Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W modlitewnym spojrzeniu świat nie dzieli się na rzeczy czy sprawy wielkie albo małe. Ludzi modlących się można rozpoznać po pragnieniu uproszczenia życia. Nie ma dla nich lepszych i gorszych miejsc przy stole, mniej lub bardziej nobilitowanych ludzi. Prostota i ubóstwo pociągają ich, jakby wyczuwali w nich tajemniczą obecność.
Ks. Krzysztof Grzywocz
Czy jest idealny moment na to, by trwać na modlitwie przed Bogiem, patrzeć w oczy ukochanej osobie, dbać o relacje z rodziną i znajomymi, rozmawiać czy wypić wspólnie kawę? Ksiądz Krzysztof Grzywocz – uznany rekolekcjonista, kierownik duchowy i teolog, który zaginął w Alpach w 2017 roku – był przekonany, że najlepszym czasem na spotkanie zarówno z drugim człowiekiem, jak i z Chrystusem jest każdy dzień naszego życia.
Ryszard Paluch przybliża nas do przesłania ks. Grzywocza – swego wieloletniego nauczyciela, ojca, księdza od gór i przyjaźni – zapraszając jednocześnie do refleksji nad złożonością codzienności. Pokazuje, że także święci byli w niej mocno osadzeni – oni „tu i teraz” kochali, doświadczali zarówno kruchości, jak i spełnienia oraz chwil szczęścia.
Poznając duchowość opolskiego kapłana, możemy odkryć, że Bóg mówi do nas na wiele sposobów, wykorzystując rozmaite miejsca, czasy i środki, aby „dotknąć” nas i po prostu być blisko. Warto wsłuchać się w te podpowiedzi, by uczyć się… smakować życie.
Ryszard Paluch (ur. 1976) – mąż i tata, doktor teologii duchowości, katecheta, wychowawca, pedagog szkolny, redaktor. Jest koordynatorem strony i opiekunem projektu dokumentującego spuściznę zaginionego ks. Krzysztofa Grzywocza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 198
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Piotrkowi i Hani,
dzięki którym pomieszkuję w świecie bajek
My natomiast traktujemy całe życie jak święto, bo jesteśmy przekonani, że Bóg jest wszędzie bez wyjątku, czcimy Go, orząc, wielbimy, płynąc po morzu i całe nasze postępowanie kierujemy myślowo ku Niemu.
Św. Klemens Aleksandryjski[1]
Najczęściej piliśmy ją rano. Krzysztof mniejszą – coś à la espresso, zazwyczaj bez mleczka i cukru. Trzeba przyznać, że przeszło dwadzieścia lat temu dysponowaliśmy tylko przelewowymi ekspresami lub uchwytami, które nakładało się na kubki, ale kawa przygotowana w ten sposób nam smakowała. Przypominają się różne obrazki: kiedy siedzimy przy stole podczas pierwszych wyjazdów w Tatry, kawka „z tłoka” u Krzysztofa w Opolu, jego wezwanie z nadmorskiego Jantara, które niedawno przywołała nasza przyjaciółka: „Rysiu, pora na kawę!”. Kiedyś nawet mieliśmy „postanowienie”, że podczas spotkania w Gliwicach będziemy chodzić od jednej kawiarni do drugiej. Ostatecznie skończyło się na małej czarnej w okolicznościach oryginalnej przemysłowej infrastruktury przylegającej do dworca kolejowego w mieście nad Kłodnicą. Jednak nie chodzi tu tylko o smolisty napój, ale o spotkanie, które prowadziło do więzi. A sama kawa miała nadawać spotkaniu smak: „Duchowość chrześcijańska jest duchowością przyjaźni z Bogiem, z ludźmi i sobą samym. Cały złożony, wieloraki i skomplikowany gmach chrześcijaństwa powinien służyć temu celowi. Wszystkie traktaty teologiczne, prawo kanoniczne, moralność, wszelkie rytuały i przepisy liturgiczne – co dotknąć, a czego nie dotykać, jak pocałować i okadzić, jak i co zaśpiewać, dobrze zorganizowane kurie i inne urzędy, pracownicy z piórami w rękach, uczelnie, wydziały teologiczne, cała pedagogika – to wszystko jest po to, żeby zrodziła się piękna i trwała przyjaźń. To wszystko ma jej służyć. Bez tego doświadczenia chrześcijaństwo jest niezrozumiałe i pozbawione blasku”[2]. I tak, ekspres do kawy – jak mówią młodzi z „Kurnika” – stał się narzędziem spotkania[3].
Znajomość z Krzysztofem zmieniła nasze życie. Słuchanie i spotykanie go, uczęszczanie na wykłady, a później wspólne wędrówki – to były kamienie milowe na naszej drodze. Błogosławił małżeństwa, chrzcił nasze dzieci, dzwonił, odwiedzał, prosił o modlitwę, szczególnie kiedy miał jechać na rekolekcje do jakiegoś seminarium. Stopniowo i niepostrzeżenie wywierał wpływ na naszą codzienność, niczym pigment zabarwiał i ocieplał jej – czasem – szare stronice. Stale obecny w domu, w rozmowach, SMS-ach, mailach. My kopiowaliśmy jego teksty, słuchaliśmy konferencji i (jak tylko było to możliwe) jeździliśmy na rekolekcje lub dni skupienia przez niego prowadzone. Raz nas zabrakło – gdy na świat przyszła nasza córka Hania. Ale wtedy – po zakończeniu sesji o snach w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie – cała ekipa przyjechała do nas, do… szpitala położniczego. Dziś patrzę na zdjęcie-pamiątkę i adorujące spojrzenie wzruszonego Krzysztofa w zielonej sali gliwickiej porodówki. Paradoksalnie zaginięcie opolskiego kapłana 17 sierpnia 2017 r. w pobliżu szczytu Bortelhorn spowodowało jeszcze intensywniejszą jego obecność pod naszym dachem. I nie chodzi tu tylko o płótna prof. Marty Makarczuk na ścianach, stale rosnącą liczbę publikacji Grzywoczowych, stronę poświęconą jego pamięci wraz z pakietem niemal codziennie aktualizowanych mediów społecznościowych. Nie! Chodzi o codzienność, którą tkamy – jak mówił Krzysztof – nićmi różnych kolorów, odcieni i historii życia.
Teksty, które proponuję do lektury na kartach tej książki, to efekt oddziaływania Krzysztofa na moją-naszą-rodzinną codzienność. Dokonuje się ono niepostrzeżenie, niczym jeden listek drogocennego zioła herbaty, który wystarczy, aby nadać bogaty smak całej filiżance – obraz-osobiste doświadczenie, które lubił przywoływać Krzysztof[4]. Wracając jednak do napoju z ziaren kawowca, to wśród poniższych treści znalazły się formy zagęszczone jak podwójne espresso, ale są również lekkie, jak w przypadku cappuccino, a jeśli czasem nieco przegadałem, to przepraszam – cóż, może się dłużyć jak lungo.
Przywołane wypowiedzi – które powstawały na przestrzeni siedmiu lat – były już wcześniej publikowane w sieci. W obecnym wydaniu zostały poddane korekcie, w wielu miejscach przeredagowane, dodano przypisy. Każdy artykuł poszerzono o wybrane propozycje kilku źródeł w formie tekstu, obrazu i dźwięku. Poza wskazaniem pozycji bibliograficznych mają stanowić przede wszystkim inspirację i zachętę, aby według słów Krzysztofa samemu sięgnąć, zakosztować, zatrzymać się. Część źródeł „wybrał” Krzysztof, inne były inspirowane jego osobą.
I jeszcze jedno. Szczytową formę teologii baristycznej Krzysztof prezentuje podczas konferencji – Mistyka chrześcijańska. Wprowadzenie, którą wygłosił w ramach kursu „Mistyka”, zarejestrowanego wiosną 2017 r. na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego (Wydawnictwo Manhu). To ostatnie nagranie. Tak na marginesie – mówił wówczas w poetycki sposób o tym, jak szczególną chwilą może być dla małżonków wspólne picie kawy. Myślę, że na tej podstawie mógłby zostać ogłoszony patronem baristów. Później był jeszcze wyjazd do Jantara nad morze. Kilka dni w ramach Grupy Zakopiańskiej, rozważanie bolesnych tajemnic różańca, niezapomniana podróż statkiem po trawie w rezerwacie jeziora Drużno, konferencje i… rozmowy przy niedokończonej kawie.
dr Ryszard Paluch
17 VIII 2024 r.
we wspomnienie św. Jacka, w siódmą rocznicę zaginięcia ks. Krzysztofa Grzywocza
[1]Szkoła modlitwy Wschodnich Ojców Kościoła. Filokalia, tłum. i oprac. J. Naumowicz, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2023, s. 61.
[2] K. Grzywocz, W duchu i przyjaźni, „Zeszyty Formacji Duchowej” 2017, nr 77, s. 11.
[3] Dom Duszpasterstwa Młodych Diecezji Opolskiej „Kurnik” na Górze Świętej Anny. Samo określenie zostało „ukute” w związku z rozmową Ryszarda Palucha z opiekunem młodzieży – ks. Łukaszem Knieciem. Nagranie – w serii „Zdumienia” – dostępne na oficjalnym kanale YouTube @odGrzywocza [https://youtu.be/JSflzkIYDp0?si=bfXY T7w4ifhPFsZh, dostęp 13 stycznia 2025] [nagranie audio].
[4] K. Grzywocz, W duchu i przyjaźni, dz. cyt., s. 96–97.
SMAKOWANIE ŻYCIA
To był pierwszy raz, jak życie zabolało[5]. Otóż wujek Jurek miał tunel – wraz z bratem zajmował się hodowlą pomidorów i goździków. Na zmianę. Jedliśmy arbuza, który wówczas był towarem limitowanym, i pozyskane pestki postanowiliśmy przemycić między gałązki czerwonej uprawy pod folią. O dziwo, udało się – z małego „ziarenka” wyrosła okazała roślina, a po jakimś czasie pojawił się upragniony owoc. Wówczas całe nasze dziecięce życie koncentrowało się wokół niego. Pilnie doglądaliśmy naszego egzotycznego skarbu, pielęgnowaliśmy go i regularnie nawiedzaliśmy, był on „przedmiotem” naszych rozmów i celem, którego sami do końca nie potrafiliśmy zdefiniować. I wreszcie nadszedł ten upragniony dzień – przyszła pora na potwora, czyli postanowiliśmy zerwać owoc. Wyobraźcie sobie, jaki wówczas był nasz ból, kiedy okazało się, że… jest niedojrzały. Oj, jak ja płakałem…
Kiedy kończył się rok szkolny, mama pakowała nas i jechaliśmy na całe wakacje na wieś, do babci w Gorzkowie. Już sama podróż była czymś niezwykłym – to, co teraz robimy w jedną godzinę, wówczas zajmowało nam cały dzień. Rodzice byli fachowymi planistami – wszak dwa miesiące trzeba było zapakować do kilku walizek i uwzględnić siłę małych rączek. Najpierw pociąg, później „ogórek”, gdzie kierowcy po skończonej trasie rzucało się (niczym w kasynie) monety. Lata mijają – przepłynęły już cztery dekady. W to samo miejsce zaglądam ze dwa razy w roku. Babci Stasi i dziadka Władka już nie ma – odwiedzamy ich na cmentarzu, a ja zachodzę w głowę, kiedy kraina mojego dzieciństwa zrobiła mi psikusa i niepostrzeżenie zmieniła swój wygląd. Cóż, chyba starzejmy się razem, równolegle. Zielona równina z trawą, która nas niemiłosiernie cięła (dziś wiem, że to chwastnica jednostronna), już dawno zarosła i obecnie nie da się przejść na drugą stronę potoku do ciotki Baśki, bo niegdyś mały strumyk dziś – na skutek tzw. zrzutów z wodociągów – stał się wielkim kanionem, a ziemia zaczęła się niebezpiecznie osuwać. Wspominam ognisko, które paliliśmy na Łysej Górze, czuję smak ziemniaków zakopywanych w popiele i przykrywanych garnkiem. Po ognisku, żeby się upewnić, czy zgasło… „profilaktycznie” sikaliśmy na nie. Pamiętam rosół na wołowym (którego nie sposób było przegryźć) od drugiej babci, Marii z Sieprawia. Czuję zapach masła, które pierwsza Bunia ręcznie wyrabiała w maselnicy, udziela mi się czas świętowania związanego ze świniobiciem, smakuję krystaliczną i pyszną zimną wodę ze studni, słucham opowieści o dwunastu apostołach i robię wielkie oczy, kiedy zastanawiam się, „skąd ona to wszystko wie”. Do dziś swędzi mnie po ukąszeniach os, których dzikim gniazdom wypowiadaliśmy bezwzględną wojnę, i mam ochotę iść do bazy w „krzokach”, ale już nie da się tam wejść, bo przecież tak bujnie się rozwinęły, budując zielony mur. W sercu zapisała się i ostatnia klisza, kiedy siedzieliśmy – właściwie to wygłupialiśmy się – z uśmiechniętym dziadkiem i jakoś tak „się stało”, że z bratem rozbiliśmy jajko na jego głowie.
Słucham konferencji ks. Krzysztofa do młodych, którzy zgromadzili się w Jemielnicy (2016 r.). Język prosty z dużą ilością – jak miał w zwyczaju – powtórzeń, okraszonych nieprzeciętną dozą humoru. Opolski kapłan mówił wówczas o Bożym dziecięctwie, przekonywał, że dojrzały człowiek to ten, kto integruje, troszczy się w sobie o dwa komponenty: przestrzeń dziecka i dorosłego, które integralnie i do końca życia, niezależnie od pierwszych cyfr PESEL-u, powinny definiować dojrzałego człowieka. Co tu dużo pisać: kończą się wakacje, tymczasem mnie ogarnia jakiś smutek przemieszany z lękiem. Szukam winnego – trzeba tak było, Panie Jezu, dodawać „nieco” do przykazania o wypoczywaniu (por. Mk 6,31)?! Znowu trzeba będzie wrócić na stare tory, wejść w wytarte role i ponownie sprostać nudnym obowiązkom. Rano wstać, kiedy jeszcze ciemno; iść po bułki z pieca (choć miałem się nawrócić na wyłącznie ciemne pieczywo); czuwać, czyli podrzemać na modlitwie; zabrać termos z kawą, który kolejny raz nie będzie trzymał temperatury; odgarnąć z samochodu zalegający śnieg, a później ogarnąć całość i siebie (to najtrudniejsze) na godzinę ósmą. No i znowu zaniedbam dziecko, które wyrwało się do głosu w czasie wakacji. Przyjdzie mi je kolejny raz osierocić. I tylko pozostanie wspominać, jak się cieszyło! Miło było na nie patrzeć, czasem wydawało się, że „wchłonie” wszystkie obrazy, wędrówki, spotkania, leśne jagody, wschody słońca, pływanie w potoku, bąble od komarów, spanie do południa, bieganie w samych majtkach, świeże pieczywo z białym serkiem i ze szczypiorkiem, czyli jednym słowem ten stan, w którym nie posiada się z radości. Oj, przyjdzie mnie teraz biednemu, miast nucić sobie pod nosem „Jak niemowlę u swej matki” (Ps 131,2), szukać w ciemnościach nowej melodii, na nokturnową interpretację, do słów Andrzeja Sikorowskiego: „ale to już było i nie wróci więcej”.
Dziadkowie mieszkali w starej chałupie, która spaliła się na Boże Ciało w 1986 r., ich całe życie skupione było w jednej izbie z kaflowym piecem (trochę jak w Przygodach kota Filemona), z której wychodziło się „na pole”. Dodam na marginesie, że śmiano się później ze mnie, bo kiedy koledzy usilnie spotykali się „na podwórku”, ja wybiegałem „na pole”. Tak mi zostało. Stasia i Władziu nie mieli komórek i elektronicznych kalendarzy, ale zawsze byli w domu i zawsze mieli czas. Ich potomek, a mój Tato, zwykł nawet mawiać: „Dawni to było jakoś inacy. Jakoś tak raźni”. Swoją myśl uzasadniał mniej więcej tak: „Ludzie jakoś tak części ze sobą rozmawiali, spotykali się, nie mieli tych kalendarzy w komórce, ino każdy przychodził do siebie jak ino mógł”. Cóż, trzecie pokolenie na analogowy kalendarz już się nie nawróci – i na brak czasu stale marudzi – ale moi dziadkowie, chociaż nie znali teologii spo-TKANIA ks. Grzywocza, to ją praktykowali. Sami mając niewiele, bez pretensji przeszli przez życie, ciesząc się horyzontem zakreślonym z okna drewnianego domku i kiwając z szacunkiem głową, kiedy słuchali opowieści z dalekiego świata, jakie snuł wujek Staszek wracający z kontraktu w Algierii. Przywołuję uśmiech moich dziadków, widzę, jak elegancko pozują do każdego zdjęcia, żyją prosto, ubogo się ubierają (przechowując jednocześnie ekstra ubranie w szafie na niedzielę do kościoła), skromnie jedzą, bezszelestnie odchodzą do Pana Boga i myślę sobie, że mają naśladowców, którzy „nie muszą jechać daleko, aby odnaleźć swoją tożsamość. Mogą godzinami spacerować i z pasją opowiadać o swoim małym ogrodzie. Są szczęśliwi, ponieważ Bóg w swoim niepojętym miłosierdziu uzdolnił ich do kochania. Szukają teraz najprostszych gestów i znaków, aby przekazać ten skarb w nienaruszonej postaci. Wykonują nieraz proste zawody, a ludzie w spotkaniu z nimi przeczuwają tajemniczy blask, którego wewnętrzny urok zachęca ich do pozostania przy nich”[6].
Pewnie nieświadomie nasze otwarte ze zdziwienia buzie, umorusane twarze, brudne nogi, poszarpane koszulki chwaliły Pana Boga cały dzień, ale jednocześnie były szkołą najbardziej pierwotnej postawy stworzenia, w której dzieci są prawdziwymi ekspertami. „Chrześcijaństwo jest duchowością, w której chwalimy Boga” – mówił do kapłanów w Konstancinie-Jeziornej w 2015 roku ks. Grzywocz. I dodawał: „To jest najbardziej pierwotna postawa bytu: zadziwienie i pochwała. […] Pierwszym aktem człowieka nie jest prośba czy przebaczenie, ale uwielbienie Boga. Człowiek narodził się po to, żeby Go chwalić”[7]. Tak Go chwaliliśmy, że ze zmęczenia i bez mycia zębów zasypialiśmy w głównej, intensywnie niebieskiej (jak na ikonie Rublowa) izbie u dziadków. A ja z biegiem czasu, z biegiem lat coraz bardziej zdradzałem tę postawę zadziwienia: wschody słońca zamieniałem na wyższe kondygnacje wynajmowanych apartamentów, chodzenie boso na podgrzewane podłogi w hotelach z promocji na Bookingu, a niezliczone kolory z kolekcji chustek na głowę mojej babci „sprzedałem” za prestiżowe wnętrza klimatyzowanych pomieszczeń.
Ale przyjdzie taka pora, że się nawrócę. Bóg – jak zawsze – będzie mnie wyglądał, a ja zatęsknię za Jego czułością, kiedy hotelowe spa i śniadanie w cenie wreszcie mi zbrzydną. Dobry Ojciec będzie czekał z wyrozumiałością, kiedy moje lata będą dobiegać końca, kiedy na jesieni nie będę umiał zasnąć, a On na dobranoc ucałuje mnie na czole swoim zachodem słońca: „Prawdziwe doświadczenie chwały Pańskiej jest doświadczeniem czułego Boga, który codziennie rano całuje moje usta, jak ojciec, który całuje swoje dziecko, żeby się obudziło, jak matka, która przychodzi do swojej córki i całuje jej twarz, aby się obudziła. Budzimy się ucałowani przez Boga. On codziennie całuje moje usta, aby one mogły głosić Jego chwałę”[8].
SŁOWO
Grzywocz K., Bądź pochwalony, Panie mój. O wracaniu do istoty rzeczy [rekolekcje wygłoszone w Centrum Animacji Misyjnej, Konstancin-Jeziorna 8–12 listopada 2015 r., https://kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/publikacje/audio/item/12-badz-pochwalony-panie-moj-o-wracaniu-do-istoty-rzeczy, dostęp 13 stycznia 2025] [nagranie audio].
Grzywocz K., Boże dziecięctwo [konferencja wygłoszona podczas Wielkanocnego Spotkania Młodzieży w Jemielnicy, 30 IV 2016 r., https://kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/publikacje/audio/item/223-boze-dzieciectwo, dostęp 13 stycznia 2025] [nagranie audio].
Grzywocz K., W mroku depresji, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2012.
OBRAZ
Malczewski J., Pastuszka na łące, 1891, Muzeum Narodowe w Warszawie [zob. https://cyfrowe.mnw.art.pl/pl/zbiory/444667, dostęp 13 stycznia 2025].
DŹWIĘK
Rodowicz M., To już było [album Niebieska Maryla, 2000].
[5] Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie DEON.PL – Lament na koniec wakacji, czyli rzecz o Bożej czułości według ks. Grzywocza [https://deon.pl/wiara/lament-na-koniec-wakacji-czyli-rzecz-o-bozej-czulosci-wedlug-ks-grzywocza,2906111, dostęp 13 stycznia 2025].
[6] K. Grzywocz, W mroku depresji, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2012, s. 124.
[7] Tenże, Bądź pochwalony, Panie mój. O wracaniu do istoty rzeczy [rekolekcje wygłoszone w Centrum Animacji Misyjnej, Konstancin-Jeziorna 8–12 listopada 2015 r., https://kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/publikacje/audio/item/12-badz-pochwalony-panie-moj-o-wracaniu-do-istoty-rzeczy, dostęp 13 stycznia 2025] [nagranie audio].
[8] Tamże.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
© Wydawnictwo WAM, 2025
Opieka redakcyjna: Joanna Pakuza
Redakcja: Katarzyna Onderka
Korekta: Katarzyna Solecka
Projekt okładki: Marcin Jakubionek
Cytaty z Pisma Świętego wg Biblii Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 2002.
ISBN 978-83-277-4461-6
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200
e-mail: [email protected]
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA
tel. 12 62 93 260
www.wydawnictwowam.pl
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek