Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
84 osoby interesują się tą książką
Lana Wilczyńska to trzydziestopięcioletnia policjantka, która po niefortunnie zakończonej sprawie powraca do czynnej służby, a jej nowo przydzielonym zadaniem będzie rozpracowanie szajki handlującej żywym towarem w północno-wschodniej Europie.
Mało tego przełożony przydziela Lanie nowego, zadziornego partnera, Artura Dobrzańskiego – ich silne charaktery oraz chęć dominacji z pewnością rozgrzeją atmosferę.
Pikanterii doda też fakt, że dwoje partnerów będzie musiało podjąć współpracę z Agencją Bezpieczeństwa, a ich bezpośrednim współpracownikiem będzie były mąż Wilczyńskiej, Maksymilian – mężczyzna prowadzący sieć trójmiejskich luksusowych lokali lubujących się w klimacie BDSM oraz swingu.
Jak zakończy się ich wspólna przygoda? Które z nich okaże się tym silniejszym ogniwem? Z czym będą musieli zmierzyć się partnerzy, przełamując swoją strefę komfortu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 498
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
LANA
MARTA CYRKIEL
Copyright ©
Marta Cyrkiel
Wydawnictwo White Raven
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.
Redaktor prowadzący
Ewa Olbryś
Redakcja
Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa
Korekta
Dominika Surma @pani.redaktorka
Redakcja techniczna i graficzna
Marcin Olbryś
www.wydawnictwowhiteraven.pl
Numer ISBN: 978-83-68175-19-6
Żeby nie było, że nie ostrzegłam.
Jeśli jesteś czytelnikiem o słabych nerwach, a sceny seksu wywołują u Ciebie niesmak, to proszę, odpuść sobie czytanie tej serii. Jest ona kontrowersyjna, więc nie chciałabym później słuchać bądź czytać, że: jest popie..., obleśna, brutalna, ani innych tego typu komentarzy, bo bardzo dobrze o tym wiem.
Natomiast jeżeli nie są Ci obce motywy przemocy psychicznej i fizycznej oraz różne kombinacje łóżkowe w literaturze, to zapraszam.
Wejdź do świata Lany.
Rozgość się wygodnie i czerp przyjemność garściami.
31.01.2017, Trójmiasto
Babciu, dlaczego ona nie chce się obudzić…? Czy ona nie wie, że tak bardzo jej potrzebuję…? Mamo… Mamusiu… Proszę cię, wróć do mnie!… Mamusiu…
Słowa z wielkim bólem wydobywały się z dziecięcego gardła, a ten głos – znałam go – wydawał się tak bliski memu sercu. Gdzieś w odmętach pamięci błysnęły mi wizje twarzy pięknej dziewczynki o wielkich brązowych oczach, które zawsze patrzyły na mnie z nadzieją. Wiedziałam, że nie mogę jej zawieść, musiałam do niej wrócić – czekała na mnie.
Wkrótce potem ogarnęła mnie kompletna cisza i z powrotem odpłynęłam w nicość.
Podczas kolejnej próby odzyskania świadomego myślenia zakodowałam, że jedynym dźwiękiem, który roznosił się echem po całym pomieszczeniu, było uporczywe: pik… pik… pik… Był to odgłos urządzenia monitorującego czynności życiowe, który rozbrzmiewał tak cały czas, na okrągło, dręcząc mnie. Pierwszą myślą było: Niech to ktoś, kurde, wyłączy! A zaraz potem: Gdzie jestem?! Niczego nie rozumiałam.
Przygwożdżona do łóżka pragnęłam się poruszyć, jednak ból trawił całe moje ciało, paląc przy tym każdą pojedynczą komórkę. Wzięłam się w garść i nieznacznie przechyliłam głowę na bok.
Cierpienie wywołane przy próbie otwarcia oczu okazało się wręcz nie do opisania. Pomimo zamkniętych powiek czułam, jak łzy próbują wydostać się na zewnątrz. Mój oddech zaczął się rwać, coraz trudniej było mi złapać powietrze. Panika powodowała suchość w ustach. Nie byłam w stanie przełknąć śliny, by nawilżyć krtań.
Światło przebijające się przez ociężałe powieki było na tyle intensywne, że zebrało mi się na wymioty. Żółć podeszła mi do gardła, paląc jego ścianki. Nie byłam w stanie unieść ręki, aby uchronić się przed uporczywym blaskiem.
Czy byłam wkurzona? To niedopowiedzenie roku – byłam zajebiście wkurwiona! Byłam wściekła i zdezorientowana, chociażby samym faktem, że nie miałam pojęcia o niczym, co się dookoła mnie działo.
Kolejną myślą, która przyszła mi do głowy, było słowo: kac. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe. Już od dłuższego czasu nie spożywałam alkoholu, a przynajmniej w ilości, która doprowadziłaby mnie do takiego stanu. Zawsze byłam czujna pod tym względem.
Moje myśli zaczęły krążyć wokół pytania: dlaczego nic nie pamiętam?
Nagle usłyszałam kogoś krzątającego się obok mojego bezwładnego ciała przyszpilonego do materaca. Ten ktoś był dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wiedziałam, że muszę jakoś zareagować. Ostatkiem sił wysłałam impuls, co wywołało wydobywający się z mojego gardła jęk.
Boże, jaka tortura!
Nie wiedziałam, czy faktycznie udało mi się poruszyć, czy było to tylko moje skromne pragnienie. Pewności nabrałam, gdy poczułam na sobie ciepłą dłoń, głaszczącą mnie po przegubie. Spokojny kobiecy głos przywoływał mnie do rzeczywistości:
– Lana, kochanie…
Kobieta drugą ręką zaczęła czule gładzić mnie po głowie, bawiąc się włosami.
– Wróć do nas, skarbie – szeptała cicho przy moim uchu. Jej oddech owiewał mój policzek. – Jeżeli mnie słyszysz, to ściśnij mój palec – prosiła z nadzieją w głosie.
Z moich ust znowu wyrwał się pojedynczy jęk.
Chciało mi się wyć z rozpaczy oraz bólu, który oplatał bez litości całe ciało. Resztką sił wysłałam kolejny sygnał do kończyny, po czym czekałam na reakcję osoby przy moim boku. To wszystko, na co było mnie stać w tamtej chwili. Opadłam z sił i straciłam przytomność – znowu.
Zanim jednak odpłynęłam, zdążyłam usłyszeć skrawek rozmowy:
– Cześć, Witold… Nie uwierzysz! Lana zaczęła się wybudzać… Tak, poruszyła palcami… Tak… Musicie przyjechać…
To ostatnie, co usłyszałam.
2.09.2019, Trójmiasto
Lana
Promienie słońca wesoło przebijały się przez zasłony, natarczywie budząc mnie ze snu w rodzinnym domu, małym przybytku szczęścia znajdującym się na przedmieściach Trójmiasta. To miejsce od dzieciństwa kojarzyło mi się z niebywałym poczuciem bezpieczeństwa i komfortu. Z każdej strony otulała mnie cisza i spokój – było wręcz idealnie.
Przeciągnęłam się, rozglądając po kolorowej sypialni. Otoczona wielkimi kwiecistymi poduchami, z przyjemnością zatopiłam się w miękkim materacu. Przymknęłam powieki i pociągnąwszy łapczywie nosem, wyczułam słodki aromat. Przestrzeń wypełniał zapach naleśników oraz porannej kawy, bez której nie było mowy o dobrym rozpoczęciu dnia – na samą myśl po brodzie niemal pociekła mi strużka śliny.
Napawając się intensywnością błogich doznań, postanowiłam w końcu zwlec się z wyra i stanąć na nogi. Przekręciłam się na bok, odrzuciłam kołdrę i podążyłam w kierunku okna. Wyjrzawszy na wspaniały ogród rodziców, z uśmiechem stwierdziłam, że dawno nie miałam tak spokojnej nocy. Bez koszmarów, krzyków i – co najważniejsze – bólu.
Powoli wszystko zaczynało wracać do normy.
Zadowolona zerknęłam na zegarek stojący przy łóżku, by sprawdzić godzinę. Boże! Jesteśmy w czarnej dupie! Przerażona zerwałam się z miejsca, na prędkości zgarniając porozrzucane to tu, to tam rzeczy. Narzuciłam na siebie pierwsze lepsze wymiętolone łachy, które miałam pod ręką z poprzedniego dnia. Ich świeżość nie powalała, ale nie gwarantowała też, że ktoś zejdzie ze smrodu, mijając mnie. Jakby tego wszystkiego było mało, nie mogłam znaleźć stanika. Szlag!
Wzięłam z nocnej szafki telefon i kluczyki od samochodu, po czym ruszyłam do wyjścia. Kiedy dzwonił ten cholerny budzik?! Zdenerwowana stanęłam na szczycie schodów, rozglądając się za córką.
– Sara, gdzie jesteś? – wrzasnęłam na cały głos, szamocząc się z rękawami bluzy.
– Pali się? – zapytała dziewczynka przez zamknięte drzwi łazienki.
– Nie udawaj głupiej! I tak już jesteśmy spóźnione. – Moja irytacja poszybowała w górę.
– Mamo, bez przesady, szkoła nie ucieknie – zakpiła.
– Nie bądź taka mądra! – wycedziłam przez zęby, spoglądając na córkę z góry, gdy ta stanęła w drzwiach, szczerząc się do mnie.
– Idę już, oddychaj. Zresztą to ty zaspałaś – odparła, wycierając buzię z pasty do zębów.
Odrzuciwszy mokry ręcznik na stos brudnych ubrań, ruszyła w kierunku sypialni po resztę swoich rzeczy. Kręciłam niedowierzająco głową i spoglądałam na jej plecy, wwiercając się w nie spojrzeniem. Kiedy ona tak wyrosła i stała się taka wyszczekana?
– Pożegnaj się z babcią – upomniałam ją, schodząc w dół. – Zaczekam na ciebie przy samochodzie.
Wiedziona aromatem jedzenia, skierowałam się do kuchni. Mój żołądek właśnie zaczął bunt i dał o sobie znać. Z talerza złapałam naleśnika, ale był tak gorący, że musiałam przerzucać go z ręki do ręki. Przeniosłam wzrok na moją mamę stojącą przy kuchence i zauważyłam, że coś ją trapi.
– Mamo, co jest? – zagaiłam, wgryzając się w zrolowany smakołyk.
– Nic, kochanie – szepnęła, szykując kolejną porcję jedzenia. Nawet nie była w stanie na mnie spojrzeć.
– Przecież widzę. Dlaczego mnie okłamujesz? – spytałam, stając za jej plecami.
Najważniejsza kobieta w moim życiu obróciła się do mnie, patrząc z nadzieją. Przyłożyła dłoń do mojego policzka i zaczęła go subtelnie głaskać, uśmiechając się do mnie smutno.
– Lana, mam prośbę.
– Słucham – oznajmiłam, unosząc brew. Byłam bardzo ciekawa, co chce mi powiedzieć.
– Uważaj na siebie, kochanie.
– Mamo…
– Martwię się o ciebie, Lana. Nie mam pojęcia, jak przeżyję twój powrót do pracy.
Słysząc jej słowa, wypuściłam powietrze, które do tej pory wstrzymywałam. Ona tylko uniosła rękę, bym jej nie przerywała, po czym kontynuowała:
– Pamiętaj, jesteś tylko człowiekiem i masz dla kogo żyć. – Brodą wskazała w kierunku schodów prowadzących na górę. – Nie chcę powtórki z rozrywki – powiedziała z przejęciem, opuszczając ramiona.
– Mamo, proszę cię… – Podeszłam bliżej, by wziąć w objęcia jej drobne ciało i złożyć pocałunek na pomarszczonym czole. – Będzie dobrze, nie martw się na zapas.
– Łatwo ci powiedzieć! – wyrzuciła z siebie, lekko mnie odpychając. – Nawet nie masz pojęcia, przez co my wszyscy musieliśmy przechodzić, gdy ty byłaś w śpiączce. To chyba raczej normalna reakcja, nie uważasz?
– Obiecuję, że będę ostrożna. – Starałam się ją uspokoić. – A teraz proszę, przestań się zamartwiać bez powodu, bo osiwiejesz. – Dłonią lekko przejechałam po białej głowie rodzicielki, mierzwiąc jej wymodelowane i krótko przystrzyżone włosy, na co się roześmiała.
– Ale jesteś dowcipna! – parsknęła, gwałtownie odsuwając się ode mnie. – Jesteś niemożliwa, Lana.
Bez zbędnych słów wepchnęła mi w dłonie kolorowe pudełko z drugim śniadaniem dla Sary oraz termiczny kubek ze świeżo zaparzoną kawą dla mnie. Na odchodne klepnęła mnie w tyłek, popychając w kierunku wyjścia.
– Lećcie już!
– Chciałabym – wymamrotałam. – Ale widzę, że Sarze wcale się nie śpieszy – stwierdziłam z przekąsem, podchodząc do schodów. – Sara! Na miłość boską, schodź już!
Młoda w ciszy wyminęła mnie, zbiegając. Złożyła szybkiego buziaka na policzku babci i obrażona na cały świat, ruszyła w kierunku podjazdu.
Boże, daj mi siłę!
***
Trzydzieści pięć minut później, siedząc za kierownicą, zerknęłam na zegar w desce rozdzielczej. Była chwila przed dziewiątą, więc wyrobiłyśmy się idealnie. Dotarłyśmy pod gmach szkoły, unikając porannych korków.
W lusterku wstecznym zauważyłam samochód, który – jak mi się wydawało – jechał za nami od domu moich rodziców. Instynkt podpowiadał mi, że muszę sprawdzić, kto to i czego może od nas chcieć.
Zaparkowałam przy głównym wejściu i zgasiłam silnik, po czym zwróciłam się do córki:
– Powodzenia. – Przytuliłam ją do siebie, składając na skroni całusa. – Kocham cię, żabko.
– Też cię kocham, mamo. Do zobaczenia… – Wyskoczyła z pojazdu i wraz z grupką innych dziewczynek pobiegła w kierunku budynku.
W chwili, gdy córka zniknęła za drzwiami szkoły, w bocznym lusterku zobaczyłam parkujący za mną samochód. Z jego wnętrza wysiadła Laura – moja dobra znajoma, a zarazem wychowawczyni Sary. Do pracy podrzucił ją jakiś wymuskany typ, który nawet nie raczył wysiąść z auta, by otworzyć jej drzwi. Znając życie i ją, mogłam śmiało założyć, że poderwała go w jakimś obskurnym barze.
Postanowiłam wysiąść, aby się z nią przywitać.
– Cześć, Laura! – zawołałam w jej kierunku, machając ręką na powitanie.
– Lana! – krzyknęła, łapiąc się za pierś. – Dobrze cię widzieć… – Z uśmiechem obrzuciła mnie wzrokiem.
– Co słychać? – zaczęłam. – Podobno rozstałaś się z Fabianem?
– Tak – prychnęła, robiąc skwaszoną minę. – On i ten jego ciężki charakterek… – Wbiła we mnie mrożące spojrzenie. – W końcu to twój brat, znasz go najlepiej, prawda? Mogę tylko dodać na swoje usprawiedliwienie, że on przez cały ten czas nie pogodził się z tym, co cię spotkało. To go wyniszcza, Lana. Próbuje zgrywać twardziela, ale nie ze mną te numery. Miałam dość jego wiecznych humorów, dlatego postanowiłam go zostawić.
Obie zamyśliłyśmy się nad słowami, które wypowiedziała. Po chwili blondynka przerwała ciszę:
– Muszę się zbierać – poinformowała mnie, wskazując na budynek, w którym rozdzwonił się właśnie dzwonek wzywający na lekcje.
– Przepraszam, zawracam ci głowę – wydukałam.
– Przestań, nawet tak nie mów. – Zerknęła w kierunku drzwi. – Nasza księżniczka pobiegła do środka?
– Tak, ale uważaj – uprzedziłam ją. – Lepiej nie wymawiaj przy niej tego słowa, strasznie się burzy, jak je słyszy. Twierdzi, że nie jest już małą dziewczynką… Ma już przecież dziewięć lat! – Dla podkreślenia słów wyrzuciłam ręce w kierunku nieba, przewracając oczami. – Zresztą na pewno wiesz, co mam na myśli.
– Tak – parsknęła. – Boże, kiedy ona tak urosła? Dasz wiarę, że te dzieci są coraz bardziej niemożliwe? Nie mam pojęcia, co z nich wszystkich wyrośnie w przyszłości – mruknęła, odwracając się w kierunku budynku.
Gdy miała już odejść, zerknęłam w stronę samochodu, którym przyjechała. Spostrzegłam, że koleś cały czas się na nas gapi.
– Słuchaj, jest temat. – Podeszłam do niej bliżej, aby nikt nas nie usłyszał. – Ktoś nas śledził przez całą drogę…
– O Boże! – stęknęła przerażona, zasłaniając usta.
– To nic – zapewniłam – ale muszę się przekonać, o co chodzi – powiedziałam z wrednym uśmiechem, strzelając kostkami.
Laura bardzo dobrze wiedziała, że osoba, która postanowiła mi wejść w drogę, śledząc mnie oraz moje dziecko, jest już na straconej pozycji.
– Okej. – Rozejrzała się dookoła. – W takim razie zmykam. – Podeszła bliżej i szepnęła: – Tylko proszę cię, bądź ostrożna! – Po tych słowach pomachała mi na pożegnanie i pobiegła do środka gmachu.
Oto nastała chwila, aby zająć się „tajniakiem”. Postanowiłam zagrać na zwłokę. To on miał wykonać pierwszy krok. Awaria samochodu – to była rewelacyjna myśl, która szybko rozbłysła w mojej głowie. Przecież koleś nie mógł tak stać przez całą wieczność pod szkołą, bo ktoś w końcu wziąłby go za jakiegoś zboczeńca napastującego dzieci.
W międzyczasie spojrzałam na przystojniaka Laury, który nadal siedział w samochodzie z opuszczoną głową i sprawdzał coś w telefonie. Jeszcze mi tu tylko macho-bohatera potrzeba…
Miałam skromną nadzieję, że mężczyzna nie wpieprzy się w całe zajście – w końcu znieczulica panująca wśród Polaków dawała nadzieję, że nikt nie będzie miał odwagi przyłączyć się do całego zamieszania. Może i będą stać, gapiąc się z daleka, ale życie nauczyło mnie, że mało kto ma odwagę interweniować.
Zakręciłam się przy swoim aucie, aby zyskać trochę dodatkowego czasu. Z bagażnika wyjęłam klucz nastawny oraz lewarek i udałam się do tylnego koła po stronie kierowcy. Czekałam całe dziesięć minut, aż „tajniak” zwątpił i wykonał ruch. Wytoczył się z zatoczki i ruszył w kierunku wyjazdu.
Widząc jego poczynania, stanęłam tak, by seksownie wypiąć tyłek, czym ewidentnie zwróciłam jego uwagę. Koleś szybko połknął haczyk. Gdy uchwyciłam jego wzrok, machnęłam ręką, by się zatrzymał. Niemo poprosiłam go o pomoc, wskazując na auto. Z jakiegoś powodu to zawsze działało.
Mężczyzna zatrzymał się, nieśmiało wysiadł z samochodu i ruszył w moją stronę:
– Dzień dobry – przywitałam go jak słodka idiotka, trzepocząc rzęsami. – Czy mógłby pan mi pomóc? Mam problem z kołem, chyba się poluzowało – skłamałam, wskazując na terenówkę.
Rozejrzał się niepewnie, po czym odrzekł:
– Jasne – zgodził się, zdejmując zdezelowaną marynarkę w kratę i podwijając mankiety. – Zawsze służę pomocą pięknej kobiecie. – Mówiąc to, obleśnie przejechał językiem po zębach, co spowodowało, że treść żołądka podjechała mi do góry.
– Super! – zełgałam, klaszcząc w dłonie. – Zerknie pan? – Wskazałam na koło, robiąc krok do tyłu. – Nie mam siły, żeby je dobrze dokręcić – kłamałam dalej.
Słysząc to, podszedł bliżej i klęknął. To był czas na moją reakcję.
Artur
Otrząsnąwszy się z resztek snu, otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic szczególnego. Otaczała mnie niczym niewyróżniająca się sypialnia. Gdy jednak mierzyłem ją wzrokiem, przytłoczyła mnie nagle jedna myśl: Kurwa, to nie jest moje mieszkanie! Strapiony przetarłem twarz dłonią. Jak się tu znalazłem? W głowie przewinąłem film, cofając go do poprzedniego wieczoru, gdy byłem z Szymonem na piwie.
Nim zdążyłem cokolwiek wypić, natrafiłem przy barze na podchmieloną Laurę, która zaczęła się do mnie przystawiać, dając jasno do zrozumienia, że chce się pieprzyć. Nie miałem większych oporów, aby skorzystać z jej propozycji, tym bardziej że już od dłuższego czasu nie korzystałem z walorów płci przeciwnej. Nie było ku temu większych okazji. Ale żeby zostawać na noc? Wstrzymałem oddech. Boże, zlituj się nade mną! Zawyłem z rozpaczy.
Na udzie poczułem rękę sunącą w stronę mojej porannej erekcji. Zesztywniałem całkowicie – i nie miałem tu na myśli wyłącznie dolnej części ciała. Obróciłem głowę i spojrzałem na kobietę.
– Cześć – wymruczała, językiem trącając płatek mojego ucha, co wywołało dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Gdy już miałem nadzieję na kolejną rundę, ona wypaliła: – Chyba najwyższa pora, żebyś spadał. – Poruszyła znacząco brwiami, przyglądając się mojej reakcji na wypowiedziane słowa.
Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałem. To było jak mocny kop w jaja. Wiem, że wyjdę na dupka, ale w życiu nie dostałem w taki sposób kosza od laski.
– Przepraszam, nie rozumiem. – Udałem głupiego. – Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałem coraz bardziej wkurzony, wbijając wzrok w jej twarz.
Cisza, która zapadła, wprowadziła lekki niepokój.
– Słuchaj, Artek.
– Artur, mam na imię Artur – warknąłem, zaciskając pięści. Wiem, że zrobiła to specjalnie.
– Okej, Artur – sprostowała. – Wiesz, w nocy było pierwszorzędnie, ale teraz… – Urwała w połowie zdania. – Wstaniemy i weźmiemy poranny prysznic. Oczywiście oddzielnie – zaznaczyła. – Zjemy śniadanie, a w ramach podziękowania podrzucisz mnie do pracy, okej? Później każde z nas pójdzie w swoją stronę, zgoda? – zapytała, przyglądając się mojemu zdziwieniu.
– Nie wierzę! – wychrypiałem w jej kierunku, wytrzeszczając gały. – Wykorzystałaś mnie ot tak i teraz każesz mi spadać?
– Och! Bądź dużym chłopcem i nie marudź. – Przekręciła się na bok, zerkając na zegarek. – Mam dwie godziny na ogarnięcie się i wyjście. Tak że tyłek w górę i do roboty, ale już! – ponagliła mnie.
– Dobra, zrozumiałem – odparłem, odrzucając nakrycie.
Chciałem wstać, ale przypomniało mi się, że mam spory problem. Oboje spojrzeliśmy na imponujący wzwód, który kpił ze mnie w tej chwili.
– Dalej, nie krępuj się. Nie ma tam nic, czego bym wcześniej nie widziała. – Wskazała na moje krocze, po czym puściła mi oczko, wstała i ruszyła do łazienki.
Obrzuciłem spojrzeniem jej goły tyłek, oblizując się na samo wspomnienie tego, co robiliśmy w nocy.
– Wiesz, Laura, nie pomagasz – westchnąłem z ubolewaniem, ugniatając przyrodzenie, które chciało znaleźć się teraz tylko w jednym miejscu. – Może zamiast śniadania miałabyś ochotę possać coś innego? – mruknąłem z nadzieją.
– Daj spokój! – parsknęła, machając dłonią. – Dobrze wiesz, że to nie skończyłoby się szybko.
Przymykając oczy, podziękowałem Bogu za to, że oszczędziła mi konieczności niezręcznego wycofywania się z łóżka i wymagania obietnic bez pokrycia.
W chwili, gdy brała prysznic, ubrałem się szybko i ruszyłem do kuchni, by zaparzyć poranną kawę. Musiałem zacząć funkcjonować, tym bardziej że czekała mnie popołudniowa zmiana.
***
Odwożąc Laurę do pracy, jechałem lipową aleją w stronę szkoły, z nawyku rozglądając się po otoczeniu. Szczególną uwagę zwróciłem na starego nissana stojącego przy wjeździe na teren placówki.
W samochodzie siedział samotnie mężczyzna około czterdziestki. Tchnęło mnie, że to raczej nie jest normalny widok w pobliżu szkolnej instytucji pełnej dzieci. Rozejrzałem się strapiony po okolicy. Nie widać było, żeby z kimś przyjechał, i raczej też na nikogo nie czekał. Dziwne.
Zaparkowałem zaraz za czarną terenówką, a Laura, wyskakując z auta, na odchodne rzuciła:
– Pa, Artek!
– Artur, do jasnej cholery! – wydarłem się do jej pleców, ale oczywiście tego już nie usłyszała przez zamknięte drzwi, gdyż wnętrze stłumiło dźwięk. Nerwowo złapałem kierownicę, odprowadzając kobietę wzrokiem.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi jeepa i ukazał się w nich anioł. Dosłownie! Pomijam fakt, że była to wersja istnie demoniczna, która przykułaby spojrzenia każdego zdrowego faceta. Jako policjant byłem w stanie opisać ją od razu – nawet z zamkniętymi oczami.
Niewiasta około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu. Nogi jak z piekła do nieba. A tyłek?! Dzięki ci, Jezu, za obcisłe spodnie. Z daleka zauważyłem jej wielkie brązowe oczy, które zapewne widać było z samego kosmosu. Długie czerwone włosy opadały kaskadą przez całe plecy, skręcając się w swawolne loki.
Zamurowało mnie na jej widok.
Obie kobiety podeszły do siebie. Stojąc i ciesząc się swoim towarzystwem, w ogóle nie zwracały uwagi na podejrzanego typa w drugim aucie. Nie chciałem niepotrzebnie siać paniki i zakłócać ich spokoju, więc wrzuciłem numer rejestracyjny do systemu policyjnego. Samochód należał do detektywa o nazwisku Polak. Nerwowo zacząłem przyglądać się całemu otoczeniu. O co w tym wszystkim chodzi? Czy on obserwuje tę kobietę?
W kościach czułem, że zaraz wybuchnie jakieś gówno. Siedziałem w ciszy i cierpliwie czekałem na rozwój sytuacji. W chwili, gdy uniosłem głowę, spostrzegłem, iż detektyw podjechał do dziewczyny. Przyglądając się z zainteresowaniem tej scenie, zauważyłem, że wysiadł z auta i zaczął robić coś przy tylnym kole jej jeepa. I nagle – bum! Nie wierzę. Sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Potencjalna ofiara zmieniła się w agresywnego napastnika. Ruda wymierzyła kolesiowi potężnego kopniaka w nerki, przez co padł na glebę z jękiem, zwijając się z bólu, jednak zaraz szybko podniósł się z niej z powrotem.
Ona jak gdyby nic złapała go za materiał koszuli i popchnęła z impetem na samochód, warcząc coś przy jego twarzy. Wiedziałem, że muszę zareagować.
Szybko otworzyłem drzwi auta i rzuciłem się w ich kierunku.
Lana
Złapałam „tajniaka” za ubranie i pchnęłam go na auto. Mężczyzna nie miał pojęcia, co się właściwie wydarzyło, przeżył szok. W ogóle się tego nie spodziewał. Nie czekając, aż dojdzie do siebie, docisnęłam łokieć do jego krtani, warcząc:
– Kto cię nasłał, gnoju?
Cisza, z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
– Mówię do ciebie! – ponagliłam go.
– Nie… nie mogę – zająknął się, ledwo łapiąc oddech. – On mnie zabije – wystękał, a jego twarz zaczęła przybierać kolor purpury.
– Jak wolisz – szepnęłam, łokciem odcinając mu dostęp do tlenu. – Ale jaką masz gwarancję, że ja ci zaraz flaków nie wypruję, co? – zasugerowałam.
Z miną groźnego psychopaty i coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem przyglądałam się jego reakcjom – aż w pewnym momencie mnie olśniło. Mocniej ścisnęłam grdykę mężczyzny, kontynuując przesłuchanie.
– To Maks, prawda? To on kazał mnie śledzić!
– Ciszej! – wychrypiał facet w panice, rozglądając się dookoła. Był przerażony. Nie miał pojęcia, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji.
Skinieniem głowy dał znak, żebym poluźniła chwyt na jego szyi, aby mógł swobodnie ze mną porozmawiać. Na jego pobliźnionej po trądziku twarzy z wysiłku pojawiły się wybroczyny, co spowodowało, że odpuściłam.
– Mów! – ponagliłam go lekkim szarpnięciem.
– Tak, to Maks – potwierdził cicho moje przypuszczenia. – Doszły go słuchy, że ludzie, którym umknęłaś trzy lata temu, dowiedzieli się, że przeżyłaś. Podobno już wyznaczyli nagrodę za twoją głowę. I to dość pokaźna sumka – podkreślił. – Dlatego poprosił, żeby ktoś z naszego wydziału miał cię na oku.
– Słabo ci to wyszło – zaśmiałam się, prychając mu prosto w twarz. Mocno go przy tym odepchnęłam, przez co znowu odbił się od mojej terenówki, rysując przy okazji jej karoserię kluczem.
Suuuper! Wściekła już miałam go zbluzgać, gdy pracownik agencji bezpieczeństwa wewnętrznego zaczął się tłumaczyć:
– Nie miałem cię śledzić, Lana – zaprzeczył, kręcąc głową. – Tylko sprawdzić, czy obie z córką jesteście bezpieczne.
W chwili, w której ten gnój kończył swoją wypowiedź, poczułam silne szarpnięcie – coś, a raczej ktoś zdecydowanie odciągnął mnie w tył. Nie dałam rady się temu przeciwstawić. Byłam bezwładna jak szmaciana lalka w silnych męskich ramionach.
– Co jest, kur… – Nie byłam w stanie dokończyć zdania.
– Spokojnie, jestem z policji – oświadczył napastnik niskim głosem, który wybrzmiał bardzo intymnie przy moim uchu, a następnie przycisnął mnie do swojej twardej klatki piersiowej.
Zaczęłam się szarpać i wierzgać w jego ramionach, przy okazji wbijając paznokcie w skórę rąk pseudopolicjanta. Byłam pewna, że zostawię mu na pamiątkę kilka pięknych i głębokich szram. Niestety, okazało się, że nie mam w sobie na tyle siły, aby wygrać.
– Kurwa, puść mnie! – wydarłam się na całe gardło. – Czy ty uważasz, że jak jesteś z policji, to masz prawo mną poniewierać?!
– Uspokój się! – zażądał osobnik, sycząc przy tym z dyskomfortu, który mu zgotowałam. – Albo użyję kajdanek… – oznajmił.
Gdy usłyszałam jego groźbę, przez moje ciało przeszedł dreszcz rozkoszy, który pozostawił po sobie gęsią skórkę na moich plecach. Dla mnie kajdanki oznaczały tylko jedno – znakomitą zabawę.
Nie chciałam, żeby zauważył moją reakcję na jego słowa, dlatego postanowiłam improwizować.
– W dupę je sobie wsadź, ćwoku! – zasugerowałam.
Nie miałam zamiaru się poddać. Pomimo mało komfortowej sytuacji nadal próbowałam się wyrwać – jednak bezskutecznie. Napastnik trzymał mnie mocno, więc niewiele myśląc, zamachnęłam się głową, odrzucając ją w tył – trafiłam prosto w jego twarz.
– Kurwa! – Mężczyzna zaklął, puszczając mnie.
Odstępując od niego na bezpieczną odległość, obróciłam się. Kiedy to zrobiłam, zauważyłam, jak postawny blondyn trzyma się za oko, osłaniając je. Najwidoczniej trafiłam w kość jarzmową. Liczyłam, że zostanie mu po mnie pamiątka.
Dobrze mu tak, pomyślałam.
Biorąc głęboki oddech, zaczęłam tłumaczyć:
– Poprosiłam palanta, aby sprawdził moje koło – brodą wskazałam na samochód – na co ta bezczelna świnia wykorzystała sytuację, żeby mnie obmacać. Złapał mnie za dupę i powiedział, że wynagrodzę mu przysługę w naturze – zełgałam, perfidnie gapiąc się na kolesia, który mnie śledził. Wiedziałam, że po tej chorej akcji będzie musiał odpuścić. Tak samo jak wiedziałam, że o wszystkim doniesie Maksymilianowi.
– Słucham?! – warknął policjant, rozcierając palcami obolałe miejsce. Krzywo spojrzał na mężczyznę, a wtedy zobaczyłam przerażenie w oczach detektywa. – Zawsze mogła pani zgłosić zajście na telefon alarmowy, a nie samodzielnie wymierzać karę – zasugerował poirytowany, nadal palcami badając swoją twarz.
Kumulacja mojego wkurwienia spowodowała, że zaczęły mi się trząść dłonie. Nie byłam tylko pewna, czy to irytacja wywołana całym zajściem, czy postawą przystojniaka, ale wiedziałam jedno – musiałam się stąd ulotnić, i to jak najszybciej, zanim ktoś straci życie.
– Wiecie co? Walcie się! – przemówiłam z pogardą, pokazując im środkowe palce. – Obaj! Bo nie mam zamiaru dłużej tracić na was czasu. – Wściekła wsiadłam do samochodu. Trzasnąwszy drzwiami, przekręciłam kluczyk w stacyjce. Wrzuciłam bieg i ruszyłam przed siebie.
***
Gdy po porannych zmaganiach w końcu dotarłam do pracy, uśmiechnięta przekroczyłam drzwi wydziału. Na całym piętrze było słychać stukot klawiatur, dzwoniące telefony i wesołe rozmowy. A wszystko to przeplatało się z aromatem mocnej kawy, której nigdy nie byliśmy w stanie sobie odmówić. Współpracownicy witali mnie serdecznie, a czułym uściskom nie było końca.
Rozejrzałam się dookoła, robiąc przy tym głęboki wdech. Kurde, jak ja tęskniłam!
Po tych wszystkich ochach i achach na mój widok skierowałam się wprost do drzwi komendanta. Wisiała na nich piękna złota tabliczka z wygrawerowanym na czarno napisem: Witold Małek, Komendant. Na jej widok uśmiechnęłam się ciepło. Wiedziałam, że za tym kawałkiem drewna jest… on. Zapukałam więc natarczywie – co zawsze go mocno irytowało – a po drugiej stronie odpowiedziało mi głośne: „Wejść!”.
Otworzyłam z impetem drzwi na oścież, wdarłam się do wnętrza, gdzie zauważyłam jeden z najwspanialszych uśmiechów, jakie w życiu widziałam.
– Lana, kochanie! – Mężczyzna zerwał się zza biurka i wyszedł mi naprzeciw, po czym zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. – Masz to wejście smoka, wiesz o tym, prawda? – Z czułością pogłaskał mój policzek, a ja w odpowiedzi przytuliłam się do niego, łaknąc bliskości.
Staliśmy tak przez jakiś czas, napawając się ciszą i spokojem. Gdy nasyciłam się już siłą, którą mi przekazał, wzięłam głęboki haust powietrza i oderwałam od niego, szepcząc ze łzami w oczach:
– Nie kop leżącego. – Zrezygnowana opadłam na krzesło, dłońmi zagarniając włosy w tył. Przymknęłam powieki, próbując zebrać do kupy to, co krążyło mi w tej chwili po głowie.
– Będzie dobrze – zapewnił, z powrotem siadając za biurkiem, po czym popił łyk kawy z kubka, na którym widniał napis: „Najlepszy zgredek na świecie!”.
– Tak?! – Obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem, poprawiając się na siedzeniu. – Powiedz mi w takim razie, mądralo, co mam teraz zrobić, co? Właśnie rozpoczął się kolejny rok szkolny, a tu wybuchło mi takie szambo. – Nachyliłam się bardziej w jego kierunku i wycedziłam: – Jakiś palant nas śledził, do tego na zlecenie Maksa! Czy on sam nie mógł do mnie zadzwonić, tylko o wszystkim musiałam się dowiedzieć od jakiegoś wypacykowanego zjeba, co to naoglądał się Kojaka w latach swojej młodości?
Moje pytanie wywołało delikatny uśmiech na twarzy starszego mężczyzny. Komendant rzucił trzymany w dłoni długopis na stos papierów i oparł się, zakładając dłonie na kark. Mierzył mnie wzrokiem, w pełni skupiając swoją uwagę na mojej osobie.
– Słuchaj, nie chciałem cię niepokoić. – Przyglądał się mojej reakcji. – Maksymilian skontaktował się ze mną o wiele wcześniej. Wszystko jest już zaplanowane… – urwał, jakby zastanawiał się, czy w ogóle przekazać mi resztę informacji. Wreszcie, skończywszy swoją wewnętrzną walkę, oznajmił mi szybko, jakby zrywał plaster: – Sara z babcią wyjadą do Włoch. Tam zostaną zakwaterowane w jednym z bezpiecznych domów agencji Maksa.
– Rozumiem – warknęłam, spoglądając w kierunku okna. – Kiedy mieliście zamiar mnie o tym poinformować?!
W tym momencie czułam się zdradzona i pominięta. Wkurwiona dosłownie gryzłam się w język, powstrzymując się przed zbluzganiem go.
– Nie chcieliśmy siać paniki, ale teraz… Sama widzisz, że to konieczne. – Wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego.
W końcu tu chodzi – tylko – o moje pieprzone życie, kurwa!
– Paniki? – fuknęłam na niego, unosząc brwi. – Ty tak poważnie? – Wskazałam na niego bezczelnie palcem.
– Maksymilian wiedział, że tak zareagujesz…
Uciekł spojrzeniem w bok i odetchnął głęboko, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
– Nooo… – przeciągnęłam. – Sorry, kurwa, bardzo. Przecież tu chodzi o moje życie! – wydarłam się na całe piętro.
– Lana! – zawołał, próbując przywołać mnie do porządku.
Miałam ochotę zdemolować to całe pierdolone biuro. W mojej wizji rzucałam czym popadnie: papierami, krzesłami… Nawet jego zasranymi nagrodami, które zalegały na pobliskim regale.
Spoglądając na nie, uśmiechnęłam się z grymasem mordercy.
– Nawet o tym nie myśl! – Zupełnie jakby czytał w moich myślach. – Wiem, że to wszystko może przytłoczyć, ale obiecuję… przetrwamy to. – Dla otuchy złapał mnie za dłoń.
Próbowałam się wyciszyć, a także uspokoić oddech. Ciśnienie rozsadzało mi żyły, a do oczu napłynęły łzy. Z nerwów moje ręce zaczęły się trząść jak u alkoholika, który nie dostał swojej dawki procentów, aby zaspokoić nałóg.
– Przepraszam… – szepnęłam, dłonią ścierając mokry ślad z policzka. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. – Wreszcie miałam nadzieję, że osiągnę upragniony spokój, ale nie, znowu zostałam wciągnięta w jakieś gówno.
– Wiem, kochanie… – Pogładził mnie swoją pomarszczoną dłonią. Czekając, aż przeniosę na niego uwagę, kontynuował swój wywód: – Lana, zdaję sobie z tego sprawę, że jest ci ciężko. Tak samo biorę też pod uwagę, że po tym wszystkim, co się wydarzyło do tej pory, będzie ci trudno komukolwiek zaufać.
– Niewykluczone – potwierdziłam.
– Tak myślałem…
Puścił moją rękę i zaczął nerwowo przerzucać dokumenty leżące pomiędzy nami. Miałam nieodparte wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Mówiło mi o tym nie tylko moje kilkuletnie doświadczenie w policji, ale także postawa mężczyzny.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć? – zakpiłam, a widząc, jak się spiął, słysząc to, byłam już pewna w stu procentach. – Mam rację, prawda?
– Tak.
– W takim razie nie krępuj się, proszę. – Pokazałam wściekła, że może zacząć. – Co jeszcze może mnie dobić?!
– Lana! Proszę cię, nie utrudniaj! – podniósł głos, w tym samym czasie podnosząc dupę z wygodnego skórzanego krzesła.
– Czego?! – Zacisnęłam zęby, gdyż znowu chciałam go zbluzgać. Tym razem naprawdę.
W kilku długich krokach podszedł do przeszklonej ściany, której żaluzja oddzielała jego biuro od reszty. Rozejrzał się przez szczeliny, jakby czegoś wypatrywał. Stał do mnie plecami, ale to nie przeszkodziło mu pociągnąć tematu:
– Z uwagi na zaistniałą sytuację przydzieliłem ci nowego partnera – oznajmił krótko.
– Słucham?! – Wyrzucając z siebie to krótkie pytanie, sama się skrzywiłam. Do moich uszu dobiegł przeraźliwy skrzek, który wydobył się spomiędzy moich warg. Nie wierzyłam w to, co właśnie usłyszałam.
– Nazywa się Artur Dobrzański. – Witek ruszył w kierunku drzwi, mówiąc: – Zresztą właśnie przyszedł. Przedstawię ci go.
– Wow, super! – odparłam z przekąsem, podrywając się z miejsca.
Wkurwiona ruszyłam do uchylonego okna, musiałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Za dużo było tego wszystkiego!
Artur
Gdy tylko ta szurnięta kobieta zniknęła z zasięgu naszego wzroku, rzuciłem w kierunku detektywa groźne spojrzenie, cedząc:
– Nie wiem, co tu zaszło, ale wiem, kim jesteś, Polak, i zapewniam, że od dziś będę uważnie patrzeć ci na ręce.
Słysząc to, detektyw zrobił wielkie oczy.
– Czy to jasne? – Przysunąłem twarz bliżej, dając mu jasno do zrozumienia, że nie żartuję.
Przytaknął, ale nic nie odpowiedział.
Obróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę auta, aby udać się do domu, wziąć odświeżający prysznic i zrzucić z siebie wczorajsze łachy.
***
Trzy i pół godziny później dotarłem pod komisariat. Tocząc się przez parking, podziwiałem trzypiętrowy budynek ze starej czerwonej cegły, w którym pracowałem od przeszło dwóch lat, czyli od momentu przeprowadzki do Gdańska. Gdy chciałem zaparkować na swoim miejscu, zauważyłem, że jakiś kretyn zostawił tam motor. Zacisnąłem kurczowo dłonie na kierownicy, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk.
Świetnie, kurwa!Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
Zdenerwowany zacisnąłem wargi w kreskę, powstrzymując wszystkie cisnące się na język przekleństwa. Rozejrzałem się po terenie i wrzuciwszy bieg, ruszyłem na koniec placu, gdzie było wolne miejsce przeznaczone dla interesantów.
Gdy w końcu dotarłem na piętro wydziału, spostrzegłem moich dobrych kumpli – Szymona i Adriana – którzy stali na środku sali z głupimi uśmiechami, tłumacząc coś sobie nawzajem.
Minąłem ich, warcząc pod nosem i obrzucając wzrokiem resztę piętra. Nim rozsiadłem się wygodnie, tych dwóch znalazło się zaraz przy moim biurku. Obaj stali nade mną jak kat nad swoją ofiarą, a po ich zakazanych pyskach widziałem, że coś odjebali, ponieważ cieszyli się jak szczerbaty na suchary.
– Czy ktoś mi wyjaśni, dlaczego macie takie durne miny? – zirytowałem się i uruchomiłem komputer. Czekało na mnie dziś sporo papierkowej roboty i chciałem zabrać się do tego jak najszybciej.
– Co ty taki wściekły? – podjął temat Szymon, stawiając przed moim nosem kubek z gorącą kawą. – Makijażystka się nie spisała?
Widząc zachowanie przyjaciela, postanowiłem spuścić z tonu.
– Mam dziś bardzo chujowy dzień – wyjaśniłem, po czym pociągnąłem łyk napoju, parząc przy tym język.
– Aż tak źle? – dopytywał Adrian, unosząc brwi w zdziwieniu.
– Ten poranek to jakaś pieprzona porażka… – ciągnąłem, cmokając oparzonym językiem. – Nienawidzę poniedziałków!
Mężczyźni stali w ciszy. Mierząc mnie spojrzeniem, czekali na resztę wypowiedzi. Westchnąłem, wziąłem pierwszą z góry teczkę i kontynuowałem:
– Rano, gdy odwiozłem moją nocną przygodę do pracy, miałem zadymę z jakąś nawiedzoną wariatką… Okej, seksowną wariatką – przyznałem ze śmiechem, wskazując na podbite oko. – A teraz, gdy podjechałem pod komisariat, zauważyłem, że jakiś kretyn zostawił motor na moim miejscu, więc musiałem dymać z końca parkingu. – Wyrzuciwszy z siebie te słowa, odetchnąłem z ulgą. – Także proszę, chłopaki, cokolwiek to jest, odpuśćcie mi. – Opadłem zrezygnowany na krzesło i zarzuciłem nogi na blat.
– Czarne kawasaki? – Adrian wpatrywał się we mnie przenikliwie.
– Dokładnie! – przytaknąłem, klaszcząc w dłonie. – Wiesz, czyj to?
– Tak – potwierdził. – Lany. Twojej nowej partnerki.
– Jakiej znowu partnerki? Co ty pieprzysz, Adrian? Chyba coś ci się pomyliło. – Wybuchnąłem śmiechem, słysząc głupoty wydobywające się z ust kolegi.
Szymon i Adrian w tym czasie przyglądali się z zainteresowaniem mojej reakcji.
Wyparcie – chyba tak to się nazywa.
Nie miałem pojęcia, o co chodzi, więc postanowiłem przerwać ciszę:
– Okej, nieważne – bąknąłem i machnąłem na nich ręką od niechcenia. – Słuchajcie tego! Spotkałem dziś kobietę marzeń.
Rozmarzyłem się, przypominając sobie tę agresywną kocicę, na co z lekka się podnieciłem. Z takim temperamentem musiała być istną żyletą w łóżku.
Odpłynąłem na chwilę, ale zaraz tłumaczyłem im dalej, co mam na myśli:
– Faktem jest, że była niczym demon. Nie wiem, może odniosłem takie wrażenie przez te jej długie czerwone włosy – zasugerowałem im. – Ale mówię wam, naprawdę wyglądała jak chodzący ideał.
Koledzy spojrzeli ku sobie z szeroko otwartymi oczami, nic nie mówiąc. Stali jak przygłupy z otwartymi paszczami, wybałuszając na mnie gały. Z daleka odezwał się tylko funkcjonariusz Jabłoński, który jakimś cudem usłyszał kawałek naszej rozmowy.
– Ktoś mu powie? – rzucił krótko i zrobiło się ogólne poruszenie.
– Wyjaśni mi ktoś, o co tu chodzi?
– My nic nie wiemy! – mruknął Adrian, po czym obaj unieśli ręce w obronnym geście i szybko zaczęli się ode mnie oddalać.
– Adek, do cholery! – napomniałem go. – O czym mi nie mówisz?
Zaśmiał się gromko, odchodząc.
– Adrian! – Rzuciłem w niego długopisem, który odbił się od ściany, nie trafiwszy w palanta.
W tym samym czasie otworzyły się drzwi i donośny głos komendanta rozszedł się po całym wydziale:
– Dobrzański, do mnie!
Kurwa!
Za plecami usłyszałem głos Szymka, który dodał:
– Zaczynamy przedstawienie.
Wszyscy na piętrze ryknęli na to śmiechem.Odwróciłem głowę w jego stronę, dając do zrozumienia, że nie pomaga.
– Palant z ciebie! – warknąłem wściekły, ukazując zęby.
– Też cię kocham, stary. – Puścił w moją stronę symbolicznego buziaka, śmiejąc się.
Ciekawe, czego Małek chce…
Stając przed drzwiami do biura przełożonego, zapukałem i usłyszałem: „Wchodź!”. Wziąłem głęboki wdech, uchyliłem drzwi i wsadziwszy głowę do środka, zagadnąłem:
– Witam, komendancie. Co tam?
– Cześć, Artur. Wejdź i zamknij drzwi. – Dłonią przywołał mnie do środka.
Moją uwagę przykuł ruch w prawej części pomieszczenia. Pod oknem stała postać, której twarzy nie widziałem dobrze pod światło.
– Widzę, że ma pan gościa. Nie chciałbym przeszkadzać.
– Chodź! – zasyczał, gdy zauważył moją niepewność. – Właściwie to chciałem ci ją przedstawić.
– Ją? – odparłem zmieszany. Zajebiście!
– Tak, ją – potwierdził. – Oto twoja nowa partnerka. – Pokazał brodą na postać w głębi. – Komisarz Lana Wilczyńska. Śmiało, zapoznajcie się.
– Szefie, nie mam nic przeciwko kobietom w policji, ale kurde, nie chcę robić za niańkę… – urwałem w połowie monologu, gdy dotarło do mnie, na kogo patrzę.
Te włosy… Niemożliwe!
W tym samym momencie kobieta zaczęła się obracać.
Na pewno nieraz w filmach widzieliście TAKI moment. Postać obraca się w zwolnionym tempie, a za nią efektownie podążają długie włosy. Przymknięte powieki z wachlarzem długich rzęs powoli unoszą się do góry, robiąc się przy tym wielkie, jakby zaraz miały wyskoczyć z orbit. I pomyśleć, że to wszystko z mojego powodu.
– To ty, dupku?! – Kobieta ruszyła w moim kierunku, marszcząc w zabawny sposób nos. Zupełnie jakbym był zgniłym owocem, w który wdepnęła.
Nasze ponowne spotkanie było jak grom z jasnego nieba. Zszokowany, zatoczyłem się w tył.
– Szefie, co ona tu robi? – Spoglądałem to na przełożonego, to na kobietę na wprost mnie.
– Coś ci nie pasuje? – zapytała, robiąc krok w moim kierunku, a po chwili dodała: – Nie bój się, mnie też nie jest do śmiechu na twój widok. Ale najwidoczniej Witkowi takie rzeczy sprawiają radość – wycedziła, zerkając na szefa. – Prawda?
Mężczyzna stał, zanosząc się śmiechem.
– Lana, przestań już! – zażądał Małek.
Jej twarz przybrała kolor purpury, pierś poruszała się szybko.
– Jak mogłeś?! – rozdarła się po chwili na całe biuro, zaciskając palce w pięść. – Nie wierzę! Nawet nie zapytałeś mnie o zdanie! – Kodując zdobyte informacje, chodziła od ściany do ściany i ciągnęła się za włosy.
Szef z powrotem usiadł na swoim miejscu, mierząc nas wzrokiem. Ja również opadłem na pobliskie krzesło w oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji.
– Widzę, że początek współpracy mamy udany – stwierdziłem, podpierając się na łokciu.
Na ten przytyk kobieta pokazała mi dwa środkowe palce.
– Lana, dosyć! Nie chcę widzieć takiego zachowania! – Szef zdenerwował się i walnął ręką w blat biurka. – Nie mam pojęcia, co między wami zaszło… – Zamilkł, unosząc dłoń, gdy spostrzegł, że ma zamiar mu przerwać. – I nie interesuje mnie to w ogóle. Jesteście dorośli i załatwicie to między sobą, sam na sam. Czy to jasne?!
– Tak – potwierdziłem.
Ona jednak miała najwyraźniej inne plany.
– Ten dupek Dobrzański wtrącił się w moją rozmowę z pracownikiem Maksa, który przy interwencji zarysował mi auto. Musiałam odstawić je na warsztat – tłumaczyła, jakby to całkowicie miało wyjaśnić jej zachowanie.
– A co ja miałem z tym wspólnego? – zapytałem, wstając i wchodząc w osobistą przestrzeń kobiety, gdzie prawie stykaliśmy się nosami. – Przecież to ty go szarpałaś – wyszeptałem jej przy uchu, owiewając je ciepłym oddechem, przez co przeszedł ją dreszcz.
– Jeszcze pytasz? – Zwęziła swoje brązowe oczy, patrząc na mnie z nienawiścią.
Napawając się naszą bliskością, przymknęła powieki i jakby mimowolnie zaciągnęła się moim zapachem. To ją nakręcało. Najwidoczniej oboje zapomnieliśmy, że w tym samym pomieszczeniu jest jeszcze jedna osoba, która przygląda się nam z zainteresowaniem.
Kobieta otworzyła oczy i patrząc wprost na mnie, przemówiła:
– Po co się wpieprzyłeś?! Poradziłabym sobie – oznajmiła pewnie.
– Ty tak, ale gościa było mi szkoda. – Dotknąłem policzka. – I widzę, że miałem rację, że mu pomogłem.
Naszą grę przerwało chrząknięcie dochodzące zza biurka. Oboje spojrzeliśmy na komendanta, który siedział, podtrzymując brodę na dłoniach. Chwilę przyglądał się nam w ciszy, rozważając, co dalej z nami zrobić.
– Skończyliście już? – warknął.
Przytaknęliśmy, a on zwrócił się w kierunku rudej:
– Lana, wiem, że to wszystko wydarzyło się tak nagle, więc masz trzy dni wolnego na załatwienie swoich spraw – powiedział głosem oznaczającym, że nie chce żadnego sprzeciwu z jej strony. – W czwartek rano widzę was na komendzie, wtedy wszystko omówimy – poinformował nas. – A teraz możecie się rozejść. Jesteście wolni. – Machnął na nas ręką od niechcenia.
– Świetnie! – Moja nowa partnerka wściekła ruszyła przed siebie i opuściła biuro, trzaskając drzwiami.
Gdy z Małkiem zostaliśmy w końcu sami, popatrzył na mnie z litością, mówiąc:
– Przepraszam, że postawiłem cię przed faktem dokonanym, ale nie miałem wyboru. Uwierz mi – mruknął zrezygnowany, wypuszczając powietrze z płuc.
– Jakoś to będzie, szefie – odparłem, po czym wróciłem do swoich obowiązków.
Lana
Wtorkowe popołudnie spędziłam na podziwianiu sufitu w sypialni, rozmyślając. Moje rozważania przerwał dźwięk dochodzący zza ściany, coś mocno w nią grzmotnęło. Zerwałam się na równe nogi i przerażona pognałam do pokoju Sary, gdzie na miejscu zastałam istny armagedon. Rzeczy córki walały się po całym pomieszczeniu, a na samym środku stała ona, mocno zaciskając pięści. Tupiąc, mamrotała pod nosem. Podniosła czerwoną buzię i spojrzała na mnie. Jej rozgoryczenie przybierało na sile, co przyczyniło się do mojego coraz gorszego humoru.
Zrezygnowana podeszłam do niej. Złapałam ją za ręce i poprowadziłam w kierunku łóżka, na którym leżała sterta ubrań i zabawek.
– Sara… – westchnęłam. Chwilę siedziałam w ciszy, przyglądając się jej zmartwionej dziecięcej twarzyczce. – Wiem, że nasze życie znowu przewróciło się do góry nogami… – wyrzuciłam z siebie jednym tchem. – Jeżeli mam być szczera, mnie też nie podoba się cała ta sytuacja.
– Wiem, mamusiu – szepnęła zmieszana. – Przepraszam… – Oplotła moją szyję dłońmi. Tuląc się, umieściła głowę w zagłębieniu mojej szyi i mówiła dalej: – Będziesz do mnie dzwonić?
– Oczywiście!
Na widok wilgotnych śladów na jej policzkach głos uwiązł mi w gardle. Sama musiałam odchylić głowę, aby ukryć własne łzy. Ona dała mi przestrzeń.
Gdy ochłonęłam i uporałam się z myślami, w mojej głowie zaświtał plan.
– Mam pomysł.
– Jaki? – zapytała córka, marszcząc czoło.
– Kiedy spakujemy do końca walizkę, to zorganizujemy kolację i legniemy na kanapie, by obejrzeć film, co ty na to? – spytałam z uśmiechem. Wiedziałam, że nie odmówi. – Pozwolę ci nawet wybrać tytuł – dodałam, sugestywnie poruszając brwiami.
– Brzmi dobrze – przemówiła spokojnie. Czasami miałam wrażenie, że w tym domu to ona jest tą dorosłą. – Niech tak będzie, mamo.
– A jak już napchamy się po uszy popcornem, to będziemy spać u ciebie. Wchodzisz w to?
– Super! – Klasnęła w dłonie, po czym przybiła mi piątkę.
– Okeeej – przeciągnęłam. – Jesteśmy zatem umówione. – Obróciłam się dookoła, patrząc na panujący tu bałagan. – A teraz pokaż mi, co chciałabyś ze sobą zabrać na wyjazd.
Ruszyła w kierunku sterty rzeczy, rozkopując je nogą. Chodziła pomiędzy nimi, zastanawiając się w ciszy, po czym wzruszyła ramionami.
– Przyznam, że sama nie wiem.
Boże, dopomóż!
***
Gdy w środku nocy obudziłam się cała spocona, zerknęłam przez ramię i od razu zrozumiałam, w czym rzecz. Młoda mocno tuliła się do moich pleców, napawając się naszą bliskością. Już za kilka godzin miałyśmy się rozstać na nieokreślony czas.
Leżąc i tuląc ją do siebie, zauważyłam na ekranie telefonu migającą diodę sygnalizującą wiadomość. Odblokowałam ekran i przeczytałam SMS:
Hej, piękna. Będę za 40 minut. Wstawajcie.
Łzy napłynęły mi do oczu na samą myśl o rozstaniu. Pocałowałam córkę w czoło, odrzuciłam kołdrę na bok i ruszyłam do łazienki. Musiałam się ogarnąć – dla niej.
Kiedy o szóstej zadzwonił domofon, odebrałam, by wpuścić do budynku przybyłych po Sarę ludzi. Dwie minuty później z windy wysiadł Rafał – brat mojego byłego męża – z jeszcze jednym mężczyzną. Jego widok bardzo mnie uspokoił, ponieważ do ostatniej chwili byłam pewna, że po córkę przyjadą całkiem obcy agenci, z którymi nie będzie chciała iść.
Zostawiłam im otwarte na oścież drzwi i ruszyłam do kuchni, by zaparzyć kawę.
– Hej! – przywitali się, gdy weszli, rozglądając przy tym po mieszkaniu.
– Hej… Jestem w kuchni – odparłam, poprawiłam kusą piżamę, po czym związałam włosy na czubku głowy w luźny kok. – Chcecie kawy?
– Tak, proszę – potwierdził były szwagier.
– Dwie czarne, jeżeli to nie problem – odezwał się drugi.
– Taaa – przeciągnęłam, drażniąc się z nimi. – Mocna kawa dla twardzieli! – Mówiąc to, naprężyłam biceps, co wywołało salwę śmiechu.
Mężczyźni rozsiedli się wygodnie przy barze, który oddzielał aneks kuchenny od jadalni i salonu. Popijając w ciszy kawę, przyglądali mi się, gdy szykowałam śniadanie. Wiedziałam, że raczej nie mieli okazji zjeść, gdyż było zaledwie kilka minut po szóstej. Za to ja byłam pewna, że z nerwów nic nie zdołam przełknąć.
– Młoda spakowana? – zapytał Rafał pomiędzy kęsami.
– Tak. – Odrzuciłam ścierkę na bok i ruszyłam w stronę pokoi. – Jedzcie, a ja pójdę ją obudzić.
Nim jednak zdążyłam dotrzeć do jej pokoju, Sara pojawiła się z walizką, szeroko uśmiechnięta. Najwyraźniej w przeciwieństwie do mnie znakomicie oswoiła się z sytuacją.
– Wujku! – Sara wpadła Rafałowi w ramiona.
– Cześć, gwiazdeczko! – przywitał się z nią serdecznie. – Gotowa na wielką przygodę?
– Z tobą? Zawsze!
Nie musiał o nic więcej pytać. Widać było, że Sara jest wniebowzięta.
– Skoczymy zatem po babcię i lecimy. Cieszysz się?
Mina jej spochmurniała, gdy to usłyszała. Chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę z faktu, że lecąc na wyprawę z Rafałem, musi rozstać się ze mną. Przytłoczona opuściła głowę, pociągając nosem. Mocniej zacisnęła drobne dłonie na materiale garnituru wujka, tłumacząc:
– Wolałabym zostać z mamą w domu, ale wiem, że to dla mojego bezpieczeństwa. Co nie zmienia faktu, że jednak mi smutno – podkreśliła, patrząc mi w oczy.
– Skarbie… to normalne – pocieszyłam ją, na co wyrwała się w moim kierunku i padłyśmy sobie w objęcia.
– Dajmy im chwilę – usłyszałam za plecami i mężczyźni ruszyli w kierunku drzwi. Agent wziął walizkę i wyszedł, a Rafał czekał, aż skończymy się żegnać.
To było najgorsze rozstanie w moim życiu. Obie płakałyśmy, ściskając się i całując na zmianę. Na tę chwilę nie miałam pojęcia, która z nas była bardziej załamana – nie tak to wszystko miało wyglądać.
Gdy wyszli i zamknęli za sobą drzwi, skierowałam się do okna, by pomachać im po raz ostatni, po czym opadłam zrezygnowana na kanapę i owinęłam się kocem. Byłam rozbita. Dopiero gdy zostałam całkowicie sama, mogłam dać ujście swoim łzom i emocjom. Za wiele było tego wszystkiego.
Artur
Zamyślony siedziałem, opierając głowę o zagłówek krzesła. Przypomniałem sobie poniedziałkową akcję rozegraną przy szefie. Nie wiem, dlaczego nie zwróciłem wcześniej uwagi na to, co mówią inni. Wszyscy powtarzali mi dużymi literami „ona”, ale ja oczywiście, jak ostatni kretyn, nie dopuszczałem do siebie tej opcji. Mam nadzieję, że Lana po całej tej pojebanej akcji nie wzięła mnie za jakąś szowinistyczną świnię, która nienawidzi kobiet, pomyślałem, przeczesując włosy dłońmi. Nie wiedziałem, jak wybrnąć z tej patowej sytuacji, tym bardziej że przyszło nam współpracować nad nową przydzieloną sprawą.
Gdy przedzierałem się przez tematy, które musiałem poddać rozważaniom, moje myśli powędrowały w kierunku dzisiejszego wieczoru. Nie miałem pojęcia, co ze sobą począć przed kolejnym dniem, a moje zdenerwowanie tylko rosło. Musiałem dać upust emocjom.
Odrzuciwszy na stos papierów długopis, którym chwilę wcześniej się bawiłem, sięgnąłem po kubek z zimną już kawą. Kiedy odstawiałem go z powrotem na blat, uniosłem powieki i zauważyłem zmierzających w moim kierunku Adriana i Szymona. Idąc, przepychali się pewnie między ludźmi. Tworzyli tak zgrany zespół, jakby czytali sobie w myślach. Jeden zaczynał wypowiedź, drugi kończył ją za niego – co było dla mnie istnym fenomenem.
– Siema, co tam? – zagadnął Adek, siadając na krześle po drugiej stronie biurka.
– Hej – odpowiedziałem na jego powitanie, opierając się wygodnie. Trąc ręką po dwudniowym zaroście, sapnąłem. – Zastanawiam się, co zrobić z wolnym wieczorem. Macie jakieś plany? – Przyjrzałem się im z nadzieją, że wybawią mnie od nudy i coraz większych zmartwień.
Obaj popatrzyli na mnie z troską. Przytłoczony ich spojrzeniami, poczułem się jak wrak człowieka. Kiedy oni dobrze się bawili, ja coraz bardziej zapadałem się w fotelu.
Szymek przesunął zalegające teczki i usiadł na blacie biurka, o mały włos nie zrzucając z niego kubka z kawą.
– Gdzie się pchasz z tym dupskiem?! – warknąłem, wbijając w niego wściekłe spojrzenie.
– Weź wyluzuj! – fuknął, unosząc ręce w obronnym geście, po czym wskazał na otoczenie. – Gdzie mam niby usiąść, co? Zresztą starszym się ustępuje. – Pokazał na Adriana.
– Nie przeginaj! – Jego partner zirytował się, dając mu kuksańca w bok. – Bezczelny, kurwa, gówniarz! – dokończył z uśmiechem.
– Muszę przyznać, że dobrze odwracacie moją uwagę – zauważyłem.
– Stary, lata współpracy! – Przybili sobie piątkę.
– Dobra, dobra. – Zbyłem ich machnięciem dłoni. – Słuchajcie. Po pracy chciałem iść trochę na siłownię, ale później może pójdziemy na jakieś małe piwo, co wy na to?
– Dla mnie bomba! – Ostry wzruszył ramionami i zerknął na Adriana, niemo pytając.
– Chętnie wyskoczę do knajpy – poinformował Adek. – Jednak na twoim miejscu odpuściłbym sobie ćwiczenia z tym limem. – Wskazał na moją posiniaczoną twarz. – Nie powinieneś się przemęczać, jeżeli chcesz, żeby to się szybko wygoiło.
– Masz rację, Lana nieźle dała mi w kość. – Dotknąłem policzka, co spotęgowało ból, przez co lekko syknąłem. – W takim razie siłownia odpada, zatem dwudziesta? Tam, gdzie zawsze?
– Okej – odparli jednogłośnie, po czym odeszli i wrócili do swoich obowiązków.
Krótko później mogłem zgasić komputer i udać się do domu, aby odstawić auto. Po drodze wstąpiłem jeszcze na szybkie zakupy do osiedlowego sklepu, ponieważ w mojej lodówce dziobał pingwin i hulał wiatr, gdy ją otwierałem – dobrze, że chociaż jeszcze światło w niej było.
***
Odświeżony po całodziennej służbie, powędrowałem na spotkanie do Shotguna – niewielkiej knajpki znajdującej się na tej samej ulicy co nasz komisariat. Wchodząc, zauważyłem za barem Włodka, właściciela baru. Machnął mi ręką na powitanie i pokazał w głąb lokalu. Doskonale wiedział, kogo poszukuję, więc rozejrzałem się po wnętrzu za chłopakami, a gdy ich namierzyłem, pokazałem barmanowi trzy palce, dając znak, by przyszykował kolejkę. Ruszyłem w kierunku stolika.
– Gdzieś ty był?! – zirytował się Szymon, podjadający orzeszki z miski przed nim. – Zapraszasz na piwo i się spóźniasz?
– Masz szczęście, że to nie randka! – oznajmił Adrian, popijając piwo z butelki. – Bo na pewno byś dziś nie zaliczył po tak kulturalnym spóźnieniu.
– No raczej! – zgodził się Ostry i obaj parsknęli śmiechem.
Zerknąłem na zegarek, było piętnaście po dwudziestej. Spóźniłem się raptem kwadrans.
– Walcie się, zjeby! – Nie wytrzymałem, słysząc ich przytyki. – Ale też was kocham – dodałem ze śmiechem.
Po tej wymianie zdań reszta czasu upłynęła nam nieubłaganie szybko. Rozmowa zeszła na obecną sprawę chłopaków, a roztrząsanie jej zajęło nam dobre czterdzieści minut, ponieważ utknęli w martwym punkcie i nie wiedzieli, jak dalej ją ugryźć. Potem przeskoczyliśmy przez wiele innych interesujących nas wątków, aż dotarliśmy do tematu dotyczącego mojej nowej partnerki, Lany.
Tak naprawdę nie wiedziałem, w jakim stopniu mogę sobie pozwolić na rozmowę o niej. W końcu wszyscy w wydziale znali się od lat i zawsze tworzyli zgraną paczkę.
– Taaa… – przeciągnął Adrian. – Kochana Lana.
– Chciałeś powiedzieć „demon”! – Wskazałem palcem na własne oko.
– Artur, a co ja poradzę, że zalazłeś jej za skórę? Widocznie miała powód, by skopać ci dupę – podsumował, unosząc beztrosko ramiona.
– Tak – potwierdziłem. – Zareagowałem, gdy atakowała gościa pod szkołą. Nie miałem pojęcia, co się dzieje, i bałem się, że jej odwinie. Stanąłem w jej obronie, a w zamian dostałem to.
– Pewnie się nieźle wkurwiła – burknął pod nosem, przybliżając do mnie twarz, a jego alkoholowy oddech dotarł do moich nozdrzy. – Prędzej czy później się dogadacie – zapewnił mnie Adrian, poklepując po ramieniu. – Ona jest naprawdę wspaniała, a do tego dba o to, na czym jej zależy. Musisz pamiętać, że wiele w życiu przeszła. Daj jej szansę, a obiecuję, że będzie dobrze.
– Taką mam nadzieję. – Spojrzałem na zegarek, który wskazywał, że jest już grubo po północy. – Dobra, chłopaki, zbieram się – oświadczyłem, unosząc się z kanapy. – Rano mamy stawić się u szefa. – Zasalutowałem im i ruszyłem w kierunku drzwi wyjściowych.
Lana
Czwartkowy poranek postanowił przywitać mnie wkradającym się przez okno słońcem, które jak na złość chciało wypalić mi oczy. Przetarłam powieki ręką, a przy okazji zgarnęłam telefon z szafki znajdującej się tuż obok, by sprawdzić, ile czasu mi pozostało, zanim na dobre rozdzwoni się budzik.
Dopiero teraz zauważyłam, że wieczorem przyszła od Rafała wiadomość, w której poinformował mnie, że bezpiecznie dotarli do Neapolu i zameldowali się w przeznaczonym dla nich domu.
Odetchnęłam z ulgą, gdy to przeczytałam. W końcu jako matka martwiłam się o Sarę, co było dość zrozumiałe. Irytowała mnie cała ta sytuacja. Dziewczyny oddalone były od Trójmiasta o dwa tysiące kilometrów, a ja nawet nie znałam ich dokładnego adresu, ponieważ na wszelki wypadek woleli utrzymać go w tajemnicy.
Pomijając mój pobyt w szpitalu, nigdy nie miałyśmy z córką tak długiej rozłąki. Pomimo że mieszkała w tym trudnym dla nas czasie z dziadkami, to ja i tak wiedziałam, że zawsze jest przy mnie. Czułam jej obecność za każdym razem. W tych niecodziennych okolicznościach moje dziecko z dnia na dzień stało się „dorosłym” i odpowiedzialnym człowiekiem, który dbał o mnie. Była osobą, która się mną opiekowała. Podporą i scalającym ogniwem. To dzięki niej odrodziłam się jak feniks z popiołów, a teraz feniks ten powracał do życia ze zdwojoną siłą.
Ze wspomnień wyrwał mnie dźwięk budzika, który wydobywał się z telefonu trzymanego w dłoni. Nadszedł czas, by dźwignąć się z łóżka i stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu. Chciałam się zwlec, ale moja bezczelna pościel postanowiła zastawić na mnie swe sidła. Kołdra nie chciała wypuścić z uścisku, poduszka przyciągała niebywałą grawitacją.
Niechętnie skopałam okrycie i ruszyłam do kuchni, by nastawić wodę. Kawa! – tego mi trzeba.
O dziewiątej mieliśmy spotkać się w biurze, aby rozpocząć dochodzenie. Do tej pory nie zdradzono nam żadnych szczegółów sprawy. Martwiłam się faktem utrzymania wszystkiego w tajemnicy. W końcu zawsze pracowaliśmy z zaufanymi ludźmi, a teraz Małek nie puścił nawet pary z gęby, przez co zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej. Ktoś czyhał na moją głowę i na najmniejsze potknięcie z mojej strony. Wiedziałam jednak, że w pierwszej kolejności muszę załagodzić sytuację z Dobrzańskim. Jego osoba i zachowanie podniosły mi ciśnienie, ale nie miała pojęcia, co we mnie wstąpiło, przez co przesadziłam z reakcją na jego widok. Chyba po prostu musiałam dać ujście wezbranym emocjom.
Po odhaczeniu mocnej kawy i orzeźwiającym prysznicu, który pozwolił mi chociaż trochę powrócić do życia, skierowałam się do garderoby. Z ręcznikiem owiniętym na mokrych włosach stałam naga przed lustrem, przyglądając się raz wieszakom, a raz swojemu odbiciu, gdy po skórze płynęły w dół ostatnie krople wilgoci. Zastanawiałam się, co założyć.
W pierwszej kolejności sięgnęłam po elegancką bieliznę w ulubionym kolorze – czarnym. Dzięki koronkowej fakturze czułam się kobieco, a zarazem seksownie. To nic, że nikt z mijanych ludzi nie będzie miał pojęcia, co skrywają moje ubrania. Najważniejsze, że dzięki temu czułam się piękna, a to dodawało mi pewności siebie.
Następnie z szuflady komody wyciągnęłam jasne jeansy, które jak druga skóra opinały mój wydatny kuper, podkreślając go przy każdym kroku. Ostatnim elementem garderoby była prosta, czarna bluzka na ramiączkach ze sporym dekoltem, który podkreślił krągłości, ale zarazem nie był wyzywający.
Odkąd sięgałam pamięcią, zawsze wolałam nosić swobodne ciuchy w neutralnych kolorach niż te, w których się „wygląda”. Wolałam prosty, nierzucający się w oczy krój niż jakieś wyszukane markowe metki, za które płaciło się krocie. Do tego te łachmany potrafiły być tak krzykliwe, że czasami człowiek rzucał się w oczy z drugiego końca ulicy.
Swobodnym krokiem wróciłam do łazienki, by ogarnąć całą resztę mojego dzisiejszego wyglądu. Wilgotne włosy bez rozczesywania związałam w wysoki luźny kucyk, przez co ich końce sięgały poniżej łopatek. Gęste rzęsy pociągnęłam czarnym tuszem, podkreślając delikatnie ich długość. Byłam gotowa. Z półki chwyciłam flakon ulubionych perfum i spryskałam się nimi. Gdy odstawiłam je z powrotem na miejsce, spojrzałam w taflę lustra i uśmiechnęłam się do siebie z zadowoleniem. Zawsze stawiałam na naturalny wygląd, tak czułam się najlepiej – uwielbiałam wygodę. Codzienne nakładanie maski przed wyjściem z domu nie było dla mnie.
Z zadowoleniem zerknęłam na zegarek, prezent od byłego męża, który właśnie nakładałam na rękę. Wskazówki na jego cyferblacie wskazywały ósmą dwadzieścia, a to oznaczało, że najwyższa pora zbierać się do wyjścia z domu.
Rozsiadłam się na korytarzu i nałożyłam trampki, po czym wzięłam z szafki telefon, by zamówić taksówkę. Dziś motor zostawał w garażu, ponieważ dostałam z warsztatu informację, iż mogę przyjechać po samochód, co napełniło mnie ulgą. Bez niego czułam się jak bez ręki.
W chwili gdy dostałam powiadomienie, że taksówka czeka na dole, rozejrzałam się po lokum, by upewnić się, że wszystko pozostawiam tak, jak powinno być. Wychodząc, złapałam z wieszaka koszulę w kratę z długimi rękawami, którą związałam tuż pod biustem.
Jak na złość podróż do pracy przeciągała się, ponieważ w centrum wydarzył się jakiś wypadek, który zakorkował całe miasto. Wściekła wysłałam wiadomość tekstową do szefa z informacją, że najprawdopodobniej się spóźnię. W zamian za to obiecałam przynieść mu, w ramach rekompensaty, z pobliskiej kawiarni jego ulubioną kawę, na co odpisał tylko krótkie: okej.
Artur
Gdy dotarłem na komendę, udałem się wprost do szefa. W uszach miałem tylko jeden wielki szum, ale wiedziałem, że to nie kac, za mało wypiłem. Moje beznadziejne samopoczucie było spowodowane najzwyczajniejszym niewyspaniem. Po spotkaniu długo nie mogłem zasnąć, gdyż w głowie wciąż kotłowały się myśli związane z moją nową partnerką. Nie miałem zamiaru ukrywać, że zrobiła na mnie spore wrażenie. Wykazała się walecznością, czym mi zaimponowała – na samą myśl zabolał mnie policzek. Byłem bardzo ciekawy, jak będzie wyglądało jej zachowanie dziś.
Zaczynamy przedstawienie, pomyślałem, stając przed przeszkolonymi mleczną szybą drzwiami, na których szydził ze mnie napis: Komendant.
Zapukałem, na co odpowiedział mi donośny głos krótkim rozkazem: „Wejść!”. Złapałem za klamkę, wziąłem kilka głębszych oddechów i pewnym krokiem ruszyłem do wnętrza. Spięty tym, co zaraz miało nastąpić, nie rozglądałem się po biurze, tylko od razu usiadłem na wprost mężczyzny jak potulny baranek. W nerwach zacząłem podrygiwać nogą, stukając po kolanie długimi palcami. Cisza, jaka nam towarzyszyła, była nie do zniesienia. Byliśmy tam sami, a Małek pisał coś na telefonie, nie zwracając na mnie w ogóle uwagi. Zirytowany rozejrzałem się po biurze, mówiąc:
– Przepraszam, szefie… – Odchrząknąłem. – Czy mi się coś pojebało? – zapytałem niepewnie. – Byliśmy na dziś umówieni czy pochrzaniłem dni, że jej jeszcze nie ma? – Dłonią powiodłem po otoczeniu, podkreślając, że jesteśmy sami.
– Nie, Dobrzański, nic nie pochrzaniłeś – odparł, przerzucając teczki. – Lana pisała do mnie przed chwilą. Ugrzęzła w korku i będzie za pięć minut. Prosiła, żebyśmy się nie denerwowali jej spóźnieniem, ale na mieście był jakiś wypadek czy coś.
– Okej. Spoko, rozumiem. – Nerwowo zaczesałem włosy dłonią w tył. – Zaczekamy – dodałem, wypuszczając powietrze.
– Wiesz… – Zaśmiał się pod nosem sam do siebie, po czym spojrzał na mnie. – Stwierdziła, że byłaby szybciej, gdyby przez jakiegoś dupka nie musiała oddać auta do warsztatu.
– Ja pierdolę! – jęknąłem, przymykając oczy. Nie wypadało okazywać emocji przed przełożonym. – Przecież nie zrobiłem tego specjalnie – tłumaczyłem się, drapiąc nerwowo po karku.
– Wiem – zaśmiał się, przyglądając się mojej reakcji. – Drażniła się ze mną, przecież musiała na kogoś zwalić swoje spóźnienie, prawda?
Nagle ktoś przerwał naszą rozmowę, wchodząc do pomieszczenia jak do siebie. Zza moich pleców bez jakiegokolwiek pukania dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Nie musiałem się odwracać, by upewnić się w podejrzeniach, że to ona, ponieważ otoczył mnie intensywny zapach jej perfum. Jak na potwierdzenie domysłów odezwała się radośnie:
– Hej, chłopaki! Mam kawę. – Stanęła przy moim boku, trzymając podstawkę z kubkami. – Czarna i mocna jak moje serce – zadrwiła.
Trzeba przyznać, że ma niezłe poczucie humoru.
– Hej, dziewczyno! – przywitałem się, machając dłonią, przy okazji ściągając na siebie jej uwagę.
Dopiero teraz spojrzała z góry na moją twarz, przez co o mały włos nie upuściła podstawki. Z szeroko otwartymi oczami szybko postawiła ją na blacie, po czym nachyliła się w stronę mojej twarzy, przykładając do niej palce.
– O Boże! To ja cię tak urządziłam? – wyszeptała, gładząc moją posiniaczoną skórę.
Dziwne w tym wszystkim było to, że jej bliskość nie wywołała bólu, ale jedynie ciepło, które rozlało się po moim kręgosłupie. Jej dotyk był przyjemny, a ona sama delikatna. Gdy spoglądała mi prosto w oczy, zrobiło się tak intymnie, iż wiedziałem, że muszę przerwać nasz kontakt.
– Za parę dni nie będzie śladu – stwierdziłem, odsuwając się od jej palców, i zapytałem: – Co z tą kawą?
– A tak, proszę, częstujcie się. – Wskazała na kubki, lustrując nadal moje lico. Szybko usiadła obok.
– Dzięki. – Nachyliłem się, biorąc jeden. – Tego mi trzeba.
– Ciężka noc? – spytała z przejęciem, unosząc brew.
– Powiedzmy – potwierdziłem, popijając gorącą zawartość kubka, która lekko rozlała się po moim języku, parząc go. Kurwa! Zacisnąłem wargi, by nie bluzgać na głos.
Siedzieliśmy w trójkę, delektując się porannym naparem, który miał postawić nas na nogi i przywrócić do życia. Szef czytał coś na monitorze, robiąc przy tym notatki na skrawku papieru, a Lana nadal mi się przyglądała, przyszpilając mnie wzrokiem.
– Możemy później porozmawiać? – szepnęła z nadzieją, na co skinąłem tylko głową.
Naszą wymianę gestów przerwał komendant, który siedział teraz na wprost, przyglądając się nam bacznie. Stukał długopisem o blat biurka, wkurwiając mnie tą czynnością. Ten dźwięk zawsze wzbudzał moją irytację – kurewsko! Zacisnąłem szczękę oraz wolną dłoń na podłokietniku krzesła, by wyładować swoją agresję.
– Widzę, że jednak potraficie rozmawiać jak ludzie. Mam nadzieję, że obędzie się bez mojej większej interwencji w waszym pojednaniu?
– Tak – stwierdziliśmy oboje.
– Cieszę się. – Obdarzył nas szczerym uśmiechem, opierając się wygodnie w skórzanym fotelu. – W takim razie skupmy się na zadaniu. – Wskazał na stos teczek i dokumentów zalegających pomiędzy nami.
– Zdradzisz nam coś w końcu? – Lana poprawiła się na krześle obok, zerkając na papiery.
Stary siedział, marszcząc czoło. Wyglądał tak, jakby nie wiedział, jak powiedzieć to, co miał do przekazania. Upił łyk kawy, odstawił kubek i rzucił w naszą stronę tylko:
– Ta sprawa… – urwał, na chwilę uciekając wzrokiem. – To jedno wielkie gówno i nie będę tego przed wami ukrywał. – Małek wstał zza biurka i podszedł do okna. Wyprostował się, wyglądając przez brudną szybę na zewnątrz. – Sprawa jest… delikatna, że tak powiem.
– Rozwiń myśl – zażądała Lana, przekręcając się w jego stronę, przy czym obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem.
Mężczyzna zwrócił się w naszym kierunku, opierając pośladki o parapet.
– Interpol i Główna… Zgłosili się do nas z prośbą o pomoc.
– I? – ponagliłem go, coraz bardziej sfrustrowany.
– Chodzi o handel żywym towarem – wyrzucił z siebie szybko, jakby zrywał plaster. – Niedługo w naszym kraju ma dojść do naprawdę dużej transakcji.
– To jakiś żart?! – Lana wydarła się na całe gardło, podrywając z miejsca. Stanęła przed nim, mierząc go przerażonym wzrokiem.
– Nie, to nie żart, niestety – zaprzeczył, kręcąc głową. – Najgorsze, że ten tak zwany towar to… zaledwie nastolatki i młodsze maluchy, Lana.
– Słucham? – zapytałem ze zgrozą, unosząc się z miejsca, by stanąć z partnerką.
– Dzieci… To tylko dzieci… – wydukał łamiącym się głosem. – Chorwaci chcą rozprowadzić w Polsce i za naszą wschodnią granicą uprowadzone w Europie dziewczynki. – Widać było, że w jego oczach wezbrały łzy, gdy mówił dalej. – Wiek… od sześciu do czternastu lat.
– Witek… – Moja partnerka jęknęła przerażona, zasłaniając usta dłońmi.
– Wiem.
Przyglądałem się im i ich reakcji na wszystkie te newsy, którymi nas zbombardował. Chyba nie do końca do mnie docierało, co tu się właściwie działo. Musiałem pociągnąć temat.
– Na czym właściwie będzie polegać nasze zadanie?
– Już tłumaczę – mruknął i udał się z powrotem za biurko, gdzie zaczął wertować wcześniej zapisane kartki. – Siadajcie – rozkazał, patrząc na naszą dwójkę, nadal stojącą pod oknem.
Gdy oboje usiedliśmy, kontynuował, spoglądając w zapiski:
– Niedługo do naszego portu w Trójmieście przybije statek handlowy z Włoch, na którego pokładzie ma być około sześćdziesięciorga dzieci. – Spojrzał na nas, wypatrując reakcji. – Prawdopodobnie zostały one uprowadzone albo sprzedane przez własnych rodziców. Z tego, co mi przesłali ci z Interpolu, wynika, że „towar” został zebrany także z Hiszpanii.
– Ja pierdolę! – wybuchnąłem, słysząc to.
– Taaak – przeciągnął, przenosząc wzrok tylko na mnie. – Podobno mają też zacumować do portu w Holandii, by pozostawić tam część z nich, ale nie jest to do końca potwierdzone info – dodał szybko. – Wy natomiast – wskazał na naszą dwójkę – macie zająć się obserwacją Borysa, który będzie pośredniczyć w całej transakcji.
– Poczekaj, poczekaj… – Lana przesunęła się na koniec siedziska i nachyliła w stronę komendanta. – Przecież Borys zajmuje się narkotykami i bronią. Jakim cudem bierze w tym wszystkim udział? – zapytała, prostując się.
– Borys ma je rozprowadzić po prywatnych klientach i domach publicznych w północno-wschodniej Polsce oraz część z nich wywieźć za naszą wschodnią granicę.
– Zacząłem się już gubić – poinformowałem moich współtowarzyszy. – Szefie, możesz jaśniej?
– Artur, tu wiążą się nasze dwie sprawy – zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Stara, która niby została już zamknięta na cztery spusty w archiwum, i nowa. W tej nowej Borys jest pośrednikiem, a nawiązując do starej… – urwał, przenosząc wzrok na moją partnerkę. – Szefem Borysa jest… Kuzniecow.
Słysząc wypowiedziane nazwisko, Lana przestała oddychać. Siedziała, płytko łapiąc oddech. Jej ręce się trzęsły, gdy kurczowo zaciskała je na podłokietnikach. Wyglądała, jakby zaczęła właśnie przeżywać wewnętrzną agonię wywołaną szokiem na słowa, które padły z ust naszego zwierzchnika.
– Do cholery, kim jest Kuzniecow?! – zniecierpliwiłem się, bo wyglądało na to, że tylko ja tu nic nie rozumiem.
– Mężczyzną, który zlecił zabójstwo… – zamilkł, wskazując ręką na Lanę.
– Ooo kurwa! – Moje brwi podjechały do góry, gdy zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. – To faktycznie chujowo! – dodałem, patrząc na kobietę ze współczuciem.
Cisza wypełniła biuro, potęgując coraz gorszy humor całej trójki. Siedzieliśmy, milcząc. Nikt nie chciał jej przerwać, bo nie mieliśmy pojęcia jak.
– Będziecie pracować pod przykrywką, udając parę nowożeńców. – Małek, mówiąc to, podkreślił słowo „przykrywka”, palcami wykonując znak cudzysłowu w powietrzu.
– Co?! – krzyknęliśmy jednocześnie.
– Jak ty to sobie wyobrażasz, co? – Lana poderwała się z miejsca, pięścią waląc w blat.
– Spokój! – rozkazał, widząc nasze zachowanie.
Gdy chciałem się odezwać, uniósł palec, pokazując tym samym, bym nawet nie próbował mu przerywać.
– Bez dyskusji! Czy to jasne?!
Potwierdziliśmy skinieniem, że przyjęliśmy do wiadomości.
– Przeprowadzicie się do wynajętego przez wydział domu. Zakochana para i tak dalej – poinformował lekko, machając dłonią. – Przez to nie będziecie się tak mocno rzucać w oczy, a dzięki temu utrzymacie także rękę na pulsie, mając tę okolicę pod kontrolą. Lepiej się też poznacie – ucieszył się, śmiejąc bezczelnie.
Gdy myślałem, że już skończyliśmy, komendant ciągnął:
– Dobrze też, że mamy jeden problem mniej dzięki temu, że Sara wyjechała.
– Kim jest Sara? – zapytałem, bo tym stwierdzeniem zbił mnie z tropu.
– Moją córką – objaśniła Lana, zaciskając szczękę.
– Masz córkę? – Obrzuciłem ją spojrzeniem z góry na dół.
– Geniuszu, a co ja niby robiłam pod szkołą, co?! – warknęła, nawet na mnie nie patrząc.
– Lana, nie zaczynaj. – Komendant pogroził jej palcem jak małemu dziecku. – Na odchodne, i to rozkaz, Wilczyńska, skontaktujesz się z Maksymilianem, on wprowadzi was głębiej w temat.
– Super! Jeszcze jego tu brakowało… – Poirytowana wzmianką o mężczyźnie, wyrzuciła ręce w górę.
– Lana, nie przeginaj! Będzie dobrze – pocieszał ją Małek. – Jego biuro także pracuje nad tą sprawą. A teraz zgłoście się do Jabłońskiego po klucze i adres do nowego lokum. – Wskazał na drzwi, dając znak, że mamy wyjść. – Wydział w tym czasie dołoży starań, by jak najszybciej przyszykować wam potrzebne akta, z którymi będziecie musieli się zapoznać. Teraz idźcie.
Lana
Przetwarzając informacje, siedziałam ze wzrokiem wlepionym w twarz szefa. Borys, Kuzniecow… Przechyliłam głowę, przyglądając się Małkowi. Już teraz wiedziałam, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Jak on to sobie, kurwa, wyobraża?Artur i Maksymilian w jednej drużynie?Do tego mamy razem zamieszkać? To chyba jakiś chory żart!
Z zamyślenia wyrwał mnie głos.
– Lana?
Dobrzański stał, górując nade mną, i przyglądał się intensywnie mojej postawie. Jego spojrzenie zaczynało palić każdy skrawek mojej skóry, który był dla niego widoczny. Rozchyliłam wargi, a z wnętrza suchego gardła wydobyło się tylko krótkie:
– No?
– Idziemy? – Wskazał na drzwi.
– Tak, przepraszam, zamyśliłam się.
Wstałam pewnie, unosząc brodę. Nie chciałam pokazać przed szefem, że jestem słaba, a informacja, którą nas obdarzył, miała na mnie jakiś wpływ. Odwracając się na pięcie do wyjścia, rzuciłam tylko chłodne:
– Pa, Witek.
– Do zobaczenia – pożegnał się z nami. – I proszę, nie pozabijajcie się – dodał.
Kurczowo zacisnęłam pięści, aż paznokcie wbiły się w moją skórę, powodując przy tym ostry ból. Co za dupek!
Opuściwszy gabinet przełożonego, skierowaliśmy się w stronę chłopaków stojących przy biurku. Dyskutowali o czymś, przekomarzając się. Kiedy nas zobaczyli, przerwali wymianę zdań i wpatrzyli się w nas z zainteresowaniem.