Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Magda nie cierpi swojego magicznego talentu, zwłaszcza że musi ukrywać go przed mamą i rodzeństwem. Odkąd tata stracił wspomnienia i nadnaturalne zdolności, jedynym wsparciem dla dziewczynki jest zaprzyjaźniony demon. Kiedy i on zaczyna mieć przed nią tajemnice, córka maga czuje, że grozi jej niebezpieczeństwo. Sama już nie wie, komu może zaufać. Sympatycznemu chłopakowi, który ze wszystkich sił próbuje nawiązać z nią znajomość? Wrednemu sąsiadowi z kempingu? A może tajemniczej dziewczynce z lasu, do której umysłu nie jest w stanie zajrzeć?
Wszyscy mają sekrety. Czy Magdzie uda się je odkryć i odgadnąć, kto poluje na nią i na jej rodzinę? Czy zdoła pomóc tacie odzyskać pamięć? I czy można udomowić uroczego kundelka, który tak naprawdę jest groźnym smokiem?
„Lato pełne tajemnic” to ciąg dalszy przygód bohaterów znanych z „Wakacji pełnych magii”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 189
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kiedyś myślałam, że życie córki czarownika jest naprawdę trudne. Zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę to, że w naszej rodzinie tylko mój tata i ja zostaliśmy obdarzeni magicznymi mocami, zatem przez cały czas musieliśmy ukrywać je przed mamą i trojgiem mojego rodzeństwa. Nie macie pojęcia, ile to sprawia kłopotów! Szczególnie gdy specjalnym darem jest odczytywanie cudzych myśli, wspomnień i emocji. Wyobrażacie sobie, ile hartu ducha i opanowania wymagało ode mnie, aby nie pokazać mamie, że wiem o jej różnych kłamstewkach? Na przykład nie wytknąć hipokryzji, gdy zabraniała nam zjeść żelki na śniadanie, a sama po kryjomu pałaszowała do kawy całą tabliczkę czekolady? Albo nie wypomnieć, że te wszystkie opowiadania o tym, jaką to w moim wieku była pilną uczennicą i pomocną, grzeczną córką, są, delikatnie mówiąc, lekko przesadzone? Lub powstrzymać się od parsknięcia śmiechem, kiedy z niewinną miną twierdziła, że nigdy w życiu nie zdarzyło jej się odpysknąć rodzicom i zawsze, ale to zawsze wkładała wieczorem brudne skarpetki do kosza na pranie?
Teraz zdałam sobie sprawę, że takie sytuacje to pikuś w porównaniu z losem córki maga, któremu za nieposłuszeństwo wobec Rady Iskier odebrano pamięć i nadprzyrodzone zdolności. Powinnam się pewnie cieszyć, że nie ukarano go surowiej. Rada nie jest znana z miłosiernych i łagodnych wyroków. Mój ojciec miał szczęście. Choć złamał wiele zasad Kodeksu Iskier, nadal żyje. Jednak odkąd za pomocą amuletu w kształcie zegarka, blokującego jego magiczne zdolności, zamieniono go w zwykłego człowieka, zostałam zupełnie sama z moją niewielką wiedzą o społeczności Iskier i umiejętnością czytania w myślach, której w dodatku nie potrafiłam kontrolować.
– Nie jesteś sama. Masz mnie.
Drgnęłam. Dopiero gdy usłyszałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że swoje myśli wypowiadałam na głos. A może polny demon odebrał je prosto z mojego umysłu? Nie byłam pewna, na czym dokładnie polegają moce polewika i co właściwie potrafi.
Pewnie powinnam się go bać. Ojciec uczył mnie, że nadnaturalnym nie można ufać. We wszystkich książkach na temat podstaw magii można wyczytać, że są to stwory nieżyczliwe Iskrom oraz ludziom i pragnące jedynie wyrządzić nam krzywdę. Gdy jednak całej mojej rodzinie wymazano pamięć o każdym wydarzeniu z początku lata, które nie pasowało do ogólnie przyjętej normy, polewik pozostał jedyną istotą, z którą mogłam szczerze porozmawiać.
Nadal bolało mnie, że moi bliscy zupełnie zapomnieli o istnieniu magii i o moich specjalnych zdolnościach. Na początku wakacji, gdy wskutek serii niefortunnych zdarzeń dowiedzieli się prawdy o otaczającym nas świecie i o naturze mojej oraz taty, przez moment czułam się naprawdę akceptowana. Taka, jaka jestem. To było piękniejsze niż wszystko, o czym kiedykolwiek odważyłam się marzyć. Nie musiałam się ukrywać. Mogłam być sobą.
Rada Iskier odebrała mi to jednym zaklęciem. I nie miałam zamiaru im tego wybaczyć.
Oczywiście pozostawała jeszcze kwestia babci. Była silną czarownicą, wtajemniczoną w sekrety magicznego świata. Jednak chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak głęboko w nich tkwi. Moja babcia od samego początku współpracowała z Radą. I choć tłumaczyła się, że robiła to tylko po to, aby chronić naszą rodzinę, już nie byłam w stanie jej zaufać. Nie mogłam się nawet przełamać, aby odebrać od niej telefon, chociaż dzwoniła uparcie kilka razy dziennie. Odrzucałam każde połączenie.
– Nie jesteś sama – powtórzył polewik, patrząc na mnie uważnie lekko wyłupiastymi, niebieskimi oczami.
Siedzieliśmy pośrodku pola, otoczeni przez wysokie kłosy. Nad naszymi głowami rozpościerał się błękit nieba i od czasu do czasu śmigały jaskółki. Było cicho, gorąco i spokojnie. Tak sennie i leniwie, że łatwo stracić poczucie czasu.
Być może nawet na tyle, by nigdy nie wrócić do domu.
Polny demon westchnął. Na czoło mocniej naciągnął postrzępiony słomkowy kapelusz.
– Nie wydałaś mnie Radzie. Jestem ci wdzięczny. Pomogę ci, o ile będę mógł – powiedział łagodnie.
Odwróciłam wzrok i objęłam się mocno ramionami. Nie wiedziałam, czy mogę mu ufać. Nigdy mi nie opowiedział, jak wyglądało miejsce, z którego zdecydował się uciec. Nie rozumiałam decyzji Rady skazującej go na zamknięcie w rezerwacie. Do tej pory nie zrobił nikomu krzywdy. Siedział tylko pośrodku pola niedaleko kempingu, na którym wraz z rodziną spędzałam wakacje. Komu to szkodziło? Mimo to zdawałam sobie sprawę, że jeśli agenci Rady odkryliby jego obecność poza wyznaczonym obszarem przetrzymywania demonów, zostałby natychmiast schwytany i odwieziony z powrotem. W najlepszym razie.
W najgorszym po prostu by go unicestwili.
– Naprawdę nie wiem, jak przywrócić tacie pamięć i moce – szepnęłam, wracając do najważniejszego dla mnie tematu. – Próbowałam już wszystkiego, aby zdjąć tę straszną opaskę z jego nadgarstka! Nic nie działa. Musieli rzucić na niego urok.
– A gdybyś ucięła mu rękę? – zaproponował poważnie demon.
– Co? – Spojrzałam na niego z przerażeniem. Przełknęłam ślinę. – Nie. To trochę zbyt brutalne rozwiązanie. Poza tym jak wytłumaczyłabym to mamie? – dodałam z odrobiną zastanowienia w głosie. Pomysł był drastyczny. Nie powinnam go nawet rozważać. Jednak poczucie osamotnienia doprowadzało mnie do szału.
– Bez zdjęcia blokady nie przywrócisz mu mocy – stwierdził polewik i spojrzał w niebo.
Uśmiechnął się szeroko, kiedy z góry dobiegło nas pełne ekscytacji popiskiwanie. Poczułam podmuch powietrza i zasłoniłam twarz ręką w samą porę, bo twardy, giętki ogon lądującego smoka smagnął mnie po dłoni, a nie policzkach. Zabolało. Mała bestia była pokryta ostrymi, niebieskimi łuskami.
Kiedy opuściłam ręce, smok mościł się już na kolanach polewika, prężąc grzbiet i nadstawiając łeb do głaskania. Pochyliłam się i podrapałam go pod brodą. Łypnął na mnie dość przyjaźnie szmaragdowozielonym okiem i zamruczał. Chyba mnie nawet lubił. Choć nie tak jak polewika. Można było łatwo poznać, że to jego obrał sobie za głównego towarzysza.
– Rośnie z każdym dniem – zauważyłam.
– Tak – potwierdził spokojnie polny demon. – Niedługo zacznie polować.
Moja wyciągnięta dłoń zamarła w powietrzu.
– A właściwie na co…? – zaczęłam niepewnie i wtedy wpadł mi do głowy nowy pomysł. – Już wiem! – krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. – Wiem, co zrobić! Muszę sprawić, aby tata znów uwierzył w magię! Może wtedy coś sobie przypomni!
– Nie sądzę. – Polewik wzruszył ramionami.
– A masz jakiś lepszy pomysł? – obruszyłam się. – Poza odcinaniem mojemu tacie kończyn? Zresztą pomyśl: kto by nie uwierzył w magię, gdyby zobaczył smoka?
– Ludzie są odporni na rzeczywistość. Wolą tworzyć sobie w głowach własną. Taką, która im pasuje do tego, w co chcą wierzyć.
– Mój ojciec jest magiem. Może o tym teraz nie pamięta, ale ma moc. A ja pomogę mu ją wydobyć – oznajmiłam stanowczo. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni szortów i zerknęłam na ekran. – Jezu, jak późno – jęknęłam, otrzepując spodenki ze słomy i ziemi. – Mama mnie zabije! Powiedziałam, że idę tylko na krótki spacer, a już prawie czas kolacji! Muszę lecieć.
Wysokie kłosy odchyliły się na boki, a kiedy ruszyłam wąską ścieżką, zasunęły się tuż za mną jak złota zasłona. Nie byłam pewna, czy przeszłam w ten sposób kilometry, czy zrobiłam zaledwie kilka kroków, gdy znalazłam się na szosie prowadzącej na kemping. Czas i przestrzeń w królestwie polnego demona wydawały się pojęciami mocno względnymi.
Wciągnęłam do płuc wieczorne powietrze. Po jego rześkości mogłam rozpoznać, że już wróciłam do zwykłego, ludzkiego świata. Jak na początek lipca kilka ostatnich dni było dość chłodnych i deszczowych, jednak w krainie polewika zawsze panował upał i świeciło słońce.
Obejrzałam się za siebie. Złociste łany ciągnęły się daleko, aż do ściany lasu, jednak teraz wyglądały całkiem zwyczajnie. I niegroźnie. Któż by uwierzył, że stały się schronieniem dla demona pól i wymyślonego przez moją siostrę, lecz całkiem niebezpiecznego smoka?
Popędziłam w stronę kempingu. Podeszwy sandałów klapały głośno o podjazd, gdy biegłam najpierw przez bramę, potem w stronę naszej przyczepy. Stała trochę na uboczu, pod samym ogrodzeniem. Na początku naszych wakacji sąsiednia parcela pozostawała pusta, więc mieliśmy dla siebie więcej przestrzeni i prywatności. Jednak w ostatnią niedzielę wprowadził się na nią pan Maciej – niski, wąsaty staruszek, który okazał się zdecydowanym przeciwnikiem dzieci w miejscach publicznych. Zwłaszcza głośno rozmawiających, często chichoczących, rzucających do siebie piłkę, huśtających się w hamaku lub bawiących na kocu przed przyczepą. Czyli wypisz wymaluj mojego młodszego rodzeństwa. Od przyjazdu pana Macieja nie było dnia bez skarg i awantur i choć też uważałam Piotrka i Asię za męczących, to jednak zaczynałam mieć dość napiętej atmosfery i przestraszonej mamy co chwilę uciszającej wszystkich posykiwaniami.
Już w chwili, gdy weszłam na parcelę, zorientowałam się, że tym razem sprawa jest poważniejsza niż zwykle. Piotrek i Asia stali przed przyczepą ze spuszczonymi głowami, a obok nich pan Maciej z rękami splecionymi na piersiach ciskał spod krzaczastych brwi gniewne spojrzenia. Mama kuliła się na krzesełku turystycznym z miną winowajczyni, tata zaś stał niemal na baczność, usilnie starając się wyglądać na bardziej opanowanego i kontrolującego sytuację, niż w rzeczywistości się czuł. Emilka, moja starsza siostra, wyglądała przez okno przyczepy na zewnątrz. Wcale nie byłabym zaskoczona, gdyby udając głębokie zatroskanie, szkicowała równocześnie całą malowniczą scenę w swoim bloku.
– Co te dzieciaki znowu narozrabiały? – zapytałam z rezygnacją, chwytając wiszącą na sznurku bluzę i wciągając ją szybko przez głowę. Wtuliłam się z ulgą w materiał. Zmarzłam trochę po drodze.
– Dzieciaki? Toż to istne diablęta, proszę ja ciebie. – Pan Maciej tupnął nerwowo. Wyczuwałam od niego tak dużo gniewu, że nie byłam przez to w stanie odczytać jego myśli. Tylko ogólne rozdrażnienie i złość. – Zero kindersztuby! Absolutny brak zasad! To wszystko wina tego bezstresowego wychowania! – Groźnie zamachał mamie palcem przed nosem, a ta westchnęła żałośnie i nawet nie próbowała się bronić.
Zaniepokoiłam się. Co moje młodsze rodzeństwo znów wymyśliło? Całe szczęście, że nie mogło to być nic związanego z magią. Moce Asi również zostały zablokowane. Odkąd powróciliśmy z siedziby Rady, na jej pulchnym nadgarstku tkwiła różnokolorowa bransoletka z okrągłych koralików, emanująca dziwną, wyjątkowo zimną i nieprzyjemną dla mnie mocą. Nikt poza mną zdawał się jej nie dostrzegać.
– Bardzo przepraszamy – powiedział tata, postępując krok do przodu. Czułam, jak poczucie winy walczy w nim z budzącym się gniewem. – Jest nam ogromnie przykro, że nasze dzieci zachowały się w taki sposób, ale proszę, aby odzywał się pan grzeczniej do mojej żony.
– Co? Niby ja się odzywam niegrzecznie? Ja? – zaperzył się jeszcze bardziej pan Maciej.
Wtedy wszyscy zaczęli mówić naraz: tata stawał dzielnie w obronie rodziny, staruszek powtarzał dobitnie swoje tyrady o kryzysie pedagogicznym i rozwydrzonych bachorach, mama zaś usiłowała załagodzić sytuację. Bezskutecznie, bo nikt nie zwracał uwagi na jej słowa.
– Czy ja mogę się wreszcie dowiedzieć, co się stało? – podniosłam głos, próbując przebić się przez narastający harmider.
– Te małe łobuzy próbowały się do mnie włamać! – warknął ochryple pan Maciej.
– Co takiego? – zdziwiłam się.
– Wcale nie! – zaprotestowała Asia ze łzami w oczach.
– Nie chcieliśmy się włamać, tylko sprawdzaliśmy, czy z pana psem jest wszystko w porządku! – dodał Piotrek, wbijając oburzone spojrzenie w staruszka.
– Jakim psem? – Mama przyłożyła rękę do czoła. – Co wy znowu wymyśliliście?
– Co za bzdury?! Ja nie mam żadnego psa, proszę ja ciebie! – obruszył się pan Maciej.
– To co piszczy w nocy? – zapytała podejrzliwie Asia.
– Jak to piszczy? Nie wiem, co piszczy! Może myszy słyszycie! – Mężczyzna prawie się zachłysnął ze złości. – Powtarzam po raz ostatni: nie ma u mnie żadnego zwierzęcia, a wy wszyscy macie się trzymać z dala od mojej parceli!
– Oczywiście. Dopilnuję tego. To się więcej nie powtórzy. – Mama wstała z krzesełka i rzuciła dzieciom miażdżące spojrzenie. – Piotrek i Asia nie będą więcej zakłócali panu wypoczynku. I oczywiście poniosą konsekwencje swojego dzisiejszego zachowania.
– Konsekwencje?! Nowomodne wychowanie. W skórę trzeba im porządnie dać, to się może czegoś nauczą. Proszę ja ciebie! – prychnął pan Maciej i z wyraźnym poczuciem zwycięstwa oddalił się w kierunku swojej przyczepy. Na koniec rzucił jeszcze przez ramię: – Nie zdziwiłbym się, gdyby to wasze dzieciaki zniszczyły klomby!
– Jakie znów klomby? – wyszeptałam, gdy pan Maciej wreszcie wrócił do siebie, choć po drodze wplątał się w sznurki na pranie porozwieszane po całej naszej parceli.
– To ty nie wiesz, co się stało? – Mama odwróciła się ku mnie. – Gdzieś ty w ogóle była tak długo?
– Poszłam na spacer. Przecież ci mówiłam, że idę. A co z tymi klombami? – zapytałam szybko, próbując zmienić temat na bezpieczniejszy.
– Ktoś ściął kwiaty z różanych krzewów z tyłu recepcji. Wszystkie, co do jednego – wyjaśniła Emilka, powoli wychodząc z przyczepy po stopniu. Podparła się ciężko kulą i stanęła na trawie. Nie skrzywiła się, ale wyczułam płynącą od niej falę bólu.
– Naprawdę? – zdumiałam się, podsuwając jej bliżej krzesło. – Wydaje mi się, że widziałam je rano. Przechodziłam obok, idąc do łazienki. Ślicznie pachniały. A przynajmniej lepiej niż tutejsze toalety.
– Podobno to się zdarzyło po południu. Dziwne, że nikt nic nie zauważył, ciągle przechodzi tamtędy mnóstwo ludzi. – Emilka oparła kulę o stół i usiadła, zaciskając zęby.
– Podejrzane. Naprawdę mam nadzieję, że to nie wasza sprawka! – Mama przycisnęła dłonie do skroni, mierząc Asię i Piotrka podejrzliwym spojrzeniem.
– Oczywiście, że nie! – powiedzieli oboje jak na komendę, tak niewinnie i z taką pewnością, jakby myśl o jakiejkolwiek psocie nigdy w życiu nie pojawiła się w ich głowach.
Znałam ich za dobrze, aby się na to nabrać. Jednak nie podejrzewałam ich o niszczenie krzewów. Taki bezmyślny wandalizm nie pasował do ich charakterów.
Wyczułam, że mama doszła do podobnego wniosku.
– Cóż, i tak tym razem przesadziliście – oznajmiła zbolałym tonem. – Co wam do głowy strzeliło, aby wchodzić na cudzą parcelę? Tyle razy wam tłumaczyliśmy, że należy szanować prywatność innych!
– Mamo, ale ten pan kłamie! – Piotrek odsunął na bok przydługą jasną grzywkę i spojrzał na mamę z rozżaleniem. – On coś ukrywa. Naprawdę słyszeliśmy u niego psa! Czemu nigdy go nie wypuszcza?
– Nie możecie ciągle snuć jakichś teorii spiskowych! – Mama zamachała bezradnie rękami. – Jurek, czy ty to słyszysz? Czy ja muszę wszystko sama tłumaczyć? Powiedz im coś!
Tata drgnął.
– Dzieci, mówię wam… mówię… – Zaczął nerwowo polerować okulary o rękaw koszulki. Wyglądał jak ktoś obudzony znienacka z głębokiego snu.
Wyczułam w nim niepokój pomieszany z oszołomieniem. Od momentu, kiedy nałożono blokadę na jego moce, nie był w pełni sobą. Czasami wydawało mi się, że wolno, lecz nieuchronnie oddala się od nas, pogrążając się w szarej, gęstej mgle. Ścisnęło mnie boleśnie w sercu.
– Ale bym coś zjadła! – wtrąciłam dziarsko, próbując rozładować atmosferę.
– Boże, jak późno! – Mama zerknęła na zegarek i znów złapała się za głowę. – Madzia, wyjmij, proszę, ser i masło z lodówki. Emilka, obierz ogórki. Pójdę umyć pomidorki i rzodkiewki.
Kiedy pół godziny później kończyliśmy jeść kolację, wielka awantura rodzinna była już właściwie zażegnana. Przynajmniej na razie. Pojawił się bowiem kolejny problem: jak namówić Asię, aby poszła do łazienki? Odkąd dwa dni temu znalazła w publicznym sanitariacie żabę, wieczorne kąpiele straciły dla niej wiele ze swojego uroku.
– Nie chcę pod prysznic – narzekała, rysując palcem esy-floresy po rozlanym na ceracie mleku. – Chcę do domowej wanny.
Ugryzłam kanapkę i z zatroskaniem przyjrzałam się siostrze. Pozbawiona swoich mocy Asia również sprawiała wrażenie bardziej ponurej i mniej zainteresowanej otoczeniem niż kiedyś.
– Córeczko, nie jesteśmy w domu, tylko na kempingu. – Mama pogłaskała ją po jasnych loczkach. – Tu nie ma wanny.
– Nie chcę się myć! I niczym mnie nie przekupisz! – Asia podniosła głos.
– Nie mam zamiaru – odparła stanowczo mama. – To byłoby niepedagogiczne.
– Nie będę się kąpać. I już.
– Powiem tak – westchnęła mama. – Im szybciej się umyjesz, tym szybciej będziesz oglądać bajkę…
– Nie… – Asia gwałtownie pokręciła głową.
– Z popcornem.
– No dobrze – zgodziła się łaskawie moja siostrzyczka.
– I tyle z nieprzekupywania dziecka – mruknął pod nosem tata.
– To nie przekupstwo, tylko pokazanie potencjalnych plusów zastosowania się do mojej propozycji. – Mama odrzuciła w tył rude loki, starając się wyglądać na bardziej pewną swoich racji, niż w rzeczywistości się czuła.
– Czyli przekupstwo – szepnął Piotrek, a głośniej dodał: – Chodź już, Aśka, do łazienki, obejrzymy po drodze te poniszczone klomby. Może wpadniemy na pomysł, kto to zrobił.
– Ciekawe, po co komu tyle kwiatów – rozmyślała głośno Emilka.
– Niektórzy po prostu lubią robić głupie dowcipy. – Mama wzruszyła ramionami.
– Albo niszczyć coś pięknego – dodałam cicho.
– Zastanawiam się, jak tego dokonano… – Emilka oparła się o kulę i podniosła. Zaczęła zbierać naczynia ze stołu. – Niełatwo jest wyciąć tyle pąków z gałęzi krzewów. Kto mógł to zrobić tak szybko, że nikt nie zauważył?
– A może to była magia? – rzuciłam wyzywająco, patrząc na tatę.
Drgnął na dźwięk tego słowa.
– Magia nie istnieje – odpowiedział. Podniósł lewą rękę i dotknął bransolety zegarka zaciśniętej wokół prawego nadgarstka. Skrzywił się, jakby go coś zabolało. – Nie życzę sobie, żebyś opowiadała takie bzdury – dodał ostro.
– Jurek! – zawołała zgorszonym tonem mama. – Po co taki ton do dzieci? Szanuję twoje racjonalne podejście, ale nie musisz gasić w Madzi ciekawości świata i zabijać w niej otwartości na nieznane. Poza tym ona tylko żartowała, prawda?
Wciąż patrzyłam na tatę. Wiedziałam, że to nie jego wina, że wbrew jego woli odebrano mu pamięć i zaszczepiono w nim niechęć do każdej wzmianki o magii, mimo to rodziła się we mnie złość. Jak mógł zostawić mnie z tym wszystkim samą, wśród zwykłych ludzi, którzy nie mieli pojęcia, z czym się muszę mierzyć?
– Nie – odpowiedziałam twardo. – Nie żartowałam.
– Mam tego dość. – Tata gwałtownie wstał od stołu. – To wszystko przez twoje wymysły – zwrócił się oskarżycielsko do mamy. – Robisz dzieciakom pranie mózgu. Od tej pory pisz sobie, co tam chcesz, ale koniec z gadaniem o czarach w tym domu.
Wszyscy zamarliśmy w bezruchu jak rażeni gromem. Piotrek westchnął głośno, Asia skrzywiła buzię w podkówkę. Nigdy, przenigdy żadne z nas nie słyszało, żeby tata odezwał się w taki sposób do mamy. Może i nie był wielkim fanem jej książek, ale zawsze starał się wspierać jej pisarską pasję i miłość do fantastyki. Jeździł z nią na targi książki i konwenty, zajmował się nami, gdy musiała dokończyć kolejny rozdział, wysłuchiwał narzekań na mechanizmy rynku i czepliwych redaktorów. Czytał jako pierwszy wszystkie jej teksty, choć pewnie głównie po to, by sprawdzić, czy nie zdradza w nich przypadkiem czegoś o prawdziwych regułach rządzących światem Iskier i nadnaturalnych.
Teraz wychwyciłam w mamie ogromny, dławiący żal i poczucie zdrady. I to, ile wysiłku ją kosztowało, aby te emocje nie uwidoczniły się na jej twarzy.
– Porozmawiamy później – powiedziała spokojnie. – Piotrek, weź ręczniki i żele pod prysznic. Madzia, pomożesz Emilce przenieść naczynia do zmywalni? Asiu, zbieraj się. Trzeba się już wykąpać, żebyście zdążyli obejrzeć bajkę.
Tata wszedł do przyczepy i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. Drgnęłam. Emilka wyciągnęła rękę i wzięła moją dłoń w swoją. Spojrzałam na nią bezradnie. Wzruszyła ramionami.
– Dorośli mają czasem gorsze dni – mruknęła. – Nie zwracaj uwagi. Przejdzie mu.
Redakcja: Adrianna Hess
Korekta: Justyna Yiğitler, Magda Dąbrowska
Projekt okładki, ilustracje wykorzystane na I stronie okładki oraz wewnątrz książki: Wioleta Herczyńska
Zdjęcie autorki: Barbara Soczomska
Skład i łamanie: Łukasz Slotorsz
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
tel. +48 505 636 224
ISBN 978-83-68371-19-2