ło w miej­scu, te­raz wi­chu­ra szyb­ko przy­bie­ra­ła na sile i nio­sła ze sobą chmu­ry pyłu i ścier­ni; tym­cza­sem spa­dło parę du­żych kro­pel desz­czu, wy­ra­źnie ob­wiesz­cza­jąc, że nad­ci­ąga so­lid­na ule­wa. Moja mała ro­dzi­na gdzieś się zdo­ła­ła schro­nić, ale tego nie wie­dzia­łem. Z do­tkli­wym prze­jęciem śle­dzi­łem ka­żdy ruch nad­cho­dzącej bu­rzy. W domu było zu­pe­łnie ci­cho. W tych oto oko­licz­no­ściach usły­sza­łem głębo­ki, od­da­lo­ny od­głos wy­bu­chu, coś przy­po­mi­na­jące­go grzmot, ale jed­nak w ja­kiś spo­sób in­ne­go, i po­czu­łem, jak lek­ko drży podło­ga izby i szy­ba okna, w któ­re pa­trzy­łem; wy­wa­rło to na mnie wów­czas nie­zwy­kłe wra­że­nie; a te­raz nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści, że był to efekt trzęsie­nia zie­mi w miej­scu wy­bu­chu.[24]

Ale, za­uwa­ża Ju­liet Bar­ker, „cze­go nie po­wie­dział, a o czym pó­źniej do­nio­sła ro­dzi­na Sa­rah Garrs, to, że kie­dy zdał so­bie spra­wę, że jego dzie­ci są w praw­dzi­wym nie­bez­pie­cze­ństwie, wy­ru­szył na ich po­szu­ki­wa­nie”. Zła­pa­ne przez bu­rzę w ca­łej jej gro­zie „były prze­ra­żo­ne, i scho­wa­ły się pod płaszcz Sa­rah, a pan Bron­të po­sze­dł ich szu­kać i zna­la­zł je na gan­ku (...) za­trwo­żo­ny, do­pó­ki ich nie od­na­la­zł”[25]. Wte­dy do­ta­rło doń, że to, iż uszły z ży­ciem, to praw­dzi­wy cud: wy­so­ki na sie­dem stóp stru­mień bło­ta, tor­fu i wody prze­to­czył się przez do­li­nę z Crow Hill w kie­run­ku Pon­den.

Wła­śnie wi­dzie­li­śmy prób­kę po­tężnej mocy Boga: wy­ci­ągnął swój miecz i wy­ma­chi­wał nim nad na­szy­mi gło­wa­mi, jed­na­ko­woż cios po­zo­stał za­wie­szo­ny w Jego mi­ło­sier­dziu – jed­nak nie spa­dł na nas. Rów­nie do­brze mó­głby wstrząsnąć ca­łym Ha­worth i za­to­pić je tak, jak te ob­sza­ry nie­za­miesz­ka­ne wrzo­so­wisk, na któ­re spa­dły po­ci­ski jego ze­msty. Bądźcie wdzi­ęcz­ni, że zo­sta­li­ście oszczędze­ni. Nie wzgar­dźcie tym mi­ło­sier­nym, lecz na­po­mi­na­jącym gło­sem Bo­skiej Mądro­ści.[26]

Tym bo­skim gło­sem, któ­ry wsz­czął alarm, „i w ten spo­sób ura­to­wał ży­cie dzie­ci, któ­re w prze­ciw­nym ra­zie zo­sta­ły­by zmie­cio­ne z po­wierzch­ni zie­mi”[27], był siód­my dzie­dzic Pon­den Hall, Ro­bert He­aton. Po­lo­wał aku­rat „z in­ny­mi dżen­tel­me­na­mi na wrzo­so­wi­sku na krót­ko przed zda­rze­niem, ale ry­chło się stam­tąd wy­nie­śli z oba­wy przed nad­ci­ąga­jącą bu­rzą”[28]. Sam po­spie­szył do domu, gdzie z wiel­kim nie­po­ko­jem wy­gląda­ła go mło­da żona, Ali­ce, tu­ląc ich dwu­let­nie­go syn­ka, Ro­ber­ta, a prze­ra­żo­ne dzie­ci podąży­ły za nim i w ostat­niej chwi­li zna­la­zły schro­nie­nie na gan­ku.

„...prze­ra­żo­ne dzie­ci podąży­ły za nim i w ostat­niej chwi­li zna­la­zły schro­nie­nie na gan­ku”.Pon­den Hall

Wy­da­rze­nie od­bi­ło się sze­ro­kim echem. W lo­kal­nej pra­sie pe­wien au­tor od­no­to­wał z wiel­ką eks­cy­ta­cją: „Na Cro­whi­le zie­mia sie ro­spękła i wy­bchła nad Pon­din w York­shi­re i na­czy­ni­ło to do­sy­dź du­rzo szkud, a woda do­pły­ne­ła aż do Le­edes” – jak do­da­je Mary But­ter­field, „ogól­ny cha­os i po­płoch bez wąt­pie­nia wpły­nął na or­to­gra­fię”[29]. Sam pa­stor Bron­të udał się na­za­jutrz do Crow Hill, by oce­nić znisz­cze­nia. Te były ogrom­ne:

Po­wó­dź ze­rwa­ła je­den so­lid­ny ka­mien­ny most, dwa inne na­ru­szy­ła, po­ło­ży­ła całe pola zbóż, znisz­czy­ła ży­wo­pło­ty i mur­ki i za­to­pi­ła kil­ka do­mów, a czte­ry czy pięć mły­nów sta­nęło z po­wo­du ca­łko­wi­te­go za­blo­ko­wa­nia me­cha­ni­zmów. Dwie wiel­kie po­ła­cie tor­fo­wi­ska za­to­nęły bez śla­du, spłu­ka­ne w do­li­ny przez ogrom­ną ob­jęto­ść wody, wchło­ni­ętej przez nie­osu­sza­ny torf pod­czas du­żych opa­dów desz­czu w po­przed­nich dniach. Skut­ki mo­żna było od­czuć aż w Le­eds: z rze­ki Aire w oko­li­cy Hors­forth[30] wy­ło­wio­no 200 ka­mie­ni[31] oko­ni i pstrągów, za­tru­tych, czy ra­czej za­du­szo­nych przez wiel­kie ilo­ści tor­fu, bło­ta i osa­dów, któ­re wy­pły­nęły z miej­sca wy­bu­chu tor­fo­wi­ska. Prak­tycz­nie cały prze­my­sł we­łnia­ny w oko­li­cy zo­stał na kil­ka dni spa­ra­li­żo­wa­ny, po­nie­waż woda była tak za­nie­czysz­czo­na, że nie mo­żna było jej uży­wać.[32]

Swo­je spra­woz­da­nie Pa­trick prze­ka­zał „Le­eds In­tel­li­gen­cer” (9 wrze­śnia) i „Le­eds Mer­cu­ry” (11 wrze­śnia 1824). Po­świ­ęcił mu też wspo­mnia­ne ka­za­nie, któ­re na­stęp­nie upro­ścił i prze­ka­zał do dru­ku Tho­ma­so­wi In­ker­sley­owi, wy­daw­cy swych wcze­śniej­szych ksi­ążek[33]. Mimo iż ze­spół ba­da­czy z cza­so­pi­sma „Le­eds Mer­cu­ry” osza­co­wał, iż wy­buch tor­fu był wy­ni­kiem wy­le­wu wody, Pa­trick na­dal ob­sta­wał, że było to trzęsie­nie zie­mi. Trud­no się temu dzi­wić, dla nie­go było to trzęsie­nie zie­mi.

