10,99 zł
Clara Sinclair chciała uniknąć zaaranżowanego małżeństwa z królem Dominikiem, lecz udaremniono wszystkie jej próby ucieczki. Pomaga jej brat przyjaciółki, były żołnierz, książę Marcelo Berruti. W ostatniej chwili przed ślubem uprowadza Clarę i zabiera ją do swojego zamku. By uniknąć skandalu, podają do publicznej wiadomości, że się kochają i wkrótce się pobiorą. Młodzi umawiają się, że będą małżeństwem przez rok. Lecz już wkrótce Marcelo nie wyobraża sobie życia bez jej śmiechu i spontaniczności. Będzie jednak musiał przekonać swoją rodzinę, że popełniająca same gafy Clara będzie wspaniałą księżniczką…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 147
Michelle Smart
Księżniczka w tenisówkach
Tłumaczenie:
Adam Bujnik
Clara Sinclair nerwowo przemierzała swoją więzienną celę, tam i z powrotem. Gdyby stać ją było na obiektywizm, musiałaby przyznać, że była to spektakularna cela – z prywatną łazienkę, łóżkiem z baldachimem i trzema wysokimi wykuszami okiennymi, oferującymi widok na prywatną, pałacową przystań. Większość kryminalistów bez wahania popełniłoby kolejne przestępstwo, by znaleźć się w takim miejscu. Clara nie miałaby również powodu, by narzekać na swój strój więzienny – piękną suknię z białego jedwabiu, z białą koronkową nakładką – gdyby nie fakt, że została w niego ubrana siłą.
Pilnujące ją normalnie strażniczki poszły się teraz same stroić, by móc wziąć udział w wydarzeniu co najmniej dziesięciolecia – ślubie Clary z królem Monte Cleure, Dominikiem Fernandezem. Na straży zostało tylko dwóch muskularnych mężczyzn, ustawionych pod drzwiami celi, po tym, jak Clara podjęła próbę ucieczki.
Teraz, waląc rękoma w drzwi, krzyknęła:
– Cholerne świnie! Niech w waszych łóżkach zalęgną się olbrzymie, żądne krwi pluskwy!
Zegar na ścianie wybił kolejny kwadrans. Zostało już tylko piętnaście minut do ceremonii, podczas której Clara miała poślubić największą ze wszystkich świń – króla jegomości. W dodatku, nie miała nawet szansy, żeby urządzić scenę, bo groziłoby to utratą życia przez Boba.
Jakim trzeba być draniem, żeby dać kobiecie w prezencie niewinnego szczeniaka, by później używać go jako broni przeciwko niej? Chyba tylko takim, jak jej przyszły mąż!
Bob spał sobie teraz beztrosko w koszyku, ale jego bezpieczeństwo zależało od tego, czy Clara wypowie słowa sakramentalnej przysięgi, nie okazując przy tym do nikogo wrogości.
Zanim uwięziono ją w Monte Cleure, Clara nigdy nie czuła chęci, by wrogo zachowywać się w stosunku do kogokolwiek – nawet do swojego przyrodniego brata, który od chwili śmierci ich ojca traktował ją fatalnie i który był odpowiedzialny za to, co ją w tej chwili spotykało.
I znów, któż byłby zdolny do tak wielkiej podłości, żeby sprzedać własną siostrę? Ano, ktoś taki, jak jej brat – wielmożny Andrew Sinclair.
Clara wiedziała, że jeżeli istnieje jeszcze jakaś droga ucieczki, to musi się ona objawić natychmiast. Zostało już tylko dziesięć minut…
Myśl, dziewczyno! – przemawiała rozpaczliwie do siebie.
Próbowała już wszystkiego. Po nieudanych próbach ucieczki król musiał nakazać zamurowanie kominka i wstawienie kraty do szybu wentylacyjnego. By zniechęcić Clarę do myśli o wzywaniu pomocy przez otwarte okno. Z innego okna, na jej oczach, wywieszono kiedyś Boba – nad dziesięciometrową przepaścią.
Clara obiecywała sobie, że jeżeli dojdzie do ślubu, to uczyni życie króla istnym piekłem…
Złowieszcze myśli przerwał gwałtowny stukot. Clara podniosła głowę i ujrzała czyjąś twarz w oknie.
Pewna, że to przewidzenie, kilkukrotnie zamrugała oczami. Jednak przystojna twarz mężczyzny, wykrzywiona do niej w szerokim uśmiechu, nie tylko nie zniknęła, lecz wręcz zdawała się ponaglać ją do szybszego działania.
