Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Drugi tom trylogii „Zamarznięte serce”.
Seria autorki powieści Jego asystentka, Bezwzględny i Przybrany brat!
Gwen czuje się rozdarta. To, co wydaje się niewłaściwe, jest jednocześnie idealne dla niej. W jej sercu walczą ze sobą skrajne emocje. Kobieta nie potrafi rozszyfrować Nathana – mężczyzna wciąż pozostaje dla niej zagadką.
Próbuje ułożyć sobie życie jako samotna matka i nie jest zamknięta na nowe związki. Jednak z jakiegoś powodu Nathan wydaje się zazdrosny o innych mężczyzn. O co tu chodzi? Czyżby coś do niej czuł? Myślała, że stanowi dla niego tylko ciężar.
Tymczasem między nimi wciąż wisi cień Caleba i tego, co po sobie pozostawił. Jej serce wciąż nie jest wolne. Jednak to serce Nathana wydaje się zamarznięte. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 582
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Connected
Copyright © 2014 by A.E. Murphy
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Katarzyna Zapotoczna
Korekta:
Alicja Szalska-Radomska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-555-7
Droga Guinevere,
Wyślę Jeanine w czwartek, ósmego, aby odebrała dla mnie Dillana. Proszę, by był już przygotowany i zaopatrzony we wszystko, co przyda mu się na weekend. Odeślę go z powrotem w następny poniedziałek. Jeśli ten dzień nie będzie kolidować z twoimi planami, proszę, skontaktuj się z Jeanine. Wiem, że wciąż ze sobą rozmawiacie.
Z wyrazami szacunku
Nathan
Przez moją głowę przetacza się burza emocji, kiedy ściskam w ręce liścik ze starannie zapisanymi literami. Jestem gotowa go zniszczyć, uformować z niego kulkę, a potem nią rzucić w coś.
Jak on śmie? Po wszystkim, co z nim musiałam przejść, po tym, jak nas zostawił w taki sposób, nawet się za siebie nie oglądając? I nagle chce się zobaczyć z Dillanem?!
Czy on na serio myśli, że pozwolę mu zabrać dziecko bez wcześniejszej rozmowy, bez ustalenia tego w pierwszej kolejności ze mną? Tak bez wytłumaczenia czegokolwiek? Oszalał.
Natychmiast wysyłam wiadomość do Jeanine. Czuję się odrobinę lepiej po naciśnięciu „Wyślij”.
Guinevere: Powiedz, proszę, Nathanowi, że z całym szacunkiem, ale odmawiam mu zabrania Dillana na cztery noce. Jeśli chce zobaczyć swojego bratanka, może sam przyjechać i go odebrać, osobiście. Nie mam nic przeciwko tobie, ale nie czuję się dobrze z myślą wykorzystywania ciebie jako pośrednika, kiedy mowa o opiece nad moim synem.
Złość rozprasza się we mnie na kilka sekund, bo w głowie pojawia się myśl, która mnie szokuje. Od razu ją odrzucam, przeklinając siebie za pomyślenie czegoś tak ohydnego o człowieku, który − chociaż ostatnimi czasy był podły − to pomagał Dillanowi i mnie, nawet kiedy ewidentnie nie chciał tego robić.
Nathan nigdy nie będzie jak jego dziadek. Nie wszystkie ofiary molestowania stają się oprawcami. Nie mogę nawet uwierzyć, że w ogóle dopuściłam do siebie taką myśl.
Nie o to tu chodzi. Rzecz w tym, że wreszcie zaczynam układać sobie życie. Mam cudowną pracę w cukierni za rogiem. W Valentine’s pracuję z kochaną starszą panią o imieniu Valentine. Serwujemy najlepsze wypieki w mieście. Mama i ja też żyjemy wreszcie w dobrej komitywie. Sama czerpię radość z bycia mamą. Dillan jest szczęśliwy, rośnie jak na drożdżach. Kocham go tak bardzo.
Nathanie, daj mi spokój!
Teraz to nie on decyduje. Nie moja wina, że zobaczyłam, co zobaczyłam. Nie zasłużyłam na takie traktowanie z jego strony wtedy i zdecydowanie nie zasługuję na nie teraz.
Aż boli mnie w piersi. Przecina mnie nagły ból na samo wspomnienie tych płyt DVD. Pokazały mi nikczemne czyny, których nigdy już nie wymażę z głowy.
Dźwięk telefonu wyciąga mnie spomiędzy okropnych obrazów, o których tak chciałabym móc zapomnieć. Drżącymi dłońmi podnoszę komórkę, po czym wzdycham z ulgą na widok odpowiedzi. Bałam się, że Jeanine źle odczyta moją wiadomość.
Jeanine:Mówiłam mu to, ale on nie chce mnie słuchać. Przekażę mu tę wiadomość.
Ciekawe, jak zareaguje. Mogę już sobie wyobrazić te zaciskające się w białą linię usta, dłonie składające się w pięści. I dobrze. Mam nadzieję, że się wkurzy.
Guinevere:Dzięki :-).
Czy to coś złego, że wciąż za nim tęsknię?
Mama wchodzi po schodach, zagląda do mojego pokoju. W szparze drzwi pojawia się jej głowa.
– Wszystko w porządku?
Wzruszam ramionami.
– Tak.
– Czy to od Nathana?
To takie oczywiste. Nigdy nie dostaję tradycyjnych listów, a tym bardziej pisanych odręcznie.
Kiwam głową, a potem potwierdzam.
On mnie nienawidzi.
– Niedługo o tym pogadamy. Spóźnię się do pracy. – Jej głowa znika za drzwiami, a chwilę potem słyszę szum wody z prysznica.
Dillan zaczyna się kręcić. Karmię go, a potem przebieram. Kiedy tylko się nim zajmuję, poświęcam mu wszystkie myśli. Wiem, że powinnam przestać używać go jako sposobu na odwrócenie mojej uwagi. Powinnam stanąć twarzą w twarz z poplątanymi sprawami, ale ja tego nie chcę.
Mama sugerowała, żebym zaczęła pisać dziennik. Zapełniłabym książkę w mniej niż jeden dzień. Zbyt dużo się martwię.
Kładę Dillana na moim łóżku, pomiędzy nogami. Czytam list jeszcze raz, a potem przeklinam w myślach Nathana. Nie do końca rozumiem, dlaczego tak się zachowuje. Wiem, zobaczyłam coś, czego nie powinnam była zobaczyć, ale czy w takim razie nie chce mnie spotkać z powodu wstydu i zażenowania? Jeśli tak jest, to czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie ma powodu do wstydu? To nie jego wina.
Telefon powiadamia mnie o kolejnej wiadomości tekstowej.
Jeanine:Mówi, żeby skończyć z tą niedorzecznością, chce zobaczyć swojego bratanka. To jego słowa, nie moje. Jestem w tej sprawie po twojej stronie.
Guinevere:Czy on sobie teraz żartuje? Proszę, powiedz, że żarty sobie stroi. Jeśli chce zobaczyć Dillana, może przyjechać do mnie osobiście. Inaczej mu go nie oddam. Powiedz, że albo robimy to w ten sposób, albo w ogóle.
Dillan gaworzy, na co się uśmiecham.
– Tak, tyle ambarasu, ponieważ całe multum ludzi cię kocha.
I chociaż jestem w szoku, że Nathan w ogóle się ze mną skontaktował, to czuję też ulgę, bo wciąż chce widzieć Dillana. Mieli taką silną więź. Nathan naprawdę wiele zrobił i był dla niego jak tata. Nie chcę utrudniać i urywać ich relacji, ale po tym, jak się rozstaliśmy, muszę być pewna, że Nathan jest na tyle psychicznie stabilny, by zająć się moim synem.
Czuję wyrzuty sumienia, ale też mój sposób myślenia wydaje mi się racjonalny. Nikt nie może mnie winić za to, że chcę chronić mojego syna, nawet przed rodziną.
W szczególności biorąc pod uwagę to, co się przytrafiło Nathanowi. Ufam mu, naprawdę bardzo mu ufam, ale muszę być pewna. Jego rodzina nie ma za dobrej przeszłości, więc nie mogę ryzykować, by Dillan podzielił ten sam nieszczęsny los.
Nikt nie wie, co się podziało z Nathanem, nawet Sasha. Powtarzam im jedynie, że naprawdę bardzo się pokłóciliśmy. Wiedzą, że nie mówię im wszystkiego, ale to nie jest moja historia do opowiedzenia. A poza tym nie wiedziałabym, od czego zacząć.
Jeanine:Zgodził się, odbierze go ósmego. Cieszę się, że to już załatwiliśmy. Jak się masz?
Powinnam ją wypytać o Nathana, ale nie chcę, żeby pomiędzy tym wszystkim utknęła. To nie byłoby fair, tym bardziej że ona nadal dla niego pracuje. I chociaż aż mnie korci, to nie chcę, żeby znalazła się w niekomfortowej sytuacji. W zamian za to dzielę się z nią moimi nowinkami.
Guinevere:Dostałam pracę! Więc mam się świetnie. Dillan próbuje właśnie zjeść moje kolano, a mama ma się o wiele lepiej, niż myślałam.
Jeanine: Och, złotko, tak bardzo się cieszę. Może ta wyprowadzka była najlepszą rzeczą, jaka ci się przytrafiła.
Opadam na poduszkę, podnoszę Dillana i przytulam go do swojej piersi. Jego główka podskakuje góra dół, a z usteczek cieknie mu ślina, która ląduje w zagłębieniu moich piersi.
– Ale z ciebie ohydna małpka! – Zaśmiewam się, na co on się znów uśmiecha.
Jest tak bardzo podobny do Caleba, kiedy się rozpromienia. Nie łamie mi to serca, jedynie wypełnia ciepłem, do głowy powracają też piękne wspomnienia.
Mama wychodzi, żegnając się w biegu, jest naprawdę spóźniona. Macham do niej piąstką Dillana, a potem zamykam drzwi i siadam w salonie. Odkładam małego do bujaczka, żeby zaraz opaść na kanapę. Wyrzucam z siebie przeciągłe, zmęczone westchnienie. Nie mogę doczekać się przyjazdu Sashy. Może pozwoli mi chwilę pospać.
Chociaż wątpię.
– Właśnie na mnie zwymiotował. Gdyby to było zwykłe mleko z kartonu, to okej, ale nie mleko z piersi. Z twoich cycków, oczywiście, co mnie całkowicie obrzydza! – To Tommy, zdecydował się przyjechać z Sashą.
– Przestań się wydurniać. – Śmieje się Sasha, a potem wyciera przy pomocy śliniaka niewielką kropelkę śliny i innych substancji z czarnej koszulki polo Tommy’ego.
Uśmiecham się na widok tego, jak są blisko. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, dobrze ze sobą wyglądają. Nie wydaje mi się, żeby Caleb kiedykolwiek to zauważył, albo po prostu nigdy mi o tym nie wspomniał.
Ani jedno, ani drugie nie za bardzo jest w stanie utrzymać przy sobie partnera. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy te wszystkie randki nie są tylko sposobem odegrania się na sobie nawzajem, wzbudzenia zazdrości po drugiej stronie. Wczytuję się w takie rzeczy tylko po to, by odwieźć własne myśli od mojego pogmatwanego życia.
– Nathan się dzisiaj ze mną kontaktował. – Zagryzam wnętrze policzka, oceniając ich reakcje.
Wyglądają na tak zszokowanych jak ja w momencie otrzymania listu.
– Chce zabrać Dillana na kilka dni, od ósmego.
– Kilka dni? – dziwi się Sasha, żeby zaraz potem odrobinę wzruszyć ramionami. – Pewnie za nim tęskni.
No przecież.
– Sądzę, że z tobą też porozmawia?
Mam taką nadzieję.
– Będzie musiał, jeśli chce zabrać Dillana.
– A tak z innej beczki – wtrąca się Tommy, zauważając mój dyskomfort rozmowy o Nathanie. – Będę kończył szkołę i dostanę dyplom.
– Co? – wyrzucam z siebie, uśmiechając się szeroko. – O mój Boże, Tommy, to cudownie!
Rzucam się do niego i przytulam jego głowę − głównie głowę, bo nie chcę zgnieść Dillana tkwiącego pomiędzy nami.
– Już za kilka tygodni zaczynam staż w pewnej firmie w Doncaster.
Rety.
– Przeprowadzasz się tam? To zbyt daleko na codzienne podróże.
– To tylko dwie godziny jazdy samochodem. Będę w domu przez większość weekendów.
Zdaję sobie sprawę, że wciąż przytulam Tommy’ego, więc wypuszczam jego głowę, a potem muszę go jeszcze zdzielić na widok ust w kształcie podkówki − nie może już przytulać się do moich cycków.
– Są takie duże i skoczne…
– Mogą też oblać cię mlekiem – ostrzega Sasha.
Zaczynamy oboje zaśmiewać się na widok skręcającego się Tommy’ego.
– Weź dziecko. Muszę się odlać. – Podaje Dillana Sashy, a potem wychodzi z pokoju.
– Muszę go położyć. – Wyciągam ręce przed siebie, a przyjaciółka niechętnie podaje mi dziecko.
Wyjeżdżają niedługo po tym, jak Dillan zasypia. Zaczynam się zastanawiać, czy oni tak naprawdę nie przychodzą tylko po to, by zobaczyć się z dzieckiem. Chyba są tu bardziej dla niego niż dla mnie. Nie żebym narzekała. Dobrze jest się z nimi zobaczyć, a powód tych spotkań nie jest ważny.
Sen przychodzi do mnie szybko, bo miałam dość zajęty dzień.
Valentine ma niezły charakterek. Nie wyznaje żadnych zasad. Dopóki robię jakiekolwiek gówno, które może sprzedać (jej słowa, nie moje), dopóty jest szczęśliwa. Oczywiście musi mieć wystawione na widoku niektóre z ulubionych przysmaków swoich klientów, ale tak ogólnie stara się upiec coś innego każdego dnia.
Jest to niezła zabawa. Dzięki temu wszystkiemu nie mam jak martwić się o Dillana co dwie sekundy.
Kobiety za ladą wydają się miłe. Wiedzą, jak obsługiwać kasę, sprzątają też po klientach, a do tego z zasady nie chcą zbytnio wszystkiego wiedzieć, za co jestem wdzięczna. Może i zabrzmi to strasznie, ale nie szukam nowych przyjaciół. Muszę tylko skupić się na zarabianiu pieniędzy i uporządkowaniu swojego życia. Nie mogę sobie teraz pozwolić na żadne dystrakcje.
– Ale smakują im twoje ciasteczka. – Elle, jedna z dwóch kobiet zza lady, uśmiecha się, odsłaniając odrobinę nierówne zęby. Niesie ze sobą pustą tacę.
Szczęście mam wypisane na twarzy. To naprawdę świetna wiadomość.
– Zjadłam chyba ze dwa – przyznaje.
– Żaden problem, zrobię ich więcej. – Zabieram od niej tacę, wkładam ją do zlewu i zaczynam przygotowywać składniki.
Coś czuję, że będzie mi się tu naprawdę podobać.
– Świetnie ci idzie. Mam podejrzenie, że możesz być lepszym cukiernikiem niż ja sama. – Zaśmiewa się Valentine, po czym próbuje dotknąć mnie ściereczką.
– Wątpię, ale dziękuję – odpowiadam grzecznie, wbijając wzrok w ręce umorusane mąką.
Tak, zdecydowanie będzie mi się tu podobać.
– To przecież tylko jego wujek – mówi łagodnie moja mama. – Nie musisz pozwalać mu na zabranie Dillana.
Ale czuję, że powinnam.
– Do tej pory był dla niego jak ojciec. – Głos mam cichy i delikatny, kiedy wypowiadam słowa, których nie powinnam mówić na głos. – On bardzo kocha Dillana. Nie chcę, żeby moje dziecko to straciło.
Wiem, że Nathan jest tak samo rozbity jak ja, pewnie nawet bardziej. Dillan jest moją opoką. Może i byłby też opoką dla niego.
– To twój wybór. – Łapie mnie za rękę, po czym delikatnie ją ściska, chcąc dodać mi otuchy. – Jeśli uważasz, że to trochę za długa rozłąka, powiedz mu, że może go zabrać do jutrzejszego wieczora. Nie zmuszaj siebie do czegoś, czego nie chcesz. Dillan ma dopiero jedenaście tygodni.
– I tak ani nie odciągnęłam, ani nie zamroziłam mleka na więcej niż dwa dni – wzdycham.
Naprawdę się starałam, ale mi nie wyszło. Moje zmęczenie ostatnimi czasy wydaje się nie mieć granic. Do tego praca i wszystko inne…
– Będzie tu pewnie za chwilę.
Mama kiwa głową, po czym łapie torbę.
– Wrócę potem.
Całuje mnie w czoło, następnie ściska mnie jeszcze raz w okolicach ramion, tym razem obiema dłońmi, i mówi:
– Powodzenia.
Będę go potrzebować.
Chodzę po kuchni, nerwowo wykręcam palce. Już zaraz tu będzie.
Co ja mu powiem? Czy powinnam go przytulić?
„Jesteś dla mnie martwa”. Wzdrygam się. Jego słowa wybrzmiewają w mojej głowie. Robi mi się nagle niedobrze.
Stroszę palcami czarne włosy, spoglądam na siebie przez chwilę w lustrze. Patrzą na mnie zmęczone, szare oczy. Na powiekach mam tylko odrobinę jasnozielonego cienia. Rzęsy pociągnęłam tuszem. Wyglądam chyba w porządku.
Dlaczego przejmuję się tym, jak wyglądam? Przecież nie stroję się dla niego, żeby mnie zauważył, prawda?
Słyszę stukanie do drzwi. Rzucam się w ich kierunku. Przykładam rękę do ust, sprawdzam oddech, a potem otwieram.
Stoi tam. W ciemnych spodniach. Włosy muskają kołnierzyk jego koszuli. Widzę, że je podcinał. Ale na szczęście nie skrócił ich zbyt dużo. Jego prawie czekoladowe oczy świdrują mnie, zatrzymują się na chwilę na mojej twarzy. Dociera do mnie natarczywie jego zapach, zawsze taki świeży. Czuję czystość prania i zapach mydła, i Nathana.
Muszę naprawdę bardzo się powstrzymywać, by nie zarzucić na niego rąk, nie ukryć twarzy w zgięciu szyi, płacząc za naszą utraconą przyjaźnią.
– Hej – wysapuję.
Chryste, ale za nim tęskniłam.
Skinął głową, ma usta ściśnięte w cienką linię. Odsuwam się na bok, po czym gestem zapraszam go do środka.
– Jest gotowy? – pyta, patrząc na hol.
Rety, od razu przechodzi do sedna.
– Siedzi już w foteliku samochodowym. Zasnął.
– Więc mogę go wziąć, tak? – Chyba mu odrobinę ulżyło, widać, jak jego ciało nieznacznie się rozluźnia.
Nathan zawsze jest taki spięty. Nie żebym się temu dziwiła.
– Tak, możesz, ale nie do poniedziałku, jak zaproponowałeś.
I już znowu się napina. Nie był za długo rozluźniony.
– Przyjechałem tutaj z tak daleka.
– Udało mi się odciągnąć mleko jedynie na dwa dni – tłumaczę.
Wchodzę do pokoju, gdzie w foteliku samochodowym smacznie śpi sobie Dillan.
– Dałem ci tyle czasu na przygotowanie – wyrzuca z siebie.
Jego frustracja jest widoczna.
Siadam na kanapie. Nienawidzę tego wzroku wymierzonego w moją stronę. Nathan stoi w drzwiach.
– Wiem. Ale byłam bardzo zmęczona, naprawdę nie miałam czasu.
Nie jestem przecież krową, co chlusta litrami mleka.
Marszczy jeszcze bardziej brwi.
– Zmęczona?
– Tak, od dwóch tygodni pracuję. – Uśmiecham się podekscytowana. – Pracuję w Valentine’s, to cukiernia tuż za rogiem. Najlepsza w całym mieście.
– Praca?
Oczy mu ciemnieją. Otwiera i zaciska pięści, jakby walczył, żeby ich nie zwijać.
Przewracam oczami.
– Muszę jakoś zapłacić za pieluchy syna.
– A pieniądze, które ci wysyłałem? – syczy gniewnie. – I gdzie, jeśli wolno mi zapytać, jest Dillan, kiedy jesteś w pracy?
Pieniądze?!
– Jakie pieniądze? – Wbijam w niego wzrok. – Dillan zostaje z moją mamą, kiedy ja pracuję w weekendy. W tygodniu jest w żłobku.
– W żłobku? – Ledwo co go słyszę, ma tak niski i złowrogi głos.
Przymyka na chwilę oczy, przestaje panować nad sobą.
– Nie ma nawet trzech miesięcy.
– Nie mogę nie pracować, Nathan – odwarkuję. Wstaję. – Dlaczego cię to obchodzi? Jestem dla ciebie martwa, pamiętasz?
Podchodzę do syna i podnoszę torbę stojącą obok fotelika. Odwracam się, a potem rzucam ją prosto w ręce Nathana. Ignoruję wyrzuty sumienia wypisane na jego twarzy.
– Przywieź go z powrotem w sobotę po południu.
Wygląda na wściekłego. Nie obchodzi mnie to. Nie musi się już o mnie martwić.
– Dziecko potrzebuje matki.
– Dillan potrzebuje też dachu nad głową i ubranek – stwierdzam zmęczona. – Jak mogę mu to zapewnić, jeśli nie będę pracować?
– Wyślę więcej pieniędzy. – Nathan zakłada torbę na ramię kanapy, podchodzi do swojego bratanka.
– Jakich pieniędzy? – warczę, po czym wypuszczam z siebie długie westchnienie, żeby się uspokoić. – Nieważne. Nie chcę i nie potrzebuję twoich pieniędzy. Nie musisz się o mnie ani trochę martwić.
Nathan nic nie mówi. Kuca, a następnie dłonią w rękawiczce dotyka policzka Dillana.
– Przywiozę go w sobotę po południu.
– Czy mogę o coś zapytać?
Czy powinnam?
Nathan spogląda na mnie przez ramię. Wyczekuje pytania.
– Dlaczego chcesz go wziąć?
– A dlaczego miałbym tego nie zrobić? – Wstaje, odwraca się w moim kierunku. – Jest moim bratankiem. Tęsknię za nim.
– Tylko za nim tęsknisz? – O Boże, dlaczego ja to powiedziałam?
Nathan jest zszokowany niczym ja sama. Jednak to nie powstrzymuje go przed odpowiedzią:
– Tak.
– Rozumiem.
Dywan staje się nagle takim zajmującym przedmiotem.
Unoszę powoli oczy na Nathana. Łzy zbierają się na krawędziach moich powiek. Wyszeptuję, zwierzam mu się z czegoś, czego nigdy prawdopodobnie nie powinnam była wypowiedzieć:
– Ja za tobą tęsknię. O wiele bardziej, niż powinnam.
Nie pokazuje po sobie żadnych emocji. Nie obchodzi go to. Potwierdzają to jego słowa:
– Wybacz, ja tego nie czuję.
Niezły sposób, żeby tak mnie ugodzić w serce.
Szybko spoglądam w bok, czuję, jak z lewego oka wypływa mi łza.
– Przywiozę go w sobotę po południu – powtarza i podnosi z podłogi fotelik.
Szybko podchodzę do śpiącego syna i całuję raz za razem jego twarz i dłonie.
– Kocham cię, dzieciaczku. – Ignoruję moje bolące serce i spoglądam na Nathana. – Zadzwoń, jeśli coś będzie się działo.
– Dobrze.
Łapię go za rękę, zatrzymuję, żeby mnie nie opuścił.
– Naprawdę, nie żartuję, Nathan, proszę.
Wyswobadza swoją rękę.
– Powiedziałem: dobrze.
Wypuszczam z siebie powietrze, po czym składam jeszcze jeden całus na skórze mojego syna. Idę za Nathanem do samochodu. Wkłada fotelik na tylne siedzenie, zapina go pasami. Jeszcze raz obcałowuję Dillana.
– Nathanie – mówię, idąc za nim dookoła samochodu w stronę fotela kierowcy.
Zatrzymuje się. Jego dłoń spoczywa nad szybą drzwi.
– Tak, Guinevere? – W jego głosie pobrzmiewa irytacja. – Co tym razem?
– Dlaczego wciąż mieszkasz w tym domu? – pytam, po czym aż się krzywię na widok bólu pojawiającego się na jego twarzy. – To raczej torturowanie samego siebie.
Gapi się na mnie przez chwilę, wydaje się zszokowany, bo odniosłam się do czegoś tak potajemnego, tak niepokojącego. Zamiast mi odpowiedzieć, wsiada do samochodu i trzaska drzwiami. Już zaraz wycofuje z podjazdu i nawet nie spojrzy w moim kierunku.
Cholera.
Od razu tęsknię za moim chłopcem.
Którym? – pyta moja świadomość.
Za jednym i drugim – odpowiada serce z bólem przyprawiającym mnie o więcej łez. Łez, których nie rozumiem. Do czego lub komu one są potrzebne?
– Nie podoba mi się to – mówię do Valentine, znęcając się nad kulą ciasta, którą powinnam ugniatać delikatnie. Podchodzi, zabiera ciasto z moich pięści pełnych gniewu. – Tęsknię za nim. Nie zmrużyłam oka ostatniej nocy – dodaję.
– Pierwsza noc z dala od swojego dziecka zawsze jest najtrudniejsza – odpowiada, uśmiechając się lekko. – Nic mu nie będzie. Potrzebujesz czasu dla samej siebie.
– Nie lubię czasu dla samej siebie.
Bo oznacza nurzanie się w sprawach, które mogły być rzeczywistością, a nigdy się nie wydarzą.
– Jesteś dziwna. Ja czasami nie mogę się doczekać wybycia swoich dzieci – stwierdza Tiffany, kobieta za ladą. – Powinnaś wyjść na drinka.
– Karmię piersią – mamroczę, powstrzymując się przed pocieraniem napuchniętych, obolałych piersi.
Z racji, że nie ma Dillana, byłam w stanie odciągnąć więcej pokarmu, niż zazwyczaj mi się to udaje.
– Mamy problem. Przyszedł gość, który chce rozmawiać z osobą odpowiedzialną za przygotowanie tortu urodzinowego z toffi, tego w kształcie butelki Jacka Daniel’sa – ogłasza cicho Elle, wchodząc do kuchni.
O cholera.
– Czy coś było z nim nie tak?
– Nie wiem, ale facet jest nieziemsko przystojny. – Wachluje swoją twarz dramatycznie.
– Okej.
Ignoruję komentarz o wyglądzie i szybko myję dłonie. Jestem cała pokryta mąką i innymi składnikami. Wyglądam idiotycznie, ale to mnie nie obchodzi. Ja tu pracuję, a nie wypoczywam.
Valentine nie przychodzi mi z pomocą. Nie daje żadnych wskazówek, jak zaradzić tej sytuacji. Świetnie.
Zaciągam się głęboko powietrzem, żeby wypuścić je z siebie, kiedy wychodzę z kuchni. Na twarzy widnieje mi nerwowy uśmiech. Elle wskazuje mi mężczyznę siedzącego przy stoliku w najdalszym kącie. W jednej ręce trzyma ciepły napój, a w drugiej telefon. Ma blond włosy, prawie niczym złoty jedwab, ścięte bardzo krótko, będące w nieładzie, jakby dopiero co wyskoczył z łóżka. To do niego naprawdę pasuje. Udaję się w jego kierunku, z nerwów przygryzam usta.
– Yyy… cześć. – Macham ręką, żeby mnie zauważył.
Patrzy na mnie lśniącymi, piwnymi oczami.
– Hej. – Uśmiecha się szeroko i wstaje.
Wyciąga do mnie dłoń, a ja jeszcze raz sprawdzam, czy moja nie jest pokryta mąką, po czym wymieniamy uścisk.
– To ty zrobiłaś tort Jacka Daniel’sa?
Kiwam głową, dodatkowo głośno przełykając ślinę.
– Tak, ja. Czy coś było z nim nie tak?
– Tak. – Wydaje się niechętnie do tego przyznać, kiedy tak ogląda mnie od góry do dołu. – Znaleźliśmy to w dolnej części.
Wyciąga coś z kieszeni.
O mój Boże.
– O mój Boże! – piszczę, wyrywając mu przedmiot z ręki.
Pieką mnie oczy. Stracę przez to pracę. Prawie zgubiłam pierścionek. Ktoś mógł się tym zakrztusić! Do tego: mój pierścionek…
Spoglądam na lewą rękę, a potem raz jeszcze na pierścionek z diamentem, który trzymam na prawej dłoni. Jak mogłam tego nie zauważyć? Jak mogłam się nie zorientować, że go nie mam?
– Wszystko w porządku?
– Ja… Czy komuś coś się stało?
Mam nadzieję, że nikt się nie wgryzł w ten kawałek tortu i nie złamał sobie zęba.
– Na szczęście wszyscy są cali. Może powinnaś ściągnąć biżuterię, kiedy pieczesz – sugeruje, oczy błyszczą mu humorem. – Nic się nie stało, pomyślałem tylko, że chciałabyś go odzyskać. – Przekrzywia głowę, patrzy na mnie pytająco, widząc, jak bardzo mnie to podłamało. – I jeszcze, biorąc pod uwagę twoją reakcję, cieszę się, że tak założyłem.
– Przepraszam. – Wycieram oczy, zaciskam pierścionek w pięści. – Przepraszam, że zgubiłam go w torcie. Dziękuję za zwrot. Zaraz zawołam szefową.
– Hej, nie musisz tego robić. To naprawdę nic wielkiego. – Przygląda się temu, jak wsuwam pierścionek na palec.
Nie pasuje. Straciłam za dużo kilogramów od śmierci Caleba. Nawet w ciąży nie za dużo przytyłam.
Zaprzeczam ruchem głowy.
– Bardzo przepraszam. – Jak mogłam tego nie zauważyć? – Przygotuję dla ciebie coś specjalnego, na koszt firmy.
Marszczy odrobinę brwi.
– Teraz to mi jest głupio. Nienawidzę, kiedy dziewczyny płaczą. Łamie mi to serce.
Ma rozbrajający uśmiech, ale jego słowa poruszają moje biedne serducho. Do oczu napływa mi jeszcze więcej łez, a do tego kilka razy głośno, nieatrakcyjnie łkam. Caleb tak mówił o płaczu, ale raczej o moim niż innych dziewczyn. O mój Boże. Funduję sobie całkowite upokorzenie.
– Powinienem cię przytulić? Wydaje mi się, że powinienem to zrobić.
Zaczynam chichotać przez łzy, próbuję pozbyć się całej niezręczności tej sytuacji.
– Przysięgam, normalnie nie jestem tak emocjonalna. Ten pierścionek bardzo dużo dla mnie znaczy.
– Ach, pewnie go szukałaś.
I w tym jest problem. Nawet nie wiedziałam, że się zgubił. Tak bardzo skoncentrowałam się na Nathanie i Dillanie, że moje myśli od jakiegoś czasu rzadko krążyły wokół Caleba.
– Tak – kłamię, przygryzając policzek od środka. – Masz może teraz czas? Przygotuję coś i obiecuję, tym razem nie dodam nic oprócz odpowiednich składników.
Szybko spogląda na zegarek, a potem zaprzecza głową.
– Niestety, nie mam teraz czasu. – Uśmiech rozjaśnia jego twarz. – Kiedy indziej?
– Jasne, przyjdź i poproś o mnie. – Uderzam palcem w plakietkę z imieniem. – Mam na imię Guinevere, ale możesz do mnie mówić Gwen. I dziękuję, nie stracę pracy.
– Świetnie. Jestem Eric. I możesz do mnie mówić po prostu Eric. Albo drań – żartuje. – No bo wiesz, przeze mnie płakałaś.
– Uwierz mi, to były łzy szczęścia i wyrzutów sumienia. – Krzywię się.
Dlaczego jestem taką idiotką? Dlaczego mówię tak głupie rzeczy?
Jego uśmiech się rozszerza. Jest czarujący i przystojny. Dobry Panie, on ma dołeczki. Mam słabość do dołeczków.
– Czas na mnie. Miło było cię poznać, Gwen. Niedługo wpadnę na to coś specjalnego.
– Jasne, będę czekać.
Opuszczam twarz, moje policzki rozpalają się, kiedy przygląda mi się jeszcze przez dłuższy moment.
– Do zobaczenia, Gwen.
– Och. Dzięki, że nie wpakowałeś mnie w tarapaty i że byłeś dla mnie taki miły. Jeśli będzie to dla ciebie jakimś pocieszeniem, to myję ręce co chwilę, jak szaleniec. – Zamknij się, Guinevere! Po prostu gęba na kłódkę! – Na razie.
Rzucam się w kierunku lady. Przechodzę pod nią i chowam się w kuchni, zanim mam szansę się jeszcze bardziej upokorzyć.
– Zdajesz sobie sprawę, że właśnie zaprosił cię na randkę, no nie? – Spomiędzy ust Elle wychodzi bańka z gumy do żucia. Nagle pęka, wciąga ją z oddechem z powrotem do buzi.
– Nie, nie zaprosił.
To jakiś absurd. Wiedziałabym, gdyby mnie zaprosił.
– Tak, zaprosił, zaprosił albo zasugerował, że wasze kolejne spotkanie nie będzie tylko spotkaniem. – Porusza brwiami, a potem znowu robi bańkę z gumy.
– Zamknij się – lamentuję i chowam twarz w dłoniach. – Nie chcę z nikim randkować. A do tego pewnie założył, że jestem zaręczona.
Rzuca mi spojrzenie pełne podejrzliwości.
– A nie jesteś zaręczona?
Ach, tak. Zachowałam to dla siebie, nikt nie wie o Calebie.
– Już nie. – Przekręcam pierścionek dookoła palca, głośno oddychając. – Nie patrz tak na mnie. To skomplikowane.
Unosi brew jeszcze wyżej.
– Wcale nie patrzę na ciebie tak, jakbym domagała się odpowiedzi.
– Pewnie zastanawiasz się, dlaczego wciąż noszę pierścionek.
Bo powinnam go ściągnąć, żeby znowu go nie zgubić.
Wzrusza ramionami.
– To normalne, że zastanawiasz się, o co chodzi, kiedy ktoś mówi ci, że już nie jest zaręczony, a wciąż nosi pierścionek. Albo wciąż jesteś zakochana w tym kolesiu i nie chcesz się go pozbyć ze swojej głowy, nawet jeśli jego nie ma, albo naprawdę podoba ci się pierścionek i nie chcesz go nosić na drugiej ręce, albo…
Podnoszę dłoń bez pierścionka i się zaśmiewam.
– Przestań, przestań, powiem ci. Ale kiedyś. Nie teraz.
Muszę najpierw wylizać moje własne rany w spokoju.
– Jasne. A jeśli on wróci w ciągu kilku kolejnych dni po to „coś specjalnego” – palcami imituje cudzysłów, uśmiechając się nikczemnie – to wiedz, że nie czeka na nagrodę za odnalezienie pierścionka.
– Nieważne. – Odprawiam ją ruchem dłoni i ruszam po moją torbę.
Ściągam pierścionek i wkładam go do wewnętrznej kieszeni. Zasuwam ją dokładnie. Teraz, kiedy wiem, że jego tam nie ma, mój palec czuje się taki pusty i goły.
Jak mogłam nie zauważyć? Czy ja tracę już rozum?
Pewnie tak.
Mój telefon rozdzwania się, kiedy wchodzę do baru z Sashą. Jesteśmy w tym samym miejscu, do którego dawno temu często chadzałam z Calebem, Sashą i Tommym.
Nie mogę w to uwierzyć − wydaje się, że to było tak dawno.
Spoglądam na ekran telefonu i marszczę brwi, widząc, że numer jest ukryty. Z zasady nie odbieram takich połączeń, ale to pewnie nie dzwoni żadna firma, bo godzina jest późna.
– Słucham?
Nikt się nie odzywa.
– Jakiego drinka chcesz? – pyta Sasha po tym, jak zamachała do barmana.
– Tylko colę. – Odchodzę na bok, przykładam palec do drugiego ucha, żeby lepiej słyszeć. – Słucham?
– Jesteś w barze? – pyta Nathan.
Nie brzmi na zadowolonego.
– Tak, trochę to zajęło moim znajomym, ale wreszcie mnie przekonali. Wszystko w porządku z Dillanem? − odpowiadam. Tęsknię za nim tak cholernie mocno.
Nathan odchrząkuje i mówi:
– Wszystko z nim okej.
– Och, to dobrze.
Chciałabym, żeby Dillan już mówił. Mogłabym go wtedy sama zapytać, co robił, i w odpowiedzi nie słyszałabym dziecięcego gaworzenia.
– Więc w czym problem?
– Jesteś w barze.
Marszczę brwi. Teraz to nie wiem, o co chodzi. Zaczynam być odrobinę poirytowana.
– I jest to problemem, ponieważ…?
Częstuje mnie kolejną ciszą.
– Nathan, jesteś tam jeszcze?
– Tak.
– Czy mogę ci jakoś pomóc? – W co on pogrywa? Nie rozumiem go ani trochę.
– Nie – odwarkuje.
Nagle słyszę głuchy ton przerwanej rozmowy.
Co tu właśnie się wydarzyło? Gdybym nie wiedziała, jak jest, to pomyślałabym, że brzmiało, jakby był zazdrosny. A jeśli był zazdrosny, to znaczy, że nadal mu zależy. Tak myślę. Ale dlaczego z tego powodu czuję nawet trochę radości? Tak skrycie to jestem podła − to dlatego. Nie chcę, żeby Nathan był zazdrosny. Dlaczego miałby być?
Gdybym mogła do niego oddzwonić, to bym to zrobiła, ale wciąż nie mam jego numeru. Może powinnam była go od niego zdobyć, zanim pojechał. Tak postąpiłby odpowiedzialny rodzic. Powinnam teraz zdzielić za to samą siebie, ale nie lubię bólu.
– Proszę. – Sasha wciska mi drinka w dłoń, ciemny płyn przelewa się przez brzeg szklanki i ścieka po moich palcach.
Świetnie, teraz będę musiała umyć ręce.
– Wybacz.
– Nie. – Śmieję się i popijam mojego drinka. Prawie wypluwam wszystko, kiedy dociera do mnie mocny smak alkoholu. Aż pali mnie w gardle.
– Wzięłam ci podwójny rum. – Sasha wzrusza ramionami i podskakuje w rytm muzyki.
– Dzięki. – Walczę o oddech, po czym kaszlę.
Kolejny łyk, który biorę, jest o wiele bardziej ostrożny. Minął już ponad rok od czasu, kiedy ostatni raz kosztowałam alkoholu. Wtedy miałam słabą głowę. Aż boję się pomyśleć, jaką mogę mieć teraz. Nie powinnam nawet w ogóle pić.
– Jak ci idzie w pracy?
– Zbyt nudno, nie będziemy o tym mówić w taką noc, kiedy mamy się dobrze bawić – stwierdza, po czym porusza trochę biodrami. – Uśmiechnij się.
Myślałam, że to robię. Nie? Och.
– Wybacz…
– Nie. − Odpłaca mi się moim słowem, na jej twarzy pojawia się złośliwy uśmieszek.
Ma rację: nie uśmiecham się, bo nie jestem w dobrym nastroju.
– Kto do ciebie dzwonił?
– Pomyłka – kłamię.
Dlaczego to robię? Przecież nie muszę niczego ukrywać.
Od razu zwraca uwagę w stronę, z której słychać dźwięk jej imienia. Ktoś woła do niej po naszej lewej. Spoglądam w górę i rozpoznaję dziewczynę wykrzykującą jej imię. I tak nie mam nic lepszego do roboty, więc wzruszam ramionami i podążam za Sashą. Szybko nas sobie przedstawia. Zaraz zapominam, jak nazywają się wszyscy ci ludzie.
To naprawdę nie jest moja para kaloszy. Tęsknię za synem. Tęsknię za moim łóżkiem. Ale postaram się mocno dla Sashy. Dużo dla mnie już zrobiła, jestem jej dłużniczką i mogę spłacić dług dobrą imprezą.
Ale najpierw muszę umyć ręce, żeby się tak nie lepiły.
Zostawiam Sashę i jej przyjaciół, po czym udaję się w kierunku toalet. Aż mnie skręca na widok braku mydła. Gorąca woda będzie musiała mi wystarczyć.
Och… świetnie. Nie mają też gorącej wody.
Wylewam drinka do umywalki, przyglądam się temu, jak płyn wiruje i spada w odmęty rur. Zamieniam go na colę. Nie czuję się dobrze z alkoholem, kiedy wiem, że już pojutrze będę karmić Dillana. Taka dłuższa rozłąka od karmienia go piersią mnie niepokoi. Boję się, że przyzwyczai się do butelki i nie będzie mógł złapać się mojego sutka. Nie mogę tego ryzykować, mleko modyfikowane to koszt, na który nie jestem w stanie sobie w tej chwili pozwolić.
Opuszczam toaletę i od razu udaję się w stronę baru. Zamawiam drinki dla siebie i Sashy. Szybko pije. Na pewno będzie potrzebować kolejnego. Mój telefon zaczyna dzwonić, kiedy czekam na zamówienie. I znów ukryty numer.
– Tak?
– Dillan właśnie zwymiotował – odzywa się Nathan. Brzmi na odrobinę zaniepokojonego. – Czy jest chory?
– Ma jedenaście tygodni. Pewnie po prostu mu się ulało.
– Cola i wódka z lemoniadą. − Barman serwuje moje drinki właśnie w tym momencie, no świetnie.
– Pijesz? – dopytuje Nathan.
Nie jest chyba mną zainteresowany. Wrażenie, że zmusza się, by zabrzmieć neutralnie i obojętnie, nie daje mi spokoju. Tym bardziej, że samo jego pytanie już wyklucza obojętność.
– Nie.
– Dlaczego nie?
– Jak się miewa Dillan?
Myślałam, że jestem dla niego martwa. To by oznaczało, że nie jest już więcej mną zainteresowany. Nie powinnam dla niego istnieć, ale też nie narzekam na jego telefony. Nawet jestem szczęśliwa, że go słyszę.
– Mówiłeś, że wymiotował.
– Dam sobie radę. Chciałem tylko, żebyś o tym wiedziała. Czy powinienem coś zrobić?
– Daj mu chłodnej przegotowanej wody pomiędzy karmieniami – odpowiadam machinalnie, płacąc za moje drinki. – Dacie sobie radę?
– Oczywiście – odpowiada, jakby był urażony moim pytaniem.
– Czy mógłbyś, proszę, wysłać mi swój numer telefonu? – mówię, zanim o tym zapomnę. – Nie za dobrze mi z tym, że masz Dillana, a nie mogę się z tobą skontaktować.
Wypuszcza długie westchnienie.
– Dobrze.
– Okej – przytakuję. – Jak się miewasz?
Nic nie mówi przez czas, który wydaje się trwać wieczność, a przecież to tylko sekundy.
– Nie upij się, Guinevere.
– Ja nie piję, Nathanie. – Mój ton głosu jest łagodny, zabarwiony rozbawieniem.
– Dobrej nocy.
– Chodź tu! – wykrzykuje Sasha i do mnie macha.
Czy muszę? Wygląda na to, że tak.
Jupii… Ale raczej nie JUPII.
Sasha ma siłę perswazji. Udaje się jej namówić mnie na dwie wódki z sokiem żurawinowym, co pozwala mi się trochę odprężyć. Nie za dużo, ale na tyle, by wyzbyć się moich wątpliwości. Po godzinie czuję się ciut zamroczona, więc poprzestaję na dwóch drinkach i uciekam się do czerpania przyjemności z ożywionej rozmowy toczącej się pomiędzy Sashą i jej znajomymi. Nawet od czasu do czasu się dołączam, kiedy jestem w stanie nadążyć za ich pijacką paplaniną.
Nie jest w rzeczywistości tak źle.
Kiedy zegar wybija dwunastą, zamieniam się w Kopciuszka i uciekam od Sashy i reszty. Na szczęście nie gubię po drodze mojego buta, chociaż zyskuję kogoś, kto za mną podąża.
Umysł podsyła mi różne obrazy, kiedy słyszę lekkie kroki tuż za mną. Spoglądam przez ramię na mężczyznę, który wydaje się zmierzać w tym samym kierunku co ja. Staję się nerwowa, gdy nieznani mi ludzie za mną podążają. Może powinnam się zatrzymać i poczekać, żeby mnie wyminął? Udać, że nie potrafię pisać wiadomości i iść w tym samym czasie.
Nie, bo w ten sposób miałby chwilę, żeby mnie złapać.
Czy ja siebie słyszę? To brzmi niedorzecznie.
To tylko… Po zobaczeniu tych nagrań z Nathanem, małym chłopcem, teraz naprawdę wiem, do czego ludzie są zdolni. A całe to gówno, które myślisz, że nigdy ci się nie przytrafi, właśnie akurat tobie się przydarza. Caleb zmarł. To nigdy nie powinno było się wydarzyć, ale tak się stało. A Nathan był molestowany przez kogoś, kogo prawdziwie kochał, kogoś, kto powinien był go kochać i uwielbiać.
Znając moje szczęście, to zainteresowałam swoją osobą jakiegoś mordercę.
Cholera.
Zaczynam iść szybciej. Moja ulica jest tylko pięć minut drogi stąd, więc jestem pewna, że wszystko będzie w porządku, jeśli tylko będę szła odpowiednio szybko. Kroki tuż za mną wydają się także przyspieszać. A może to tylko moja wyobraźnia.
Nie. Nie będę tego przypisywać zwykłemu zbiegowi okoliczności. W ten sposób właśnie ludzie opuszczają swoją gardę i kończą gdzieś w jakichś dołach. Teraz będę zakładać, że on chce mnie zabić i dlatego powinnam iść dalej.
Wkładam rękę do kieszeni. Chwytam telefon tak mocno i modlę się, żeby mieć tyle czasu, by zadzwonić na policję, gdyby cokolwiek się wydarzyło.
I kiedy już skręcam w moją ulicę, facet, który za mną szedł, mnie wyprzedza. Słyszę stłumiony dźwięk mocnego basu i zdaję sobie sprawę z tego, że ma założone słuchawki. Pewnie wraca po prostu z pracy.
Rzucam się biegiem do domu, zamykam za sobą drzwi. Serce bije mi mocno w piersi. Ale jestem paranoiczką. Coś jest naprawdę ze mną nie tak!
To pewnie dlatego, że byłam skryta przez tak długi czas. Nie za bardzo jestem przyzwyczajona do bycia poza domem. W szczególności nocą. Nathan mieszka w środku niczego, nie ma żadnych znajomych, nie licząc Lorny, dziewczyny, która przychodziła (jak mniemam) na seks. Nie jestem pewna, jaki był charakter ich relacji, ale intuicja mi podpowiada, że Lorna chciała czegoś więcej, niż Nathan mógł jej zaoferować.
Z jednej strony nie wydaje mi się, żebym mogła być w takim związku: tylko seks bez zobowiązań. Ale z drugiej strony byłam z mężczyzną, którego kochałam, więc nawet sama myśl o zbrukaniu tego jest dla mnie wstrętna.
Mama nie wróciła jeszcze z pracy. Zatrudniła się w barze w mieście, nie w jakimś przyjemnym miejscu, ale za to popularnym. To oznacza, że nie wróci pewnie jeszcze przez kilka kolejnych godzin.
Biorę szybki prysznic i wskakuję do łóżka. Modlę się, by mój mały chłopiec miał się dobrze. Bardzo za nim tęsknię. Mam nadzieję, że Nathan daje sobie radę. Bawię się pierścionkiem, przekręcam go, trzymając kciukiem i palcem wskazującym. Wreszcie bardzo ostrożnie odkładam go na ramkę zdjęcia ukazującego uśmiechniętą twarz Caleba. Ramka znajduje się na moim stoliku nocnym. Mieniący się diament jest wycelowany w jego twarz, a reszta pierścionka opiera się o róg. Nie czuję, żeby to był moment na jego ściągnięcie, ale noszenie go znowu jest bardzo niebezpieczne. Wolę, żeby był w miejscu, w którym wiem, że jest bezpieczny. Założyłabym go na wisiorek, ale… coś byłoby w tym nie tak. Zbyt długo nosiłam biżuterię od Nathana. I chociaż już jej nie mam, to wciąż nie byłoby to w porządku.
A poza tym, jak pierścionek jest tu, to nie mogę go zgubić.
Ta myśl mnie nie pociesza. Dlaczego czuję, jakby jakiś rozdział mojego życia właśnie się zamykał? Dlaczego czuję, jakbym zdradzała Caleba? To nie tak, że ja go nie kocham − kocham, ale muszę wziąć się w garść, zanim całkiem wszystko stracę, i nie mam tu na myśli mojego pierścionka.
Przymykam oczy, ronię kilka cichych łez. Jutro będzie lepszy dzień. Musi taki być.
Zaczynam pracę. I chociaż tęsknię za Dillanem, to muszę przyznać, że miło jest wstać godzinę później i zajmować się wyłącznie swoim przygotowaniem do wyjścia. Dzisiaj w cukierni jest duży ruch, ale tego się spodziewałam. W końcu to sobota.
Stworzyłyśmy wiele pyszności, które wylądują w lodówce z przodu lokalu. Jednak to zdecydowanie za mało, ponieważ ludzie wpadają całymi grupami na kawę i przekąskę. Do pierwszej wyprzedajemy wszystko, a moje nogi dają mi się we znaki. Muszę zrobić sobie przerwę. Jaki sekret ma Valentine? Jak ona to robi – jest starsza, a wydaje się tym wszystkim niezmęczona.
Dzwonek obwieszcza przybycie kolejnego klienta. Jestem w szoku, kiedy dociera do mnie znajome dziecięce marudzenie.
– To Dillan – mówię do Valentine, pokrytej od stóp do głów mąką.
Wyglądam bardzo podobnie, tylko ja ubrudziłam się jeszcze truskawkowym dżemem na wysokości przepony.
– Przyszedł jakiś facet i pyta o ciebie – woła Tiffany przez drzwi do kuchni.
W pośpiechu obmywam ręce, zdzieram z siebie fartuch, a potem biegnę na przód sklepu. Nathan stoi przy ladzie, przygląda się ciastom wystawionym w lodówkach na widoku. W jednej ręce trzyma fotelik samochodowy, a w drugiej telefon. Ma założone swoje rękawiczki.
– Hej. – Mrugam ze zdziwieniem na jego widok. – Myślałam, że wracasz dzisiaj wieczorem.
– Skończyło się nam mleko – odpowiada, po czym układa fotelik z Dillanem na pobliskim stole. – Jest głodny.
Nie ma to zbytnio sensu.
– Jak to skończyło się wam mleko? Dałam wam na tyle dużo, by starczyło do jutra rana.
– Zdarzył się mały wypadek z trzema ostatnimi butelkami.
Nathan wyciąga z torby przewieszonej przez ramię pudełko nowych szklanych butelek.
– Już je wymieniłem.
– Och.
Schylam się pod ladą i przechodzę pod nią w ich kierunku. Tak chciałabym wziąć na ręce mojego syna, ale powstrzymuję się z powodu mojego umorusania.
– Ja… – Wskazuję na ubrania, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego. – Nie za bardzo mogę go teraz wziąć.
Nathan marszczy brwi, zdecydowanie nie jest zadowolony z tej sytuacji.
– No to co twoim zdaniem mam teraz zrobić?
– W domu w zamrażarce jest trochę mleka. Odciągałam je przez kilka ostatnich dni.
Spogląda na zegarek.
– Niedługo muszę już jechać.
– A ja muszę pracować – warczę, mrużąc wbite w niego oczy. – Mama pojechała, bo myślała, że nie będzie się dzisiaj zajmować Dillanem. Miałeś go przywieźć dopiero później. To nie fair tak wszystko nam wywracać do góry nogami.
Już otwiera usta, chce się kłócić, ale nawet mu na to nie pozwalam:
– Sam chciałeś tej odpowiedzialności. Nie możesz tak po prostu rzucić wszystkiego, bo masz akurat taką ochotę.
Przebiega językiem po dolnej wardze. Jestem zdziwiona, jak bardzo tęskniłam za tym jego małym dziwactwem.
– Dobrze. Daj mi klucze.
– Wszystko w porządku? – pyta Valentine, kiedy wchodzę z powrotem do kuchni.
Podchodzę do mojej torby spoczywającej w szafce.
– Tak. Mały problem z Dillanem, ale już to załatwiłam. – Mam je! – Zaraz wracam.
Nathan rozgląda się niecierpliwie. Jedną dłonią buja fotelik samochodowy, drugą stuka o biodro.
– Proszę.
– Kiedy kończysz?
– Dopiero o szóstej – informuję, ale Valentine szybko mnie poprawia.
– O siódmej!
– Ach, tak, mamy zamówienie na prywatną imprezę. – Cholera. – Zadzwonię do mamy.
Nathan wzdycha przeciągle, bierze Dillana, chowa klucze do kieszeni i udaje się do drzwi.
– Miło cię widzieć – wyrzucam z siebie. Te słowa powodują, że zatrzymuje się w miejscu na chwilę. – Dziękuję, że się nim zająłeś.
Opuszcza głowę. W ten sposób niezobowiązująco przyjmuje moje podziękowanie. Przyglądam się temu, jak wychodzi. Chciałabym, żeby wszystko wyglądało inaczej. Nienawidzę tego dystansu pomiędzy nami.
– No, wydawał się miły – komentuje sarkastycznie Valentine.
– On jest… On po prostu jest… To po prostu Nathan.
Co ja takiego miałam zrobić?
Powrót do domu jest trudny. Zastanawiam się, czy Nathan jeszcze tu będzie, czy może moja mama zdążyła wrócić i przejąć Dillana. Na widok auta Nathana na podjeździe sama nie wiem, co czuję: ulgę czy jej brak.
– Hej – rzucam, wchodząc do domu.
Ściągam z siebie płaszcz.
– Muszę już jechać – stwierdza Nathan.
Natychmiast mnie omija, poszturchując. O co, do cholery, chodzi?
Łapię go za ramię i przyciągam z powrotem do siebie. Na mojej twarzy maluje się zdziwienie, pokazujące prawdziwe uczucia.
– Co się dzieje?
– Położyłem już Dillana spać – mówi, nawet na mnie nie patrząc. Gwałtownie wyrywa się z mojego uścisku.
– Na serio? – fukam, podążając szybkim krokiem tuż za nim.
Zatrzymuję się, kiedy pociąga za klamkę drzwi samochodu.
Opieram się o drzwi całą sobą, jestem pomiędzy autem a Nathanem.
– Tak to teraz będzie wyglądać? – pytam.
Ma wzrok wbity w punkt powyżej mojego ramienia. Mam ochotę dyszeć, tak jestem sfrustrowana.
– Proszę cię, Nathan, przestań mnie odtrącać.
Zauważam, jak na krótką chwilę łagodnieje mu wzrok. Jednak znika to tak szybko, jak się pojawiło.
– Przesuń się, Guinevere.
– Yyy… Nie, nie przesunę się raczej. – Patrzę na niego wyzywająco, krzyżując ręce na piersiach. Unoszę ciut głowę. – Nie, dopóki nie… Hej!
Łapie mnie za rękę i szybkim ruchem odciąga. Cofam się do okna przy otwartych frontowych drzwiach mojego domu. Wracają do mnie wspomnienia nocy, kiedy uniósł w złości pięść. Wycofuję się. Albo nie zauważa mojego nagłego przypływu strachu, albo jest mu wszystko jedno.
Ciepło jego ciała przeszywa moje zmarznięte kości. Drżę, kiedy robi krok do przodu. Jest pomiędzy nami tylko niewielki dystans, zaledwie cal.
– Jestem pewny, że powiedziałem ci kilka rzeczy przed twoją wyprowadzką.
Potakuję. Dokładnie pamiętam jego słowa. Nie wspomnę już o tym, jak je wypowiedział. Tak bardzo szczerze, okrutnie, gniewnie.
„Jesteś dla mnie martwa”.
– Więc dlaczego wciąż próbujesz ze mną rozmawiać, kiedy tak bardzo, otwarcie tego nie chcę? – Brzmi to tak formalnie, elokwentnie, wyniośle. Przypomina mi sposób, w jaki do mnie mówił, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. – Dillan może na mnie liczyć, ale po prostu… – Prawie czekoladowe oczy na kilka sekund wypełniają się bólem. – Trzymaj się ode mnie z daleka.
Powinnam na tym poprzestać, ale tak nie robię.
– Nie rozumiem tego. Nikomu nie wspomnę o tym, co widziałam.
Proszę, daj mi jedynie szansę, żeby wyrazić, jak bardzo jest mi przykro z powodu tego, co ci się przydarzyło. Żałuję, że nie powstrzymałam mojej ciekawości.
– To, co zobaczyłam, nie zmienia tego, co do ciebie czuję. Proszę, Nathanie.
– Jadę. Zadzwonię za kilka tygodni – grzmi, przejeżdżając dłonią po długawych włosach.
– Może nie odbiorę – stwierdzam nadąsana.
Nigdy nie utrudniałabym mu widywania się z Dillanem, ale jeśli muszę to zasugerować, żeby odzyskać naszą przyjaźń, to tak właśnie będę robić.
Jest cały spięty, jego twarz zastyga, jakby dopiero co został porażony prądem.
– W takim razie przyjadę, zapukam do drzwi i będę nalegał, byś pozwoliła mi na zobaczenie mojego… bratanka.
O co chodziło z tą pauzą? Czy miał zamiar powiedzieć coś innego?
– A jeśli i tego odmówię? Nie uważam tego za dobre, żeby był z tobą, kiedy tak otwarcie mnie nienawidzisz. – Jest w tym tylko część prawdy. Nathan kocha Dillana i wiem, że nigdy by go nie skrzywdził, czy to emocjonalnie, czy fizycznie. – Co ty na to?
– Co ty na to?! – Zaśmiewa się z niedowierzaniem. – A co ty na to? – Nagle jego twarz znajduje się tylko o cale od mojej. – Dillan to jedyny dobry członek mojej rodziny, którego mam. To jedyne powiązanie z Calebem, jakie mi zostało. Jeśli tylko nawet pomyślisz o odebraniu mi go, pójdę do sądu i uwierz mi… – Czubkiem nosa ociera się o mój nos. Dłonie ma oparte płasko o ścianę. Jestem zamknięta przez niego, jego ręce tworzą wokół mnie klatkę. Przełykam ślinę. – Nie będziesz mogła ze mną wygrać.
Opada mi szczęka. Z szoku przestaję myśleć. Tego się nie spodziewałam.
– Ale… Ty… Ja.
– Dobrej nocy, Guinevere – syczy, po czym odchyla się tak, by spojrzeć mi prosto w oczy. – Widzimy się za dwa tygodnie.
– Ale mówiłeś, że za trzy – wyrzucam z siebie. Mój głos zdradza wszystkie emocje.
Złośliwy uśmiech wygina jego usta, mruży oczy.
Odsuwam się jeszcze bardziej, mam głowę opartą o ścianę.
– No cóż, jak widać, zmieniłem zdanie.
Odwraca się na pięcie i rzuca do auta.
Kładę dłoń na swojej klatce piersiowej. Chcę, żeby ten ból znikł, ale wiem, że tak się nie stanie.
Nigdy nie powinnam była użyć Dillana jako broni przeciwko niemu, a właśnie to zrobiłam. Jestem po prostu… zdesperowana. Teraz to nie wiem, kim ja tak naprawdę jestem. Po tym, co właśnie mi powiedział, to nawet nie wiem, czy ja właściwie chcę odbudować nasz związek. Dlaczego mam wrażenie, jakby pękało mi właśnie serce?
Drżącymi dłońmi zamykam za sobą drzwi. Mam nogi jak z waty, ledwo mogę iść, ale wykorzystuję sen Dillana i ruszam pod prysznic. Jestem brudna i nie chodzi tu o mąkę, którą pokryte są moje ubrania. Mam na myśli to, jak mogłam straszyć mężczyznę zabraniem mu jedynego dobra w jego życiu: mojego syna.
– Chyba jesteś smutna – stwierdza mama, kiedy kołyszę Dillana w ramionach, bujając się na fotelu w jego pokoju.
– Wszystko ze mną w porządku – kłamię i całuję słodką główkę dziecka.
Zaczyna coś pomrukiwać, odrobinę kwilić, a potem jeszcze raz się uspokaja.
– Sasha nie może dzisiaj przyjść, ma termin oddania swojego projektu.
– A co z Tommym?
Wzruszam ramionami.
– Nie odzywał się od ostatniej swojej wizyty.
– A Nathan? – pyta.
Ach, no i tu leży pies pogrzebany.
– Nathan jest… On utrudnia.
– To nie fair w stosunku do ciebie.
– Tak – zgadzam się, ale nie zagłębiam się w powody, dlaczego tak jest. Nathan jest dupkiem. I koniec. – Powinnam już iść, spóźnię się.
Mama bierze Dillana, głaszcze z czułością mój kark.
– Na pewno zmieni zdanie.
Jakoś wydaje mi się, że tak nie będzie.
– Dzięki, mamo.
– No, biegnij do pracy.
– Dobra.
Ale jestem tak zmęczona. Ostatnią noc tylko kręciłam się i wierciłam, próbując rozgryźć, co teraz powinnam zrobić. Czy odpuścić sobie Nathana, czy może jednak nadal próbować? Może powinnam dać mu trochę czasu? Zdecydowanie nie chce mnie teraz widzieć. Może zmieni zdanie, a może to ja go nie chcę? Czy powinnam porozmawiać z jakimś prawnikiem? Nie wiem, co zrobić w tej sytuacji. Cholera! Muszę przestać niezdrowo przejmować się różnymi rzeczami. Jestem teraz w dobrym miejscu. Nathan może rozpaczać przez jakiś czas, ale ja muszę skupić się na moim własnym życiu.
W pracy nie za wiele się dzieje, ale to nie z powodu braku klientów. Tych jest akurat pod dostatkiem. Wszystko zwolniło, bo ja sama zamulam, jestem wyczerpana, a do tego niespokojna.
Tęsknię tak mocno za Calebem. Co on robił, gdy wracałam po niezbyt udanym dniu pracy? Nie za bardzo pamiętam. Może przytulał mnie i całował, przeganiając wszystkie troski? A może masował moje ramiona, potem całował szyję, żeby na końcu kochać się ze mną i spróbować w ten sposób wybić mi z głowy wszystko, co było nie tak tego dnia?
Wydaje mi się, że upłynęła już cała wieczność od jego śmierci. A przecież minęło tylko siedem miesięcy. Ledwo co mogę sobie przypomnieć, jak pachniał albo jak brzmiał jego śmiech, albo jak to było czuć jego miękkie usta na moich.
Cała ta sytuacja wciąż mnie wkurza. Czuję, jakbym nie miała już żadnego bezpiecznego miejsca, w którym mogłabym usiąść i popłakać. I to nie z powodu braku domu, który mam, ale z obawy przed uronieniem choć jednej łzy. A co, jeśli ta mała kropla przeleje czarę goryczy i uwolni potoki łez, a ja znów wyląduję w ciemności? Nikt i nic, a tym bardziej żadne miejsce, nie powstrzyma mojego upadku w otchłań rozpaczy. Muszę po prostu wciąż przeć do przodu.
Zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie miała Dillana, gdybym nie była w ciąży z Calebem, a on by nie odszedł. Czy byłabym szczęśliwsza? A może byłoby ze mną jeszcze gorzej, bo nic by mnie nie utrzymało przy zdrowych zmysłach? Dillan jest moją opoką, sprawia, że jestem pełna radości. Nigdy wcześniej chyba nie byłam szczęśliwa, ale wciąż jednak nachodzą mnie takie myśli.
I przecież Nathan nigdy by mnie nie przyjął pod swój dach, gdybym nie była w ciąży. Nie wiem, jak ja się z tym czuję.
– Temu ciastu już chyba wystarczy – rzuca komentarzem Valentine, wyrywając mnie z zamyślenia.
Ma rację. Było już gotowe pewnie z pięć minut temu. Chyba trochę za długo je wałkowałam, wygląda jak pergamin w kolorze surowego ciasta, chociaż to bardzo nierównomierny kawałek pergaminu. Ups.
Tiffany wkłada swoją małą głowę przez szparę w drzwiach.
– Przyszedł ten przystojniak. Wrócił po coś specjalnego.
Przełykam ślinę.
– Czy chciał się ze mną widzieć? Pytał konkretnie o mnie?
– Tak.
I już jej nie ma.
Przynajmniej nie jestem cała udekorowana mąką i innymi składnikami. To jakiś postęp w porównaniu do ostatniego razu.
– Zaraz wracam – mówię do Valentine, a potem pośpiesznie odwieszam fartuch na drzwi, pomiędzy całą paletę innych zapasek.
O Boże. Jest.
– Cześć – świergotam, ale brzmi to dziwacznie, jakby odrobinę boleśnie. – Eric, jeśli dobrze pamiętam.
– Guinevere? – Puszcza oczko, opierając się lekko na ladzie.
Ma bardzo przystojny, krzywy uśmiech. Niesamowicie czarujący. Założę się, że kobiety go uwielbiają. Elle wzdycha tuż za moimi plecami, potwierdzając tym samym moje założenie.
– Wróciłem po coś specjalnego – ogłasza psotliwie. Jego oczy iskrzą.
Ile on może w ogóle mieć lat? Nie więcej niż dwadzieścia sześć.
– Jasne.
Przygryzam usta, spoglądając mu prosto w oczy. Próbuję w ten sposób wymóc na nim, żeby zamówił wyłącznie coś z cukierni. Dlaczego nie mogę pozbyć się wrażenia, że ja też jestem tutaj częścią menu?
– Czy chciałbyś coś… – Nie mów tylko „wymyślnego”. – Wymyślnego?
Boże, moje głupie paplanie!
Jego uśmiech się poszerza. Och, te dołeczki… Czy muszę coś jeszcze dodawać?
– No cóż, biorąc pod uwagę, że ktoś mógł się tym zadławić i umrzeć – szczęka mi opada na jego przerażające słowa – albo złamać sobie ząb, wydaje mi się, że dużo mi wisisz. Naprawdę dużo. O wiele za wiele.
O cholera.
– Dużo w tym dywagacji.
– Racja. – Jego piwne oczy lądują przelotnie na mojej dłoni. – Gdzie podziałaś pierścionek?
– Jest w domu. – Bezmyślnie pocieram goły palec, niech ta rozmowa zejdzie na inne tematy.
– W domu z twoim… narzeczonym?
Oczy mi się rozszerzają. Co mam na to odpowiedzieć?
– Ja… yyy… nie jestem zaręczona.
Teraz to on wygląda na zdumionego.
– Och. Czy to jakaś rodzinna pamiątka?
– Coś w ten deseń.
Nerwowo zakładam pasma włosów za uszy, rozglądając się dookoła po pustych stolikach. Modlę się w duchu, żeby właśnie wydarzyło się coś zabawnego, co odciągnęłoby jego uwagę od tematu i pozwoliło mi uciec. Albo mogłoby to być coś naprawdę strasznego. Może wywołam jakąś bójkę?
– No to twój pierścionek został w domu z…
Marszczę brwi.
– Dlaczego chcesz się dowiedzieć, z kim mieszkam?
Wyrzuca z siebie śmiech.
– Po prostu chciałem się dowiedzieć, czy jesteś wolna.
– Tak, jest! – wykrzykuje Elle z kuchni.
Aż mi się kręci w głowie.
– Świetnie. – Eric uśmiecha się szeroko, po czym zaplata palce i układa obie dłonie na ladzie tuż przed sobą. – No to przyjadę po ciebie o ósmej, okej?
– Ja…
– O ósmej zatem – odpowiada.
Już otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale przerywa mi:
– Czy o siódmej? Może siódma bardziej ci pasuje?
– Nie…
– Kończy o szóstej! – wykrzykuje Elle, a ja w myślach już wiem, że będę musiała skopać później ten jej kościsty tyłek.
– Klienci czekają, Elle! – odkrzykuję przez zaciśnięte zęby, po czym odwracam się w stronę Erica. – Nie mogę, muszę…
Gdzie on znikł? Co, do cholery? Widzę przez okno wystawowe, jak wsiada do srebrnego auta zaparkowanego tuż przed cukiernią.
– Uciekł, kiedy się odwróciłaś – tłumaczy niepotrzebnie Elle, gdy tak oniemiała patrzę na drzwi.
Przeklinając pod nosem, wchodzę do kuchni i głośno tupię nogami. Twarz mam całą czerwoną, palą mnie policzki, a irytacja zawędrowała w niebezpieczne rejony.
– Podziękujesz mi kiedy indziej – woła Elle, nie przejmując się trzema klientami, którzy czekają na swoje zamówienia i na bank słyszeli o mojej rychłej randce.
O mój Boże! Wybieram się później na randkę!
– Wszystko z tobą w porządku? – pyta mnie Valentine.
Zdecydowanie wyczuła mój nastrój.
Nie, nie jest ze mną dobrze.
– W porządku.
Niby nie chcę się wybrać na tę randkę, a jednak zdecydowanie bardziej uważam, żeby niczym się nie ubrudzić. Jest teraz za siedem szósta, denerwuję się jak diabli.
Przestań się wiercić. Przestań się trząść. Przestań… W ogóle, tak ogólnie przestań.
Dam radę.
Dzwonek nad drzwiami dźwięczy, a do cukierni wchodzi Eric. Wygląda bosko w ciemnych dżinsach i białej koszuli.
– Cześć.
Nie udaje mu się ukryć odrobiny zdenerwowania. Ja też to czuję. Trochę mi go szkoda teraz.
– Gotowa?
– Nalegałeś, żeby przyjechać po mnie do pracy. – Patrzę na dół, na moje ubranie, prawie nieupstrzone różnymi składnikami. – Więc nie, nie jestem gotowa.
Schylam się pod ladą. Aż głośno przełykam ślinę, kiedy podchodzi i wyciąga do mnie rękę. Nie wiem dlaczego, ale przyjmuję tę pomoc i pozwalam się przyciągnąć bliżej. Pochyla się i składa miękkimi ustami pocałunek na moim policzku. W tym samym czasie zaciąga się moim zapachem.
– Pachniesz jak ciasteczka.
– Czy ty mnie właśnie powąchałeś? – zauważam.
Nie wiem, czy powinnam teraz się wystraszyć, czy może omdlewać z zachwytu.
– Pracujesz w cukierni. Pierwsza myśl, jaka wpadła mi do głowy, to: „Założę się, że pachnie jak to miejsce”.
Mrugam zdziwiona.
– Co za dziwna pierwsza myśl.
Czy może nie? Nie jestem pewna, jak działają męskie umysły.
Zaśmiewa się cicho i wyciąga mnie z lokalu.
– Więc, nazywam się Eric Smith. Dzisiejszego wieczora będę z panią na randce.
Ha, nie otwiera dla mnie drzwi samochodu. Nie wiem, czy to mi się podoba. A może jestem po prostu tak przyzwyczajona do tego zwyczaju, który wydaje się istnieć jedynie w męskiej linii rodu Westonów? Ale to w porządku. I tak nie mam zamiaru wsiadać do auta, nie wybieram się na randkę.
– Jakiś problem? – pyta, wciąż się uśmiechając.
Kiwam głową i decyduję się na wyrzucenie z siebie:
– Muszę wracać do domu, do mojego syna.
– Twojego syna? – W pierwszej chwili widzę, że traktuje to jak dowcip, ale kiedy dociera do niego poważna mina, która towarzyszyła moim słowom, wydaje się już tylko bardziej zaszokowany. – Och.
– Tak, ma jedenaście tygodni i teraz zajmuje się nim moja mama. Mieszkam u niej do czasu, aż będzie mnie stać na własny kąt.
Gapi się na mnie. Tylko tyle. A do tego wygląda to raczej bezczelnie.
– Jedenaście tygodni? Gdzie jest jego tata?
Powinnam mu po prostu powiedzieć. Pewnie i tak więcej go już nie zobaczę. Tak będzie lepiej.
– Jego tata zmarł, kiedy byłam w czwartym miesiącu ciąży, w łóżku, tuż obok mnie.
Teraz wygląda na jeszcze bardziej skołowanego.
Wskazuję na cukiernię.
– Oni o tym nie wiedzą. Chciałam powiedzieć ci wcześniej, ale… no tak… trochę uciekłeś.
Nie odzywa się przez chwilę, żeby wreszcie zapytać:
– Ach, czyli zgaduję, że ten pierścionek był od niego, tak?
Nie płacz, nie odzywaj się, pokiwaj jedynie głową.
– Moje kondolencje z powodu twojej straty – mówi łagodnie, trzymając ręce na dachu samochodu, który wciąż nas rozdziela. – Mogę cię podwieźć do domu?
Zaprzeczam głową. Robię krok w tył.
– Nie, wszystko w porządku, mieszkam tuż za rogiem. Bardzo mi przykro, że tak cię zwiodłam.
– Nie, nie zwiodłaś. – Uśmiecha się pokrzepiająco. – To moja wina, bo trochę się wybiłem przed szereg. Wiedziałem, że mi odmówisz, ale nigdy nie pomyślałbym, że z takiego powodu.
– Wybacz, Ericu, i dziękuję jeszcze raz za zwrot mojego pierścionka.
– Daj mi się podwieźć, proszę. Będą mnie teraz zżerać wyrzuty sumienia. – Przechyla głowę i znów się uśmiecha.
Tym razem robi to naprawdę, z taką swobodą. Czy powinnam?
– Może kiedy indziej. – Opuszczam głowę i się odwracam.
– Dobrej nocy, Guinevere – woła.
Macham mu, nawet się nie odwracając, po czym przyspieszam.
Pierwsze, co robię, kiedy wracam do domu, to podnoszę Dillana i kładę się wraz z nim na łóżku. Układam go na mojej klatce piersiowej. W tym momencie potrzebuję mojej opoki. Tak bardzo.
Jego pomarszczone czółko unosi się i opada, kiedy podnosi głowę. Spogląda na mnie znajomymi oczami. Uśmiecham się do niego z otwartą buzią, a potem całuję jego nosek upstrzony niewielkimi kropkami mleka.
– Kocham cię, mały Westonie. Nigdy o tym nie zapomnij.
Mija tydzień, a ja nie słyszę żadnych wieści ani od Nathana, ani od Erica. To dobrze. Mogę na chwilę odpocząć od ciągłego rozmyślania.
Dillan wciąż się uśmiecha, jest takim wesołym dzieckiem. Uwielbiam to, w szczególności kiedy budzę się rano, a on spogląda na mnie spomiędzy szczebelków łóżeczka. Uśmiecha się do mnie, bo wie, że ja też już wstałam i zaraz go nakarmię.
Pobieżnie przemyka mi po głowie myśl, czy Nathan też był tak radosny jak Caleb i Dillan, zanim został zniszczony przez własnego dziadka. Nie mogę nic na to poradzić, mój umysł podrzuca mi obrazy, które widziałam na tych domowych nagraniach. Pamiętam Nathana przed tym, co zrobił mu dziadek. Był radosny, nawet podekscytowany.
Biedny chłopiec. Biedny Nathan. Wciąż chcę go przytulić, zapłakać za niego, ale wiem też, że tego nie doceni.
– Nadal jeszcze nie zdradziłaś, jak tam było na randce. Czekam, czekam i się nie mogę doczekać. – Elle uśmiecha się, po czym wrzuca sobie do buzi czekoladową kulkę. – O Boże. Niebo w gębie.
Przewracam oczami na ten komentarz. Pomagam jej ułożyć wymyślne tace pełne łakoci w lodówce wystawowej.
– Nie poszłam na żadną randkę.
– A myślałam, że…
Macham do niej ręką.
– Nawet o tym nie myśl. To nic takiego. Po prostu nie jestem teraz w nastroju do randkowania. – Cokolwiek to oznacza.
– Coś jest z tobą naprawdę nie tak, jak nie jesteś w nastroju do randkowania przy takim facecie. – Gdybym tylko wiedziała co. – Chłopak jest jeszcze lepszym łakociem niż te twoje niedzielne ciasteczka.
– Ale kłamczucha. – Chichoczę i zamykam lodówkę. – Jeśli tak ci się podoba, to dlaczego się z nim nie umówisz?
– Złotko, mam już prawie trzydzieści pięć lat i partnera, którego kocham całym sercem. – Mruga do mnie uśmiechnięta. – Dlatego też muszę przeżywać takie rzeczy pośrednio, dzięki tobie. – Ujmuje swój podbródek w obie dłonie, po czym teatralnie nadyma usta. – Proszę, proszę, proszę, proszę, umów się z nim i poopowiadaj mi o szczegółach.
– Jesteś bezwstydna. – Śmieję się, po czym zdzielam ją w rękę. – Przesuń się, muszę przypilnować ciasteczka, bo zaraz mi się spalą w piekarniku.
– Nie pozwól jej zwęglić naszych cudownych ciasteczek – wtrąca się Tiffany, tak jakby nawet myśl na ten temat była gorsza niż koniec świata.
Odciąga ode mnie nadal błagającą Elle.
Wymijam je, wciąż się uśmiecham, po czym wracam do pracy. Wszystko zaczyna wyglądać lepiej.
Po powrocie do domu mam nastrój na sprzątanie i organizowanie. I nieważne, że jestem też wykończona. Dillan leży na łóżku w pobliżu. Jest szczęśliwy. Ułożyłam dookoła niego poduszki tak, żeby nie spadł z wielkiego materaca, ale wciąż i tak patrzę w jego stronę jednym okiem. Zawsze jestem na wyciągnięcie ręki. Mój pokój nie jest też zbyt duży, żebym mogła oddalić się jakoś znacznie.
Uderza nieświadomie w zabawkę pod jego stopami. Za każdym razem, gdy jej dotyka, zapala się druga jej część nad jego klatką piersiową. Nie wydaje mi się, by zdawał sobie sprawę z tego, co powoduje miganie świateł i brzęczenie, niemniej jednak wciąż go to ekscytuje.
– Muszę już zaraz wychodzić – woła mama, po czym wpada po schodach na górę, do mojego pokoju. – Chryste – wyrzuca z siebie zdyszana, łapiąc się pod boki. – Robię się już na to za stara.
– Masz przecież czterdzieści lat czy jakoś tak, weź ty się lepiej w garść – komentuję, po czym wyciągam całą stertę śmieci spod mojego łóżka.
Od dłuższego czasu tylko dorzucam tam rzeczy. Od rozpoczęcia pracy jestem tak wykończona, że nie mam siły na sprzątanie, a przecież mama ogarnia całą resztę domu.
– Sasha była tu jakąś godzinę przed twoim powrotem. Kazała przekazać przeprosiny za to, że nie dzwoniła, i przyniosła twoją kurtkę. Jest na dole w korytarzu. Zostawiłaś ją w jej aucie, kiedy odebrała cię od Nathana.
– Dzięki. – Spoglądam raz jeszcze na syna, upewniając się, że jest bezpieczny, a potem wracam do mojego zadania. – Dobrej nocy w pracy.
– Całuski.
Mama wspina się na łóżko, po czym całuje Dillana w otwarte usta.
– Kocham cię, mój słodki chłopczyku.
Klepie mnie po głowie, a potem zostawia z moją pracą.
Dillan grucha i gaworzy.
– Zamknij się na chwilę, ty mały słodziaku – mówię łagodnie i delikatnie wesołym tonem.
To tylko powoduje, że zaczyna wydawać z siebie jeszcze więcej dźwięków.
Kiedy kończę już z moim pokojem, mogę zejść na dół. Trzymam syna w jednej ręce i schodzę po schodach. Teraz już na pewno jestem wycieńczona, a przecież noc jeszcze młoda. Jest nie później niż szósta.
Wysyłam wiadomość do Sashy i dziękuję za przywiezienie mojej kurtki. Całkowicie o niej zapomniałam.
Sasha:Żaden problem, laska. Całusy. Zadzwonię jutro. Cmok, cmok.
Nie dzwoni. Tommy za to rzadko odpisuje na moje wiadomości. Mija kolejny tydzień i wreszcie zaczynam się zastanawiać, czy ja naprawdę mam przyjaciół. Wiem, mam teraz dziecko, ale wszystko to, co razem przeszliśmy, mogłoby skłaniać do myślenia, że chociaż mogliby zapraszać mnie na jakieś spotkania. Ale nie w tym rzecz. Zabrałam ostatnio Dillana na spacer i postanowiłam wstąpić do kawiarni, w której pracowałam. Sasha przyszła niedługo po moim wejściu. Wpadła z grupą znajomych ze studiów, których ja nawet nie kojarzę. Podeszła, przywitała się, znów obiecała zadzwonić.
Obiecała tylko po to, by tego nie dotrzymać.
Pochyliłam się wtedy nad moim synem i przysięgłam mu jedną rzecz, którą na pewno dotrzymam:
– Obiecuję nigdy cię nie opuścić. Ja i ty przeciwko całemu światu.