Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wzruszająca opowieść o losach chłopca, który wychowywał się wśród wilków. Pokochał je i traktował jak swoją rodzinę. Przygody Mowgliego i jego przyjaciół z dżungli zostały wzbogacone uroczymi ilustracjami, dzięki którym postacie staną ci się jeszcze bliższe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 211
Rozdział pierwszy
Bracia Mowgliego
Chil sęp wychodzi, noc przychodzi, nietoperz Mang na łowy rusza. Zagoniono już stada do stodoły, szałasu, do świtu na pląsy mamy dużo czasu. Hej! Oto godzina dumy i siły, pojedynek na pazury, szpony i kły. O! Słuchajcie! Dobrych łowów! Przestrzegajcie Prawa Dżungli!
NOCNY ŚPIEW DŻUNGLI
Było to o siódmej upalnego wieczoru na wzgórzach Seeonee, kiedy ze snu po całodziennym odpoczynku przebudził się Ojciec Wilk. Przeciągnął się, ziewnął i rozpostarł łapy, jedną po drugiej, by pozbyć się odrętwienia z koniuszków pazurów. Matka Wilczyca leżała na ziemi z nosem utkwionym w czwórkę wiercących się i popiskujących wilczątek. Księżyc zaglądał do wejścia do jaskini, w której mieszkała cała gromadka.
– Grrrr! – odezwał się Ojciec Wilk. – Czas wyruszyć znowu na polowanie!
Już miał udać się na łowy, kiedy niewielki cień z kudłatym ogonem przestąpił próg i zaskowyczał:
– Niech ci szczęście zawsze sprzyja, o wielki wodzu wilków. Niech szczęście sprzyja twoim latoroślom, niech mają silne, białe kły i niech nigdy nie zapominają o głodnych tego świata.
Był to szakal zwany Tabaquim – pieczeniarz i lizus. Wszystkie wilki Hindustanu pogardzały nim, ponieważ był szelmą, intrygantem i plotkarzem, plątał się wokół, knując ciągle intrygi i rozpowiadając plotki, żywił się łachmanami i starymi skórami z wiejskich śmietników. Zwierzęta bały się go jednocześnie, bo Tabaqui jak nikt inny w dżungli wykazywał skłonność do ulegania szaleństwu, a wtedy przestawał odczuwać strach przed kimkolwiek i biegał po całym lesie, kąsając każde stworzenie, które stanęło mu na drodze. Kiedy niepozorny Tabaqui wpadał w szał, nawet tygrys uciekał i czym prędzej szukał kryjówki, gdyż szaleństwo to największa hańba, jaka może dotknąć dzikie stworzenie. Nazywamy tę chorobę wścieklizną, ale zwierzęta używają określenia dewanee dewanee – szaleństwo – i uciekają w popłochu.
– Wejdź więc i rozejrzyj się – rzekł oschle Ojciec Wilk. – Ale nie ma tu nic do jedzenia.
– Strawy godnej wilka na pewno nie – powiedział Tabaqui. – Dla takiej jednak chudziny jak ja nawet suchy gnat będzie nie lada ucztą. Kimże jesteśmy, my gidur-logowie gidur-logowie (lud szakali), by gardzić i wybrzydzać jedzeniem? – Po tych słowach zaszył się w głębi jaskini, gdzie wywęszył kość kozicy z resztkami mięsa. Rozsiadł się i z radością zaczął chrupać zdobycz.
– Wielkie dzięki za ten smaczny kąsek! – powiedział, oblizując pyszczek. – Jakże piękne są twe szlachetne dziatki! Jakie bystre mają spojrzenie! Ach, i jakże są młode!
Tabaqui doskonale wiedział, podobnie zresztą jak wszyscy, że nie należy prawić dzieciom pochlebstw prosto w oczy. Widok zakłopotania Matki Wilczycy i Ojca Wilka sprawił mu jednak ogromną przyjemność.
Szakal siedział nieruchomo, przepełniony dumą ze swoich szelmowskich uwag, po czym rzekł kąśliwie:
– Wielki Shere Khan przenosi się na inne łowisko. Przez kolejny miesiąc będzie polował na naszych wzgórzach. Tak mi oznajmił.
Tygrys Shere Khan mieszkał dwadzieścia mil stąd, nad brzegami rzeki Wajngangi.
– Nie ma do tego prawa! – zaczął ze złością Ojciec Wilk. – Prawo Dżungli zabrania zmiany terytorium bez wcześniejszego uprzedzenia. Przepłoszy wszelką zwierzynę w obrębie dziesięciu mil i to właśnie teraz, kiedy muszę polować za dwoje.
– Moja matka – rzekła łagodnie Matka Wilczyca – nie bez przyczyny nazwała go Kuternogą (Lungri). Od urodzenia kuleje na jedną nogę. I dlatego poluje tylko na bydło domowe. Mieszkańcy znad Wajngangi muszą być źli na niego, więc teraz przybywa, by rozgniewać również mieszkańców naszej osady. Oczywiście przetrząsną całą dżunglę, żeby go znaleźć. A jeśli to im się nie uda, podpalą trawę, a wtedy i my, i nasze dzieci będziemy zmuszeni do ucieczki.
– Wynocha! – warknął Ojciec Wilk. – Wynoś się i poluj razem ze swoim panem. Jak na jedną noc, wyrządziłeś i tak wiele szkód!
– Odchodzę – cicho powiedział Tabaqui. – Możecie usłyszeć Shere Khana sami… o tam… wśród zarośli. Nie musiałem was uprzedzać.
Ojciec Wilk wytężył słuch. Od strony łąki rozciągającej się ku niewielkiej rzeczce dobiegł przeciągły, oschły, chrapliwy ryk wściekłego tygrysa, który nic nie upolował i najwyraźniej nie dbał, że dowie się o tym cała dżungla.
– Dureń! – powiedział Ojciec Wilk. – Kto zaczyna nocną pracę, tak hałasując? Czy myśli, że nasze stada są podobne do jego opasłych bawołów znad Wajngangi?
– Pssst! Dziś nie poluje ani na byki, ani na antylopy – zauważyła Matka Wilczyca. – On poluje na człowieka!
Jęk przerodził się w mruczenie, które zdawało się dochodzić zewsząd. Jest to ten rodzaj dźwięku, który wprawia drwali i włóczęgów śpiących pod gołym niebem w osłupienie i wpędza ich czasami prosto w szpony tygrysa.
– Człowieka? – zdziwił się Ojciec Wilk, szczerząc białe kły. – Czyżby nie było wystarczająco wielu glist i żab na bagniskach, że musi zjadać ludzi? W dodatku na naszym terenie?
Prawo Dżungli, które niczego nie nakazuje bez przyczyny, zabrania zwierzętom zabijać ludzi, z wyjątkiem sytuacji, gdy pokazuje się swoim dzieciom, jak należy zabijać, ale wtedy trzeba polować poza terytorium własnego stada lub plemienia. Prawo to ma swoje uzasadnienie, zabicie człowieka bowiem wcześniej czy później oznacza przybycie na słoniach białych ludzi, uzbrojonych w karabiny, oraz setek czarnoskórych ludzi z gongami, rakietami i pochodniami. I wtedy cierpią wszyscy w dżungli. Zwierzęta tłumaczą sobie to prawo w sposób odmienny: człowiek jest najsłabszym i najbardziej bezbronnym spośród wszystkich stworzeń, więc napadanie na niego jest niegodne prawdziwego łowcy. I jak powiadają, spożycie człowieka powoduje pojawienie się parchów i utratę zębów.
Pomruk stawał się głośniejszy, aż zamienił się w potężny ryk tygrysi: – Arghhh!
A zaraz po nim rozległo się wycie, zupełnie nietygrysie, Shere Khana.
– Chybił – odezwała się Matka Wilczyca. – Cóż się stało?
Ojciec Wilk wybiegł na kilka kroków i usłyszał dziki wrzask i warczenie Shere Khana miotającego się w krzakach.
– Głupiec! Był tak nierozsądny, że skoczył na ognisko rozpalone przez drwali i poparzył sobie łapy – burknął. – Tabaqui jest przy nim.
– Ktoś nadciąga na wzgórze – powiedziała Matka Wilczyca, nasłuchując. – Przygotujcie się.
Krzaki w zaroślach cicho zaszeleściły. Ojciec Wilk przyczaił się gotów do skoku. Gdybyście patrzyli na tę scenę, zobaczylibyście najdziwniejszą rzecz na świecie – wilk zatrzymał się niemal w półlocie. Przymierzył się do skoku, zanim zobaczył, na co miałby się rzucić, a potem próbował się zatrzymać. W rezultacie wzbił się niemal pionowo w powietrze na cztery lub pięć stóp, by za chwilę spaść prawie na to samo miejsce.
– Człowiek! – warknął. – Ludzkie szczenię! Popatrzcie no!
Naprzeciw stał, trzymając się niskiej gałęzi, nagi bobas o brązowej cerze, który dopiero co nauczył się chodzić. Był pulchny i mięciutki. Nikt podobny nie zjawił się dotąd w wilczej jaskini nocą. Dziecko spojrzało wilkowi prosto w twarz i roześmiało się.
– A więc to jest człowiek? – zdziwiła się Matka Wilczyca. – Nie widziałam nigdy człowieka. Przynieś go tutaj.