Clara zerwała się na równe nogi i, potykając się o tren sukni ślubnej, prawie upadła, podbiegając do okna.
Rysy znajdującego się za nim przystojnego mężczyzny kogoś jej przypominały, ale radość z nadchodzącej odsieczy i trudności z otwarciem okna całkowicie pochłaniały jej myśli.
Już wydawało się, że niezbędne będzie wybicie szyby, gdy zakleszczone okno w końcu puściło.
– Cześć – wykrzyknęła Clara z promiennym uśmiechem, przypominając sobie wreszcie, skąd zna swojego wybawiciela. – Traciłam już resztki nadziei…!
W stalowych oczach przybysza pojawił się błysk zachwytu, a z jego lśniąco białych zębów, obnażonych w szerokim uśmiechu, padły słowa:
– Ciao, bella. Jesteś gotowa przelecieć się moim helikopterem?
Marcelo Berruti wśliznął się do pokoju, rzucając okiem na przepiękną młodą kobietę, wpatrzoną w niego jak w święty obrazek. W jego żyłach buzowała adrenalina, jakiej nie doświadczał od czasu, gdy przeszedł do cywila. Będąc dzieckiem, często wspinał się po murach zamku, w którym mieszkał, wyobrażając sobie, że jest rycerzem w lśniącej zbroi, ratującym damę w opałach. Kto by jednak pomyślał, że – mając lat trzydzieści – będzie mógł to zrobić naprawdę?
Ponieważ ratowana dama robiła wrażenie, że za chwilę wybuchnie głośnym śmiechem, rozładowując nagromadzony stres, Marcelo położył jej instynktownie palec na ustach.
– Cicho – wyszeptał, wskazując na drzwi celi.
Duże, ciemnobrązowe, wypełnione po brzegi radością oczy, rozszerzyły się jak u niegrzecznej uczennicy, przyłapanej przez pobłażliwego nauczyciela na paleniu papierosa.
Opisując Clarę jako najbardziej odjechaną koleżankę w całej szkole, Alessia nie wspomniała nic o jej urodzie – pomyślał Marcelo.
A stała przed nim prawdziwa piękność: twarz w kształcie serca, z wystającymi kośćmi policzkowymi, miękkimi, pulchnymi ustami – na których ciągle spoczywał jego palec – i idealnie prostym nosem; do tego krągłe ciało, z wydatnym biustem, obleczone w suknię ślubną, oraz włosy w odcieniu ciemnoblond, zebrane w elegancki kok.
Marcelo zamarł na chwilę w zachwycie…
Pięknymi, smukłymi palcami Clara odciągnęła jego rękę od swojej twarzy.
– Jesteś tutaj, żeby się na mnie gapić czy żeby mnie ratować? – zapytała teatralnym szeptem.
– Czy jedno musi wykluczać drugie? – spytał z uśmiechem Marcelo.
– Za pięć minut wywloką mnie stąd i siłą zaciągną do ołtarza!
– Słuszna uwaga – zreflektował się.
Rozejrzawszy się po pokoju, przeniósł stojące przy toaletce krzesło pod drzwi i po cichu podparł jego oparciem klamkę. Spojrzał następnie na zegarek i, odwracając się do Clary, wyszeptał:
– Mamy dwie minuty. Masz coś, w co mogłabyś się przebrać?
– W dwie minuty?
– Dokładnie minutę i pięćdziesiąt sekund…
– Zajęło im równo godzinę, żeby wtłoczyć mnie w tę głupią sukienkę – zauważyła Clara.
– Masz nożyczki?
– Zabrali mi, żebym nikogo nie mogła dźgnąć – wyjaśniła wesoło.
Marcelo ukląkł i chwycił brzeg koronkowej nakładki.
– Stój mocno na nogach – zakomenderował.
– Co chcesz zrobić?
Marcelo jednym ruchem rozdarł koronkę, z dołu go góry.
Potem mocno przystawił rękę do biodra Clary i obrócił ją dookoła, odrywając całą nakładkę na wysokości bioder.
W oddali rozległ się charakterystyczny odgłos zbliżającego się helikoptera.
Gdy w podobny sposób Marcelo próbował oderwać jedwabny dół sukienki, okazało się to niemożliwe.
– Może spróbuj zębami – zasugerowała Clara.
Ta metoda okazała się znacznie lepsza. Trzydzieści sekund przed odlotem z dołu sukni ślubnej pozostały jedynie postrzępione kawałki jedwabiu zwisające do połowy ud, wokół najpiękniejszych nóg, jakie Marcelo kiedykolwiek widział.
W najśmielszych marzeniach nie podejrzewał, że osoba, którą postanowił uratować, okaże się tak seksowna.
– Marcelo, nie gap się tak na mnie – skarciła go Clara.
– Wiesz, kim jestem? – zapytał zdziwiony.
Clara przewróciła oczami:
– Myślisz, że dałabym się ratować byle komu?
Czując presję czasu, Marcelo zerwał się z kolan i chwycił Clarę za rękę.
– Masz lęk wysokości? – zapytał.
Helikopter wisiał już nad pałacem, a odgłos wirnika uniemożliwiał dalszą rozmowę szeptem.
– Zaraz się przekonamy – zaśmiała się Clara.
Za oknem pojawiła się lina, ale – dokładnie w tej samej chwili – ktoś zaczął forsować zablokowaną krzesłem klamkę.
– Czas na nas – zawołał Marcelo. – Znikamy.
– Moment. – Clara wyrwała dłoń z jego uścisku i uklękła, by podnieść z ziemi małe, czekoladowe futrzane zwierzątko, którego Marcelo wcześniej w ogóle nie zauważył.
– Nie mamy jak tego zabrać – zaprotestował, słysząc narastające okrzyki i walenie do drzwi.
– Nie mogę go tu zostawić. Dominic go zabije.
Marcelo wskazał wzrokiem na zwisającą linę.
– Musimy trzymać linę, nie psa.
Całkowicie niewzruszona Clara spojrzała na swój dekolt.
– Rozrywaj, szybko! Tylko nie do końca.
Od strony drzwi dobiegał już prawdziwy łomot.
Zdając sobie wreszcie sprawę z zamiaru Clary, Marcelo położył rękę na dekolcie sukienki i rozdarł ją tak, że ukazał się obfity biust Clary, częściowo przykryty prostym, białym stanikiem.
Wychwytując w oczach Marcelo cień rozczarowania na widok tak nieciekawej bielizny Clara wybuchła śmiechem. Potem ostrożnie umieściła szczeniaka w fałdach rozerwanej sukienki.
– Możemy ruszać – oznajmiła.
– To dopiero szczęściarz – skomentował Marcelo, patrząc na Boba.
Gdy wskoczył na parapet i chwycił zwisającą linę, rozległo się kolejne, bardzo głośne uderzenie w drzwi. Clara zdawała się nie potrzebować dalszych instrukcji – bez słowa wspięła się na parapet i objęła go ramionami za szyję.
– Tylko mnie nie upuść – powiedziała, patrząc mu w oczy z uśmiechem.
Marcelo obwiązał ich starannie liną.
– Trzymaj się mocno – zaśmiał się szeroko.
– Nie, to ty trzymaj mnie mocno.
Nadal śmiejąc się, objął ją ramieniem w talii i podniósł w górę kciuk, dając znak do helikoptera. Lina natychmiast się napięła, unosząc ich w powietrze.
Clara poczuła silny ucisk w żołądku, gdy całym swoim ciężarem zawisła nagle nad przepaścią. Z wszystkich sił starała się trzymać strach na wodzy. Wczepiona w dzielnego brata swojej szkolnej koleżanki, karmiła się niewzruszoną pewnością siebie Marcelo – wymalowaną na jego twarzy i stanowiącą dla niej niemalże gwarancję powodzenia całego przedsięwzięcia.
Gdy kolejne szarpnięcie liny wywołało kolejny ucisk w żołądku, Clara zamknęła oczy i oparła czoło na piersi Marcelo.
Po chwili poczuła, że łapią ją czyjeś ręce i z brutalną siłą wciągają na pokład helikoptera.
A więc udało się! Wreszcie była wolna.
Śmigłowiec wydawał się olbrzymi i sprawiał wrażenie helikoptera wojskowego, nie cywilnego. Obok nich klęczało dwóch umundurowanych mężczyzn, którzy cierpliwie rozwiązywali węzły liny, która wciąż łączyła ją z Marcelo.
I nagle, po raz pierwszy od dłuższej chwili, Clara zdała sobie sprawę, że to wszystko dzieje się naprawdę. Oto leżała na podłodze śmigłowca, związana liną z księciem Ceres i ze szczeniakiem, gorączkowo walczącym o to, by wreszcie uwolnić się z jej dekoltu.
Doświadczając głębokiej ulgi, ale też mając świadomość absurdalności rozgrywających się wydarzeń, Clara wybuchła śmiechem, którego zupełnie nie potrafiła opanować. Potem zaś, gdy całkowicie uwolniona z liny, usiadła i ostrożnie wyciągała Boba z dekoltu, a on polizał ją w policzek, śmiech Clary przerodził się nagle w równie trudny do opanowania płacz.
Świadomość, że temu napadowi kobiecej histerii z niepokojem przygląda się trzech mężczyzn, tylko pogarszało sytuację…
Osiemnaście dni spędzonych na Monte Cleure, w tym szesnaście w charakterze osoby przetrzymywanej wbrew własnej woli, było dla Clary emocjonalnym koszmarem. Jednak nie poddawała się rozpaczy, wytrwale podejmując próby ucieczki. Teraz, tłumione przez ponad dwa tygodnie emocje nareszcie mogły znaleźć ujście w histerycznym śmiechu i płaczu.
Szukając jakiejś chusteczki, spojrzała na postrzępione resztki sukni ślubnej. Oddarła kolejny kawałek jedwabiu, w który wydmuchała nos.
Potem spojrzała na Marcelo. Siedział obok, na zimnej, metalowej podłodze helikoptera, z widoczną na twarzy mieszaniną rozbawienia i troski.
Clara zgniotła prowizoryczną chusteczkę w kulkę i wetknęła ją w stanik.
– To zapewne najdroższa chusteczka świata – powiedziała. – Dominic wydał na tę sukienkę sto tysięcy euro. Może wyślę mu ją jako pamiątkę wspólnie spędzonego czasu.
Marcelo wiele razy w życiu widział kobiece łzy. Z oczu jego siostry, Alessii, łzy lały się czasami jak z kranu. Z kolei większość jego dziewczyn doskonale potrafiła używać łez do tego, by postawić na swoim. Kobiece łzy wywoływały zwykle w Marcelo stan konsternacji i świadomego przygotowywania się na kolejne etapy żałości: smutek w oczach i zbolały wyraz twarzy. U Clary jednak brak było kolejnych klasycznych etapów płaczu.
Jej łzy wydawały się spektakularne, a przeplatające się nawroty szlochu i śmiechu potęgowały widowisko. Ale potem, w jednej chwili, było już po wszystkim. Clara usiadła na podłodze helikoptera ze skrzyżowanymi nogami, z opuchniętymi oczyma i policzkami umazanymi tuszem do rzęs, ale z wyrazem twarzy osoby, która pozostawiła już żałość za sobą.
Rozwiane wiatrem długie włosy bezwładnie zwisały jej wokół ramion.
– Już lepiej? – zapytał Marcelo, z góry wiedząc, jaka będzie odpowiedź.
– Znacznie lepiej. Dziękuję, że mnie uratowałeś. – Clara zdmuchnęła z ust niesforny kosmyk włosów. – Jestem twoją dłużniczką.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Marcelo, a świadomość, że ta niesamowicie seksowna istota ma wobec niego dług wdzięczności, zdawała się tę przyjemność zwielokrotniać.
Clara wyprostowała swoje wspaniałe nogi, łącząc ze sobą kostki i ukazując piękne stopy.
– Dopiero teraz zauważyłam, że masz na sobie smoking – przyznała. – Myślałam, że superbohaterowie zawsze noszą kombinezon z lycry albo rajstopy ze spodenkami na wierzchu.
Śmiejąc się na myśl wywołanego obrazu, Marcelo potrząsnął głową.
– Przecież jestem ubrany na ślub.
Clara parsknęła śmiechem.
– Zaprosili cię na mój ślub?
– Przyjąłem zaproszenie jako przedstawiciel rodziny królewskiej Berrutich.
– Niesamowite. Sprytnie!
Marcelo wzruszył ramionami, jakby wysiłek uratowania Clary był drobnostką.
– Zaproszenie przyszło trzy dni po tym, jak siostra pokazała mi twoją wiadomość.
Wiadomość Clary była równie prostolinijna, jak kobieta, która ją napisała:
Król Monte Cleure więzi mnie i zmusza, żebym go poślubiła. PRZYŚLIJ MI POMOC!!!
Początkowo Marcelo założył, że to tylko żart. Alessia też nie była do końca przekonana, co do jej prawdziwości. Powszechnie wiadomo było, że król Dominic szuka żony, a Clara słynęła przecież ze skłonności do żartów. Ale gdy Alessia bezskutecznie próbowała dodzwonić się do Clary, w jej głowie zrodziły się wątpliwości. Zaczęła więc wywierać presję na brata, by zajął się sprawą. Gdy przyszło zaproszenie na ślub, Marcelo szybko znalazł sposób, by pokrzyżować szyki mężczyźnie, do którego czuł odrazę, a który traktował kobiety jak śmieci i przynosił złą sławę wszystkim rodzinom królewskim. Poza tym możliwość zastrzyku adrenaliny w nudnym życiu, które wiódł po przedwczesnym zakończeniu kariery wojskowej, okazała się pokusą trudną do odparcia.
– Nie byłam pewna, czy ta wiadomość w ogóle została wysłana – wyjaśniła podekscytowana Clara. – Dominic nakrył mnie, gdy ją pisałam i zabrał mi telefon w momencie, gdy naciskałam „Wyślij”.
– A do kogo jeszcze ją wysłałaś?
– Do wszystkich dziesięciu osób, które miałam zaprogramowane w „Kontaktach”.
– Sprytnie. A jak się w ogóle w to wpakowałaś?
– Wpakowałam się? – W głosie Clary brzmiało oburzenie. – Z ofiary chcesz zrobić sprawcę?
– Źle się wyraziłem – powiedział przepraszającym tonem Marcelo. – Jak do tego doszło?
– Hm… – Siedząc ciągle na podłodze, Clara przesunęła się o kilka centymetrów, by móc oprzeć się plecami o twardą ławkę biegnącą wzdłuż boku helikoptera. – Cóż, mój brat poprosił mnie, żebym pojechała do Monte Cleure w jego imieniu, z ofertą angielskiego wina musującego produkowanego w naszej rodzinnej posiadłości.
– I co było dalej?
– Niestety, zgodziłam się i pojechałam – powiedziała z gorzkim uśmiechem Clara. – Przyjęto mnie jak prawdziwą księżniczkę. Z wprost niewiarygodną gościnnością. Zakwaterowano mnie w pałacu, karmiono największymi specjałami, miałam dostęp do spa, do basenów – dosłownie do wszystkiego. Wyobrażasz sobie?
– Jasne – potwierdził Marcelo, choć z coraz większym trudem przychodziło mu słuchanie samej historii, gdyż coraz bardziej pochłaniało go obserwowanie ruchu soczystych ust Clary.
– To dobrze. Bo tutaj robi się ciekawie. Drugiego wieczoru król mi się oświadczył.
Marcelo uniósł brew z niedowierzaniem.
Clara pokiwała głową.
– Taka była też moja reakcja. Ledwo się powstrzymałam, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Powiedziałam mu wprost, że nie chcę wychodzić za mąż. I nawet byłam z siebie zadowolona, że udało mi się go nie obrazić.
– Nie miałaś pokusy, żeby się zgodzić?
– Widziałeś go kiedyś? Ten facet zachowuje się jak świnia.
– Ale jest też królem – zauważył Marcelo.
Clara wzruszyła ramionami.
– I co z tego? Jakie ma to znaczenie? Nawet je jak świnia. Zachowuje się obrzydliwie.
Biorąc w przeszłości udział w kilku przyjęciach, na których obecny był też Dominic, Marcelo nie mógł nie zgodzić się z prezentowaną przez Clarę oceną królewskiego zachowania.
– A jak on zareagował na twoją odmowę?
Twarz Clary aż pociemniała ze złości.
– Następnego ranka, podczas śniadania, zaczął nazywać mnie swoją narzeczoną. Powiedziałem mu więc po raz kolejny, że nie chcę wychodzić za mąż, a on tylko się roześmiał. Kiedy chciałam spakować się do wyjazdu, okazało się, że splądrowali mi walizkę, zabrali mi paszport i portmonetkę, a Król-Świnia oznajmił mi, że wyjdę za niego, czy mi się to podoba, czy nie. I żebym lepiej przyzwyczaiła się do tej myśli, bo inaczej będą poważne konsekwencje. A kolejnego dnia przyniósł mi w prezencie Boba, obiecując, że będę dostawać wiele wspaniałych prezentów, jeżeli tylko będę grzeczną dziewczynką.
– Boba?
Clara wskazała wzrokiem szczeniaka zwiniętego w kłębek na jej kolanach.
– Dominic wie, jak bardzo kocham zwierzęta, i pomyślał, że w taki sposób przekona mnie do siebie. Zupełnie jakby się urwał z choinki.
– Dlaczego chce właśnie ciebie? Powiedział?
– Tak – odparła rzeczowo Clara. – Bo w moich żyłach płynie królewska krew, choć już mocno rozwodniona. No i dlatego, że jestem dziewicą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: Crowning His Kidnapped Princess
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2022 by Maisey Yates
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-400-2
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek