Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marshall Allerdyke w środku nocy dostaje telegram od swego kuzyna Jamesa, który prosi go o pilne spotkanie w hotelu w Hull. Biznesmen wyrusza niezwłocznie. Po drodze spotyka tajemniczą kobietę, która za wszelką cenę usiłuje dogonić ekspres do Londynu. Po przybyciu na miejsce Marshall znajduje zwłoki Jamesa. Dowiaduje się też, że kuzyn przewoził cenną biżuterię, po której nie ma teraz śladu. Postanawia wykryć mordercę. Jedyną poszlaką jest klamerka od damskiego pantofla, znaleziona w hotelowym pokoju Jamesa. Właścicielką okazuje się spotkana tej samej nocy dama, która przedstawia się jako panna Lennard, ale wkrótce wychodzi na jaw, że nie jest to jej prawdziwe nazwisko. Kim więc jest owa pani? Jeśli to nie ona zabiła i okradła Jamesa, to co robiła nocą w jego pokoju? Zagadka jest trudniejsza, niż się na początku wydawało…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Joseph Smith Fletcher
Kobieta o dwóch nazwiskach
Tytuł oryginału: The Rayner-Slade Amalgamation
Projekt okładki
Mikołaj Jastrzębski
Konwersja do wersji elektronicznej
Mikołaj Jastrzębski (epub@mikolaj.co)
Edycję opracowano na podstawie autoryzowanego przekładu z angielskiego Janiny Zawiszy Krasuckiej:
Warszawa [1930]
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-439-4
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel. 22 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
Około godziny jedenastej wieczorem, w poniedziałek, 12 maja 1914 roku, Marshall Allerdyke, czterdziestoletni stary kawaler, właściciel fabryki sukna w Bradford, przybył na dworzec Centralny z Manchesteru, gdzie bawił za interesami w ciągu ostatnich kilku dni. Gdy tylko wysiadł na peron, dostrzegł swego szofera w zielonej liberii, który zbliżył się doń w milczeniu i, powitawszy swego pana ukłonem, podał mu dużą białą kopertę.
– Gospodyni kazała wręczyć to panu na dworcu, sir – oznajmił. – To jest telegram, który przyszedł dziś o czwartej po południu. Gospodyni nie chciała go wysłać panu, bo była pewna, że telegram ten nie zastanie pana już w Manchesterze.
Allerdyke rozerwał kopertę, podszedł do latarni i przeczytał depeszę. Treść jej była następująca:
Na pokładzie okrętu „Perisco”, dnia 12 maja, godz. 2:15 po poł.
Przybędę do Hull dzisiaj wieczorem hotel dworcowy stop jutro jadę do Londynu stop pragnąłbym się z tobą zobaczyć w bardzo ważnej sprawie.
James
Allerdyke przeczytał jeszcze raz depeszę, po czym wsunął ją do kieszeni i, spojrzawszy na zegar stacyjny, zwrócił się do szofera.
– Gaffney – rzekł – jak długo potrwa jazda stąd do Hull?
Szofera nie zdziwiło widocznie pytanie, służył bowiem u Allerdyke’a od trzech lat i do jego pomysłów był przyzwyczajony.
– Do Hull? – powtórzył. – Trzeba będzie jechać przez Leeds, Selby i Howden. Około sześćdziesięciu mil w prostej linii, ale w Selby trzeba okrążyć, sir. Czyli będziemy musieli jechać około czterech godzin.
– Czy jest zapas benzyny? – zapytał Allerdyke. – O której jedliście kolację?
– O dziesiątej, sir.
– Sprowadźcie samochód przed hotel – rozkazał Allerdyke. – Wyjmiecie termosy z kufra i przyniesiecie je do restauracji hotelowej.
Szofer skłonił się i szybkim krokiem ruszył w kierunku budynku stacyjnego. Allerdyke przez dworzec tunelowy wyszedł na ulicę i w dziesięć minut później znalazł się w hotelu Północnym. Gdy z kolei kwadrans potem szofer zjawił się w hotelu, Allerdyke rozkazał jednemu z kelnerów napełnić termosy gorącą kawą i zapakować kilka kanapek z mięsem i z serem.
– Może byście teraz coś zjedli, Gaffney – zaproponował. – Każcie podać sobie drugą kolację, bo w drodze na pewno będziecie głodni.
Podczas gdy szofer pił kawę, Allerdyke po raz trzeci czytał otrzymaną depeszę. Dziwił się, co mogło skłonić kuzyna do wysłania mu tej wiadomości. James Allerdyke, młodszy nieco od Marshalla, również kawaler, człowiek o niezwykłym temperamencie, od kilku lat prowadził wielkie interesy w Północnej Europie, a zwłaszcza w Rosji. Ostatnio właśnie dłuższy czas przebywał w Petersburgu za interesami i wracał teraz do kraju przez Sztokholm i Christianię, w których to miastach zatrzymywał się po kilka dni. Marshall Allerdyke był przekonany, że ważna sprawa, o której kuzyn wspominał w depeszy, nie ma nic wspólnego z dotychczasowymi jego interesami, i że prawdopodobnie zaszło w międzyczasie coś nadzwyczajnego. Jeżeli James wysłał specjalną radiodepeszę z Morza Północnego, to sprawa była prawdopodobnie tak ważna, że umyślnie dla zobaczenia się z kuzynem chciał James zatrzymać się w Hull, choćby na jedną noc. Dla Marshalla Allerdyke żadna podróż nie przedstawiała trudności, a cóż dopiero przebycie sześćdziesięciu mil wygodnym autem, w jasną, księżycową noc…
Przed północą Allerdyke, owinięty w ciepły podróżny płaszcz, zajął miejsce w swym luksusowym wozie marki Rolls-Royce, sprawdziwszy jeszcze raz, czy i termosy i paczka z jedzeniem zostały zapakowane, rozkazał Gaffneyowi ruszyć. Zmęczony po całodziennej podróży koleją, Allerdyke zasnął natychmiast i nie obudził się nawet, gdy auto mijało kamieniste przedmieścia miasteczka Leeds, wyboistą drogę z Selby i wjeżdżało do Howden. Dopiero wśród cichych uliczek Howden zbudził się nagle i stwierdził ze zdziwieniem, że Gaffney prowadzi rozmowę z szoferem innego auta, które przystanęło w tej chwili, jadąc w przeciwnym kierunku. Allerdyke dostrzegł wewnątrz limuzyny młodą kobietę, otuloną w futro.
– Co się stało, Gaffney? – zapytał, spuszczając szybę, dzielącą go od szofera.
– Tamten kierowca chciał się dowiedzieć, jaka, jest najlepsza droga, biegnąca przez Ouse, sir – odparł Gaffney. – Poinformowałem go, że są dwie drogi, jedna w pobliżu Booth, druga obok Langrick. A dokąd jedziecie? – zapytał, zwracając się do spotkanego szofera.
– Chcielibyśmy przeciąć linię kolei Północnej – odparł nieznajomy – bo pani pragnie wsiąść gdzieś po drodze do ekspresu szkockiego. Może by tak w Doncaster, ale…
W tej samej chwili okienko auta otworzyło się i wyjrzała przez nie młoda kobieta. Promienie księżyca oświetliły jej ładną twarz, a Allerdyke grzecznie uchylił czapki. Nieznajoma, lat około dwudziestu pięciu, skinęła mu uprzejmie główką.
– Czy zechce łaskawa pani przyjąć moją radę? zapytał. – Zrozumiałem, że chce pani zdążyć na którąkolwiek z pobliskich stacji…
– Na ekspres szkocki, jadący do Edynburga. – odparła dama – Przekonałam się po przybyciu do Hull, że jeszcze dzisiaj w nocy będę mogła zdążyć na ten pociąg. Jaka stacja jest stąd najbliżej, Doncaster, Selby czy York?
– Jesteśmy teraz w Howden – zauważył Allerdyke, spoglądając na wysoką wieżę starego kościoła. – Uważam, że najlepiej będzie pojechać przez Selby do Yorku. Wszystkie londyńskie pociągi tam się zatrzymują, a nie wszystkie przystają w Selby i Doncaster.
– Dziękuję panu. A zatem – zwróciła się do swego szofera – pojedzie pan do Yorku. Jak to daleko? – zapytała, darząc znów Allerdyke’a miłym uśmieszkiem. – Czy bardzo daleko?
– Mniej niż godzina drogi – odparł Gaffney, wyręczając swego pana. – Droga równa jak stół!
Dama skinęła główką. Samochody ruszyły. Ale po kilkunastu minutach Allerdyke zatrzymał Gaffneya.
– Już wpół do trzeciej – zauważył, patrząc na zegarek. – Jechaliśmy doskonale, Gaffney. Należałoby coś zjeść i wypić. Też dziwna historia, co? – żeby jechać samochodem z Hull i gonić ekspres północny na stacjach po drodze!
– Widocznie z Hull nie odchodzą nocne pociągi – odparł Gaffney, zabierając się do kanapek. – Na pociąg do Yorku zdążą na pewno. Czy pan chciałby być w Hull o oznaczonej porze, sir?
– Nie – odrzekł Allerdyke. – Jedźcie tak, jak jechaliście dotychczas. Trudniej będzie jechać pod górę. Gdy staniemy w Hull, kierujcie się od razu do hotelu dworcowego.
Gdy wyjechali z Howden, Allerdyke zasnął znowu i obudził się dopiero, gdy auto zatrzymało się przed hotelem w Hull. Na odgłos warczącego motoru ukazał się w drzwiach wejściowych nocny portier.
– Odstawcie auto do garażu, Gaffney – rzekł Allerdyke – a potem połóżcie się spać i śpijcie, jak długo chcecie. Przyślę po was, gdy będzie trzeba. – Zwrócił się potem do nocnego portiera. – Czy pan James Allerdyke zatrzymał się tutaj? Miał przyjechać z Christianii.
Nocny portier wprowadził go do kancelarii.
– Więc pan jest Marshall Allerdyke? – zapytał. – Ten pan zostawił tu dla pana kartkę i prosił, aby ją panu wręczyć natychmiast po przyjeździe.
Allerdyke wziął wizytówkę z rąk portiera i rzucił okiem na kilka wierszy, skreślonych pośpiesznie ołówkiem:
Jeżeli przyjedziesz w nocy, udaj się prosto do mego pokoju, numer 263 i obudź mnie. Pragnę cię widzieć natychmiast. – J.A.
Allerdyke schował kartkę do kieszeni i zwrócił się do portiera.
– Mój kuzyn pragnie, abym udał się natychmiast do jego pokoju – rzekł. – Może mi pan zechce wskazać drogę? Czy przypadkiem nie wie pan, o której godzinie mój kuzyn przyjechał? – zagadnął Allerdyke, wstępując za portierem na schody. – Czy późno już było?
– Okręt „Perisco” zawinął do przystani o pół do dziewiątej. Było już chyba po dziewiątej, gdy pański przyjaciel przyszedł do hotelu.
Allerdyke przypomniał sobie nagle oryginalne spotkanie w Howden.
– Czy mieliście tu jakąś damę, która wyjechała wśród nocy? – zapytał. – Samochodem?
– Ach! Ta dama! – zawołał portier z uśmiechem. – Dosyć miałem z nią kłopotu. Była to jedna z pasażerek „Perisco”. Zatrzymała się tu, aby odpocząć. Wynajęła pokój i wszystko zdawało się w porządku. Ale o pół do pierwszej zeszła do holu, mówiąc, że musi natychmiast wyjechać. Ponieważ jej powiedziałem, że nie ma teraz żadnego pociągu, zażądała samochodu, którym by mogła dogonić ekspres w Selby albo Doncaster. Dużo miałem kłopotu ze znalezieniem auta o tej porze, przy czym nie miałem kogo zostawić tutaj w biurze. A pan ją spotkał po drodze, sir?
– Spotkałem ją – odparł Allerdyke lakonicznie. – Nie wie pan, czy to cudzoziemka?
– Wątpię – odrzekł portier. – W każdym razie nieprzeciętnie piękna kobieta. Oto ten pokój, sir.
Zatrzymał się u drzwi pokoju, przy końcu długiego korytarza, i cicho zapukał do drzwi.
– Na tym piętrze wszystkie pokoje zajęte, sir – zauważył. – Mam nadzieję, że pański przyjaciel nie śpi mocno, bo są i tacy, których trzeba oblewać wodą, gdy się chce ich obudzić o czwartej nad ranem.
– Zazwyczaj śpi bardzo czujnie – odparł Allerdyke. Umilkł, nasłuchując. – Niech pan jeszcze raz zapuka – rzekł do portiera, gdy po upływie kilku minut James się nie odezwał. – Należy pukać trochę mocniej.
Portier zapukał bardzo mocno. Z pokoju nie doszedł ich żaden szmer. Wreszcie portier zapukał po raz trzeci. Allerdyke zaczął się niepokoić.
– To dziwne – rzekł. – Kuzyn mój śpi zawsze bardzo lekko, więc jeżeli jest teraz w pokoju, coś musiało mu się stać. Czy będzie można otworzyć te drzwi? Nie ma pan zapasowego klucza?
– Klucz na pewno tkwi w drzwiach od wewnątrz, sir – odparł portier. – Ale mamy taki klucz, który pasuje do wszystkich drzwi. Czy mam go przynieść?
– Naturalnie! – rzekł Allerdyke niecierpliwie. Zaczął spacerować po wąskim korytarzu, zastanawiając się, co to mogło znaczyć, że James nie słyszał tak głośnego dobijania się do drzwi. James nie pijał alkoholu, toteż trudno było przypuszczać, aby mógł zasnąć tak mocno.
„Dziwne! – powtórzył w myśli Allerdyke, spacerując po korytarzu. – A może go nie ma?…”
Cichutkie otwarcie sąsiednich drzwi zbudziło go z zadumy. W mrocznym świetle małej lampki, zawieszonej u sufitu, Allerdyke ujrzał wpatrzonego w niego mężczyznę o potarganej czuprynie i długiej, podstrzyżonej brodzie. Mężczyzna spojrzał na Allerdyke’a na pół gniewnie, na pół pobłażliwie i cicho zamknął drzwi, tak jak przed chwilą je otworzył. Allerdyke powrócił do drzwi pokoju swego kuzyna i, automatycznie położywszy dłoń na klamce, przekonał się, że drzwi były otwarte.
Odetchnął z ulgą, przestępując próg pokoju. Zdecydowanym ruchem sięgnął do elektrycznego kontaktu. W kącie pokoju, na miękkim fotelu, zupełnie ubrany, siedział James Allerdyke. Gdy Marshall podszedł bliżej, przekonał się, że ma przed sobą trupa.
Przez kilka minut Marshall Allerdyke stał bez ruchu pośrodku pokoju. Wreszcie podszedł do kuzyna i zwykłym, przyjaznym ruchem, położył mu rękę na ramieniu. Dziwne pamiętne słowa, którymi zazwyczaj do niego się zwracał wymówił teraz automatycznie.
– James, mój chłopcze! James, co ci się stało, przyjacielu?
W tej samej chwili uprzytomnił sobie, że James nigdy już nie usłyszy jego słów. Ciało już było sztywne, dreszcz przeniknął Marshalla. Bojaźliwie rozejrzał się po pokoju.
Panowała tu śmiertelna cisza i niczym niezmącony porządek, co zupełnie nie przypominało zwykłego pokoju hotelowego. Allerdyke znał dobrze systematyczność swego kuzyna i wiedział, że pokój, w którym nieboszczyk zatrzymywał się chociażby na jedną noc, był zazwyczaj należycie uporządkowany. Na małej toalecie ustawione były rozmaite drobiazgi, jasna piżama leżała na poduszce, a mała walizeczka, z nocnymi pantoflami na wierzchu, stała przy łóżku. Na wieszaku wisiał płaszcz podróżny i szlafrok, a na jednym z krzeseł stała duża podróżna waliza. Wszystko to, w jednej chwili, objął Allerdyke swym bystrym wyrokiem, po czym przeniósł spojrzenie na trupa.
James Allerdyke siedział w głębokim fotelu przy wielkim owalnym stole, ustawionym w pobliżu okna. Miał na sobie popielaty garnitur, a jeden but, widocznie już zdjęty, leżał na dywaniku tuż przy fotelu. Zmarły pochylony był na oparcie fotela, a na jego twarzy majaczył dziwny grymas, jak gdyby smutny uśmiech rozczarowania czy niezadowolenia. Łokciami wsparty był o poręcze fotela, palce miał zaciśnięte na skórzanym obiciu. Wszystko dookoła świadczyło, że podczas zdejmowania obuwia, chwycił go nagle jakiś skurcz, który wyprężył jego ciało i że w tej właśnie pozycji umarł. Sprawiał raczej wrażenie człowieka pogrążonego we śnie.
Na odgłos kroków zbliżającego się portiera, Allerdyke wyszedł na korytarz. Mimowolnym ruchem podniósł rękę do góry, jak gdyby nakazywał ciszę.
– Cicho! – szepnął. – Wiedziałem, że coś się stało. Mój kuzyn nie żyje!
W najwyższym zdumieniu portier upuścił trzymany w ręku klucz. Gdy się schylał, aby go podnieść, jego twarz okryła się śmiertelną bladością.
– Nie żyje! – zawołał stłumionym głosem. – Przecież sprawiał wrażenie najzdrowszego człowieka.
– A jednak nie żyje – rzekł Allerdyke. – Leży tam martwy. Wejdźmy!
Sąsiednie drzwi, z których przed kwadransem wyjrzał mężczyzna z długą brodą, otworzyły się znowu i ten sam człowiek wyjrzał z zaciekawieniem. Po chwili wyszedł na korytarz.
– Czy coś się stało? – zapytał, zwracając się do Allerdyke’a. – Jestem lekarzem, może potrzebna komuś pomoc?
Allerdyke niechętnie spojrzał na nieznajomego. Nie był pewny, czy człowiek ten był Anglikiem, czy też cudzoziemcem; zdawało mu się, że w mowie jego dosłyszał cudzoziemski akcent. Udobruchał się po chwili, bo przyszło mu na myśl, że ton nieznajomego był naprawdę grzeczny, a nawet serdeczny.
– Jestem panu niezmiernie zobowiązany – odparł. – Niestety już pomóc nie można. Przyjechałem specjalnie, aby się zobaczyć z moim kuzynem i zastałem go martwym. Zdaje mi się, że zakończył życie przed kilkoma godzinami. Pan, jako lekarz, może to skonstatować. Zechce pan wejść do pokoju?
Skierował się ku drzwiom, a tamci dwaj poszli za nim. Na widok trupa, nieznajomy zawołał:
– Ach! Przecież to pan Allerdyke!
– Więc pan go znał? – indagował Marshall.
Nieznajomy, który zbliżył się do zwłok i dotknął dłoni, zaciśniętej na poręczy fotela, skinął potakująco głową.
– Przyjechałem z nim z Christianii – odparł. – Poznałem go tam w hotelu i spędziliśmy wieczór na przyjemnej pogawędce. Ostrzegałem go.
– Ostrzegał go pan? Przed czym?
– Przed wszelakim wysiłkiem – odparł lekarz spokojnie. – Zauważyłem u niego symptomy choroby serca. Wspomniałem mu o tym podczas naszej rozmowy. Ze śmiechem mi odpowiedział, że prowadzi bardzo ruchliwe życie. Radziłem jednak, aby odpoczął.
– Wielki Boże! – zawołał Allerdyke z widoczną niecierpliwością. – James był najzdrowszym człowiekiem pod słońcem.
– To pan tak uważał – zauważył doktor. – Cóż może w tej sprawie powiedzieć laik? Teraz mamy dowód!
Wskazał martwe ciało, któremu portier przyglądał się ze zdumieniem. Allerdyke zdawał się również przyglądać zmarłemu kuzynowi, w rzeczywistości jednak rozmyślał o tym, co usłyszał przed chwilą.
– Więc pan sądzi, że umarł śmiercią naturalną? – zapytał, zwracając się do lekarza. – Nie przypuszcza pan, że jest w tym coś niejasnego?
Doktor potrząsnął obojętnie głową.
– Myślę, że umarł nagle, jak zresztą przewidywałem – odparł. – Zwykła wada serca. Atak przychodzi całkiem niespodziewanie. Widzi pan, że życie zakończył w chwili zdejmowania obuwia. Zbyt wielka tusza też mu szkodziła i, prawdopodobnie, wysiłek przy pochyleniu się wywołał skurcz serca. Oto przyczyna śmierci!
– Przyczyna śmierci! – powtórzył automatycznie Allerdyke. – Ale co teraz robić? Co się robi w takich wypadkach?
– Później odbędzie się śledztwo – odrzekł doktor. – Mogę podpisać akt zgonu. Ponieważ zaś zostaję w Hull przez kilka dni, zeznam podczas śledztwa, co zauważyłem. Należy jednak te wszystkie formalności zostawić na potem. Przede wszystkim radziłbym posłać po któregoś z tutejszych lekarzy. Ciało trzeba przenieść na łóżko, a ja za chwilę służyć panu będę, tylko się ubiorę.
– Dziękuję panu – rzekł Allerdyke. – Jestem panu niezmiernie wdzięczny za wszystko. Czy mogę wiedzieć z kim mam przyjemność?
– Nazywam się Lydenberg – odparł nieznajomy. – Zaraz panu przyniosę wizytówkę. A pana godność?
Allerdyke wyjął z kieszeni portfelik z wizytówkami.
– Nazywam się Marshall Allerdyke – odparł. – Jestem kuzynem zmarłego. Nigdy nie przypuszczałem, że go zastanę w takim stanie! Nigdy nie słyszałem, aby cierpiał na coś i uważałem go zawsze za człowieka bardzo silnego.
– Pośle pan po doktora? – zapytał doktor Lydenberg. – Powinien pan bezwzględnie to uczynić.
– Tak, pomyślę o tym – odrzekł Allerdyke, po czym zwrócił się do portiera, który stał pod ścianą – Posłuchaj pan! – rzekł. – Nie należy robić zamieszania. Niech pan obudzi zarządzającego i poprosi go tutaj. Jednocześnie proszę zawiadomić mego szofera, że jest mi potrzebny. A teraz, co do lekarza. Czy zna pan jakiegoś dobrego doktora w Hull?
– Kilku ich jest w pobliżu, sir – odparł portier. – Doktor Orwin z Celtman Street jest jednym z najbardziej wziętych lekarzy. Mogę posłać po niego.
– Dobrze! – zgodził się, Allerdyke. – Ale przedtem przyślij mi pan tutaj mego szofera. Proszę mu zakomunikować o tym, co się stało.
W dziesięć minut później Gaffney ukazał się na progu pokoju. Allerdyke podszedł do niego w milczeniu.
– Gaffney – odezwał się po chwili. – Widzicie co się stało… Zastałem pana Jamesa bez życia na tym fotelu. Umarł przed kilkoma godzinami. Mieszka tu obok jakiś doktor, który twierdzi, że pan James był chory na serce. Posłałem po drugiego lekarza, a w międzyczasie chciałbym przejrzeć rzeczy mego kuzyna i wy musicie mi w tym pomóc. Wyjmijcie wszystko z jego kieszeni i włóżcie do tej walizeczki.
Obydwaj zabrali się do roboty, która z punktu widzenia ludzi, nastrojonych sentymentalnie, wydałaby się czymś nieludzkim. Marshall Allerdyke jednak był człowiekiem, niepozbawionym zdrowego rozsądku i robił wszystko z wytkniętym uprzednio celem. W naturalną śmierć kuzyna wątpił i uważał, że jeżeli James Allerdyke padł ofiarą zbrodniczej ręki, należało wiedzieć, co właściwie miał przy sobie w chwil śmierci. Na małej toaletce stała skórzana walizeczka, Allerdyke otworzył ją i rozłożył na toaletce całą jej zawartość. Była tam czapka podróżna, dwie czy trzy książki, kilka gazet, słownik rosyjski i niewielki termos, z którym James Allerdyke nie rozstawał się nigdy. Poczęto przeszukiwać kieszenie zmarłego. Znaleziono w nich zegarek z dewizką, pęczek kluczy, monokl, małą sakiewkę, napełnioną złotymi monetami, pugilares, zawierający kilkadziesiąt banknotów angielskich i obcych, listy i rozmaite papiery oraz mały kieszonkowy notes. Allerdyke umieścił to wszystko w walizeczce, którą zamknął na klucz.
– To wszystko, sir – szepnął po chwili szofer. – Przeszukałem już wszystkie kieszenie.
Allerdyke ustawił walizeczkę na gzymsie kominka i, podszedłszy do większej podróżnej walizy, zamknął ją również na klucz, po czym klucz wsunął do swojej kieszeni. W tej samej chwili, na progu ukazał się już zupełnie ubrany doktor Lydenberg, a za nim zarządzający hotelem, oraz starszy jegomość, którego przedstawiono jako doktora Orwina.
Gdy ciało Jamesa Allerdyke’a przeniesione zostało na łóżko i obaj lekarze pochylili się nad nim, rozmawiając ze sobą szeptem. Allerdyke przywołał do siebie zarządzającego i zaprowadził go w najodleglejszy kąt pokoju.
– Czy zauważył pan coś specjalnego, gdy kuzyn mój przyjechał wczoraj do hotelu? – zapytał.
– Nie, po przyjeździe nic nie zauważyłem – odparł zarządzający. – Ale potem… Rozmawiałem z nim po kolacji. Pytał mnie, czy portier jest stale na dyżurze. Zaznaczył, że oczekuje przyjazdu przyjaciela, który prawdopodobnie przybędzie do hotelu w środku nocy i że chciałby zostawić dla niego kartkę. Przypuszczam, że pana miał na myśli, sir?
– Otóż właśnie – skinął głową Allerdyke. – A jak wyglądał wówczas? I o której to było godzinie?
– O dziesiątej – rzekł zarządzający. – Zdaje się, że czuł się doskonale i że był w bardzo dobrym humorze. Zdziwiłem się niezmiernie, gdy mi powiedzieli, że nie żyje. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć człowieka o bardziej zdrowym wyglądzie.
Doktor Orwin zbliżył się do nich.
– Po wysłuchaniu sprawozdania doktora Lydenberga i po zbadaniu zwłok, nie jestem zupełnie pewny, czy pan Allerdyke umarł na tak zwaną wadę serca – rzekł. – Oczywiście zostanie przeprowadzone śledztwo i sekcja zwłok. Czy jest pan jego krewnym?
– Jestem kuzynem – odparł Allerdyke. Zawahał się chwilę, po czym rzekł spokojnie: – Czy nie podejrzewa pan otrucia?
Doktor Orwin zagryzł wargi i przyjrzał się badawczo pytającemu.
– Ma pan na myśli samobójstwo? – zapytał.
– Mam na myśli otrucie w ogóle – odparł dobitnie Allerdyke. – Tej rzekomej wady serca nie biorę pod uwagę, bo nigdy nie słyszałem, aby kuzyn mój cierpiał na cokolwiek. Był niezwykle silny i zdrowy.
– Musi być sekcja – mruknął doktor Orwin. Spojrzał na Lydenberga, który skinął potakująco głową. Potem zwrócił się znowu do Allerdyke’a. – Gdyby pan zechciał zostawić nas tutaj na chwilę, zbadalibyśmy zmarłego jeszcze raz, potem zakomunikujemy panu o wszystkim.
Allerdyke skinął głową na znak zgody, i w towarzystwie zarządzającego i Gaffneya, opuścił pokój, zabierając ze sobą małą walizeczkę, w której umieścił wszystkie drobiazgi, znalezione w kieszeniach kuzyna.
Znalazłszy się na korytarzu, Allerdyke poprosił zarządzającego o apartament, złożony z dwóch pokojów oraz o pokój przyległy dla Gaffneya; jak sam bowiem twierdził, będzie zmuszony pozostać w hotelu do chwili zakończenia śledztwa i do pogrzebu kuzyna. Zarządzający prowadził go do apartamentu złożonego z trzech pokojów, na samym końcu korytarza. Allerdyke rozkazał Gafineyowi przynieść niektóre rzeczy, znajdujące się w samochodzie, prosząc jednocześnie zarządzającego o chwilę rozmowy sam na sam.
– Sądzę, że dużo osób przyjechało tutaj z okrętu „Perisco”? – zapytał.
– Mniej więcej dwudziestu pasażerów – odparł zarządzający.
– Czy nie widział pan mego kuzyna, rozmawiającego z którymś z pasażerów? – indagował Allerdyke.
Zarządzający wzruszył ramionami. Nie miał pewności, ale zdawało mu się, że pan James Allerdyke rozmawiał z kilkoma pasażerami okrętu ,,Perisco”.
– Wie pan, jak to bywa – tłumaczył. – Goście wchodzą i siadają w holu. Mam wrażenie, że rozmawiał z tym lekarzem, który tam jest teraz z doktorem Orwinem, i że jednocześnie mówił z jakąś damą. Wśród pasażerów było kilka pań, a wszystkie one odpoczywały w holu. Zresztą wczoraj wieczorem hotel był przepełniony.
– Widzi pan – rzekł Allerdyke. – Nie jestem zadowolony z tego, co mówią lekarze. Bardzo możliwe, że mają słuszność, ja jednak pragnąłbym wiedzieć, z kim ostatnio przebywał mój kuzyn. Nigdy nie można przesądzać kwestii i należy każdą sprawę zbadać dokładnie.
– Sądzę, że nic specjalnego nie zauważył pan w jego pokoju? – zapytał zarządzający z odcieniem lęku. – Chyba nic nie zginęło?
– Zdaje mi się, że nie – odparł Allerdyke. – Razem z szoferem przeszukałem kieszenie zmarłego i wszystko, co znaleźliśmy przy nim, mam w tej walizeczce. Zamierzam to przejrzeć jeszcze raz.
– Może życzy pan sobie, aby posłać po policję?
– Jeszcze nie teraz. Należy zaczekać na orzeczenie lekarzy. Pan prawdopodobnie posiada listę wszystkich gości, którzy wczoraj wieczorem przybyli do hotelu?
– Wszyscy zostali zameldowani – odparł zarządzający. – Ale kilku z nich wyjeżdża dziś rano, bo zatrzymali się tutaj tylko przejazdem. Może pan przejrzeć listę, jeżeli pan sobie życzy.
– Przejrzę później – rzekł Allerdyke. – Teraz chciałbym obejrzeć te drobiazgi. Może przyśle mi pan za godzinę, gdy tylko służba wstanie, filiżankę kawy?
Po wyjściu zarządzającego, Marshall Allerdyke otworzył stojącą na stole walizeczkę. Uważał za swój święty obowiązek zapoznać się przede wszystkim z drobiazgami, które kuzyn jego miał w ostatniej chwili przy sobie. Na drobnostki wartościowe zwracał najmniejszą uwagę, przekonany był bowiem od pierwszej chwili, że, jeżeli nawet James Allerdyke został zamordowany, to morderstwo nie zostało dokonane w celach rabunku. James zazwyczaj nosił przy sobie niewielkie sumy pieniędzy, i taką właśnie niewielką sumę znalazł Gaffney w jego kieszeni. Zarówno ulubiony złoty zegarek z dewizką, jak i dwa brylantowe pierścionki, zostały znalezione. O rabunku nie mogło być mowy, zwłaszcza zaś o pospolitej kradzieży. Ale czy nie zrabowana umarłemu rzeczy bardziej wartościowych, rzeczy, o których nawet Marshall nie miał pojęcia? James prowadził interesy na wielką skalę i bardzo często posiadał wartościowe papiery, lub też dokumenty, zawierające handlowe Tajemnice. Czy nie dla takich właśnie wartościowych dokumentów dopuścił się ktoś zbrodni? A może jednak James zmarł na atak serca?
Marshall Allerdyke, otrząsnąwszy się już z pierwszego wrażenia, zaczął teraz rozmyślać na trzeźwo. Od najmłodszych lat był zawsze razem z Jamesem. Nie rozstawali się nigdy na dłużej, niż kilka miesięcy. Marshall był przekonany, że znał dobrze zarówno Jamesa, jak i wszystkich jego bliższych znajomych. Nie mógł sobie przypomnieć, aby James kiedykolwiek narzekał na jakąś niedyspozycję i wiedział doskonale, że jego kuzyn nigdy poważnie nie chorował. Co do wady serca, Allerdyke przypomniał sobie, że przed dwoma zaledwie laty, przy podpisywaniu polisy ubezpieczeniowej, James uznany został przez komisję lekarską za bezwzględnie zdrowego. Przypomniał sobie również pełen zadowolenia uśmiech, z którym James opowiadał mu o badaniu lekarskim, przytaczając słowa doktora, że ,,jest zdrów jak byk”. Być może choroba ujawniła się później, ale Marshall widział przecież Jamesa zaledwie przed sześcioma tygodniami i wówczas James na nic nie narzekał! W ostatnią swoją podróż do Rosji wyjechał pełen zdrowia i dobrego humoru! Czyżby miał wrócić chory? Po kilku zaledwie godzinach od przyjazdu do Hull znaleziono go bez życia w hotelowym pokoju. Allerdyke wyczuwał intuicją, że w całej tej historii było coś tajemniczego i w duszy nie zgadzał się z diagnozą lekarzy. Rozmaite myśli piętrzyły się w jego umyśle. Czy istniał jakiś człowiek, któremu zależało na śmierci Jamesa? Czy ktoś zwabił go do tego hotelu, aby potem pozbyć go się w niecny sposób? Czy…
– Głupstwa! – mruknął, przerywając naraz tok swych myśli. – Doszło już do tego, że sam siebie zapytuję, czy biedny chłopiec został zamordowany! Cóż ja mogę wiedzieć? Niestety nic!
Na stole przed nim leżały papiery, znalezione w kieszeniach Jamesa; między nimi mały notatnik, w którym James zazwyczaj zapisywał wszystko dla pamięci. Może zawartość notatnika rzuci światło na ostatnie dni jego życia?
Marshall począł przerzucać kartki notatnika, aż doszedł do dnia, w którym James wyjechał z Bradford do Petersburga. Było to 30 marca. Jechał do stolicy Rosji przez Berlin i Wilno, i w obydwóch tych miastach zatrzymywał się po kilka dni. Z Petersburga udał się do Moskwy, gdzie spędził prawie tydzień. Wszystkie jego przedsięwzięcia spisane były w streszczeniu na kartkach notatnika. Z Moskwy wrócił znowu do Petersburga i pozostał tam przez dwa tygodnie, po czym wyjechał do Rewla, stamtąd prze Morze Bałtyckie do Sztokholmu, ze Sztokholmu do Christianii, a z Christianii – okrętem – do Hull, gdzie w pokoju hotelowym znalazł nieoczekiwaną śmierć.
Aczkolwiek Marshall Allerdyke nie był wspólnikiem Jamesa, jednak orientował się w sprawach handlowych swego kuzyna. A zatem i teraz, czytając notatnik, wiedział doskonale, co James zdążył załatwić podczas swego pobytu w Petersburgu, Moskwie, Rewlu i Sztokholmie. Odczytywał nazwy rozmaitych firm, z którymi James pozostawał w stosunkach handlowych, a firmy te były mu równie dobrze znane, jak jego właśni klienci. Wszystko było tak proste i tak nieskomplikowane, że nie mogło zwrócić niczyjej uwagi. Zwykłe koleje losu handlowca, który prowadził wielkie interesy i posiadał rozgałęzione stosunki.
W tym małym notesie nie było nic, co by mogło zaniepokoić Marshalla Allerdyke’a, poza jedną notatką. Notatka ta zawierała trzy krótkie linijki, napisane przez Jamesa podczas jego dwutygodniowego pobytu w Petersburgu. Ich treść była następująca:
18 kwietnia: Spotkanie z księżną.
20 kwietnia: Śniadanie w towarzystwie księżnej.
23 kwietnia: Księżna była ze mną na obiedzie.
Te trzy wiersze stanowiły zagadkę dla Marshalla Allerdyke’a. Kuzyn jego, w ciągu ostatnich trzech lat, wyjeżdżał do Rosji dwa razy do roku, ale nie wspomniał ani razu o znajomości z osobami, należącymi do rodu książęcego. Kimże była ta księżna, z którą Jamesa łączyły tak przyjazne stosunki, że spożywał w jej towarzystwie śniadania i obiady? Podczas ostatniej swej nieobecności, James pisał dwukrotnie do Marshalla. Obydwa listy Marshall Allerdyke miał teraz w kieszeni i jeden z nich wysłany był z Petersburga z datą 24 kwietnia, lecz w liście tym James nie wspominał ani słowem o księżnej. Po dłuższych rozmyślaniach, Marshall Allerdyke doszedł do wniosku, że James, który uważany był ogólnie za wielkiego kobieciarza, zawarł prawdopodobnie znajomość z jakąś artystką, tancerką czy śpiewaczką, którą nazwał żartobliwie „księżną”.
To było wszystko, czego się Marshall dowiedział z treści notatnika. Pozostały jeszcze do przejrzenia oddzielne papiery, które zaczął teraz odczytywać po kolei. Prawie wszystkie oznaczone były numerami, James bowiem nie cierpiał nieporządku. Papiery te sczepione były spinaczami, a między nimi znajdował się również list Marshalla, adresowany do Sztokholmu, w którym pisał, że z niecierpliwością oczekuje przyjazdu kuzyna. Między innymi znajdowały się również jakieś specyfikacje, taryfa kolejowa, oraz plany lasów w Szwecji, w którym to przedsiębiorstwie James miał pewien udział. Z tych wszystkich dokumentów, jednego tylko Allerdyke nie mógł zrozumieć, a był to telegram, wysłany z Londynu 21 kwietnia o godzinie jedenastej rano. Marshall Allerdyke rozłożył depeszę na stole i odczytywał ją uważnie.
James Allerdyke, hotel Grand Monarch, Petersburg
Depeszę pańską otrzymałem stop jeżeli księżna przekaże panu towar możemy sprawę niezwłocznie załatwić stop znalazłem poważnego klienta który pozostanie w Londynie do połowy maja i chętnie towar nabędzie.
Franklin Fullaway, hotel Waldorf, Londyn
W tym właśnie tkwiła zagadka, bo Allerdyke nigdy w życiu nie słyszał, aby James wspomniał nazwisko Franklina Fullawaya. A jednak ten Fullaway depeszował do Jamesa w sprawach handlowych, i w depeszy swej mówił coś o księżej, która prawdopodobnie była tą samą osobą, o której James wspominał w swym notesie. Była również mowa o towarze, prawdopodobnie towarze wartościowym, który James miał przywieźć do Londynu, aby go sprzedać upatrzonemu klientowi. Jeżeli jednak James przywiózł ten towar, to gdzie on się podział? Marshall Allerdyke zdążył się już dowiedzieć, że prócz dużej walizy i podręcznej walizeczki, James nie miał żadnego bagażu. Gdzież więc był ów towar?…
Rozległo się pukanie do drzwi i na progu ukazali się dwaj doktorzy.
– Dowiedzieliśmy się od zarządzającego, że zastaniemy pana tutaj, panie Allerdyke – rzekł doktor Orwin. – Po dokładnym zbadaniu pańskiego krewnego poszliśmy do tego samego wniosku, do którego przed pół godziną doszedł doktor Lydenberg. Jeżeli pan się zgadza, porozumiem się natychmiast z sędzią śledczymi za kilka godzin odbędzie się sekcja zwłok. Ponieważ kolega Lydenberg ma w mieście kilka spraw do załatwienia i z tego powodu ma pozostać tutaj prawie cały tydzień, poprosiłem go, aby asystował przy sekcji. Sądzę, że panu będzie przyjemniej, jeżeli znajomy lekarz zda panu relację. Sekcja musi się odbyć w obecności policyjnego chirurga. Jeżeli mi pan to powierzy…
– Pod tym względem ufam panu najzupełniej, doktorze – rzekł Allerdyke. – Obydwu panom jestem niezmiernie wdzięczny. Rozumieją panowie, co mnie niepokoi. Pragnę być pewny, najzupełniej pewny co do przyczyny śmierci mego kuzyna. Mówił pan coś o przeniesieniu ciała… A zatem, pragnąłbym przyjrzeć mu się jeszcze po raz ostatni.
Po wyjściu doktorów, zamknął na klucz swój apartament, w którym zostawił również zamkniętą walizeczkę i udał się do pokoju Jamesa.
Ci, którzy znali Marshalla Allerdyke’a, uważali go za człowieka, pozbawionego wszelkiego sentymentu. Teraz jednak, gdy zbliżył się do zwłok kuzyna, łzy ukazały się w jego oczach, a twarz mu pobladła. Pieszczotliwym ruchem położył dłoń na zimnym czole zmarłego i jeszcze raz przemówił do niego, jak za dawnych czasów.
– Jeżeli ktoś wyrządził ci krzywdę, chłopcze, nie spocznę, nim zbrodniarz nie zostanie ukarany! Przysięgam!
Potem pochylił się i pocałował zmarłego w policzek. Kiedy jednak odwrócił się od łóżka, wzrok jego zawisł na jakimś przedmiocie, leżącym w kącie pokoju i połyskującym w blasku elektrycznego światła. Zdecydowanym krokiem przeszedł przez pokój i podniósł błyszczący przedmiot. Była to złota klamerka, wysadzana brylancikami, widocznie oderwana od damskiego pantofla.
Allerdyke zabrał znalezioną klamerkę do swego pokoju i zaczął ją uważnie oglądać. Klamerka była ze szczerego złota, wysadzana prawdziwymi brylantami. Marshallowi przyszły do głowy dwie myśli od razu: pierwsza, że właścicielka klamerki musiała być kobietą bogatą, lubującą się w ładnych i zbytkownych drobiazgach; druga, że musiała być ogromnie roztrzepana skoro nie zauważyła swej zguby. Schowawszy klamerkę do swej podróżnej walizki, zaczął rozmyślać nad tym, jakim sposobem znalazła się w pokoju Jamesa Allerdyke’a? Jak długo tam leżała? Czy właścicielka tej klamerki była w tym pokoju podczas ostatniej nocy, czy też zajmowała ten pokój przed przybyciem Jamesa?
Nasuwały mu się rozmaite koncepcje. Oczywiście klamerka mogła być zgubiona przez poprzednią lokatorkę pokoju. Ale, czy to możliwe? Czyż uszłaby ona uwagi pokojowej. Czy nie zauważyłby jej tak systematyczny człowiek, jak James Allerdyke? Na wszystkie te pytania można było znaleźć odpowiedź, dowiadując się uprzednio, jak długo pokój Jamesa nie był przed nim zamieszkany. Najważniejszą zagadką jednak było to, czy właścicielka klamerki znajdowała się w tym pokoju między godziną dziewiątą wieczorem a piątą rano? Z tego wynikała inna jeszcze kwestia: co robiła w tym pokoju? I najważniejsza: kim była? Ale i to można było wyjaśnić po przejrzeniu listy gości hotelowych. Toteż, wypiwszy kawę, Allerdyke zeszedł do kancelarii hotelu.
Przechodząc przez obszerny hol, dostrzegł zarządzającego, który szedł ku niemu spiesznie, z daleka wymachując depeszą.
– To dla pańskiego kuzyna, sir – oznajmił, podając telegram Marshallowi. – Nadszedł przed chwilą.