Wilk, przyzwyczajony do przenoszenia własnych szczeniąt, może w razie konieczności przenieść w pysku jajko, nie uszkadzając skorupki. I chociaż szczęki Ojca Wilka zwarły się bezpośrednio na plecach malca, ani jeden ząb nie drasnął skóry dziecka, gdy ten kładł je między szczenięta.
– Jaki malutki! Jaki nagi! I jaki śmiały! – przemówiła z rozczuleniem Matka Wilczyca. Malec torował sobie drogę wśród szczeniąt, by dostać się do ciepłego łona. – Oho! Już zabiera się do ssania z innymi. A więc tak wygląda ludzkie szczenię. Czy kiedykolwiek wilk mógł poszczycić się wychowywaniem ludzkiego szczenięcia pośród własnej dziatwy?
– Słyszałem nieraz o podobnych wydarzeniach, ale nigdy się to nie zdarzyło w naszym rodzie ani za naszych czasów – odpowiedział Ojciec Wilk. – Jest zupełnie pozbawiony włosów. Mógłbym go zabić jednym dotknięciem, a jednak patrzy prosto na mnie i się nie boi.
W tym momencie pojawienie się w wejściu kanciastego łba Shere Khana i jego szerokich barków zasłoniło wpadający do jaskini blask księżyca. Tabaqui, który znajdował się tuż za nim, piszczał cienko:
– Mój panie, mój panie, tutaj wszedł, tutaj!
– Zaszczycił nas sam Shere Khan – powiedział spokojnie Ojciec Wilk, ale jego oczy błyszczały gniewnie. – Po co Shere Khan przybywa?
– Po moją zdobycz. Ludzkie szczenię przechodziło tędy – odrzekł Shere Khan. – Jego rodzice zdołali uciec. Oddaj mi je!
Shere Khan pałał wściekłością od chwili, gdy – jak wcześniej zauważył Ojciec Wilk – poparzył sobie łapy, skacząc na ognisko drwali. Ojciec Wilk doskonale wiedział, że wejście do jaskini jest zbyt wąskie dla tygrysa, by ten mógł się przecisnąć. Nawet teraz, tam gdzie stał, jego ramiona i łapy były ściśnięte. W podobnym położeniu znalazłby się człowiek, gdyby próbował walczyć, będąc wciśnięty w beczkę.
– Wilki są Wolnym Plemieniem – oświadczył Ojciec Wilk. – Przyjmują rozkazy od Wodza Watahy, a nie od jakiegoś prążkowanego bydłobójcy. Ludzkie szczenię jest nasze i jego los zależy od nas.
– Zależy albo i nie zależy! Cóż to za czcze przechwałki! Czyż mam wsadzać nos do waszej psiej nory, by dostać to, co mi się należy. Ja, wielki Shere Khan, mówię do was!
Ryk tygrysa wypełnił hukiem całą jaskinię. Matka Wilczyca oderwała się od młodych i skoczyła w przód, jej oczy – rozżarzone niczym dwa księżyce w ciemnościach – spotkały się ze wściekłym wzrokiem Shere Khana.
– A teraz posłuchaj, co powiem ja, Raksha (Diablica). Mały człowiek jest mój, Lungri! Tylko mój! Będzie żył, by biegać ze stadem i z nim polować, aż w końcu – pamiętaj o tym, łowco maleńkich, nieowłosionych szczeniątek, zjadaczu żab, morderco ryb – będzie polował na ciebie. A teraz wynoś się stąd! Inaczej klnę się na sambhura, którego zabiłam (ja nie żywię się zdychającym bydłem!), że powędrujesz do matki, kuśtykając jeszcze bardziej niż w dniu, kiedy cię wydała na świat! Wynoś się!
Ojciec Wilk spojrzał zdumiony. Już prawie zapomniał ten czas, gdy zdobył Matkę Wilczycę w zażartej walce z pięcioma wilkami i gdy ona biegała z watahą, nie bez przyczyny nosząc przydomek Diablica. Shere Khan mógłby stawić czoła Ojcu Wilkowi, ale nie zdołałby dać rady Matce Wilczycy. Był świadom, że w obecnym położeniu miała ona zdecydowaną przewagę i walczyłaby na śmierć i życie. Wycofał się więc z wejścia do jaskini, groźnie warcząc, a kiedy się uwolnił, wykrzyczał:
– Każdy jest odważny na własnym podwórku! Zobaczymy, co powie stado, kiedy dowie się o waszym pomyśle przygarnięcia człowieka! Młody jest mój i wiedzcie, wy złodzieje z ogonami kitkami, że wcześniej czy później trafi w moją paszczę!
Matka Wilczyca położyła się z powrotem pośród wilczątek, a Ojciec Wilk odezwał się do niej z powagą:
– Shere Khan ma poniekąd rację. Musimy pokazać malca stadu. Czy nadal chcesz go zatrzymać, Matko?
– O tak! – wysapała. – Zjawił się w nocy bezbronny, sam jeden i głodny, a mimo to się nie bał. Zobacz, już jednego z naszych malców odtrącił na bok i ssie. A ten rzeźnik kuternoga byłby go zabił i uciekł nad Wajngangę, podczas gdy wieśniacy w odwecie urządziliby obławę na nasze legowiska. Czy go zatrzymać? Oczywiście, że będę go wychowywać. Leż spokojnie, żabko! O Mowgli! Odtąd będę cię zwała Mowglim, żabką. Nadejdzie taki czas, że będziesz polował na Shere Khana, jak on teraz na ciebie.
– Ale co powie nasze stado? – zastanawiał się Ojciec Wilk.
Prawo Dżungli jednoznacznie określa, że każdy wilk może z chwilą ożenku opuścić watahę, do której należy. Jednak gdy jego młode zaczną chodzić, musi je przyprowadzić przed oblicze Rady Stada, która zwoływana jest zwyczajowo raz na miesiąc przy pełni księżyca, by wilki mogły je poznać. Po tych oględzinach wilczki mogą biegać, gdzie im się podoba, aż upolują swojego pierwszego kozła. I do tego momentu pod żadnym pozorem nie może ich zabić dorosły wilk z watahy. Karą dla zabójcy, któremu zostanie udowodniona wina, jest śmierć. Jeśli zastanowić się chwilę, tak być powinno.
Ojciec Wilk czekał, aż małe podrosną, i w noc zebrania Rady Stada zabrał je wraz z Mowglim i Matką Wilczycą na Skałę Rady, szczyt wzgórza pokryty kamieniami i głazami, pośród których mogło się ukryć nawet sto wilków. Akela, wielki, szary Wilk Samotnik, który dzięki sprytowi i sile był dowódcą stada, wyciągnął się cały na swojej skale, poniżej zaś spoczęło czterdzieści wilków różnej maści i wielkości, począwszy od weteranów o borsukowatej sierści, którzy mogliby sprostać kozłowi samodzielnie, po młode, czarne trzylatki, którym jedynie zdawało się, że mogą podołać temu zadaniu. Wilk Samotnik przewodził stadu już od roku. W młodości dwukrotnie został złapany w pułapkę na wilki, raz pobito go i zostawiono na śmierć, więc znał doskonale nawyki i zwyczaje ludzi. Na Radzie nie rzucano zwykle słów bez potrzeby. Wilczęta harcowały w centrum okręgu, gdzie siedzieli ich ojcowie i matki. Dorosłe wilki od czasu do czasu podchodziły cicho do wilczątek, patrzyły na nie uważnie, po czym bezszelestnie wracały na swoje miejsce. Czasami któraś z matek umieszczała swoje małe w miejscu lepiej widocznym, oświetlonym promieniami księżyca, by upewnić się, że nie zostaną przeoczone. Akela krzyczał ze swojego siedziska:
– Znacie Prawo! Znacie Prawo dobrze! Przypatrujcie się, Wilki!
W końcu, gdy nadeszła jej pora, Matka Wilczyca poczuła, jak jeży jej się sierść na karku. Ojciec Wilk popchnął Mowgliego, czyli Żabę – jak go nazywali – na środek, gdzie malec usiadł, śmiejąc się i bawiąc połyskującymi w blasku księżyca kamieniami.
Akela nie podnosił nigdy głowy znad łap, ale wciąż monotonnym głosem powtarzał okrzyk:
– Przypatrzcie się dobrze!
Wtem zza kamieni rozległ się stłumiony ryk – zawodzący głos Shere Khana:
– To szczenię jest moje! Oddaj mi je! Cóż może Wolne Plemię uczynić z ludzkim szczenięciem?
Akela nawet nie nadstawił baczniej uszu. Powiedział tylko:
– Przypatrzcie się dobrze, o Wilki! Cóż mogą obchodzić Wolne Plemię czyjekolwiek rozkazy poza własnymi? Przypatrzcie się!
Wtórował mu chór głębokich pomruków, a jeden z czterolatków, zwracając się do Akeli, powtórzył pytanie Shere Khana:
– Cóż ma wspólnego Wolne Plemię z ludzkim szczenięciem?
Prawo Dżungli stanowi bowiem, że jeśli zachodzi spór, czy przyjąć szczenię do watahy, musi się za nim ująć dwóch członków stada, ale nie matka czy ojciec.
– Kto głosuje za tym malcem? – zapytał Akela. – Kto z Wolnego Plemienia jest za nim?
Nastała cisza, a Matka Wilczyca przygotowała się na to, co – jak mniemała – byłoby z pewnością ostatnią jej walką, gdyby do niej doszło. Wtem odezwał się jedyny zwierz dopuszczony do obrad Rady Stada – Baloo, ospały niedźwiedź brunatny, który nauczał małe wilczęta Prawa Dżungli. Stary Baloo, który może chadzać, gdzie dusza zapragnie, jako że żywi się jedynie orzechami, korzonkami i miodem, stanął na tylnych łapach i chrząknął głośno.
– Ludzkie szczenię… ludzkie szczenię? – powiedział. – Ja głosuję za małym człowiekiem. Nie stanowi on żadnego zagrożenia. Nie mam daru wymowy, ale mówię prawdę. Pozwólcie mu biegać z watahą i przyjmijcie go do swojego grona. A ja będę go uczył.
– Potrzebujemy jeszcze jednego głosu – powiedział Akela. – Baloo, który jest nauczycielem młodych wilcząt, opowiedział się za ludzkim szczenięciem. Kto jeszcze?
Czarny cień pojawił się nagle w środku koła. To była Bagheera, czarna pantera; jej sierść, czarna jak smoła, mieniła się w świetle niczym jedwab w prążkowane wzory. Wszyscy znali Bagheerę i nikt nie zamierzał jej wchodzić w drogę, jako że była równie przebiegła jak Tabaqui, niestrudzona niczym ranny słoń, a sprytem dorównywała dzikim bizonom. Ale jej głos miał delikatność i słodycz miodu sączącego się z drzewa, a sierść była miękka niczym puch.
– Akelo! I Ty, Wolne Plemię! – zamruczała. – Nie jestem upoważniona do brania udziału w Radzie, ale Prawo Dżungli głosi, że jeśli zachodzi spór, czy ocalić nowe szczenię, można wykupić jego życie i bezpieczeństwo. Prawo to jednak nie precyzuje, kto powinien zapłacić okup. Czyż nie mam racji?
– Dobrze, dobrze! – zawołały młode wilki, które zawsze są głodne. – Posłuchajmy Bagheery! Za życie szczenięcia można zapłacić okup. Takie jest Prawo!
– Ponieważ nie mam prawa głosu w tej sprawie, proszę was o jego udzielenie.
– Mów zatem! – rozległo się ze dwadzieścia głosów.
– Zabicie bezbronnego szczenięcia byłoby hańbą. Poza tym stanie się smaczniejszym kąskiem, gdy podrośnie. Baloo przed chwilą wziął szczenię w obronę. Teraz chcę dodać do jego słów jeszcze okup z byka, i to dorodnego, świeżo upolowanego nie dalej niż pół mili stąd – jeśli przyjmiecie ludzkie szczenię zgodnie z Prawem. Czy to trudne?
Podniósł się wrzask kilkudziesięciu głosów:
– W czym problem? I tak umrze w czasie zimowych ulew! Lub spali go żar słońca latem! Cóż złego może wyrządzić nam goła żaba? Pozwólmy mu biegać z wilkami. Gdzie ów byk, Bagheero? Zgódźmy się!
Wtem rozległo się głuche nawoływanie Akeli:
– Przypatrzcie się uważnie, przypatrzcie się, o Wilki!
Mowgli nadal był pochłonięty zabawą kamieniami i nie zważał na wilki, które jeden po drugim podchodziły i oglądały go. W końcu opuściły wzgórze, by zabrać zabitego byka. Zostali tylko Akela, Bagheera, Baloo i rodzina Mowgliego. Shere Khan zaś ryczał całą noc ze złości, że Mowgli nie dostał się w jego szpony.
– Rycz sobie! Rycz! – zamruczała pod wąsem Bagheera. – Przyjdzie czas, gdy ten nagusieńki malec sprawi, że będziesz skomlał innym tonem. Chyba że nie znam się na ludziach…
– Wszystko poszło dobrze – powiedział Akela. – Ludzie, jak i ich szczenięta, są bardzo mądrzy. Ten malec może się nam kiedyś przydać.
– Z pewnością. Przyda się w potrzebie, nikt nie może być pewny, że będzie dowodził stadem wiecznie – powiedziała Bagheera.
Akela milczał. Rozmyślał o dniu, który niechybnie nadejdzie – jak w przypadku każdego władcy stada – gdy będzie coraz słabszy i zostanie zabity i strącony ze skały przez silniejszego wilka, który też w końcu podzieli ten los.
– Zabierz go stąd – powiedział do Ojca Wilka – i wychowuj go, jak przystało na członka Wolnego Plemienia.
I właśnie tak – za cenę byka i dzięki wstawiennictwu Baloo – Mowgli został członkiem seeoneeńskiej watahy.
Drodzy czytelnicy, musimy teraz przeskoczyć całe dziesięć lub jedenaście lat i tylko domyślać się, jakie wspaniałe życie wiódł Mowgli pośród wilków. Gdyby spisać wszystko po kolei, powstałoby zapewne mnóstwo książek. Wychowywał się z wilczątkami, choć te – co oczywiste – były już dorosłe, podczas gdy Mowgli nadal pozostawał małym dzieckiem. Ojciec Wilk uczył go zawodu i wszystkich rzeczy w dżungli – aż każdy szmer w trawie, każdy powiew ciepłego wiatru nocą, każde pohukiwanie sowy w dziupli drzewa, każdy ślad łapek nietoperza nocującego na drzewie lub każde pluśnięcie rybki w stawie znaczyły dla niego dokładnie tyle, co dla człowieka prowadzącego interesy praca jego biura.
Kiedy nie zajmował się nauką, przesiadywał w słońcu i spał, a potem jadł i znowu kładł się spać. Gdy czuł, że jest brudny, lub gdy było mu gorąco, pływał w leśnych stawach, a kiedy miał chrapkę na miód (Baloo powiedział mu, że miód i orzechy są równie smaczne jak surowe mięso), wspinał się po niego na drzewa. A tej sztuki nauczyła go Bagheera.
Pantera zwykła wylegiwać się na gałęzi i wołać:
– Chodź, mały!
Mowgli początkowo niezdarnie czepiał się kurczowo drzew niczym leniwiec, ale z czasem przeskakiwał z gałęzi na gałąź prawie tak odważnie jak szara małpa. Zasiadał również w Radzie Stada, kiedy zbierała się wataha. Wtedy to odkrył, że jeśli wpatrywał się długo w wilka, ten zmuszony był spuścić wzrok. I tak zwykł czynić dla zabawy.
Zdarzało mu się też wyciągać długie ciernie z łap swoich przyjaciół, jako że wilki cierpią okrutnie z powodu cierni i rzepów wbijających im się w sierść. Nocą opuszczał wzgórze, kierując się ku polom uprawnym, by przypatrywać się uważnie wieśniakom w ich chatach. Nie ufał jednak ludziom, ponieważ Bagheera pokazała mu skrzynię z opuszczanymi drzwiczkami tak zręcznie ukrytą w dżungli, że o mało nie wpadł do niej, i uprzedziła go, że to pułapka.
Nade wszystko uwielbiał kryć się z panterą w samym sercu ciemnej i niedostępnej dżungli, przesypiając leniwie senne dnie, a nocą obserwując Bagheerę udającą się na łowy. Gdy tylko poczuła głód, pantera polowała na każdego zwierza. Mowgli postępował podobnie, z jednym jednak zastrzeżeniem. Bagheera, gdy chłopiec tylko podrósł wystarczająco, by to zrozumieć, wyjaśniła mu, że nie wolno mu nigdy tknąć bydła – za cenę życia byka został bowiem wkupiony do stada.
– Cała dżungla należy do ciebie – mówiła – i możesz polować na wszelką zwierzynę, którą zdołasz zabić, ale ze względu na byka, którym zostałeś okupiony, nie wolno ci zabijać ani spożywać bydła. Takie jest Prawo Dżungli.
Mowgli pilnie przestrzegał zakazu.
I tak dorastał i nabierał siły, mężniał jak każdy chłopiec, który nie zdawał sobie sprawy, czym jest nauka lekcji, i nie miał żadnych innych trosk poza zdobyciem jedzenia.
Matka Wilczyca uprzedzała go nie raz, nie dwa, że Shere Khan jest osobnikiem, któremu nie należy ufać, i że pewnego dnia Mowgli będzie musiał go zgładzić. Każdy młody wilk pamiętałby o owym ostrzeżeniu w każdej minucie, Mowgli jednak zapomniał o tych słowach, gdyż był tylko małym chłopcem. Gdyby jednak mówił w jakimkolwiek ludzkim języku, nazywałby siebie wilkiem.
Shere Khan stale zachodził mu drogę w dżungli. W miarę jak stary Akela niedołężniał z wiekiem, kulawy tygrys zacieśniał więzy z młodymi wilkami z watahy, które podążały za nim, licząc na ochłapy jedzenia. Akela nigdy by na to nie zezwolił, gdyby mógł wyegzekwować należny sobie szacunek. Shere Khan łechtał ich próżność i zastanawiał się głośno, jak tacy wytrawni młodzi łowcy mogą być zadowoleni z przywództwa umierającego wilka oraz ludzkiego szczenięcia.
– Mówiono mi – powiadał – że na Radzie Stada nie macie odwagi spojrzeć mu w oczy. – A młode wilki warczały i jeżyły groźnie sierść.
Bagheera, która miała oczy i uszy szeroko otwarte, wiedziała o wszystkim doskonale i niejednokrotnie tłumaczyła Mowgliemu, że Shere Khan nosi się z zamiarem zabicia go. Ale Mowgli śmiał się tylko i odpowiadał:
– Mam watahę i mam ciebie, a także Baloo, który, choć leniwy, biłby się w mojej obronie. Dlaczego miałbym się bać?
Był ciepły, słoneczny poranek, kiedy Bagheerze przyszła do głowy nowa myśl, zrodzona z nowin, które usłyszała na własne uszy. Prawdopodobnie jeżozwierz Ikki szepnął jej słówko. Gdy Mowgli przebywał w środku dżungli z głową opartą na pięknym, czarnym ciele Bagheery, pantera przemówiła do niego:
– Mały Bracie, ile razy ci powtarzałam, że Shere Khan jest twoim wrogiem?
– Tyle razy, ile jest orzechów na tamtym drzewie palmowym – powiedział Mowgli, który naturalnie nie umiał liczyć. – I co z tego? Chce mi się spać, Bagheero… Shere Khan dużo krzyczy i rzuca się w oczy jak paw Mao.
– Nie czas teraz na spanie! Wie o tym Baloo, wiem ja, całe stado wie… I nawet te głupiutkie sarny wiedzą. Także Tabaqui ostrzegał cię niedawno…
– Ho! Ho! – odrzekł Mowgli. – Tabaqui przyszedł do mnie niedawno, naśmiewając się, że jestem nagim szczenięciem ludzkim i że nie potrafię znaleźć nawet trufli. Złapałem go więc za ogon i grzmotnąłem nim dwa razy o palmę, by nauczyć go lepszych manier.
– To było nierozsądne, bo choć Tabaqui to wichrzyciel, mógłby ci powiedzieć coś, co dotyczy cię bezpośrednio. Otwórz oczy, Mały Bracie! Shere Khan nie odważy się zabić ciebie w dżungli, ale pamiętaj, że Akela jest już bardzo stary i wkrótce nadejdzie dzień, w którym nie będzie w stanie upolować kozła, a wtedy przestanie być przywódcą. Większość wilków, która zaakceptowała twoją obecność w stadzie, również jest już stara, a młode wilki wierzą – jak nauczył ich Shere Khan – że w stadzie nie ma miejsca dla ludzkiego szczenięcia. Wkrótce będziesz dorosłym mężczyzną.
– A kimże jest człowiek, jeśli nie może biegać ze swoimi braćmi? – zapytał Mowgli. – Urodziłem się w dżungli. Przestrzegałem Prawa Dżungli i nie ma wilka, z którego łap nie usuwałbym cierni. Oczywiście, że są moimi braćmi!
Bagheera przeciągnęła się i rzekła spod na wpół przymkniętych powiek:
– Bracie, dotknij mnie tu, pod szczęką.
Mowgli wyciągnął silną, brązową dłoń i tuż pod aksamitną brodą Bagheery, gdzie pod błyszczącą sierścią ukryte były wszystkie mięśnie, natrafił na niewielkie, wyłysiałe miejsce.
– Nie ma w dżungli nikogo, kto wiedziałby, że ja – Bagheera, noszę na ciele to piętno, znak po obroży. A przecie, Mały Bracie, urodziłam się pośród ludzi i matka moja zmarła wśród nich… w królewskim zwierzyńcu w Udajpurze. To właśnie dlatego zapłaciłam za ciebie okup na Radzie, kiedy byłeś małym, gołym szczenięciem. Tak, ja też urodziłam się pomiędzy ludźmi. I nigdy wcześniej nie widziałam dżungli. Byłam karmiona za kratami z żelaza, aż pewnej nocy poczułam, kim jestem, panterą, a nie ludzką zabawką. Wyłamałam tamten głupi zamek jednym uderzeniem łapy i uciekłam. A ponieważ znane mi były ludzkie zwyczaje, byłam w dżungli okrutniejsza od Shere Khana. Czyż nie tak?
– Tak – odparł Mowgli – wszyscy w dżungli odczuwają strach przed Bagheerą, wszyscy poza mną.
– O! Ty jesteś ludzkim szczenięciem – powiedziała łagodnie pantera. – I jak ja powróciłam do dżungli, tak ty musisz w końcu powrócić do ludzi – do ludzi, którzy są twoimi braćmi – jeśli nie zostaniesz zabity podczas Rady.
– Ale dlaczego… dlaczego ktokolwiek miałby chcieć mnie zabić? – zdziwił się Mowgli.
– Popatrz na mnie – powiedziała Bagheera.
I Mowgli popatrzył jej prosto w oczy. Wielka pantera odwróciła wzrok po niespełna trzydziestu sekundach.
– Właśnie dlatego – powiedziała, przesuwając łapą po liściach. – Nawet ja nie mogę spojrzeć ci w oczy, a urodziłam się wśród ludzi i kocham cię, Mały Braciszku. Inni nienawidzą cię, ponieważ ich wzrok nie może wytrzymać twojego wzroku; ponieważ jesteś mądry; ponieważ usuwałeś ciernie z ich stóp; ponieważ jesteś człowiekiem.
– Nie wiedziałem o tym – powiedział Mowgli z ponurą miną i spochmurniał, marszcząc kruczoczarne brwi.
– A co mówi Prawo Dżungli? Najpierw atakuj, a potem dopiero dawaj głos. Przez twoją nieroztropność wszyscy wiedzą, że jesteś człowiekiem. Miej się jednak na baczności. Mam przeczucie, że z chwilą, gdy Akela nie będzie w stanie upolować zdobyczy – a obezwładnienie kozła kosztuje go coraz więcej wysiłku – całe stado zwróci się i przeciw niemu, i przeciw tobie. Zwołają Radę na Wzgórzu, a wtedy… a wtedy… Mam! – krzyknęła nagle Bagheera, zrywając się na równe nogi. – Biegnij szybko ku ludzkim chatom w dolinie i zdobądź czerwone kwiaty, które tam rosną, by – gdy nadejdzie pora – mieć sprzymierzeńca silniejszego niż ja, Baloo czy ci członkowie stada, którzy cię kochają. Zdobądź czerwone kwiaty!
Mówiąc o czerwonych kwiatach, Bagheera miała na myśli ogień, ale żadne stworzenie w dżungli nie znało właściwej jego nazwy. Każde dzikie zwierzę śmiertelnie bało się ognia i wyobraźnia podpowiadała im tysiące opisów żywiołu.
– Czerwone kwiaty? – zastanawiał się Mowgli. – Zakwitają przed ich domami, gdy jest ciemno. Zdobędę je.
– Oto przemówiło ludzkie szczenię – rzekła dumnie Bagheera. – Pamiętaj, że kwiaty te rosną w maleńkich doniczkach. Zdobądź jedną prędko i trzymaj w pobliżu, aż będzie ci potrzebna.
– Dobrze – powiedział Mowgli. – Pójdę. Ale czy jesteś pewna, moja pantero – otoczył ramieniem wspaniałą szyję pantery i spojrzał jej głęboko w duże oczy – że to wszystko sprawka Shere Khana?
– Mały Bracie, klnę się na złamaną obrożę, która mnie uwolniła.
– Przyrzekam więc na życie byka, którym zostałem okupiony, odpłacić Shere Khanowi pięknym za nadobne – rzekł Mowgli i oddalił się pośpiesznie.
– To człowiek! To właśnie człowiek! – powiedziała Bagheera sama do siebie, kładąc się z powrotem. – O, Shere Khanie! Nigdy nie było łowów bardziej ponurych niż twoje żabołówstwo dziesięć lat temu.
Mowgli oddalał się coraz bardziej w głąb puszczy, biegnąc co sił, a serce biło mu pośpiesznie. Dotarł do wilczej jaskini, gdy wieczorna mgła spowiła wzgórza. Wciągnął powietrze głęboko w nozdrza i spojrzał na dolinę. Wilczków nie było, a Matka Wilczyca leżała w głębi jaskini. Poznała po przyśpieszonym oddechu, że coś niepokoi jej Żabkę.
– Co ci jest, synku? – zapytała.
– Nic takiego, to tylko nietoperze plotki o Shere Khanie – odpowiedział jej. – Będę dziś w nocy polował na polach uprawnych.
Po czym zniknął w krzakach, kierując się ku rzece w głębi doliny. Przystanął na chwilę, słysząc głosy polującej watahy. Nagle rozległ się ryk gonionego sambhura, a następnie jego chrząkanie, świadczące o tym, że kozioł rzucił się na polujących. Wówczas dały się słyszeć wściekłe wrzaski młodych wilków:
– Akela! Akela! Niech Samotny Wilk pokaże swoją siłę! Ustąpić z drogi dowódcy stada! Dalej, Akelo!
Akela rzucił się na kozła, ale musiał chybić, ponieważ Mowgliego dobiegło jedynie kłapnięcie jego zębów oraz skowyt po tym, jak sambhur powalił go na ziemię potężnym uderzeniem przednich kopyt.
Mowgli nie czekał na dalszy rozwój wydarzeń, ale pobiegł w dół, a krzyki cichły coraz bardziej, w miarę jak zbliżał się do pól uprawnych, gdzie żyli wieśniacy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki