Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka autorki Jego asystentka, Bezwzględny i Przybrany brat!
Kiedy osiemnastoletnia Gwen poznaje Caleba uważa, że właśnie spotkała swój ideał. Chłopak jest po prostu perfekcyjny. Zaczynają się ze sobą umawiać, a świat nie może być piękniejszy, aż do momentu… gdy związek się kończy.
Gwen zostaje zupełnie sama. Bez dachu nad głową, bez pieniędzy i w dodatku z małym sercem bijącym w rytm jej własnego. Co ona teraz pocznie?
Zmuszona porzucić szkołę kulinarną, pracę, której potrzebuje, i dom, który stworzyła z Calebem, znajduje ratunek w niespodziewanym miejscu. Nathan, brat Caleba, oferuje Gwen zamieszkanie w jego domu. Mężczyzna może jej pomóc ze względu na Caleba, ale to nie znaczy, że obdarzy ją ciepłymi słowami.
Nathan jest bardzo skryty, a jego serce wydaje się zamarznięte. Czy jednak istnieje szansa, żeby on i Gwen zostali chociaż przyjaciółmi?
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 584
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Broken
Copyright © 2014 by A.E. Murphy
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Katarzyna Zapotoczna
Korekta:
Agata Bogusławska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-326-3
Spaceruję brzegiem plaży, z każdym kolejnym krokiem moje stopy zanurzają się w delikatnym piasku. Spoglądam przez ramię, uśmiecham się do śladów, które pozostawiłam za sobą. Odciski stóp to taka wspaniała rzecz, nawet jeśli nie zawsze są widoczne. Dają do myślenia. Kto przede mną podążał tą ścieżką? Kto podróżuje tą samą drogą co ja? Jakie oni mieli troski? Kogo kochali? Czy wciąż żyją?
Życie jest takie piękne.
Teraz wszystko jest dobrze. Nie, nawet wszystko jest świetnie. Jest spokojnie. Jestem szczęśliwa.
– Czy mogę się przyłączyć? – Dwa kroki za mną nieznany głos zadaje mi pytanie.
Spoglądam w stronę mężczyzny, a moje serce na chwilę przestaje bić. Wpatruję się w niego, w jego twarz, oczy, których koloru nie potrafię nazwać. Są jasnobrązowe, zbliżone tonem do mlecznej czekolady. Tak łatwo i tak prędko się w nich zatracam. Wszystkie dźwięki dookoła słabną, słyszę w uszach bicie mojego serca. Czuję, jak przyspieszone tętno przetacza się przez moje ciało.
Uśmiecha się do mnie powoli i ze swobodą. Twarz mu się rozjaśnia. Jest taki przystojny, taki piękny. Ma ciemne, pomierzwione włosy, które są na tyle długie, by założyć je za ucho. Odbijające się od nich światło to najpiękniejszy widok.
Słońce zatrzymuje się na każdym zagięciu i konturze jego wyrzeźbionej klatki. Ma szczupłe ciało, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.
– Rety – mówię pod nosem bez zastanowienia.
Ze wstydu zaczyna płonąć mi twarz. Dlaczego powiedziałam to na głos? Jestem pewna, że wyglądam jak burak. Żenujące.
Uśmiech na jego twarzy się powiększa. W okolicach kącików oczu pojawiają się drobne zmarszczki. Zdecydowanie go to rozbawiło.
– Mam na imię Caleb.
– Caleb – powtarzam. Jego imię smakuje przyjemnie, brzmi dobrze. Chcę wypowiedzieć je jeszcze raz. – Jestem Gwen.
– Świetnie cię poznać, Gwen. – Jego uśmiech słabnie, dopiero kiedy podnosi moje knykcie do swoich ust i składa na nich najdelikatniejszy pocałunek.
Nie może mieć więcej niż dwadzieścia lat, a taki już z niego dżentelmen.
Nigdy nie umyję już tej dłoni.
Kiedy wypuszcza moją rękę, wbijam wzrok w piasek pod stopami. Tą samą dłonią zakładam kosmyk włosów za ucho; ledwo mogę się powstrzymać, by nie dotknąć tego miejsca, które z taką słodkością pocałował.
– Czy mogę się do ciebie przyłączyć? – pyta.
To, z jaką swobodą się uśmiecha, jest zaraźliwe. Wygląda na tak szczęśliwego, beztroskiego. Nigdy nie spotkałam osoby, która byłaby tak wyraźnie pogodna. Emanuje tym cały, jak gdyby emitował jakieś fale. Niemalże mogę zauważyć poświatę płynącą z jego ciała.
– Masz zamiar mnie zamordować? – W duchu krzyczę sama na siebie, żeby się zamknąć. Brzmię jak jakaś idiotka. Dlaczego zawsze to robię? Czy nie jestem w stanie prowadzić normalnej rozmowy?
– Uwierzysz mi, jeśli odpowiem na to pytanie? – Ma rację. – Chodzi o to, że jakkolwiek odpowiem, nie będziesz wiedziała, czy to prawda, aż nie zacznę chorego i paskudnego planu, który jako morderca stworzyłbym w swojej głowie. – Robi krok w moim kierunku. Kiedy uśmiecha się z zamkniętymi ustami, na jego policzkach pojawiają się dwa delikatne dołeczki. Chyba próbuje udać maniakalny uśmiech szalonej osoby, ale jest zbyt słodki, żeby mu to wyszło.
– Trafna uwaga. – Również obdarzam go uśmiechem.
– To jest to! – szczerzy się i zatrzymuje mnie, kładąc ręce na moich ramionach. Jego ciepłe palce i dłonie na mojej zimnej skórze powodują mrowienie w miejscach, o których nawet nie miałam pojęcia. Odwraca się, by stanąć naprzeciwko mnie, zasłania słońce swoją głową. Patrzę w górę, nie jestem w stanie prawie nic dojrzeć z powodu cienia, który pomiędzy nami rzuca.
– To co? – Zaciskam usta, próbując się nie uśmiechać.
– To ten moment, w którym skradłaś mi serce – ogłasza, a jego oczy błyszczą. Dłonie wciąż trzyma na moich ramionach.
Zanim jestem w stanie to powstrzymać, zaczynam się głośno śmiać.
– Naprawdę?
– Ej! To był mój najlepszy tekst na podryw.
– Jasne – parskam, przewracając oczami. Widzę, jak jakiś mężczyzna idzie z psem blisko miejsca, gdzie fale delikatnie całują piasek. – Czy to jakiś dowcip?
Patrzę cały czas na tego człowieka i jego radosnego, skaczącego psa. Nie jestem w stanie popatrzeć na Caleba przez brak pewności siebie. Obawiam się odrzucenia, które mogłabym wyczytać z jego oczu.
– Jakiemu dupkowi uwierzyłaś, że nie jesteś wystarczająco dobra?
Palą mnie policzki.
– To nie o to chodzi. – Odwracam się w kierunku, w którym podążałam, i zaczynam iść.
Caleb jest o krok za mną.
– Więc, mieszkasz gdzieś w pobliżu? – pyta uprzejmie, a ja cieszę się, że nie naciskał na wytłumaczenie mojego braku pewności siebie.
– Od urodzenia.
– Przyjemne miejsce. Byliśmy tu już kilka razy.
– Byliśmy? – Przygryzam usta, nie mogę znieść mojego rozczarowania tym, że tu nie mieszka.
– Mój brat, mama i tato. – Gołą stopą podbija fragment starych wodorostów.
Oboje patrzymy, jak leci w powietrzu, a potem razem wybuchamy śmiechem na widok rzucającego się w pogoń za glonami psa, który ciągnie swojego właściciela ze sobą.
– Masz jakieś rodzeństwo?
– Nie, moja mama nie ma najmocniejszego instynktu macierzyńskiego.
Marszczy brwi, przekrzywiając głowę. Teraz widzi wyraźnie moją twarz.
– Nie brzmi to dobrze.
Zaciskam usta, żałuję, że to powiedziałam. Ostatnie, czego potrzebuję, to zrobić z siebie człowieka o tkliwej historii.
– Podoba ci się w Skegness?
– Tak. To przyjemne nadmorskie miasteczko.
– Takie właśnie jest.
Pomiędzy nami zapada przyjemna cisza, tylko wiatr niesie ze sobą radosne krzyki ludzi z małego parku rozrywki znajdującego się nieco ponad milę stąd. Skegness jest tak małe, że da się usłyszeć krzyki tak naprawdę z każdego miejsca, jeśli dobrze się wsłuchać. A do tego powietrze zawsze pachnie tu słoną morską wodą.
– Więc… Gwen to zdrobnienie od…?
– Guinevere.
– Ciekawe imię.
– Pasuje do mojej osobowości jak ulał. – Wyczarowuję uśmiech, a on odpowiada:
– Oj, tak, pasuje.
Rzucam mu spojrzenie kątem oka.
– Caleb to tylko Caleb, tak?
Uśmiech pozostaje na jego twarzy. Ja też chciałabym się tak pięknie uśmiechać cały czas.
– Tak. A ile masz lat, Gwenny?
– Gwenny? – Parskam śmiechem, unosząc brew. Nie jestem pewna, czy to mi się podoba.
– Jeśli chcemy odstawiać cały ten cyrk z randkami, będziemy musieli się jakoś pieszczotliwie nazywać. Jak będziesz na mnie mówić?
Randki? Pieszczotliwe zdrobnienia? Ten przystojny mężczyzna chce się ze mną spotykać?
– Yyy…
Macha na mnie ręką.
– To nie jest ważne. Takie detale możemy omówić następnym razem. Więc… Twój wiek?
– Czy ty tworzysz mój profil? Upewniasz się, że jestem odpowiednim celem, który trafi na twoją listę ofiar? Co mam wspólnego z innymi? Czy to moje zielone oczy, czy może bijąca ode mnie młodość? – żartuję.
Odrzuca głowę w tył i śmieje się. To piękny dźwięk.
– Wiesz, Gwenny… – Otula mnie ramieniem tak zwyczajnie, jakbyśmy znali się latami. – Dziś jest cudowny dzień. – Przyciąga mnie mocniej do siebie, czuję zapach kokosów na jego skórze. To na pewno krem przeciwsłoneczny, co nie zmienia faktu, że pachnie pysznie. – Ale bądźmy poważni. Ja mam dwadzieścia lat. Skończyłem je dwadzieścia dwa tygodnie temu.
– Ja mam osiemnaście. Za pięć miesięcy będę mieć dziewiętnaście.
– Idealnie pasujesz do mojego profilu – stwierdza. Z twarzy znika mu uśmiech i zastępuje go nieudolny uśmieszek psychola. Jest zbyt słodki, żeby tak wyglądać. – Czy jest tu jakieś spokojne, ciche miejsce, gdzie mógłbym pokazać ci moje prawdziwe oblicze szaleńca, rozczłonkować cię, a potem wrzucić twoje części ciała do oceanu na pożarcie rekinom?
Próbuję powstrzymać się przed śmiechem, ale nie mogę. Zachowuję się jak jakaś lafirynda.
Skręcamy, zanim docieramy do chodnika, i wracamy tam, skąd przyszliśmy. Zdejmuje rękę z mojego ramienia, ale pozostaje blisko, kiedy tak idziemy w ciszy obok siebie po złotym piasku. Wiatr wpija się w kawałek skóry, gdzie jeszcze chwilę temu znalazła schronienie jego dłoń.
Chcę z powrotem mieć na sobie jego rękę.
– Spotkamy się w tym miejscu… – Zatrzymuje się znowu po kilku minutach niespiesznego spaceru, tupie nogą o piasek, a potem rozrzuca ręce, pokazując mi miejsce. – Jutro o tej samej godzinie. – Pochyla się w moją stronę, opuszczając głowę tak, by złapać mój wzrok. – Pasuje ci to, Gwenny?
– Nie chcesz mojego numeru? – Jestem pewna, że tak właśnie normalnie się to robi.
Zaprzecza ruchem głowy.
– Czuję, że dostałbym wiadomość w stylu przeprosin. Tak sobie myślę… Skoro nie będziesz miała jak mnie zawieść, to tego nie zrobisz.
– Sprytne. – Szczerzę się w uśmiechu. Wydaje się, że jest dobry w odczytywaniu ludzi, bo dokładnie przewidział, co bym zrobiła. – Podoba mi się to.
– Dobrze, chodź. Może lody? Ja stawiam.
– Nie jesteś ubrany – ogłaszam, wskazując na jego ciemnoniebieskie szorty z motywem kwiatowym. Tylko tyle ma na sobie, brakuje mu koszulki.
Przez chwilę jakby się nad tym zastanawia, a potem obdarza mnie swoim filuternym spojrzeniem.
– Nic ci nie umknie, co?
W odpowiedzi wzruszam ramionami, a Caleb mówi dalej:
– Nigdy nie widziałem piękniejszych oczu niż twoje.
Moje serce stuka. Stuk. Stuk. Stuk.
– Co… Co to ma wspólnego z twoim na wpół nagim strojem? – dukam, próbując uspokoić rosnącą we mnie temperaturę.
– Jeśli bycie półnagim oznacza, że będziesz patrzeć tak na mnie tymi swoimi oczami, to nie zamierzam się nigdy ubierać.
Chichoczę, a potem przekrzywiam głowę na bok, moje włosy dzielą nas niczym zasłona. Zaczesuje je za ucho, na jego twarz wraca uśmiech. Zapach ciała mężczyzny jest wciąż tak mocny, a ciepło bijące od niego sprawia, że ja, dziewica, rozpalam się. Mój żar mógłby niejedną zakonnicę przyprawić o rumieniec.
– Więc co, lody?
– Jasne.
– Znam świetne miejsce, o, tam, niedaleko skał. Nie będziemy nawet musieli schodzić z piasku. – Pochyla głowę, oczy skrzą mu się figlarnie. – To miejsce publiczne, oczywiście.
– Chętnie, tak.
Zabiera mnie na lody i siada naprzeciwko na piasku. Od czasu do czasu karmi mnie czekoladowymi kawałkami, podając je na końcu wafelka. To takie miłe. On jest taki ładny. Cała sytuacja wydaje mi się nierealna. Takie rzeczy nie przytrafiają się ot tak po prostu. Nie jestem nikim wyjątkowym. Tak naprawdę od zawsze byłam praktycznie niewidzialna dla drugiej płci, dlatego też jest to dla mnie całkiem nowe doświadczenie. Nie wiem, czy to z powodu mojej naiwności, niewinności, czy może z braku jakiegokolwiek doświadczenia, zakochuję się w nim z taką łatwością.
Jest słodki, a do tego czarujący i radosny. Przebywanie z nim powoduje, że czuję się tak, jak on. Ma zaraźliwy uśmiech, a do tego pięknie się śmieje. Widoczne uwielbienie życia szybko mi się udziela. Gdyby zaproponował wspólny skok z samolotu, żeby poczuć zastrzyk adrenaliny, zrobiłabym to. Jest niebezpieczny, uzależniający, a każda spędzona z nim minuta powoduje, że tracę kawałek serca i przyłączam go do jego.
Moja mama dostałaby chyba zawału na wieść o tym, z jaką łatwością poszłam gdzieś z obcym mężczyzną, nie wspominając już o dzieleniu się z nim jedzeniem. Nie jest to bezpieczne, ale z jakiegoś powodu mu ufam. Nawet jeśli nie powinnam, to ufam. Do tego jeszcze nie zeszliśmy z miejsc publicznych.
Jest tak atrakcyjny i przyjacielski, nie wspominając już o tym, jak boski. Nieprzyzwoicie boski.
Nigdy nie byłam śmieszką, ale przy nim dużo chichoczę. Nawet za dużo. Pewnie wyglądam jak jakaś idiotka.
Za każdym razem, kiedy widzi moją radosną reakcję, sam uśmiecha się szeroko, jest dumny z siebie.
– Robi się późno. Odprowadzę cię na twoją ulicę – oświadcza i wyciąga rękę, żebym ją złapała.
Robię to.
– A jutro spotkamy się w tym samym miejscu. Jeśli nie przyjdziesz, nie będę urażony.
Oj, przyjdę. Zdecydowanie się pojawię.
– Okej. A jeśli ty nie przyjdziesz…
Kładzie palce na moich ustach.
– Nie opowiadaj takich bzdur. Przyjdę.
Robi mi się ciepło na sercu, temperatura niebezpiecznie rośnie.
Idziemy po spękanym chodniku, trzymając się za ręce. Pięć minut później zatrzymujemy się na rogu mojej ulicy.
Jedną dłonią muska moją rękę i podnosi nasze splecione palce, by przycisnąć je do piersi, drugą dłoń kładzie mi na karku.
– Jutro.
– Jutro. – Przełykam ślinę i wzdrygam się, kiedy ustami dotyka mojego policzka.
Wypuszcza mnie, co wywołuje moje rozczarowanie, a potem idzie z powrotem w kierunku plaży. Widzę, jak uśmiecha się do mnie, patrząc przez ramię, następnie odwracam się na pięcie i biegnę do domu.
– Mamo! – wykrzykuję, wpadając przez drzwi, potem biegnę w górę po schodach, żeby rzucić się w końcu na łóżko.
Telefon, który ładował się w ciągu dnia, rozświetla się, kiedy tylko przesuwam palcem po ekranie. Nie jestem wcale zaskoczona brakiem jakichkolwiek powiadomień. Lista moich znajomych jest bardzo krótka.
– Co? – woła ostrym tonem, po czym wchodzi do mojego pokoju. Wygląda na zmęczoną i poirytowaną. – O co chodzi?
– Spotkałam chłopaka! – Promienieję uśmiechem, krzyżując nogi i siadając na nich, przyciskam do siebie mocno poduszkę. – Ale on jest totalnie cudowny, mamo.
Przewraca oczami.
– Brawo. Tylko żebyś nie zaszła w ciążę. – Trzaska drzwiami mojego pokoju na odchodne.
Przypomnienie dla siebie: nie budzić mamy po nocnej zmianie, żeby opowiadać jej o chłopakach. To może ją wkurzyć.
Moja mama może czasami być wredna, ale która tego nie potrafi? Oczywiście, kocha mnie, ale z zasady jestem kłopotem. Wiem, że zajmowała się mną całe moje życie, i wiem też, że jest dumna z tego, jak mogę żyć życiem, którego ona nie miała. Ciężko na to pracuje; to nie tak, że jestem zdana sama na siebie. Chcę iść na studia po szkole średniej, którą kończę w lecie; zostałam już nawet przyjęta na kilka pobliskich uniwersytetów. Ale mój problem to pieniądze. Dostanę kredyt studencki, ale nie chcę dużych kwot, żeby nie popaść w długi.
Więc pracujemy z mamą jak woły, żeby odłożyć pieniądze na uniwersytet: nie tylko wydatki związane z życiem codziennym, ale także wszystkie dodatkowe koszty nauki.
Robię sobie godzinną drzemkę, biorę prysznic i szykuję się do pracy. Dzisiaj pracuję w „Chicago”, klubie w miasteczku. Jutro będę pracować w kawiarni przez większą część poranka, a potem będę na plaży z Calebem.
Pracowita noc i pracowity dzień. Świetnie.
Siedzę na piasku, jest przyjemnie z powodu bryzy, i nagle czuję, jak siada obok mnie.
– Przyszłaś.
Dlaczego słyszę w jego głosie ulgę, a także wyczuwam nutkę zdziwienia?
– Oczywiście, że przyszłam – mówię, jakby nawet myśl o czymś innym była odrażająca.
I tak by było. Nie było mowy o wystawieniu go, chociaż wiem, że to nie ma przyszłości. Wciąż jednak nie chcę stracić swojej szansy na lepsze poznanie się nawzajem.
Siedzimy przez chwilę w ciszy i patrzymy, jak fale uderzają o brzeg.
Jego ręka powoli zbliża się do mojej.
– Wyglądasz na pogrążoną w myślach.
– Jestem tylko zmęczona. – Udowadniam mu to, ziewając.
– Chciałabyś pójść do domu?
– Nie. – Naprawdę, szczerze, nie chciałabym. Chcę zostać tu na zawsze. Czuję się tu dobrze, jestem szczęśliwa. – Jak masz na nazwisko?
– Tworzysz mój profil? – żartuje sobie, a ja zdzielam go w zabawie w rękę. – O matko, mamy na sali oprawcę! Lekarza! Lekarza!
– Ale jesteś dziwny – śmieję się i wstaję.
Bierze mnie za rękę, podnosi się, żeby na mnie popatrzeć.
– No to co ty tu robisz? – pytam. – Jest tyle innych miejsc. Po twoim akcencie wiem, że jesteś spoza miasta. Na pewno Skegness nie było twoim pierwszym wyborem, co?
Wzrusza ramionami.
– Mój tata otwiera sklep w pobliżu. Przywiózł ze sobą mnie i mojego starszego brata.
– Sklep? – Zamęczam go pytaniami, zauważam, jak policzki lekko mu różowieją. – Jesteś na studiach?
Uśmiecha się szeroko, po czym kiwa głową.
– Tak. Oxford.
Imponujące.
– Brawa dla ciebie. – Zaczynamy iść brzegiem plaży. – Co studiujesz?
– Prawo.
Bardzo imponujące.
– Całkiem nieźle.
– A ty?
– Chcę studiować sztukę kulinarną.
– Potrafisz gotować?
Wzruszam ramionami.
– Próbuję. Kiedy wyjeżdżasz?
– Nigdy. – Rozpromienia się w uśmiechu, ujmuje moją dłoń w swoją. – Właśnie znalazłem tu dziewczynę moich marzeń. Dlaczego miałbym wyjeżdżać?
Parskam śmiechem, po czym przewracam oczami.
– Teraz już wiem, że chcesz się dostać tylko do moich majtek.
– Niee – mówi niczym marudne dziecko. – Obiecuję ci, że nawet nie będę tego próbować. Ani razu. Nie zrobię tego do czasu, kiedy ty nie zaczniesz mnie o to błagać.
Świetnie, teraz znowu chichoczę.
– Bądź poważny. Kiedy wyjeżdżasz?
– Składam ci tutaj w ofierze moje serce, a ty już próbujesz się mnie pozbyć? – Układa dłoń na swojej piersi, po czym zatacza się w tył w zabawny sposób, tak, jakbym go właśnie postrzeliła.
– Przestań – strofuję go, ale nie wychodzi mi to zbytnio, bo zaczynam się śmiać.
Zarzuca rękę na moje ramiona i przyciąga do siebie, więc wzdycham, pokonał mnie.
– Dobra, nie mów mi.
Twarz mu poważnieje.
– Mówię na serio, Gwenny. Nigdy już z nimi nie wrócę.
Dłonie mi się pocą. Obawiałam się tego momentu przez cały dzień. Słońce wreszcie zachodzi, chociaż tutaj tego nie widać, tak jak nad innymi wodami. Tu niebo po prostu robi się ciemniejsze.
– Chciałabym zobaczyć praw dziwy zachód słońca. Taki, który sprawia, że niebo wygląda, jakby było w ogniu.
– Pewnego dnia pocałuję cię na tle prawdziwego zachodu słońca na plaży pełnej białego piasku – obiecuje.
Odrzucam głowę w tył i śmieję się, zapominam od razu o moich troskach.
– Jeszcze nie pocałowałeś mnie na tej plaży pod tym szarzejącym niebem, a już planujesz ognisty nieboskłon i białe piaski?
– Musimy temu w takim razie zaradzić. – Rozpromienia się i idzie tyłem przede mną.
Patrzę na nasze ślady stóp, kiedy tak spacerujemy, chciałabym zrobić z nich odlew, który miałabym na zawsze. Nawet jeśli to wszystko skończy się tak szybko, jak się zaczęło, będę mogła wielbić ten moment przez wieczność.
– Więc co teraz robimy? – pytam, kiedy zatrzymujemy się w miejscu, gdzie się spotkaliśmy, i przyglądamy się wodzie.
Ma szelmowski uśmiech.
– Myślałem, że będę cię całować.
Czerwienię się.
– O, mmm…
– No chyba że nie chcesz.
– Chcę – wyrzucam z siebie, a twarz pali mnie jeszcze bardziej. – Tylko… nie całowałam żadnego chłopaka od momentu, kiedy miałam dwanaście lat.
Nienawidzę samej siebie. Po co w ogóle mu o tym mówię? Mogłam przecież improwizować.
Unosi brwi wysoko.
– Och.
– I on… No on nie potrafił tego. A może to ja nie potrafiłam. Pamiętam, że tamtego dnia moje usta się wykąpały i zdecydowanie im się to nie podobało – plotę bez ładu i składu. – Ale ciebie chciałabym pocałować. Naprawdę. – Niech ktoś przyniesie mi broń, żebym mogła ze sobą skończyć. – Czy to… źle?
– Nie, tylko… Jesteś taka piękna. Niemożliwe jest, żeby twoje usta nawiedzały jedynie moje myśli.
Przygryzam wargi i wzruszam ramionami.
– Zawsze byłam cicha. Myślę, że wszyscy tak jakby mnie pomijają.
Ujmuje moją twarz w swoje ciepłe dłonie i spogląda mi prosto w oczy.
– I w to nie jestem w stanie uwierzyć. Może nie byli tak odważni jak ja.
– Na szczęście nie byli – mamroczę pod nosem, a jego twarz jeszcze bardziej się rozświetla.
– Teraz cię pocałuję – ogłasza, po czym robi krok w moim kierunku.
– Okej – wysapuję, unosząc usta do jego ust.
Spotykamy się w połowie drogi.
Nigdy nie lubiłam dramatyzmu, ale mogę otwarcie powiedzieć, że w tym momencie czas się zatrzymał. Jego usta poruszają się na moich tak, jakby stworzono je wyłącznie po to. Przejmuje kontrolę, ucząc mnie, jest cierpliwy i powolny. Cieszy mnie to. Moje ciało drży z napięcia i ekscytacji. Dłonią trzyma mój kark, a z jego gardła wydobywa się niski pomruk, kiedy wślizguje się językiem do moich ust. Pocałunek staje się głębszy.
Każda część mnie wrze. Nigdy w życiu nie czułam takiej wrażliwości na wszystko. Nawet bryza powoduje, że skóra mnie mrowi.
Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, a już na pewno nie w to, że może przydarzyć się właśnie mnie.
A przydarzyła się. Jestem tego pewna, czuję to w moich kościach.
Znalazłam mężczyznę, o jakim marzy każda kobieta, i teraz go już nie opuszczę.
Caleb przygryza dolną wargę, kiedy zbliżamy się do podjazdu przy moim domu. Po dwóch tygodniach spotykania się przychodzi moment, w którym pozna moją mamę. Oczywiście, powiedziałam jej o nim, ale nie zdradziłam zbyt wielu szczegółów. Obie byłyśmy zbyt zajęte, żeby uczciwie porozmawiać, a do tego wszystkiego każdą wolną chwilę spędzałam z Calebem. Jest idealny, tak cholernie idealny. Uwielbiam z nim być. Tak jak obiecał, nie wrócił jeszcze do domu. Czuję się winna odizolowania go od rodziny, ale to była jego decyzja. Jeśli tu jest najszczęśliwszy, to ja nie będę narzekać. Niemniej jednak unikanie przez niego tego tematu przysporzyło mi odrobinę troski.
– Zdenerwowany? – pytam, uśmiechając się ironicznie. Zaciskam palce wokół jego palców.
– Jeśli znienawidzi mnie i każe ci mnie zostawić, to zrobisz to? – Jego jasnobrązowe oczy migoczą łobuzersko, ale widzę też nerwowość przytłaczającą ten bijący od niego blask.
– Nigdy – obiecuję. Jestem szczera. Moja mama nie ma żadnych podstaw, by go znienawidzić, ale jeśli z jakiegoś dziwnego powodu tak będzie, to za mało, żebym go zostawiła.
Mam osiemnaście lat, jestem na tyle duża, żeby sama decydować o swoim życiu. Wybrałam Caleba.
– Chodź. – Ciągnę go za rękę, po czym popycham drzwi, by je otworzyć. – Mamo?
– Jestem w kuchni – odzywa się.
Uśmiecham się pokrzepiająco do mojego wybranka i prowadzę go przez korytarz.
– Witaj, Calebie. Jestem Dawn. Miło cię poznać.
Caleb potrząsa jej dłonią, a potem kiwa głową.
– Panią również, pani Dawn.
Mama siada przy małym stoliku dla czterech osób i ruchem ręki zaprasza nas do niego.
Mam spocone dłonie, jestem tak zdenerwowana. To pierwszy chłopak przyprowadzony przeze mnie do domu. W ogóle pierwszy koleś, który został moim chłopakiem.
Jedno jest pewne: mam bardzo dobry gust.
Mama myśli tak samo, wnioskuję to po puszczonym do mnie oczku.
– Więc… studiujesz prawo?
– Tak, proszę pani – odzywa się Caleb. Niewielki nerwowy uśmiech igra w kącikach jego ust.
– Na Oxfordzie?
– Tak.
– No to jak, twoim zdaniem, będzie wyglądać relacja pomiędzy tobą a Gwen? – Mama przybiera srogą minę.
Rany. Kobieta nie traci czasu. Nie wiem, czy powinnam być przerażona tym pytaniem, czy może tylko poirytowana. Może powinnam odczuwać i jedno, i drugie?
– Mamo – ostrzegam ją, na co Caleb bez zawahania uśmiecha się szerzej.
– Przeprowadzam się tu.
– Co na to twoi rodzice? – pyta mama i spogląda na mnie.
Dlaczego tak na mnie patrzy?
– Nie będzie im się to podobać, ale to ja podejmuję decyzję. – Wzrusza lekko ramionami.
Mama wzdycha i kręci głową.
– To twój wybór, ale porzucanie tak świetnej ścieżki edukacyjnej dla dziewczyny, którą znasz jedynie dwa tygodnie, wydaje się co najmniej absurdalne.
– Mamo! – wydaję zduszony okrzyk.
Caleb znów wzrusza ramionami.
– Wiem, co jest dla mnie najlepsze, a jeśli to absurdalny wybór, przyznaję się do tego.
– Jesteś czarujący. – Oczy mamy się zwężają, jest nieufna w stosunku do siedzącego przed nią człowieka.
Przyglądamy się, czekamy, kiedy ona wstaje i podchodzi do szuflad.
Co robi? Co to za paczka? O mój Boże, o nie.
Rzuca opakowanie na stół, a wtedy kilka prezerwatyw wypada z pękatego wnętrza.
– Nie zrób jej dziecka. Może i chcesz zrezygnować dla niej ze swojej edukacji, ale…
Składam ręce na stole i chowam w nich twarz. Jestem zażenowana. Nie ma we mnie miejsca na jakiekolwiek inne emocje.
– Proszę się nie martwić. – Caleb macha ręką. – Bezpieczeństwo przede wszystkim. Daję słowo.
Rany, jemu się to podoba.
– Caleb!
– Tylko mówię – ogłasza, próbując opanować uśmiech, co mu się nie udaje, bo już zaraz oślepia mnie tym wyrazem twarzy. – Obiecuję zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby Gwenny pozostała w szkole do czasu ukończenia edukacji z dyplomem.
To podoba się mojej mamie, widzę jej szeroki uśmiech.
– Dobrze – kontynuuje po długim wydechu. – Więc opowiedz mi o swoich planach. Mam nadzieję, że nie zamierzasz się tu wprowadzić…
– Zacząłem już szukać jakiegoś mieszkania w pobliżu uniwersytetu – mówi. Kładzie dłoń na mojej dłoni leżącej stole. – Mam fundusz powierniczy, pieniądze więc nie są problemem.
Fundusz powierniczy? Dlaczego dowiaduję się tych wszystkich rzeczy na jego temat dopiero teraz? Wiem, że przecież minęły dopiero dwa tygodnie, od kiedy zaczęliśmy się spotykać, ale musiał wiedzieć, że moja mama może go zapytać o takie sprawy. Czy nie lepiej byłoby przedyskutować to ze mną wcześniej?
– W porządku. – Mama kiwa głową, nadyma lekko usta, myśląc nad czymś. – No cóż, jesteś dorosły. To twoje życie, zrobisz, jak uważasz. Ale za to ty – wcelowuje we mnie spojrzenie – nie odbierz tego źle, ale to tylko chłopak. Nie daj się rozproszyć.
– Okej. – Wzdycham, a do tego przewracam oczami.
Nie jestem głupia. Naprawdę lubię Caleba, ale od małego chciałam iść na studia. To dla mnie ważne, by zdobyć wykształcenie potrzebne do tego, żeby zostać świetnym szefem kuchni.
Nie mamy rodziny. Rodzice mojej mamy zostawili ją, kiedy zaszła w ciążę, i nawet nie wiem, czy ona wie, kto jest moim tatą. Obstawiam, że jestem efektem niezbyt udanej jednonocnej przygody, ale nie potrafię mamy za to nienawidzić i nigdy nie będę w stanie.
Chyba dzieje się tak teraz coraz częściej, że ludzie wychowują się bez ojców. Pomimo tego wyrosłam i wszystko ze mną w porządku, chociaż nie mogę zaprzeczyć, że czasami na widok ojców wraz ze swoimi córkami czuję ukłucie zazdrości w sercu.
– A! I jeśli zajdziesz w ciążę, a on cię zostawi, to nie oczekuj, że będziesz mogła tu wrócić. – Mama patrzy na mnie spode łba.
Caleb marszczy brwi, ale nie mówi ani słowa, a ja jedynie kiwam głową. Co mogłabym odpowiedzieć na takie stwierdzenie? Uważam to jedynie za niezłą hipokryzję, biorąc pod uwagę, jak sama wylądowała w ciąży, ale cóż. Nie ma sensu pochylać się nad czymś, co nigdy się nie wydarzy.
– Więc… – Teraz uśmiecha się ciepło, cała powaga z niej wyparowała. – Może pizza i jakiś film?
– Jupi! – Uśmiecham się szczerze.
Caleb spogląda na mnie.
– „Jupi”? Kto tak mówi?
– Zobaczysz, często jej się zdarza mówić coś, czego nikt inny nie używa. Powodzenia.
– Dużo ludzi mówi „jupi” – fukam.
– Nie ci normalni – mruczy figlarnie Caleb i chwyta mnie za brodę. – Ale ja nie lubię normalnych, więc wszystko w porządku. – Następnie uśmiecha się szeroko, wyrzuca ręce w powietrze i skanduje wysokim tonem. – Jupi!
– Ale z ciebie dziwak.
Kiedy wstępne powitanie dobiega już końca, a mama oraz Caleb zostali sobie przedstawieni, przechodzimy do salonu. Wraz z Calebem siadamy obok siebie na kanapie, a mama zasiada na fotelu po naszej prawej stronie. Oglądamy jakiś film akcji w telewizji. Nie jestem nim zainteresowana, pochłonęła mnie bitwa na kciuki z tym kolesiem, który siedzi obok.
Zastanawiam się, czy całe to gadanie na temat ciąży wywołało u niego jakieś myśli na temat seksu. Ja nie mogę przestać o tym myśleć, kiedy mnie całuje i powoduje, że czuję się tak zmysłowa i sfrustrowana jednocześnie. Jednak jeszcze nie jestem gotowa na ten krok.
Czy w jego odczuciu będę oziębła, jeśli mu odmówię?
Mam taką zasadę, której nauczyła mnie mama: „jeśli nie jesteś w stanie pokazać się komuś naga i czuć się komfortowo, to w pewnym sensie nie jesteś gotowa na seks z tą osobą”. Lubię Caleba. Ale czy czuję się przy nim na tyle komfortowo? Nie, chyba nie.
Przybliża mój kciuk, który przegrywa z nim bitwę, do swoich ust i otula moje knykcie ustami. Piszczę, kiedy tak zatapia zęby w skórze. Szczypie mnie, trzyma za kość. Uśmiecha się triumfalnie, kiedy wypuszcza moją dłoń. Potem patrzy na swój telefon, zapalający się z powodu nowej wiadomości. Jestem ciekawa, dlaczego chowa ekran. Nie jestem osobą, która czyta jego SMS-y przez ramię. To nie moja rzecz i nieważne, czy chodzi o niego, czy o kogoś innego, ale taka tajemniczość mnie martwi. W szczególności że otwiera rozmowę, marszcząc brwi. To już drugi raz, kiedy widzę go z taką miną i obydwa razy zdarzyły się dzisiaj.
Nathan: Nie mogę w to uwierzyć. Jak mogłeś mi to zrobić? Wszystko zniszczyłeś. To koniec.
– Kim jest Nathan? – pytam tak cicho, żeby tylko on mnie słyszał.
Przez chwilę zagryza dolną wargę, a potem wzdycha.
– Mój starszy brat.
Przyglądam się, jak chowa telefon do kieszeni. Nie odpowiedział na tę wiadomość.
– Wszystko w porządku? – Mam ucho przy jego klatce piersiowej i słyszę, jak bije mu serce. Bicie staje się szybsze niż kilka sekund wcześniej.
– Tak, wszystko będzie w porządku. – Odrobinę się rozluźniam, a potem słyszę, jak dodaje bardziej sam do siebie niż do mnie: – Przejdzie mu.
– Co mu przejdzie?
– Nic. – Obdarza mnie tym swoim błyszczącym uśmiechem, żeby następnie pocałować grzbiet mojego nosa. – To tylko rodzinne sprawy.
– Czy ma to związek z twoim wyjazdem?
– Pewnie tak. Ale nie przejmuj się tym. Patrz na film, omija cię teraz najlepszy moment.
Odpuszczam, tak jak mnie o to prosił. To nie moja sprawa, a do tego nie chcę, żeby myślał o mnie jak o namolnej dziewczynie, która musi wiedzieć o każdym szczególe. Ufam mu jak nikomu na świecie, co może i nie jest czymś niezwykłym, ponieważ nie mam w życiu żadnej innej osoby, której bym ufała. Wyjątkiem jest moja mama, ale są też takie dni, kiedy nie jestem pewna, czy jej ufam. Tak, jak przedtem, kiedy stwierdziła, że tak po prostu zostawiłaby mnie samą, gdybym kiedykolwiek popełniła ten sam błąd co ona. Podkopało to moją pewność.
Błąd… Czy do tego właśnie sprowadza się moje życie? Do jakiegoś błędu? Jakiejś wpadki?
A jeśli chodzi o Caleba, wiem, że powie mi, kiedy będzie gotowy, i jestem pewna, że cokolwiek zrobił, nie jest to takie straszne. Pewnie to tylko zwyczajna rywalizacja między rodzeństwem. Takie coś, o czym ja nie mam pojęcia z powodu braku rodzeństwa.
– Muszę już iść. – Przeciąga się, kiedy pojawiają się napisy końcowe. – Tata na mnie czeka. Muszę załatwić parę spraw.
– Zobaczymy się jutro? – pytam. Już za nim tęsknię, a przecież jeszcze nie wyszedł.
– Tak, ale dopiero popołudniem. – Wstaje, a ja wraz z nim. Dobrze rozciągnąć się po tak długim czasie siedzenia w pozycji przykurczonej. – Może tak być?
– Jasne – kłamię.
– Super. Odprowadzisz mnie? – Jego mina mówi, że nie powinnam powiedzieć „nie”, głównie dlatego, że ten wyraz twarzy aż ocieka pożądaniem. Niczego na świecie nie lubię bardziej niż całowania się z Calebem.
– No. – Chichoczę i prowadzę go do wyjścia.
Kiedy tylko wychodzę na zewnątrz, drzwi się zamykają. Zostaję do nich przyparta plecami, a usta Caleba lądują na moich. Dłońmi łapie mnie za biodra, kiedy tak na mnie napiera.
Moje ciało od razu się rozpala, płomienie pożądania muskają skórę i zakończenia nerwowe. Kiedy udaje mu się przedrzeć językiem przez moje usta, już cała się trzęsę. Wplatam palce w jego włosy, a moja bielizna staje się całkiem mokra. Aż jestem zdziwiona, że się nie rozpuszcza.
– Jesteś idealna – szepcze, z ustami tuż przy moich ustach, zanim opiera swoje czoło o moje. – Jak ktoś może być tak idealny?
– Mam boczki – wyrzucam z siebie w celu udowodnienia, jak daleko mi do ideału.
Jego ciepłe dłonie wskakują pod moją bluzę i przesuwają się po pasku dżinsów. Łapie moją skórę powyżej bioder, przybliża się i przyciska do mnie swój twardy członek.
– Każdy kawałek ciebie to perfekcja. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć to na własne oczy. – Puszcza mi oczko. – Na poważnie. – Patrzy na mnie bez rozbawienia. Jego dłoń zaciska się na mojej, przyciąga ją do swojej piersi. – Wystarczy, że na mnie spojrzysz, a moje serce już bije jak szalone.
– Mam tak samo – wyszeptuję. Chciałabym śmiać się z jego słów, ale zbyt mocno zagubiłam się w tej chwili.
Drażnię ustami jego delikatną szyję, a potem ją całuję. Przebiegam nosem po jego niewielkim zaroście. Ciągnę za długie włosy. Odpowiada uśmiechem, w oczach błyszczy mu pragnienie.
– Nawet jeśli to nie jest na zawsze, zatrzymam te wspomnienia w pamięci.
Uśmiecha się, zęby błyszczą mu w świetle ulicznych lamp.
– To będzie na zawsze.
– Mam taką nadzieję – odpowiadam.
Dłońmi łapie mnie za ramiona, robi krok w tył.
– Zobaczysz. Będzie na zawsze.
W głowie powtarzam słowa: „Mam taką nadzieję”.
– Do jutra. – Raz jeszcze całuje moje naburmuszone usta i idzie tyłem po moim podjeździe. Odwraca się dopiero, kiedy wchodzę do domu.
– Wydaje się miły – zaczyna mama, a serce mi się raduje. – Prawie zbyt miły.
Marszczę brwi.
– Co to ma oznaczać?
– Słyszałaś o takim powiedzeniu „strzeż się wilka w owczej skórze”?
Wznoszę wzrok ku niebu, wypuszczając głośno powietrze.
– Caleb nie jest wilkiem, mamo. To miły chłopak.
– Nieważne. Tylko nie zachodź w ciążę.
Wzdycham.
– Nie zajdę, mamo.
– To właśnie powiedziałam – marudzi, a moje serce już zdecydowanie się nie raduje.
– No wybacz, że moje narodziny sprawiły ci tyle kłopotu. – Nie mówię tego z nerwami, mam słaby głos, jestem pokonana.
Tym, co najbardziej zabolało, był brak jej reakcji, zaprzeczenia. Powoli, teatralnie idę do swojego pokoju, wciąż z nadzieją, że coś powie.
Dzisiaj muszę pracować. Nie przeszkadza mi to. Lubię mieć jakieś zajęcie, a mój szef Charlie jest całkiem w porządku. To starszy facet, ma około sześćdziesiątki, fajnie się z nim rozmawia.
Dużo się śmiejemy, serwując napoje klientom. Kawiarnia jest mała, ale z zasady zawsze zatłoczona. Dzisiaj jestem w takim biegu, że nawet nie zauważam, kiedy Caleb wchodzi do środka. Dopiero gdy jego dłonie lądują na moich biodrach, wydaję z siebie pisk, jestem w szoku.
– Nie rób tak! – wykrzykuję. Nie jestem w stanie powstrzymać pogodnego wyrazu twarzy.
– Najlepszy uśmiech, jaki widziałem. Chcę, żebyś zawsze witała mnie z takim właśnie uśmiechem. – Schyla głowę i na chwilę przyciska usta do moich.
Robię się czerwona z powodu jego słów, a spalam się już całkowicie na buraka, kiedy słyszę, jak szef odchrząkuje ceremonialnie.
– Idź, usiądź gdzieś – polecam Calebowi i pcham go w kierunku pustego stolika. – Czego się napijesz?
– Ciepłego mleka z miodem.
Unoszę brew.
– Ciepłego mleka z miodem?
Oczy odrobinę mu się poszerzają, prawie w obronie.
– Co jest takiego złego w ciepłym mleku z miodem?
– No cóż, to…
– To dziewczyński napój – wcina się szef z rozbawieniem.
Przez chwilę udaję, że to wcale nie było seksistowskie.
Caleb spogląda z żartobliwym grymasem w moją stronę.
– To rodzinna tradycja. W każdy piątek staramy się usiąść wspólnie, obejrzeć jakiś film i wypić ciepłe mleko z miodem.
– To dlaczego jesteś tu, a nie z nimi?
Uśmiecha się szeroko, pokazując idealnie białe zęby.
– Ponieważ mam teraz nową rodzinę i ta osoba musi się nauczyć tej tradycji.
Moje serce łomocze. Łup. Łup.
– Zrób sobie dziesięć minut przerwy i wypij ze mną ten dziewczyński napój – żartuje, klepiąc w krzesło obok siebie. – Proooooszę?
– Proszę bardzo – zaśmiewa się szef i popycha mnie w kierunku krzesła. – Prawie w ogóle nie miałaś dzisiaj przerwy. Siadaj.
– Jupi! – skanduje Caleb, przyciągając mnie na swoje kolana.
– „Jupi”? – pyta Charlie, z jego twarzy można wyczytać zdziwienie.
– Dużo ludzi tak mówi – bronię swojego chłopaka.
Ha! Mam chłopaka.
– Tylko ty i on – śmieje się Charlie i spogląda surowo na Caleba. – Uciekaj, póki jeszcze możesz.
Caleb szybko całuje moją szyję, a ja przyglądam się temu, jak szef odchodzi w stronę baru.
– Myślisz, że powinienem uciekać, póki jeszcze mogę?
Zaprzeczam ruchem głowy.
– Nie. W moim odczuciu powinieneś zostać.
– No, to wydaje mi się dobrym rozwiązaniem, ponieważ… – przestaje mówić, a potem ściska mnie mocno i ogłasza: – Zapisałem się na studia.
– Zapisałeś się?
Cholera. On się zapisał.
– No i… – Jeszcze raz zawiesza głos. – Właśnie patrzyłem na jedno mieszkanie. Wprowadzam się w przyszłym tygodniu.
Cholera i cholera. Ale taka pozytywna.
– O mój Boże. – Śmieję się. – To…
Wtedy pojawiają się łzy.
– Hej! – Uspokaja mnie, przyciąga mocniej do siebie, gładzi dłonią moje włosy. – Co się dzieje?
– Myślałam, że wyjedziesz. – Pociągam nosem i chowam twarz w zgięciu jego szyi.
Wiem, że taki poziom emocji jest trochę nieracjonalny, ale nie potrafię się powstrzymać. Chciałabym umieć to wytłumaczyć lub skupić się na tym, dlaczego tak się czuję, ale nie mogę. Caleb znaczy już dla mnie tak wiele, a ja byłam pewna, że niedługo wyjedzie. Myślałam o nas jako o kolejnym letnim romansie, który skończy się, zanim tak naprawdę się zacznie, dlatego ta wiadomość jest dla mnie tak dobra.
– Na serio myślałam, że chcesz się ze mną tylko przespać.
Odciąga mnie od siebie i wyciera kciukiem moje niedorzeczne łzy.
– Wiesz – dwa razy unosi brwi – o to też chodzi.
Jak mogę jednocześnie śmiać się i płakać? Jest to dziwne i raczej nie powinno być możliwe.
– Dziwak.
– Czy coś w tym złego, że cieszę się na myśl o pozbawieniu cię niewinności i sprawieniu, że będziesz należeć do mnie?
Mój oddech się urywa, a w brzuchu czuję ciepło związane z oczekiwaniem na tę noc, która na pewno niedługo przyjdzie.
– Nie wydaje mi się.
– Dobrze. – Podgryza płatek mojego ucha. – Ponieważ jestem bardzo, bardzo podekscytowany.
Wyczuwam to z powodu wzwodu, który rośnie pod moim tyłkiem. Muszę przyznać, że czuję, jakbym przez to traciła kontrolę nad swoim ciałem. Nigdy nie odczuwałam żądzy i pragnienia tak bardzo, jak odczuwam to z Calebem. Nigdy.
– Mleko z miodem dwa razy – mówi Charlie, wyrywając mnie z amoku.
– Świetnie! – Szczerzy się Caleb. – Dzięki.
– Tak – mówię i popijam mój gorący napój. – O Boże, ale to cudownie smakuje.
– Prawda? – Caleb nie pozwala mi ześlizgnąć się z jego kolan. Trzyma mnie tak i popija swój trunek.
Nie mogę w to uwierzyć. On naprawdę się przeprowadza! Nigdy w życiu bym o tym nie pomyślała. Sądziłam, że to tylko taki fortel, żeby dostać się do moich majtek. Nikt nie może mnie winić za takie myślenie. Teraz mam wyrzuty sumienia i w ogóle. Całował mnie i obłapiał tylko kilka razy do tego czasu. Tak naprawdę nigdy nie próbował się ze mną przespać, chociaż – tak szczerze – nigdy nie mieliśmy też takiej możliwości.
– Co twoi rodzice na to?
– Moi rodzice są palantami.
To jego odpowiedź, a ja nie mam pojęcia, jak zareagować, i trochę mnie to martwi.
– Opowiedz mi o nich.
Zastanawia się przez chwilę, aż wreszcie zaczyna:
– Są bogaci i myślą, że to ich upoważnia do wielu rzeczy. Kiedy dorastaliśmy, ja i Nathan, nie mogliśmy nigdy popełniać błędów. Jedna mała wpadka i mieliśmy kary na kilka tygodni. Czasami tata używał pasa. Nathanowi obrywało się najgorzej. Brał wiele razów za moje błędy.
– To smutne.
Wydaje się, że jego oczy lśnią przez chwilę.
– Jest jak jest. Nie będzie im się to podobać, i to nie dlatego, że się o nas troszczą, ale dlatego, że chcą mieć nad nami kontrolę. Tacy właśnie są.
– Zwalą winę na mnie – sugeruję.
Kiwa głową.
– Nie będę owijał w bawełnę: pewnie tak właśnie się stanie, ale będę trzymał cię od nich z daleka. To wstrętni ludzie i nie chcę, żeby kiedykolwiek znaleźli się w pobliżu ciebie. Nie powinnaś się zadawać z takimi typami.
– To twoi rodzice.
– I z tego powodu, gdzieś tam bardzo, ale to bardzo głęboko, kocham ich. Ale także z tego powodu wiem, jacy to ludzie. Nie chcesz się znaleźć obok nich.
Już mam ochotę mu przerwać, ale nie pozwala mi na to. Kładzie palec na moich ustach.
– Nie chcę, żebyś znalazła się obok nich. Pozwól mi obronić cię przed złem na tyle, na ile mogę. Dobrze?
Jak to możliwe, żeby ktokolwiek był tak cudownie słodki i idealny cały czas? Jakoś nie mogę w to uwierzyć, że zanim mnie poznał, był singlem. Muszę jeszcze odkryć coś, czego można by było w nim nie lubić.
– Czy ty od zawsze byłeś tak irytująco idealny?
Uśmiecha się i odpowiada:
– Nie, nie byłem taki kiedyś.
Wiedziałam!
– Dlaczego?
– Koniec historii życia. Musisz wracać do pracy, a ja idę do banku załatwić sprawy z moim funduszem. – Wstaje, przez co i ja muszę zsunąć się z jego kolan. – Przyjadę po ciebie, kiedy skończysz zmianę.
Odchodząc, obdarowuje mnie delikatnymi pocałunkami w usta oraz szyję i pozostawia z rozgrzanym, zbolałym sercem.
Zaraz zemdleję.
Chyba nigdy nie widziałam bardziej przystojnego faceta od tyłu. Wydaje się, że to dziwne stwierdzenie, ale taka jest prawda. Mój chłopak jest seksowny. Wie o tym, ale nie jest też z tego powodu arogancki. Nawet jeśli stoi tyłem, to wiesz, że kiedy się odwróci, z przodu też będzie wyglądał tak dobrze. Caleba nie dałoby się sobie wymarzyć. On jest idealny. Jest piękny w sposób, w jaki tylko mężczyzna może być piękny.
Będzie się dobrze starzał – to jestem w stanie przewidzieć. Jego figlarny, ale zarazem czarujący uśmiech przetrwa próbę czasu. Potrafię wyobrazić sobie Caleba w wieku sześćdziesięciu lat, uśmiechającego się do kobiet, które go mijają. Z jednej strony pewnie będzie mnie to doprowadzać do szewskiej pasji, ale z drugiej strony będę prawie omdlewać, bo on jest mój. Wydaje mi się, że dużo przy nim omdlewam. Muszę się zebrać w sobie.
Kiedy kończę pracę, Caleb odbiera mnie z kawiarni. Nie jest w dobrym humorze, ale to nie moja wina i nie kieruje tego przeciwko mnie. Odczuwam to jedynie, kiedy staje się bardziej naburmuszony, gdy odwraca ode mnie wzrok. Nie potrafi zbyt dobrze ukrywać swoich emocji. Chciałabym, żeby powiedział mi o tym wszystkim, ale im bardziej naciskam, tym bardziej zamyka się w sobie i milczy.
Teraz siedzimy w jego samochodzie przed moim domem. Pada deszcz, więc nie możemy pójść w nasze specjalne miejsce na plaży, tam, gdzie całowaliśmy się po raz pierwszy.
Opiera głowę na swoich dłoniach wspartych o kierownicę, rusza jedną nogą w górę i w dół. Widzę, jak górna warga zakrywa mu zęby – martwi się.
– Hej – mówię delikatnym tonem i kładę dłoń na jego plecach. – Co się dzieje?
– Rodzice mnie odcięli.
– C-Co? Co to znaczy?
– Opróżnili mój fundusz powierniczy i zapowiedzieli, że nie odzyskam go, dopóki nie ukończę szkoły.
O cholera.
– To niedobrze.
– Oj, tak. – Krzywi się, przesuwa głowę tak, że skronią dotyka kierownicy, a jego oczy skierowane są na mnie. – Jest niedobrze. Nie ukończę szkoły przez kolejne dwa lata. Jak oni, kurwa, dowiedzieli się o tym, że nie wracam?
– Zrobili to, żebyś wrócił z nimi? – O nie, on wyjedzie!
– Tak.
Łup. Łup… Łup. Moje serce bije nierówno, i to nie dlatego, że dzieje się coś dobrego.
– To…
– Pieprzone gówno! – wykrzykuje. Prostuje się i zdziela pięścią kierownicę, na co ja podskakuję, przestraszona.
– Hej – mówię delikatnie i przeczesuję palcami jego włosy. – Wszystko będzie w porządku, zobaczysz. Możesz wrócić i zrobić to, co powinieneś zrobić.
– Nie – wyrzuca z siebie, patrząc na mnie. Widzę desperację w jego oczach i boję się jej. – Nie mogę tego zrobić.
– To tylko dwa lata.
– Dla niektórych. – Wydaje mi się, że to powiedział, bo mówił, ledwo wydając z siebie dźwięk. Wzdycha i łapie w garści swoje włosy. – Nieważne. Mam około dziesięć tysięcy na moim drugim koncie, tego nie mogą ruszyć. Oxford na pewno przeleje pieniądze za studia, więc nie mam czym się przejmować. Po prostu znajdę tu pracę. Przynajmniej tyle, że już wpłaciłem kaucję i kilka miesięcy z góry za nasze mieszkanie. To wystarczy, żebym znalazł jakąś pracę.
Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. Tym razem moje serce zapomina bić z dobrego powodu.
– Nadal się przeprowadzasz?
– Jasne, że tak! – Rozpromienia się w uśmiechu i przybliża moją dłoń do swoich ust, by ją pocałować. – Będzie świetnie. Komu są potrzebne pieniądze?
Usta mi drgają.
– Wszystkim?
– No, prawda – stwierdza, po czym pochyla się i mnie całuje. – Na razie zapomnijmy o nich. Zapomnijmy o wszystkim. Co powiesz na długą przejażdżkę? Zatrzymamy się gdzieś i dasz mi się całować, aż usta rozbolą cię od tych pocałunków?
– Dobra – wyrzucam z siebie i już po kilku sekundach samochód rusza.
Jedziemy w nieznane miejsce. Nienawidzę zadawać takich pytań, ale muszę:
– Jak oni się dowiedzieli? Nikomu nie powiedziałam, tylko mojej…
– Ona by tego nie zrobiła. Przecież nawet nie zna moich rodziców. – Oczy mu się rozszerzają, kiedy nagle zdaje sobie z czegoś sprawę. – Ten gnój. Ten pierdolony gnój.
– Kto?
– Mój brat. – Ostro zmienia bieg.
Chciałabym zapytać, czemu winny jest drążek skrzyni biegów, ale nie wydaje mi się, żeby docenił ten żart w tym momencie.
– Cholera! Zabiję go, kurwa! – Przerywa, po czym na jego twarzy pojawia się uśmieszek. – Nie, obrzucę go jajami.
– Jajami?
– Tak.
– Dlaczego jajami?
– Mój brat… – Skręcamy właśnie w zalesioną drogę i nagle dobiega nas huk, po którym następuje syczenie.
Auto zaczyna się kołysać. Zatrzymujemy się.
– NIE! NIE! NIE! NIE! – krzyczy Caleb i wysiada z zepsutego auta.
Robię to samo i przyglądam się temu, jak kopie oponę raz za razem.
– To nie jest mój dzień. Ja pierdolę! Kurwa!
– Caleb! – Podchodzę do niego szybko i łapię go za rękę. – Uspokój się. To tylko opona. Założymy zapasową.
Gryzie dolną wargę, spogląda na mnie przepraszająco.
– Cholera jasna. Nie masz zapasówki. – To nie jest pytanie, tylko stwierdzenie. Jego mina zdradza wszystko. Mówię na głos to, co on teraz pomyślał. – Świetnie.
Opieram się o pomoczoną deszczem maskę samochodu, przyglądam się, jak Caleb chodzi w kółko przed autem. Mruczy coś pod nosem do siebie przez jakiś czas, spogląda na oponę, odwraca się do mnie tyłem, nadal przeklina i coś mówi. Wreszcie podchodzi do mnie, łapie mnie za kark i z całą mocą zaczyna całować.
Siła, z jaką to robi, powoduje, że wydaję z siebie mały skowyt, ale to wcale mnie nie boli. Ani odrobinę. Jego język zanurza się w moich ustach. Pożera mnie, nie pozostawia ani jednego fragmentu moich ust.
Robię to samo. To cudowne uczucie. Jest tak pierwotne i władcze, wydaje się, że Caleb w ten sposób pozbywa się całego stresu. I nie mam nic przeciwko temu.
Łapie dłońmi moją kurtkę, zsuwa ją z ramion. Drżę, kiedy zimne krople deszczu obijają się o moją nagą skórę. Bez odrywania swoich ust od moich rzuca kurtkę przez otwarte drzwi na siedzenie samochodu. Rozdzielamy się na chwilę, kiedy ściąga kamizelkę przez moją głowę. Ją również wrzuca do środka. I już jego usta znów stykają się z moimi, stara się też otworzyć przy tym tylne drzwi. Powoli wprowadza mnie na kanapę. Deszcz nie służy już jako ochłoda na moją rozgrzaną skórę. Podniecenie zwiększa się w ciągu kilku sekund.
Mam teraz na sobie stanik i dżinsy. Leżę na tylnym siedzeniu auta w szczerym polu, ale to takie cudowne, nie chcę kończyć.
Dreszcz przechodzi przez moje ciało niczym wybuch, kiedy on pracuje nad guzikiem w moich dżinsach. Rozpina go jedną ręką, a potem ściąga moje spodnie i odrzuca je na bok. Dźwięk materiału uderzający o kierownicę to ostatnia rzecz, jaką słyszę. Ustami dotyka mnie, muska moje stringi.
– O Boże – mówię.
Chcę jednocześnie go odepchnąć i przyciągnąć bliżej. To uczucie jest mi tak obce, ale też takie piękne. Zaraz wybuchnę, czuję to.
Jego oddech obija się w okolicach moich bioder, co powoduje, że nogi mi drżą. Jęczę tak, że powinnam się tego wstydzić, ale wcale tak nie jest. Nie wstydzę się tego.
– Caleb – wysapuję, przyglądając się temu, jak zaczepia palec o wąski fragment materiału i odciąga go na bok. – Nie… Nie te… Ach. O Boże.
Odrzucam głowę w tył, uderzając w guzik do opuszczania szyby, ten buczy i szybka z piskiem opada w dół. Kto by się tym przejmował? Jest tak cudownie.
Jego ciepły i mokry język wodzi szlaczki, a potem zanurza się we mnie i trafia dokładnie w odpowiednie miejsce. Chcę, żeby we mnie wszedł. Chcę poczuć w sobie każdą część jego ciała. Tego tylko mi teraz brakuje. Dreszcze w samym środku aż bolą, muszę zacisnąć się na czymś ciepłym i nabrzmiałym.
– Tak bardzo cię pragnę – mówi, zasypując pocałunkami mój wzgórek łonowy. – Nawet nie masz pojęcia…
Mam pojęcie.
Wraca do tego, co robił przedtem. Tym razem zatacza kółka językiem coraz niżej i niżej, ustami ssie wszystkie miejsca, które powinien, trzyma mnie mocno rękami za biodra, żebym pozostała w miejscu.
– Chcę się w tobie całkiem zatracić.
– Okej – odpowiadam szeptem pełnym namiętności.
Mrowienie wciąż mnie nawiedza. On wstaje i opuszcza swoje dżinsy. Waham się i cała sztywnieję, kiedy widzę, że nie ma na sobie żadnej bielizny, a jego członek wypada ze swojej dżinsowej kryjówki. Jest nabrzmiały i wściekły.
Oczy mi się rozszerzają. Czy on mnie tym weźmie? Jestem pewna, że się nie zmieści. Ale to nie wszystko, bo jestem też pewna, że nie tak to sobie wyobrażałam.
– Zacznij się dotykać – rozkazuje delikatnie, patrząc na mnie przez na wpół przymknięte powieki.
– Co?
Łapie swojego penisa w dłoń i delikatnie porusza ręką w górę i w dół.
– Zacznij się dotykać – powtarza, a wolną rękę trzyma tuż przy mojej sferze intymnej, kciukiem zaczyna powoli zataczać koła na delikatnej łechtaczce.
To przyjemne. Naprawdę przyjemne.
– Nie, wiesz co, nie. Tak jest o wiele lepiej. – Pochyla się nade mną, czuję, jak jego pulsująca końcówka opiera się o mnie.
Piszczę na samo to uczucie. Caleb widzi strach w moich oczach, więc całuje mnie delikatnie.
– Nie martw się. Po prostu zrobię to. – Odnajduje końcówką penisa moją łechtaczkę i zaczyna kreślić kółka. – Chcę, żebyś tak doszła. Chcę, żebyś krzyczała tylko od tego.
Przeszywa mnie dreszcz.
Dłonią nadal przesuwa penisa w górę i w dół, zakręcając delikatnie, kiedy dochodzi do jego końca. Chcę mu tak robić, ale wiem też, że tym razem to on musi mieć kontrolę, więc pozwalam na to. Ufam mu. Nie zrani mnie ani nie będzie chciał ode mnie zbyt wiele.
– Jesteś taka piękna – mamrocze, stukając nosem w miseczkę mojego stanika. Odciąga ją tak na bok, a potem otacza ustami mój twardy, stojący sutek. – Złóż nogi razem.
– Co?
– Nogi razem… Proszę, kochanie. – Przesuwa się tak, bym mogła to zrobić, a potem zawisa nisko nad moją klatką piersiową. Jedna jego dłoń ląduje na moim karku i czuję, jak moja twarz podnosi się i zastyga, kiedy jego kutas jest nieopodal moich ust. – Musisz go zmoczyć.
– C-Co? Mam go wziąć do ust?
– Otwórz buzię. – Uśmiecha się, jest dziwnie powykręcany, bo nie ma miejsca, plecami dotyka dachu samochodu. – Proszę.
Otwieram powoli usta, ale nie mam pojęcia, co robię.
Patrzę wielkimi oczami, jak najpierw uderza kilka razy końcówką o moje usta, potem niczym pomadką jeździ po konturze warg. Uśmiecha się jeszcze szerzej. Dłoń, która trzyma mój kark, powoli zaczyna mnie głaskać w uspokajający sposób.
– Jesteś gotowa?
Kiwam głową i otwieram usta, a wtedy on wślizguje końcówkę na mój język. Wydobywa z siebie przeciągły, głośny jęk. Przyznam szczerze: nie jest to takie złe.
– Zamknij usta na główce. Bez zębów.
Robię tak, jak mi każe, i instynkt wkracza już do akcji.
Trzęsie się i przeklina.
– Zrób tak jeszcze raz.
Robię to.
– Ach, jeszcze raz. Rób właśnie tak.
Mój język wije się i liże, a on wchodzi głębiej i głębiej. Zanim się orientuję, nadajemy sobie rytm. Powoli porusza się do przodu i do tyłu, końcówka nigdy nie wychodzi z moich ust.
– Ssij.
Jest prawie na końcu mojego języka. Czy to możliwe, żebym teraz to zrobiła?
Dodaje:
– Ssij bardzo ostro, jakbyś piła milkshake’a i w słomce utknął duży kawałek czekolady.
Ssę tak mocno, jak jest to możliwe. Nie jest łatwo, zważając na to, że śmieję się z jego komentarza. Moje policzki zapadają się i zaczynają boleć. Powoli wychodzi z moich ust. Twarz ma wykrzywioną w ekstazie, usta uchylone. To, w jaki sposób jęczy, rozpala mnie. Nigdy wcześniej nie byłam tak podniecona i jestem w szoku, że to z powodu robienia czegoś, czego zarzekałam się nigdy nie zrobić.
Albo ma naprawdę dobry dar przekonywania, albo to ja mam słabą wolę.
– Świetnie – dyszy, po czym wkłada go aż do mojego gardła. Do momentu, kiedy prawie zaczynam się krztusić.
Boli mnie szczęka.
Nagle wychodzi, moje usta są puste. Usadawia się tak, że przyciska swoją klatkę piersiową do mojej. Czuję, jak jego członek ślizga się po moich ściśniętych udach. Aż wzdycham zdziwiona, kiedy ta gładka powierzchnia zaczyna się o mnie ocierać. Płomień rozpala się na nowo i rozchodzi po mnie, jest już prawie nie do zniesienia. Nasze połączone soki tworzą śliskie przejście, kiedy Caleb powoli napiera na moje mocno zaciśnięte uda.
Zaplątuję palce w jego włosy, jestem szczęśliwa, gdy mnie całuje. Czułabym się urażona, gdyby tego nie robił.
Pociera wszystkie odpowiednie miejsca. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nasze oddechy mieszają się, kiedy wyrzucam w górę biodra w tym samym czasie co on; upewniam się, że dosięgnie tam, gdzie chcę, by dosięgnął.
Ciarki przemieszczają się w górę i są coraz mocniejsze, aż czuję, że moje sutki jeszcze bardziej twardnieją. Dreszcze schodzą powoli w dół po bokach, do ud, palą mnie w najprzyjemniejszy sposób.
Nigdy… Nie mogę…
Ostro zaciągam się powietrzem, kiedy on nabiera prędkości. Opiera swoje czoło o moje.
Jeszcze chwilę temu przejmowałam się, czy aby nie będzie tędy przejeżdżać jakieś auto, ale teraz w ogóle mnie to nie obchodzi. Pochłania mnie jedynie potrzeba orgazmu.
W ciągu godziny z dziewicy stałam się dziewicą-ekshibicjonistką-dziwką.
– Zaraz dojdę – jęczy cicho.
Mięśnie na jego rękach napinają się, kiedy porusza się szybciej i szybciej. Dźwięk tego, jak ślizga się pomiędzy moimi udami wyściełanymi naszymi sokami, jest tak bardzo erotyczny. Jego jęczenie powoduje, że płomień we mnie staje się jeszcze mocniejszy.
– Prawie… już.
Mój brzuch się zaciska. Nie mogę oddychać, nie mogę mówić, nie mogę nic wykrzyczeć. Głowa wydaje się eksplodować, powieki mi trzepoczą. Nie mogę nad tym zapanować, moje ciało nie należy już do mnie. Dusza wydaje się rozszerzać i zacieśniać wokół jego duszy; kiedy tak oboje pulsujemy, wspólnie dochodzimy. Trzymam się go desperacko, kiedy osiągam swój szczyt, a on osiąga swój. Chcę by był we mnie, wypełnił. Gdybym była ułożona pod dobrym kątem, to mogłabym to wymusić. Nigdy wcześniej nie byłam tak zatracona w przyjemności.
Chcę jeszcze raz. A przecież jeszcze tu nie skończyliśmy.
Dreszcze powoli się wycofują, wraca do mnie ostrość widzenia, podczas gdy on powoli napiera, by skończyć jednym ostrym wstrząsem przeszywającym jego ciało.
Jestem wciśnięta w kanapę, kiedy on opada na mnie, oddychając ciężko.
– Cudownie.
– Tak – potwierdzam. Próbuję wyregulować oddech, łapiąc kilka haustów powietrza. – Czy możemy zrobić tak jeszcze raz?
Śmieje się, potakuje głową, przytulony do mojej szyi.
– Tak, ale nie tu. Tym razem mieliśmy szczęście.
Albo tylko tak nam się wydawało, bo słyszymy nagle silnik przejeżdżającego obok auta. Klakson odzywa się trzy razy i ktoś wykrzykuje radośnie:
– DAWAJCIE!
A potem odjeżdża.
Przez cały ten czas moje policzki stają się coraz bardziej ciepłe. Caleb okrywa mnie swoim ciałem tak mocno, że prawie mnie pochłania. Jestem przerażona.
– Zostań tu – szepcze, całując moje usta.
W pośpiechu podciągam kolana pod brodę, próbuję ukryć moją nagość. Wyglądam przez okno, widzę szarzejące niebo.
Caleb szybko naciąga na siebie ubrania, nie ubiera jednak koszulki.
Czuję się trochę zawstydzona, kiedy czyści bałagan pomiędzy moimi udami, ale zaraz zaczynam się śmiać na widok mokrej plamy pośrodku kanapy. On figlarnie marszczy nos, po czym w przelocie całuje moje usta, a następnie pomaga mi się ubrać.
– Chodź – instruuje mnie, kierując na fotel pasażera. – Zadzwonię po pomoc.
Ach, no tak, przecież złapaliśmy gumę. Całkowicie o tym zapomniałam. Chyba nikt nie mógłby mnie za to winić.
Siedzimy w aucie, czekamy na kogoś, kto wymieni nam oponę. Niebo coraz bardziej ciemnieje. Pomoc drogowa ma być za godzinę, wciąż jeszcze musimy poczekać trzydzieści minut.
– Czy po raz pierwszy miałaś orgazm?
Jego pytanie szokuje mnie, odrobinę krztuszę się samym powietrzem:
– Yyy… nie. Oczywiście, że… No wiesz.
Uśmiech na jego twarzy poszerza się, teraz jest pełen zuchwałości i entuzjazmu.
– Opowiedz mi.
– Wszyscy się masturbują – mamroczę, nerwowo zakładając pasmo włosów za ucho.
– Kurwa, ale jesteś słodka.
– Przepraszam.
– Hej… – Kładzie palec pod moją brodą, odnajduje mój wzrok.
Przez sposób, w jaki jego oczy spoglądają bezpośrednio w moje, wydaje mi się, jakby głaskał moją duszą. Cząstki, których nigdy wcześniej nie czułam, chcą się teraz ode mnie odłączyć i owinąć wokół niego, tak, by był na zawsze mój.
– Nigdy mnie nie przepraszaj. Jesteś wartościowa.
– Wartościowa? – Unoszę brwi.
– Idealna. – Pochyla się w moim kierunku i całuje kącik ust. – Słodka i seksowna, i tak cholernie śliczna, że chciałbym cię zjeść.
– Właśnie przed chwilą to robiłeś – wyrzucam z siebie.
Zaraz zwieszam głowę, bo zdaję sobie sprawę z błędu, który popełniłam.
Odrzuca głowę w tył i zaczyna się śmiać. Obejmuje mnie dłońmi za kark i przyciąga nad konsolą. Całuje moje włosy, po czym odsuwa się i jeszcze raz patrzy mi w oczy.
– Czy mówiłem ci już, że jestem, kurwa, w ekstazie, dlatego że oddałem ci moje serce tego dnia na plaży?
– Mogłeś już o tym wspomnieć.
– To dobrze, bo to prawda.
– Wierzę ci – przyznaję, ponieważ tak jest.
Wiem, że faza spotykania się to najlepszy moment, ale coś mi mówi, że ta relacja będzie trwać. Może i jestem naiwna, ale nie obchodzi mnie to. Po prostu mam szczęście, że tak się czuję. Jestem szczęśliwa, że mam Caleba nawet na kilka minut, a co dopiero przez tyle czasu, ile go już miałam.
– Masz farbę na nosie. – Caleb uśmiecha się szeroko.
– Co? – Pocieram rękawem nos. Przerażona, spoglądam na czysty materiał bluzy. – Gdzie?
– Tu. – Kciukiem przejeżdża po grzbiecie mojego nosa.
Robię zeza, przyglądając się jego palcowi.
– Już czysto.
Robię krok w tył, podziwiam swoją pracę. Pomalowałam sypialnię w pastelowych odcieniach: zielonym i niebieskim, oraz w kolorze bzu. Dziwnie to brzmi, ale wygląda świetnie. Caleb i moja mama nieźle się zdziwili na ten pomysł, ale teraz, kiedy już skończyłam pracę, jestem pewna, że będzie im to odpowiadać. Każdy z kolorów miesza się z kolejnym. Jest jasno, przestronnie, jest idealnie.
– Bardzo mi się podoba. – Kiwa głową z uznaniem, wraz ze mną podziwiając ściany. Chcę wystawić język i zacząć skandować niczym dziecko: „A nie mówiłam? A nie mówiłam?”.
– Jak ci idzie z półkami?
Caleb był na dole przez jakiś czas i próbował złożyć regał na książki, kiedy ja malowałam. Teraz opuszcza głowę zawstydzony.
– Nie za dobrze.
Śmieję się i okręcam ręce wokół jego pasa.
– W porządku. Zrobimy to za chwilę wspólnie. Postaw czajnik z wodą. Muszę tu jeszcze dokończyć.
Caleb jest wyjątkowo utalentowany w sferze naukowej, ale nie radzi sobie z budowaniem, jazdą na rolkach, czy nawet jeżdżeniem na rowerze. Tak samo z piłką nożną. Szczerze mówiąc, to nie radzi sobie prawie w niczym, co wymaga jakiejś koordynacji ruchowej czy zdolności manualnych. Wyjątkiem jest jedynie to, kiedy jego dłonie wślizgują się pomiędzy moje nogi, bo w tych rejonach naprawdę wie, jak czynić cuda. To jedna z rzeczy, którą w nim uwielbiam. Nie jest również najlepszym tancerzem na świecie, no chyba że tańczy ze mną – wtedy jest tak, jakbyśmy się kochali na parkiecie.
Układam wszystkie kuwety i wałki do malowania w wannie. Czas na czyszczenie. Kiedy już z tym kończę, udaję się na dół i od razu zaczynam się śmiać na widok stanu, w jakim zastaję pokój. Drewniane deski są rozrzucone po całym pomieszczeniu, nic nie jest zorganizowane, nic nie jest oznakowane.
– Jesteś beznadziejnym przypadkiem. – Parskam śmiechem, a potem zaczynam piszczeć, kiedy gilgota mnie po skórze na żebrach.
Minął właśnie tydzień od czasu, kiedy złapaliśmy kapcia, a ja nadal nie mogę uwierzyć w to, że zostaje. Teraz właśnie stoję w jego nowym domu, umazana farbą, a serce łomocze mi z zawrotną prędkością. Czuję się jak w siódmym niebie.
Mamy miejsce, gdzie możemy się bawić. A przez zabawę mam na myśli prawdziwe pieszczoty. A przez prawdziwe pieszczoty mam na myśli seks.
Caleb nie jest prawiczkiem. Zrobił to po raz pierwszy, kiedy miał czternaście lat. Z jego słów wynika, że było kłopotliwie, dziwnie i niekomfortowo. A do tego doszedł w jakieś trzy sekundy. Śmiałam się z tej części historii.
Teraz wie już, co robi, i obiecał mi zrobić to powoli i – na tyle, na ile się da – bezboleśnie, a do tego pięknie, kiedy tylko przyjdzie na to odpowiedni moment.
Samo bycie w tej chwili z nim będzie piękne.
Nawet jeśli jestem przerażona.
Może to być śmieszne: bać się tego, kiedy mniej więcej przez ostatni tydzień robiliśmy tak naprawdę wszystko inne. Każdego dnia sprawiał, że dochodziłam – czy to palcami, czy to ustami, czy penisem, czy też w pewnym momencie udem. Wszystkie orgazmy były cudowne, powalające, każdy z nich pozostawił mnie zaspokojoną i zmęczoną.
– Wyglądasz, jakbyś zgubiła się w swoich myślach – mówi delikatnie i dmucha w małżowinę mojego ucha.
Próbuję odsunąć go od siebie wzruszeniem ramienia, chichoczę, zaczynam układać deski w odpowiedniej kolejności.
– Nie słyszę, żeby czajnik gotował wodę.
– Tak, panno szefowo.
– Nadal się nie gotuje – komentuję sucho, znacząc każdą deskę.