9,99 zł
„’Uwielbiam, jak mi to robisz’. Tymi słowami podpaliła lont. Choć jakiś głos nakazywał mu delikatność, nie słuchał go, chciał ją naznaczyć, potwierdzić, że należy do niego. Próbował zwolnić. Nadaremnie. Brała, co chciała, coraz gwałtowniej i szybciej. Zdumiony namiętnością Joi pozwolił jej dyktować rytm...”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 162
Joss Wood
Krótka chwila zapomnienia
Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Temptation at His Door
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Joss Wood
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7401-2
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Joa Jones z przyjemnością schowała się przed śniegiem pod dachem portyku Murphy International w Bostonie. Chuchała w zmarznięte dłonie. Był koniec stycznia, a ona ubrała się, jakby o tym zapomniała.
Dwa dni temu wyjeżdżała z Auckland w pełni tamtejszego lata, żegnając się z pracą opiekunki do dzieci. Czuła się integralną częścią rodziny Wilsonów, którzy proponowali, by pojechała z nimi do Londynu. Joa wiedziała, że to grzecznościowa propozycja. Przeprowadzka z Wilsonami nie wchodziła w rachubę, ich dzieci były już dość duże i nie potrzebowały niani.
Bez trudu znalazłaby kolejną pracę w Nowej Zelandii, lecz przez ostatnie miesiące nie była w stanie ignorować poczucia, że przebywa w niewłaściwym miejscu i zajmuje się nie tym, czym powinna.
Powrót do Bostonu, choć budził w niej lęk, był koniecznością.
Przycisnęła rękę do mostka, starając się opanować panikę. Od śmierci Iz sporo czasu poświęciła autoanalizie i była już dość świadoma, by wiedzieć, że zostając nianią, próbowała znaleźć rodzinę, której nie miała, dorastając. Skończyła dwadzieścia dziewięć lat. Jeśli chce mieć rodzinę, musi założyć własną.
Powrót do Bostonu oznaczał nowy początek.
Posiedzi jakiś czas z przyrodnią siostrą Keely i z jej pomocą wymyśli, co dalej.
Rozejrzała się po ulicy. Kiedy przyleciała na Logan International, dostała od Keely wiadomość z prośbą, by pojechała prosto do Murphy International, domu aukcyjnego w centrum miasta. Miały się obie spotkać z dyrektorem tego domu i porozmawiać o aukcji kolekcji sztuki przyrodniej matki Joi, a równocześnie ciotecznej babki Keely. Była to jedna z najlepszych kolekcji na świecie. Po śmierci Isabel Mounton-Matthew nieco ponad rok temu Joa i Keely odziedziczyły ją razem z zabytkowym domem w bogatej dzielnicy Back Bay, pokaźnym pakietem akcji i licznymi rachunkami bankowymi.
Joa, dziecko wychowywane w rodzinach zastępczych i na ulicy, została bogatą dziedziczką. Nie mieściło jej się to w głowie.
Keely, adoptowana przez Isabel po śmierci jej rodziców, mogła się sama spotkać z Carrickiem Murphym, gdyż znała braci Murphych od dawna. Poza tym Joa tydzień po śmierci Iz zostawiła jej pisemne pełnomocnictwo do załatwienia sprawy. Ufała Keely absolutnie.
A jednak uznała, że powinna być w Bostonie, gdzie miała nadzieję rozstrzygnąć sprawę swej przyszłości.
Podjechała taksówka. Chwilę później Keely wpadła w ramiona Joi i obsypała ją pocałunkami.
- Tak dobrze cię widzieć, Ju. FaceTime to nie to samo.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, Keels – odparła Joa.
Keely przyjęła ją do swojego domu i traktowała jak siostrę, jak najlepszą przyjaciółkę. Od dnia, kiedy Joa opuściła ośrodek opiekuńczy i wprowadziła się do rezydencji Isabel, Keely dzieliła się z nią ubraniami, nauczyła ją malować się i udzieliła jej porad na temat pierwszej randki. To Keely pomogła jej wypełnić aplikację do college’u i wybrać sukienkę na bal maturalny.
A co najważniejsze, to Keely trzymała ją za rękę podczas pogrzebu Isabel.
Joa znów uściskała Keely, jedyną rodzinę, jaką miała. Keely cofnęła się i położyła dłonie na policzkach Joi.
- Zamarzłaś. Na Boga, wejdźmy do środka. I co ty masz na sobie?
Joa spojrzała na swój cienki płaszcz, dżinsy i przemoczone tenisówki.
- Nie ubrałam się dość ciepło.
Weszły do holu zdominowanego przez szerokie marmurowe schody i zapach pasty z woskiem pszczelim.
Po prawej stronie smukła kobieta siedziała za biurkiem. Keely zdjęła kaszmirowy płaszcz i przewiesiła go przez ramię. Przy drzwiach stał ochroniarz, dwóch kolejnych czuwało przy wejściach do sal wystawowych. Na ścianach wisiały obrazy. Dwa kryształowe wazony stojące na cokołach po obu stronach marmurowych schodów wypełniały bukiety kwiatów.
Joa, w dość znoszonych ubraniach i butach, czuła, że wkroczyła do innego świata. Niezależnie od niedawno otrzymanego spadku to nie był jej świat, to był świat Isabel i Keely. Miała świadomość, że została niewiarygodnie bogata, ale gdzieś w środku nadal była czternastoletnią dziewczynką, uciekinierką, przerażoną i cyniczną, wypatrującą kija, gdy oferowano jej marchewkę. Gdzieś w głębi duszy wciąż czekała, aż ktoś jej powie, że zapis Isabel to pomyłka, bo dziewczynka ze slumsów nie może odziedziczyć połowy jednej z największych fortun w kraju.
Joa poczuła rękę Keely na plecach.
- Tak się cieszę, że przyjechałaś, kochanie. Jak długo zostaniesz?
- Jeszcze nie wiem. – Joa przełożyła torbę na drugie ramię. – Moja umowa w Auckland skończyła się. Myślę, że powinnam zmienić zajęcie. Zostanę, dopóki nie wymyślę, co chcę robić. Dobrze?
Keely udała, że się zastanawia.
- Cóż, nie wiem, czy mamy dla ciebie wolny pokój. To tylko stary dom z piętnastoma sypialniami, zbyt wieloma bibliotekami, salą balową, dwiema jadalniami, pokojami dla służby. Gdzie my cię wciśniemy? – żartowała Keely i ściągnęła brwi. – Gdzie twój bagaż?
- Linie lotnicze go zgubiły. Chyba jest w Kuala Lumpur. Powiedziano mi, że dotrze pojutrze.
- Albo nigdy.
- Całkiem możliwe – zgodziła się Joa.
Zadzwonił telefon. Keely sięgnęła do torebki. Kiedy przeciągnęła palcem po ekranie, Joa zobaczyła niewyraźny zarys przystojnej twarzy mężczyzny, który w uśmiechu błysnął bielą zębów.
- Hej, gdzie jesteś?
Kim jest ten mężczyzna o niskim zachwycającym głosie? Nowym chłopakiem Keely?
Zaciekawiona Joa przekrzywiła głowę, pilnując, by nie pokazać się w oku kamery. A niech to, ale ciacho.
Miał jasnozielone oczy z plamkami błękitu, złota i jadeitu. Twarz pokrywał lekki zarost. Batystowa koszula podkreślała szerokie ramiona, a rozpięty kołnierzyk odsłaniał zarost na piersi w tym samym kolorze co sięgające kołnierzyka włosy. Wyglądał jak upadły anioł, ktoś, kto mógł być przykładem klasycznej urody, ale nie był i to mu służyło.
Joa zgadywała, że jego ciało dorównuje urodą twarzy. Bóg nie mógł być tak okrutny, by połączyć taką twarz ze szpetnym ciałem.
Poczuła motyle w brzuchu. Kiedy ostatnio tak żywo reagowała na mężczyznę? W zeszłym roku? Dwa lata temu?
Bliższa prawdy odpowiedź brzmiała: Nigdy.
- Właśnie przyjechałam do Murphy – odparła Keely. – Jesteśmy spóźnione, ale uprzedziłam Carricka. – Pchnęła Joę na schody. – Dołączysz do nas? – spytała przystojniaka.
- Nie, mam za dużo na głowie.
Keely zatrzymała się w połowie schodów, a Joa stopień wyżej i obejrzała się przez ramię. Keely ściągnęła brwi. Mężczyzna na ekranie był kimś, na kim jej zależało.
- O co chodzi? – spytała Keely.
- Odprawiłem Annę.
Czując, że nie ruszą się z miejsca, dopóki Keely nie skończy rozmowy, Joa oparła ręce na balustradzie i spojrzała w dół do sali wystawowej. Pracownicy galerii w czerwonych koszulach ostrożnie zdejmowali ze ściany spory obraz.
W głosie Keely było przerażenie.
- O cholera, to szósta, odkąd Lizbeth przeszła na emeryturę.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem – odezwał się poirytowany męski głos. – Wpadła w szał zakupów.
- Co kupiła? – Keely zrobiła minę.
- Bieliznę od projektanta. Najdroższe kosmetyki. Designerską kanapę. Najlepsze perfumy, buty, torebki, ciuchy.
- Niech zgadnę. Wszystkie od sławnych projektantów.
- Tak. Utrzymywałem ostatnio kilka butików w Bostonie.
- Nie spodziewałam się tego po niej. Masz wyjątkowego pecha, jeśli chodzi o nianie, Ro.
Słowo „nianie” wzbudziło zainteresowanie Joi. W końcu tym właśnie się zajmowała. Ta rozmowa zaczynała nabierać sensu.
Keely nazwała swojego rozmówcę Ro. Zapewne rozmawia z Ronanem Murphym. Często wspominała o nim w mejlach. Był dyrektorem sprzedaży i marketingu i głównym licytatorem Murphy International. Keely od dziecka znała rodzinę Murphych, a na dodatek w college’u przyjaźniła się z żoną Ronana.
- Rodzice Thandi są na wakacjach – podjął Ronan – więc nie pomogą mi z chłopcami, a mam dziś koszmarny dzień.
- Mogę ich odebrać ze szkoły, spędzę z nimi popołudnie i dam im kolację – zaproponowała Keely. – W zeszłym tygodniu chyba im się u mnie podobało.
- Twoja siostra miała dziś przyjechać.
- Jest tu. – Keely zaczęła obracać telefon kamerą do Joi.
Zwariowała? Joa uznała, że wygląda jak zwierzę rozjechane na drodze. Pochyliła się.
- Jej to nie przeszkadza. Joa uwielbia dzieci.
Tak, kochała dzieci, ale pierwszego wieczoru po powrocie do Bostonu chciała pogadać z Keely, napić się wina. Keely zignorowała jej kręcenie głową.
- Zajmę się nimi, nie martw się.
Niech cię szlag, Keely.
- Ratujesz mi życie. Powiadomię szkołę – rzekł Ronan z wdzięcznością. – Muszę poszukać nowej niani.
W Bostonie było kilka dobrych agencji opiekunek do dzieci. Joa sprawdziła to jeszcze w Nowej Zelandii, nim zdecydowała, że mali Wilsonowie to ostatnie dzieci, jakimi się zajmowała.
Keely przekrzywiła głowę i spojrzała w oczy Joi.
- Zanim kogoś zatrudnisz, porozmawiaj ze mną. Mam pomysł.
Mowy nie ma, zaprotestowała bezgłośnie Joa.
- Jeśli proponujesz, że zaopiekujesz się chłopcami na pełny etat, moja odpowiedź brzmi tak.
Keely zaśmiała się.
- Kocham cię i twoje dzieci, ale nie tak bardzo i nie w ten sposób.
A więc Ronan i Keely nie są parą. Czemu ją to ucieszyło? Najwyraźniej była bardziej zmęczona, niż sądziła.
- Chyba mam dla ciebie rozwiązanie – ciągnęła Keely. – Pozwól, że z kimś porozmawiam i oddzwonię.
Joa była wyczerpana, Keely nie może wysłać jej do pracy pierwszego dnia po powrocie do domu.
Kiedy pożegnała się z Ronanem, Joa spojrzała na nią z oburzeniem. Nie zamierzała zostać nianią synów Murphy’ego, zresztą niczyich dzieci. Nigdy więcej.
- Nawet o tym nie myśl.
- Co? – Keely zrobiła niewinną minę.
Joa znała ją lepiej niż ktokolwiek inny, wiedziała, że pod anielską urodą kryje się diaboliczny umysł.
- Nie będę znów nianią, Keels.
Skończyła z tym, nie chciała więcej udawać, że należy do jakiejś rodziny, by po roku, czasem dwóch, zdać sobie sprawę, że to iluzja. Poza tym nie zatrudniała się już u samotnych ojców. Praca dla Liama, a potem dla Johana była dla niej bolesną nauczką. Zbyt łatwo utożsamiała się z rolą żony i matki ich dzieci.
Liam ożenił się z kobietą, którą poznał w biurze. Pokochała jego dzieci i z radością spełniała się jako mama. Tydzień przed ich ślubem dostała wypowiedzenie. A Johan, cóż… był gejem i szukał kolejnego męża.
Ruszyły na górę. Joa miała nadzieję, że Keely nie obmyśla, jak ją wmanewrować w swój chytry plan. Może odwróci jej uwagę, zmieniając temat.
- Wiem, że dom aukcyjny Murphy będzie licytował kolekcję Iz, ale nie rozumiem, po co się spotykamy. Mają spis dzieł, wystawią je na aukcji, później wypiszą czek fundacji. Myślałam, że to proste.
- Niezupełnie – odparła Keely, skręcając na szczycie schodów w prawo. – Najpierw muszą sprawdzić pochodzenie dzieł, żeby mieć pewność, że są oryginalne. Większość prac z kolekcji Isabel jest dobrze udokumentowana, ale Finn, najmłodszy z braci Murphych, znalazł w Mounton House trzy obrazy, które mogą być dziełami Homera.
- Masz na myśli Winslowa Homera?
- Uhm. Spotkamy się dziś z Carrickiem Murphym i Sadie Slade, która zajmuje się badaniem dzieł sztuki. Jest super inteligentna i bardzo ładna. W typie Carricka.
Joa przewróciła oczami.
- Rozmawiamy o obrazach, Keely.
- Racja, Sadie musi nam powiedzieć, czy wszystkie trzy obrazy są pędzla Homera. Po pierwsze dlatego, że za Homera można by dostać dużo kasy dla fundacji, a po drugie dlatego, że nie chcę się kajać.
- Z jakiego powodu?
- Ten zarozumiały Seymour dał mi dwudziestominutowy wykład, jak mam sobie radzić ze swoimi oczekiwaniami. Ten człowiek to prawdziwa zmora. Prawnik do kwadratu, który wdaje się w szczegóły i stawia kropkę nad i.
Seymour? Racja, prawnik zajmujący się majątkiem Isabel. Joa spotkała go na pogrzebie, a potem podczas odczytywania testamentu. Pogrążona w żalu nie zwracała na niego uwagi i mało go pamiętała.
- U prawnika to chyba zaleta? – zauważyła.
- Tak sądzę – przyznała Keely. – Ale cholernie mnie drażni.
- Co on ci zrobił?
- Ma dęte nazwisko, które do niego pasuje. Dwa metry wzrostu, niebieskie oczy, ciemnoblond włosy, bliznę na brodzie. Przyjaciele nazywają go Dare, co jest równie durne jak Seymour.
Skoro Seymour jest ich prawnikiem, jego ksywka i wygląd nie powinny mieć znaczenia. Keely najwyraźniej spędziła sporo czasu, przyglądając się osobie, która ją irytowała. Interesujące.
Teraz zatrzymała się przy drzwiach z napisem „Sala konferencyjna”. Dzięki Bogu. Joa modliła się w duchu, by ktoś za tymi drzwiami zaproponował jej kawę.
Skoro już tu przyjechała, weźmie udział w spotkaniu, a potem się oddali, niech Keely działa w tym elitarnym świecie drogich prawników i światowej sławy licytatorów. Dla niej najważniejsze było teraz wymyślenie swojego życia na nowo. A skoro taki miała plan, czemu twarz Ronana wciąż wyskakiwała na ekranie jej umysłu?
Dalsza część dostępna w wersji pełnej