Ale nie to czy­ni to zda­rze­nie god­nym wzmian­ki w bio­gra­fii Emi­ly, lecz to, że praw­do­po­dob­nie wte­dy po raz pierw­szy zna­la­zła się przed drzwia­mi Pon­den Hall. – „Ten wła­śnie dom był, jak sądzę, je­dy­nym miej­scem, w któ­rym dzie­ci z ro­dzi­ny Bron­të by­wa­ły z wi­zy­tą”, pi­sze Eli­za­beth Ga­skell w Ży­ciu Char­lot­te Bron­të, „a wkrót­ce wi­zy­ty te usta­ły”. Bio­graf­ka nie ma jed­nak ra­cji. Jak na baśń przy­sta­ło – ów wy­buch, któ­ry ści­ągnął Emi­ly i Bran­wel­la w to miej­sce, któ­re oca­li­ło ich przed nie­chyb­ną zgu­bą, będzie miał kon­se­kwen­cje w pó­źniej­szych la­tach ich ży­cia.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

Przy­pi­sy

[1] L. June, The Sha­pe Of Emi­ly’s Cof­fin, „The Ha­ir­pin”, 31 sierp­nia 2016. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem. (Wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od au­to­ra, chy­ba że za­zna­czo­no ina­czej).
[2] Ok. 40,5 cm (przyp. tłum.).
[3] Ok. 1,70 m (przyp. tłum.).
[4] W. Gérin, Emi­ly Bron­të: a Bio­gra­phy, Oxford Uni­ver­si­ty Press, 1979. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[5] El­len Nus­sey do Mety Ga­skell, cyt. za: stro­ną in­ter­ne­to­wą In se­arch of Anne Bron­të and her fa­mi­ly.
[6] W nie­któ­rych źró­dłach Flos­sey lub Flos­sie – pies rasy King Char­les Spa­niel na­le­żący do Anne Bron­të (przyp. tłum.).
[7] E. Nus­sey ma na my­śli sie­bie.
[8] C.K. Shor­ter, Char­lot­te Bron­të and Her Circ­le, Dodo Press (prze­druk wy­da­nia: Dodd, Mead, and Co. 1896). Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[9] T.W. Reid, Char­lot­te Bron­të: A Mo­no­graph, Scrib­ner, Arm­strong & Co., Lon­don 1877. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[10] C. Bell (C. Bron­të), Szkic bio­gra­ficz­ny El­li­sa i Ac­to­na Bel­lów, przeł. A. Wit­kow­ska i E. Ostrow­ski, w: E. Ostrow­ski, Char­lot­te Bron­të i jej sio­stry śpi­ące, MG, War­sza­wa 2013. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[11] A.M.F. Ro­bin­son, Emi­ly Bron­të, W.H. Al­len & Co., Lon­don 1883. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[12] S. Helsz­ty­ński, Sio­stry Bron­të po stu la­tach, w: Helsz­ty­ński, S., Od Fiel­din­ga do Ste­in­bec­ka, Sta­ni­sław Cu­krow­ski, War­sza­wa 1948.
[13] E. Ga­skell, Ży­cie Char­lot­te Bron­të, przeł. K. Ma­le­cha, MG, War­sza­wa 2014. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[14] Char­lot­te Bron­të do E.N., 30 mar­ca 1850, cyt. za: J. Bar­ker, The Bron­tës: A Life in Let­ters, The Over­lo­ok Press, Wo­od­stock & New York 2002.
[15] J. Ber­ry, ze Spen­cer, w sta­nie Mas­sa­chu­setts, do Wy­daw­cy Bo­ston We­ekly Mu­seum, 2 mar­ca 1850, cyt. za: The Bron­tës: A Life in Let­ters, dz. cyt.; skró­co­ny za­pis za­mie­ścił no­wo­or­le­ański dzien­nik „The Da­ily Cre­scent”, 11 mar­ca 1850 r.
[16] E. He­aton, Whi­te Win­dows: a No­vel, Lin­coln Wil­liams Tem­ple Bar Pu­bli­shing Com­pa­ny, Lon­don 1932. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[17] Por. E. Ostrow­ski, Ta­jem­ni­ce wi­chro­wych wzgórz, PWN, War­sza­wa 2017.
[18] C. Ale­xan­der, M. Smith, The Oxford Com­pa­nion to the Bron­tës, Oxford Uni­ver­si­ty Press, Oxford 2012. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[19] C.B. do Wil­lia­ma Smi­tha Wil­liam­sa, po­czątek wrze­śnia (?) 1848, cyt. za: Gérin dz. cyt.
[20] A. Law, Pa­trick Bran­well Bron­të, A.M. Phil­pot, Lon­don 1923. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[21] Ró­żne trans­kryp­cje po­da­ją ró­żną licz­bę; ostat­nie opra­co­wa­nie J. Ge­za­ri wy­mie­nia 184 wier­sze, w tym dwa, któ­rych au­tor­stwa nie uda­ło się de­fi­ni­tyw­nie usta­lić.
[22] M. But­ter­field, Bro­ther in the Sha­dow: Sto­ries & Sket­ches by Bran­well Bron­të, R.J. Duc­kett, Brad­ford Li­bra­ries and In­for­ma­tion Se­rvi­ce, Brad­ford 1988.
[23] M. But­ter­field, The He­atons of Pon­den Hall and the Le­gen­da­ry link with Thrus­scross Gran­ge in Emi­ly Bron­të’s Wu­the­ring He­ights, Pon­den Hall, Brad­ford 1976.
[24] P. Bron­të, A Ser­mon Pre­ached in the Church of Ha­worth... in Re­fe­ren­ce to an Ear­thqu­ake, cyt. za: J. Bar­ker, The Bron­tës, wyd. 2, St. Mar­tin’s Press, New York 1995. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[25] Pani Rho­des to J.A. Er­ski­ne’a Stu­ar­ta, [1887], cyt. za: Bar­ker, dz. cyt.
[26] P. Bron­të, A Ser­mon Pre­ached in the Church of Ha­worth... in Re­fe­ren­ce to an Ear­thqu­ake, dz. cyt.
[27] P. Bron­të, „Le­eds Mer­cu­ry”, 11 wrze­śnia 1824, cyt. za: Bar­ker, dz. cyt.
[28] J. Hors­fall Tur­ner, Ha­worth – Past and Pre­sent: a hi­sto­ry of Ha­worth, Stan­bu­ry & Oxen­ho­pe, J.S. Jo­wett „News” Of­fi­ce, Bri­gho­use 1879. Ko­lej­ne cy­ta­ty za tym wy­da­niem.
[29]The He­atons of Pon­den Hall, dz. cyt.
[30] Przed­mie­ście Le­eds (przyp. tłum.).
[31] Ok. 1300 kg (przyp. tłum.).
[32] Bar­ker, dz. cyt.
[33] P. Bron­të, The Phe­no­me­non or, An Ac­co­unt in Ver­se, of the Extra­or­di­na­ry Di­srup­tion of a Bog, Brad­ford, Tho­mas In­ker­sley 1824.
Co­py­ri­ght © 2022, Eryk Ostrow­ski Co­py­ri­ght © 2022, MG Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urządze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stąpie­niach pu­blicz­nych – rów­nież częścio­we – tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw.
Przy­to­czo­ne w ksi­ążce wier­sze, pro­za, li­sty i tek­sty źró­dło­we w tłu­ma­cze­niu Do­ro­ty Tu­kaj (z wy­łącze­niem po­zy­cji, od­no­śnie do któ­rych przy­pi­sy sta­no­wią ina­czej).
ISBN 978-83-7779-872-0
Pro­jekt okład­ki i wy­klej­ki: Elżbie­ta Choj­na
Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne oraz skład ksi­ążki: Zu­zan­na Ma­li­now­ska Stu­dio
Edy­cja fo­to­gra­fii: An­ge­li­ka E. Wit­kow­ska
Fo­to­gra­fia na wy­klej­ce: Piotr Li­sow­ski
Re­dak­cja: Do­ro­ta Ma­li­now­ska-Gru­pi­ńska
Ko­rek­ta: Do­ro­ta Ring
Kon­wer­sja eLi­te­ra
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl